Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 1995
Tytuł oryginału: The
Road To Paradise Island
Przekład: Anna Kamińska
Muszę przyznać, że Droga do raju to pierwsza powieść, jaką przeczytałam autorstwa Victorii Holt. Kilka miesięcy temu przyniosłam ją przez przypadek z biblioteki, a że jako pracownik, nie muszę robić zwrotów co miesiąc, zatrzymałam ją w domu znacznie dłużej niż mogą to robić inni czytelnicy. Początkowo z zamiarem przeczytania książki nosiła się moja mama, jednak po prześledzeniu kilku stron, mama stwierdziła, że już tę powieść kiedyś czytała. Zapytałam wówczas, czy jej się podobała, a ona uznała, że jak najbardziej. W związku z tym postanowiłam nie oddawać jej do biblioteki, a położyć na półkę w swoim pokoju i poczekać, aż „dojrzeje”. No i dojrzała jakiś tydzień temu. Waśnie wczoraj, tak mniej więcej około północy, przeczytałam ostatnie zdanie, które brzmi: Wydawał się bardzo zadowolony z tego stwierdzenia. A z jakiego? Musicie sami się przekonać, czytając powieść.
Jakoś nie mogłam znaleźć za dużo informacji o autorce. Serwisy internetowe są bardzo ubogie, jeśli chodzi o biografię Victorii Holt. A może ja po prostu źle szukam? Jeśli znajdziecie jakieś informacje to dajcie znać. Będę bardzo wdzięczna. Sama dowiedziałam się tylko tyle, że pochodziła z Anglii i pisała pod kilkoma pseudonimami. To zupełnie jak ja. Mnie też co jakiś czas przychodzi do głowy inny pseudonim, którym chcę opatrzyć swoje teksty. Z tego, co zdążyłam zauważyć Victoria Holt fascynowała się przede wszystkim przeszłością. Na podstawie tej jednej powieści mogę stwierdzić, że przenosi czytelnika w odlegle czasy XVII i XVIII wieku, umieszczając fabułę powieści na terenach swojej ukochanej Anglii. Choć w przypadku Drogi do raju akcja toczy się na dwóch kontynentach, ale nie będę zdradzać na jakich, mimo że zdaję sobie sprawę, iż książka nie jest nowością i na pewno wielu z Was już ją czytało. Niemniej są też tacy, którzy być może zetkną się z nią na moim blogu po raz pierwszy.
W Polsce Droga do raju ukazała się już po śmierci autorki, bo w roku 1995, zaś Victoria Holt zmarła dwa lata wcześniej. Pisarka opowiada w niej historię młodej dziewczyny o imieniu Annalice, która wywodzi się ze starej rodziny kartografów. Jej przodkowie od wieków trudnili się sporządzaniem map i właśnie po nich młodziutka Annalice odziedziczyła fascynację mapami. Pewnego dnia, zupełnie przypadkowo, odwiedzając grób swojej matki natrafia na mogiłę dziewczyny o niemal identycznym imieniu, jakie sama posiada. Zastanawia ją bardzo młody wiek osoby, która jest tam pochowana. Jednak nikt nie chce wyjaśnić jej kim owa dziewczyna była. Annalice wie jedynie, że pochodziła z tego samego rodu, co ona, tj. z rodu Mallorych.
Za niedługo, w czasie remontu w dworze, gdzie mieszka razem z babcią i starszym bratem, odkrywa pokój, a w nim dziennik i mapę należącą do jej poprzedniczki, która zmarła tragicznie przed prawie stu laty i to jej grób odkryła Annalice. Brat dziewczyny, Filip, wyrusza na poszukiwanie Rajskiej Wyspy, położonej gdzieś na drugiej półkuli, zaś ona sama spędza czas na czytaniu dziennika Ann Alice Mallory. Nie mając przez dłuższy czas wiadomości o bracie, postanawia sama udać się jego śladem, zostawiając w Anglii narzeczonego. Na statku poznaje wyjątkowo interesującego mężczyznę i tak rozpoczyna się jej ryzykowna podróż, której celem jest odnalezienie brata oraz wyjaśnienie tajemnicy z przeszłości.
A teraz coś ode mnie. Otóż nie zaprzeczę, że książka potrafi wciągnąć. Czytając chciałam wiedzieć, co będzie dalej i ciężko mi było odkładać ją na półkę, żeby wrócić do niej następnego dnia. Niemniej klimat nie bardzo mi odpowiada. Jak dla mnie jest to coś na kształt Jane Austen. A do tego bohaterowie niesamowicie szybko się zakochują. Chyba, że się nie znam i ludzie żyjący w XVII lub XVIII wieku byli tak temperamentni, że miłość przychodziła im z łatwością. Wierzę, że Victoria Holt zanim napisała jakąkolwiek ze swoich książek, przez pewien czas studiowała styl życia i obyczaje, jakie pragnęła opisać w swojej powieści. Trochę męczące wydawało mi się to, że książka napisana jest w pierwszej osobie, co może oznaczać, że ma formę pamiętnika. Taka forma jakoś do mnie nie przemawia, chyba, że opisuje się autentyczne wydarzenia i narratorem jest prawdziwa osoba, która coś tam przeżyła w życiu i teraz ona albo ktoś inny usiłuje to spisać. Natomiast fikcja literacka powinna być pisana w osobie trzeciej. Takie jest moje zdanie, ale z Waszym, odmiennym też się będę liczyć.
Na koniec chcę jedynie dodać, że na pewno w niedługim czasie znowu sięgnę po kolejną powieść Victorii Holt, czyli o czymś to świadczy. Widocznie przekonała mnie do siebie. A tymczasem uciekam, biorę kocyk i idę czytać kolejną powieść. Tym razem Barbary Taylor Bradford. Za jakiś czas na pewno Wam o tym napiszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz