czwartek, 31 grudnia 2015

Magdalena Kordel – „Tajemnica bzów” # 3














Wydawnictwo: ZNAK
Kraków 2015
Seria: Malownicze




W życiu człowieka przychodzi czasami taki moment, kiedy pod wpływem różnych zbiegów okoliczności zaczyna powracać myślami do przeszłości. Takich sytuacji może być wiele. Niekiedy jest to dawno niesłyszana piosenka, która przypomina nam lata młodości i ludzi, których wtedy spotkaliśmy. Czasem może to być stara pożółkła fotografia albo książka z pozaginanymi kartkami, która mogła być świadkiem czegoś bardzo ważnego. Kiedy indziej takim powrotem do przeszłości może okazać się podróż w jakieś szczególne dla nas miejsce albo rozmowa – nawet z kimś zupełnie przypadkowym – która sprawi, że nagle zaczniemy wracać myślami do tego, co wydarzyło się wiele lat wcześniej. Bardzo często takie „powroty do przeszłości” odbywają ludzie, którzy swoje przeżyli i teraz mają już te kilkadziesiąt lat, które poniekąd upoważniają ich do podsumowywania swojego życia. Czasami czegoś żałują i twierdzą, że gdyby jeszcze raz znaleźli się w tamtej sytuacji, wówczas na pewno postąpiliby zupełnie inaczej, bo przecież z perspektywy czasu na wiele kwestii można spojrzeć w całkiem inny sposób. Niekiedy ci sami ludzie mogą stwierdzić, że ich życie było naprawdę szczęśliwe, a oni niczego nie zmieniliby w swojej przeszłości. Ktoś inny znów mógłby stwierdzić, że nie warto wracać do tego, co było, bo przecież niczego i tak nie można już zmienić, więc po co się bezustannie zadręczać? 

Przenieśmy się zatem do Malowniczego – małego miasteczka w Sudetach – które czytelnicy Magdaleny Kordel znają już z poprzednich dwóch tomów jej powieściowej serii. O ile książki Wymarzony dom i Wymarzony czas nie miały nic wspólnego z historią, tak w przypadku Tajemnicy bzów tej historii jest całkiem sporo. Autorka na kartach swojej powieści przenosi nas bowiem do przedwojennego Lwowa i okolic Krakowa oraz do Warszawy z czasów drugiej wojny światowej, nie zapominając jednocześnie o pozostaniu w Malowniczem. Podczas gdy poprzednio główną bohaterką była Madeleine vel Magda, tak tym razem jest nią starsza pani o imieniu Leontyna, która w miasteczku prowadzi sklep z niezwykłymi antykami. Przedmioty te są naprawdę wyjątkowe i tylko sama Leontyna może coś na ten temat powiedzieć.

Jak już zdążyłam się przekonać, każdy z tomów cyklu zaczyna się nietypowo, co oczywiście sprawia, że już na wstępie jesteśmy wciągani w jakąś enigmatyczną historię, która swój finał będzie mieć dopiero w ostatnich rozdziałach. Tym razem na pierwszych stronach książki czytelnik poznaje tajemniczego starszego pana, który zupełnie nieoczekiwanie dostrzega w Internecie zdjęcie sprzed wielu lat, na którym widać piękną młodą dziewczynę. Fotografia znajduje się na stronie internetowej promującej walory Malowniczego. Mężczyzna nie może oderwać wzroku od zagadkowej fotografii i ostatecznie decyduje się na wyjazd do Malowniczego. Kim zatem jest ten starszy pan, który praktycznie doznał szoku, widząc dziewczynę na zdjęciu? Jaką rolę kobieta odegrała w jego życiu? Czy w ogóle jeszcze żyje? Kim jest? A może to zwykła pomyłka i starszy pan tylko się rozczaruje?

Tymczasem w życiu Leontyny zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Otóż pierścionek, który kobieta nosi od lat, nagle w jakichś tajemniczych okolicznościach znika, a potem równie zagadkowo odnajduje się. Fakt ten sprawia, że właścicielka Kuferka zaczyna snuć opowieść swojego życia. Cofa się do lat dzieciństwa, kiedy mieszkała we Lwowie, gdzie dorastała i popełniała swoje młodzieńcze błędy, czym oczywiście spędzała rodzicom sen z powiek. Leontyna nakreśla także okoliczności, w których doszło do przecięcia się życiowych dróg jej rodziców. Mówi też o ich miłości i zwykłym codziennym życiu, jakie wiedli, kiedy wszystko wydawało się jeszcze takie proste. Opowiada o młodszej siostrze oraz przyjaciołach, których miała całkiem sporo, mieszkając we Lwowie. A potem rodzina Leontyny przeniosła się do Warszawy, gdzie musiała stawić czoło okrucieństwu drugiej wojny światowej. Tutaj również nasza bohaterka wykazała się ogromnym hartem ducha i odwagą. Dziewczyna każdego dnia narażona była na utratę życia. Widziała, jak jej koleżanki i koledzy oddają życie za ojczyznę. Okazuje się też, że niegdyś nosiła imię „Zofia”. Co w takim razie stało się, że teraz wszyscy znają ją jako Leontynę?


Wały Hetmańskie we Lwowie (ówczesna ulica Karola Ludwika)
Fotografia pochodzi z około 1900 roku. 

Jak już wspomniałam wyżej, Magdalena tym razem nie stanowi centrum uwagi czytelnika, ponieważ praktycznie cała fabuła skupiona jest wokół Leontyny. Ona ma nam naprawdę bardzo dużo do powiedzenia. Okazuje się, że jej życie było bogate w rozmaite wydarzenia. Niektóre pojawiały się zupełnie nieoczekiwanie i nikt nie miał na nie wpływu, zaś inne nasza bohaterka zwyczajnie prowokowała. Nie tylko czytelnik z ogromną uwagą „wsłuchuje się” w opowieść Leontyny. Robi to przede wszystkim Magdalena, która w powieści jest jedynym odbiorcą tych relacji. W miarę upływu czasu Madeleine nie potrafi już myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, co przeżyła jej przyjaciółka. Pomimo że obydwie kobiety dzieli spora różnica wieku, to jednak łączy je prawdziwa przyjaźń. Jest to dowód na to, że Autorka zwróciła uwagę na problem wzajemnych relacji pomiędzy młodymi i starymi ludźmi.

Oczywiście nie należy myśleć, że Magdalena Kordel w trzecim tomie cyklu o Malowniczem zupełnie zrezygnowała z pisania o tym niezwykłym miasteczku. Choć jest tego znacznie mniej niż w poprzednich książkach, to jednak nadal tkwimy w jego niezwykłej atmosferze. W powieści nadchodzi też Boże Narodzenie, więc ten szczególny klimat udziela się także czytelnikowi. Pojawiają się nowe postacie, których nie spotkaliśmy poprzednio. Są to nie tylko bohaterowie żyjący wiele lat temu, ale także współcześnie. Naturalnie mam na myśli bohaterów fikcyjnych. Z kolei życie samej Madeleine jest już na tyle ustabilizowane, że teraz kobieta może zająć się poznawaniem historii Leontyny oraz własną działalnością gospodarczą. W dodatku obydwie kobiety wciąż pragną rozwiązać zagadkowe pojawienie się w Malowniczem pewnego dżentelmena.


Teatr miejski we Lwowie
Pocztówka pochodzi z 1905 roku. 

Ponieważ czytam mnóstwo książek historycznych, nie mogłam nie zwrócić uwagi na tło historyczne powieści. I tutaj muszę przyznać, że Magdalena Kordel dołożyła wszelkich starań, aby rzetelnie oddać atmosferę pierwszej połowy XX wieku. Lwów odmalowany jest z najdrobniejszymi szczegółami. Oczami wyobraźni jesteśmy w stanie dostrzec każdy detal tego miasta. Pamiętajmy, że przedwojenny Lwów był przepiękny. Natomiast pomimo upływu lat, w tym mieście nadal mieszka historia. Może faktycznie trochę szkoda, że miasto nie należy już do Polski. Zapewne gdyby nie wybuchła druga wojna światowa, dziś nasze granice wyglądałyby zupełnie inaczej.

Należy również zwrócić uwagę na to, iż Magdalena Kordel w Tajemnicy bzów pokazała też czytelnikowi, jakie niegdyś obowiązywały zasady życia społecznego. Z jednej strony ludzie próbowali żyć swobodnie i nie przejmować się tym, co inni będą mówić, zaś z drugiej te konwenanse nadal były bardzo wyraźnie zaznaczone. Rodzice Leontyny musieli wciąż być czujni, aby ich starsza córka nie wywinęła przypadkiem jakiegoś numeru, co dość często jej się zdarzało. Dzięki takiej kreacji postaci młodej Leontyny bohaterka nie jest nudna. Wokół niej stale coś się dzieje. Bardzo też podobało mi się to, że Magdalena Kordel nie zapomniała o ówczesnych lwowskich aktorach. Choć nie są oni „żywymi” bohaterami, to jednak jest o nich wzmianka, a to sprawia, że opis realiów tamtych czasów jest jeszcze bardziej wiarygodny. Oprócz tego czytelnik poznaje również słownictwo charakterystyczne dla ówczesnej lwowskiej gwary. 

Tajemnica bzów to z całą pewnością książka, którą należy przeczytać, szczególnie jeśli ktoś ma już za sobą poprzednie dwa tomy. Myślę, że jest to doskonała powieść dla tych, którzy uwielbiają w literaturze historie przedstawiane w kolorze sepii. Ta, którą opowiada Leontyna, taka właśnie jest. Czasami miałam bowiem wrażenie, że krakowskie i lwowskie wydarzenia, o których mówi kobieta odmalowane są wszystkimi odcieniami brązu. Wygląda to tak, jakbyśmy oglądali stare przedwojenne fotografie. Natomiast lata wojny spędzone w Warszawie to czarno-białe zdjęcia poplamione ludzką krwią. 










poniedziałek, 28 grudnia 2015

Andromeda Romano-Lax – „Noc w Piemoncie”













Wydawnictwo: NASZA KSIĘGARNIA
Warszawa 2013
Tytuł oryginału: The Detour
Przekład: Andrzej Wajs





Myron z Eleutheraj (480-440 p.n.e.) był jednym z najwybitniejszych rzeźbiarzy wczesnej klasycznej rzeźby greckiej. Był znany głównie z rzeźb przedstawiających potężnych sportowców oraz zwierzęta. Swoje dzieła sztuki wykonywał przeważnie z brązu, dlatego też w swej epoce uznawany był za artystę wszechstronnego i innowacyjnego. Najbardziej znaną rzeźbą Myrona, która obecnie istnieje już tylko jako kopia wykonana na podstawie reprodukcji zrobionych przez rzymskich artystów, jest słynna postać z brązu przedstawiająca mężczyznę rzucającego dyskiem znanego jako Dyskobol (około 425 rok p.n.e.).

Myron urodził się w Eleutheraj, czyli małym miasteczku leżącym w dawnych granicach Beocji i Attyki. Większość życia spędził w Atenach. Tak naprawdę niewiele wiadomo dziś o jego życiu, natomiast to, co jest nam znane pochodzi ze starożytnych źródeł literackich – głównie z przekazów rzymskiego pisarza i historyka Pliniusza Starszego (23-79). Według Pliniusza, Myron wiedzę na temat rzeźby zdobywał od Ageladasa z Agos, żyjącego w V wieku przed naszą erą – tego samego nauczyciela, u którego uczyli się zarówno Fidiasz (480-430 p.n.e.), jak i Poliklet (450-415 p.n.e.). Pliniusz pisał, że Myron był pierwszym, któremu udało się osiągnąć realizm w rzeźbieniu ludzi. Dlatego też prawdą jest, że Myron opanował do perfekcji swoje rzemiosło i został obdarzony talentem, który pozwolił mu stworzyć postacie w ruchu, zachowując przy tym harmonię i realizm.

Aktywność artystyczna Myrona przypadła głównie na okres po greckich zwycięstwach nad Persami mającymi miejsce w latach 480-479 przed naszą erą, kiedy zlecenia na tworzenie dzieł sztuki były bardzo rozpowszechnione. Jego rzeźby można było spotkać na całym ówczesnym greckim świecie. Niektóre znajdowały się na Akropolu w Atenach. O ile wiadomo, Myron pracował, wykorzystując wyłącznie brąz. Wyjątkiem stał się posąg Hekate, który wyrzeźbił w drewnie.

Rzymska kopia Dyskobola, która
znajduje się w Muzeum Narodowym 
w Rzymie
Choć Myron rzeźbił głównie posągi greckich bogów i bohaterów, to jednak sławę przyniósł mu przede wszystkim posąg sportowca. Dyskobol to mężczyzna rzucający dyskiem, w którym Myron uchwycił moment, kiedy właśnie zakończony jest jeden ruch, a zawodnik przygotowuje się do kolejnego, czyli dopiero co zakończył przygotowywanie się do wzięcia zamachu, jego ręka jest rozciągnięta, a on sam zamierza rozpocząć rzut dyskiem do przodu. Praca była powszechnie podziwiana z powodu rzadkiej umiejętności przechwycenia przez artystę niestabilności natychmiastowego ruchu i połączenie go z układem równowagi i harmonii. Posąg został zaprojektowany w jednej płaszczyźnie, co oznacza, że jest przeznaczony jedynie do oglądania z boku. Oryginał już niestety nie istnieje, ale można obejrzeć doskonałą marmurową kopię wykonaną w czasach rzymskich, która obecnie znajduje się w Muzeum Narodowym w Rzymie (z wł. Museo Nazionale Romano). 

Pliniusz wspomina również odlew greckiego biegacza z Argos o imieniu Ladas, który wykonany był z brązu (476 p.n.e.). Odlew przedstawiał lekkoatletę, który padł martwy w chwili zwycięstwa. Ladas z Argos został olimpijskim zwycięzcą w biegach, a na początku wyścigu przestawiony był w pozycji gotowej do startu. Niestety, żadnych kopii nie odnaleziono. Inną popularną pracą Myrona był Lycinus (448 p.n.e.) – laureat Olimpiady.

Według Pliniusza kolejną starożytną pracą Myrona była krowa zwana dziś Jałówką z Akropolu. Tak więc artysta nie stronił też od oddawania realiów życia zwierząt. Najprawdopodobniej krowa zdobyła sławę, służąc jako „słup”, na którym przyczepiano epigramy. Natomiast brak jest jakichkolwiek informacji na temat kopii tej rzeźby, więc tak naprawdę nie wiemy, jaką pozę przyjęła owa jałówka, lecz wiemy na pewno, że stała na rynku w Atenach. Są też informacje o psie, który został odlany w brązie. W przeciwieństwie do innych artystów żyjących w tamtej epoce, nie wydaje się, aby Myron utworzył szkołę artystyczną, zaś jego jedynym znanym uczniem był syn rzeźbiarza – Lykios. 

Myron z Eleutheraj zdobył naprawdę ogromną sławę w swojej epoce porównywalną jedynie z Polikletem z Argos. Niemniej starożytni krytycy wygłaszali opnie, iż umiejętnościom Myrona daleko do tych, jakie powinien mieć doskonały klasyczny rzeźbiarz, podczas gdy na początku istnienia Imperium Rzymskiego pisarze konsekwentnie odnosili się do Myrona jako do jednego z największych rzeźbiarzy greckich. O fenomenie Myrona świadczy też jego reputacja w dzisiejszych czasach. Kunszt artystyczny rzeźbiarza wciąż uznawany jest za bardzo wysoki.


Atena i Marsjasz
autor: Myron z Eleutheraj 

W książce Andromedy Romano-Lax Dyskobol zajmuje centralne miejsce i można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że to rzeźba jest tutaj głównym bohaterem, zaś nie Ernst Vogler, który opowiada czytelnikowi swoją historię z perspektywy dziesięciu lat, które minęły od wydarzeń zmieniających diametralnie jego życie. W roku 1938 Ernst Vogler miał tylko dwadzieścia cztery lat. Był taki czas, kiedy chciał zdobyć sławę jako utalentowany sportowiec, ale niestety sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. W domu ojciec – uczestnik pierwszej wojny świtowej – wprowadzał terror i ani Ernst, ani jego siostra, ani nawet matka nie mogli czuć się bezpiecznie. Ojciec pił, a kiedy pił, to także znęcał się nad rodziną. Pomiędzy naszym bohaterem a Ernstem seniorem bardzo często dochodziło do kłótni. Chłopiec nigdy bowiem nie spełnił oczekiwań swojego rodziciela. Zawsze robił coś źle. W końcu ukończył szkołę, zaniechał dalszej kariery sportowej i zakochał się w sztuce. Ta miłość była tak wielka, że sprawiła, iż podjął pracę jako kurator sztuki. Zaczął też pracować dla Trzeciej Rzeszy, a co za tym idzie dla samego rządu, czyli Adolfa Hitlera (1889-1945).

Jak wiadomo przywódca nazistowskich Niemiec nie krył swojego ogromnego zainteresowania dziełami sztuki. Wciąż kupował nowe, tym samym wzbogacając swoją kolekcję. Jeszcze dzisiaj słychać o dziełach sztuki, które padły ofiarą nazistów podczas drugiej wojny światowej. Z jednej strony pupile Adolfa Hitlera niszczyli pomniki, które zdobiły place okupowanych krajów, a z drugiej za wszelką cenę wchodzili w posiadanie cennych dzieł. Dlaczego? Wygląda na to, że nie chcieli, aby przetrwała sztuka, która mogłaby choć w niewielkim stopniu symbolizować kraj podbity, który przecież miał przestać istnieć po zwycięstwie Niemiec. Tak więc pewnego dnia młody Ernst Vogler otrzymuje bardzo poważne zlecenie od rządu. Musi pojechać do Włoch, które sympatyzują z nazistowskimi Niemcami, i dopilnować transportu potężnego Dyskobola, którego zażyczył sobie Adolf Hitler. Oczywiście nikt oficjalnie nie mówi, że dzieło sztuki przeznaczone jest dla przywódcy Trzeciej Rzeszy. Nazwisko wodza jest niczym przekleństwo, którego nie można głośno wymawiać.

Będąc w faszystowskich Włoszech Ernst Vogler nie do końca potrafi się odnaleźć. Włoski to nie jest język, którego znajomością mógłby zabłysnąć, dlatego też dochodzi do pewnej komicznej sytuacji. Na szczęście wszystko dobrze się kończy, a nasz bohater dostaje obstawę w osobach dwóch włoskich policjantów, którzy mają odeskortować posąg i Voglera do granicy z Austrią, a tam będzie już na nich czekał kto trzeba i cała sprawa powinna zakończyć się bezproblemowo. No właśnie. Ale czy tak będzie w istocie? Czy przypadkiem los nie zakpi sobie z Ernsta Voglera? Niestety, po załadowaniu rzeźby na ciężarówkę naszego bohatera będzie czekać naprawdę trudna droga. To, co miało być bezproblemowe, okaże się jedną wielką katastrofą. Z każdym kilometrem sytuacja będzie komplikować się coraz bardziej. Czy zatem Dyskobol dotrze do swojego miejsca przeznaczenia i trafi do rąk tego, który go kupił? Czy życie Ernsta Voglera nie znajdzie się przypadkiem w ogromnym niebezpieczeństwie? Jak mężczyzna poradzi sobie w trudnej sytuacji, do której zupełnie nie był przygotowany? Czy jest szansa na to, aby jeszcze kiedyś mógł normalnie żyć?

Wydawnictwo: SOHO PRESS
Nowy Jork 2012
Noc w Piemoncie to druga powieść Andromedy Romano-Lax, która diametralnie różni się od jej debiutu, czyli Hiszpańskiego smyczka. Książka napisana jest w zupełnie innym klimacie i porusza inną tematykę. Pomimo że Autorka powraca do lat drugiej wojny światowej, to jednak tej wojny zupełnie nie widać na kartach książki. Akcja rozgrywa się w 1938 roku, czyli w okresie, kiedy już praktycznie nikt nie ma wątpliwości, że wojna wybuchnie. Naziści są już tak bardzo zdeterminowani w kwestii podjęcia walk zbrojnych, że nie można łudzić się, iż do konfliktu nie dojdzie. Tak właśnie wygląda tło historyczne. Andromeda Romano-Lax skupiła się w głównej mierze na postaci Ernsta Voglera i jego wewnętrznych dylematach, które tak naprawdę ciągną się od lat. Mężczyzna coś ukrywa, ale nikt nie wie co to jest. Ta tajemnica przez wiele lat nie pozwalała mu normalnie funkcjonować i nawiązywać poprawnych relacji międzyludzkich. Kochał matkę i siostrę, lecz z całego serca nienawidził ojca. Czy to Ernst Vogler senior złamał życie własnemu synowi? Jeśli tak, to cóż takiego uczynił?

Biorąc pod uwagę jakiekolwiek zaangażowanie głównego bohatera w politykę Trzeciej Rzeszy, trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy młody kurator sztuki sympatyzuje z nazistami. Owszem, jest Niemcem, pracuje dla rządu, ale nie widać w tym jakiegoś większego zaangażowania. Można odnieść wrażenie, że w sprowadzeniu do Niemiec Dyskobola rola Ernsta Voglera jest przypadkowa. Na jego miejscu mógł znaleźć się każdy inny kurator sztuki, niekoniecznie związany z partią nazistowską. Z jednej strony Vogler jest wystarczająco inteligentny, aby zaakceptować wyróżnienie i być za nie wdzięcznym rządowi, lecz z drugiej ten szczęśliwy traf w pewnym stopniu przytępił jego spostrzegawczość i dlatego nie zdaje sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znalazł. Kiedy zaczyna uświadamiać sobie w czym właśnie bierze udział, jest już za późno na jakiekolwiek działania wstecz.

Andromeda Romano-Lax zabiera czytelnika również do małej włoskiej wsi leżącej gdzieś na północy kraju. Tam poznajemy mieszkańców tejże wsi i widzimy jak bardzo ich życie jest żywiołowe i różni się od tego, które zna Ernst Vogler. Możliwe, że to właśnie ta specyficzna atmosfera i mieszkańcy sprawiły, że mężczyzna wraca pamięcią do tego, co było. Dopiero w tej niewielkiej wiosce czytelnik może zobaczyć prawdziwą twarz kuratora sztuki. Historia Ernsta jest doskonale skonstruowana i można porównać ją do swego rodzaju przebudzenia i zrozumienia własnego życia oraz odkrycia samego siebie. Kiedy już do tego dochodzi, wówczas Ernst Vogler jest zdolny do samoakceptacji oraz opowiedzenia się po właściwej lub niewłaściwej stronie. Z moralnego punktu widzenia Noc w Piemoncie posiada bardzo trudną fabułę.

W związku z powyższym książka zawiera przesłanie, które zapewne nie trafi do każdego czytelnika. Jest bowiem wiele kwestii, które należy wyczytać pomiędzy wierszami. To nie jest powieść, którą można czytać dla przyjemności i relaksu. To historia, przy której należy zatrzymać się dłużej, aby nie pozwolić umknąć istotnym problemom.  









środa, 23 grudnia 2015

Świąteczna opowieść






Elizabeth Harrison 
(1849-1927)

Mała Gretchen i drewniany but
(tytuł oryginału: Little Gretchen and
the Wooden Shoe)
Przekład z angielskiego: Agnes A. Rose



Dawno, dawno temu, gdzieś bardzo daleko po drugiej stronie wielkiego oceanu, w kraju zwanym Niemcy, na skraju ogromnego lasu stała sobie mała chatka otoczona jodłami, które kilometr za kilometrem sięgały na północ. Ten mały domek zbudowany był z ciężkich ciosanych bali i miał tylko jeden pokój. Do pokoju prowadziły surowe sosnowe drzwi, zaś niewielkie okno wpuszczało do środka odrobinę światła. W tylnej części domu znajdował się staromodny kamienny komin, z którego zimą zazwyczaj wydobywał się cienki niebieski dym, który pokazywał, że wewnątrz nieznacznie tli się ogień.

Dom był mały, lecz wystarczająco duży dla dwóch osób, które w nim mieszkały. Dziś zatem pragnę opowiedzieć Wam niezwykłą historię tych ludzi. Jedną z tych osób była stara siwowłosa kobieta. Była tak stara, że małe dzieci mieszkające w wiosce oddalonej prawie pół mili od jej chaty, często zastanawiały się, czy kobieta przyszła na świat w tym samym czasie, co ogromne góry i wielkie jodły, które niczym wielkoludy stały z tyłu jej małego domku. Twarz kobiety była cała pomarszczona, zaś gdyby tylko dzieci potrafiły z niej czytać, wówczas odkryłyby, że te głębokie linie na jej obliczu mówią o wielu radosnych i szczęśliwych latach, pełnych poświęcenia i miłości, ale także niepokoju, kiedy doświadczała choroby i musiała być bardzo wytrzymała na ból, codziennie odczuwając głód i zimno, jak również tysiące razy obdarzając innych ludzi bezinteresowną miłością. Niestety, nikt tak naprawdę nie potrafił odczytać tego dziwnego pisma na jej twarzy. Wiedzieli tylko, że była stara i pomarszczona oraz pochylona kiedy tak szła gdzieś przed siebie. Żadne z dzieci nie czuło strachu przed staruszką, ponieważ jej uśmiech zawsze był wesoły, a ona sama wciąż obdarowywała innych życzliwym słowem, kiedy przypadkiem spotykała kogoś na swojej drodze, zmierzając do wsi lub z niej wracając. Z tą starą kobietą mieszkała bardzo mała dziewczynka. Była tak pogodna i szczęśliwa, że podróżni, którzy przechodzili obok małego samotnego domku stojącego na skraju lasu często myśleli, iż patrząc na nią widzą promień słońca. Te dwie osoby znane były w wiosce jako Babcia Goodyear i Mała Gretchen.

Nadeszła zima i mróz złamał w lesie wiele mniejszych sosnowych gałązek. Gretchen i jej Babcia wstawały o świcie każdego dnia. Po zjedzeniu bardzo skromnego śniadania składającego się z płatków owsianych, Gretchen biegła do niewielkiej szafy i przynosiła Babci stary wełniany szal, który był tak samo wiekowy jak jej Babcia. Gretchen zawsze owijała nim babciną głowę, nawet jeśli musiała w tym celu wdrapać się na drewnianą ławę. Po dokładnym zawinięciu szala pod babciną brodą, całowała ją na pożegnanie i wtedy staruszka mogła już rozpocząć swoją poranną pracę w lesie. Jej praca polegała na zbieraniu gałązek i większych gałęzi, które jesienne wiatry i zimowe mrozy zrzucały na ziemię. Były one starannie zbierane, a następnie związywane jedna z drugą. Wiązki drewna Babcia wkładała do mocnego lnianego worka. Potem zakładała worek na ramię i tak wlokła się z nim aż do wioski. Tam sprzedawała mieszkańcom wsi wiązki drewna na podpałkę. Czasami dostawała jedynie kilka pensów dziennie, a czasami kilkanaście lub nawet więcej, aby z tych pieniędzy zarówno Mała Gretchen, jak i ona sama mogły przeżyć; miały przecież swój dom, a las dostarczał im drewna do ognia, dzięki czemu w chłodne dni w domu było ciepło.

W okresie letnim Babcia zajmowała się niedużym ogrodem, który znajdował się z tyłu chaty. Z pomocą Małej Gretchen zasadziła tam kilka ziemniaków, rzepę i cebulę, o które bardzo się troszczyła, aby potem można je było wykorzystać zimą. Do tego dochodziły jeszcze skromne pensy ze sprzedaży leśnych gałązek, za które można było kupić płatki owsiane dla Gretchen i czarną kawę dla Babuni. O mięsie staruszka nigdy nie myślała, albowiem było zbyt drogie. Pomimo niedostatku Babcia i Gretchen były bardzo szczęśliwe, ponieważ mocno kochały siebie nawzajem. Czasami Gretchen musiała zostać w chacie sama przez cały dzień, albowiem Babcia miała coś do załatwienia w wiosce, gdzie sprzedawała chrust i gałęzie. W te długie samotne dni Mała Gretchen nauczyła się śpiewać piosenki, które potem wiatr nucił w sosnowych gałęziach. Latem uczyła się śpiewu i ćwierkania ptaków. Była w tym tak dobra, że niekiedy jej głos można było pomylić z głosem ptaka; nauczyła się także tańczyć tak, jak robił to cień, a nawet rozmawiać z gwiazdami, których światło wpadało do chatki przez mały okienny kwadracik. Z gwiazdami rozmawiała wtedy, gdy babcia wracała do domu zbyt późno albo jeśli była zbyt zmęczona, aby porozmawiać z Gretchen.

Czasami, gdy była ładna pogoda albo gdy Babcia musiała udać się do wsi z dopiero co zrobionymi na drutach pończochami, Mała Gretchen szła razem z nią. Przypadkiem jedna z takich wypraw wypadła tydzień przed Bożym Narodzeniem. Oczy zachwyconej Gretchen nie mogły nasycić się widokiem pięknych bożonarodzeniowych drzewek stojących w oknie wiejskiego sklepu. Wydawało jej się, że nigdy nie oderwie oczu od lalek zrobionych z dzianiny, włochatych baranków, małych drewnianych dziwacznych sklepików, malowanych mężczyzn i kobiet znajdujących się w środku, oraz tych wszystkich innych cudownych rzeczy. W całym swoim życiu Gretchen nigdy nie miała żadnej zabawki; dlatego też te, które ani Wam, ani mnie mogłyby się nie spodobać, jej wydawały się bardzo piękne.

Tamtego wieczoru, po kolacji jedynie z pieczonych ziemniaków, Mała Gretchen nie posprzątała naczyń, ani też nie zamiotła paleniska, natomiast jej droga Babcia była tak bardzo zmęczona, że nie miała już siły, aby to zrobić. Wtedy Gretchen wzięła swój nieduży drewniany stołek i postawiła go bardzo blisko babcinych stóp, a potem na nim usiadła, składając dłonie na kolanach. Babcia wiedziała, że Gretchen chce z nią o czymś porozmawiać, więc z uśmiechem odłożyła dużą Biblię, którą czytała i teraz zajęła się robótką na drutach, a potem rzekła:

– Cóż, droga Gretchen, babcia jest gotowa, aby cię wysłuchać.
– Babciu – powiedziała powoli Gretchen – już prawie Boże Narodzenie, prawda?
– Tak, moja kochana – odrzekła Babcia. – Zostało nie więcej jak pięć dni. – A potem westchnęła, lecz Gretchen była tak szczęśliwa, że nie dostrzegła tego ciężkiego babcinego westchnięcia.
– Jak myślisz, babciu, czy dostanę coś na Boże Narodzenie? – zapytała dziewczynka, patrząc z przejęciem w twarz Babci.
– Ach, dziecko, dziecko – powiedziała Babcia, kręcąc głową. – Nie będziesz miała w tym roku Bożego Narodzenia. Jesteśmy zbyt biedne.
– Och, ależ babciu – przerwała Mała Gretchen – pomyśl o tych wszystkich pięknych zabawkach, które widziałyśmy dziś w wiosce. Na pewno Mikołaj ma ich wystarczająco dużo, aby podarować je każdemu małemu dziecku.
– Ach, kochaneczko – powiedziała Babcia – te zabawki przeznaczone są dla ludzi, którzy mogą za nie zapłacić, a my nie mamy pieniędzy na świąteczne zabawki.
– Cóż, babciu – powiedziała Gretchen – być może niektóre z tych małych dzieci, które mieszkają w dużym domu na wzgórzu na drugim końcu wsi, będą chciały podzielić się ze mną swoimi zabawkami. One z przyjemnością oddadzą niektóre z nich małej dziewczynce, która nie ma żadnych.
– Drogie dziecko, drogie dziecko – powiedziała Babcia, pochylając się do przodu i głaszcząc miękkie lśniące włosy małej dziewczynki. – Twoje serce jest pełne miłości. Chętnie oddałabyś bożonarodzeniowe prezenty każdemu dziecku, lecz głowy tych dzieci są pełne myśli o tym, czym zostaną obdarowane, tak więc zapominają o innych, mając na uwadze tylko samych siebie. – Potem Babcia westchnęła i pokręciła głową.
– Cóż, babciu – powiedziała Gretchen, a jej jeszcze niedawno tak pogodny i szczęśliwy ton głosu stał się trochę mniej radosny – być może Mikołaj pokaże niektórym z tych wiejskich dzieci, jak zrobić prezenty, które nic nie kosztują, a wtedy niektóre z nich mogą zaskoczyć mnie w bożonarodzeniowy poranek, ofiarowując mi prezent. I, droga babciu, – dodała, zrywając się ze swojego małego stołka – czy nie mogłabym zebrać niektórych sosnowych gałęzi i zabrać ich do pewnego starego człowieka, który mieszka w domu przy młynie? Chciałabym, żeby w jego pokoju podczas tych świątecznych dni rozchodził się słodki sosnowy zapach naszego lasu.
– Oczywiście, moja kochana – odpowiedziała Babcia. – Możesz robić, co tylko chcesz, aby Boże Narodzenie było pogodne i szczęśliwe, lecz nie spodziewaj się żadnego prezentu dla siebie.
– Och, babciu – powiedziała mała Gretchen, a jej twarz rozjaśniła się – zapominasz o lśniących bożonarodzeniowych aniołach, które przybyły na Ziemię i śpiewały swoją cudowną pieśń, kiedy na świat przychodziło piękne Dzieciątko. Są tak kochające i dobre, że nie zapomną o żadnym małym dziecku. Poproszę moje drogie gwiazdy, aby powiedziały im o nas. Wiesz – dodała z ulgą – gwiazdy są tak bardzo wysoko, że muszą wiedzieć, iż aniołowie są bardzo dobrzy, ponieważ przynoszą wiadomości od kochającego Boga i zanoszą je do Niego.

Babcia jedynie westchnęła i półszeptem powiedziała: Biedne dziecko, biedne dziecko! Gretchen objęła Babcię za szyję i serdecznie ucałowała, mówiąc:  Och babciu, babciu, nie rozmawiasz z gwiazdami wystarczająco często, inaczej nie byłabyś taka smutna w czas Bożego Narodzenia.

Potem dziewczynka tańczyła po całym pokoju, a jej mała krótka spódnica wirowała wokół niej niczym wiatr, który dzisiaj sprawił, że śnieg również wykonywał swój taniec za oknem. Wyglądała tak zabawnie, że Babcia w końcu zapomniała o swoich troskach i zmartwieniach i roześmiała się z powodu nowego śniegowego tańca w wykonaniu Małej Gretchen. Minęło kilka dni i nadszedł poranek przed Wigilią Bożego Narodzenia. Gretchen posprzątała mały pokoik – tak, jak nauczyła ją Babcia, aby w ten sposób mogła stać się małą gospodynią – potem poszła do lasu, śpiewając po drodze ptasią piosenkę i będąc prawie tak samo szczęśliwą i wolną, jak same ptaki. Tego dnia była bardzo zajęta, ponieważ przygotowywała niespodziankę dla Babci. Najpierw jednak zebrała najpiękniejsze jodłowe gałązki, które następnego ranka zamierzała zanieść staremu choremu mężczyźnie mieszkającemu nieopodal młyna. Jednakże dla szczęśliwej dziewczynki dzień okazał się zbyt krótki. Gdy tamtego wieczoru Babcia dotarła znużona do domu, natychmiast zauważyła, że futryna drzwi ozdobiona jest zielonymi gałązkami sosny.

– To na twoje powitanie, babciu! Zapraszam! – zawołała Gretchen. – Nasz stary drogi dom chciał wydać dla ciebie powitalne bożonarodzeniowe przyjęcie. Zobacz, zielone gałęzie sprawiają, że dom wygląda tak, jakby się uśmiechał i próbował powiedzieć: Wesołych Świąt, babciu!

Babcia roześmiała się i pocałowała dziewczynkę, a potem otworzyła drzwi i razem weszły do środka. I tu była nowa niespodzianka dla Babci. Cztery słupki drewnianego łóżka, które stało w kącie pokoju, zostały ozdobione przez zapracowane małe paluszki mniejszymi i bardziej giętkimi sosnowymi gałęziami. Natomiast z każdej strony paleniska znajdował się bukiet z czerwonych jagód jarzębiny, co wraz z ozdobionymi słupkami łóżka sprawiło, że stary pokój wyglądał naprawdę świątecznie. Gretchen śmiała się, klaskała w dłonie i tańczyła, aż ubogi dom wypełnił się muzyką, zaś zmęczona Babcia, której serce pogrążyło się w smutku, odwróciła się w stronę drzwi i pomyślała o rozczarowaniu, jakie niechybnie odczuje Mała Gretchen już następnego ranka.

Po kolacji Mała Gretchen znów przysunęła swój stołek do babcinego łóżka, a swoje delikatne rączki ułożyła na jej kolanach. Po raz kolejny Babcia zaczęła opowiadać historię narodzin Chrystusa; kiedy Dzieciątko przyszło na świat była noc, a piękne anioły śpiewały wspaniałą pieśń, natomiast całe niebo rozświetliła dziwna jasność, której nigdy wcześniej nie widziano na Ziemi. Gretchen bardzo wiele razy słyszała tę historię, jednak nigdy nie była nią znudzona. A teraz, kiedy nadchodziła Wigilia, to szczęśliwe małe dziecko pragnęło usłyszeć ją raz jeszcze.

Gdy Babcia skończyła swoją opowieść, obydwie siedziały w ciszy, pogrążając się każda w swoich myślach. Po chwili Babcia wstała i powiedziała, że czas, aby pójść spać. Powoli zdjęła ciężkie drewniane buty, takie jak noszono w tym dalekim europejskim kraju, i położyła je obok paleniska. Gretchen przez minutę albo dwie przyglądała się butom w zamyśleniu, a potem rzekła:

– Babciu, czy nie sądzisz, że ktoś na tym całym szerokim świecie będzie myślał o nas tej nocy?
– Nie, Gretchen – odparła Babcia. – Nie sądzę, aby ktoś to zrobił.
– No cóż, babciu – powiedziała Gretchen – będą o nas myśleć bożonarodzeniowe anioły; tak więc mam zamiar wziąć jeden z tych drewnianych butów i postawić go na parapecie na zewnątrz, tak aby mogły zobaczyć go, kiedy będą przechodzić obok. Jestem pewna, że gwiazdy powiedzą świątecznym aniołom, że ten but jest tutaj.
– Ach, ty głupie, głupie dziecko – powiedziała Babcia. – Jedyne, co musisz teraz zrobić, to przygotować się na rozczarowanie, bo jutro rano niczego w bucie nie znajdziesz. Mogę powiedzieć ci o tym już teraz.

Gretchen w ogóle nie słuchała słów Babci. Dziewczynka tylko pokręciła głową i zawołała: Ach, babciu, nie rozmawiasz z gwiazdami. Z tymi słowami na ustach Gretchen chwyciła but, otworzyła drzwi i wybiegła na zewnątrz, aby postawić go na parapecie. Było bardzo ciemno i wydawało jej się, że coś delikatnego i zimnego całuje jej włosy i twarz. Gretchen wiedziała, że to był śnieg. Spojrzała więc w niebo, chcąc sprawdzić, czy widać gwiazdy, lecz silny wiatr tylko popychał ciemne ciężkie śnieżne chmury, co sprawiło, że niczego nie można było zobaczyć.

– Nie szkodzi – powiedziała cicho Gretchen sama do siebie. – Gwiazdy tam są, nawet jeśli nie można ich dostrzec, a bożonarodzeniowym aniołom śnieżyca wcale nie przeszkadza.

Właśnie wtedy szorstki wiatr zamiótł śniegiem tuż obok dziewczynki, szepcąc coś do niej, lecz ta nie mogła go zrozumieć, a potem nagle tak rozwiał śnieżne chmury, że na samym środku tajemniczego nieba zaświeciła ulubiona gwiazda Gretchen.

– Maleńka gwiazdka, maleńka gwiazdka! – powiedziało dziecko i roześmiało się głośno. – Wiedziałam, byłaś tam, choć nie można było cię zobaczyć. Czy szepniesz bożonarodzeniowym aniołom, kiedy przyjdą, że mała Gretchen tak bardzo pragnie dostać jutro rano bożonarodzeniowy prezent? Jeśli mają jeden w zapasie, to niech włożą go do jednego z butów babci, który stoi na parapecie.

Po chwili dziewczynka, stojąc na palcach sięgnęła parapetu i postawiła na nim but, a potem wróciła do domu do Babci i ciepłego paleniska. Zarówno Gretchen, jak i jej Babcia po cichu wsunęły się do łóżka, ale tej nocy Mała Gretchen zrobiła coś jeszcze. Uklękła i pomodliła się do Niebieskiego Ojca, dziękując Mu za to, że wysłał na świat Dzieciątko Jezus, aby nauczyło wszystkich ludzi, jak być kochającymi i bezinteresownymi. Po kilku chwilach Gretchen zasnęła, marząc o świątecznych aniołach.

Następnego dnia bardzo wcześnie rano, jeszcze zanim wzeszło słońce, Małą Gretchen obudził dźwięk słodkiej muzyki dochodzącej gdzieś od strony wsi. Dziewczynka przez chwilę słuchała, a potem wiedziała już, że to chłopięcy chór śpiewa na dworze kolędy, idąc wiejską drogą. Szybko zerwała się z łóżka i zaczęła ubierać się najszybciej, jak to tylko było możliwe, jednocześnie śpiewając. Podczas gdy Babcia powoli nakładała na siebie ubranie, Mała Gretchen skończyła już się ubierać i natychmiast otworzyła drzwi, wybiegając na zewnątrz, aby sprawdzić, czy bożonarodzeniowe anioły zostawiły coś w starym drewnianym bucie.  

Wszystkie drzewa, pnie, drogi i pastwiska pokryte były białym śniegiem, tak że cały świat wyglądał niczym z bajki. Gretchen wdrapała się na duży kamień, który leżał pod oknem i ostrożnie wzięła do ręki drewniany but. Pod wpływem ruchu śnieg spadł z parapetu wprost na ręce dziewczynki, ale ona nie zwróciła na to uwagi. Szybko pobiegła z powrotem do domu, wkładając rękę do buta.

– Och, babciu! Och, babciu! – zawołała. – Nie wierzyłaś, że bożonarodzeniowe anioły będą o nas myśleć, ale popatrz, one myślały, myślały! Tu jest śliczny maleńki ptaszek! Och, czyż nie jest piękny!

Babcia podeszła i spojrzała na to, co dziecko czule trzymało w dłoni. Dostrzegła maleńką sikorkę, której skrzydło było ewidentnie uszkodzone przez gwałtowny i hałaśliwy nocny wiatr i pewnie dlatego schroniła się w suchym drewnianym bucie. Delikatnie wzięła ptaszka z rąk Gretchen i należycie związała jego złamane skrzydło, tak że nie mogło już sprawiać mu bólu podczas latania. Potem pokazała Gretchen, jak blisko przy palenisku zrobić ładne i ciepłe gniazdko dla małego przybysza, a gdy ich śniadanie było już gotowe, pozwoliła Gretchen nakarmić ptaszka kilkoma wilgotnymi okruchami.  

Potem, w ciągu dnia, Gretchen zaniosła świeże zielone gałązki do starego chorego mężczyzny mieszkającego przy młynie, zaś w drodze powrotnej do domu zatrzymywała się, aby zobaczyć i nacieszyć się bożonarodzeniowymi zabawkami dzieci, które znała, lecz one ani razu się do niej nie odezwały. Kiedy dotarła do domu, okazało się, że mały ptaszek poszedł już spać. Wkrótce jednak otworzył oczy i uniósł głowę, mówiąc bardzo wyraźnie: A teraz, moi nowi przyjaciele, chcę, abyście dali mi coś do jedzenia. Gretchen bardzo chętnie znów go nakarmiła, a następnie trzymając go na kolanach delikatnie pogłaskała jego szare piórka. Wtedy to małe stworzono, jak gdyby przestało bać się dziewczynki.  

Tego wieczoru Babcia nauczyła Gretchen świątecznej pieśni i opowiedziała jej kolejną bożonarodzeniową historię. Następnie dziewczynka wymyśliła krótką zabawną historyjkę, którą z kolei opowiedziała ptaszkowi. Wówczas sikorka zamrugała oczami i poruszyła głową z boku na bok w tak zabawny sposób, że Gretchen zaśmiewała się do łez. Kiedy wieczorem Babcia i Gretchen kładły się spać, dziewczynka objęła Babcię za szyję i szepnęła:

– Jakie piękne Boże Narodzenie miałyśmy dzisiaj, babciu! Czy jest na świecie coś piękniejszego niż Boże Narodzenie?
– Nie, dziecko, nie ma – powiedziała Babcia. – Nie dla takich kochających serc, jak twoje.


© for the Polish translation by Agnes A. Rose





********************

Wszystkim Czytelnikom bloga życzę 
Zdrowych, Pogodnych i Radosnych 
Świąt Bożego Narodzenia

Happy & Merry Christmas to all of you











wtorek, 22 grudnia 2015

Judith Lennox – „Serce nocy”















Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I SK-A
Warszawa 2010
Tytuł oryginału: The Heart of the Night
Przekład: Ewa Horodyska





Niegdyś bardzo powszechnym zwyczajem było zatrudnianie dam do towarzystwa. Było to normą szczególnie w arystokratycznych rodzinach. Jeszcze przed drugą wojną światową nieprzychylnie odnoszono się do młodych kobiet, które chciały być samodzielne. Ich niezależność miała objawiać się podejmowaniem pracy i zarabianiem na swoje utrzymanie. Młoda dziewczyna pochodząca z wyższych sfer, która pragnęła podjąć studia lub pracę musiała liczyć się z tym, że wywoła w towarzystwie skandal. Praca zawodowa zarezerwowana była jedynie dla kobiet z nizin społecznych. Dlatego też mężczyźni zatrudniali damy do towarzystwa dla swoich żon, sióstr czy matek, aby nie miały czasu na nudę. Co zatem należało do obowiązków takiej damy do towarzystwa? Otóż musiała ona maksymalnie zapełniać czas swojej „pani”. Z reguły zabierała ją na spacery, czytała jej książki (choć nie wszystkie – głównie były to romanse) lub zabawiała zwykłą rozmową. Taka dama do towarzystwa przeważnie dzieliła dach na głową z rodziną, która ją zatrudniała. Poza tym dostawała też pensję, którą mogła przeznaczać na swoje potrzeby albo wspomagać finansowo własną rodzinę.

Przenieśmy się zatem do Anglii. Jest rok 1936, w którym Wielką Brytanią wstrząsnął skandal obyczajowy. Trzeba jednak wiedzieć, że nie był to byle jaki skandal, bo dotyczył samej rodziny królewskiej. Otóż, w grudniu tegoż roku król Edward VIII Windsor (1894-1972) musiał wreszcie ponieść konsekwencje swojego romansu z niejaką Bessie Wallis Simpson (1896-1986) – kobietą o niechlubnej przeszłości, co automatycznie pozbawiało ją jakichkolwiek szans na to, aby zasiadać na tronie obok króla. Kiedy angielski monarcha ogłosił, iż ma zamiar poślubić swoją kochankę, wówczas parlament nie dość że wyraził oburzenie, to jeszcze nie wydał zgody na tego rodzaju mezalians. Ponieważ Edward VIII Windsor nie wyobrażał sobie życia bez Willis Simpson, podjął decyzję o abdykacji. I tak oto jego następcą został młodszy o rok brat Jerzy VI Windsor (1895-1952). Natomiast Edward już bez przeszkód ożenił się ze swoją wybranką, a było to w dniu 2 maja 1937 roku, zostając jednocześnie trzecim mężem pani Simpson. Po ustąpieniu z tronu, Edward VIII otrzymał tytuł księcia Windsoru, zaś jego małżonkę tytułowano: Jej Łaskawość Wallis, księżna Windsoru lub Jej Królewska Wysokość księżna Windsoru. Temu ostatniemu tytułowi stanowczo sprzeciwiał się aktualny król Jerzy VI Windsor, dlatego też był to tytuł nieoficjalny.

Wielka szkoda, że Judith Lennox nie wspomina w swojej książce o tym wydarzeniu, które dla Wielkiej Brytanii nie było przecież bez znaczenia. Generalnie Autorka mało miejsca poświęca tłu historycznemu, skupiając się przede wszystkim na życiu i emocjach bohaterów. Tak więc, jak już wspomniałam, mamy rok 1936, czyli czas, w którym wielkimi krokami zbliża się druga wojna światowa. Oczywiście ludzie z zainteresowaniem obserwują, co dzieje się w Trzeciej Rzeszy, gdzie u władzy jest partia nazistowska z Adolfem Hitlerem (1889-1945) na czele. Tymczasem w Londynie mieszka zamożny rosyjski emigrant Konstantin Denisow wraz z córką Mirandą. Niedawno pani Denisow, która z pochodzenia była Angielką, zmarła z powodu gruźlicy. Po stracie matki Miranda czuje się samotna, a przecież stara i zrzędliwa ciotka, która mieszka pod jednym dachem z rodziną Denisowów, nie będzie dla nastoletniej dziewczyny dobrym towarzystwem. W związku z tym Rosjanin daje do Timesa ogłoszenie, w którym poszukuje młodej, dość dobrze wykształconej i z dobrymi manierami młodej kobiety, która dotrzymywałaby na co dzień towarzystwa jego córce. Przyszła dama do towarzystwa musi liczyć się także z tym, że będzie musiała dużo podróżować, szczególnie po Europie, ponieważ Konstantin prowadzi na kontynencie szereg poważnych interesów.



Zbombardowana ulica Londynu podczas drugiej wojny światowej.
Bohaterowie powieści wielokrotnie muszą uciekać przed bombami zrzucanymi 
przez nazistów. 


Pewnego dnia Times z ogłoszeniem Rosjanina trafia w ręce Kay Garland, która obecnie pracuje w antykwariacie. Nie jest to jednak praca jej marzeń, więc w rzeczonym ogłoszeniu widzi dla siebie szansę na zmianę swojego dotychczasowego życia. Dziewczyna mieszka z ciotką, a jej rodzice nie żyją już od jakiegoś czasu. Poza tym Kay od zawsze chciała podróżować i zwiedzać świat, więc ogłoszenie Denisowa spada jej, jak gdyby z samego nieba. Odpowiada na nie i zostaje przyjęta. Bardzo szybko znajduje wspólny język z Mirandą. Ba! Niemalże natychmiast obydwie młode damy wiedzą, że na pewno się zaprzyjaźnią, a ich przyjaźń będzie trwać przez długie lata. Miranda powierza Kay wszystkie swoje sekrety. Panna Denisow jest jednak jedną z tych niepokornych dziewczyn, które pragną iść własną drogą, nie oglądać się na nikogo i nie baczyć ma obowiązujące konwenanse. Oczywiście Kay stara się być lojalna wobec swojej przyjaciółki i trzyma w sekrecie wiele spraw, których wyjście na jaw groziłoby wielką katastrofą obyczajową.

Któregoś dnia rodzina Denisowów wraz z Kay Garland udaje się do Paryża. Tam zupełnie przypadkowo dochodzi do spotkania Mirandy z niejakim Olivierem Rousselem. Mężczyzna jest reżyserem sztuk teatralnych. Praktycznie od pierwszej chwili uważa, że Miranda ma potencjał do tego, aby zostać aktorką. Namawia ją najpierw na występ w reklamie telefonu, a potem obiecuje, że jej kariera nabierze tempa, kiedy zagra w jego sztuce. Niestety, sprawa bardzo szybko wychodzi na jaw. Konstantin Denisow jest wściekły. Przecież to nie tak miało wyglądać! On już zaplanował życie swojej córce! Wybrał dla niej nawet męża! Nieważne, że Miranda nie akceptuje tego wyboru i robi wszystko, aby do małżeństwa z jakimś obleśnym starcem nie doszło. Konstantin widzi w tym jednak korzyść przede wszystkim dla siebie. Małżeństwo córki może sprawić, że jego biznesowe długi zostaną anulowane. W tym wszystkim tkwi nasza skromna Kay Garland, która chciała być jedynie lojalna wobec swojej przyjaciółki. Nie pamiętała jednak o tym, że to Konstantin jej płaci i wymaga. Kiedy więc tajemnica Mirandy wychodzi na światło dzienne, Kay zostaje natychmiast zwolniona i wyrzucona przez Denisowa na bruk bez grosza przy duszy.

Tak się złożyło, że do zwolnienia Kay z pracy doszło w nazistowskim Berlinie. Dziewczyna nie wie tak naprawdę co teraz z nią będzie. Nie może już wrócić do domu Denisowa i prosić o wybaczenie. Mało tego. Została okradziona przez starą ciotkę Mirandy. Jej niewielki bagaż zawiera jedynie ubranie. Kay nie może kupić sobie nawet jedzenia. I wtedy z pomocą przychodzi jej Anglik – Tom Blacklock. Gdyby nie on, nie wiadomo co stałoby się z panną Garland. Może wylądowałaby w jakimś przytułku dla bezdomnych albo nawet w domu publicznym, gdzie musiałaby zarabiać na życie, świadcząc usługi seksualne nazistom. Kto wie, jak skończyłaby się dla niej ta przygoda. Natomiast jedno jest pewne: Kay musi wreszcie skończyć marzyć o życiu wyższych sfer. Nie może już łudzić się nadzieją na dalekie podróże i zwiedzanie świata. Na pewno nie będzie tego robić wraz z rodziną Konstantina Denisowa. Ten etap jej życia minął już bezpowrotnie. Jak zatem dalej potoczą się losy naszych bohaterów? Czy Kay i Miranda jeszcze kiedyś się spotkają i będą mogły odgrzać swoją przyjaźń? Czy Tom zostanie tylko przyjacielem Kay, czy może kimś znacznie ważniejszym? A może mężczyzna w zamian za pomoc będzie oczekiwał od dziewczyny wdzięczności? Może trudna sytuacja Kay stanie się pretekstem do tego, aby ją wykorzystać? Kim tak naprawdę jest Tom Blacklock i dlaczego tak nagle pojawił się w życiu panny Garland?

Wydawnictwo: Headline Review 
Londyn 2010
Tym razem Judith Lennox stworzyła nie tylko nieprzeciętną opowieść o ludziach żyjących w bardzo trudnym okresie historycznym, ale też opowieść niełatwą pod względem emocjonalnym. Fabuła powieści jest tak skonstruowana, że niektórzy bohaterowie w pewnym momencie trafiają na teren dzisiejszej Polski, a dokładnie do Prus Wschodnich. Jak pamiętamy z historii, obecna Ziemia Warmińska przed wojną wchodziła w skład Trzeciej Rzeszy. Tak więc tereny te zamieszkiwane były przez Niemców. Poza tym, Autorka zabiera czytelnika również do Afryki i oczywiście do Anglii. Rok 1936 szybko mija i następują kolejne lata, aż wreszcie wybucha druga wojna światowa, która dla nikogo nie jest łatwym okresem w życiu. Jedni muszą na siebie uważać, ponieważ walczą na froncie, inni – choć pozostają w domu – zmuszeni są robić wszystko, aby ten dom zachować. Ktoś inny natomiast musi stale uważać, aby nie stracić życia podczas nocnych bombardowań. I tak oto do głosu dochodzą relacje międzyludzkie, które również nie należą do najłatwiejszych. Czytelnik odnosi wrażenie, że poszczególni bohaterowie wciąż są na etapie poszukiwania swojej życiowej drogi. Jedni pragną ułożyć sobie życie, nawet jeśli następnego dnia mogą na zawsze stracić ukochaną osobę. Inni zaś bezustannie spoglądają w przeszłość i łudzą się tym, że szczęście, które niegdyś odczuwali znów do nich powróci.

Miranda i Kay to kobiety o dwóch różnych osobowościach. Wydaje się, że ta pierwsza jest niepoprawną romantyczką, lecz z drugiej strony na jaw wychodzą u niej cechy charakteru, które sprawiają, iż można odnieść wrażenie, że Miranda Denisow to kobieta wyrachowana i dbająca tylko o własne przyjemności. Oczywiście nie można jej odmówić odwagi i hartu ducha. Są sytuacje, z których niejeden nie wyszedłby w jednym kawałku, ale Mirandzie to się udaje. Oczywiście potem musi ponieść konsekwencje swoich działań, lecz generalnie spada na przysłowiowe cztery łapy. Kiedy tak przyglądałam się Mirandzie Denisow to było mi jej trochę żal. Niektóre decyzje kobieta podejmuje bowiem pod wpływem innych ludzi albo okoliczności, przed którymi pragnie uciec. Nie potrafi też docenić tego, co posiada. Nie umie być wdzięczna. Niemniej, można jej wybaczyć takie postępowanie, ponieważ kobieta działa pod wpływem wielkiego uczucia, które nie słabnie pomimo upływu lat. Ona wciąż kocha tego samego mężczyznę, choć wydaje się, że już nigdy los ją z nim nie zetknie. W pewnym stopniu Miranda żyje marzeniami. Może w ten sposób jest jej łatwiej stawiać czoło dramatycznym okolicznościom wojny? Poza tym trauma, którą przeżywała w dzieciństwie, a potem w wieku nastoletnim, a którą zafundował jej własny ojciec, też nie jest tutaj bez znaczenia. Tamte emocje nadal mają wpływ na to, jak postępuje w dorosłym życiu.

A Kay Garland? Jaka jest? Otóż, kobieta nie pochodzi z wyższych sfer, więc o wiele rzeczy musi walczyć sama. Jej życie również nie jest usłane płatkami róż. Tych kolców jest w nim cała masa. Na szczęście są przyjaciele, którzy stanowią dla niej oparcie w trudnych momentach. Kay wciąż szuka miłości. Jakoś nie potrafi zakochać się w żadnym mężczyźnie, pomimo że nie jest z tych, które nie budzą zainteresowania u płci przeciwnej. Gdzieś w podświadomości czuje, że jest ktoś, kogo zawsze kochała, ale rozsądek podpowiada jej, że ten związek nie ma przyszłości, zważywszy że obiekt jej uczuć związany jest z kimś innym i wygląda na to, że tak już zostanie. W jej życiu pojawia się szereg niedopowiedzeń, jeśli chodzi o sferę uczuciową.

W Sercu nocy wszyscy bohaterowie czegoś poszukują. Trudne czasy sprawiają, że los wciąż rzuca ich w różne strony świata. Czasami przez wiele miesięcy albo i lat nie mają ze sobą kontaktu. Jeśli chodzi o moralność, to próżno jej tutaj szukać. Pomimo że żyją w stałych związkach, to jednak nie przeszkadza im to w zdradzaniu współmałżonków. Czym tłumaczą takie postępowanie? Oczywiście wojną, która w każdej chwili może zabrać życie jednej bądź drugiej stronie. Zanim jednak to się stanie, chcą zaznać jeszcze choć odrobiny prawdziwego uczucia. Wiedzą, że tak nie wolno. Zdają sobie doskonale sprawę z krzywdy, jaką wyrządzają mężowi czy żonie, ale nie potrafią inaczej. Dopóki żyli w czasie pokoju mogli stawiać warunki. Teraz, kiedy jest wojna, wszystko się zmieniło. Nie ma już żadnych warunków i nie ma konwenansów. Jest egoizm i zaspokajanie własnych potrzeb. Dokładnie widać, że wojna potrafi naprawdę wiele zmienić, jeśli wziąć pod uwagę hierarchię wartości danego człowieka.

Będę to powtarzać do znudzenia, ale Judith Lennox jest dla mnie pisarką, która potrafi wciągnąć mnie w fabułę swoich książek już od samego początku. Autorka jest doskonała w tworzeniu powieści obyczajowych z historią w tle. Jest też doskonałym psychologiem, ponieważ postacie, które kreuje są niezwykle bogate pod względem emocjonalnym. Poza tym powieści Judith Lennox nie są jednowątkowe. Autorka wprowadza do fabuły wielu różnych bohaterów i każdego z nich otacza jednakową troskę, przedstawiając ich problemy, a potem łącząc je z życiem pozostałych postaci. Myślę, że Serce nocy to oryginalna lektura dla kobiet, które w literaturze kobiecej poszukują czegoś więcej niż tylko zwykłego romansu.








niedziela, 20 grudnia 2015

Jestem zakochana w wiolonczeli od dzieciństwa...






ROZMOWA Z ANDROMEDĄ ROMANO-LAX




Andromeda Romano-Lax urodziła się w 1970 roku w Chicago. Zanim zdecydowała się tworzyć powieści, pracowała jako dziennikarka niezależna oraz dziennikarka pisząca o turystyce. Jej pierwsza powieść – „Hiszpański smyczek” – została okrzyknięta międzynarodowym bestsellerem i dotychczas przetłumaczono ją na wiele języków. Druga powieść Autorki – „Noc w Piemoncie” – wydana została w 2012 roku. Andromeda Romano-Lax jest także autorką książek z gatunku literatury faktu, których tematyka związana jest z jej podróżami. Wśród tych książek można wymienić, na przykład takie tytuły, jak: „Walking Southeast Alaska: Scenic Walks and Easy Hikes for Inside Passage Travelers” (1997), „Searching for Steinbeck's Sea of Cortez: A Makeshift Expedition Along Baja's Desert Coast” (2002), „Alaska's Kenai Peninsula: A Traveler's Guide” (2001) oraz wiele innych. Andromeda wraz z rodziną mieszka w Anchorage (Alaska), gdzie współtworzyła organizację non-profit, dla której teraz pracuje. Jej kolejna powieść – „Behave” – zostanie opublikowana w Stanach Zjednoczonych w marcu 2016 roku.   


Agnes A. Rose: Bardzo dziękuję za przyjęcie mojego zaproszenia do wzięcia udziału w wywiadzie. Dotychczas w Polsce opublikowano dwie z Twoich książek. Są to „Hiszpański smyczek” i „Noc w Piemoncie”. Zacznijmy więc naszą rozmowę od dyskusji na temat tej pierwszej. Przeczytałam, że napisałaś tę powieść, ponieważ zainspirowało Cię życie Pabla Casalsa. Czy mogłabyś powiedzieć nam, jak odnalazłaś biografię tego wybitnego wiolonczelisty i co takiego szczególnego było w jego życiu, że zdecydowałaś się stworzyć głównego bohatera w oparciu o jego osobę?

Andromeda Romano-Lax: Po raz pierwszy uświadomiłam sobie istnienie Casalsa w związku z jego wykonaniem suit Bacha na wiolonczelę, a dopiero później poznałam historię jego życia. Mój pierwszy etap badań polegał na podróży do Puerto Rico (gdzie Casals spędził ostatnie lata swojego życia), aby móc dowiedzieć się o nim jak najwięcej, początkowo projekt ten miał być literaturą faktu. To było dokładnie po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku, czyli w czasie, kiedy tak, jak wielu ludzi, szukałam bohaterów i opowieści o nadziei i pięknie. Byłam zafascynowana politycznym stanowiskiem Casalsa, który opowiadał się przeciwko dyktatorowi Franco, nawet jeśli oznaczało to poświęcenie przyjemności występowania na scenie, co było efektem złożenia publicznego oświadczenia. Projekt przerodził się w fikcję literacką po to, aby oprócz życia Casalsa włączyć do niego jeszcze inne postacie i sytuacje. Do napisania „Hiszpańskiego smyczka” skłoniła mnie chęć połączenia polityki i sztuki, a także kwestia osobistej determinacji Casalsa i jej nieprzewidzianych konsekwencji.

Agnes A, Rose: Jak wiele cech wspólnych mają Feliu Delargo i Pablo Casals, a jak wiele ich różni?

Andromeda Romano-Lax: Obydwaj są Katalończykami (tak przy okazji, to katalońskie imię Pabla brzmiało Pau), obaj dzielą królewski patronat (ale pochodzący od różnych królowych), obaj posiadają smyczek wysadzany klejnotami oraz mają republikańskie poglądy. Niemniej Pablo Casals urodził się w 1867 roku, natomiast fikcyjny Feliu przyszedł na świat w 1892 roku, natomiast w powieści nawiązuje kontakt z innymi muzykami i politykami. Jedną z kwestii, które podobały mi się przy tworzeniu powieści, jest większa elastyczność pozwalająca na łączenie doświadczenia oraz wyobraźni, faktów i fikcji.

Agnes A. Rose: W powieści ożywiasz kilka historycznych postaci, a są to Francisco Franco, Kurt Weill, Pablo Picasso, Wiktoria Eugenia Battenberg i inne. Czy mogłabyś powiedzieć nam coś na temat swoich historycznych badań?

Andromeda Romano-Lax: No cóż, kocham historię i uwielbiam badania naukowe, włączając w to bibliotekę i archiwum, co nieodmiennie prowadzi do nieoczekiwanych efektów. Na przykład nigdy nie spodziewałam się, że w mojej powieści pojawi się Kurt Weill, natomiast dowiedzenie się czegoś więcej o Pablu Picasso i królowej Enie stanowiło olbrzymią przyjemność. Mój ulubiony rodzaj studiów obejmuje podróż do miejsc, gdzie mieszkały postacie historyczne. Częścią nagrody za pisanie powieści historycznych są absorpcja krajobrazu i kultury, rozmawianie z miejscowymi ludźmi, jedzenie lokalnych potraw, zwiedzanie budynków i nieoczekiwane spotkania.

Agnes A. Rose: Przyjaźń pomiędzy Feliu Delargo i Justo Al-Cerrazem jest bardzo silna. Feliu jest całkowicie pewny, że zna Justo bardzo dobrze. W trakcie czytania powieści odniosłam wrażenie, że pianista był raczej tajemniczym bohaterem i nie ujawniał swoich prawdziwych myśli. Czy mogłabyś nam powiedzieć co zainspirowało Cię do tego, aby stworzyć postać Justo Al-Cerraza? Czy jest on zupełnie fikcyjny, czy może wzorowałaś się na kimś szczególnym?

Andromeda Romano-Lax: Justo Al-Cerraz jest również postacią skomplikowaną, zainspirowaną innym muzykiem, pianistą o nazwisku Albéniz, który żył wcześniej. Celowo jest on postacią, która nie funkcjonuje w kontakcie z własną rzeczywistością, lecz ostatecznie stał się jednym z najzabawniejszych bohaterów, o których pisałam. Al-Cerraz jest zapalonym poszukiwaczem, pełnym radości życia, i chociaż początkowo zamierzałam przedstawić go jako przeciwieństwo do bardziej szlachetnego Feliu, to jednak Al-Cerraz zyskał moją sympatię.

Agnes A. Rose: Feliu Delargo bardzo wyraźnie sprzeciwia się polityce Francisca Franco. Jego niezadowolenie jest tak ogromne, że nie chce już dłużej grać publicznie na wiolonczeli. Czy myślisz, że taki rodzaj manifestowania swojej niechęci jest dobry wobec społeczeństwa, które uwielbia swojego wirtuoza? Czy muzyk generalnie ma prawo do zaniechania występów na scenie z powodu swoich przekonań?

Andromeda Romano-Lax: To są poważne pytania i mam nadzieję, że każdy czytelnik weźmie je pod uwagę, lecz nie zamierzam na nie odpowiadać, ponieważ chcę, aby to czytelnik sam zdecydował!

Agnes A. Rose: Czy kiedykolwiek byłaś w Hiszpanii? Jeśli tak, to co najbardziej podobało Ci się w tym kraju?

Andromeda Romano-Lax: Po raz pierwszy odwiedziłam Hiszpanię, gdy miałam piętnaście lat; podróżowałam sama, a czas spędzony w Barcelonie wywarł na mnie ogromne wrażenie. Na dłużej wróciłam tam w 2003 roku w celu zebrania materiałów do powieści. Co mi się podoba w Hiszpanii? Zbyt wiele rzeczy, aby o nich tutaj mówić, ale tym, co przede wszystkim przychodzi mi na myśl w przypadkowej kolejności są: sztuka (od Goi do Picassa), literatura (włączając Don Kichota), fantastyczne muzea, arabski wpływ zwłaszcza na architekturę i muzykę, język hiszpański, hiszpańskie tapas i likiery oraz historia, która odnosi się do prawie każdej części świata.

Agnes A. Rose: Wiem, że również jesteś wiolonczelistką jak Feliu Delargo i Pablo Casals. Co zmotywowało Cię do nauki gry na wiolonczeli? Jak długo trwa Twoja miłość do tego instrumentu?

Andromeda Romano-Lax: Jestem zakochana w wiolonczeli od dzieciństwa, a grałam z przerwami przez całe swoje życie. Aczkolwiek jestem kimś więcej niż początkującym muzykiem. Tworzenie „Hiszpańskiego smyczka” dało mi świetny pretekst do tego, aby spędzać czas na studiowaniu i przygotowywaniu się do skupienia uwagi na okresie, o którym pisałam, natomiast każdą frustrację, jaką odczuwałam odnośnie tego, że nie jestem utalentowanym muzykiem byłam w stanie skierować na opisywanie profesjonalisty grającego na wiolonczeli dla innych ludzi. Kilka lat temu zrezygnowałam z lekcji muzyki (i sprzedałam dwie wiolonczele – drewniany instrument i instrument z włókna węglowego), aby całkowicie poświęcić się innym rodzajom ćwiczeń, studiów i podróży. Lecz kiedy skończę kolejne dwie książki i osiągnę kilka innych celów, mam zamiar kupić kolejną wiolonczelę i zacząć wszystko od nowa. Za bardzo mi tego brakuje. Moim marzeniem zawsze było zagrać wszystkie suity Bacha – lub nawet jedną, ale możliwie dobrze!

Agnes A. Rose: Teraz pozwól, że zapytam Cię o drugą powieść „Noc w Piemoncie”. Ta książka opowiada historię Ernsta Voglera, który ma dwadzieścia cztery lata i jest Niemcem. Pewnego dnia zostaje wysłany do Włoch przez swojego pracodawcę. W swojej książce powracasz do drugiej wojny świtowej, ale wojna jest jedynie tłem. Na pierwszym miejscu widzimy głównego bohatera. Co chciałaś przekazać swoim czytelnikom decydując się stworzyć postać Ernsta Voglera?

Andromeda Romano-Lax: Gdybym chciała przekazać tylko jedną kwestię, to byłoby to trudne w sensie moralnym, szczególnie w tym czasie, który teraz tak często jest dla nas trudny do zrozumienia, gdyż patrzymy wstecz raczej na drugą wojnę światową, a nie na życie w latach ją poprzedzających. Ernst jest naiwny, nieco pasywny i niespokojny. Nie jest bohaterem. Jestem raczej podejrzliwa wobec powieści mających doskonałych bohaterów. Nie sądzę, że oni pomagają nam zrozumieć, jak to jest żyć w trudnych czasach pod wpływem czynników znajdujących się poza naszą kontrolą, dokonując niełatwych wyborów bez patrzenia wstecz.

Agnes A. Rose: Jeśli o mnie chodzi, to traktuję muzykę klasyczną jak sztukę. Zarówno w „Hiszpańskim smyczku”, jak i w „Nocy w Piemoncie” skupiasz się na różnych rodzajach sztuki. Myślę więc, że Twój wybór tematyki książek nie był przypadkowy. Dlaczego sztuka jest dla Ciebie tak ważna?

Andromeda Romano-Lax: Przede wszystkim po prostu kocham sztukę. Wielka sztuka przekracza granice czasu i przestrzeni, komunikuje się w sposób, którego nie może wyrazić język, sprawia, że przeszłość powraca do życia, jednoczy, inspiruje i trwa. Ale sztuka nie rozwiązuje wszystkich problemów i w dziwny sposób wielu z najgorszych dwudziestowiecznych demagogów wykorzystywało sztukę do wyrządzania wielkiej krzywdy. Moje pierwsze dwie powieści skończyłam analizowaniem drogi symboliki sztuki i mocy z jaką może być nadużywana.

Agnes A. Rose: Która z tych dwóch książek była dla Ciebie trudniejsza do napisania i dlaczego?

Andromeda Romano-Lax: Najłatwiejszy był „Hiszpański smyczek”, ponieważ napisałam go w całości bez żadnych oczekiwań, lecz jedynie dla własnej przyjemności, bez myślenia o jakiejkolwiek publiczności. „Noc w Piemoncie” była trudniejsza, bo pisałam o podobnych kwestiach, ale starałam się bardzo rozważnie opowiedzieć historię w inny sposób i byłam bardziej świadoma wyzwań, które stały przede mną; pisząc opowieść o Niemcu z lat 30. XX wieku, który służy Trzeciej Rzeszy miałam na uwadze stosunkowo zadowalający odbiór przez czytelnika. „Hiszpański smyczek” stanowi hołd dla Don Kichota. Jest to praca obszerna i świadomie epizodyczna, która ma odzwierciedlać swoją hiszpańską tematykę. „Noc w Piemoncie” stanowi w pewnym sensie hołd zarówno dla klasycznej włoskiej sztuki, jak i włoskiego kina. Jest to o wiele cieńsza książka i napisana według bardziej modnego scenariusza celem opowiedzenia historii w sposób wyraźniejszy pod względem wizualnym.   

Agnes A. Rose: Andromeda, zanim zaczęłaś pisać swoje powieści opublikowałaś kilka książek dotyczących Alaski. Czy mogłabyś powiedzieć nam coś więcej o tych pracach?

Andromeda Romano-Lax: Moje pisanie o Alasce to literatura faktu dotycząca głównie ogólnodostępnych dzikich terenów czterdziestego dziewiątego stanu. Alaska to niesamowite miejsce i jestem zadowolona, że publicznie pomagam zinterpretować niektóre z jej cudów natury. (Kocham naukę i przyrodę, a także sztukę i historię!)

Agnes A. Rose: Za kilka miesięcy Twoi czytelnicy w Ameryce będą mogli przeczytać Twoją najnowszą książkę „Behave”. Czy mogłabyś opowiedzieć nam o czym jest ta powieść i jak wyglądała praca nad nią?

Andromeda Romano-Lax: „Behave” opowiada historię Rosalie Rayner Watson, kobiety w głównej mierze zapomnianej przez historię, która była kochanką/żoną i asystentką Johna Watsona, jednego z najbardziej wpływowych pionierów psychologii żyjących w XX wieku.  Niezależnie od jej przedmiotu – psychologii, rodzicielstwa i narodzin nowoczesnej reklamy – jest to opowieść o miłości, skandalu, żalu i rozrachunku. To moja pierwsza opublikowana powieść, której akcja rozgrywa się w Ameryce i jestem wdzięczna głównej bohaterce za pokazanie mi – że tak powiem – jak to było być kobietą w szybko rozwijających się latach 20. XX wieku.

Agnes A. Rose: Jak już zostało wspomniane powyżej, piszesz powieści historyczne. Czy kiedykolwiek myślałaś o napisaniu zbeletryzowanej biografii jakiejś sławnej królowej lub księżniczki? Zauważyłam, że obecnie ten rodzaj książek jest bardzo popularny wśród pisarzy.

Andromeda Romano-Lax: To ciekawe pytanie, a fakt, że bardzo szybko przyszła mi do głowy odpowiedź „nie!” pomaga mi zrozumieć lepiej swoje własne zainteresowania! Mniej interesuję się dobrze znanymi, uznanymi, ekskluzywnymi i niezaprzeczalnie bohaterskimi ludźmi, niż tymi, którzy zostali zapomniani, niezrozumiani, byli niedoskonali i dalece niejednoznaczni.

Agnes A. Rose: Czy masz już pomysł na kolejną książkę? Jeśli tak, to czy mogłabyś nam opowiedzieć trochę o swoim następnym projekcie?

Andromeda Romano-Lax: Mam mnóstwo pomysłów na książki i niewystarczająco dużo czasu, aby je wszystkie napisać. Już prawie skończyłam sporządzanie następnego projektu, którego akcja będzie rozgrywać się zarówno w przeszłości, jak i w przyszłości w Japonii i na Tajwanie. Jest to zupełnie inna historia, która nie dotyczy ani sztuki, ani nauki, lecz wiąże się z innymi okresami czasowymi i skokami pomiędzy latami 30. XX wieku i latami 30. XXI wieku, natomiast przygotowywanie tego projektu było doskonałą zabawą.

Agnes A. Rose: Jeszcze raz dziękuję Ci za tę rozmowę. Jestem bardzo szczęśliwa z powodu tego wywiadu. Czy jest coś, co chciałabyś dodać i powiedzieć swoim polskim czytelnikom?

Andromeda Romano-Lax: Chciałabym powiedzieć moim polskim czytelnikom, że jestem wdzięczna za ich zainteresowanie, a szczególnie doceniam zainteresowanie polskich czytelników muzyką klasyczną, sztuką, polityką i historią. Dziękuję, Agnieszko. To była przyjemność.


Rozmowa, przekład i redakcja
Agnes A. Rose



Jeśli chcesz przeczytać ten wywiad w oryginale, kliknij tutaj.
If you want to read this interview in English, please click here