wtorek, 29 listopada 2016

Francine Rivers – „ Ostatni Zjadacz Grzechu”












Wydawnictwo: BOGULANDIA
Warszawa 2013
Tytuł oryginału: The Last Sin Eater
Przekład: Bożena Sand-Tasak




Podobnie jak narodziny, śmierć również jest częścią naszego życia. Na przestrzeni wieków moment umierania był różnie traktowany przez rozmaite kultury. Skupmy się jednak na Wielkiej Brytanii. W XVIII i XIX wieku jednym z obrzędów było kładzenie na piersiach zmarłego kawałka chleba, co w tamtych czasach bynajmniej nie było traktowane jako swego rodzaju dziwactwo. Potem zaczęto zatrudniać osoby, których zadaniem było zjedzenie owego chleba i tym samym wzięcie na siebie grzechów zmarłego. Osobę taką nazywano Zjadaczem Grzechów. Podczas rytuału Zjadacz Grzechów posilał się chlebem i pił wino. Skąd zatem wziął się ten dziwny – z naszego punktu widzenia – rytuał? Kto mógł być takim Zjadaczem Grzechów?

Spożywanie pokarmów podczas pogrzebu lub krótko po nim nie jest niczym niezwykłym. Przecież w dzisiejszych czasach również organizuje się stypy, na których rodzina i znajomi zmarłego spożywają uroczysty obiad, aby uczcić śmierć osoby zmarłej i wymieniać się wspomnieniami o niej. Nierzadko w trakcie styp pijemy także alkohol. Ta tradycja obecna jest w społeczeństwach od stuleci. Lecz mimo to Zjadacz Grzechów jest nam obcy. Ludzie, którzy pełnili niegdyś tę rolę byli różni z uwagi na zadanie, jakie mieli do wykonania. Co ciekawe, Zjadacze Grzechów byli obecni w niektórych odłamach chrześcijaństwa. Przeprowadzali oni ceremonię, w trakcie której brali na siebie grzechy osoby zmarłej, aby ta mogła po śmierci cieszyć się Bożym przebaczeniem, jeśli na przykład odeszła z tego świata bez przystąpienia do spowiedzi. Tak więc Zjadacza Grzechów zazwyczaj zatrudniano, kiedy ktoś zmarł niespodziewanie i przed śmiercią nie miał okazji pojednać się z Bogiem.

Poprzez spożywanie chleba i napojów (zwykle wina lub piwa) umieszczonych na piersiach zmarłej osoby, oraz rytualne gesty wykonywane nad martwym ciałem, Zjadacz Grzechów sprawiał, że rodzina zmarłego wierzyła, iż grzechy bliskiej osoby zostały właśnie „zjedzone” przez owego zjadacza, w związku z czym można było żyć w spokoju i przekonaniu, iż zmarły osiągnie zbawienie. Chociaż na terenie całej Wielkiej Brytanii Zjadacz Grzechów odgrywał istotną rolę podczas ceremonii pogrzebowych, to jednak bardzo rzadko możemy spotkać o nim wzmianki w tekstach źródłowych. Dlatego też większość historyków zaprzecza istnieniu Zjadacza Grzechów. Niemniej, są też i tacy, którzy twierdzą, że ci ludzie naprawdę istnieli, a ich powoływanie było skutkiem ludzkiej niewiedzy odnośnie do reguł wiary chrześcijańskiej. Historycy zastanawiają się, jak w ogóle ktoś mógł uwierzyć w „zjadanie grzechów”, nie mówiąc już o braniu udziału w ceremonii w oświeconym XIX wieku? Działo się tak jednak pod wpływem nonkonformistów, którym nie wystarczało jedynie odrzucenie dawnych wierzeń.

Jedno z wydań amerykańskich.
Wyd. Tyndale House Publishers
(2013)
Nie wszędzie na terenie Wielkiej Brytanii wspomniane rytuały miały taki sam przebieg. Na przykład w Walii, członkowie rodziny zmarłego kładli na jego piersiach dopiero co wyjęte z pieca ziemniaki lub ciasto, które pozostawiali tam aż do ostygnięcia. Ludzie wierzyli bowiem, że jedzenie wchłonie wszystkie grzechy zmarłego. Potem pokarm ten był umieszczany pod tak zwanym Drzewem Grzechu, gdzie po jakimś czasie był spożywany właśnie przez Zjadacza Grzechów, który – jak już wspomniałam wyżej – w ten sposób brał na siebie wszystkie przewinienia osoby zmarłej. Ponadto zostawiano mu także niewielką sumę pieniędzy, lecz zazwyczaj Zjadacz Grzechów ich nie przyjmował. Z kolei w innych częściach Wielkiej Brytanii Zjadacz Grzechów przychodził do domu zmarłego i tam spożywał przygotowany dla niego pokarm, który znajdował się obok trumny. Robił to w obecności żałobników, nie gardząc przy tym pieniędzmi. Po zakończeniu ceremonii Zjadacz Grzechów opuszczał dom zmarłego, a jego odejściu towarzyszyły przekleństwa żałobników.

Trzeba pamiętać, że w całej tej ceremonii najważniejsze było spożywanie pokarmów przez Zjadacza Grzechów, bez względu na to, w jakiej części Wielkiej Brytanii praktykowano ten zwyczaj. Jedzenie zawsze było przyrządzane z najlepszych produktów, co miało dać pewność, że każdy grzech został „skonsumowany”. Okazuje się jednak, że ten zwyczaj pojawił się również w Ameryce w XIX wieku, a stało się tak za sprawą imigrantów. Był on praktykowany na terenach górzystych, czyli dokładnie w Appalachach. To właśnie tam znajduje się łańcuch górski Great Smoky Mountains, czyli miejsce akcji Ostatniego Zjadacza Grzechu. Jest połowa XIX wieku. Rodzinę Forbesów dotyka nieszczęście. Oto pewnego dnia umiera ukochana matka i babcia – Gorawen Forbes. Z kobietą najbardziej związana była jej dziesięcioletnia wnuczka Cadi. Dziewczynka bardzo rozpacza po odejściu babci, jednak wie, że jedyne, co może zrobić w tej sytuacji, to pogodzić się z losem. Ponieważ rodzina Forbesów jest jedną z tych, które przybyły do Ameryki z Walii, musi wezwać pod swój dach Zjadacza Grzechów, który weźmie na siebie wszystkie przewinienia, jakich dopuściła się w życiu Gorawen Forbes. Tak więc biją dzwony, które dla mężczyzny mieszkającego gdzieś w górach są wskazówką, że musi on opuścić swoją kryjówkę i udać się do doliny, aby wypełnić swą posługę. Człowiek ten robi tak już od ponad dwudziestu lat.

Ponieważ mała Cadi jest dość ciekawskim dzieckiem, praktycznie wszyscy ostrzegają ją, aby nie dopuściła do sytuacji, w której mogłaby spojrzeć Zjadaczowi Grzechu prosto w oczy. Niestety, dzieje się inaczej. Głos mężczyzny modlącego się przy trumnie zmarłej staruszki robi na dziewczynce tak wielkie wrażenie, że ta nie może przejść obok tego obojętnie. W którymś momencie patrzy więc Zjadaczowi Grzechu w oczy i od tej chwili już nic nie jest w jej życiu takie samo, jak przedtem. Cadi uświadamia sobie, że ma na sumieniu wielki grzech i już nigdy nie będzie mogła żyć spokojnie. Już zawsze będzie wiedziała, że dopuściła się strasznego czynu, który – według lokalnych wierzeń – może zabrać jedynie Zjadacz Grzechu. Cadi postanawia więc, że odnajdzie mężczyznę i poprosi go, aby ten wziął na siebie jej przewinienie. Czy zatem dziesięcioletnie dziecko mogło faktycznie popełnić aż tak niewybaczalny grzech, że musi zająć się nim tylko Zjadacz Grzechu? Co takiego zrobiła Cadi, że sumienie nie pozwala jej normalnie żyć? Dlaczego tak bardzo katuje samą siebie? Czy teraz będzie musiała umrzeć, skoro Zjadacz Grzechu zabiera grzechy jedynie zmarłym? Jak gdyby tego było mało, dziewczynka zaczyna rozmawiać z kimś, kogo tylko ona może widzieć.

Peter Wingfield w roli
Zjadacza Grzechu w filmie
Ostatni Zjadacz Grzechu
(2007)
reż. Michael Landon, Jr.
źródło
W dolinie mieszkają różni ludzie. Niemniej, na czele tejże społeczności stoi niejaki Brogan Kai, który jest postrachem dla wszystkich. To on dyktuje warunki i to jego należy słuchać, ponieważ w innym razie można nawet stracić życie z jego ręki. Okrutny Brogan podporządkował sobie wszystkich, nie tylko własną rodzinę. Ludzie naprawdę się go boją, więc nawet jeśli zdają sobie sprawę z tego, że mężczyzna czyni źle, nie mają w sobie na tyle odwagi, aby móc mu się sprzeciwić. Wygląda jednak na to, że jest ktoś, kto jest w stanie stawić czoło Broganowi, nawet kosztem utraty życia. To prawie piętnastoletni syn Kai – Fagan. Czy chłopak już do reszty postradał zmysły? Czy nie żal mu matki, dla której jest najukochańszym dzieckiem, pomimo że kobieta ma jeszcze dwóch synów? Przecież ojciec jest w stanie zrobić mu krzywdę, nie bacząc na to, że Fagan jest jego synem!

W końcu przychodzi taki moment, kiedy Cadi i Fagan zbliżają się do siebie. Zaczyna ich łączyć nie tylko przyjaźń, ale coś znacznie głębszego. Nie jest to bynajmniej miłość. Są bowiem za młodzi, aby ją rozpoznać lub wiedzieć czym tak naprawdę jest prawdziwe uczucie pomiędzy mężczyzną a kobietą. Oni odkrywają w sobie coś zgoła innego. Ktoś przeznaczył ich do znacznie wyższych celów, niż przeciętny człowiek jest sobie w stanie wyobrazić. Któregoś dnia na ich drodze staje bowiem pewien tajemniczy mężczyzna, którego słowa już na zawsze odmienią ich życie. Kim jest ten człowiek? Czego od nich chce? Czy nie widzi, że Cadi i Fagan to jeszcze dzieci, które są zbyt małe, aby wypełnić to, co ten ma im do przekazania?

Każdy, kto zna twórczość Francine Rivers wie, że nie jest ona zwyczajną pisarką. Autorka tworzy bowiem powieści, które przeznaczone są dla konkretnego czytelnika, co wcale nie oznacza, że inni nie mogą po nie sięgać. Niemniej, literatura chrześcijańska nie każdemu odpowiada. Ludzie mają bowiem różne poglądy na temat wiary w Boga, więc niekiedy albo boją się tego typu książek, albo uważają, że wręcz wstyd je czytać. Mnie Francine Rivers już dawno urzekła swoją twórczością, a zrobiła to głównie dlatego, iż jej książki nie stanowią jedynie źródła rozrywki, lecz wzbudzają w czytelniku refleksję nad życiem i nad tym, co ewentualnie może nas czekać po tej drugiej stronie. Powieści tej amerykańskiej autorki nie mają na celu nawracać na siłę, lecz pokazywać, że oprócz tego, co widzimy może być również coś, czego zobaczyć się nie da. Dlatego też w powieściach sporo jest cytatów zaczerpniętych z Biblii. W dodatku na końcu każdej książki znajdują się pytania, na które odpowiedzieć może tylko czytelnik, ponieważ wśród nich można spotkać i takie, które skierowane są bezpośrednio do niego, zaś nie mają związku z właśnie przeczytaną powieścią.

Choć Ostatni Zjadacz Grzechu to powieść oparta na wierzeniach pogańskich, mimo że w odniesieniu do Boga, to jednak fabuła pokazuje, iż w każdej chwili można zmienić swoje życie i zrozumieć, gdzie tkwił błąd. Podobnie jak inne książki Francine Rivers, ta również dotyczy przebaczenia i miłości. Tak naprawdę na samym początku wszyscy bohaterowie są źli, każdy z nich ma coś na sumieniu, lecz żadna z tych osób nie jest potępiona. Oni wszyscy mogą w każdej chwili odwrócić się od tego, co złe i pójść prostą drogą. Może to zrobić nawet okrutny Brogan Kai. Z kolei pomiędzy małą Cadi a jej matką został wybudowany bardzo wysoki mur i tylko przebaczenie jest w stanie go zniszczyć. Czytając książkę czasami wydawało mi się, że Cadi Forbes jest zbyt mała, aby móc tak mądrze rozumować. Autorka z tej dziesięcioletniej dziewczynki zrobiła osobę dorosłą, która niekiedy przemawia niczym uczony. Możliwe, że stało się tak dlatego, iż cała ta historia jest napisana z perspektywy staruszki, która swoim wnukom opowiada o tym, co wydarzyło się, kiedy ta była dzieckiem.


Liana Liberato jako Cadi Forbes & Soren Fulton w roli Fagana Kai.
Kadr pochodzi z filmu Ostatni Zjadacz Grzechu (2007)
reż. Michael Landon, Jr.
źródło

Francine Rivers sporo miejsca poświęca także strachowi, który obezwładnia człowieka i czyni go niezdolnym do podjęcia jakichkolwiek działań, nawet jeśli byłyby one słuszne i mogły pomóc. Tak właśnie zachowuje się społeczność zamieszkująca tereny Great Smoky Mountains. Oni wszyscy wiedzą, że w ich dolinie dzieje się źle; wiedzą, że ktoś wiele lat temu został skrzywdzony, lecz nie mają odwagi przeciwstawić się tyranowi, ponieważ obawiają się nie tylko o siebie, ale także o swoich bliskich. Wolą skazać kogoś na wieczne wygnanie i życie w opuszczeniu bez jakiejkolwiek nadziei na poprawę losu, niż mu pomóc. Z drugiej strony jednak na kartach powieści czytelnik spotyka również symbol wielkiej odwagi, dzięki której nawet perspektywa utraty życia nie jest straszna. Ktoś powiedziałby, że to nie odwaga, lecz szaleństwo. I pewnie miałby rację. Lecz wszystko tak naprawdę zależy od punktu widzenia i tego, co tak naprawdę kieruje człowiekiem przy podejmowaniu konkretnych działań.

Oczywiście centralnym punktem tej historii jest tytułowa postać Zjadacza Grzechu. To wokół jego osobistego dramatu kręci się wszystko, co dzieje się na kartach powieści. Jego cierpienie jest niewyobrażalne, a może być jeszcze większe, kiedy pozna prawdę. Czy zatem będzie w stanie wybaczyć, gdy już dotrze do niego, że jego dotychczasowe życie tak naprawdę nie miało żadnego celu i znaczenia? Że zmarnował ponad dwadzieścia lat, wierząc w coś, co nigdy nie było prawdą? Jaką rolę w tym wszystkim odegra Cadi Forbes? Czy kiedy już wyjdą na jaw tajemnice skrywane przez tak wielu ludzi, będzie jeszcze możliwe normalne życie w dolinie?

Pomimo że akcja powieści rozgrywa się w latach 50. XIX wieku, to jednak w moim odczuciu nie jest to powieść historyczna, ponieważ nie czuje się choćby minimalnie klimatu epoki. Powieścią historyczną może być jedynie z nazwy. Książka nie zawiera opisów charakterystycznych dla połowy dziewiętnastego stulecia, natomiast fabuła dotyczy w głównej mierze sfery psychicznej poszczególnych bohaterów. Pierwszoosobowy narrator skupiony jest na swoich wewnętrznych przeżyciach oraz zachowaniu ludzi, którzy go otaczają. Z drugiej strony jednak, opowiada tak dynamicznie, że w pewnym momencie czytelnik przestaje zwracać uwagę na to, że w ogóle nie czuje atmosfery XIX wieku. Zostajemy bowiem wciągnięci w rozwój wydarzeń i przestaje mieć dla nas znaczenie, kiedy tak naprawdę rozgrywa się akcja Ostatniego Zjadacza Grzechu. Równie dobrze mogłyby to być czasy współczesne.

Książkę przeczytałam i opowiedziałam o niej, lecz zawsze przy tego rodzaju literaturze sięgnięcie po nią zostawiam wyborowi czytelnika. Nigdy za wszelką cenę nie namawiam do czytania tego typu prozy, ponieważ w tym wypadku każdy powinien podjąć decyzję sam. Dla mnie Ostatni Zjadacz Grzechu jest kolejną książką Francine Rivers, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wciągnęła mnie już od pierwszej strony i sprawiła, że chciałam jak najszybciej poznać zakończenie. Niestety, już po raz kolejny spotykam się z nieporadnym tłumaczeniem powieści Francine Rivers, co trochę psuje walor jej książkek. Dlatego może lepiej byłoby czytać je w oryginale.







sobota, 26 listopada 2016

Barbara Taylor Bradford – „Dynastia z Ravenscar” # 1













Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa 2008
Tytuł oryginału: The Ravenscar Dynasty
Przekład: Anna Dobrzańska-Gadowska




Epoka edwardiańska (1901-1910) to czas w historii Wielkiej Brytanii, w którym Zjednoczone Królestwo święciło triumf jako imperium. Podczas tych krótkich dziewięciu lat brytyjscy politycy stawiali czoło powstającej potędze. To także czas rządów Edwarda VII Koburga (1841-1910), od którego imienia epoka zaczerpnęła swoją nazwę. Król Edward VII był synem królowej Wiktorii Hanowerskiej (1819-1901) i księcia Alberta Koburga (1819-1861). Jako książę Walii zwykł mawiać: Nie mam nic przeciwko modleniu się do Ojca Przedwiecznego, ale muszę być jedynym mężczyzną w kraju, który uzależniony jest od wiecznej matki.

Król Edward VII większość swojego życia spędził pod skrzydłami matki, królowej Wiktorii, której panowanie jeszcze do niedawna było najdłuższe spośród wszystkich władców Wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że obecna królowa Elżbieta II Windsor już niedługo wysunie się w tej kwestii na prowadzenie. Edward był wówczas jedynie księciem Walii czekającym na swoją kolej do sprawowania rządów w państwie. Pomimo swoich licznych tytułów, Bertie sporą część życia spędził w cieniu swej matki. Znany był także z licznych romansów, które bynajmniej nie przysporzyły mu sławy w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wśród kobiet, z którymi się spotykał były dwie w trakcie rozwodu, co w tamtych czasach traktowane było jako poważny skandal obyczajowy. Dlatego też trudno było wyobrazić sobie, że Edward, obejmując tron, nagle doświadczy jakiejś głębokiej wewnętrznej przemiany. Chociaż Bertie prowadził „niezdyscyplinowane życie społeczne”, a do tego miał u boku wciąż słabującą po trzecim porodzie żonę, to jednak jego życie rodzinne było stosunkowo udane.

Edward VII Koburg
Portret pochodzi z 1906 roku.
autor: Sir Samuel Luke Fildes
(1843-1927)
Edward VII znany był jako rozjemca, dlatego też zaniepokojony był tym, że jego bratanek – cesarz Wilhelm II Hohenzollern (1859-1941), syn cesarza Fryderyka III Hohenzollerna (1831-1888) i siostry Edwarda, najstarszej córki królowej Wiktorii Hanowerskiej, Wiktorii Koburg (1840-1901) – prowadzi Europę ku wojnie. Jego obawy okazały się uzasadnione. Kiedyś syn Edwarda VII – Jerzy V Windsor (1865-1936) – będzie wykazywał podobne cechy. Ponadto król Jerzy V będzie utożsamiał się również ze swoim kuzynem carem Mikołajem II Romanowem (1868-1918).

Podczas swojego krótkiego panowania, Edward VII okazał się skutecznym i rzetelnym królem, a ponieważ nie stronił od bogatego życia towarzyskiego, był również doskonałym lingwistą. Był uprzejmy, interesował się bieżącymi sprawami z zakresu polityki zagranicznej, okazywał współczucie Francuzom. Odegrał kluczową rolę w zachęcaniu swej matki do powrotu do życia publicznego, z którego wycofała się po śmierci księcia Alberta. Edward VII był królem, który utrzymywał równowagę pomiędzy wymaganym przepychem przy jednoczesnym zachowaniu praw konstytucji, która tak naprawdę była jeszcze w proszku, oraz minimalizował swoje uwikłanie się w sprawy polityczne. W kwietniu 1904 roku Wielka Brytania podpisała umowę z Francją, czyli tak zwane serdeczne porozumienie (z fr. Entente cordiale), natomiast w sierpniu 1907 roku do skutku doszedł układ pomiędzy Wielką Brytanią a Rosją. Król nie był jednak odpowiedzialny za te porozumienia i pozostawał w tle politycznych rozgrywek. Może i epoka edwardiańska była krótka, ale mimo to zasygnalizowała poważne zmiany i różnice w porównaniu z surowością charakterystyczną dla późnego okresu wiktoriańskiego. Przemiany te narastały przed wybuchem wojny światowej w 1914 roku i stanowiły przerwę w wydarzeniach, które dopiero miały ujrzeć światło dzienne.

Epoka edwardiańska była krótka, lecz pełna wrażeń mających miejsce w czasie, który wielkimi krokami prowadził do wojny, czego obawiał się król. Był to zatem okres przemian, korelacji różnych tematów, a także ludzi i wydarzeń odnoszących się stricte do lat 1901-1910. Wyżej wspomniane umowy z Francją i Rosją były niczym innym, jak tylko odpowiedzią na antyniemieckie nastroje oraz odzwierciedleniem naturalnych sojuszy zawartych pomiędzy tymi trzema państwami. Możliwe, że Edward VII w pewnych sprawach postępował nierozważnie, lecz z całą pewnością potrafił mocno zaangażować się w klęskę spowodowaną tym, iż konserwatyści zasiadający w Izbie Lordów odmówili zatwierdzenia tak zwanego ludowego budżetu (z ang. People’s Budget) zaproponowanego przez liberałów. Wówczas król był tak przerażony, że przedstawił swojego syna jako ostatniego króla Anglii w kwestii spraw zagranicznych. Próbował też interweniować i w związku z tym wezwał konserwatystów Arthura Jamesa Balfoura, 1. hrabiego Balfour (1848-1930) i Henry’ego Petty-Fitzmaurice’a, 5. markiza Lansdowne (1845-1927) do zatwierdzenia budżetu. Wtedy radykałowie Winston Churchill (1874-1965) i David Lloyd George (1863-1945) zaproponowali wprowadzenie zmian.

Królowa Aleksandra Duńska
(1844-1925)

Powyższy portret żony
Edwarda VII powstał
w 1905 roku.
autor: Sir Samuel Luke Fildes
Tak więc ustawa parlamentu z 1911 roku ostatecznie rozwiązała konstytucyjne relacje pomiędzy Izbą Gmin i Izbą Lordów. Stare obawy o władzę parlamentu i względną rolę Izby Gmin i Izby Lordów ostatecznie uległy zmianie. Już nigdy więcej Lordowie nie zatrzymali demokratycznej woli ludu. Czasy się zmieniały, zbliżała się wojna światowa, zaś pobyt Edwarda VII na tym świecie zmierzał ku końcowi. Kiedy zmarł, wówczas na tronie Wielkiej Brytanii zasiadł jego syn Jerzy V Windsor, którego los przeznaczył na pradziadka obecnej królowej Elżbiety II Windsor.

Tak właśnie przedstawia się tło historyczne pierwszego tomu trylogii Barbary Taylor Bradford o szlacheckim rodzie Deravenelów, którzy swój główny majątek posiadają w Ravenscar w hrabstwie Yorkshire. Geneza rodu sięga jeszcze czasów Wilhelma I Zdobywcy (ok. 1028-1087), natomiast piękna rezydencja położona w malowniczej scenerii, w której obecnie mieszkają, została wzniesiona za panowania Elżbiety I Tudor (1533-1603). Teraz na czele rodziny stoi Richard Deravenel, który musi toczyć walkę ze znienawidzonym rodem Grantów z Lancashire. Przedstawiciel rodu Grantów sześćdziesiąt lat wcześniej bezprawnie przejął władzę w prężnie rozwijającej się firmie i taka sytuacja ma miejsce do dziś. Tak więc Richard, a po jego śmierci jego spadkobiercy, chcą za wszelką cenę zarządzać kopalniami diamentów i węgla, winnicami, kamieniołomami, tkalniami i wytwórniami odzieży, ponieważ uważają, że mają do tego większe prawo niż Grantowie. Niestety, nie jest to takie proste, kiedy uzurpator wciąż nie chce oddać tego, co zagrabił. Pewnego dnia 1904 roku Richard Deravenel wraz ze swoim młodszym synem Edmundem oraz szwagrem – również Richardem – i jego synem Thomasem wyjeżdżają do Włoch, aby tam rozwiązać problemy związane z funkcjonowaniem firmy. Niestety, wszyscy giną w pożarze hotelu, w którym wynajmowali pokoje. Wieść o ich śmierci jest druzgocąca dla najbliższej rodziny. Cecily Deravenel pogrąża się w rozpaczy, choć wie, że nic już nie zdoła wrócić życia ani jej mężowi, ani synowi, ani też bratu i bratankowi. Teraz trzeba stanąć twardo na ziemi i zacząć myśleć, w jaki sposób dalej pociągnąć tę nierówną walkę o władzę w firmie.

Najstarszym synem Richarda i Cecily jest Edward, który zgodnie z rodzinną tradycją będzie musiał teraz zająć miejsce ojca i odzyskać przedsiębiorstwo. Edward ma dopiero osiemnaście lat i studiuje na Oksfordzie, lecz wygląda na to, że będzie zmuszony przerwać naukę i rozpocząć zażartą batalię z wrogiem, który nie ustąpi i posunie się do najohydniejszych okrucieństw, aby tylko nie stracić władzy w firmie. Młody Deravenel ma jeszcze dwóch młodszych braci – George’a i Richarda – a także siostry, które jednak nie będą brały udziału w tej rywalizacji, póki żyją męscy potomkowie zmarłego Richarda Deravenela. Jest też starszy kuzyn – Neville Watkins, syn Richarda Watkinsa i brat Thomasa – który pragnie pomóc Edwardowi w walce o firmę. Prawda jest taka, że ani Edward, ani też Neville nie wierzą w rzekomy wypadek, w którym życie stracili ich bliscy. Oni są święcie przekonani, że tam we Włoszech popełniono okrutne morderstwo. Oczywiście podejrzewają Grantów, którzy przecież od lat uzurpują sobie prawa, które im się nie należą. Mężczyźni mają zamiar zrobić wszystko, aby tylko wróg poniósł zasłużoną karę za to, czego się dopuścił, a tym samym odzyskać przedsiębiorstwo. Czy faktycznie mają rację? Czy uda im się udowodnić winę Grantom? A może Edward i Neville zwyczajnie się mylą i za ewentualnym zabójstwem ich bliskich stoi ktoś zupełnie inny? Czy kiedy już Edward odzyska firmę będzie w stanie dobrze nią zarządzać? Przecież on ma dopiero osiemnaście lat i żadnego doświadczenia!


Rezydencja Burghley House wybudowana w epoce elżbietańskiej.
Można zatem przypuszczać, że powieściowi Deravenelowie zamieszkują
w rezydencji podobnej do tej, którą widać powyżej. 

Obraz pochodzi z 1829 roku.
autor nieznany


Czy ten krótki zarys fabuły czegoś nam nie przypomina? Czy historia nie pokazała nam już brutalnej walki o władzę, na skutek której ginęli ludzie, a przedmiot walki wciąż przechodził z rąk do rąk? Oczywiście, że na przestrzeni wieków taka sytuacja miała miejsce i to wiele razy. Niemniej, najbardziej znaną wojną o władzę była angielska Wojna Dwóch Róż (1455-1485), podczas której o tron walczyli Yorkowie i Lancasterowie. Każdy, kto choć trochę interesuje się historią Anglii wie, o co tak naprawdę chodziło w tym konflikcie. Podobnie jak wielbiciele prozy Philippy Gregory, która Wojnie Kuzynów oraz panowaniu Plantagenetów i Tudorów poświęciła swoje fenomenalne powieściowe cykle. Tym razem nie mamy jednak do czynienia z powieściami stricte historycznymi, lecz z fabułą bardziej współczesną, choć po pierwszym tomie trylogii może wydawać się inaczej z uwagi na czas umiejscowienia akcji.

Historia Anglii od czasów Wojny Dwóch Róż do okresu panowania Elżbiety I Tudor stała się dla Barbary Taylor Bradford inspiracją do tego, aby stworzyć coś na kształt tamtej epoki, lecz opisać to w kontekście wydarzeń XX wieku. Tak więc zamiast Plantagenetów (Yorków) mamy Deravenelów, natomiast miejsce Lancasterów zajmują Grantowie. Każdy z historycznych bohaterów posiada swojego współczesnego odpowiednika. I tak Edward Deravenel wzorowany jest na królu Edwardzie IV Yorku (1442-1483), jego kuzyn Neville Watkins to nikt inny, jak tylko Ryszard Neville (1428-1471), zwany też Twórcą Królów, natomiast obecnie zarządzający firmą Henry Grant to sam Henryk VI Lancaster (1421-1471), który jak wiadomo cierpiał z powodu choroby psychicznej odziedziczonej po swoim francuskim dziadku Karolu VI Szalonym (1368-1422). Na kartach książki spotykamy również wiele innych postaci, które wzorowane są właśnie na bohaterach historycznych, którzy odegrali naprawdę ważną rolę w dziejach Anglii.

Moda damska w epoce edwardiańskiej
Przyznam, że pomysł na fabułę jest genialny! Oczywiście dla kogoś, kto zna historię Anglii linia fabularna może okazać się zbyt przewidywalna, żeby móc się nią głębiej zainteresować. Trudno jest bowiem wymagać od Autorki, aby zmieniała wydarzenia, jeśli głównym jej zamysłem było przeniesienie faktów historycznych w czasy współczesne. Ale czy wciąż nie czytamy powieści historycznych dotyczących tego samego okresu w dziejach jakiegoś kraju? Przecież tego typu fabuły powielają się, a każda z nich jest w stanie zachwycić czytelnika od nowa. W przypadku dziejów Deravenelów i ich następców mamy coś zgoła odmiennego, ponieważ każda z postaci – choć wzorowana na historii – jest bliższa współczesnemu czytelnikowi z uwagi na czas umiejscowienia akcji. Czasami trudno jest nam identyfikować się z bohaterami, którzy żyli wiele wieków przed nami. W tym przypadku mamy natomiast postacie, od których dzieli nas najwyżej sto lat.

Głównym bohaterem Dynastii z Ravenscar jest Edward Deravenel, który – jak wspomniałam wyżej – wzorowany jest na osobie Edwarda IV Yorka. Podobnie jak król, on również wdaje się w liczne romanse, płodzi dzieci i tak naprawdę nie ma zamiaru się ustatkować. Nawet nagła śmierć ojca i stawienie czoła trudnej sytuacji nie może zmusić go do zmiany stylu życia. Wydaje się, że wszystko ulegnie zmianie w chwili, kiedy na jego drodze pojawi się piękna wdowa Elizabeth Wyland, czyli nikt inny, jak tylko odpowiednik Elżbiety Woodville (ok. 1437-1492). Z historii wiemy, że Elżbieta Woodville nie wzbudziła sympatii rodziny Edwarda IV, gdyż uważano ją za karierowiczkę, która celowo zastawiła sidła na króla, aby dzięki małżeństwu polepszyć swój byt na tym świecie i zabezpieczyć swoje dzieci z poprzedniego związku. Czy tak samo dzieje się w przypadku Elizabeth Wyland? Czy ona także pragnie zapewnić sobie i swojej rodzinie lepsze warunki do życia, wychodząc za Edwarda Deravenela?

Obok Edwarda i Neville’a ważnymi bohaterami są także młodsi bracia tego pierwszego, czyli George i Richard. Znając historię Anglii nie mogłam podczas czytania pozbyć się myśli, w jaki sposób Barbara Taylor Bradford pokierowała losem tych dwóch mężczyzn, którzy na razie są jeszcze chłopcami, choć George już na tym etapie zaczyna się buntować i znacznie różni się zarówno od Edwarda, jak i od Richarda. Pamiętajmy, że Jerzy Plantagenet, 1. książę Clarence (1449-1478) nie zapisał się w historii Anglii zbyt honorowo, bowiem został oskarżony o zdradę stanu, a to sprawiło, że zginął w Tower z polecenia swojego brata Edwarda. Jak zatem ułożą się losy powieściowego George’a Deravenela? O tym jeszcze za wcześnie mówić, ponieważ ten wątek Autorka rozwinie i zakończy w kolejnym tomie trylogii zatytułowanym Spadkobiercy z Ravenscar. Podobnie jak kwestię dotyczącą życia i śmierci Richarda Deravenela i dwóch małoletnich synów Edwarda Deravenela. Oczywiście wiadomo, co takiego stało się z Ryszardem III Yorkiem (1452-1485), jak również z synami Edwarda IV – Edwardem (1470-1483?) i Ryszardem (1473-1483?). A jak ta kwestia będzie wyglądać na kartach trylogii? To się dopiero okaże.


Londyńczycy przed Harrodsem w 1909 roku.
Obraz przedstawia nie tylko ówczesną modę damską, ale także męską.
Można sobie zatem wyobrazić, jak wyglądają bohaterowie Dynastii z Ravenscar

autor nieznany

Wiem, że losy Deravenelów nie zostały zbyt dobrze przyjęte przez czytelników zarówno polskich, jak i zagranicznych, o czym świadczą krytyczne opinie zamieszczane w Internecie. Nie rozumiem dlaczego tak się stało. W moim przekonaniu już pierwszy tom wskazuje na to, że historia zaproponowana przez Barbarę Taylor Bradford jest niezwykle oryginalna i napisana z ogromną pasją. Owszem, bohaterowie mogą wydawać się, jak gdyby wyciągnięci z zupełnie innej rzeczywistości, ale czy jest to wadą? Postacie, które poznajemy, to osoby niesamowicie bogate, które mieszkają w ociekających przepychem rezydencjach. Kobiety obwieszone są diamentami, a ich kreacje są szyte przez najlepszych krawców epoki. Generalnie wszyscy żyją tak, jak przystało na ludzi pochodzących z wyższych sfer. Nie zgadzam się też z tym, że niektórzy czytelnicy zarzucili Autorce nadmierne epatowanie seksem. Według mnie w tej kwestii wszystko jest na swoim miejscu, a wprowadzenie do fabuły licznych romansów Edwarda Deravenela musi wiązać się również ze sferą erotyczną.



Inne wydanie również z 2008 roku
Wydanie z 2015 roku


Dodatkowo fabuła obfituje w intrygi, spiski i zdrady, które oczywiście mają na celu przejęcie władzy w firmie. Jak gdyby tego było mało, do konfliktów dochodzi również w samej rodzinie Deravenelów. To wszystko sprawia, że książka wydaje się jeszcze bardziej interesująca. Myślę, że dla wielbicieli historii Anglii Dynastia z Ravenscar będzie powieścią oryginalną, która wymyka się wszelkim schematom, jeśli chodzi o tworzenie powieści historycznych, bowiem z jednej strony sporo w niej historii i wydarzeń, które znamy z jej kart, zaś z drugiej nowatorska koncepcja fabuły powoduje, że czytelnik ma nadzieję, iż bohaterowie pójdą jednak inną drogą, niż ich historyczni poprzednicy. 







środa, 23 listopada 2016

Agnieszka Wojdowicz – „Strażnicy Nirgali. Łowcy aniołów” # 2














Wydawnictwo: NASZA KSIĘGARNIA
Warszawa 2012





Po odniesieniu spektakularnego sukcesu zazwyczaj przychodzi czas na świętowanie. Tak dzieje się zarówno w przypadku osobistych powodzeń, jak i sukcesów na znacznie większą skalę, jak na przykład wygranie wojny czy wzmocnienie swojej pozycji na arenie międzynarodowej. Pokonanie przeciwnika, który zagrażał naszemu spokojowi lub próbował zawłaszczyć nasze mienie jest nie lada osiągnięciem. Największe szczęście daje jednak człowiekowi to, że w pewnym momencie był w stanie odnieść zwycięstwo nad Złem, które od jakiegoś czasu panoszyło się w jego życiu i usiłowało zrobić wszystko, aby tylko doprowadzić do upadku człowieka. W takiej sytuacji ważna jest też obrona wartości, w które się wierzy i które kierują życiem danej osoby. Czasami sukces polega również na tym, że mścimy się na kimś za doznane krzywdy. Tylko czy kiedy jest już po wszystkim, naprawdę możemy poczuć ulgę i triumfować?

Na pewno ulgę i ogromne szczęście czują mieszkańcy Nirgali – fantastycznej krainy wymyślonej przez Agnieszkę Wojdowicz. Krainy, która de facto niewiele różni się od świata, w którym żyje współczesny czytelnik. Tym razem spotykamy bohaterów w momencie, kiedy wydaje im się, że to, co najgorsze jest już za nimi. Zakon mściwych i okrutnych mnichów Hauruki został pokonany i praktycznie mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że walka wciąż trwa. Owszem, nie wszyscy, którzy jeszcze nie tak dawno walczyli, mogą świętować razem z przyjaciółmi, gdyż teraz znajdują się w niewoli u wroga, ale generalnie w Nirgali panuje radosna atmosfera. Oczywiście nasi bohaterowie nie zapomnieli o swoich druhach i tylko czekają sposobnej chwili, aby ruszyć im na ratunek. Najpierw jednak trzeba obmyślić stosowny plan działania. Zarówno mieszkańcy Nirgali, jak i ci, którzy im sprzyjają muszą też pamiętać, że wróg wcale nie odpuścił i w najmniej spodziewanym momencie znów zaatakuje, aby przejąć władzę i dokończyć swojego dzieła.


Zapewne Autorka miała inną koncepcję placu Suriela w Nirgali,
lecz w mojej wyobraźni przedstawia się on mniej więcej tak, jak powyżej.


Tak naprawdę Nirgali nadal grozi niebezpieczeństwo. Jej mieszkańcy z jednej strony narazili się ludowi Gornów, dopuszczając się niewybaczalnego czynu wobec nich. Natomiast z drugiej strony zmiennokształtni mnisi Hauruki wcale nie złożyli broni. W dodatku do walki z Nirgalą szukają sprzymierzeńców, którzy będą w stanie im pomóc w zniszczeniu i miasta i przejęciu nad nim władzy. Tak więc wojna jest nieunikniona. Podobnie jak w części pierwszej – Serce Suriela – na kartach drugiego tomu również spotykamy siedemnastoletnią Bree Whelan, która jest dziewczyną pochodzącą z rodu aniołów. Niemalże przez cały czas towarzyszy jej zakochany w niej anioł Mikail Argylla, który teraz będzie musiał wziąć na swe barki schedę po zamordowanym ojcu. Czy zatem chłopak będzie miał na tyle siły, aby poradzić sobie z grożącym jego miastu niebezpieczeństwem? Czy nowa Wielka Trójka, w której skład wszedł także Mikail, wykaże się wystarczającym doświadczeniem, aby stawić czoło wrogom? A jeśli nie, to gdzie szukać pomocy?

Praktycznie wszyscy, którzy sprzyjają Wielkiej Trójce będą mieć teraz pełne ręce roboty. W dodatku zagrożeniem nie jest jedynie wojna. Naszych bohaterów dotykają także problemy osobiste, z którymi muszą walczyć. Jak pamiętamy z pierwszego tomu, Bree Whelan to dziewczyna bardzo roztargniona i często wpadająca w kłopoty, jakby miała ich zbyt mało. Teraz ma jeszcze obok siebie małą dziewczynkę, która świata poza nią nie widzi. W związku z tym nasza Bree musi nauczyć się przede wszystkim tego, czym jest odpowiedzialność za drugą osobę. Ponieważ jest też wyjątkowa i piękna, nie dziwi fakt, że budzi zainteresowanie płci przeciwnej, co wszak może doprowadzić do konfliktu, który przecież nikomu nie jest potrzebny w obliczu zagrożenia wojną.


Pewnego dnia przez swoją niefrasobliwość Bree Whelan wpada w poważne tarapaty. 
Czy dziewczyna już nigdy nie zazna wolności?


Drugi tom trylogii rozpoczyna się dość tajemniczo, co praktycznie od pierwszej strony wzbudza w czytelniku ciekawość. Pojawia się bowiem enigmatyczny złodziej, który bezwstydnie kradnie aniołom ich magiczne kryształy, dzięki którym mogą czuć się bezpiecznie. Kim zatem jest ów złodziej? Na czyje polecenie działa? W jakim celu kradnie? Oprócz złodzieja, na kartach książki czytelnik spotyka też nowych bohaterów. Są nimi tytułowi łowcy aniołów. Jak gdyby tego było mało, pojawiają się również postacie, które muszą walczyć przede wszystkim z własnym sumieniem. Zmuszeni są bowiem podjąć decyzję, po której stronie stanąć. Tak więc dryfują na swego rodzaju moralnym rozdrożu, nie mając pojęcia jak postąpić, choć presja jest ogromna. Prawdę powiedziawszy nie mają żadnego wyboru. Bez względu na to, jaką drogę wybiorą ktoś i tak na tym ucierpi. Czy zatem dopuszczą się zdrady tych, którzy im zaufali? A może to samych siebie złożą w ofierze, aby tylko przyjaciele mogli żyć w spokoju?


Niektórzy bohaterowie trylogii należą do zmiennokształtnych.
Wśród nich jest ktoś, kto potrafi przyjąć postać sokoła.


Przyznam, że po przeczytaniu pierwszego tomu trylogii byłam przekonana, że na tym się nie skończy. Teraz wiem, że Agnieszka Wojdowicz to autorka wszechstronna. Najpierw zachwyciła mnie niezwykle klimatyczną trylogią dla kobiet wydaną pod wspólnym tytułem Niepokorne, natomiast obecnie dawkuję sobie jej twórczość w postaci literatury młodzieżowej. Łowcy aniołów to powieść, która wciągnęła mnie już od pierwszej strony. Jak wspomniałam wyżej, rozpoczyna się bardzo tajemniczo, co tylko sprawia, że czytelnik chce poznać tożsamość owego złodzieja farinów. Potem akcja coraz bardziej się rozkręca, pojawiają się nowe postacie, a znani już bohaterowie stają w obliczu poważnego niebezpieczeństwa. W dodatku wiedzą, że wojna jest nieunikniona. Skoro jestem już przy temacie wojny, to muszę dodać, że opis walk jest skonstruowany po mistrzowsku. Można odnieść wrażenie, że nagle zostaliśmy przeniesieni do Nirgali i razem z bohaterami bronimy jej do utraty tchu.

Powieść składa się z kilku wątków. Walka Dobra ze Złem to tylko jeden z nich. Ponieważ aniołowie i pozostali bohaterowie wzorowani są na ludziach, muszą więc zmagać się z problemami, które nie są obce współczesnemu młodemu człowiekowi. Pojawia się zatem miłość i związana z nią zazdrość. Jest zdrada i wyrzuty sumienia, kiedy to straszne przewinienie wyjdzie na jaw. Jest także nauka brania odpowiedzialności za własne czyny i za drugiego człowieka, który zaufał i nie wyobraża sobie, że może zostać opuszczonym przez tego, którego darzy ciepłymi uczuciami. Pojawia się również niepokój, a czasami wręcz paniczny strach o bliskich, bez których nie można już wyobrazić sobie dalszego życia. I wreszcie, tęsknota za bliskimi i niepewność związana z ich losem. To wszystko sprawia, że młody czytelnik może z powodzeniem utożsamić się z tym czy innym bohaterem i jego przeżyciami.









poniedziałek, 21 listopada 2016

Nora Roberts – „Błękitny dym”















Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa 2007
Tytuł oryginału: Blue Smoke
Przekład: Elżbieta Kowalewska & Michał Wroczyński




Ogień to żywioł, który jednych przeraża, natomiast innych fascynuje. Ta fascynacja może być tak silna, że człowiek jest w stanie sam podpalić dom, a potem brać udział w ugaszaniu pożaru, i nikt nawet nie zorientuje się, że sprawca czyjegoś nieszczęścia jest tuż obok. Czasami podpalenie czyjeś własności może być wynikiem zemsty albo zwykłej szczeniackiej zabawy. Trzeba jednak pamiętać, że bez względu na to, jaki cel przyświeca sprawcy, jego działanie zawsze spowoduje tragiczne skutki czy to moralne, czy materialne. W wyniku takiego podpalenia ludzie tracą niekiedy dorobek całego życia. Oczywiście podpalenie nie zawsze musi być wynikiem czyjegoś działania. Są przypadki, gdy ogień wybucha nagle i tak naprawdę nie wiadomo co było tego przyczyną. Nawet specjaliści nie potrafią do końca stwierdzić czy za konkretnym pożarem stał człowiek, czy był to tylko nieszczęśliwy wypadek.

Jest sam środek lat 80. XX wieku. Prawie dwunastoletnia Catarina Hale mieszka wraz z rodziną w amerykańskim Baltimore. Jej matka jest Włoszką, zaś ojciec Amerykaninem. Reena ma jeszcze dwie siostry i młodszego brata, których bardzo kocha, choć z siostrami nie zawsze potrafi się dogadać. Ale przecież to normalne, że nastolatki często sprzeczają się nawet o błahe sprawy. W rzeczywistości siostry Hale stają za sobą murem i jedna za drugą jest gotowa pójść w przysłowiowy ogień, bo wszak rodzina jest najważniejsza. Rodzice dziewczynki prowadzą pizzerię, która jest bardzo znana w okolicy. Prawdę powiedziawszy panuje przekonanie, że nikt nie robi tak dobrej pizzy, jak Hale’owie. Dlatego też w Sirico’s zawsze jest komplet klientów. Niestety, pewnej nocy uporządkowane i szczęśliwe życie tej amerykańsko-włoskiej rodziny zostaje zakłócone przez pożar, w wyniku którego Hale’owie tracą dorobek swojego życia. Z drugiej strony jednak gdyby nie czujność Catariny, a właściwie zbieg okoliczności, który sprawia, że dziewczynka nie może spać, pożar Sirico’s zapewne zabiłby ludzi, którzy mieszkają nad pizzerią. Na szczęście straty są tylko materialne i nikt w pożarze nie ucierpiał.

Najnowsze wydanie z 2013 roku.
Kiedy na miejsce docierają strażacy, a policja zaczyna prowadzić dochodzenie okazuje się, że pożar mógł być skutkiem podpalenia. Rezolutna Reena zadziwia praktycznie wszystkich swoją zdolnością obserwacji i skrupulatnego relacjonowania wydarzeń. Jest bowiem w stanie przekazać stróżom prawa nawet najdrobniejsze szczegóły, które komuś innemu mogłyby umknąć w tak stresującej sytuacji. W zasadzie nikt już nie ma wątpliwości, że pożar wybuchł na skutek podpalenia. Kto zatem tak bardzo nienawidzi Hale’ów, że posunął się aż do takiej zbrodni? Kim jest podpalacz? Czy policja będzie w stanie go odnaleźć i ukarać? Dlaczego ten człowiek w ogóle to zrobił? W czym zawinili Hale’owie i komu tak bardzo się narazili, że jednym posunięciem pozbawił ich dorobku całego życia, omal nie zabijając ludzi, którzy wynajmowali mieszkanie nad pizzerią?

Mijają lata. Catarina Hale jest już studentką. Tej nocy, kiedy spaliła się pizzeria jej rodziców prawie dwunastoletnia wówczas Reena postanowiła, że w przyszłości będzie policjantką i będzie prowadzić dochodzenia w sprawach podpaleń. Tak więc teraz uczy się, jak skutecznie rozpracowywać podpalaczy albo w jaki sposób szukać przyczyn pożarów, bo przecież nie zawsze za wybuchem ognia musi stać człowiek. Choć od spalenia Sirico’s minęło już siedem lat, to jednak dziewczyna wciąż nie może zapomnieć tamtej nocy. Oczywiście rodzice zdążyli już odbudować pizzerię i wygląda na to, że wszystko dobrze się skończyło, pomimo że podpalacz nie został złapany. Będąc studentką Uniwersytetu Maryland Reena poznaje Josha Boltona. Chłopak ma dwadzieścia lat, jest nieziemsko przystojny i pragnie zostać pisarzem. Kiedy już wygląda na to, że rodzina Catariny zaakceptowała Josha, na dziewczynę spada kolejne nieszczęście. Otóż chłopak ginie w płomieniach i nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego tak się stało. Policja oczywiście ma swoją teorię, lecz Reena się z nią nie zgadza. Ona uparcie twierdzi, że przyczyna wybuchu pożaru w mieszkaniu chłopaka była zgoła inna, niż mówią śledczy. Ten fakt jeszcze bardziej utwierdza pannę Hale w przekonaniu, że musi zrobić wszystko, aby tylko zostać policjantką, która będzie zajmować się pożarami. Teraz nie jest to już tylko pragnienie nastolatki, lecz misja młodej kobiety. Jeśli zatem Reena ma rację, nie zgadzając się z teorią policji, to dlaczego Josh usmażył się w płomieniach? Kto mógł być tak okrutny, aby niewinnego chłopaka skazać na tak bestialską śmierć?

Plakat promujący film.
źródło
I znów mija kilka lat. Teraz czytelnik spotyka Catarinę Hale jako młodą policjantkę każdego dnia zdobywającą doświadczenie w niełatwej profesji, która z narażeniem zdrowia i życia skrupulatnie bada miejsca, gdzie wybuchają pożary. Choć starsi koledzy po fachu próbują ją ochraniać, to jednak Reena nie potrzebuje ich asekuracji, i pcha się tam, gdzie jest najbardziej niebezpiecznie. Oczywiście o swojej pierwszej miłości – Joshu Boltonie – kobieta nie potrafi zapomnieć. Pomimo że nauczyła się jakoś żyć z piętnem jego tragicznej śmierci, to jednak ta sprawa wciąż nie daje jej spokoju. W swojej pracy poznaje mężczyznę, z którym zaczyna ją łączyć coś więcej niż tylko przyjaźń. Niestety, ten związek także kończy się tragicznie. Czy tym razem był to przypadek, czy może ktoś zaplanował śmierć Hugh? Dlaczego znów umiera mężczyzna, który związał się z Reeną? Czy to zwykły zbieg okoliczności, czy może celowa robota jakiegoś psychopaty? W dodatku jest jeszcze ktoś, kto nie potrafi zapomnieć o pięknej Catarinie Hale, lecz nie ma pojęcia, jak ją odnaleźć. Czy w końcu mu się to uda? Czy kiedy już zbliży się do Reeny, jego życie nie znajdzie się przypadkiem w niebezpieczeństwie? Czym tak naprawdę kieruje się ów tajemniczy wielbiciel i czy z jego strony kobiecie również grodzi niebezpieczeństwo?

Błękitny dym to jedna z lepszych powieści Nory Roberts, choć równie przewidywalna, jak większość książek Autorki. Niemniej historię Catariny Hale czyta się z ogromnym zainteresowaniem, i dla kogoś, kto nie miał jeszcze okazji obejrzeć ekranizacji, może to być jedna z tych powieści, o których mówimy: jeszcze tylko jeden rozdział i idę spać. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Pomimo że od 2007 roku możemy oglądać Błękitny dym również na srebrnym ekranie, to jednak nie miałam jeszcze okazji, aby tę ekranizację zobaczyć. Rodzina Hale’ów to typowa amerykańsko-włoska familia, gdzie tak naprawdę to Włosi wybijają się w niej na pierwszy plan. Czasami odnosiłam wrażenie, że Nora Roberts wyposażyła ich w cechy typowej rodziny mafijnej, która musi sprawdzić każdego, kto próbuje zaskarbić sobie jej przychylność. Obcy poddawany jest swego rodzaju stresującym testom i dopiero po ich zdaniu może myśleć o bliższych kontaktach z Hale’ami.


Scott Bakula jako John Minger & Alicia Witt w roli Catariny Hale.
Kadr z filmu Błękitny dym (2007)
reż. David Carson

źródło


W powieści bardzo dużo jest scen, w których na pierwszy plan wysuwa się ogień, co oczywiście ma związek z pracą, jaką wykonuje główna bohaterka. Tak naprawdę Reena stale jest w niebezpieczeństwie. Z jednej strony naraża zdrowie i życie, idąc na akcję, natomiast z drugiej gdzieś tam czai się psychopata, który nie spocznie dopóki nie wyrówna rachunków sprzed lat. Oprócz dość dobrze skonstruowanego wątku kryminalnego, czytelnikowi zafundowany jest również namiętny romans. Każdy, kto sięga po książkę Nory Roberts musi się z tym liczyć. Bez gorącego romansu żadna jej powieść nie ma prawa bytu. Podobnie jak bez przyjaźni, która jest w stanie naprawdę wiele przetrwać, a nawet ponieść ofiarę, aby tylko ta druga strona była bezpieczna. Bohaterowie kreowani przez Norę Roberts albo są na wskroś dobrzy, albo źli. Raczej nie można liczyć na postacie, które będą posiadać zarówno wady, jak i zalety. Jeśli nawet ktoś popełnia błędy, to zawsze w słusznym celu i dla dobra innych.

Myślę, że wielbicielki Nory Roberts nie zawiodą się na tej powieści, zważywszy że Autorka nie skupiła się w niej jedynie na romansie. Błękitny dym to klasyczna literatura kobieca, wobec której raczej nie należy mieć jakichś wygórowanych oczekiwań. Linia fabularna z jednej strony może być uznana za oryginalną, lecz z drugiej – znając inne książki Nory Roberts – można śmiało rzec, że jest wykreowana według tego samego schematu, który znamy z innych jej powieści. W moim odczuciu wiele dobrego wnosi do fabuły zabieg połączenia gatunków. Tego rodzaju książki zazwyczaj świetnie się sprawdzają i dostarczają kobietom przyjemnej lektury. 










sobota, 19 listopada 2016

Szukam w historii czegoś, czym wcześniej nikt się nie zajmował...







ROZMOWA ZE STEVE'EM BERRY



Steve Berry to amerykański pisarz i były prokurator. Jest absolwentem Mercer University's Walter F. George School of Law. Jego pasją jest historia, w związku z czym stanowi ona podstawę każdego z jego thrillerów. Jako praktykujący prawnik, Steve Berry pisał od 1990 roku i upłynęło dwanaście lat, podczas których osiemdziesiąt pięć razy odrzucono jego twórczość, aż w końcu sprzedał swój maszynopis wydawnictwu Ballantine Books. Jego pierwszą książką była „Bursztynowa Komnata”, która została opublikowana w 2003 roku. Kolejną była „Przepowiednia dla Romanowów”, którą wydano rok później. Obecnie ma już na swoim koncie ponad dwadzieścia milionów drukowanych egzemplarzy, a jego powieści zostały przetłumaczone na wiele języków i sprzedane w ponad pięćdziesięciu krajach. Steve Berry jest również autorem niezwykle popularnej i lubianej przez czytelników powieściowej serii zatytułowanej „Cotton Malone”. W Polsce także możemy przeczytać wiele jego książek wydanych przez Wydawnictwo SONIA DRAGA. Do tej pory Autor za swoją pracę zdobył szereg nagród. Jest założycielem i członkiem International Thriller Writers, czyli grupy liczącej ponad trzy tysiące ośmiuset pisarzy z całego świata tworzących thrillery. Przez dwa lata był jej współprzewodniczącym. Steve Berry i jego żona podróżują po świecie, aby gromadzić materiały do jego książek oraz aby je promować. Podczas tych podróży wielokrotnie słyszą jak bardzo spada dostępność środków, dzięki którym można byłoby zachować nasze wspólne historyczne dziedzictwo. Tak więc Steve i Elizabeth założyli History Matters, aby pomóc w renowacji i konserwacji zabytków na całym świecie.




Agnes A. Rose: Steve, bardzo ciepło witam Cię na moim blogu i dziękuję, że w swoim napiętym grafiku znalazłeś czas, aby dziś ze mną porozmawiać. Kiedy kilka lat temu przeczytałam Twoją pierwszą powieść „Bursztynowa Komnata”, pomyślałam sobie: „Cóż to za fantastyczna książka!”. Czy możesz powiedzieć nam co zmotywowało Cię do stworzenia tego rodzaju historii? Chcę dodać, że od tamtego czasu jestem Twoją wielką fanką.

fot. Kelly Campbell 
Steve Berry: W 1995 roku na kanale Discovery słuchałem programu, nie oglądając go, tylko słuchając z drugiego pokoju. Narrator mówił o Bursztynowej Komnacie. Złapałem jedynie kilka ostatnich minut programu, ale mimo to sam pomysł mnie zafascynował. Niestety, informacje podane w telewizyjnym programie nie były dla mnie wystarczające, nawet w kwestii tego, czym była Bursztynowa Komnata. Na początku faktycznie myślałem, że to był obraz. Wszystkiego, czego się dowiedziałem był fakt, iż została skradziona z pałacu Katarzyny Wielkiej w Carskim Siole, i nie widziano jej od 1945 roku. Poszedłem więc do księgarni i przekartkowałem rosyjskie przewodniki turystyczne, aż znalazłem odniesienie do tematu. Minęło kilka miesięcy badań, zanim stworzyłem fabułę powieści.

AAR: Jak wspomniałam wyżej, pisałeś od 1990 roku i upłynęło dwanaście lat, podczas których osiemdziesiąt pięć razy odrzucono Twoją twórczość, zanim sprzedałeś maszynopis swojemu wydawcy. Dlaczego tak długo zajęło Ci opublikowanie swojej pierwszej książki? Co złego było w Twoim pisaniu, że wydawcy odrzucili je aż osiemdziesiąt pięć razy? To niewiarygodne!

SB: Tak naprawdę nic nie było złego. Chodziło o czas. Pisałem coś, co wówczas zwano „thrillerem szpiegowskim”. Lecz ten gatunek umarł w 1991 roku, kiedy skończyła się zimna wojna. W związku z tym w latach 90. XX wieku redaktorzy nie kupowali tego rodzaju książek. Następnie, w 2003 roku gatunek ten odrodził się wraz z „Kodem Leonarda da Vinci”. Nie wrócił jako thriller szpiegowski, lecz jako akcja, historia, tajemnice i spiski. Dokładnie to, co pisałem, więc udało mi się to wydać. Wszystko zależy od czasu.

AAR: Twoją drugą książką była „Przepowiednia dla Romanowów”. Została wydana w 2004 roku, więc bardzo krótko po Twoim debiucie. Czy już wtedy wiedziałeś, że będziesz zawodowym pisarzem i każda Twoja następna książka zostanie opublikowana?

SB: Wiedziałem, że chcę być pisarzem komercyjnym i każdego roku sprzedawać książkę nowojorskiemu wydawnictwu. Ale nie miałem pojęcia czy jestem w stanie rzeczywiście tego dokonać. Wszystko zależało od czytelników lubiących książki. Na szczęście tak się stało.

AAR: W jaki sposób zazwyczaj wybierasz temat swojej kolejnej powieści i jak dobierasz bohaterów?

SB: Szukam w historii czegoś, czym wcześniej nikt się nie zajmował, czegoś utraconego i zapomnianego, lecz prawdziwego. To musi być wiarygodne. Fabuła moich powieści w około dziewięćdziesięciu procentach jest napisana z dokładnością historyczną, a jedynie dziesięć procent to przypuszczenia. Żaden pisarz nie chce pisać o tym, o czym ktoś napisał wcześniej. Tak więc usilnie szukam nieznanych fragmentów historii, które – mam nadzieję – zainteresują czytelników. Bohaterowie kompletują się sami w zależności od historii. Czasami pojawia się tam Cassiopeia[1], a czasami nie. Teraz to Luke Daniels[2] stał się stałym elementem serii, pojawiając się w wielu książkach. Najtrudniej jest ukształtować tych złych, ponieważ każdy z nich ma być inny niż ten poprzedni.  

AAR: Co sprawiło, że zainteresowałeś się historią? Dlaczego jest ona tak ważna dla Ciebie? Czy masz swoją ulubioną epokę historyczną?

SB: Przeszłość stanowi nasz plan działania na przyszłość. Studiowanie jej jest bardzo ważne. Zapominanie o niej lub ignorowanie jej może być zgubne. Tak naprawdę nie mam konkretnej ulubionej epoki. Moje powieści stanowią szerokie spektrum od starożytności do czasów zimnej wojny, ale zawsze ze współczesnymi akcentami.

AAR: W swoich książkach czasami piszesz o tajemnicach związanych z Kościołem Katolickim, co może wydawać się kontrowersyjne. Pozwolę sobie wspomnieć na przykład „Trzecią tajemnicę”. Czy nie obawiasz się reakcji katolików? Dlaczego wybierasz właśnie takie tematy?

SB: Reakcje niektórych katolików na „Trzecią tajemnicę” były wrogie. Dostałem kilka tysięcy emaili straszących mnie piekłem. Książka to pomysł, który narodził się u mnie jeszcze w szkole parafialnej. Co by było, gdyby Bóg był liberałem? A nie rzucającym ogniem ultrakonserwatystą. Zamiast tego jest postępowy, a my się mylimy. To jest dobra historia i czytelnicy muszą o tym pamiętać. Jest to historia wymyślona, a nie prawdziwa.

AAR: Twoja seria „Cotton Malone” jest bardzo popularna na całym świecie. Moim zdaniem główny bohater Cotton Malone – były agent Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych – jest bardzo ciekawy. Czy mógłbyś powiedzieć nam co zainspirowało Cię do jego wykreowania?

SB: Urodził się w Kopenhadze, podczas gdy siedziałem w kawiarni Højbro Plads na popularnym duńskich placu. Dlatego Cotton posiada tam własną księgarnię. Chciałem, aby bohater był związany z rządem, a tło, które mu wymyślę, jeśli zagrażające jego osobie, to w dużym stopniu. Chciałem też, żeby był człowiekiem z wadami. Ponieważ uwielbiam również rzadko spotykane książki, naturalne było to, że Cotton także taki będzie, więc został tajnym agentem Departamentu Sprawiedliwości zamienionym w księgarza, który od czasu do czasu usiłuje rozwiązać problem. Wyposażyłem go w pamięć ejdetyczną[3], bo kto nie chciałby takiej mieć? W tym samym czasie Cotton jest wyraźnie skonfliktowany. Jego małżeństwo zakończyło się niepowodzeniem, utrzymuje też trudną relację ze swoim nastoletnim synem i kiepsko radzi sobie z kobietami.

fot. Rana Faure
AAR: Co w Cottonie Malone jest Ci najbliższe?

SB: Najbardziej jego osobowość.

AAR: Podczas pisania książek która część badań jest dla Ciebie najbardziej interesująca? Czy są jakieś fakty, symbole lub motywy, które chcesz włączyć, ale po prostu nie pasują one do historii?

SB: Prowadzenie badań do każdej powieści trwa około osiemnastu miesięcy i obejmuje od trzystu do czterech tysięcy źródeł. Tak więc to bardzo dużo. Z tych badań tylko około dwudziestu procent nadaje się do powieści. Zdecydowana większość nie jest potrzebna. Taka sytuacja ma swój powód. Piszę powieść, a nie podręcznik. Jej podstawowym celem jest dostarczyć rozrywki. Jeśli po drodze czytelnik może dowiedzieć się kilku rzeczy, to jest to tylko dodatkowy bonus.

AAR: Jak opisałbyś swoje książki komuś, kto jeszcze ich nie czytał?

SB: „Akcja, historia, tajemnice i spiski.”

AAR: Większość autorów mówi, że ważne jest, aby pisać to, co się lubi, ponieważ wtedy można odnieść sukces jako bestsellerowy pisarz. Czy zgadzasz się z tym stwierdzeniem? Zawsze chciałeś pisać thrillery historyczne?

SB: Absolutnie. To najlepsza rada dotycząca pisania, jaką można otrzymać. Zawsze pisz to, co kochasz. Kiedy zacząłem pisać ciągnęło mnie bezpośrednio do akcji, historii, tajemnic i spisków. Prawdopodobnie ziarno zostało zasiane wtedy, gdy w wieku piętnastu lat czytałem pierwszą powieść dla dorosłych. To były „Hawaje. Słoneczna laguna” Jamesa Michenera. On wciąż jest moim ulubionym pisarzem wszech czasów.

AAR: A co z książkami, które czytasz? Jaki rodzaj literatury preferujesz?
                                                                                    
SB: Jestem zakręcony na punkcie thrillerów. Czytam ich bardzo dużo. Głównie czytam literaturę faktu, materiały badawcze dotyczące książki, nad którą akurat pracuję.

AAR: Za pośrednictwem swojej fundacji History Matters pomagasz przywrócić wygląd historycznym artefaktom i budynkom znajdującym się w złym stanie. Czy mógłbyś powiedzieć nam coś więcej o swojej pracy w fundacji?

SB: Pieniądze potrzebne do zachowania i ochrony zabytków historycznych są jedną z pierwszych kwestii, które mają być wyodrębnione w każdym budżecie. Moja żona, Elizabeth, i ja pomyśleliśmy, że nadszedł czas, aby wymyślić innowacyjny sposób, żeby zebrać pieniądze, i w tym celu została stworzona History Matters. Najpopularniejszą metodą, jaką stosujemy jest czterogodzinne seminarium, podczas którego uczymy, gdzie pisarze, początkujący pisarze i czytelnicy mogą wnieść swój wkład do sprawy. Wszystkie zebrane w trakcie warsztatu pieniądze trafiają do konkretnego historycznego projektu, który mamy wesprzeć. Nie są ponoszone żadne koszty czy pobierane honoraria. Tak naprawdę za wszystko płacę sam. Do tej pory mieliśmy ponad trzy tysiące studentów. Innymi sposobami zbierania pieniędzy przez History Matters są spotkania z fanami, zaplanowane wystąpienia, oficjalne eventy, imprezy, przyjęcia, lunche, kolacje, spotkania klubowe albo cocktail party. W sumie zebraliśmy prawie milion dolarów na ochronę dziedzictwa historycznego. Więcej można dowiedzieć się na stronie: http://history-matters.org.

AAR: Bardzo interesuje mnie także International Thriller Writers. Czy mógłbyś powiedzieć nam jak funkcjonuje ta grupa pisarzy?

SB: Jest to organizacja zrzeszająca trzy tysiące ośmiuset twórców thrillerów z całego świata, jest też gildią dla autorów thrillerów. Miałem szczęście być jednym z założycieli i przez dwa lata byłem współprzewodniczącym. Dzisiaj nadal zasiadam w zarządzie jako wiceprezes Publications. Dla każdego aktywnego autora thrillerów członkostwo jest bezpłatne. Więcej można dowiedzieć się na stronie: http://thrillerwriters.org.

AAR: Jaki jest projekt, nad którym obecnie pracujesz? Czy mógłbyś nam powiedzieć o nim coś więcej?

SB: Kończę powieść, która zostanie opublikowana w kwietniu 2018 roku. Będzie to trzynasta część przygód Cottona Malone. Niestety, nie mogę jeszcze powiedzieć o czym ona będzie, ale mogę zdradzić, że wiąże się z tematem, który będzie wtedy bardzo modny. Kolejna historia o Cottonie Malone ukaże się w Stanach Zjednoczonych 4 kwietnia 2017 roku. Nosi tytuł „The Lost Order”.

AAR: Steve, jestem zachwycona i niesamowicie zaszczycona, że zgodziłeś się na wywiad na mojej literacko-historycznej stronie. Czy jest coś, co chciałbyś powiedzieć swoim polskim czytelnikom? Wiem, że masz zamiar odwiedzić Polskę w przyszłym roku.

SB: Tylko tyle, że wszystkich ich bardzo cenię. Wszystkie moje książki zostały opublikowane w Polsce przez Wydawnictwo SONIA DRAGA. Z wydawnictwem mam świetne relacje. Pod koniec listopada 2017 roku w ramach trasy promocyjnej dla Wydawnictwa SONIA DRAGA będę z wizytą w Polsce. Mam nadzieję, że będę miał okazję przywitać się z niektórymi moimi czytelnikami.



Rozmowa, przekład i redakcja
Agnes A. Rose




Jeśli chcesz przeczytać ten wywiad w oryginale, kliknij tutaj.
If you want to read this interview in English, please click here







[1] Cassiopeia Vitt – bohaterka pojawiająca się na kartach serii Cotton Malone [przyp. tłum.].
[2] Luke Danielsbohater serii Cotton Malone. Jest on szpiegiem i bratankiem fikcyjnego amerykańskiego prezydenta Danny’ego Danielsa [przyp. tłum.].
[3] Pamięć ejdetyczna (pamięć fotograficzna) – zdolność odtwarzania złożonych obrazów, dźwięków oraz innych obiektów z bardzo dużą dokładnością [przyp. tłum.].