środa, 25 maja 2011

Aleksander Kamiński – „Kamienie na szaniec”

 



Zanim opowiem Wam o książce, która najprawdopodobniej do końca życia będzie mi bliska, chcę Wam przypomnieć, że dziś upływa termin składania przez Was propozycji do rubryki Literat Miesiąca. Właśnie dzisiaj podjęłam decyzję w kwestii tytułu. Nie ukrywam, że jest mi trochę przykro, iż tylko trzy osoby zainteresowały się moim pomysłem na tyle, żeby zostawić swoją propozycję. Nie wiem czym jest to spowodowane. Być może stało się tak dlatego, że mój blog jest nowy i jeszcze mnie nie znacie. A może pomysł Wam się nie spodobał? Niemniej pomimo tak ubogiego zainteresowania postanowiłam ruszyć z tą rubryką, gdyż poczyniłam już ku temu pewne starania, które będą dla Was niespodzianką. Na razie nic więcej Wam nie zdradzę. Wciąż mam nadzieję, że z biegiem czasu zaprzyjaźnimy się w tej mojej Krainie Czytania. Póki co pozdrawiam serdecznie i zapraszam do przeczytania poniższej recenzji.

 

***

 


Wydawnictwo: NASZA KSIĘGARNIA

Warszawa 2007

 

Chyba każdy z nas przeczytał w swoim życiu książkę, która w jakiś szczególny sposób zmieniła jego pogląd na niektóre kwestie. Być może nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, ale w pewnej chwili coś, co jeszcze do niedawna było ważne, po przeczytaniu przestało mieć znaczenie. Albo nagle złapaliśmy się na tym, że to, co było nieistotne, nagle zaczęło nabierać jakiejś specyficznej wymowy w naszym życiu. Ze mną tak właśnie się stało po przeczytaniu Kamieni na szaniec. Pamiętam, że było to wiele lat temu, kiedy jeszcze byłam uczennicą szkoły podstawowej, a lekturą obowiązkową w klasie siódmej były właśnie losy „Rudego”, „Alka” i „Zośki”.

Pamiętam też, że zanim chwyciłam za książkę, obejrzałam w kinie film Akcja pod Arsenałem. Moje wzruszenie było ogromne. Pomimo że miałam wtedy tylko czternaście lat i w głowie przysłowiowe „siano”, rozpłakałam się w kinie przy wszystkich. Jak już wspomniałam wyżej, była to lektura obowiązkowa, więc nauczyciele zabrali nas do kina na film. Nigdy nie zapomnę też fantastycznych ról Cezarego Morawskiego (Rudy) i Mirosława Konarowskiego (Zośka).

Po jakimś czasie przeczytałam książkę. Byłam pod tak wielkim wrażeniem, że do dziś z sentymentem wracam do niej. Od tamtej pory moje spojrzenie na II wojnę światową, czy też na losy Polaków i Żydów zmieniło się diametralnie. Zaczęłam coraz częściej myśleć o ludziach z tamtego okresu, o tym, w jaki sposób udało im się przeżyć taką gehennę. Nie wyobrażałam sobie, że w ogóle jakikolwiek człowiek mógłby to przeżyć. Wpadłam w taki trans, że pisałam wypracowanie za wypracowaniem, oczywiście o tematyce wojennej. Potem pojawiły się kolejne książki z tego samego gatunku.

Pamiętam, że bardzo wzruszyłam się losami tych trzech chłopaków. Jak wiecie, w książce wyraźnie zaznacza się problem dojrzewania ówczesnej młodzieży. Należy pamiętać, że w latach okupacji niemieckiej, młodzi ludzie dojrzewali znacznie szybciej. Bohaterowie Kamieni na szaniec brali czynny udział w akcjach Małego Sabotażu i wiele rozmyślali o swoim życiu, moralności i ewentualnej śmierci. W momencie, gdy śpieszyli z pomocą Podziemnej Polsce, proces ich dorastania przebiegał niezwykle szybko. Praktycznie z dnia na dzień stali się odpowiedzialni, posłuszni, obowiązkowi oraz dokładni. Po jakimś czasie rozpoczęli działalność w Akcjach Dywersyjnych, a kiedy Niemcy aresztowali i katowali „Rudego” (Jan Bytnar), usiłowali uzyskać informacje na temat miejsca jego przetrzymywania, zaś oddziały „Zośki” (Tadeusz Zawadzki) i „Alka” (Aleksy Dawidowski) jednocześnie przygotowywały się do akcji odbicia kolegi. Efektem tych działań była słynna do dnia dzisiejszego Akcja pod Arsenałem mająca miejsce w dniu 26 marca 1943 roku.

Jak wiemy, pomimo że Rudy został odbity, to jednak jego stan fizyczny był tak ciężki, że trzy dni później zmarł. Życie stracił również Alek, który został postrzelony podczas akcji. Zośka bardzo to przeżył. Od tego momentu został zupełnie sam. Należy pamiętać, że Jan Bytnar był jego najlepszym i najbardziej oddanym przyjacielem. Dopiero pomoc ojca i siostry sprawiła, że Tadeusz Zawadzki odzyskał równowagę psychiczną. Niemniej wojny nie udało mu się przeżyć podobnie jak kolegom.

Każdy z tych chłopców był bardzo mocno zaangażowany w odzyskanie polskości wszystkich obywateli okupowanego kraju. Ich młodzieńcze bunty przejawiały się w walkach zbrojnych przeciwko okupantowi, a przeżycia wojenne dotkliwie odbijały się na ich psychice. Przecież jeszcze przed wstąpieniem do Małego Sabotażu, każdy z nich był zwykłym nastolatkiem, zaś po znalezieniu się w Kedywie, stali się dorosłymi mężczyznami i dzielnymi żołnierzami.

Ta książka wywarła na mnie tak mocne wrażenie, że już jako dorosła osoba zaczęłam pisać swoją własną powieść. Oczywiście jej akcja toczy się w latach II wojny światowej. Niestety jak do tej pory jej nie wydałam i nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobię. To zależy od tego, czy znajdzie się ktoś, kto będzie zainteresowany wydaniem mojej powieści. W tej chwili „mieszka” sobie na dysku mojego komputera i być może już tam pozostanie. Poza tym brakuje jej jeszcze kilku rozdziałów i coraz częściej zastanawiam się, czy nie zrobić z tego rodzinnej sagi w trzech tomach, która pokazywałaby, w jaki sposób zmieniała się przez lata polska rzeczywistość.

Po Kamieniach na szaniec przyszło ogromne zainteresowanie Powstaniem Warszawskim. Znów targałam do domu z biblioteki wielkie tomiska zawierające wspomnienia powstańców. W tej chwili marzę o tym, żeby któregoś dnia, będąc w Warszawie, odwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego. Mam nadzieję, że mi się to uda.





czwartek, 19 maja 2011

Santa Montefiore – „Spotkamy się pod drzewem ombu”

 





Wydawnictwo: Świat Książki

Warszawa 2002

Tytuł oryginału: Meet Me Under Ombu Tree 

Przekład: Anna Dobrzańska-Gadowska



Kiedy zamykam oczy, widzę płaskie, żyzne równiny argentyńskiej pampy. Jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Szeroki horyzont rozciąga się na wiele mil - kiedyś, dawno temu, siadywaliśmy na szczycie drzewa ombu i obserwowaliśmy, jak słońce znika powoli, zalewając równinę miodowozłotym blaskiem.  

S. Montefiore, Spotkamy się pd drzewem ombu, rozdział I


I ja również zamknęłam na chwilę oczy, tylko w przeciwieństwie do autorki, zobaczyłam starą, spróchniałą osikę, która rosła na skraju ogrodu mojego dziadka, kiedy byłam bardzo małą dziewczynką i mieszkałam na wsi. Pamiętam, że jako dziecko często chodziłam tam z rówieśnikami, żeby przekonać się, czy w tej osice naprawdę mieszka Baba Jaga, jak mawiał dziadek, czy to jedynie wymyślona przez niego historia. Nigdy się tego nie dowiedziałam, bo w końcu wyprowadziłam się z rodzicami do miasta, a mój dziadek i babcia zmarli, podobnie jak dziadkowie Sofii Solanas. Nigdy też nie wyryłam na korze osiki żadnego symbolu, ani nie prosiłam jej o spełnienie mojego życzenia. Moja osika niestety nie była zaczarowana.

Pomimo że powieść nie jest nowa, to jednak trafiła do mnie całkiem niedawno, a to za sprawą mojej kierowniczki, która zakupiła ją do biblioteki. Oczywiście zanim zdołałam się dopchać do książki zeszło kilka miesięcy. Jeszcze nie opracowany egzemplarz bez pieczątki i numeru, wędrował od jednej koleżanki do drugiej. Ale w końcu udało mi się ją zdobyć. Oczywiście najpierw książkę wzięła moja mama, bo ja jak zwykle miałam jeszcze zaległe pozycje do przeczytania. Potem przyszły święta, które spędziłam pod kocem z powieścią.

Kiedy moje koleżanki mówiły mi, że nie mogły się oderwać od książki, nie wierzyłam im. Dopiero, gdy zaczęłam czytać, zrozumiałam, że się myliłam. Już po pierwszych kilku stronach miałam wrażenie, że jestem w Argentynie i spaceruję sobie po Santa Catalinie, a dziadek O'Dwyer gdzieś tam popija sobie whiskey i gwiżdże na wszystko. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ponieważ do tej pory bohaterowie powieści, które czytałam z reguły umiejscowieni byli albo w Ameryce Północnej, albo na Wyspach Brytyjskich. W tym przypadku spotkałam się z czymś nowym, jak dla mnie i naprawdę jestem pod dużym wrażeniem. Wiem, że książka miała pozytywne recenzje i dla niektórych być może była zbyt mocno przereklamowana, ale dla kogoś takiego, jak ja, kto do tej pory nie miał styczności ze specyficzną atmosferą Ameryki Południowej, powieść okazała się naprawdę wyjątkowa.

Spotkamy się pod drzewem ombu to saga rodzinna. Genealogię rodziny rozpoczynają Hector Solanas i jego małżonka Maria Elena, czyli dziadkowie głównej bohaterki od strony ojca. Hector i Maria mają czterech synów. Miguel, Nico, Paco i Alejandro mają już swoje rodziny. Główna bohaterka, Sofia, to córka Paco i Anny. Od wczesnego dzieciństwa dziewczyna sprawia rodzicom problemy wychowawcze, z czym nie może sobie poradzić Anna, natomiast Paco i dziadek O'Dwyer mają do niej słabość. Dla obu mężczyzn Sofia jest oczkiem w głowie, dlatego tolerują niemal każdy jej wybryk. Ogólnie dziewczyna jest lubiana przez resztę rodziny, tylko Anna z jakiegoś powodu nie darzy jej sympatią, a nawet jeśli gdzieś w głębi duszy ją kocha, bo przecież jest jej matką, to nie okazuje tego. Wydaje się, że Anna karze córkę za własne poczucie wyobcowania i niepewności, które narodziło się w niej po przyjeździe z rodzinnej Irlandii, którą musiała opuścić, wychodząc za mąż za Paco.

Rodzina Solanasów jest właścicielem przepięknego rancza położonego na argentyńskiej pampie. Sofia kocha to miejsce i nawet do głowy jej nie przychodzi, że pewnego dnia będzie musiała je opuścić na zawsze. Powodem wygnania staje się namiętny romans dziewczyny z jednym ze swoich kuzynów o imieniu Santiago. Santi jest synem Miguela i Chiquity. Oprócz niego mają oni jeszcze troje dzieci: Fernanda, Marię i Panchito. Kiedy sprawa romansu wychodzi na jaw, a Sofia spodziewa się dziecka Santiego, Paco i Anna postanawiają wysłać ją do Europy, aby tam usunęła ciążę, ponieważ obawiają się, że fakt ten może przynieść rodzinie wyłącznie hańbę.

Dziewczyna jest tak bardzo zraniona, że postanawia urwać kontakt z rodziną, bo przecież w brutalny sposób została rozdzielona z ukochanym. Na ponad dwadzieścia lat zrywa wszelki kontakt z bliskimi. Myśląc, że została zdradzona także przez ukochanego Santiego, wdaje się w romans z innym mężczyzną, ale nie trwa to długo. Natomiast kiedy poznaje dużo starszego od siebie Davida, zakochuje się w nim i wychodzi za niego za mąż, nie wiedząc, że okłamuje nie tylko oddanego jej całym sercem mężczyznę, ale i samą siebie. Przecież jedyną miłością jej życia jest i na zawsze pozostanie Santi Solanas. Sofia na argentyńskiej ziemi postawi swoją stopę dopiero wtedy, gdy jej rodzinę dotknie tragedia.

Świadomie nie napisałam powyżej o kilku istotnych faktach, które dotyczą tych lat z życia Sofii, które dziewczyna spędziła w Europie, jak również i o tym, jakie nieszczęście spotkało jej rodzinę. Gdybym to zrobiła, na pewno większość z tych osób, które jeszcze nie miały możliwości przeczytania książki, nie sięgnęłoby po nią, gdyż dowiedziałoby się praktycznie wszystkiego z mojej recenzji. To, co napisałam powyżej to nie wszystko. Dlatego zachęcam Was do przeczytania tej powieści. Nawet jeśli nie przepadacie za romansami, to oprócz tego wątku, znajdziecie tam piękne opisy przyrody, dowiecie się kim był generał Peron i jego słynna żona Evita. Przeczytacie też, w jaki sposób zmieniały się rządy w Argentynie na przestrzeni lat, jaki obowiązywał tam ustrój, co władze robiły z tymi, którzy nie byli im posłuszni.

Moje odczucia po przeczytaniu powieści są jak najbardziej pozytywne. Powieść naprawdę może wzruszyć. Ze mną tak właśnie się stało. Najbardziej wzruszyło mnie zakończenie, bo nie przypuszczałam, że taki właśnie będzie finał tej historii. Nie popieram związków kazirodczych, ale w tym przypadku nie sposób nie wesprzeć takiej miłości. Jedno, co mi się nie spodobało, to fakt, że Santa Montefiore tak szybko uśmierciła dziadka O'Dwyera. Jego poczucie humoru i sposób rozmowy z córką Anną naprawdę mnie ubawił. Przypomniał mi się mój własny dziadek, który w podobny sposób rozmawiał ze mną i z ludźmi, których spotykał na swojej drodze, tylko z tą różnicą, że mój dziadek nie chował butelek z alkoholem w coraz to inne miejsce z obawy przed krasnoludkami. 





piątek, 6 maja 2011

Dan Brown – „Kod Leonarda Da Vinci”





Wydawnictwo: ALBATROS
Warszawa 2004
Tytuł oryginału: The Da Vinci Code
Przekład: Krzysztof Mazurek




Myślę, że nikomu z wytrawnych czytelników nie muszę specjalnie przybliżać powieści Dana Browna pod tytułem Kod Leonarda Da Vinci.  Swego czasu książka ta wzbudzała tak wiele kontrowersji, że na pewno każdy zetknął się z nią w jakiś sposób. Nawet jeśli są tacy, którzy jej nie czytali, to z całą pewnością o niej słyszeli albo oglądali jej ekranizację.

W moim przypadku kontakt z powieścią miał miejsce praktycznie pod presją otoczenia. Tak głośno mówiono o niej, zarówno w mediach, jak i w kręgach katolickich, że w końcu postanowiłam ją przeczytać i przekonać się, czy tak naprawdę jest o co robić tyle hałasu. Książkę dostałam od koleżanki, której brat jest księdzem. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ na pewno pamiętacie reakcję Kościoła Katolickiego w tej sprawie. Duchowni tak bardzo obawiali się odwrócenia się ludzi od Kościoła, że wręcz straszyli piekłem i popełnieniem grzechu ciężkiego przez osobę, która będzie miała odwagę sięgnąć po tę pozycję. Mój kolega ksiądz okazał się na tyle tolerancyjny, że nie straszył piekłem, ani też grzechem śmiertelnym i nie zabraniał nikomu czytać tej powieści. Ale nie to przesądziło o tym, że w końcu sięgnęłam po dzieło Browna. Po prostu chciałam wreszcie przeczytać książkę, która potrzyma mnie w napięciu i będzie mnie coraz bardziej wciągać. Poza tym, jak napisałam wyżej, chciałam przekonać się, czy jest sens wszczynać aż taki alarm.

Mona Lisa
Obraz został namalowany 
w latach 1503–1507
Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że nie było najmniejszego powodu do obaw. Po pierwsze, książka nie jest dokumentem, czyli fakty w niej opisane niekoniecznie muszą odpowiadać prawdzie. Po drugie, o ile mi wiadomo, nikt z wiernych nie odwrócił się od Kościoła pod wpływem tego tekstu. Wniosek? Zamieszanie wywołane niepotrzebnie. Osobiście potraktowałam powieść Dana Browna jako czystą literacką fikcję, która opisana została naprawdę po mistrzowsku. To, o czym w niej przeczytałam jakoś nie wpłynęło na mój dotychczasowy światopogląd. Uważam, że na świecie są inne, znacznie poważniejsze rzeczy, które w sposób istotny mogą zachwiać dotychczasowymi przekonaniami większości społeczeństwa.

Tym, którzy nie pamiętają fabuły powieści przypominam, że dotyczy ona tajemnicy, która kryje się w dwóch najsłynniejszych obrazach mistrza epoki renesansu Leonarda Da Vinci (1452-1519). Obrazami tymi są Mona Lisa oraz Ostatnia Wieczerza. Na terenie Luwru zostaje popełnione morderstwo, którego ofiarą pada kustosz muzeum Jacques Sauniere. Robert Langdon, wezwany przez policję, na miejscu zbrodni odkrywa wiele zakonspirowanych śladów, mogących ułatwić mu odnalezienie mordercy. Ślady te są również kluczem do innej zagadki o znacznie szerszym wymiarze. Chodzi tutaj o niezwykłą tajemnicę, która swoje źródło ma jeszcze w początkach chrześcijaństwa. Langdon podejrzewa także, że zamordowany kustosz jednocześnie należał do Zakonu Syjonu. Zakon ten powstał w 1099 roku i stanowi tajne stowarzyszenie, którego zadanie polega na strzeżeniu miejsca, gdzie ukryta jest bezcenna relikwia Kościoła, a która zaginęła przed wiekami. Relikwią tą jest Święty Graal. Członkami stowarzyszenia byli między innymi Isaac Newton (1643-1727) oraz Leonardo Da Vinci. Wszystko wskazuje na to, że kustosz poświęcił życie, aby strzeżona przez Zakon tajemnica nigdy nie przeszła w niepowołane ręce. Robert Langdon ma dwadzieścia cztery godziny, aby rozwiązać niezwykle precyzyjnie skonstruowaną zagadkę, którą pozostawił Jacques Sauniere. Natomiast jeżeli tego nie zrobi, wówczas tajemnicę na zawsze skryją mroki historii. Langdonowi pomaga Sophie Neveu, która jest nie tylko agentką policji oraz specjalistką od tajnych kodów i szyfrów. Jest ona przede wszystkim wnuczką zamordowanego kustosza.


Ostatnia Wieczerza
Obraz został namalowany w latach 1495–1498.


Książka z powodzeniem może być czytana przez tych, którzy uwielbiają ogromne dawki emocji, a także szybką akcję i dosyć mocno zagmatwane wątki. Niemniej nie można jej traktować jako jakiegoś wybitnego dzieła literackiego, ani też dokumentu, a co najważniejsze nie należy się jej bać. Jak do tej pory jest to jedyna powieść Dana Browna, jaką udało mi się przeczytać. Myślę, że któregoś dnia sięgnę też po inne, pomimo że budzą tak wiele kontrowersji. Chciałabym też dowiedzieć się, jakiego rodzaju uczucia powieść ta wzbudziła u Was. Dlatego też za wszelkie komentarze z góry serdecznie dziękuję.








wtorek, 3 maja 2011

Elizabeth Adler – „Tajemnica willi Mimoza”






Wydawnictwo: AMBER
Warszawa 1998
Tytuł oryginału: The Secret of the Villa Mimosa
Przekład: Anna Rajca Salata


Nie było mnie na blogu przez kilka dni. W końcu mieliśmy długi majowy weekend i trzeba go było należycie wykorzystać. Wyjechałam na parę dni w Bieszczady, ale pogoda nie dopisała, zresztą jak chyba wszędzie. Okazało się, że w maju też możliwa jest zima. Bieszczady to takie specyficzne miejsce, gdzie można naprawdę super odpocząć, ale z drugiej strony jest tam pewne ograniczenie, jeżeli chodzi o technikę. Nie było dostępu do Internetu i stąd moja przerwa w pisaniu. Ale już jestem i chcę Wam przedstawić kolejną książkę, którą udało mi się przeczytać już jakiś czas temu. Może zacznę od zacytowania fragmentu prologu, żeby wprowadzić Was w odpowiedni nastrój.

Nawet go nie zauważyła, gdy podszedł z tyłu. Gwałtownie wciągnęła powietrze, czując na ramieniu ukłucie igły. Przerażone brązowe oczy rozpoznały go, a on uśmiechnął się do niej. Niemal bez jęku osunęła mu się w ramiona. Bez trudu wrzucił ją na tylne siedzenie. Pośpiesznie okrył ciało kocem, usiadł za kierownicą i wmieszał się w sznur samochodów wlokący się w kierunku miasta. Wzruszył ramionami i zapalił papierosa. Do licha, nie musiał się przecież śpieszyć. Jeśli można się tak wyrazić - miał mnóstwo czasu do zabicia.

Któż z nas nie chciałby spędzić wakacji na Francuskiej Riwierze? Niektórzy na pewno już odwiedzili te tereny, natomiast tym, którzy wciąż wahają się czy tam pojechać, albo po prostu chcą ponownie choć w myślach powrócić w tamto miejsce polecam powieść Elizabeth Adler zatytułowaną Tajemnica Willi Mimoza. Książka ta jest kolejną powieścią Elizabeth Adler, którą przeczytałam, i to nawet dwa razy. Stało się tak przez pomyłkę, ponieważ mam już na koncie tak dużo przeczytanych książek, że po prostu zapomniałam, że kiedykolwiek ją czytałam. I to jest właśnie jedna z zalet prowadzenia bloga o książkach. Teraz przynajmniej będę wiedzieć, co czytałam, a czego nie, gdyż w każdej chwili będę mogła zweryfikować to na blogu. Założyłam sobie, że zrecenzuję każdą przeczytaną przez siebie książkę, choćby była najbardziej głupia i nudna. A może mimo wszystko komuś się spodoba?

Jak wiadomo Tajemnica Willi Mimoza to następna w kolejce pozycja zakwalifikowana do literatury kobiecej. Jest to tak zwany „thriller romantyczny”. Jak przeczytaliście powyżej, już w prologu znajduje się mrożąca krew w żyłach scena próby usiłowania zabójstwa młodej dziewczyny, która po jakimś czasie zostaje odnaleziona w rozpadlinie skalnej w pobliżu San Francisco. Jest ciężko ranna i cierpi na całkowity zanik pamięci. Nie wiedząc kim jest, dziewczyna przybiera imię Bea. W tym całym nieszczęściu znajduje opiekę szczęśliwych i bogatych ludzi. Jedną z nich jest pani psycholog, która za wszelką cenę chce doprowadzić mózg dziewczyny do aktywności sprzed wypadku. To dzięki niej Bea poznaje starszą od siebie Millie Fenwick, z którą ostatecznie wyjeżdża na francuską Riwierę. Millie jest tak bogata, że decyduje się na kupno pięknej, lecz niezwykle zaniedbanej willi, którą wybiera wspólnie ze swoją nową, młodą przyjaciółką. W pewnym momencie Bea zdaje sobie sprawę, że dom budzi w niej mgliste skojarzenia. I właśnie w ten sposób rozpoczyna się dramatyczna droga Bei do odzyskania utraconej tożsamości oraz do poznania tragicznej przeszłości.

Tak, jak wspomniałam na początku, powieść przeczytałam dwukrotnie. Oczywiście, kiedy zorientowałam się, że tak właśnie jest, mogłam odłożyć ją na półkę, a potem oddać do biblioteki. Niemniej pomyślałam, że nic nie szkodzi, jeśli przypomnę sobie historię Bei, bo minęło już sporo czasu od mojego pierwszego czytania. Nie pamiętam, jakie były moje wrażenia po przeczytaniu powieści po raz pierwszy, ponieważ było to bardzo dawno, chyba jeszcze w latach, kiedy byłam uczennicą liceum. Natomiast bardzo dobrze pamiętam, co poczułam teraz. Otóż, jak dla mnie książka niesamowicie wciąga, ale tylko na początku. Dlaczego? Dlatego że gdzieś tak mniej więcej w połowie, uświadomiłam sobie jej zakończenie. I wcale nie dlatego że czytałam ją po raz drugi. Po prostu fabuła jest dość prosta i łatwo ją przewidzieć.

Jak każda powieść z tego gatunku, tak i ta nie jest pozbawiona wątku romantycznego. Zarówno pani psycholog, pomagająca Bei dojść do zdrowia, jak i sama Bea przeżywają swoje miłości. Niemniej, jedna z tych kobiet nawet nie zdaje sobie sprawy, w jakim jest niebezpieczeństwie wiążąc się z mężczyzną. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym, nie wspomniała o jednej rzeczy, która może nie tyle mnie zachwyciła, co wydawała mi się dość ciekawa. W czasie czytania powieści natknęłam się na kilka interesujących opisów przyrody. Ogólnie uważam, że książka jest godna przeczytania i kobietom na pewno się spodoba.