środa, 31 lipca 2013

Victoria Holt – „Pocałunek Judasza”











Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 1996
Tytuł oryginału: The Judas Kiss
Przekład: Ewa Tade




Miałam siedemnaście lat, gdy dowiedziałam się, że moja siostra została zamordowana […]”. Takim oto zdaniem Victoria Holt rozpoczyna Pocałunek Judasza. Brzmi niezwykle intrygująco, prawda? Tak właśnie pomyślałam sobie, kiedy zaczęłam czytać. Niemniej, kiedy dotarłam do końca mój początkowy entuzjazm gdzieś się ulotnił. No cóż, nawet najlepszym czasami zdarza się wypadek przy pracy. Ale nie myślcie, że wszystko w tej książce jest takie złe, iż nie warto po nią sięgać. O, nie! Ale zacznijmy może od początku.

Jak widać, moja fascynacja powieściami Victorii Holt nadal trwa i ma się całkiem dobrze. Ba! Sięgnęłam już nawet po dwie inne jej książki, które Eleanor Hibbert stworzyła pod pseudonimem „Philippa Carr”. Lecz o tym napiszę innym razem. Teraz skupmy się na Pocałunku Judasza. Przyznacie, że tytuł niezwykle wymowny. Z kim zatem kojarzy nam się „Judasz”? Na pewno z kimś fałszywym. Z kimś, kto w oczy – mówiąc kolokwialnie – słodzi, natomiast za plecami obgaduje i generalnie krzywdzi osobę, z którą pozornie łączą go poprawne relacje. Tak też jest i w tym przypadku. Czytelnik na kartach powieści spotyka kogoś, kto nie zachowuje się tak, jak powinien w stosunku do pewnej osoby. Co gorsza, winowajca o tym doskonale wie. Zdaje sobie sprawę z tego, że postępuje niewłaściwie, a jednak nie robi nic, aby temu zaradzić i żyć dalej, mając czyste sumienie. A wręcz przeciwnie. Nadal brnie w sytuacje, które z jego punktu widzenia są złe i krzywdzące. Ale czy tak jest naprawdę? Może to tylko „Judaszowi” tak się wydaje?

Porównując okładkę, która budzi tylko i wyłącznie jedno skojarzenie, oraz tytuł powieści, można łatwo dojść do przekonania, że owym „Judaszem” musi być ten przystojny brunet namiętnie całujący bliżej nieznaną ciemnowłosą piękność. Ktoś stwierdzi, że zapewne jeden z męskich bohaterów powieści zadaje się z kilkoma kobietami jednocześnie, a jedna o drugiej nic nie wie. Oczywiście nie zdradzę, czy tak jest w istocie. Jeśli ktoś z Was jest ciekaw, kim jest rzeczony „Judasz”, powinien sięgnąć po książkę.

A teraz kilka słów o samej fabule. Główną bohaterką powieści jest Philippa „Pippa” Ewell, która po śmierci rodziców przyjeżdża wraz ze starszą siostrą do Kamiennego Dworu, położonego gdzieś na terenie Anglii. Tam władzę sprawuje jej apodyktyczny dziadek – Matthew Ewell. Mężczyzna jest niezwykle surowy w egzekwowaniu swoich żądań. Tak więc dziewczynki muszą bez dyskusji wypełniać jego polecenia. Nie wolno im posiadać własnego zdania, natomiast za wszelkiego rodzaju przewinienia – jeśli w ogóle takie mają miejsce – są bezwzględnie karane.

Niedaleko Kamiennego Dworu znajduje się pewien tajemniczy Folwark, pamiętający jeszcze epokę Tudorów. Co pewien czas Folwark ten jest odwiedzany przez arystokratyczną rodzinę przybywającą tam aż z Bruxensteinu. Jest to księstwo położone gdzieś na terenie dzisiejszych Niemiec. Tak przynajmniej można wywnioskować z treści książki. Fakt ten nie jest dokładnie określony. To tylko domysły czytelnika. Pamiętajmy jednak, że w XIX wieku, a dokładnie w latach 1866-1871 miał miejsce kilkuletni proces jednoczenia państw niemieckich zakończonych proklamacją II Rzeszy. Victoria Holt nie mówi o tym nazbyt szczegółowo. Można, zatem przypuszczać, że Księstwo Bruxensteinu zostało stworzone, jako miejsce fikcyjne, jedynie na potrzeby powieści. Przyznam, że zadałam sobie trochę trudu i próbowałam odnaleźć je w źródłach historycznych. Niestety nie udało mi się tego dokonać. Być może nie szukałam zbyt dokładnie albo faktycznie Księstwo nigdy nie istniało. Jedyne informacje, jakie udało mi się odnaleźć, to te związane z Pocałunkiem Judasza.

Wróćmy, zatem do fabuły powieści. Otóż pewnego dnia Pippa, jej siostra Francine oraz jedna ze służących, odwiedzają ów enigmatyczny Folwark. Dziewczyny są ciekawe kto w nim mieszka i jakie wrażenie to miejsce robi od wewnątrz. Tam zostają nakryte przez córkę hrabiny von Bindorf – Tatianę. Oczywiście nie wynikają z tego żadne negatywne konsekwencje, choć początkowo można sądzić, że takie nagłe wtargnięcie do czyjegoś domu może stać się powodem poważnych problemów.

Francine Ewell – starsza siostra Pippy – jest już na tyle dorosła, że można myśleć o rychłym wydaniu jej za mąż. Dziadek Matthew dysponuje już nawet odpowiednim kandydatem. Jest nim miejscowy duchowny. Artur jest starszy od panny Ewell i budzi w niej jedynie wstręt. Choć dziewczyna buntuje się przeciwko temu małżeństwu, dziadek jest nieugięty.

Tymczasem Folwark hrabiny von Bindorf odwiedza niezwykle przystojny mężczyzna – baron Rudolph von Gruton Fuchs. Bardzo szybko okazuje się, że dla Francine jest on czymś na kształt koła ratunkowego, bo to właśnie dzięki niemu może uchronić się przed niechcianym małżeństwem z kuzynem Arturem. Obydwoje w tajemnicy wyjeżdżają do Bruxensteinu i ślad po nich ginie. Jedynie Philippa wie, dokąd udała się siostra. Regularnie ze sobą korespondują, tak więc dziewczyna na bieżąco orientuje się, w jaki sposób toczy się życie siostry. A co w tym czasie robi dziadek Matthew? Otóż próbuje zeswatać ją z kuzynem Arturem. Skoro nie udało mu się ze starszą wnuczką, ma nadzieję, a wręcz jest pewien, że młodsza podporządkuje mu się bez słowa sprzeciwu. Czy tak się w istocie stanie? I dlaczego Matthew Ewell jest tak bardzo zdeterminowany wydać za mąż którąś ze swoich wnuczek za Artura? O tym również w powieści.

Pewnego razu do Folwarku przyjeżdża kolejny młody i niezwykle przystojny mężczyzna. Tym razem jest to niejaki Konrad, który nie wiadomo z jakiego powodu, pragnie pozostać anonimowy. Kiedy staje na drodze młodziutkiej Philippy, życie dziewczyny zaczyna diametralnie się zmieniać. Kim jest ów tajemniczy Konrad i dlaczego upodobał sobie dorastającą pannę Ewell? Czy naprawdę ją kocha, czy może tylko udaje, aby wydobyć od niej pewne informacje? Czy ma on coś wspólnego z tragiczną śmiercią Francine? Dlaczego starsza siostra Pippy musiała zginąć? Na te wszystkie pytania Philippa będzie musiała znaleźć odpowiedź, aby przywrócić dobre imię zmarłej Francine. Czy jej się to uda? A może sama również znajdzie się w niebezpieczeństwie?

I znów Victoria Holt zaprasza czytelnika do wiktoriańskiej Anglii, choć tak naprawdę znaczna część akcji tej powieści rozgrywa się w Księstwie Bruxensteinu. Czytając tego rodzaju książki, zawsze zastanawiam się skąd u tak młodych – bo zaledwie siedemnastoletnich – dziewcząt tyle samozaparcia i zdeterminowania, aby móc ujawnić wszelkie zło, które czynią inni. Czy w tamtych czasach dziewczyny, a właściwie już młode kobiety, naprawdę były tak silne pod względem charakteru i odważne, iż uciekały spod kurateli swoich prawnych opiekunów i rozpoczynały życie na własną rękę, nie bacząc na niebezpieczeństwa, jakie mogły ich dosięgnąć? Nie tylko w przypadku powieści Victorii Holt czytelnik ma do czynienia z tego rodzaju bohaterkami. W dziełach dziewiętnastowiecznych pisarzy można spotkać całkiem sporo takich młodziutkich panienek, które nie ulękną się niczego, aby tylko postawić na swoim i odnaleźć sprawcę ich nieszczęścia i porażki.

Philippa Ewell jest właśnie jedną z takich postaci. Oczywiście jak każdy odczuwa strach, lecz nie stanowi on dla niej przeszkody, aby móc wreszcie odkryć prawdę. Victoria Holt ukazała w tej powieści kilka międzyludzkich relacji. Czytelnik widzi ile złego może wyrządzić rodzinna dyktatura. Przykładem tego jest właśnie Matthew Ewell, który wbrew woli innych narzuca każdemu swoje zdanie i nie znosi sprzeciwu. Członkowie jego rodziny wręcz uciekają z domu, aby tylko wyrwać się spod jego władzy. Są też tacy, którzy cierpią w milczeniu, ale jedynie do pewnego czasu. Matthew zwyczajnie marnuje im życie, nie pozwalając na podejmowanie własnych decyzji. Takie postępowanie musi kiedyś doprowadzić do tragedii. Nie ma innego wyjścia. Ale nie wszyscy są tacy jak Matthew Ewell. Niemniej ci, którzy myślą i postępują inaczej niż on, muszą się z tym ukrywać.

W książce dużo miejsca poświecone jest miłości siostrzanej. Zarówno Francine, jak i Pippa nie potrafią żyć bez siebie, wciąż mając nadzieję, że któregoś dnia znowu będą razem. Los jednak decyduje inaczej. Czytelnik obserwuje również codziennie życie wyższych sfer dziewiętnastowiecznego społeczeństwa. Uczy się ich konwenansów i zasad moralnych, choć te drugie nie do końca są godne naśladowania. W arystokratycznej niemieckiej rodzinie nie wolno przywiązywać wagi do własnych potrzeb, a szczególnie nie należy tego robić publicznie. Małżeństwa są kojarzone pod względem politycznym, podobnie jak miało to miejsce kilka wieków wcześniej, kiedy w większości państw świata panowali monarchowie.

Bardzo podobał mi się także wątek miłosny. Victoria Holt poświęciła temu tematowi sporo miejsca i opisała go dość odważnie, jak na tamte czasy. Mam tutaj na myśli realia XIX wieku, natomiast nie okres życia Autorki. Chodzi mi o to, że jest odważniejszy niż te, które znamy z dzieł pisarzy dziewiętnastowiecznych, czy też innych powieści Eleonor Hibbert. Tam pozostawała czytelnikowi jedynie wyobraźnia, zaś tutaj pewne kwestie podane nam są na tacy. Fakt ten sprawia, że romans jest bardziej autentyczny. Nie kończy się jedynie na słowach i miłosnych wyznaniach, a młodzi nie czekają z ujawnieniem swojego uczucia do momentu, kiedy zabiją weselne dzwony.

Zapewne zastanawiacie się teraz, dlaczego na początku napisałam, że docierając do końca powieści mój początkowy entuzjazm minął, skoro do tej pory nie wytknęłam tej powieści żadnych wad? Rozczarował mnie wątek kryminalny. Zapowiadał się naprawdę dobrze i miałam co do niego wielkie oczekiwania, ale zwyczajnie został przez Autorkę spalony. Przez większą część powieści Victoria Holt buduje napięcie, aby potem jedynie czytelnika rozczarować. Nie tego się spodziewałam, choć przyznam, że na jeden krótki moment wraz z jedną z bohaterek poczułam zagrożenie. Niemniej było tego stanowczo za mało. Nie zmienia to jednak faktu, że po powieści tej Autorki zamierzam nadal sięgać, bo moim zdaniem naprawdę warto.

I na koniec jeszcze kilka słów o samej okładce. Uważam, że nie należy przywiązywać do niej zbyt dużej wagi, ponieważ książka w Polsce została wydana w czasach, kiedy grafika komputerowa nie była jeszcze tak rozwinięta, jak ma to miejsce obecnie. Wtedy większość rzeczy była kiczowata i tandetna, a jednak ludziom się podobały. Jestem przekonana, że gdyby ta powieść doczekała się swojego wznowienia, to oprawa graficzna wyglądałaby dziś zupełnie inaczej. Ale z drugiej strony ilustracja na okładce całkiem dobrze oddaje klimat fabuły książki. 




poniedziałek, 29 lipca 2013

Philippa Gregory – „Córka Twórcy Królów”











Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA PUBLIKAT/KSIĄŻNICA
Poznań 2013
Tytuł oryginału: The Kingmaker’s Daughter
Przekład: Urszula Gardner




Historia doskonale zna przypadki, kiedy to zbyt wygórowana ambicja i wręcz chorobliwa chęć posiadania władzy doprowadzała do zguby nie tylko tych, którzy po tę władzę sięgali, ale też osoby pozostające w ich otoczeniu. Bardzo często ludzie ci osiągali zamierzony cel, lecz na krótko. Wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, a misternie przygotowany plan objęcia władzy w królestwie mógł zostać zniweczony, natomiast osoba najbardziej zainteresowana zostawała wówczas skracana o głowę i oskarżana o zdradę stanu. Niektórzy „zbyt ambitni” zamiast kłaść głowy na szafocie, oddawali życie w bitwach. Takich postaci żądnych władzy zapisało się na kartach historii całkiem sporo. Niektórzy pragnęli zasiąść na tronie samodzielnie, zaś inni wykorzystywali do tego swoich bliskich, którzy w ich rękach byli niczym figury na szachownicy. Przypomnijmy sobie chociażby Tomasza Howarda 3. księcia Norfolk, który wielką karierę zrobił na dworze Henryka VIII Tudora, kiedy próbował za wszelką cenę – wręcz po trupach – pozyskać angielski tron. W wyniku jego działań dwie młode kobiety zostały stracone. Nie zawahał się podpisać wyroku śmierci nawet na członków swojej rodziny, byle tylko nie stracić wpływów. Lecz to nie o Tomaszu Howardzie chcę dziś napisać. Tym razem chciałabym przybliżyć nieco postać jednego z jego poprzedników. W tym celu musimy przenieść się do drugiej połowy XV wieku, kiedy to w Anglii trwała wojna domowa, zwana Wojną Dwu Róż lub Wojną Kuzynów.

W średniowiecznej Anglii w latach 1455-1485 zaciętą walkę o koronę toczyły ze sobą dwa potężne rody: ród Yorków i Lancasterów. Początkowo sprzymierzeńcem Yorków był Ryszard Neville 16. hrabia Warwick, zwany powszechnie Twórcą Królów. Dlaczego akurat taki przydomek otrzymał ten niezwykle wpływowy szlachcic? Otóż za jego staraniem w roku 1460 została obalona władza Henryka VI Lancastera, zaś miejsce „śpiącego króla” zajął Edward IV York. Jednak Ryszard Neville tak naprawdę spodziewał się być faktycznym władcą Anglii, natomiast Edward IV miał pozostać w jego rękach jedynie marionetką, która tańczyłaby w takt muzyki, którą on zagra. Bardzo szybko okazało się jednak, że młody król nie będzie posłuszny swojemu protektorowi. A wszystkiemu winna była żona Edwarda IV – Elżbieta Woodville, z którą monarcha ożenił się zbyt szybko i wbrew oczekiwaniom Ryszarda Neville’a, który miał już przygotowaną dla niego inną kandydatkę na żonę. Od tego momentu zaczęły się już tylko problemy.

Ryszard Neville 16. hrabia Warwick (1428-1471)
O Elżbiecie Woodville Philippa Gregory pisze w Białej królowej. Nie sposób o tej książce nie wspomnieć przy okazji omawiania Córki Twórcy Królów. Te dwie powieści ściśle się ze sobą łączą. Rodzicami Elżbiety Woodville byli Jakobina Luksemburska (przyp. Władczyni rzek) oraz Ryszard Woodville 1. hrabia Rivers. W momencie, gdy Elżbieta zasiadła na tronie Anglii obok swojego ukochanego męża, tak naprawdę to jej rodzina pociągała za sznurki, zaś Edward IV podejmował decyzje według jej życzenia. Takie działanie ze strony króla nie podobało się Ryszardowi Neville'owi, dlatego nieunikniony stał się kolejny konflikt. Tym razem protektor jawnie wystąpił przeciw swojemu protegowanemu, bratając się z wrogiem, czyli z Lancasterami.

W konflikcie tym Twórca Królów nie zapomniał o swoim prywatnym interesie. Przez cały czas łudził się nadzieją, że w końcu uda mu się sprawować rządy w Anglii przez osobę Edwarda IV bądź jakiegoś innego sprzymierzeńca, którego wprowadzi na tron. Aby jego nadzieje i marzenia mogły się ziścić potrzebował do tego kolejnych „pionków” w swojej grze. I tak oto jego wybór padł na dwie córki – starszą Izabelę i młodszą Annę. Izabela została żoną młodszego brata Edwarda IV – Jerzego  księcia Clarence, zaś Anna…

O tym jak potoczyły się losy Anny Neville pisze Philippa Gregory w powieści Córka Twórcy Królów, do której przeczytania gorąco wszystkich zachęcam. W tej części cyklu Autorka ukazuje Wojnę Dwu Róż widzianą oczami młodziutkiej dziewczyny, która wbrew sobie musi wielokrotnie godzić się na sytuacje, w których czuje się źle i którym jest stanowczo przeciwna. Jednak wszyscy oczekują od niej bezgranicznego posłuszeństwa, bo wszak jest „tylko dziewczynką”, czyli narzędziem w rękach swojego ojca i pani matki. Życie Anny to pasmo niebezpieczeństw, ale też chwil radosnych i szczęśliwych. Na jej drodze wciąż staje Elżbieta Woodville, która – zdaniem narratorki – widzi w niej największego wroga. To przecież decyzją Ryszarda Neville'a na śmierć zostali skazani ci, którzy dla królowej i jej matki byli najważniejsi. A przecież królowa-czarownica nie zapomina wyrządzonych krzywd. Tak właśnie szeptano o kobietach z rodu Woodville’ów i Riversów. Wierzono, że opiekuje się nimi Meluzyna – wodna bogini. Posądzano je o czary i rzucanie klątw. Kiedy ktoś stracił życie w niewyjaśnionych okolicznościach, to właśnie Jakobinie i Elżbiecie przypisywano doprowadzenie do śmierci owego nieszczęśnika.

O książkach Philippy Gregory nie sposób pisać źle, ponieważ są one skonstruowane po mistrzowsku i nie można dopatrzeć się choćby najmniejszej wady. Tak przynajmniej jest w moim przypadku. Córka Twórcy Królów to dziesiąta powieść tej Autorki, którą przeczytałam. Po jej lekturze jestem pod równie mocnym wrażeniem, jak było to przy poprzednich pozycjach. Zastanawiam się na czym tak naprawdę polega fenomen pisarski tejże Autorki i nie jestem w stanie stwierdzić tego jednoznacznie. Philippa Gregory naprawdę nie robi nic szczególnego. Pisze prostym, klarownym językiem. Prawdę powiedziawszy na pierwszy rzut oka w jej stylu nie ma nawet jakichś szczególnie wyeksponowanych emocji. Jej bohaterki są zwykłymi kobietami, którym przyszło żyć w trudnych czasach. Musiały zmagać się z przeciwnościami losu, które w tamtym okresie nie były niczym niezwykłym. Jeśli ktoś pochodził z wyższej warstwy społecznej, prędzej czy później trafiał na dwór królewski i stawał się ofiarą lub świadkiem intryg, spisków i wszelkiej maści konfliktów. Może właśnie w tej prostocie konstruowania fabuły tkwi fenomen twórczości Philippy Gregory? Może nie trzeba wcale używać wyszukanego słownictwa, aby porwać czytelnika już od pierwszej strony? Chyba faktycznie coś w tym jest, skoro każda z książek Autorki święci tak wielkie triumfy, a jej fani z niecierpliwością wyczekują na kolejne powieści.

Anna Neville (1456-1485)
Wydarzenia dotyczące Wojny Dwu Róż opisane są w każdej z dotychczasowych części cyklu z perspektywy innej kobiety. Dlatego też nie można jednoznacznie stwierdzić, która wersja jest prawdziwa. Stojąc na miejscu każdej z poszczególnych narratorek, czytelnik jest w stanie przyznać jej rację, a wręcz współczuć, iż spotkał ją taki, a nie inny los. Jednak dzieje się tak tylko do chwili, kiedy nie sięgniemy po kolejny tom serii. Wówczas nasza postawa wobec poprzedniej narratorki diametralnie się zmienia. Pamiętam, że kiedy czytałam Białą królową naprawdę żal mi było Elżbiety Woodville. Uważałam, że padła ofiarą okrutnego spisku, musiała ratować się ucieczką, bo w innym razie groziła jej śmierć. Widziałam w niej matkę bezgranicznie kochającą swoje dzieci i robiącą wszystko, co w jej mocy, aby zachować je przy życiu. Z kolei teraz, gdy patrzyłam na nią oczami Anny Nevillle, zobaczyłam kogoś zgoła innego. Ujrzałam kobietę bezwzględną, mściwą i zawistną. Kobietę, która szuka jedynie własnej wygody, nie licząc się z innymi. Według młodszej córki Ryszarda Neville, żona Edwarda IV nie cofała się przed niczym, aby tylko móc osiągnąć swój cel. Podobnie postrzegała ją Małgorzata Beaufort w Czerwonej królowej. A jaka była prawda? Nie wiadomo. Myślę, że Philippa Gregory celowo zastosowała tego rodzaju zabieg, aby czytelnik mógł samodzielnie wyrobić sobie zdanie na temat poszczególnych kobiet zamieszanych w konflikt pomiędzy Yorkami i Lancasterami.

Oczywiście, czytając Córkę Twórcy Królów natrafimy na wydarzenia, które zostały opisane również w poprzednich częściach. Tego powielenia nie można było uniknąć. Jak wspomniałam powyżej, każda z bohaterek na tę samą kwestię patrzy inaczej. Dlatego nie można tego uznać za wadę. Wręcz przeciwnie. Jest to ogromna zaleta tej powieści. 

Oprócz rzeczonej Anny Neville i jej rodziny, pojawiają się tutaj również inne postaci historyczne. Są to głównie osoby związane z rodziną królewską, jak wspomniany już brat Edwarda IV – Jerzy, czy najmłodszy z Yorków – Ryszard III. Spotykamy także Małgorzatę Andegaweńską i jej syna Edwarda. W Córce Twórcy Królów „złą królową” postrzegamy zupełnie inaczej, niż miało to miejsce w przypadku Władczyni rzek, gdzie Małgorzata jest jedną z głównych bohaterek i przyjaciółką Jakobiny Luskembuskiej.

Bardzo cieszy mnie, że w Polsce Philippa Gregory jest tak popularna i w bardzo krótkim odstępie czasu na polski rynek wydawniczy trafiają jej kolejne powieści. W naszym kraju naprawdę brakuje pisarzy, którzy zarażaliby czytelników swoją miłością do historii. A ci, którzy tworzą tego typu literaturę są przez nich niedoceniani. A szkoda, ponieważ historia to piękna, choć niekiedy trudna, część naszego życia. Dlatego przed pisarzami tworzącymi powieści historyczne stoi naprawdę niełatwe wyzwanie. Bo to od nich zależy czy czytelnik sięgnie po ich powieść, czy potraktuje ją bez większego zainteresowania. Niemniej jednego jestem pewna. Obok powieści Philippy Gregory na pewno nie można przejść obojętnie. Jej książki są niczym narkotyk. Kiedy przeczytasz choćby jedną z nich, nie możesz przestać sięgać po następne. 



Za książkę serdecznie dziękuję







sobota, 27 lipca 2013

Alexandre Dumas (ojciec) – „Królowa Margot”











Wydawnictwo: KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA
Rzeszów 1990
Tytuł oryginału: La Reine Margot
Przekład anonimowy



Święty Bartłomiej był jednym z dwunastu Apostołów, których wybrał Chrystus spośród kilkudziesięciu uczniów. Zmarł śmiercią męczeńską, a jego wspomnienie w Kościele Katolickim przypada na dzień 24 sierpnia. Któż by pomyślał, że upłyną wieki, a ten chrześcijański męczennik będzie kojarzony z najbardziej krwawą rzezią, jaka zapisała się na kartach historii Francji. Zabijano wówczas bez litości nie tylko mężczyzn w sile wieku, ale także starców, kobiety, a nawet bezbronne dzieci. A to wszystko działo się właśnie w noc świętego Bartłomieja z 23 na 24 sierpnia 1572 roku.

Inicjatorką tej okrutnej rzezi był nie kto inny, jak tylko sama Katarzyna Medycejska (z wł. Caterina Maria Romola di Lorenzo de' Medici) – księżna z rodu włoskich Medyceuszy. Była żoną delfina, a następnie króla Francji – Henryka II Walezjusza (z fr. Henri II de France lub Henri II de Valois). Z całą pewnością o Katarzynie nie można było powiedzieć, że jest piękną kobietą. Brak urody nadrabiała natomiast swoim zamiłowaniem do polowań, balów, konnych wypraw i wszelkiego rodzaju zabaw. Od najmłodszych lat swojego życia była sierotą. Matka Katarzyny zmarła w połogu, zaś ojciec w trzy tygodnie później na syfilis.

Katarzyna Medycejska bardzo kochała swojego męża, lecz nie było to uczucie odwzajemnione. Już rok po ślubie Henryk II Walezjusz wdał sie w długotrwały romans z niejaką Dianą de Poitiers. Fakt ten sprawił, że Katarzyna przez dwadzieścia pięć lat żyła w cieniu królewskiej kochanki. Z kolei Diana stała się dla króla nie tylko jego metresą, ale przede wszystkim przyjaciółką oraz zaufaną powiernicą. Monarcha darzył ją prawdziwą miłością aż do dnia swojej śmierci.

Katarzyna Medycejska (1519-1589)
Ogromną sympatią darzył Katarzynę jej teść – Filip I. Musicie wiedzieć, że to właśnie Katarzyna Medycejska wynalazła tak zwane damskie siodło. To ona wymyśliła ten specyficzny styl jazdy konnej. Najprawdopodobniej miała wówczas na względzie jedynie własną osobę, ponieważ dzięki temu mogła uczestniczyć w polowaniach na równi z mężczyznami. Choć jej stryjem był sam papież, to jednak bardzo często wytykano jej pochodzenie z niższej warstwy społecznej, gdyż wywodziła się z rodziny kupieckiej. Katarzyna Medycejska była matką dziesięciorga dzieci, z których jedno zmarło w okresie niemowlęcym, natomiast dwoje w wieku dziecięcym. Wychowała też trzech władców Francji i trzy żony monarchów europejskich. 

A teraz przejdźmy do rzeczonej „Nocy świętego Bartłomieja”. Otóż w połowie XVI wieku we Francji mieszkało ponad czterysta tysięcy hugenotów (protestantów). Religijna teoria Jana Kalwina zdobywała coraz większą rzeszę zwolenników nie tylko pośród kupców, rybaków czy żeglarzy, ale również wśród drobnej szlachty urzędniczej i intelektualistów. Wówczas Francją tak naprawdę rządziła Katarzyna Medycejska, pomimo że prawdziwym władcą kraju był jej syn – Karol IX de Valois. To właśnie ona toczyła zażarte wojny religijne z kalwinami. Była fanatyczną katoliczką i w momencie, gdy doszła do przekonania, że prowadzone przez nią wojny nie przynoszą zwycięstwa katolikom, w dniu 8 sierpnia 1570 roku zawarła pokój w Saint Germain. Hugenotom przyznano wówczas wolność religijną, lecz tylko poza granicami Paryża. Ogłoszono dla nich amnestię oraz umożliwiono dostęp do urzędów państwowych. Pod względem politycznym wyrazem owego braterstwa pomiędzy tymi dwiema religiami miało stać się zawarcie małżeństwa przez księcia-hugenota Henryka Burbona z córką Katarzyny Medycejskiej – księżniczką Małgorzatą de Valois, która była katoliczką, potocznie zwaną królową Margot. Uroczysty ślub odbył się 18 sierpnia 1572 roku.

W uroczystości zaślubin uczestniczyła hugenocka szlachta z całej Francji. Sytuację tę doskonale wykorzystała Katarzyna Medycejska, która wraz ze swoimi sprzymierzeńcami przygotowała plan wymordowania wszystkich hugenotów, którzy przybyli wówczas do Paryża. Protestanci zaskoczeni podczas snu i ogarnięci panicznym strachem oddawali życie bez oporu. Rzeź nie ograniczyła się jedynie do stolicy Francji. Wyszła również poza granice Paryża, a w jej efekcie śmierć poniosło kilkanaście tysięcy ludzi.


W komnacie królowej Margot podczas nocy św. Bartłomieja; obraz namalowany w 1836 roku przez Alexandre-Évariste Fragonarda (1780-1850)
To właśnie od owej tragicznej nocy Alexandre Dumas rozpoczyna swoją opowieść o losach pięknej, choć rozpustnej Małgorzaty de Valois. Gdyby nie miejscami humorystyczny język, powieść ta byłaby naprawdę przerażająca. Dużo swobody Autor pozostawił wyobraźni czytelnika. Jest kilka kwestii, których nie dopowiada do końca. Być może był to celowy zamysł, aby nas za bardzo nie przestraszyć.

Alexandre Dumas (ojciec) to mój ulubiony pisarz jeszcze z lat dzieciństwa. Do dziś pamiętam swój zachwyt po przeczytaniu Trzech muszkieterów. Obejrzałam każdą z ekranizacji tej książki, podobnie jak oglądałam adaptacje filmowe pozostałych powieści Dumas. Z takich rzeczy chyba jednak nie można wyrosnąć. Alexandre Dumas zawsze będzie dla mnie wiele znaczył jako fenomenalny pisarz o dość zbuntowanym i porywczym charakterze. Bo taki właśnie był – zbuntowany i porywczy. Wystarczy przeczytać jego Pamiętniki, aby się o tym przekonać.

Na pewno niektórzy z Was zachodzą w głowę, dlaczego tak często wracam do starych książek, zamiast skupiać się na tym, co nowe.  Otóż, Moi Drodzy, wracam ze zwykłego strachu. Boję się, że kiedyś przyjdzie taki dzień, iż te wszystkie stare i piękne książki zwyczajnie znikną. Wydawcy nie będą robić wznowień, a nam pozostanie jedynie jakaś krótka wzmianka o danej powieści przy okazji pisania lub czytania biografii danego autora. A zatem niech ten mój blog będzie swego rodzaju pamiętnikiem, do którego będą wpisywać się od czasu do czasu znakomici pisarze klasyczni.

Małgorzata de Valois (1553-1615)
Wracając do Królowej Margot chciałabym zwrócić uwagę na poszczególne postaci, które pojawiają się w powieści. Wspomniałam już, że tytułowa bohaterka to kobieta piękna, ale i rozpustna. Nie wiadomo jak było naprawdę, ale zdaniem Dumas ta jej rozpusta odbywała się za pozwoleniem jej męża – Henryka Burbona. Pamiętajmy też, że na królewskich dworach w tamtym okresie wzięcie sobie kochanki czy kochanka nie było niczym dziwnym. Henryk Burbon też nie był bez winy. On również spotykał się z niejaką baronową Karoliną de Sauve (z fr. Charlotte de Sauve). Małżeństwo Małgorzaty i Henryka przedstawione na kartach książki jest czysto polityczne. Obydwoje spiskują za plecami Katarzyny Medycejskiej. Choć nie łączy ich miłość, to jednak wzajemnie się szanują. Małgorzata tak naprawdę nie chciała wychodzić za mąż za Henryka. W czasie ceremonii zaślubin nie była w stanie wypowiedzieć sakramentalnego „tak”. Praktycznie zrobił to w jej imieniu król Karol IX, kładąc jej rękę na głowie, tym samym sprawiając, że jedynie skinęła na znak, iż się zgadza na ten związek. Historia pokazuje również, że małżonkowie nie wytrzymali ze sobą do dnia swojej śmierci. Obydwoje prowadzili życie rozpustne, a w efekcie po latach ich związek został unieważniony. Po śmierci Karola IX, jego młodszy brat – Henryk Andegaweński – nie chciał Małgorzaty na swoim dworze i kazał jej się stamtąd zabierać właśnie z powodu stylu życia, jaki wiodła. Dopiero pod koniec życia, kiedy jej uroda przestała już robić na kimkolwiek wrażenie, Małgorzata wróciła do Paryża z wygnania i stała się mecenasem sztuki i opiekunką ludzi ubogich. Co więcej, słynna królowa Margot zajęła się też wychowywaniem dzieci swojego byłego męża z jego drugiego małżeństwa, który wówczas był już królem Francji i władał państwem jako Henryk IV Burbon. Oczywiście tego wszystkiego nie znajdziecie na kartach powieści, ponieważ Alexandre Dumas jej akcję kończy znacznie wcześniej niż przytoczone przeze mnie wydarzenia.

Henryk IV Burbon (1553-1610)
O Katarzynie Medycejskiej zostało już tutaj sporo napisane. Jednak powyższe informacje pochodzą ze źródeł historycznych, zaś nie z powieści. Jaka zatem jest królowa-matka według Alexandre Dumas? Na pewno bezwzględna. Brutalnie usuwa każdego, kto jest jej niewygodny. Posuwa się do najokrutniejszych czynów, aby tylko wyeliminować wroga. W tamtych czasach bardzo modne było trucie tych, których nie tolerowano. Strach było zasiadać do posiłku, bo nie wiadomo było czy wstanie się od stołu żywym. Katarzyna w tej kwestii jest niezrównaną mistrzynią. Posiada swojego zaufanego i wiernego pomocnika, który przygotowuje jej wszelkiej maści trucizny. Są one tak wyszukane, że trudno odgadnąć, gdzie mogą zostać ukryte. Niekoniecznie zabójcza trucizna musi zostać dosypana do jedzenia. Mogą to być zwykłe rękawiczki, książka, pościel, lampa, czyli jednym słowem wszystko.

Oprócz rodziny królewskiej na kartach Królowej Margot czytelnik spotyka również szlachciców, którzy są przedstawicielami dwóch przeciwnych obozów: hugenotów i katolików. I tak mamy hrabiego Annibala de Coconnas i hrabiego Josepha Boniface’a de La Môle, który w książce funkcjonuje jako hrabia Lerac de La Môle. Każdy z nich ma w Paryżu do załatwienia swoje własne interesy, ale los sprawia, że ich drogi się krzyżują i od tej pory stają się nierozłączni, pomimo że są wrogami.

Czytelnik spotyka również szereg postaci drugoplanowych, których pojawienie się jest niezwykle istotne. Nie można ich traktować jako bohaterów z przypadku. Oni po prostu muszą tam być, ponieważ mają do wykonania pewne ważne zadanie. Każda z tych postaci jest autentyczna. Nie ma tutaj bohaterów fikcyjnych, jak to czasami bywa w przypadku pisarzy współczesnych tworzących powieści historyczne.

Karol IX de Valois (1550-1574)
Kiedy czytamy Królową Margot, możemy dokładnie wyobrazić sobie Paryż drugiej połowy XVI wieku. Alexandre Dumas jest bardzo skrupulatny w podawaniu i opisywaniu poszczególnych miejsc, w których akurat rozgrywa się akcja. Oczywiście niektóre z tych miejsc nie funkcjonują dziś pod nazwą podaną przez Autora. Pamiętajmy, że Alexandre Dumas wydał powieść w 1845 roku i od tamtego czasu w Paryżu wiele rzeczy uległo zmianie.

Nie tak dawno usłyszałam w mediach wypowiedź jednego z rodzimych autorytetów w dziedzinie literatury. Powiedział on między innymi, że książkę tylko wtedy można uznać za dobrą, jeśli sięga się po nią po raz drugi, a potem kolejny i kolejny, i tak dalej. Dla mnie Królowa Margot to właśnie jedna z tych powieści, którą przeczytałam po raz drugi. W czasach licealnych widocznie była ona dla mnie zbyt trudna do zrozumienia, ponieważ wtedy wydawała mi się trochę nudna i chyba nawet ledwo dobrnęłam do końca. Jednak przez te wszystkie lata wciąż miałam ją na uwadze. Tym razem, już jako w pełni dorosła osoba, odebrałam tę powieść zupełnie inaczej. Wciągnęła mnie już od pierwszej strony, natomiast wiele kwestii, których wówczas nie rozumiałam, teraz pojęłam bez trudu. Tak więc na podstawie własnych doświadczeń mogę stwierdzić, że nie jest to książka dla młodzieży. Lepiej, aby sięgnęły po nią osoby dorosłe. Choć z drugiej strony, może to tylko ja w ten sposób ją odbieram. Być może jako nastolatka nie byłam gotowa na to, aby zrozumieć specyfikę tej książki. Niemniej jedno jest pewne. Powieść jest naprawdę dobra i warta przeczytania. Powinni po nią sięgnąć szczególnie miłośnicy historii i klasyki.

Na koniec podzielę się z Wami takim swoim prywatnym spostrzeżeniem. Czytając Królową Margot i śledząc poczynania Katarzyny Medycejskiej, pomyślałam sobie, że chyba nie ma na świecie państwa, w którego dziejach nie zapisałaby się jakaś silna i bezwzględna kobieta. I tak: Anglicy mieli swoją Małgorzatę Beaufort, Francuzi wspomnianą Katarzynę Medycejską, a my-Polacy „importowaną” z Włoch – królową Bonę.  







czwartek, 25 lipca 2013

Księgarnia z tradycjami




W południowej części województwa dolnośląskiego leży malownicza miejscowość o nazwie Kamienna Góra. To przepiękne miasto znajduje się w centralnej części Kotliny Kamiennogórskiej oraz po części na stokach Czarnego Lasu i Gór Kruczych w Sudetach, nad rzeką Bóbr, u ujścia jego prawego dopływu – rzeki Zadrny. Zarówno miasto, jak i cała Kotlina Kamiennogórska otoczone są przez pasma wzniesień i wzgórz.

Spacerując po kamiennogórskim rynku
nie można przejść obojętnie
obok Księgarni Atena
Najstarsze ślady obecności człowieka na ziemi kamiennogórskiej pochodzą jeszcze z czasów epoki kamiennej. Jednak najbardziej widoczne zmiany w historii tego miasta miały miejsce w czasie panowania księcia Bolka I Świdnickiego. 

W siedemnastowiecznej kronice księstwa świdnicko-jaworskiego znajduje się taki oto zapis, potwierdzający owe przemiany: „Bolko… zbudował to miasto w roku 1292 jako strażnicę swego kraju na miejscu dawnego zburzonego zamku i umocnił je podwójnymi murami i wałami. Ten stary zamek zbudowany był na niedostępnej skale, niedaleko bramy dolnej i nazywał się Strażnica”. Źródła historyczne podają również, że w tym samym roku wspomniany przez kronikarza książę Bolko I Świdnicki nadał kamiennej Górze prawa miejskie.

Dokładnie 671 lat po tym wydarzeniu, przy kamiennogórskim rynku powstała księgarnia. Księgarnia, która po 27 latach funkcjonowania przyjęła nazwę „Atena”. I pod takim szyldem funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Właścicielką „Ateny” jest Pani Krystyna Czerniga, która wraz z dwoma synami z powodzeniem prowadzi tę małą, ale jakże wspaniałą księgarnię. Jest to miejsce przyjazne nie tylko czytelnikom-klientom, ale przede wszystkim polskim autorom. To tam na najwyższym poziomie promuje się naszą rodzimą literaturę, ale też nie zapomina się o pisarzach obcych.

Specjalnie dla W Krainie Czytania Pani Krystyna opowiada o powstaniu i działalności księgarni, a także zdradza swoje marzenia i plany na przyszłość.




Kraina Czytania: Pani księgarnia działa już od pięćdziesięciu lat. Pół wieku to naprawdę sporo. Przypuszczam, że jest to księgarnia rodzinna i dziedziczona z pokolenia na pokolenie. Pamięta Pani jeszcze historię jej powstania?

Krystyna Czerniga: Księgarnia ta działa w tym samym miejscu od pół wieku, ale dopiero w 1990 roku została sprywatyzowana, wcześniej należała do Przedsiębiorstwa Państwowego „Dom Książki” we Wrocławiu. Zostałam współwłaścicielką księgarni razem z koleżanką, z którą pracowałam od 1975 roku. Od kilku lat, kiedy wspólniczka przeszła na emeryturę, prowadzę księgarnię razem z dwoma synami, Grzegorzem i Rafałem.

Kraina Czytania: W mitologii greckiej Atena pojawia się jako bogini mądrości i sztuki, ale też sprawiedliwej wojny i opiekunki miast. Czy wybór nazwy Pani księgarni ma jakiś związek z mitologiczną Ateną, czy po prostu w tej kwestii zrządził przypadek?

Krystyna Czerniga: W młodości zaczytywałam się lekturami z mitologii greckiej. Wiedziałam, że Atena jest boginią mądrości, a jej sowa patronuje książkom, dlatego „Atena” bardzo mi się podobała jako nazwa naszej księgarni.

Kraina Czytania: Kamienna Góra to małe miasteczko. Media wciąż alarmują, że wskaźnik poziomu czytelnictwa w naszym kraju stale spada. Zdaniem ekspertów ludzie nie czytają bez względu na to, gdzie mieszkają. Jak Pani widzi ten problem na tle swojego miasta?

Krystyna Czerniga: Nasze miasto chyba nie odbiegało statystycznie od reszty kraju, czyli z czytelnictwem było coraz słabiej. Kiedyś było miastem silnie uprzemysłowionym. Teraz nie ma śladu po tych fabrykach. Jest duże bezrobocie. Dużo młodych szuka pracy za granicą. Zmieniła się również klientela księgarni. Dlatego nie czekamy biernie na klienta, ale wychodzimy z różnymi inicjatywami poza księgarnię.

Duże zasługi w tym zakresie ma syn Rafał, który wymyśla projekty, a później zachęca różne miejscowe instytucje do wspólnego organizowania wydarzeń związanych z książkami.

Jeżeli chodzi o promocje czytelnictwa, to mamy w kalendarzu całą masę pomysłów na wykorzystanie różnych świąt związanych z książkami. Dni urodzin i śmierci autorów, daty wydań ważnych dzieł, Dzień Książki, Dzień Poezji, Dzień Książki dla Dzieci, Dzień Bibliotek, Dzień Przytulania Bibliotekarzy, Tydzień Głośnego Czytania, Tydzień Bibliotek, urodziny książkowego misia, i tym podobne wydarzenia.


Pani Krystyna z synem i resztą ekipy Księgarni Atena


Kraina Czytania: Chyba nie muszę pytać, czy lubi Pani książki, bo to widać gołym okiem. Mówią, że książki to najlepszy przyjaciel człowieka. Czuje Pani, że tak faktycznie jest? Przecież spędza Pani z nimi większą część dnia.

Krystyna Czerniga: Książki czytałam od zawsze. W dzieciństwie wieczorem, gdy rodzice gasili światło, czytałam z latarką pod kołdrą. Nie wyobrażam sobie życia bez książek. W pracy nie ma czasu na czytanie, ale wieczory i weekendy poświęcam na czytanie.

Kraina Czytania: Zapewne obserwuje Pani dzisiejszych czytelników. Widzi Pani ich gusta, upodobania. W jaki sposób w Pani opinii, jako księgarza, zmienili się czytelnicy na przestrzeni tych lat, kiedy prowadzi Pani księgarnię?

Krystyna Czerniga: Na pewno zmieniło się bardzo dużo. Za PRL-u nie było takiego wyboru książek jaki jest dzisiaj. Kupowano klasykę zagraniczną i polską. Z polskich współczesnych autorów najbardziej poczytnymi byli Eugeniusz Paukszta, Stanisława Fleszarowa-Muskat, Joanna Chmielewska. Z kolei wśród pisarzy tworzących dla młodzieży w tamtych czasach można wymienić Małgorzatę Musierowicz, Zbigniewa Nienackiego, Edmunda Niziurskiego, Alfreda Szklarskiego oraz wielu innych.

Kraina Czytania: A jaki jest Pani gust czytelniczy? Ma Pani jakiegoś ulubionego autora, na którego kolejną powieść czeka Pani z niecierpliwością?

Krystyna Czerniga: Mój gust czytelniczy zmienia się na przestrzeni lat. W młodości przeczytałam prawie wszystkie książki Józefa Ignacego Kraszewskiego, i Karola Bunscha. Dzisiaj wolę czytać książki współczesne.

Czytam książki różne, ale ostatnio sięgam po książki naszych współczesnych autorów. Przeczytałam wszystkie książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i czekam na nową „Łatwopalni”, która ma być wydana we wrześniu.

Nie sposób tu wymienić wszystkich, ale chociaż niektórych, jak: Maria Ulatowska, Jolanta Kwiatkowska, Renata Górska, Monika Szwaja, Małgorzata Kalicińska, Katarzyna Bonda, Joanna Opiat-Bojarska, Katarzyna Enerlich, Lucyna Olejniczak, Vincent V. Severski, Piotr Głuchowski oraz wielu innych.

Kraina Czytania: Czym kieruje się Pani przy wyborze lektur do księgarni?

Krystyna Czerniga: Staramy się być prawdziwą księgarnią ogólno-asortymentową i posiadać książki z najróżniejszych dziedzin, również tych mniej popularnych. Mamy w ofercie także książki z małych wydawnictw, niedostępne w wielkich sieciach czy nawet w hurtowniach książek. Szczególnie dbamy o nasz dział regionalny i staramy się posiadać wszystko, co treścią lub autorem związane jest z Kamienną Górą, a także jak najwięcej książek o Dolnym Śląsku.

Obecnie zamawianie książek jest bardzo proste. Dzisiaj zamawiam w Internecie, a jutro mam już książki w księgarni. Przede wszystkim zamawiam nowości mniej znanych autorów po jednym egzemplarzu, natomiast znanych od razu więcej. Bardzo mi pomagają w wyborze lektur recenzje zamieszczane na Facebooku. Książki, które się sprzedają od ręki są uzupełniane.

Pani Krystyna w miejscu pracy
Kraina Czytania: Czy jest jakaś książka, którą koniecznie chciałaby Pani mieć u siebie w księgarni, ale z różnych powodów w chwili obecnej jest to niemożliwe?

Krystyna Czerniga: Jest dużo książek, których nakład jest całkowicie wyczerpany, a nie są wznawiane z różnych powodów. Nie przychodzi mi do głowy konkretny tytuł, ale często cieszy mnie jak zostaje wznawiany tytuł, którego dawno nie było na półce.

Kraina Czytania: Zauważyłam, że w swojej księgarni bardzo wyraźnie eksponuje Pani polską literaturę współczesną i polskich pisarzy. Pomimo tego, iż coraz większą wagę przykłada się do promocji naszych rodzimych literatów, to jednak są tacy, którzy nadal traktują ich po macoszemu. Dlaczego tak się dzieje Pani zdaniem? Czyżby to był jeden ze stereotypów funkcjonujących w naszym społeczeństwie? Taka pozostałość z czasów PRL-u, że jak „z zagranicy”, to musi być lepsze?

Krystyna Czerniga: Muszę się przyznać, że dzięki Facebookowi poznałam wielu wspaniałych autorów, o których wcześniej nie słyszałam. Zaczęłam zamawiać ich książki, ale żeby klienta zachęcić do kupna, trzeba samemu najpierw je przeczytać. Ja tak robię. Najpierw sama czytam, następnie przekazuję mojej ekipie swoje wrażenia po przeczytaniu książki i sugeruję komu można tę książkę polecić. Cieszy mnie to, że coraz więcej sprzedajemy książek naszych współczesnych autorów.

Kraina Czytania: Pani księgarnię odwiedzają też znani polscy autorzy. Które z tych spotkań utkwiło Pani szczególnie w pamięci i dlaczego?

Krystyna Czerniga: Bardzo ciekawe było spotkanie autorskie pana Marka Krajewskiego. Na to spotkanie przybyli czytelnicy, którzy są zafascynowani twórczością pisarza, każdy z książkami oraz własnymi pytaniami do autora.  Sam pisarz okazał się niesamowitym gawędziarzem, opowiadał o swoim życiu i swoich książkach.

Innym bardzo ciekawym spotkaniem była debata z udziałem pisarzy, poetów oraz właścicieli wydawnictw przeprowadzona w ramach Kamiennogórskich Spotkań z Literaturą. Tematem dyskusji było „Czy Książka to dobro kultury czy zwykły towar”. I nawet wśród pisarzy nie było w tej sprawie jednomyślności, przez co dyskusja nabierała momentami bardzo żywiołowego charakteru.

Kraina Czytania: Światowy Dzień Książki organizowany w Kamiennej Górze również nie może obyć się bez udziału Pani księgarni. W jaki sposób przygotowuje się Pani na ten wyjątkowy dzień?

Krystyna Czerniga: Organizacją tego wydarzenia zajął się głównie syn Rafał. On zdobywał sponsorów, koordynował wszystkie spotkania autorów z czytelnikami oraz wszelkie inne imprezy związane z tym wydarzeniem. Program był bardzo napięty. Pisarze mieli zaplanowany dzień od śniadania po kolację. Pobudka, śniadanie, zwiedzanie, spotkania, obiad, zwiedzanie, spotkania, debata…. Ja głównie musiałam zadbać o to, żeby nie brakowało książek naszych zaproszonych gości. Były to naprawdę wyjątkowe dni. Mówię „dni”, dlatego że zaczęło się już 20 kwietnia, a ostatnie zaproszone osoby odjechały 22 kwietnia. Natomiast wizyty Franklina w przedszkolach trwały jeszcze cały tydzień. 


Tak w Księgarni Atena promuje się polską literaturę


Kraina Czytania: Księgarnię „Atena” doceniono również na 16. Krakowskich Targach Książki. Na tego typu imprezach przodują wydawcy i pisarze, a tutaj nagle pojawia się „Mała Księgarnia z dużymi możliwościami”, jak określono ją w prasie. Jak skomentuje Pani to wydarzenie? Co ono dla Pani oznacza, jako dla właścicielki tak szczególnego i cenionego miejsca?

Krystyna Czerniga: Dla nas to jest bardzo duże wyróżnienie. Ogólnopolski System Dystrybucji Wydawnictw „Azymut” wraz ze współpracującymi wydawcami wytypował trzydzieści sześć księgarń z całej Polski. Później w tajnym głosowaniu wybrali z tej grupy dwanaście najlepszych, które zostały również zaproszone na Targi Książki, gdzie mogły się zaprezentować podczas panelu „Polskie Księgarnie – tradycja, profesjonalizm, nowoczesność”. Cieszy nas to ogromnie, że zostaliśmy tak dobrze ocenieni i dostrzeżono nasze starania. Takie wyróżnienie mobilizuje, żeby być jeszcze lepszym (śmiech).

Kraina Czytania: Kolejnym sukcesem Księgarni „Atena” był udział w Ogólnopolskim Konkursie na Najlepszą Księgarnię w Polsce zorganizowanym przez portal Lubimyczytac.pl. Pani księgarnia znalazła się w czołówce, zostawiając za sobą szereg innych tego typu placówek działających na terenie naszego kraju. Czy fakt, że w ten sposób wzrosła popularność księgarni zmienił coś w sposobie jej funkcjonowania?

Krystyna Czerniga: W Ogólnopolskim Plebiscycie na Najpiękniejszą Księgarnię zajęliśmy drugie miejsce i to jest dla nas bardzo duży sukces.

Na pewno wielu głosujących pierwszy raz usłyszało o naszej księgarni znajdującej się w mieście, o którym też niewiele wiedzieli. To jest bardzo duża promocja dla Ateny, jak i dla Kamiennej Góry. Po takim wyróżnieniu teraz jeszcze bardziej staramy się, aby w przyszłości utrzymać się w czołówce, a dodatkowo oglądając prezentacje „konkurencji” wypatrzyliśmy kilka pomysłów, które z czasem chcielibyśmy wprowadzić u siebie. Jednak w samym sposobie funkcjonowania księgarni wielkich zmian nie ma.

Kraina Czytania: Lata działalności księgarni zapewne zmieniły w jakiś sposób również i Pani życie. Zapytam zatem, co takiego dała Pani ta księgarnia? Jaki wpływ wywarła na Pani codzienne życie?

Krystyna Czerniga: Księgarnia jest moim życiem, a książki moją pasją. Nie wyobrażam sobie innej pracy. Dzięki tej pracy poznałam wielu ciekawych ludzi oraz przeczytałam mnóstwo równie ciekawych książek.

Kraina Czytania: Planuje Pani w najbliższym czasie jakieś zmiany dotyczące funkcjonowania księgarni czy wystarczy tak, jak jest?

Krystyna Czerniga: Od kilku lat funkcjonuje nasza księgarnia internetowa (http://www.atenakg.pl/). W Internecie jest bardzo duża konkurencja sieci księgarń internetowych i dlatego staramy się promować naszą stronę.

Zachęcamy również naszych stacjonarnych klientów, żeby zamawiali książki z odbiorem w księgarni. Jest to bardzo korzystna forma sprzedaży dla klienta, który otrzymuje rabat i pewność, że zamówiona książka będzie czekała w księgarni. Klient nie płaci za wysyłkę, a zamówiony towar może jeszcze dokładnie obejrzeć przed zapłaceniem. W naszej księgarni internetowej jest również o wiele większy asortyment, niż możemy pomieścić w księgarni stacjonarnej. Posiadamy w niej oprócz bogatej oferty książek, również płyty CD, filmy na DVD, puzzle, zabawki kreatywne, czytniki e-booków, a nawet tornistry i inne artykuły szkolne. 

Kraina Czytania: Na koniec zapytam, o czym marzy Krystyna Czerniga jako księgarz? Zdradzi mi Pani czy to tajemnica?

Krystyna Czerniga: Marzę, żeby dopisało mi zdrowie i żebym jak najdłużej mogła pracować, ponieważ nie wyobrażam sobie życia bez mojej księgarni oraz ukochanych książek.

Kraina Czytania: Serdecznie dziękuję za rozmowę i oby zdrowie dopisywało, a Pani księgarnia wciąż zdobywała nowych czytelników sympatyzujących z tym szczególnym miejscem.

Krystyna Czerniga: Dziękuję bardzo.


Rozmawiała: Agnieszka (Kraina Czytania)



Księgarnia Atena na FB - klik 




wtorek, 23 lipca 2013

Victoria Holt – „Pani na Mellyn”











Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa 1998
Tytuł oryginału: Mistress of Mellyn
Przekład: Anna Kruczkowska



Kornwalia zwana również krainą Wichrowych Wzgórz znana jest przede wszystkim z pięknych nadmorskich krajobrazów oraz wrzosowisk. Takim nadmorskim kurortem jest bez wątpienia Penzance, gdzie znajduje się rozległa piaszczysta plaża, na której czasami można spotkać wylegujące się foki. To właśnie do Penzance bardzo często wyjeżdża w interesach Connan TreMellyn – jeden z głównych bohaterów powieści pod tytułem Pani na Mellyn znanej również jako Guwernantka.

Trzeba też wiedzieć, że Kornwalia to również kraina legendarnego króla Artura. Jest to najdalej wysunięta na południowy zachód część Wysp Brytyjskich. Na samym końcu tego półwyspu znajduje się miejsce o nazwie Land’s End (z pol. Koniec Lądu). Kornwalia to jednocześnie nazwa geograficznej krainy oraz hrabstwa oddzielonego przez rzekę Tamar od hrabstwa Devon. Wierzcie lub nie, ale prawdą jest, iż widok kornwalijskiego wybrzeża tuż nad oceanem w kolorze turkusowym, nadanym mu przez skały, jest niesamowity. To trzeba zobaczyć na własne oczy. A zatem zamknijcie na chwilę oczy i wyobraźcie sobie, jak wokół rozpościerają się rozległe, smagane przez wiatr wrzosowiska na granitowych skałach, a nad nimi mkną po niebie kłębiaste chmury. Niektórzy tę część wybrzeża nazywają nawet Kornwalijską Riwierą. To właśnie na tych wrzosowiskach znajduje się mroczna posiadłość Mount Mellyn, której właścicielem jest arogancki Connan TreMellyn. Rezydencja ma już swoje lata i jak niemal każdy tego typu dom kryje w sobie szereg tajemnic.

Dwudziestoczteroletnia Martha Leigh – zubożała szlachcianka i córka pastora – ma do wyboru dwie życiowe drogi: wyjść za mąż bądź znaleźć pracę stosowną do swego urodzenia. Tak przynajmniej twierdzi jej ciotka – Adelajda. Ponieważ ten pierwszy wariant na chwilę obecną nie wchodzi w grę, ciotka znajduje jej pracę w charakterze guwernantki. Kiedy czytelnik poznaje pannę Leigh, kobieta jedzie właśnie pociągiem do kornwalijskiej posiadłości swojego przyszłego chlebodawcy.

[…] Państwo, do których jechałam, pochodzili z Kornwalii, a Kornwalijczycy mają swój własny język. Im również moje imię: Martha Leigh, może się wydać dziwne. Martha. Zawsze wstrząsałam się na dźwięk tego imienia. Tylko ciotka Adelajda zwracała się do mnie w ten sposób; w moim rodzinnym domu, kiedy jeszcze żył mój ojciec, on i Phillida nigdy nie nazywali mnie Martha. Dla nich byłam Marty. Nie mogłam oprzeć się uczuciu, że Marty była znacznie sympatyczniejszą osobą, niż Martha kiedykolwiek mogła nią być. Zrobiło mi się smutno. Czułam się trochę przerażona, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że rzeka Tamar na dłuższy czas całkowicie odetnie mnie od Marty. W nowej pracy, jak przypuszczałam, będą mnie nazywać panią Leigh, może panienką albo jeszcze mniej dostojnie – po prostu Leigh […][1]

Takie oto rozterki targają sercem przyszłej guwernantki. Można zrozumieć jej obawy i lęk przed tym, co ją czeka. W dodatku podczas podróży poznaje pewnego przystojnego młodego mężczyznę, który przepowiada jej przyszłość. Nieznajomy dokładnie wie, dokąd zmierza Martha i co ją czeka w nowej pracy. Przestrzega ją również przed „małą Alice”. Kim zatem jest ów mężczyzna, którego nasza bohaterka widzi na oczy po raz pierwszy? Czy naprawdę posiada on dar przewidywania przyszłości, czy może jakimś dziwnym trafem wie więcej na temat panny Leigh, niż kobieta przypuszcza?

Warszawa, kwiecień 2005
W końcu Martha dociera do posiadłości Mount Mellyn. Tam zostaje bardzo dobrze przyjęta przez służbę. Pan domu również nie ma do niej większych zastrzeżeń. Okazuje się jednak, że Martha jest już czwartą z kolei guwernantką. Poprzednie rezygnowały z pracy głównie dlatego, iż nie potrafiły sobie poradzić z zachowaniem swojej podopiecznej. Mała Alvean po nagłej śmierci matki stała się krnąbrna, nikogo nie słucha, chodzi własnymi drogami i generalnie nie można nad nią zapanować. Jedynie poprzednia guwernantka była w stanie nawiązać z dziewczynką w miarę normalny kontakt, lecz padła ofiarą skandalu i praktycznie została zmuszona do opuszczenia rezydencji Connana TreMellyn. Jak zatem poradzi sobie Martha ze zbuntowaną Alvean? Czy zdoła dotrzeć do dziewczynki i sprawić, że ta ją zaakceptuje?

Wiecie już, że od jakiegoś czasu jestem zauroczona powieściami Eleanor Alice Burford Hibbert. Niektóre z nich czytałam wiele lat temu, jeszcze jako licealistka. Ale są też i takie, po które sięgam po raz pierwszy. Pani na Mellyn to jedna z tych książek, które czytam pierwszy raz. W Polsce została również wydana pod tytułem Guwernantka, o czym dowiedziałam się przez zwykły przypadek. Jest to typowa powieść gotycka. Czytelnik zostaje przeniesiony na wichrowe wzgórze Kornwalii do niezwykle enigmatycznej posiadłości, z którą wiąże się mroczna tajemnica dotycząca śmierci Alice TreMellyn – żony Connana. Mówi się, że kobieta pewnego dnia uciekła z kochankiem i wraz z nim zginęła w katastrofie kolejowej. Ale czy na pewno tak się stało?  A może kobieta, która została zidentyfikowana jako Alice TreMellyn, to ktoś zupełnie inny?

Okładka, którą zaproponowało czytelnikom wydawnictwo Świat Książki wyraźnie wskazuje, że będziemy mieć do czynienia z płomiennym romansem praktycznie od pierwszej do ostatniej strony. Odnoszę wrażenie, że w momencie, kiedy Wydawnictwo wypuszczało Panią na Mellyn zwyczajnie nie dysponowało niczym bardziej adekwatnym do fabuły książki. A może po prostu nie przeczytano tej powieści zbyt dokładnie? Albo miał być to zwykły chwyt reklamowy, żeby przyciągnąć uwagę czytelników lub… ich odstraszyć. Bo nie od dziś wiadomo, że wiele osób przy wyborze lektury kieruje się właśnie wyglądem okładki. I tak, ci, którzy nie tolerują romansów, patrząc na Panią na Mellyn z miejsca z niej zrezygnują. A szkoda, ponieważ romansu w niej jak na lekarstwo. Nie podoba mi się też, że powieść ta we wszelkiego rodzaju omówieniach określana jest właśnie mianem romansu. W mojej ocenie, żeby daną książkę nazwać „romansem” nie wystarczy jedno szczere wyznanie miłości, gdzieś przy końcu powieści.

Jedno z wydań brytyjskich; Londyn, grudzień 2008


Na co zatem powinniście się przygotować, jeśli zdecydujecie się sięgnąć po tę, już „niemłodą”, powieść? Otóż na pewno czeka Was spotkanie z bohaterką, która nie da sobie „wejść na głowę”. Martha Leigh pomimo że z natury nie ma o sobie zbyt wysokiego mniemania, a poczucie własnej wartości też pozostawia wiele do życzenia, to jednak w sytuacjach, które wymagają podjęcia drastycznych kroków, nie waha się tego zrobić. Przebywając w rezydencji Connana TreMellyn kobieta uczy się, jak należy dbać nie tylko o swoje interesy, ale także o sprawy tych, którzy sami nie potrafią tego zrobić. Staje w obronie słabszych, wytyka innym błędy i nie boi się, że w ten sposób zostanie pozbawiona pracy. A przecież wiadomo, jaki los czekał guwernantkę. Ta praca tak naprawdę nigdy nie dawała pewności ani też nie potrafiła zapewnić kobiecie życiowej stabilizacji. Guwernantki były zależne od swoich pracodawców i od ich dobrej lub złej woli. Martha doskonale zdaje sobie z tego sprawę, jednak nie boi się głośno i prosto w oczy mówić o tym, co ją boli w domu swojego chlebodawcy. Być może to właśnie ta szczerość sprawiła, że w końcu znalazła miłość swojego życia.

Oczywiście Martha musi być też kobietą bez skazy. Pamiętajmy, że w tamtych czasach kobietom nie wolno było mieć kochanków, a przynajmniej nie wolno im było mieć ich jawnie. Natomiast mężczyzna mógł wplątywać się w liczne romanse pozamałżeńskie i nie widziano w tym niczego złego. Myślę, że ten stereotyp w pewnym sensie trwa do dziś. Obecnie też w niektórych społecznościach mężczyznom wybaczane są tabuny kochanek, zaś kiedy to kobieta decyduje się na „skok w bok”, natychmiast zostaje napiętnowana.

Jak już napisałam powyżej, według mnie tej książce daleko jest do współczesnego romansu. Natomiast dość dobrze rozwinięty jest tutaj wątek kryminalny. Przychodzi taki moment, kiedy Martha Leigh odkrywa pewne tajemnice mające związek z Mount Mellyn i właśnie z tego powodu również i jej życie okazuje się być w niebezpieczeństwie. To, co wydawało się być oczywiste, nagle gmatwa się do tego stopnia, iż nie wiadomo kogo uważać za przyjaciela, a kogo za wroga.

Wydanie francuskie; Paryż 1960
Na pierwszy plan wysuwają się tutaj relacje pomiędzy Marthą a małą Alvean. Pojawia się również inna, dość tajemnicza dziewczynka o imieniu Gilly. To nieco upośledzone umysłowo dziecko, widzi więcej, niż wszystkim może się wydawać. Fakt, że jest skryta wcale nie oznacza, że niczego nie dostrzega i żyje jedynie we własnym świecie.

Victoria Holt w Pani na Mellyn oprócz doskonałego, jak na XIX wiek, wątku kryminalnego skupiła się również na problemie matczynej miłości, która wcale nie musi wynikać z faktu biologicznego rodzicielstwa. Przecież można kochać i pragnąć dobra dla dziecka, z którym nie łączą nas więzy krwi. Nie zapominajmy również, że jest to typowa powieść gotycka, a więc bez ducha nawiedzającego starą rezydencję Connana TreMellyn nie może się obejść.

Oprócz tego, że Autorka w sposób perfekcyjny ukazała styl życia dziwiętnastowiecznego społeczeństwa, sporo uwagi poświęciła także opisowi kornwalijskiego krajobrazu. Fakt ten działa na wyobraźnię czytelnika niesamowicie. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie nawet najdrobniejszy szczegół. Widzimy skaliste dróżki, strome i wysokie skały, mgłę spowijającą okolicę, jak również czujemy zapach fiołków, goździków czy innych kwiatów „przetykających fioletowy kobierzec wrzosu – miękkiego i grubego jak wschodni dywan”.[2]

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tego rodzaju powieść nie każdemu przypadnie do gustu. Lecz mimo to mam nadzieję, że wśród Czytelników W Krainie Czytania znajdzie się ktoś, kto lubi te specyficzne dziewiętnastowieczne klimaty i sięgnie po Panią na Mellyn vel Guwernantkę, bo naprawdę warto. W najbliższym czasie na moim blogu pojawi się jeszcze kilka omówień powieści Eleanor Alice Burford Hibbert. Choć dzisiaj praktycznie nie czyta się już jej książek lub czytają je jedynie starsze czytelniczki, ponieważ młode pokolenie gustuje w czymś zupełnie innym, to jednak myślę, że nie należy zapominać o twórczości tej pisarki. Bo przecież jej styl bardzo przypomina ten, który znamy z powieści Jane Austen czy sióstr Brontë. A skoro tak jest, to dlaczego nie dopisać do tej listy klasyków również Victorii Holt?  





[1] V. Holt, Pani na Mellyn, Wyd. Świat Książki, Warszawa 1998, s. 6-7.
[2] Ibidem, s. 15.