sobota, 30 czerwca 2018

Maria Paszyńska – „Dziewczęta wygnane. Owoc granatu” #1











Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa. Dziękuję!



Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2018


Borysław to miasto położone około stu kilometrów na południe od Lwowa. Przed wybuchem drugiej wojny światowej należało do Polski, natomiast obecnie są to tereny Ukrainy. Do 1939 roku zamieszkiwane było przez czterdzieści trzy tysiące ludzi (obecnie około trzydzieści siedem tysięcy). Czternaście tysięcy z nich stanowili Żydzi, około siedem tysięcy to ludność pochodzenia ruskiego (Rusini), natomiast jakieś sto osób było narodowości innej niż powyższe (Francuzi, Niemcy, Anglicy). Ponieważ charakterystycznym elementem miasta od dziesiątek lat jest przemysł naftowy, większość mieszkańców tamtego okresu w mniejszym lub większym stopniu była z nim związana. Ludność Borysławia miała wówczas trzech wrogów. Z jednej strony zagrażali miastu Niemcy, z drugiej bolszewicy, a z trzeciej wspomniani wyżej Rusini, których jeszcze przed wybuchem wojny Niemcy buntowali przeciwko Polakom. Kiedy było już wiadomo, że wojna z Trzecią Rzeszą jest nieunikniona, mieszkańcy Borysławia obawiali się nie tylko nadchodzących wojsk niemieckich, ale także Rusinów, których w miarę trwania okupacji zaczęto nazywać „Ukraińcami”. Ich strach był o tyle bardziej uzasadniony, że w mieście zostało bardzo mało mężczyzn, którzy mogliby go bronić, gdyż rezerwiści i spora część polskiej młodzieży w wieku poborowym zasiliła szeregi armii. Wielu mężczyzn uciekło również za granicę w obawie przed Niemcami, pozostawiając w domach kobiety i dzieci.

W drugiej połowie września 1939 roku w Borysławiu oraz pobliskich miejscowościach nie było żadnej władzy administracyjnej czy wojskowej. Rząd polski już się ewakuował, zaś hitlerowcy jeszcze nie weszli do miasta. Natomiast Polacy raczej nie wychodzili na ulice, aby nie narażać się na różnego rodzaju prześladowania ze strony Ukraińców, którzy zamieszkiwali wtedy nie tylko Borysław, lecz także okoliczne miejscowości, jak na przykład Tustanowice. W miarę jak armia niemiecka zbliżała się do miasta, Rusini zaczęli czuć się coraz swobodniej i zachowywać się coraz bardziej prowokacyjnie, spacerując po ulicach z bronią i grożąc Polakom śmiercią. Nastał więc czas wielkiego strachu i oczekiwania tego, co najgorsze. Polacy bali się zarówno nieznanego wroga, czyli Niemców, jak i tego, z którym do tej pory żyli na co dzień, a który z łatwością mordował pojedynczych polskich żołnierzy powracających do swoich domów z rozbitych oddziałów wojskowych. Jego ofiarami padali również zwykli cywile, którzy uciekali przed inwazją Trzeciej Rzeszy. Rozpoczęło się zatem istne polowanie na Polaków nazywanych przez Ukraińców „Lachami”.

Borysław (1926)
Na zdjęciu widać wieże wiertnicze charakterystyczne dla przemysłu naftowego.

autor: Mieczysław Orłowicz (1881-1959)
źródło: Biblioteka Narodowa

Przed wybuchem drugiej wojny światowej mówiono, że Borysław to stolica polskiej nafty. W tamtym czasie było to bowiem najbogatsze polskie miasto. Jego gwałtowny rozwój nastąpił na początku XIX wieku. Niemniej było to także miasto kontrastów, ponieważ obok nowoczesnych budowli, stały tam również stare, drewniane i zbutwiałe domki oblepione gliną zmieszaną ze słomą, która miała chronić przed silnymi mrozami panującymi zimą w tamtych okolicach. Znajdowały się też nowoczesne sklepy z pięknymi wystawami. Przez sklepowe witryny ludzie mogli zobaczyć różnego rodzaju i kalibru towary zarówno krajowe, jak i zagraniczne. Niestety, były też bardzo ubogie stragany sklecone ze starych desek i pordzewiałej blachy. Niemniej od dnia odzyskania niepodległości do chwili wybuchu wojny Borysław bardzo szybko zmienił się na korzyść. Miasto zostało bowiem skanalizowane, likwidacji uległy drewniane chodniki, które zastąpiono kamiennymi, zaś w centrum poszerzono ulice, a niektóre z nich wyłożono nawet kostką granitową. Wybudowano też kilka nowych ulic wraz z kamiennymi chodnikami. Jednakże to, co tak naprawdę wyróżniało Borysław, to las wież wiertniczych. Szczególnie nocą były one widoczne, kiedy swoją iluminacją oczarowywały każdego przybysza. W dodatku bezustanny odgłos pracy maszyn parowych stanowił swoistą symfonię tego przemysłowego miasta.

W latach 30. XX wieku Borysław posiadał sprawną konną straż ogniową, która świetnie radziła sobie z pożarami na terenach górzystych, gdzie nie mogły dojechać samochody. Z kolei w północnej części miasta znajdowała się kopalnia wosku ziemnego wydobywanego metodą górniczą. Przed wojną w Borysławiu były też kościoły: trzy rzymskokatolickie, cztery cerkwie grekokatolickie oraz trzy żydowskie bożnice. Znajdowało się również dziewięć szkół powszechnych, a także prywatne gimnazjum i liceum ogólnokształcące, średnia szkoła handlowa, żeńska szkoła zawodowa, szkoła wiertnicza oraz szkoły przemysłowe przeznaczone dla rzemieślników. Istniały również liczne organizacje o charakterze politycznym, co sprawiało, że pod tym względem Borysław znacznie wyprzedzał inne większe polskie miasta.


Borysław. Ulica Kościuszki (1915)
autor nieznany
źródło: Biblioteka Narodowa

Niemcy wkroczyli do Borysławia około 20 września 1939 roku. W Tustanowicach, gdzie znajdowało się centrum osiedla ruskiego, byli witani dosłownie chlebem i solą, a ówcześni przedstawiciele tamtych władz wygłosili mowę powitalną na ich cześć, w której pod niebiosa wychwalano Adolfa Hitlera (1889-1945) i Trzecią Rzeszę, jednocześnie szkalując i mówiąc wszystko, co najgorsze o rządzie polskim. W przekonaniu Rusinów to właśnie hitlerowcy mieli zapewnić im wolność, na którą tak długo czekali. W pierwszych dniach okupacji Niemcy nie prześladowali jeszcze ludności polskiej, więc można było bez strachu wychodzić z domów, robić zakupy czy zaspokajać inne potrzeby. Gorzej było ze strony Rusinów. Pałali do Polaków tak wielką nienawiścią, że zaczęli prosić Niemców o pozwolenie na ich mordowanie, na co ci nie wyrazili zgody, a to sprawiło, że Rusini poczuli się mocno rozczarowani.

Niemcy okupowali Borysław przez około dziesięć dni, a potem oddali go Armii Czerwonej, która w dniu 17 września 1939 roku wkroczyła bezprawnie do Polski. Był to akt agresji ze strony Związku Sowieckiego wobec Polski i narodu polskiego. W konsekwencji tego haniebnego działania, którego celem było zagarnięcie polskich ziem wschodnich, zginęło pół miliona ludności polskiej. Zarówno wojskowi, jak i cywile zostali bestialsko wymordowani przez NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych), czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Wtedy też zaczęły się masowe wywózki Polaków na Syberię lub do Kazachstanu. Wywożenie miało miejsce przeważnie w nocy pomiędzy godziną drugą a trzecią, czyli tuż przed świtem, kiedy człowiek z reguły pogrążony jest w najgłębszym śnie. Aresztowanym rodzinom pozwalano zabrać ze sobą jedynie podręczny bagaż, na spakowanie którego enkawudziści dawali tylko piętnaście minut. W praktyce były to dwie walizki lub dwa tobołki. Przed opuszczeniem Borysławia, Niemcy w swoim rozporządzeniu napisali, że Polacy, podobnie jak ludność pochodzenia niemieckiego, mogą również opuścić miasto i udać się na zachód przez San. W związku z tym wśród Polaków wytworzyły się dwa przeciwstawne obozy, ponieważ jedni chcieli natychmiast wyjechać, uciekając przed bolszewikami, inni zaś uważali, że trzeba zostać w domu, ponieważ wierzyli, że większa liczba Polaków będzie w stanie osłabić sowieckie roszczenia do tych ziem.


Borysław. Dworzec kolejowy (1905)
autor nieznany
źródło: Biblioteka Narodowa

W takich okolicznościach przychodzi żyć bohaterom najnowszej powieści autorstwa Marii Paszyńskiej. Poznajemy ich latem 1939 roku, czyli tuż przed wybuchem wojny. Na pierwszy plan wysuwają się bliźniaczki: Stefania i Elżbieta Łukowskie. Na co dzień mieszkają właśnie w Borysławiu, lecz każdego roku spędzają wakacje u dziadków Białkowskich we dworze. Ich ojciec to oficer Wojska Polskiego, natomiast matka zajmuje się domem, mając na wychowaniu dwuletniego synka, Lucka. Dziewczyny mają piętnaście lat, więc są już w miarę samodzielne. Każda z nich ma swoje marzenia i plany na przyszłość. Pomimo że są bliźniaczkami, to jednak różnią się pod względem charakteru. Stefania to typowa panna z dobrego domu, która jest świadoma własnej urody, pracą się brzydzi, bo wszak od tego jest służba, pragnie wyjść za mąż za chłopaka z wyższej sfery, ponieważ nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby kiedykolwiek biedować albo znaleźć się na językach innych ludzi, tylko dlatego, że nie potrafiła zadbać o to, by dobrze się w życiu ustawić. Z kolei Elżbieta, zwana przez bliskich Halszką, to zupełne przeciwieństwo Stefanii. Dziewczyna nie boi się pracy, porozmawia z każdym, bez względu na jego status społeczny czy majątkowy, nie jest egoistką, jak jej siostra, i poza czubkiem własnego nosa dostrzega coś jeszcze.

Wydaje się, że dziewczyny są sobie bliskie, lecz to jedynie pozory. Prawda wygląda zupełnie inaczej i jeśli do tej pory nie było tego widać, to tylko dlatego, że nie było ku temu okazji. Wszystko bowiem zmienia się, kiedy Elżbieta poznaje przystojnego Jędrzeja Walickiego, który podobnie jak bliźniaczki, również spędza wakacje u rodziny na wsi. Jędrzej studiuje we Lwowie medycynę i nie podoba mu się wiele z tego, co się obecnie dzieje. Nie jest ślepy i widzi, jak traktowani są Żydzi, którzy przecież niczemu nie są winni. Nacjonalizm i antysemityzm zaczynają w Polsce coraz bardziej przybierać na sile, a dowodem tego są tak zwane „getta ławkowe”. Chłopak boi się, że jeszcze trochę, a zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Swoimi obawami dzieli się z Halszką, która doskonale go rozumie, co jeszcze bardziej przyciąga go do niej. Jędrzej jest pewny, że pewnego dnia Elżbieta zostanie jego żoną. Niestety, ani Halszka, ani młodzieniec nie wiedzą, że chłopak wpadł już wcześniej w oko Stefanii. Dzień, w którym Stefcia dowiaduje się o tym, jak bardzo Elżbieta stała się bliska jej ukochanemu, jest ostatnim dniem, kiedy dziewczyna jest w stanie zapanować nad swoją niechęcią do siostry. Nienawiść i chęć zemsty coraz bardziej przybierają na sile w jej młodym sercu, a to nie wróży niczego dobrego w obliczu zbliżającej się wielkimi krokami wojny.


Tak Sowieci świętowali atak na Polskę.
Na zdjęciu widać defiladę kawalerii po kapitulacji Lwowa;
Wały Hetmańskie obok Grand Hotelu (28 września 1939).

autor nieznany


Gdy nadchodzi pamiętny dzień 1 września 1939 roku wszyscy są przerażeni. Oczywiście młodzi mężczyźni, w tym Jędrzej Walicki, dostają powołanie do wojska. W jednostce wojskowej musi także stawić się Władysław Łukowski, czyli ojciec bliźniaczek. Pożegnanie jest bardzo wzruszające. Wtedy też ojciec przykazuje Elżbiecie – swojej ulubienicy – żeby opiekowała się rodziną pod jego nieobecność. Jak bardzo Halszka weźmie sobie do serca te słowa? Czy w toczącej się zawierusze wojennej będzie w stanie dotrzymać danego ojcu słowa? Czy mając u boku Stefanię, która jej nienawidzi, będzie mogła opiekować się matką, małym braciszkiem i dziadkami, nie mówiąc już o siostrze bliźniaczce? Zapewne łatwiej byłoby jej to zrobić, gdyby nie pewna mroźna lutowa noc 1940 roku. To wtedy do dworu wkraczają enkawudziści i każą się pakować. Jak wielki bagaż można ze sobą zabrać, kiedy sowieccy okupanci dają tylko piętnaście minut? Nie obywa się też bez brutalności ze strony żołnierzy. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z tego, co ich czeka i że być może Łukowscy i Białkowscy już nigdy się nie spotkają. I tak oto rozpoczyna się dramatyczna podróż Łukowskich w nieznane. Stłoczeni, niczym śledzie w beczce, w cuchnących bydlęcych wagonach jadą tam, skąd może już nie być powrotu. Tak ekstremalne warunki źle wpływają nie tylko na fizyczne zdrowie człowieka, ale także na jego psychikę, a gdy dodatkowo po drodze traci się kogoś najbliższego, to faktycznie można postradać zmysły. Do okrutnych Sowietów nie docierają żadne prośby. Śmieją się swoim ofiarom w twarz i świetnie się przy tym bawią.

Deportacja Polaków
z Kresów Wschodnich
Dziewczęta wygnane to pierwszy tom całkiem dobrze zapowiadającej się trylogii pod wspólnym tytułem Owoc granatu. Niniejsza powieść to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marii Paszyńskiej, które uważam za bardzo udane. Oczywiście tematyka książki nie jest dla mnie jakimś szczególnym zaskoczeniem, ponieważ tego typu publikacji czytałam już w swoim życiu całkiem sporo. Była to nie tylko beletrystyka, ale przede wszystkim literatura faktu: pamiętniki, dzienniki, wspomnienia czy reportaże. Poznałam też losy Polaków wywiezionych na Syberię z opowiadań osób, które miałam szczęście spotkać osobiście, a które jako dzieci zostały brutalnie pozbawione domu i razem z rodzicami musiały tułać się po obcej ziemi, nie mając nadziei na przeżycie. Dlatego też samo tło historyczne niniejszej lektury jest mi doskonale znane i podczas czytania wiedziałam z wyprzedzeniem, co będzie dalej i dokąd trafią bohaterowie. Mogę też przypuszczać, co takiego stało się z Władysławem Łukowskim, skoro był oficerem Wojska Polskiego. W związku z tym bardziej interesowała mnie kreacja poszczególnych postaci i ich reakcja na zaistniałe dramatyczne okoliczności.

Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście siostry Łukowskie. Jak już wspomniałam powyżej, dziewczyny są do siebie podobne jedynie pod względem urody, natomiast charaktery mają diametralnie różne. Niemniej okoliczności, w jakich muszą żyć zmuszają je do tego, aby inaczej spojrzeć na życie. Sytuacja, w jakich człowiek musi nagle egzystować, z reguły sprawia, że zmienia się jego postrzeganie świata. Czy tak samo dzieje się z dziewczętami? Nie do końca. Podczas gdy Elżbieta wie, że musi zrobić wszystko, aby przeżyć, gdyż jest odpowiedzialna za rodzinę i to nią musi się zająć, Stefania dba jedynie o własne dobro. Ona wciąż nie może zapomnieć, że Halszka odbiła jej ukochanego. Dla niej nie ma znaczenia, że na Syberii każdego dnia może stracić życie. Jedyne, co ją interesuje, to pielęgnowanie nienawiści do siostry. Wydaje się nawet, że utrata najbliższych niewiele ją obchodzi. To ona jest najważniejsza. Dlatego też wysoce prawdopodobne jest, że czytelnik znacznie większą sympatią zapała właśnie do Halszki, która jest w stanie naprawdę wiele znieść, aby tylko zapewnić bezpieczeństwo siostrze.

Na kartach powieści „żyją także bohaterowie drugoplanowi, którzy są równie istotni. Jedni pojawiają się na krótko, zaś inni pozostają dłużej. Są też tacy, którzy nie do końca pasują do fabuły, jak na przykład tajemnicza leśna szamanka otoczona krukami. Ten wątek zalatuje nieznacznie fantastyką i zastanawiam się, w jakim celu został wplątany do fabuły. Możliwe, że Autorka ma jakieś plany w związku z tą postacią i odkryje je w kolejnych częściach trylogii, a jeśli nie, to moim zdaniem szamanka pojawiła się w książce tylko po to, aby zwiększyć objętość powieści. Na chwilę obecną ta postać wydaje mi się zupełnie zbędna i niepasująca do całości. Ponadto mieszanie fantastyki, choćby bardzo delikatnej, z wydarzeniami, które stanowią fakt historyczny, nawet jeżeli bohaterowie są fikcyjni, nie do końca się sprawdza, przynajmniej w moim odczuciu. Bardzo dobrze natomiast opisane są losy Polaków nie tylko w trakcie przebywania na Syberii, ale przede wszystkim po jej opuszczeniu, co skutkuje dotarciem do Iranu.


Obóz polskich uchodźców w Iranie w 1943 roku
źródło: Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych


Zawsze trudno jest mi oceniać powieść, która stanowi część cyklu, ponieważ ze zrozumiałych powodów wiele wątków jest niedokończonych. Na tym etapie może bowiem wydawać się, że coś w powieści zgrzyta, jak wspomniana wyżej szamanka. Z drugiej strony jednak to, co teraz wydaje się błędem czy niedopowiedzeniem, w kolejnym tomie może zostać rozwinięte, a czytelnik czy recenzent stwierdzi, iż nie miał racji. Dlatego też powstrzymam się od jednoznacznej oceny Dziewcząt wygnanych i poczekam na kolejną część tej historii, która bez wątpienia jest wciągająca i bardzo dobrze się ją czyta. Jest ona również doskonała dla tych, którzy nie posiadają dostatecznej wiedzy na temat drugiej wojny światowej, a szczególnie tej części historii związanej z atakiem Sowietów na Polskę. Nie każdy bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że my-Polacy też kiedyś byliśmy uchodźcami i bez pomocy życzliwych „obcych”, którzy narażali dla nas własne zdrowie i życie, nie dalibyśmy rady przeżyć.






___________________________________________
Informacje na temat Borysławia zaczerpnęłam z książki:
Adam Żarski, Okupacyjne wspomnienia z Borysławia i opowiadania z ZSRR, Wyd. Centrix.pl s.c. Krzysztof Cebula i Tomasz Kalota, Wrocław 2007 [klik].




wtorek, 26 czerwca 2018

Magdalena Zimniak – „Gra poza prawem”











Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki i Wydawnictwa. Dziękuję!




Wydawnictwo: PROZAMI
Słupsk/Warszawa 2018



Ludzie kłamią i popełniają błędy z różnych powodów. Czasami robią to z własnej woli, bo tak jest im wygodnie, a niekiedy są do tego zmuszani przez inne osoby – nierzadko te najbliższe – albo przez zaistniałe okoliczności, nie widząc innego wyjścia, jak tylko wybór zła. Często uważają bowiem, że kłamstwo będzie lepsze niż prawda, która podobno ma zapewnić człowiekowi wolność. Są też przypadki, kiedy ktoś ukrywa prawdę, ponieważ boi się, że jej ujawnienie może mu zaszkodzić lub sprawić, że nie będzie akceptowany w swoim środowisku, a ludzie wciąż będą gadać i wytykać palcami. W takiej sytuacji poczucie ewentualnego wstydu i napiętnowanie przez społeczeństwo są gorsze niż życie w zgodzie z samym sobą. Funkcjonowanie w takim zakłamanym świecie musi być bardzo trudne i męczące. Trzeba bowiem wciąż uważać na to, co się mówi i do kogo, kontrolować swoje zachowanie i trzymać na dystans tych, którzy chcieliby się do nas zbliżyć i zawrzeć nieco bliższą znajomość. Każdego dnia towarzyszy nam strach, który w rezultacie może doprowadzić do naprawdę nieprzewidzianych sytuacji. Człowiek jest tylko człowiekiem i pewnego dnia może zdarzyć się tak, że nie wytrzyma ciągłego życia w stresie i napięciu i zwyczajnie wyrzuci z siebie to, z czym borykał się przez długie lata. Wtedy zacznie się obwinianie innych, a nawet pojawi się chęć ukarania samych siebie.

Opisane powyżej warianty ludzkich zachowań wcale nie są rzadkością w dzisiejszym świecie. Można rzec, że dotyczą one nie tylko współczesnego człowieka. Moim zdaniem ludzie od wieków coś ukrywają przed światem i boją się, że pewnego dnia prawda ujrzy światło dzienne. Choć czasy się zmieniają, mijają lata i wieki, a człowiek wciąż pozostaje taki sam. Bez względu na to, w jakich realiach przychodzi mu funkcjonować, jego sposób myślenia wcale nie różni się od tego, jakim kierowali się jego przodkowie. Można przypuszczać, że przyszłość także niczego nie zmieni. Wbrew pozorom natura ludzka wcale się nie zmienia, co ukazuje fabuła najnowszej powieści Magdaleny Zimniak. Bohaterkami książki są trzy kobiety w różnym wieku, których życiowe drogi pewnego dnia splatają się ze sobą wzajemnie i już zawsze będzie je łączyć wspólna dramatyczna historia, choćby nie wiadomo gdzie rzucił je los.  

Dorota to dwudziestoletnia niepełnosprawna dziewczyna, która nigdy nie opuściła czterech ścian własnego domu. Oprócz matki i apodyktycznej babki, Dorota nie zna innych ludzi. Nie ma pojęcia, kim jest jej ojciec, choć uważa, że to zapewne po nim odziedziczyła urodę, bo przecież jej matka jest piękną kobietą, więc logiczne, że nie mogła dostać jej genów. Dziewczyna interesuje się literaturą i nawet sama próbuje tworzyć krótkie opowiadania, o których istnieniu wie tylko ona. Matka niby o nią dba, ale nie do końca troska ta wynika z miłości do córki, a przynajmniej tak to wygląda na samym początku. Można odnieść wrażenie, że z przymusu wykonuje jedynie swoje obowiązki związane z zapewnieniem córce jako takich warunków życia. Dorota nie jest zarejestrowana w żadnym urzędzie, czyli jednym słowem ONA NIE ISTNIEJE! Przez dwadzieścia lat życia dała radę się z tym pogodzić, ale wygląda na to, że od pewnego czasu coraz bardziej męczy ją taki stan rzeczy. Ona wie, że niepełnosprawność wcale nie wyklucza jej z życia w społeczeństwie. Ale jak może pokazać się ludziom, skoro nie ma nawet Internetu, nie mówiąc już o choćby jednej przyjaciółce. To matka i babka są dla niej całym światem; światem, jaki zna od chwili narodzin.

Beata jest matką Doroty. Jak wspomniałam wyżej, to bardzo piękna kobieta, na którą mężczyźni zwracają uwagę, jednak mimo to Beata nie ma szczęścia w miłości. Kiedy była nastolatką zakochała się, potem urodziła niepełnosprawną córkę i od tamtego czasu ona również bez słowa skargi podporządkowuje się swojej władczej matce, która przecież wie najlepiej, co tak naprawdę jest dobre zarówno dla Beaty, jak i Doroty. Choć czasami ona także czuje się już zmęczona taką sytuacją, to jednak głośno nie ma odwagi wyrazić swojego sprzeciwu, ponieważ obawia się reakcji matki. Beata pragnie jednak mieć kogoś bliskiego. Skoro z mężczyznami nie za bardzo jej wychodzi i z reguły łączy ją z nimi tylko łóżko, kobieta zbliża się do jednej ze swoich podwładnych. To Aleksandra ma być jej powiernicą i podnosić ją na duchu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale czy Beata naprawdę dobrze wybrała? Czy dwudziestokilkuletnia Ola jest osobą, której rzeczywiście można zaufać i powierzyć każdy sekret?

Aleksandra to młoda bibliotekarka posiadająca dwie twarze. Jedną znają koleżanki z pracy i może jacyś dalsi znajomi, zaś druga przeznaczona jest do oglądania jedynie przez nią samą oraz chłopaka, z którym łączy ją nie za ciekawa przeszłość. Po śmierci babki i matki Ola trafiła do domu dziecka, a tam wcale nie było wesoło. W miejscu, gdzie powinna czuć się bezpiecznie, spotkała ją ogromna krzywda i gdyby nie Krzysiek pewnie dziś nie byłoby jej na świecie. Tak więc bez względu na to, jak dalej potoczyły się losy jej i Krzyśka, oni wciąż trzymali się razem i wygląda na to, że tak już będzie zawsze. Lecz nie tylko z Krzyśkiem Olę coś łączy. Choć dziewczyna jeszcze o tym nie wie, to jednak już za chwilę na jej drodze stanie Dorota, która nie tylko solidnie namiesza w jej życiu, ale też poniekąd stanie się dla niej swego rodzaju przyjaciółką, której Aleksandra będzie chciała pomóc. Otóż jeden głupi i zupełnie nieprzemyślany wyskok sprawi, że cała czwórka – Dorota, Beata, Ola i Krzysiek – będzie musiała stawić czoło prawdziwemu niebezpieczeństwu i rozwiązać tajemnicę… morderstwa.

Gra poza prawem to typowy thriller psychologiczny, do jakich zdążyła już przyzwyczaić swoich czytelników Magdalena Zimniak. Z jednej strony bohaterowie są różni, a z drugiej bardzo podobni do siebie nawzajem. Wydaje się, że tylko Krzysiek jest tym, który niczego nie udaje ani nie ukrywa. Z niego można czytać niczym z otwartej księgi. Natomiast każda z trzech kobiet to naprawdę ogromna zagadka. Wszystkie posiadają w sobie jakąś sprzeczność. Beata i Dorota niby kochają się nawzajem, jak matka i córka, lecz wystarczy chwila i ta miłość przeradza się w tak wielką nienawiść, że tylko krok dzieli je od zrobienia krzywdy tej drugiej. Czasami działają w jakimś niezrozumiałym amoku, a kiedy zdają sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiły, czują ból, wyrzuty sumienia i niekiedy same nie potrafią zrozumieć, dlaczego postąpiły tak a nie inaczej. Z jednej strony nie chcą krzywdzić siebie nawzajem, ale z drugiej pod wpływem emocji mogą nawet zabić.  

Jaka zatem w tym wszystkim jest rola Aleksandry? Młoda bibliotekarka stoi, jak gdyby pomiędzy Beatą a Dorotą i to od jej działań zależy, jak dalej potoczą się losy matki i córki. Są chwile, kiedy Ola widzi w Beacie i jej władczej matce kobiety, które ją wychowały. Wtedy rodzi się w niej jakaś chęć zemsty, lecz po pewnym czasie to uczucie mija i dziewczyna wraca do rzeczywistości i do rozwiązania zadania, którego się podjęła. Pobyt w domu dziecka i doświadczenia, które wyniosła z tamtego miejsca naprawdę zrobiły swoje, pustosząc jej psychikę. W dodatku dziewczyna wciąż nie może zapomnieć tego, co wmawiała jej babka zanim pożegnała się z tym światem. To nadal bardzo mocno tkwi w jej świadomości i nie pozwala normalnie żyć. Zdaniem babki Aleksandra pociąg do zła odziedziczyła po ojcu, co jeszcze dodatkowo odzwierciedla jej wygląd, a dokładnie jej niepełnosprawność, z powodu której jeszcze bardziej czuje się związana z Dorotą. Tak więc dziewczyna przez lata żyje w tym przekonaniu i nawet jeśli jest inaczej, to ona nie dopuszcza do siebie takiej myśli.

Najnowsza powieść Magdaleny Zimniak to doskonałe psychologiczne studium przypadku. Czytelnikowi bardzo trudno jest zrozumieć prawdziwe motywy postępowania poszczególnych bohaterów, ponieważ one wciąż się zmieniają, a ich zachowanie nie jest bynajmniej jednoznaczne. Jedyne, co w tej sytuacji jest pewne, to fakt, iż oni wszyscy w mniejszym lub większym stopniu wplątani są w morderstwo i w konsekwencji poszukiwanie sprawcy makabrycznej zbrodni. Czy zatem to Aleksandra i Krzysztof stoją za zabójstwem? A może to Beata, która nie była w stanie dłużej stawiać czoła presji i sytuacji, w której sama była więźniem? Czy możliwe jest też, że zabójstwa dokonała niepełnosprawna Dorota, pragnąc w ten sposób odzyskać wolność? Może nie widziała już innego wyjścia, jak tylko pozbyć się przeszkody, która od dnia narodzin uniemożliwiała jej prowadzenie normalnego życia? Kim zatem jest zabójca? Czy to ktoś z najbliższego otoczenia ofiary, czy może ktoś zupełnie obcy, kogo znała tylko osoba zamordowana? Tego rodzaju pytania towarzyszą czytelnikowi od momentu, gdy dowiaduje się o morderstwie, lecz na rozwiązanie zagadki musi poczekać, aż do ostatnich stron powieści, a to czego się dowiaduje może naprawdę zaskoczyć.

Gra poza prawem to powieść dla tych, którzy oczekują od literatury czegoś znacznie więcej niż tylko przyjemności czytania. To historia, która wymaga skupienia, myślenia i przede wszystkim głębokiego zastanowienia się nad ludzką psychiką. W tej książce nic nie jest czarno-białe. Odcieni szarości jest tutaj naprawdę wiele. Większość bohaterów to mocno skomplikowane jednostki i nawet, kiedy już poznajemy zakończenie, nie możemy być do końca pewni, że ich zachowanie jest prawdziwe. Skoro przez całą powieść przyzwyczajają nas do tak poważnej złożoności swoich charakterów, to jak możemy być pewni, że w tym finałowym momencie są z nami szczerzy?