poniedziałek, 2 stycznia 2012

Sandra Brown – „Rykoszet”







Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa 2008
Tytuł oryginału: Ricochet
Przekład: Joanna Grabarek



Rykoszet to już trzecia z kolei książka autorstwa Sandry Brown, którą Wam polecam. Tym razem Autorka również mnie nie zawiodła. Chociaż przy dwóch poprzednich recenzjach czepiałam się podobieństw, to jednak nie zmieniło to mojej opinii o twórczości Sandry Brown. Jeżeli komuś to nazwisko kojarzy się wyłącznie z romansami, to jest w błędzie. Owszem, Sandra Brown opisuje od czasu do czasu gorące historie miłosne, ale świetnie radzi sobie też w przypadku trzymających w napięciu dreszczowców. To właśnie o takiej książce chcę Wam dzisiaj opowiedzieć.

Cato Laird to sędzia sądu okręgowego w Savannah. Wszyscy darzą go szacunkiem, a on sam czuje się kimś wyjątkowym. Orzeka w najpoważniejszych sprawach. Żyje w dostatku, mając u boku piękną, młodą żonę. Ale nie tylko on cieszy się sławą w Savannah. Po drugiej stronie wymiaru sprawiedliwości stoi Robert Savich bezwzględny morderca, trudniący się w głównej mierze handlem narkotykami. Swoje ciemne interesy Savich prowadzi pod przykrywką warsztatu samochodowego. Czytelnik poznaje bandytę, gdy ten oskarżony jest o makabryczne zabójstwo jednego ze swoich ludzi. Nieboszczyk jeszcze za życia próbował ułożyć się z policją, dlatego musiał zginąć. Przed śmiercią Freddy Morrison został pozbawiony języka, co stało się kluczowym dowodem na to, że za zabójstwem stoi właśnie Robert Savich. Bandyta już wcześniej odgrażał się, że zrobi to, jeśli tylko Morrison odważy się wystąpić przeciwko niemu.

Oczywiście sprawę prowadzi sędzia Laird. Pomimo że policja i prokuratura dysponują niezbitymi dowodami, Savich zostaje zwolniony i wychodzi na wolność. Obecny na rozprawie detektyw Duncan Hatcher daje dość mocno wyraz swojemu niezadowoleniu. W konsekwencji zostaje przez sędziego skazany na dwa dni więzienia za obrazę Wysokiego Sądu. Po odbyciu kary, z więzienia odbiera go DeeDee Bowen, która jednocześnie jest jego partnerką, pracującą z nim w wydziale zabójstw. Po powrocie do domu Hatcher odkrywa, że w jego lodówce ukryty jest język nieszczęsnego Morrisona. Dla detektywa jest to znak, że Savich nie spoczął na laurach i w ten sposób chce dać mu do zrozumienia, aby miał się na baczności, bo może stać się kolejnym celem bandyty.

Jeszcze tego samego dnia Duncan otrzymuje od swojej partnerki zaproszenie na przyjęcie, na którym mają zostać wręczone nagrody dla policjantów, którzy w jakiś sposób wyróżnili się swoją pracą. DeeDee jest wśród nich, ale ponieważ nie ma z kim tam pójść, postanawia zaprosić swojego partnera. Duncan nie jest tym zachwycony, ale ostatecznie zgadza się. Na przyjęciu obecny jest także sędzia Laird i jego żona, Elise. Kiedy Hatcher ją dostrzega, czuje się niczym rażony piorunem. Od tej chwili już wie, że nie będzie mógł o niej zapomnieć. Choć w rozmowie z nią zachowuje się jak zwykły prostak, to jednak czuje, że Elise Laird jest kobietą, o jakiej marzył przez całe życie. Nie wie tylko, że za kilka godzin będzie o krok od oskarżenia jej o morderstwo pierwszego stopnia. 

Jeszcze tej samej nocy Duncan i DeeDee zostają wezwani do posiadłości sędziego, w której doszło do zabójstwa. Okazuje się, że Elise z zimną krwią zastrzeliła mężczyznę, który rzekomo włamał się do rezydencji, aby ją okraść. Kobieta twierdzi, że zrobiła to w obronie własnej. Jej zeznanie potwierdza również Cato, ale mimo to Hatcher nabiera podejrzeń i uważa, że Lairdowie nie mówią całej prawdy. Sprawa znacznie komplikuje się, kiedy po kilku dniach Elise odwiedza Duncana i oznajmia mu, że jej własny mąż chce ją zabić, a rzekomy włamywacz został w tym celu przez niego wynajęty. I co teraz powinien zrobić Hatcher? Uwierzyć pięknej pani Laird, czy może wysłać ją do diabła i prowadzić śledztwo według własnych reguł? W tym momencie detektyw staje przed poważnym dylematem moralnym. Przecież w żadnym wypadku nie wolno mu utrzymywać jakichkolwiek stosunków z główną podejrzaną, gdyż jest to najkrótsza droga do tego, aby stracić pracę. Ale jak przekonać hormony, które zdają się o tym zapominać?

Jeśli zastanawiacie się, jak ze swoim kodeksem etycznym w tej sytuacji poradzi sobie detektyw Duncan Hatcher, to musicie przeczytać tę powieść. Odkryjecie w niej nie tylko tajemnicę dylematów moralnych Hatchera, ale także poznacie prawdziwą twarz Elise Laird. Przyznam się Wam, że w tej książce Sandra Brown naprawdę zaskakuje. Niespodziewane zwroty akcji, o jakich pisze wydawca na okładce, nie są tutaj jedynie zwykłą reklamą. Akcja naprawdę zaskakuje, a czytelnik nie ma czasu na oswojenie się z jednym wątkiem, bo już pojawia się następny. W tym przypadku niczego nie można być pewnym do końca. Nie można niczego przewidzieć. Elise Laird momentami wydaje się słodką, pokrzywdzoną przez los dziewczynką, a już za chwilę poznajemy ją jako twardą i niezwykle odważną kobietę, stającą twarzą w twarz z ogromnym niebezpieczeństwem. Tak naprawdę czytelnik nie wie czy Elise jedynie wykorzystuje Duncana  w tylko sobie wiadomym celu, czy może jest z nim szczera i naprawdę potrzebuje jego pomocy, żeby nie stracić życia? Poza tym, jest jeszcze Cato Laird. Jaką on odgrywa w tym wszystkim rolę? Co stoi za jego przychylnymi decyzjami w sprawie Roberta Savicha.

Szczególną uwagę chcę także zwrócić na postać DeeDee Bowen. Jest to klasyczny przypadek kobiety, która bardziej przypomina faceta. Jej charakterystyczną cechą jest specyficzna fryzura, z której wszyscy się nabijają. Praktycznie nie ma w niej ani grama kobiecości, ale za to jest świetną policjantką. Jej charakterystyczne odzywki bawią czytelnika do łez. Przyznam się Wam, że niesamowicie podoba mi się styl pisania Sandry Brown. Jest to Autorka, która doskonale wie, kiedy użyć ostrzejszego języka, a kiedy wyhamować. Nie bije na oślep wulgaryzmami, jak to się często zdarza innym pisarzom. Nie ma też w jej pisaniu czegoś takiego, jak zastąpienie jednego wyrazu innym, tylko po to, żeby zredukować poziom emocji i żeby tekst był bardziej estetyczny. W tej kwestii jest ona o niebo lepsza niż Nora Roberts i chyba jakakolwiek inna, znana mi pisarka z kręgu literatury kobiecej. Ona po prostu pisze tak, jak jest w rzeczywistości. Potrafi fenomenalnie dopasować język do środowiska, które opisuje. To jest naprawdę zawodowstwo. W związku z tym, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przyznać tej powieści najwyższą ocenę, a Was zachęcić do jej przeczytania.








niedziela, 1 stycznia 2012

Czasami czuję się jakbym była w czepku szczęścia urodzona...




LITERAT STYCZNIA 2012



ROZMOWA Z KORNELIĄ ROMANOWSKĄ


Kornelia Romanowska to zodiakalna ryba, artystyczna dusza. Studentka kulturoznawstwa, miłośniczka zwierząt, mocnej muzyki i literatury. Lubi pisać prozę i poezję. Wydała dwa tomiki, zdobyła kilka wyróżnień w konkursach. Zadebiutowała w 2011 roku powieścią „Puszka Pandory”.


Agnes Anne Rose: Kornelio, witam Cię serdecznie na swoim blogu i jest mi bardzo miło, że zgodziłaś się otworzyć ten nowy rok i zostać Literatem Stycznia. W listopadzie 2011 roku miała miejsce premiera Twojej debiutanckiej powieści, pod tytułem „Puszka Pandory”. Jak czujesz się w roli debiutantki?

Kornelia Romanowska: Na początku chciałabym Ci podziękować za zaproszenie. To miłe uczucie. A co do Twojego pytania, to czuję się całkiem nieźle. Wiesz, to zawsze jest krok do przodu. Nie stoję już tam, gdzie stałam kilka miesięcy temu. Nie jest to osiągnięcie gwiazd, ale zawsze to dobry początek.

AAR: Na Twojej stronie autorskiej przeczytałam takie oto słowa: „Długo czekałam na ten moment. Bardzo długo. Sama już nie wiem, czy przypadkiem nie od zawsze.  Zresztą, ludzie mają różne marzenia od białych płotków wokół domu, po kilka zer na koncie, ja miałam tylko jedno, największe”. Domyślam się, że w tych słowach zawarłaś marzenie o wydaniu powieści. Co ten fakt zmienił w Twoim życiu?

KR: Hm, trochę zmienił. W sumie pisują do mnie osoby, których nie znam, a książka im się spodobała. Poznałam też dzięki temu wiele ciekawych ludzi, związanych z literaturą i nie tylko. Uważam, że dzięki debiutowi osiągnęłam pewien poziom zainteresowania, a to jest najważniejsze. No i spełniło się jedno z moich marzeń. Czasami czuję się, jakbym była w czepku szczęścia urodzona (śmiech).

AAR: W 1973 roku Anna Jantar śpiewała, że najtrudniejszy pierwszy krok. Ty swój pierwszy krok masz już za sobą. Jak w Twoim przypadku wyglądał ten pierwszy krok w kierunku wydania powieści?

KR: Na początku chodziło o to, by coś zrobić, zadziałać, zmobilizować się na pełne obroty. Musiałam chyba dojrzeć do tej decyzji i sądzę, że dorosłam do niej w odpowiednim momencie. Wydaje mi się, że ta droga wcale nie była długa i wyboista. Wyglądało to tak, że miałam tekst napisany już od roku, ale zbierałam się w sobie, by coś z nim zrobić. Zrobiłam i czekałam na odpowiedź. Uwierz mi, długo czekałam i w końcu przestałam. A gdy to zrobiłam, odezwali się do mnie. I wtedy poczułam się naprawdę szczęśliwa, że komuś się te moje wypociny spodobały i są zainteresowani opublikowaniem ich. Dla mnie to był wyczyn.

AAR: Jak wiemy „Puszka Pandory” stanowi symbol nieszczęść, czegoś, co wywołuje mnóstwo nieprzewidzianych trudności oraz źródło niekończących się smutków i kłopotów. Dlatego zastanawia mnie skąd w ogóle wziął się pomysł na taki właśnie tytuł?

KR: A to jest nawet zabawne. Faktycznie, „Puszka Pandory” to coś złego, nieokiełznanego, kojarzącego się ze smutkiem. I idealnie pasuje do książki. Tutaj tytułową puszką jest przeszłość bohaterów, która wraca niczym bumerang. Muszą poradzić sobie z czymś, co dawno chcieli schować głęboko w zakamarkach duszy. Muszą uporać się z własnymi wspomnieniami i uczuciami, by móc pójść naprzód. Dlatego właśnie puszka jest puszką. Odzwierciedla emocje, sytuacje i wydarzenia, które miały znaczący wpływ na kształtowanie się charakteru Dominiki i Krzyśka. Kiedyś zastanawiałam się nad zmianą tytułu, ale doszłam do wniosku, że nie mogę, bo wtedy zabiorę im jakąś część, która potrzebna jest do całości układanki.

AAR: Muszę Ci się przyznać, że zanim przystąpiłam do wywiadu, zasięgnęłam troszkę informacji na Twój temat. Otóż, na jednej ze stron internetowych wyczytałam, że nie jest Ci obca również poezja, a swoją przygodę z literaturą rozpoczęłaś już w wieku trzynastu lat. Natomiast w wieku lat osiemnastu wydano Twój pierwszy tomik wierszy. Czy możesz przybliżyć Czytelnikom swoją twórczość z tamtego okresu?

KR: Poezję uprawiałam bardzo długo. Odnalazłam się w tej formie ekspresji. Może też dzięki temu, że w wierszach trzeba być zwięzłym, ubrać uczucia w kilku słowach, by nie przesadzić i nie zanudzić czytelnika. I wydaje mi się, że osiągnęłam to, ten etap, kiedy poezja przestała mi wystarczać, kiedy potrzebowałam czegoś więcej, czegoś, co dałoby mi mocnego kopa. Nie oznacza to jednak, że całkowicie porzuciłam wiersze. Nie, piszę dalej. Teraz są one bardziej dojrzałe, zresztą one dorastały wraz ze mną. Z czasem stały się trudne. Ale właśnie to mi się w nich podoba można je odczytywać na wiele sposobów, są trójwymiarowe, pełne uczuć. I kocham je wszystkie, bo są częścią mnie. W poezji człowiek odkrywa się i to bardzo, w prozie niekoniecznie. Chyba też to był jeden z powodów, dla których zaczęłam pisać opowiadania. Chciałam trochę odciąć się od własnej duszy, przestać ujawniać się, zacząć być anonimowa.

AAR: Większość pisarzy przyznaje, że ma swoich ulubionych autorów. Dlatego ciekawi mnie kogo Ty najczęściej podczytujesz? A może jest ktoś, na kim się wzorujesz?

KR: Uwielbiam Mastertona. Jak dla mnie jest mistrzem horroru i grozy. Mimo makabrycznych scen, jestem zafascynowana tym pisarzem. Ostatnio przekonałam się też do Ketchuma. Jeśli chodzi o pisarki wielką miłością darzę Santę Montefiore i chciałabym pisać tak, jak ona. Co do wzorowania się, to sama nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, wiesz? Bo pewnie w jakimś stopniu próbuję kogoś naśladować. Bardzo wiele książek czytam i czasami przenoszę pewne zaczytane wątki, jednakże staram się wyrobić swój własny styl i mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda.

AAR: Niedawno zdradziłaś mi, że obecnie pracujesz nad dwoma kolejnymi projektami. Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy?

KR: Owszem, obecnie pracuję przy dwóch projektach. Jeden to typowy kryminał dziejący się w Szczecinie. Młoda studentka po powrocie do domu odkrywa zwłoki swojej współlokatorki. Sprawcy nie odnaleziono, a ona stwierdziła, że nie może więcej zostać w tym mieście, więc wyprowadza się do Krakowa z nadzieją na lepsze życie. Przeszłość jednak wraca i Monika musi z powrotem przeprowadzić się do Szczecina i odkryć, kim jest morderca. To jest „Autopsja”. Jej dwie pierwsze części można przeczytać na mojej stronie internetowej. Drugi projekt to typowy paranormal romance. Nie wiem jak wiele mogę zdradzić, ale powiem tylko, że pewna młoda mieszkanka małego miasteczka w USA zaczyna słyszeć głosy w swojej głowie. Nie wie, co się dzieje, ale ma zamiar rozwikłać tę zagadkę i wtedy poznaje sprawcę jej stanu. Nie chcę zapeszać, ale mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić je do końca. (śmiech)

AAR: Kornelio, na koniec zapytam, czego można życzyć młodziutkiej pisarce, stojącej u progu kariery literackiej?

KR: Siły, zaparcia i woli walki. Bo mimo wszystko pisanie to nieustanna walka o wenę, o książkę, o wszystko. Ale chyba przede wszystkim szczęścia i nadziei, bo bez tego, o co mamy walczyć? Ja ze swojej strony powiem jeszcze, że nie można się poddawać. Nigdy. Trzeba brnąć i realizować swoje postanowienia, nie zważając na przeciwności losu. Musimy wierzyć w siebie, a cała reszta jakoś się ułoży. Dziękuję Ci bardzo za zaproszenie do tej miłej konwersacji. I Tobie bardzo mocno i z całego serca życzę wszelakiej pomyślności.

AAR: W takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Ci w tym nowym roku 2012 tej siły i woli walki, abyś dzięki temu mogła nadal spełniać swoje wielkie marzenie o pisaniu. 




Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose