środa, 30 lipca 2014

Barcelona w powieściach Carlosa Ruíza Zafóna







Ani tytuł, ani nazwisko autora nigdy nawet nie obiły mi się o uszy, 
ale nic tam. Decyzja została podjęta. Przez jedną i drugą stronę. 
Najostrożniej jak mogłem wziąłem książkę do ręki i 
przekartkowałem ją, wprowadzając w trzepot jej strony. 
Opuściwszy swą klatkę, wreszcie wolna rozbłysła fajerwerkiem 
złotego pyłu. W pełni zadowolony z wyboru ruszyłem labiryntem w 
drogę powrotną, ściskając książkę pod pachą i nie kryjąc radości. 
Byłem święcie przekonany, że ta książka czekała na mnie już od 
dawna, bardzo możliwe, że czekała na mnie zanim w ogóle 
przyszedłem na świat...


Carlos Ruíz Zafón – Cień wiatru





fot. Mutari
Carlosa Ruíza Zafóna nie trzeba chyba specjalnie przedstawiać. Już samo brzmienie tego nazwiska sprawia, że niemal każdy miłośnik twórczości hiszpańskiego pisarza przenosi się myślami do Barcelony – miasta, które stanowi centralną część większości jego powieści. Autor z wykształcenia jest dziennikarzem. Jako pisarz zadebiutował w 1993 roku powieścią Książę mgły. Książka ta skierowana jest do młodzieży, podobnie jak jego trzy kolejne powieści. Obecnie pisarz mieszka w Los Angeles, gdzie całkowicie poświęcił się powieściopisarstwu oraz pisaniu scenariuszy filmowych.

Naszą podróż po Barcelonie śladem bohaterów powieści Carlosa Ruíza Zafóna rozpocznijmy od La Rambla – słynnej, ruchliwej ulicy znajdującej się w samym centrum miasta. Wiedzie nas ona z Canaletas wprost na Cmentarz Zapomnianych Książek, który stanowi początek świata Carlosa Ruíza Zafóna. Przy ulicy Santa Ana naszym oczom ukazuje się księgarnia, w której mieszka Daniel Sempre – dziesięcioletni bohater Cienia wiatru. Tutaj – przy ulicy Fernando – można poczuć zapach książek i drukarskiej farby. Sam Cmentarz Zapomnianych Książek to swego rodzaju gotycka biblioteka, która stanowi wizję pisarza wywodzącą się od ogromnych kalifornijskich hangarów, gdzie wyprzedaje się książki.

W tym niezwykłym świecie i fenomenalnym labiryncie dusz znajduje się także plac Sant Felipe Neri. To tam Daniel Sempre spotyka Nurię Monfort, która jest córką Izaaka Monforta – strażnika Cmentarza Zapomnianych Książek. To szczególne miejsce opisane w powieści Cień Wiatru jest niczym innym, jak tylko kamiennym kłębowiskiem duchów. Plac z kościołem o fasadzie dotkniętej znamionami Wojny Domowej, ściśle przylega do Katedry Barcelońskiej. Miejsce to sprawia, że Daniel Sempre zakochuje się w dojrzalszej od siebie kobiecie, która opowiada mu tragiczną historię pewnego pisarza o nazwisku Julian Carax. Z kolei opisana w powieści pracowania kapelusznicza należąca do ojca Caraxa istnieje naprawdę. Znajduje się przy ulicy łączącej Ronde San Antonio z placem Universidad Central.

Bohaterowie Carlosa Ruíza Zafóna w swoich najtrudniejszych chwilach poruszają się po El Raval – średniowiecznej dzielnicy Barcelony, która stanowi część Ciutat Vella. Niegdyś dzielnica ta cieszyła się złą sławą z powodu dość wysokiego wskaźnika prostytucji i przestępczości. W tym miejscu czytelnik najczęściej spotyka Romero de Torresa, który w Cieniu wiatru przedstawiony jest jako żebrak, po jakimś czasie okazując się wielkim autorytetem. Z tej dzielnicy pochodzi także pewien czarny charakter, czyli detektyw Fumero. Jest on wielkim zwolennikiem stosowania tortur. Jego zamiłowanie do zadawania cierpień innym ma swoje źródło w pracy u boku anarchistów w okresie wojny.

Fontanna w Ciutadella Park wybudowana 
w 1877 roku
W wyższej części Barcelony – miasta otoczonego górami i morzem – można dojrzeć posesje, które dość mocno naznaczone są przez rodzinne tragedie. Miejsca takie jak: Vallvidriera, Pedralbes, Sarrià czy Tibidabo w powieściach Carlosa Ruíza Zafóna stają się swoistymi pałacami tajemnic. Akcja Mariny rozpoczyna się w posesji Pedralbes, natomiast arystokratyczna rodzina Aldaya z Cienia wiatru zamieszkuje w pałacyku przy alei Tibidabo. Jest to dom, w którym swego czasu sam pisarz pracował w jednej z agencji reklamowych. W Pedralbes znajduje się również posiadłość opisana w Grze anioła. Villa Ellius istnieje naprawdę. To dom, w którym mieszka – Pedro Vidal – barceloński milioner, jeden z bohaterów powieści. Swoją fortunę zbił, zajmując się przemysłem elektrycznym, natomiast dla relaksu pracuje jako dziennikarz. Inna postać tej powieści to David Martin, który pisuje felietony na zlecenie. Z kolei Pedro Vidal dopuszcza się ich plagiatowania, w ten sposób osiągając znacznie większy sukces, aniżeli sam autor. Nieuczciwy dziennikarz mieszka w ogromnej, modernistycznej wieży, która uchodzi za symbol wielkiej barcelońskiej arystokracji. 
    
Ribera-Ciudadela-Barcelona to dzielnica, która bardzo często odgrywa zasadniczą rolę w Grze anioła. Był taki czas, kiedy nieopodal Santa Maria del Mar – wielkiego średniowiecznego kościoła – mieścił się targ Borne. W latach swojej świetności był to najważniejszy bazar w Barcelonie. W pobliżu Borne znajduje się ulica Flassaders. Jej historia wiąże się z rzemieślnikami, którzy wyrabiali tam pierzyny. Naturalnie to w tym miejscu Carlos Ruíz Zafón umiejscawia ową basztę wynajmowaną przez Davida Martina. Poprzednio wieżę zamieszkiwał adwokat, którego zamordowano. Tutaj swój początek ma kryminalny wątek powieści. David Martin mieszka w Riberze, natomiast w Ciudadeli, gdzie znajduje się Ogród Zoologiczny, bohater spotyka się z obłudnym wydawcą – Andreasem Corellim, który w rzeczywistości jest diabłem wręczającym mu pewną bardzo istotną książkę.

Kamienica Casa Farges na Rambla 
de Catalunya
fot. AdeMiami
W Cieniu wiatru i Grze anioła cmentarze, które gromadzą rodowe historie, odgrywają rolę mszy odprawianej za dusze zmarłych. Wśród tych miejsc jest Montijuic z malowniczymi widokami na morze oraz wielkie magiczne Pueblo Nuevo, gdzie ma miejsce akcja końcowej części Gry anioła. To tam główny bohater grzebie ciało swojego ojca – kombatanta wojen filipińskich. Mężczyzna popadł w niełaskę, zgorzkniał, a ostatnie dni swego życia spędził, będąc w separacji z żoną. Pueblo Nuevo jest także świadkiem spotkania demonicznego wydawcy – Andreasa Corelli’ego – z Davidem Martinem, który dostrzega w nim zapowiedź swojej własnej śmierci.

Poświęcając tak wiele miejsca Barcelonie, Carlos Ruíz Zafón w pewien sposób składa hołd twórcy barcelońskiego mitu, jakim był Antonio Gaudi (1852-1926) – kataloński architekt i inżynier secesyjny, znany z wyjątkowych projektów. Autor w swoich powieściach wspomina przede wszystkim o pałacach z kutymi smokami Gaudiego, natomiast postaci Cienia wiatru, Gry anioła czy Mariny pojawiają się już w sentymentalnych zapiskach milionów czytelników na całym świecie.

Tak więc stolica Katalonii nie tylko występuje w powieściach Carlosa Ruíza Zafóna, lecz jest wręcz ich główną bohaterką. Natomiast szczególną uwagę zwraca zdanie, które czytelnik spotyka w książce Cień wiatru: Ataneo było wówczas i wciąż jest jednym z tych licznych miejsc w Barcelonie, gdzie wiek XIX wciąż nie wie, że jest już historią. A zatem miłośnicy powieści Carlosa Ruíza Zafóna, będąc w Barcelonie, niezwykle chętnie odwiedzają – na przykład – ulicę Arc del Teatre, bo przecież to właśnie tam Autor wyobraził sobie Cmentarz Zapomnianych Książek. Chyba nikt nie zaprzeczy, że jest to jedno z najbardziej magicznych miejsc, które porusza naszą wyobraźnię.






sobota, 26 lipca 2014

Philippa Gregory – „Biała księżniczka”












Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice: 2014
Tytuł oryginału: The White Princess
Przekład: Urszula Gardner




Angielska dynastia Tudorów generalnie kojarzy nam się z okrucieństwem wobec swoich poddanych. Kiedy słyszymy słowo „Tudor”, wówczas pierwsze, co przychodzi nam na myśl, to Henryk VIII i jego dzieci: Edward, Maria i Elżbieta. Oczywiście bardzo często myślimy również o sześciu żonach Henryka VIII i ich niegodnym pozazdroszczenia losie. Ale czy wiemy jak faktycznie to wszystko się zaczęło? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, w jaki sposób doszło pod koniec XV wieku do objęcia rządów przez Tudorów? Ile tak naprawdę wiemy o rodzicach Henryka VIII? Czy oni także byli równie okrutni jak ich potomek? Bo przecież bardzo często mówi się, że dziecko szereg cech charakteru dziedziczy właśnie po swoich rodzicach. A zatem jacy byli Henryk VII i jego piękna żona Elżbieta York? Tego oczywiście w pewnym stopniu możemy dowiedzieć się z wydanej ostatnio w Polsce powieści Philippy Gregory pod tytułem Biała księżniczka. Trzeba jednak pamiętać, że powieść historyczna to nie to samo, co interpretacja faktów przez historyków. Dlatego też na każdą powieść historyczną należy zawsze patrzeć nieco z przymrużeniem oka.

Wcześniejsze lata życia Elżbiety York zostały już rewelacyjnie opisane przez Philippę Gregory w książce zatytułowanej Biała królowa, pomimo że powieść ta dotyczy losów jej matki – Elżbiety Woodville. Ci, którzy czytali Białą królową doskonale wiedzą, iż obydwie Elżbiety już na całe życie połączyła pewna tajemnica. To właśnie ten sekret stanowi centralny punkt Białej księżniczki. Ponieważ niniejsza książka jest kolejną częścią cyklu Wojny Dwu Róż – lub jak kto woli Wojny Kuzynów – cofnijmy się nieco wstecz do momentu, zanim jeszcze na tronie zasiadł Henryk VII Tudor.

Kulminacyjnym punktem wieloletniego konfliktu pomiędzy Yorkami a Lancasterami była bez wątpienia bitwa pod Bosworth, która rozegrała się 22 sierpnia 1485 roku. Walka trwała niecałą godzinę, zaś zdaniem niektórych historyków była to ostatnia bitwa, jaka miała miejsce w epoce średniowiecza. Bitwa pod Bosworth okazała się być decydującym starciem we wspomnianej już wojnie domowej pomiędzy Yorkami a Lancasterami, i jednocześnie była jedną z najistotniejszych bitew w historii Anglii.

Na początku sierpnia 1485 roku przyszły Henryk VII Tudor pochodzący z rodu Lancasterów, wylądował w Walii, stojąc na czele niewielkiej armii, i pomaszerował w głąb kraju. Natychmiast po otrzymaniu znacznych posiłków, jego wojsko liczyło najprawdopodobniej pięć tysięcy ludzi. Niemniej jednak, przez cały czas unikał rozstrzygającego starcia z królem Ryszardem III z rodu Yorków. Król posiadał wówczas dwukrotną przewagę liczebną swojej armii. Poza tym, Ryszard III czekał także na posiłki mające napłynąć ze strony rodu Stanleyów w liczbie sześciu tysięcy żołnierzy. Nie wiedział jednak o tym, że Stanleyowie praktycznie przeszli już na stronę Henryka Tudora, i są gotowi dopuścić się zdrady króla.

Elżbieta York (1465 lub 1466-1503)
W dniu bitwy pod Bosworth Ryszard III podzielił swoje wojsko na trzy części. Przednią straż prowadził John Howard, 1 książę Norfolk. Z kolei dowództwo nad strażą tylną przejął Henryk Percy, hrabia Northumberland, zaś oddział główny prowadził sam monarcha. Tuż po wydaniu rozkazu do natarcia na siły Henryka Tudora, okazało się, że tylna straż, która wtedy znajdowała się na prawym skrzydle, nagle odmówiła jego wykonania. Poza tym, okazało się także, że wojska Stanleyów, które właśnie przybyły na pole bitwy, również zdradziły Ryszarda III Yorka. W tej sytuacji król zdecydował, że wraz z około setką oddanych sobie żołnierzy, podejmie się przeprowadzenia dość szaleńczej szarży celem pozbawienia życia Henryka Tudora. Chociaż szarża króla praktycznie zmiotła z powierzchni ziemi przednie szeregi pocztu Henryka Tudora, zaś sam Ryszard III toporem dosiągł chorążego, który ściskał sztandar należący do wroga, to jednak wkrótce król został otoczony i zabity, natomiast jego armia zupełnie się rozproszyła. Tak więc niemalże od tego momentu swoje panowanie w Anglii rozpoczął nowy król w osobie Henryka VII Tudora. Z kolei Ryszard III York zapisał się w historii Anglii jako ostatni monarcha, który stracił życie na polu bitwy.

Jesień 1485 roku to czas, w którym rozpoczyna się akcja Białej księżniczki. Elżbieta York nie jest jeszcze żoną Henryka VII Tudora, ale wszystko wskazuje na to, że już niedługo obydwoje połączą się świętym węzłem małżeńskim. Aby tak się stało Elżbieta musi spełnić jeden warunek. Otóż, musi pokazać, że jest płodna i zdolna rodzić dzieci, a właściwie męskich potomków Tudorów. Ta sytuacja jest dla księżniczki niesamowicie upokarzająca, ale niestety nie ma na nią żadnego wpływu. Czuje ogromną presję zarówno ze strony Tudorów, jak i Yorków w osobie swojej matki – Elżbiety Woodville. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden problem. Elżbieta York wciąż nie może zapomnieć o swoim ukochanym Ryszardzie III, który poległ na polu bitwy, a potem spoczął na wieki w nieoznakowanym grobie. Ta osobista tragedia sprawia, że jedyne, co księżniczka może czuć do Tudorów to nienawiść.

Ostatecznie dochodzi jednak do ślubu, a w konsekwencji do koronacji Elżbiety. Od tego momentu w związku królewskiej pary zaczyna się swoista huśtawka emocjonalna, gdzie raz górę bierze nienawiść, zaś za jakiś czas znów miłość i namiętność. W miarę jak czytelnik zagłębia się w fabułę książki widzi, jak bardzo zmienia się Elżbieta York; jak dojrzewa i staje się odpowiedzialną królową, choć tak naprawdę niewiele może zrobić, ponieważ poślubiła zwykłego maminsynka, dla którego zdanie matki – Małgorzaty Beauford-Stanley – jest najważniejsze. Czy zatem Henryk VII jest dobrym królem, skoro wciąż trzyma się maminej spódnicy?

Henryk VII Tudor (1457-1509)
Jeśli ktoś sądzi, że panowanie pierwszego z Tudorów było takie bezproblemowe, to grubo się myli. Panowanie Henryka opierało się na naprawdę chwiejnych podstawach. W tamtym trudnym czasie w Anglii żyło wiele osób, które wyciągały rękę po królewską koronę, jak również tych, którzy czuli się mocno rozczarowani rządami nowego monarchy. Jeśli już mowa o pretendentach do królewskiej korony Anglii, to należy wspomnieć, że co pewien czas pojawiali się jacyś rzekomi przedstawiciele rodu Yorków, którzy podawali się za dawno zaginionych prawowitych spadkobierców angielskiego tronu. W takiej sytuacji Henryk musiał robić wszystko, aby tylko nie dopuścić do utraty władzy. Wyobraźmy sobie w takim razie, jak musiała czuć się Elżbieta York, będąc rozdarta pomiędzy mężem a reprezentantami swojego rodu? Kiedy żyła jeszcze Elżbieta Woodville, młodą królową podejrzewano o szereg machinacji wymierzonych bezpośrednio w króla. Naprawdę bardzo trudno było Elżbiecie zachować nie tylko równowagę emocjonalną, ale także być wolną od wszelkich podejrzeń.

Nie będę skupiać się na warsztacie pisarskim Philippy Gregory, bo ten jak zwykle nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, podobnie jak strona stricte historyczna. Napiszę natomiast kilka słów o samych bohaterach; o tym, jakiego rodzaju emocje towarzyszyły mi podczas czytania. Zacznę może od Małgorzaty Beauford-Stanley, którą poznałam już w Białej królowej i oczywiście w Czerwonej królowej. Ta ostatnia książka poświęcona jest od początku do końca właśnie zaborczej matce pierwszego z Tudorów. W Białej księżniczce postać Małgorzaty praktycznie niczym nie różni się od jej poprzednich wizerunków. Spotykamy kobietę żądną władzy, która wciąż kieruje działaniami własnego syna. Kiedy tylko może stara się poniżyć swoją synową, a robi to tak niepozornie, że jedynie możemy to wyczytać pomiędzy wierszami. Dla mnie jest to postać niesamowicie denerwująca, ale z drugiej strony dodająca powieści swoistego smaczku. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jej nieprzeciętna dewocja i przekonanie, że Bóg pragnie tego samego, co ona.

Elżbieta Woodville. Wdowa po królu Edwardzie IV Yorku tym razem znajduje się zupełnie w tle, lecz jej działania są na tyle poważne, iż burzą spokój królewskiej rodziny. Wygląda na to, że potomkini legendarnej Meluzyny wcale nie pogodziła się z utratą władzy przez ród Yorków. Jeśli chodzi o jej córkę, czyli obecną królową, można stwierdzić, że jest to postać niezwykle pozytywna i budząca sympatię czytelnika. Jak już wspomniałam wyżej, młoda Elżbieta żyje w emocjonalnym rozdarciu, a ukojenie znajduje przede wszystkim w opiece nad dziećmi.

A jaki jest Henryk VII Tudor wykreowany przez Philippę Gregory? Czy jego potomek i imiennik naprawdę odziedziczył po ojcu wszystko, co złe? Wydaje mi się, że Autorka w pewnym momencie stara się właśnie tego dowieść, lecz nie za bardzo jej to wychodzi Dlaczego? Otóż, moim zdaniem poczynaniom Henryka VII naprawdę sporo brakuje do tych, których będzie dopuszczał się jego młodszy syn. Króla przez cały czas usprawiedliwia wszechogarniający strach, który towarzyszy mu na każdym kroku i nie pozwala spać po nocach. Pretendenci do tronu mnożą się niczym grzyby po deszczu. Gdyby Henryk poddał się im bez walki, wówczas zapewne uznalibyśmy go za słabego władcę, który z podkulonym ogonem ucieka z pola bitwy. Philippa Gregory unika takiej właśnie interpretacji postaci króla. Na kartach książki jej bohater – oczywiście w dużej mierze podpuszczany przez matkę – potrafi zadbać o swoje, a przecież nie jest mu łatwo, ponieważ brak mu siły przebicia i zaufanych ludzi w swoim otoczeniu. Dlatego też w pewnym sensie może budzić podziw. Ktoś zatem powie, że Henrykowi VIII również towarzyszył strach i dlatego jego działania w dużej mierze miały charakter irracjonalny. Tak, zgadzam się. Należy jednak pamiętać, że lęk Henryka VII moim zdaniem nie był wyimaginowany, zaś uczucie, które kierowało jego młodszym synem było jak najbardziej wymyślone przez niego samego lub przez jego doradców. Może to dziwne, ale Henryk VII Tudor wzbudził moją sympatię w przeciwieństwie do swojego syna – Henryka VIII – o którym sporo już się naczytałam.

Z kolei przyglądając się małoletniemu następcy tronu – Arturowi – nie mogłam oprzeć się porównywaniu go do tego Artura, którego spotykamy w Wiecznej księżniczce, która to książka stanowi pierwszą część cyklu Tudorowskiego. Ciepło i swoisty rozsądek bije z tej postaci już od samego początku, zaś młodszy brat Artura – mały Henryk – niemalże od kołyski solidnie dokazuje i wciąż stara się być w centrum zainteresowania.

Jak każda powieść autorstwa Philippy Gregory, Biała księżniczka również zasługuje na polecenie. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, tak więc wszystkie wydarzenia pojawiające się na kartach książki czytelnik widzi oczami Elżbiety York. Narracja tego typu pozwala wgryźć się osobie czytającej w psychikę głównej bohaterki. Zastanawiam się tylko, czy ta powieść naprawdę dotyczy Elżbiety York, matki Henryka VIII, czy może żona pierwszego z Tudorów opowiada nam nie tyle o sobie, lecz o swoim mężu i jego walce z przeciwnościami losu i pragnieniem utrzymania się na tronie? 

Na koniec zobaczcie i posłuchajcie, jak sama Philippa Gregory opowiada o Białej księżniczce.





Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu 









wtorek, 22 lipca 2014

Charlotte Link – „Ostatni ślad”












Wydawnictwo: SONIA DRAGA
Katowice 2012
Tytuł oryginału: Die letzte Spur
Przekład: Małgorzata Rutkowska-Grajek





Zastanawialiście się kiedykolwiek, ile tak naprawdę na świecie żyje osób, które śmiało mogłyby zdefiniować swoje życie jako „nudne” i „bez perspektyw”? Przypuszczam, że takich ludzi rzeczywiście jest sporo, tylko nie każdy ma odwagę przyznać się do swojej porażki. Bo tak właśnie można ten nudny stan egzystencjonalny odebrać. Dla tych najbardziej zainteresowanych nie będzie to nic więcej, jak tylko życiowa porażka. Będzie to znak, że niczego w życiu nie osiągnęli; że wciąż kręcą się w jednym i tym samym miejscu bez choćby najmniejszych widoków na jakąkolwiek zmianę. Czasami człowiek sam jest sobie winien, ale są też sytuacje, na które nie mamy najmniejszego wpływu i musimy je zaakceptować. Jakiś specjalista – dajmy na to psycholog – powie, że nawet najbardziej popaprane życie można odmienić. Wystarczy tylko odrobina wysiłku i chęć podjęcia wyzwania. Ale czy tak jest w istocie? Czy ludzie, którzy nie wiedzą, czym jest szczęście, bo nigdy go nie doświadczyli, będą w stanie zawalczyć o samych siebie?

W takiej właśnie sytuacji, jak opisana powyżej, bardzo dużo zależy od tych, którzy nas otaczają. To ich opinia na nasz temat może bardzo wiele zmienić w naszym życiu. Jeśli jesteśmy wspierani i motywowani do podjęcia działań, które w konsekwencji pozwoliłyby odmienić nasze życie, wówczas będzie nam łatwiej podjąć rzeczony wysiłek. Natomiast jeżeli z każdej strony słyszymy jedynie słowa krytyki, wtedy popadamy zazwyczaj w depresję i każde, choćby nawet najmniejsze niepowodzenie traktujemy, jak istne trzęsienie ziemi; uważamy, że wszystko sprzysięga się przeciwko nam, i nie jest ważne, że w tym samym czasie sprawa dotyczy również całej rzeszy innych osób. Kiedy na przykład jesteśmy na lotnisku i odwołują nasz lot z powodu nasilającej się mgły, wówczas uparcie twierdzimy, że jest to działanie wymierzone tylko i wyłącznie w nas samych. Nie dostrzegamy tych wszystkich ludzi dookoła, którzy również cierpią z powodu nieszczęsnej mgły i będą musieli zmienić swoje plany. Wtedy na czoło wysuwa się zwykły egoizm i świat nam się wali na głowę. Bo przecież wreszcie odważyliśmy się na samodzielny wyjazd, a tu nagle taka katastrofa!

Tak właśnie myśli Elaine Dawson, która po raz pierwszy opuszcza na dłużej swoją rodzinną wieś – Kingston St. Mary – i wyrusza na ślub koleżanki z dzieciństwa, który ma się odbyć aż w Gibraltarze. Kingston St. Mary to angielska wieś położona w hrabstwie Somerset w dystrykcie Taunton Deane. Leży ona na południowy zachód od Bristolu i na zachód od Londynu. To w tej miejscowości przyszła na świat i wychowała się dziś już dwudziestotrzyletnia Elaine Dawson. Najpierw niepozorna i zalękniona dziewczynka, a potem równie nieporadna życiowo dorosła kobieta. W ten sposób od lat postrzegają ją znajomi oraz generalnie całe społeczeństwo Kingston St. Mary. Elaine już dawno stała się pośmiewiskiem wsi. „Tej biednej Elaine” zawsze trzeba pomagać. Nawet, gdy jest zapraszana na rozmaitego rodzaju imprezy towarzyskie, to jedynie z litości. Nikt tak naprawdę się nią nie interesuje. No, może jedynie jej niepełnosprawny brat, który w młodości uległ poważnemu wypadkowi i teraz jego życie kręci się tylko wokół wózka inwalidzkiego. Ale zainteresowanie Geoffa tak naprawdę ma wymiar na wskroś egoistyczny. On potrzebuje swojej siostry wyłącznie po to, aby mieć kogoś, do kogo można byłoby ponarzekać na swój nieszczęsny los. Wobec Elaine jest niezwykle zaborczy i czasami posuwa się wręcz do szantażu emocjonalnego, aby tylko móc wymusić na niej konkretne działania.

Jak już napisałam wyżej, pewnego dnia ta „biedna” Elaine dostaje zaproszenie na ślub swojej koleżanki, z którą wychowała się w tej samej wsi, zaś Geoff przyjaźnił się z jej starszym bratem. Kobieta czuje, że jest to dla niej doskonała okazja, aby móc choć na chwilę wyrwać się ze swojego środowiska i poznać zupełnie inne życie. Ślub i przyjęcie weselne ma odbyć się w Gibraltarze, więc Elaine jest zmuszona polecieć tam samolotem, czego nigdy dotąd nie robiła. Oczywiście nie obywa się bez narzekań ze strony brata, a wręcz płaczu, dzięki któremu Geoff ma nadzieję zatrzymać siostrę w domu. Nic z tego! Elaine jest tak bardzo zdeterminowana w swojej decyzji, że jedyne, co może obiecać bratu, to przesunięcie godziny lotu.

Kiedy wreszcie Elaine dociera na Heathrow okazuje się, że jej samolot został odwołany z powodu mgły. Oczywiście dla kobiety jest to totalna katastrofa. Uważa, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Nie widzi ludzi, którzy są gdzieś obok i złe warunki atmosferyczne również ich zmusiły do zmiany planów. To ona jest w tej chwili najważniejsza! To przecież ją prześladuje wieczny pech! W pewnym momencie w dość dziwacznej sytuacji Elaine spotyka na swojej drodze przystojnego mężczyznę. Wydaje się, że dobry los jednak się od niej nie odwrócił, bo ów przystojniak zupełnie spontanicznie proponuje jej nocleg u siebie w mieszkaniu, aby rano bez przeszkód mogła znów udać się na lotnisko, i choć z opóźnieniem, ale jednak dolecieć do celu. Naiwna i zrozpaczona kobieta przyjmuje tę propozycję bez zastanowienia. Idzie z nieznajomym w ciemno. Niestety, na drugi dzień ślad po niej ginie… Co zatem stało się z Elaine Dawson? Czy dotarła na lotnisko i wsiadła na pokład samolotu lecącego do Gibraltaru? Dlaczego nie dotarła do celu swej podróży? Czy tajemniczy mężczyzna miał coś wspólnego z jej zaginięciem?

wydanie z 2013 roku
Mija pięć lat. Rosanna Hamilton, mieszkająca na stałe w Gibraltarze, dostaje od swojego londyńskiego szefa zlecenie napisania serii artykułów, których głównymi bohaterami mają być osoby zaginione wiele lat temu, których ciał nigdy nie odnaleziono. Na pierwszy rzut idzie oczywiście sprawa Elaine Dawson. Rosanna angażuje się w nią niezwykle emocjonalnie, bo przecież to na jej ślub Elaine miała dotrzeć. Czy zatem młoda dziennikarka odkryje prawdę? Czy wreszcie sprawa Elaine znajdzie swój finał i zapewni wszystkim spokój? Czy kobieta została zamordowana? A może zwyczajnie uciekła od niepełnosprawnego brata, aby wreszcie zacząć normalnie żyć? Może nie chciała już dźwigać na swoich barkach tak ogromnej odpowiedzialności, jaką była opieka nad Geoffem? Czy dwa niezwykle brutalne morderstwa kobiet dokonane w Londynie mają coś wspólnego ze zniknięciem Elaine?

To tyle, jeśli chodzi o fabułę. A teraz kilka słów o tym, co czuję po przeczytaniu kolejnego kryminału autorstwa Charlotte Link. Zacznę może od tego, że w miarę jak mam na swoim koncie coraz więcej przeczytanych książek Autorki, zauważam u niej pewną schematyczność. Wspomniana schematyczność nie tyle dotyczy wątków kryminalnych, co konstruowania postaci. Niestety, czytelnik znowu spotyka zagubioną i nieporadną życiowo bohaterkę, która w konsekwencji staje się ofiarą. Czy nie obserwowaliśmy tego w Przerwanym milczeniu, Obserwatorze, czy nawet w Drugim dziecku? Oczywiście nie zawsze ci życiowi nieudacznicy padają ofiarą morderstwa. Czasami stoją oni po tej drugiej stronie. To oni są jego sprawcami. Tak więc zawsze w jakiś sposób są zamieszani w sprawę, która stanowi centrum uwagi i Autorki, i czytelnika.

Schematyczność dotyczy również konstruowania tej bardziej obyczajowej części powieści. Podobnie, jak chociażby w przypadku Domu sióstr, w Ostatnim śladzie również mamy do czynienia z nieszczęśliwą mężatką, która z jednej strony chce ratować swoje małżeństwo, zaś z drugiej wykazuje jakoś zbyt mało chęci, aby tego dokonać. W dodatku pojawia się mężczyzna, który zbyt szybko zdobywa jej zaufanie, a to pozwala jej z miejsca zapomnieć o mężu, którego rzekomo kocha. Przyznam szczerze, że sama się sobie dziwię, ale jeśli chodzi o Charlotte Link owa schematyczność nie przeszkadza mi tak bardzo jak u innych autorów. Możliwe, że Charlotte Link jest mistrzynią w konstruowaniu wątków kryminalnych, i w ten sposób doskonale tuszuje tę swoistą rutynę kreowania postaci.

Oprócz rzeczonego wątku kryminalnego w Ostatnim śladzie spotykamy też problemy natury stricte obyczajowej. Tak więc mamy tutaj problem porzuconego w niemowlęctwie, a teraz dorastającego dziecka, które wydaje się być niesamowicie zagubione, a to oczywiście przekłada się negatywnie na relacje z dorosłymi. Jest też osobisty dramat człowieka, który przez własną głupotę i za namową innych, doprowadził do tego, że dziś porusza się na wózku inwalidzkim, i praktycznie zatruwa życie innym, na każdym kroku obwiniając ich o swoje kalectwo. Czytelnik spotyka również dorosłego mężczyznę, który tak naprawdę nie ma pojęcia, co powinien zrobić ze swoim życiem, aby w końcu czuć się spełnionym. Mężczyzna ten szuka zatem przygód, które i tak nie prowadzą do niczego dobrego. Jest też rozpacz po nagłej stracie bliskiej osoby, z którą przeżyło się wiele lat. Pojawia się również problem zaufania lub jego braku. I co chyba najważniejsze, bardzo wyraźnie nakreślona jest kwestia toksycznego związku, który w efekcie prowadzi do tragedii.

Podsumowując, chcę napisać, że patrząc na książkę kompleksowo, bynajmniej nie można jej niczego negatywnego zarzucić. Charlotte Link stworzyła naprawdę doskonałą powieść kryminalno-obyczajową, która trzyma czytelnika w napięciu od początku do samego końca. Zakończenie jest dość zaskakujące. Kiedy wydaje się, że zagadka zniknięcia Elaine Dawson została już rozwiązana, pojawia się nieoczekiwanie kolejny wątek, który skutecznie wybija czytelnika z rytmu. Natomiast bohaterowie powieści generalnie mogliby być naprawdę różnorodni, gdyby nie porównywać ich z tymi, którzy wystąpili już w innych książkach Autorki.







sobota, 19 lipca 2014

Krystyna Kieferling – „Jarosław w czasach Anny Ostrogskiej. Szkice do portretu miasta i jego właścicielki (1594-1635)”









na okładce książki portret
księżnej i wojewodziny 
wołyńskiej Anny Ostrogskiej 
(1575-1635)



Wydawnictwo: ARCHIWUM PAŃSTWOWE 
W PRZEMYŚLU. PTH/ODDZIAŁ PRZEMYŚL
Przemyśl 2008




[…] Jarosław posiada powietrze zdrowe, rzekę San, po której płyną statki do Gdańska i Prus, wielu tu bawi zawsze kupców; od Przemyśla jest to miasto spokojniejsze i łatwiej stąd komunikować się z Zachodem. Sławne jest z jarmarków tak, że nie ma podobnego doń miejsca pod tym względem w całym Królestwie […] – Tak Piotr Skarga pisał o Jarosławiu w latach 70. XVI wieku, kiedy wybierał miasto na siedzibę kolegium. Około sto lat później, po niezwykle szczęśliwych dla Jarosławia rządach księżnej i wojewodziny wołyńskiej – Anny Ostrogskiej z Kostków – podróżujący po Polsce - Ulryk Werdum – opisał miasto jako […] dość wielkie miasto […] ufortyfikowane kamiennymi basztami, […] z kamiennym kościołem parafialnym, z bardzo wielkim i pięknym klasztorem zakonnic, […] z kolegium jezuickim i stojącym przy nim bardzo dużym i pięknym kościołem […] z zamkiem nad Sanem włoskim sposobem zbudowanym z fosami w czworobok z zewnątrz i wewnątrz, […] jest to okolica jedna z najprzyjemniejszych, najurodzajniejszych i najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem […].

A teraz może słów kilka o dziedziczce Jarosławia, którą na przełomie XVI i XVII wieku była księżna Anna Ostrogska z Kostków herbu Dąbrowa. Anna urodziła się 26 maja 1575 roku jako córka Jana ze Stembergu, wojewody sandomierskiego (1529-1581), oraz Zofii ze Sprowy Odrowążowej (1540-1580). Na świat przyszła w Jarosławiu i tutaj spędziła pierwsze lata swojego życia. Imię otrzymała po swojej babce – Annie księżnej mazowieckiej (1498-1557). A zatem można rzec, iż wojewodzina wołyńska wywodziła się z dynastii Piastów. Zarówno Anna, jak i jej młodsza siostra – Katarzyna (1576-1647) – zostały bardzo szybko osierocone przez rodziców, i wówczas przeszły pod opiekę przyrodniego brata – syna ich ojca z pierwszego małżeństwa, również Jana (1556-1592), który był starostą sieradzkim i lipińskim. Obydwie przyszłe dziedziczki Jarosławia wyjechały na Pomorze do dworu stryja – Krzysztofa Kostki (1530-1594), wojewody pomorskiego. Z kolei w klasztorze w Chełmnie pobierały naukę u sióstr benedyktynek, gdzie ksienią była spokrewniona z rodem Kostków – Magdalena Mortęska (1554-1631).

Aleksander Konstantynowicz Ostrogski
książę i wojewoda wołyński (1570-1603)
Wojewodzianki odziedziczyły olbrzymią fortunę, a to sprawiło, że o ich rękę starali się znakomici polscy szlachcice tamtego okresu. O rękę Anny zabiegał Jan Tęczyński, wojewoda wojnicki (1540-1593), lecz do ślubu nie doszło, pomimo że przez opiekunów księżnej zawsze był dobrze przyjmowany. Widocznie pojawił się jakiś konflikt, który zniweczył matrymonialne plany wojewody. A może Jan Tęczyński zwyczajnie nie dożył dnia swojego ślubu? Ostatecznie zgodnie z wolą swoich opiekunów Anna poślubiła wojewodę wołyńskiego – Aleksandra Ostrogskiego. Ślub był niezwykle wystawny. Jedni historycy twierdzą, że zarówno wesele Anny, jak i potem jej młodszej siostry, odbyło się na zamku stryja w Golubiu, zaś są i tacy, którzy uważają, iż dziedziczki zostały wydane za mąż w Jarosławiu. Kwestię sporną stanowi również data zawarcia małżeństwa. Tak więc ilu historyków, tyle opinii. Można natomiast przyjąć, iż Anna została żoną Aleksandra Ostrogskiego, mając około osiemnastu lat. Z kolei Katarzyna wyszła za mąż za Adama Hieronima Sieniawskiego (1576-1619), podczaszego koronnego herbu Leliwa.

Księżna Anna Ostrogska nie cieszyła się długo swoim stanem małżeńskim, ponieważ po około dziesięciu latach Aleksander Ostrogski zmarł. Najprawdopodobniej został otruty. U progu śmierci tak pisała w swoim testamencie: „Za wolą Boską i stryja mego szłam za mąż. […] a ja sobie takiego stanu życzyła, jaki mnie chciała mieć rodzicielka moja, ale wypchano mnie na świat. Chodziło tutaj zapewne o to, iż Anna od najmłodszych lat pragnęła poświęcić życie Bogu i spędzić je w klasztorze, podobnie jak wcześniej pragnęła tego dla siebie również jej matka. Jednak wola opiekunów była inna i Anna była zmuszona się z nią pogodzić. Po śmierci Aleksandra, Anna nie zawarła już kolejnego małżeństwa, choć kandydatów do jej ręki nie brakowało. Twierdziła, że skoro Pan Bóg zabrał jej tak szybko męża, to widocznie chciał, aby resztę swego życia poświęciła właśnie Jemu.

Niemniej jednak, w tym krótkim stażu małżeńskim wojewodzina doczekała się siedmiorga dzieci, czyli przyszłej Zofii Lubomirskiej (1595-1622), Adama Konstantego (1596-1618), Krzysztofa, Janusza Pawła (1598-1619), Aleksandra, przyszłej żony podstarzałego hetmana Jana Karola Chodkiewicza (1560-1621) – Anny Alojzy (1600-1654), oraz Katarzyny (1602-1642), którą wojewodzina wydała za Tomasza Zamoyskiego (1594-1638). Synowie Krzysztof i Aleksander zmarli we wczesnym dzieciństwie, zaś Adam Konstanty i Janusz Paweł pożegnali się z ziemskim życiem dość nagle, nie doczekawszy się potomstwa, ani nawet ożenku. Co dziwne, młodzieńcy zmarli na dworze wdowy po Stanisławie Stadnickim, z którym Anna Ostrogska miała poważne zatargi, zaś brat „diabła łańcuckiego” jawnie obwiniał ją za śmierć Stanisława. Czyżby zatem nagły zgon synów nie był przypadkiem? Może Stadniccy w ten sposób dokonali zemsty na Annie?

Stanisław Stadnicki (ok. 1551-1610)
W roku 1592 zamek w Łańcucie był własnością rodziny Stadnickich. W tym samym roku na zamku zamieszkał Stanisław Stadnicki, który był niezwykle zasłużonym żołnierzem, lecz jednocześnie znany był powszechnie ze swojej niepohamowanej porywczości i wręcz szaleńczej odwagi. Niektórzy przypięli mu nawet etykietkę warchoła i rozbójnika. Dzięki swoim wyczynom Stadnicki zyskał także przydomek „diabła łańcuckiego”. Swoich poddanych łupił niemiłosiernie, a łańcuckich mieszczan doprowadził niemalże do ruiny. Miał zatargi z każdym ze swoich sąsiadów. Napadał i grabił ich dwory. Chodziły również słuchy, że w podziemiach łańcuckiego zamku bije fałszywą monetę, natomiast zdobyte łupy ukrywał na dnie stawu. W roku 1606 Stanisław Stadnicki przyłączył się do rokoszu sandomierskiego, który został zawiązany przez część szlachty, a był wymierzony w osobę króla Zygmunta III Wazy (1566-1632). Mając już powyżej uszu wybryków Stanisława Stadnickiego, a także występując z ramienia króla przeciw rokoszaninowi, sąsiedzi w osobach Łukasza Opalińskiego starszego, kasztelana leżajskiego (1581-1654), oraz księżnej Anny Ostrogskiej z Jarosławia, wysłali przeciw „diabłu łańcuckiemu” swoje wojska. Żołnierze zdobyli, ograbili i zniszczyli zamek w Łańcucie, lecz jego właściciel zdołał uciec i jeszcze przez dwa lata kręcił się po okolicy, stojąc na czele kilkutysięcznego oddziału i nękając okolicznych mieszkańców. Dopiero 20 sierpnia 1610 roku doszło do ostatecznej bitwy, w której „diabeł łańcucki” stracił życie. Został ścięty przez Tatara, który pozostawał na służbie Łukasza Opalińskiego. Nie dziwi więc fakt, iż księżna Anna była obwiniana za tę śmierć, i być może zapłaciła za nią najwyższą cenę, tracąc swoich dwóch synów. Niektórzy historycy twierdzą jednak, że młodych Ostrogskich wykończyło hulaszcze życie. Jaka była prawda? Nie wiadomo.

Po śmierci Aleksandra Ostrogskiego, Anna rozpoczęła samodzielne panowanie w Jarosławiu. Spłaciła część należącą do Katarzyny Sieniawskiej i od tego momentu stała się jedyną dziedziczką miasta. Czasy jej urzędowania to nie tylko splendor i dobrobyt, ale też wielkie tragedie. Pomijając „morowe powietrze”, czyli choroby o nieznanym pochodzeniu, jakie nawiedziły Jarosław, doprowadzając do śmierci setki ludzi, księżna Anna musiała też radzić sobie z konsekwencjami dwóch poważnych pożarów miasta. Ogień strawił praktycznie wszystko, więc trzeba było odbudować miasto od podstaw. Jeden z pożarów miał miejsce w 1600 roku, zaś drugi – ten poważniejszy – wybuchł w noc świętego Bartłomieja 1625 roku. Ucierpieli nie tylko sami mieszkańcy Jarosławia, ale także kupcy, którzy tłumnie zjechali wtedy na jarmark sierpniowy. Kupcy potracili całe swoje mienie, pozaciągali długi, które potem trudno było spłacić, wiele osób straciło życie w płomieniach, natomiast niektórych nawet mordowano w tym wielkim zamieszaniu. Nie wiadomo do końca co było przyczyną tak ogromnej tragedii. Do pożaru doprowadziła najprawdopodobniej nierozwaga jakiegoś mieszkańca miasta, który nieopatrznie zaprószył ogień. A może było to celowe podpalenie? Wiadomo natomiast, że aresztowano kilka osób, które zostały potem uwięzione w jarosławskich lochach znajdujących się w podziemiach ratusza. Niemniej jednak, z powodu braku dowodów, osoby te zostały wypuszczone na wolność.

Księżna Anna musiała zatem podejmować szereg decyzji, które miały na celu doprowadzić do odbudowy miasta. Oczywiście miała swoich doradców, ale ostateczne słowo należało do niej. Po pożarze z roku 1625 zmieniła się znacząco architektura miasta. Kamienice i domy nie były już tak ciasno budowane, jak poprzednio. Anna chciała, aby zachować jak najwięcej przestrzeni. Widocznie miała na uwadze kolejne potencjalne zagrożenie ogniem w przyszłości.


Szkic panoramy Jarosławia za czasów księżnej Anny Ostrogskiej


Jarosław za czasów księżnej Anny Ostrogskiej był miastem znanym w całej Europie. Popularność zdobył szczególnie poprzez coroczne jarmarki. Handel i kupiectwo naprawdę kwitło. W mieście dominowało również rzemiosło. Były też apteki. Dwór księżnej stał na naprawdę wysokim poziomie. Zamek otoczony był rozległymi i pięknymi ogrodami, gdzie znajdowały się posągi i wodotryski. Był tam też zwierzyniec. Działalność księżnej bynajmniej nie skupiała się jedynie na kwestii ekonomicznej miasta. Anna Ostrogska była założycielką i fundatorką kilku obiektów religijnego kultu. W jednym z nich zostało pochowane jej ciało, zaś w innym znajduje się serce wojewodziny. W Jarosławiu pochowani są również jej synowie. Pomimo że jej mąż był wyznania prawosławnego, to jednak małżonkowie potrafili porozumieć się ze sobą na tym polu. Zgodnie z umową córki miały być wychowywane w wierze katolickiej, zaś synowie w prawosławnej. Po śmierci Aleksandra księżna usilnie dążyła do tego, aby synowie przeszli na katolicyzm i udało jej się tego dokonać. Podobno sam Aleksander Ostrogski tuż przed śmiercią również miał nawrócić się na wiarę katolicką.

Herb Dąbrowa 
W książce Krystyny Kieferling można przeczytać nie tylko o samej Annie Ostrogskiej, ale także o mieście. Autorka używając lekkiego pióra opisuje zwyczaje ówczesnych mieszczan; podaje jak wyglądało wyposażenie domów mieszkalnych; jakie imiona nadawano wówczas dzieciom; w jaki sposób jarosławianie ubierali się i jak podróżowali; jakie były ceny poszczególnych towarów; jak brzmiały nazwy ówczesnych ulic miasta. Krystyna Kieferling nie szczędzi także na informacji o przestępcach, którzy trafiali do lochów za swoje zbrodnie. To wszystko uzupełniają autentyczne dokumenty podpisane ręką samej księżnej Anny Ostrogskiej. Czytelnik, który obecnie zna Jarosław, może śmiało poruszać się również ówczesnymi ulicami i porównywać je ze współczesnymi. Jak wiele zmieniło się od tamtego okresu? Na pewno sporo. Przez wieki powstało szereg nowych budynków. Niektóre ze starych zabudowań zburzono. Nie można też zapominać o zniszczeniach, jakich dokonała wojna. Co najważniejsze, Jarosław od tamtej pory znacznie powiekszył swoje terytorium. 

Za czasów Anny Ostrogskiej do Jarosławia przybyli dwaj bardzo znani kupcy, którzy nabyli na własność kamienice. Byli to Włosi – Wilhelm Orsettich oraz Juliusz Attavanti. Obydwie kamienice do tej pory noszą imiona swoich właścicieli. Jako ciekawostkę można też podać, iż Anna Ostrogska zwykła podróżować podziemnymi korytarzami, które prowadziły z jej zamku do kościoła dominikanów. To tam często udawała się na modlitwy.

Tę książkę należy zaliczyć do literatury naukowej, na podstawie której można napisać rozprawę. Nie znajdziecie tutaj ożywionych bohaterów, lecz suche fakty z okresu panowania w Jarosławiu księżnej Anny Ostrogskiej. Jak już wspomniałam wyżej, czytelnik odnajdzie w tej publikacji szereg bardzo cennych informacji. Myślę, że po książkę chętnie sięgną mieszkańcy Podkarpacia z uwagi na fakt, że dotyczy ona jednego z bardziej znanych podkarpackich miast. Dla mnie ta pozycja ma szczególny wymiar, ponieważ stanowi cenny materiał źródłowy w mojej obecnej pracy. 




Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej na temat Jarosławia i jego historii, kliknij tutaj





 erdziła, że skoro Pan Bóg zabrał jej tak szybko męża, to widocznie chciał, aby resztę swego życia poświęciła włąśnie Jemuh loc



wtorek, 15 lipca 2014

Karol Bunsch – „Przekleństwo” #8















Wydawnictwo: WYDAWNICTWO LITERACKIE
Kraków 1980
Seria: Powieści Piastowskie





Po śmierci Bolesława II Śmiałego, który w 1081 lub 1082 roku został najprawdopodobniej zgładzony na wygnaniu przez swoich przeciwników, rządy w Polsce objął jego młodszy brat – Władysław I Herman. Tylko czy można mówić o władaniu krajem przez Władysława Hermana w kontekście samodzielnych rządów, skoro książę wciąż czuł na karku oddech palatyna Sieciecha? Lud polski nadal opłakiwał Bolesława Szczodrego, a jego konflikt z biskupem Stanisławem ze Szczepanowa nie przez wszystkich traktowany był jak coś karygodnego. Byli tacy, którzy twardo stali po stronie króla, zaś biskup stał się dla nich stroną winną wszelkich nieszczęść, bo to przecież on złamał formułę ślubowania, która wyraźnie stwierdzała, że biskup krakowski powinien w każdej kwestii być posłuszny królowi, a przede wszystkim nie powinien mieszać się w sprawy polityczne. Owszem, historia podaje, iż Stanisław ze Szczepanowa piętnował rozpustne życie Bolesława Śmiałego, który żył z kochanką, zaś prawowitą żonę miał za nic. Ale czy było w tym coś osobliwego? Przecież królowie znani byli z tego, iż utrzymywali nałożnice i nikt z tego powodu nie nakładał na nich ekskomuniki. Musiało zatem chodzić o coś znacznie poważniejszego, skoro na Bolesława została rzucona klątwa z ust duchownego. Można zatem przypuszczać, że w grę wchodziły sprawy polityczne i brak pokory u biskupa Stanisława. A ponieważ król Bolesław II Szczodry znany był ze swojej porywczości i gwałtownego charakteru, nie dziwi fakt, iż w pewnym momencie zwyczajnie nie wytrzymał i skazał biskupa na obcięcie członków.

Jak już wspomniałam, król Bolesław II Śmiały zmarł tragicznie na wygnaniu, choć są i tacy, którzy twierdzą, iż został otruty lub zmarł jako milczący mnich w miejscowości Ossiach w Karyntii. Wiadomo natomiast jest, iż król wraz ze swoimi przybocznymi uszedł na Węgry, gdzie znalazł schronienie po buncie, jaki wybuchł w kraju na skutek tragicznej śmierci Stanisława ze Szczepanowa. Oczywiście za owym buntem skierowanym przeciwko Bolesławowi stali zwolennicy biskupa. Kronikarz Gall Anonim o ucieczce króla pisał tak:

Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława, długo byłoby o tym mówić, tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem Bożym, nie powinien był pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa-zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swoich praw, lecz pozostawmy te sprawy, a opowiedzmy, jak przyjęto go na Węgrzech […]

Władysław I Herman (1043-1102)
Wróćmy jednak do sytuacji, jaka panowała w kraju po śmierci króla Bolesława II Śmiałego. Otóż wpływ, jaki palatyn Sieciech wywierał na Władysława I Hermana budził niemalże powszechne niezadowolenie. Sieciech skazywał na wygnanie bądź „zaprzedawał w niewolę” przedstawicieli starej arystokracji, natomiast otaczał się głównie ludźmi, którzy byli mu posłuszni pod każdym względem. Często byli to reprezentanci niższych warstw społecznych, których Sieciech wynosił na wysokie urzędy. Tak więc rosnące niezadowolenie zwracało się już nie tylko przeciw samemu Sieciechowi, ale także przeciw Władysławowi I Hermanowi. Nie dziwi więc fakt, iż dość liczna emigracja polityczna z ówczesnej Polski – zebrana w Czechach – postanowiła wprowadzić w granice polskiego państwa Hermanowego syna z nieprawego łoża – Zbigniewa. Działanie to wymierzone było albo przeciwko panującemu księciu, albo przeciw Sieciechowi. Na niekorzyść Zbigniewa przemawiało to, iż był on nieślubnym dzieckiem księcia, zaś ojciec oddał go „na naukę” stosunkowo późno, bo stało się to dopiero po zawarciu małżeństwa z Judytą, córką władcy Czech, oraz po przyjściu na świat przyszłego Bolesława III Krzywoustego. Wyglądało na to, że Władysław I Herman mógł właśnie w Zbigniewie upatrywać swojego następcę. Jednakże Judyta zmarła tuż po urodzeniu Bolesława, natomiast książę po jej śmierci pojął za żonę córkę cesarza Henryka III – Judytę Marię – która była wdową po Salomonie Węgierskim. W ten sposób Herman zacieśnił sojusz z cesarstwem. Wówczas Zbigniew został przeznaczony do życia zakonnego w klasztorze w Kwedlinburgu.

Przekleństwo Karola Bunscha nie jest jednak opowieścią o Zbigniewie, lecz o jedynym prawowitym synu Bolesława II Śmiałego – Mieszku. Mieszko Bolesławowic w 1079 roku wraz z matką i ojcem znalazł się na przymusowej emigracji na Węgrzech. W roku 1086 Mieszko przybył do Polski i zamieszkał w Krakowie. Nie wiadomo do końca, w jaki sposób syn Bolesława II Śmiałego znalazł się w kraju. Gall Anonim w swoich zapiskach kronikarskich twierdził, iż Mieszko skorzystał z zaproszenia Władysława I Hermana. Niemniej jednak, ta wersja bardzo często odrzucana jest przez historyków i wydaje się być mało prawdopodobna. Niektórzy sądzą, że Mieszko otrzymał władzę w Krakowie po trzytygodniowym oblężeniu zorganizowanym przez węgierskiego króla – Władysława I. Od tego momentu sprawował rządy w dzielnicy krakowskiej wchodzącej w skład Polski, i najprawdopodobniej został kandydatem do sukcesji po Władysławie I Hermanie. 

Mieszko Bolesławowic (1069-1089)
Autor: Stanisław Wyspiański (1869-1907)
Karol Bunsch dla potrzeb powieści nieco zmienił tę – wydawałoby się – historyczną prawdę, bo de facto nigdy nie mamy pewności co do autentyczności wydarzeń mających miejsce wiele wieków temu. Wprowadził swoją własną interpretację faktów, dzięki czemu powieść jest bardziej emocjonująca. Na kartach książki już od samego początku czytelnik dostrzega konflikt pomiędzy młodym Mieszkiem a jego stryjem. W centrum tego konfliktu znajduje się żona Kazimierza I Odnowiciela, czyli babka Mieszka. Praktycznie do samej śmierci trzyma w szachu swojego młodszego syna i nie pozwala mu na żaden gwałtowny ruch, który mógłby godzić w jej ukochanego wnuka. Grozi mu nawet przekleństwem zza grobu, jeśli poważy się podnieść rękę na Mieszka. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się również postać Sieciecha, a także druga żona Władysława I Hermana.

Każdy, kto czytał poprzednią część cyklu pod tytułem Imiennik wie, że w chwili śmierci, biskup Stanisław ze Szczepanowa przeklął Bolesława II Śmiałego, a tym samym rzucił też klątwę na kolejne pokolenie, które wyjdzie z lędźwi króla. To właśnie to przekleństwo stanowi centrum uwagi Autora. To wokół tejże klątwy kręci się akcja ósmej części Powieści Piastowskich. Owo przekleństwo nie daje spać po nocach wszystkim, którzy w jakiś sposób byli wmieszani w konflikt pomiędzy królem Bolesławem a biskupem krakowskim. Mieszko wychowywany jest, jak gdyby pod kloszem, i z ogromną troską oraz strachem śledzony jest każdy jego krok.

Aby nie psuć nikomu przyjemności czytania, nie zdradzę jak toczą się losy Bolesławowego syna. Osoby interesujące się historią na pewno wiedzą, co takiego stało się z Mieszkiem. Czy objął tron po ojcu? Czy pomścił jego wygnanie i śmierć? Czy wystąpił zbrojnie przeciwko stryjowi? A może zawarł układ ze swoimi przeciwnikami? Natomiast jedno jest pewne. Karol Bunsch po raz kolejny mnie zachwycił. Nie wyobrażam sobie w tym momencie sytuacji, iż nie miałabym przeczytać wszystkich książek, które wyszły spod pióra tegoż Autora. Przyznaję, że jest to literatura trudna, szczególnie pod względem językowym, o czym wspominam praktycznie przy omawianiu każdego kolejnego tomu tego cyklu. Lecz mnie to wcale nie zraża. Lubię literaturę ambitną, a powieści historyczne właśnie do tego gatunku należy zaliczyć. Z kolei postać Mieszka Bolesławowica budzi w czytelniku ogromną sympatię. Autor stworzył bohatera, który zwyczajnie daje się lubić.








sobota, 12 lipca 2014

Mira Jakowienko – „Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej”














Wydawnictwo: ZNAK HORYZONT
Kraków 2014
Tytuł oryginału: Aгнecca
Przekład: Dorota Bal





Czy można przez wiele lat dzielić życie z mordercą? Z „psem Stalina”, jak zwykł o sobie mawiać Sierioża Mironow? Otóż okazuje się, że jednak można, ale pod warunkiem, iż skutecznie zaprzecza się prawdzie nawet samemu przed sobą. Tak właśnie do końca swoich dni myślała Agnessa Mironowa o swoim drugim mężu. Agnessa od zawsze marzyła o życiu na wysokim poziomie. Nie dziwi więc fakt, że kiedy nadarzyła się ku temu sprzyjająca okazja, natychmiast z niej skorzystała, opuszczając swojego pierwszego męża i wiążąc się z wysoko postawionym funkcjonariuszem NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR; z ros. НКВД – Народный комиссариат внутренних дел).

Czym zatem było NKWD? Otóż nazwa „NKWD” w powszechnym pojmowaniu stała się symbolem wszelkiej maści zbrodni dokonywanych przez Sowietów. Komisariat okazał się być podstawowym instrumentem w rękach ówczesnych władz radzieckich, którym posługiwano się w celach szerzenia ogromnych rozmiarów represji wobec własnych obywateli mieszkających na terenie byłego Związku Radzieckiego oraz poza jego granicami. Był też organem służącym do masowych deportacji ludności o różnej narodowości, w tym także Polaków. Ograny NKWD były także wykonawcą egzekucji oficerów Wojska Polskiego w 1940 roku, czyli tak zwanej „zbrodni katyńskiej”, jak i stały za rozstrzelaniem Polaków już po zakończeniu drugiej wojny światowej oraz uwięzieniem ich w byłych obozach koncentracyjnych. Z kolei w latach 1938-1941 NKWD ściśle współpracowało z Gestapo w ramach likwidacji podziemia tudzież politycznej opozycji na obszarach okupowanych przez ZSRR i III Rzeszę.

Okres życia w dostatku Agnessy Mironowej przypadł na lata 30. XX wieku. Był to czas przebywania wśród najwyżej postawionej radzieckiej elity oraz okres beztroskiej zabawy. To szczęśliwe koło fortuny odwróciło się jednak dopiero w latach 40. XX wieku, kiedy Agnessa trafiła do łagru. O swoim życiu opowiedziała Mirze Jakowienko (1917-2005), która pomimo że nie była zawodową pisarką, to jednak umiejętności literackie pozwoliły jej spisać wspomnienia Agnessy Mironowej w sposób naprawdę profesjonalny. Mira Jakowienko generalnie interesowała się losami ludzi, którzy przeżyli Gułag, tak więc Agnessa Mironowa nie była jedyną, której wspomnieniom Mira poświęciła swój czas.

Młoda Agnessa Argiropuło
Agnessa Mironowa pochodziła z Majkopu – miasta leżącego na południu dzisiejszej Rosji. Za sprawą ojca z pochodzenia była pół-Greczynką. Już jako nastolatka marzyła o wielkiej miłości i burzliwych romansach. Rok 1918 i Czerwona Rewolucja sprawiły, że jej życie nabrało barw i obfitowało w szereg burzliwych namiętności. Przez niektórych porównywana była nawet do powieściowej Scarlet O’Hary z książki Przeminęło z wiatrem. W czasie sowieckiej rewolucji nastoletnia Agnessa była świadkiem wielu drastycznych scen, jakie rozgrywały się na jej oczach. To były naprawdę ciężkie czasy. Terror spowodował zupełny zanik norm moralnych. Mężczyźni walczyli, zabijali i ginęli, a kobiety starały się za wszelką cenę odnaleźć w tej dramatycznej i nowej rzeczywistości. Starały się funkcjonować tak, aby móc przeżyć. Agnessa zawsze opowiadała się po stronie zwycięzców. Jej pierwszy mąż, pomimo że nie pochodził z proletariatu, to jednak zdołał zrobić karierę w Armii Czerwonej, zdobywając jej kolejne szczeble. Niemniej jednak, Agnessa bardzo szybko znudziła się tym małżeństwem. Czuła, że mąż i życie z nim całkowicie ją rozczarowało. I wtedy na swojej drodze spotkała Sieriożę Mironowa, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia. To uczucie towarzyszyło Agnessie do ostatnich godzin jej życia, bez względu na to, jak dalej potoczyły się jej losy. Sierioża Mironow to miłość jej życia, pomimo że byłby zdolny nawet do tego, aby ją rozstrzelać, gdyby tylko dostał taki rozkaz. Tak więc nadszedł w końcu dzień, w którym ten przystojny czekista został drugim mężem Agnessy...

Sierioża Mironow nigdy nie rozmawiał z Agnessą o swojej pracy. Obydwoje żyli w świecie niczym z bajki, zaś Agnessa nie mieszała się do spraw zawodowych swojego męża. Tak naprawdę zupełnie nie miała pojęcia, co dzieje się wokół niej. Z jednej strony władza ją rozpieszczała, a z drugiej deprawowała. Zarówno Sierioża, jak i Agnessa w najwyższym stopniu korzystali ze swoich przywilejów. Wokół panowało istne sowieckie piekło, zaś Mironowowie żyli niczym w innej rzeczywistości. Spełniane były nawet ich najmniejsze zachcianki. Działo się to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dookoła władza rozsiewała terror, panował głód, natomiast ludzie byli masowo wywożeni do gułagów i w efekcie więzieni i rozstrzeliwani. Na tle tego wszystkiego największym zmartwieniem Agnessy było to, jak będzie wyglądać na kolejnym wieczornym przyjęciu. Najważniejsza w tamtym momencie była dla niej zaprojektowana przez siebie suknia. Agnessa jak gdyby nie dostrzegała biedy, terroru, głodu. Żyła z przymkniętymi oczami. I kiedy już wydawało się, że epoka stalinizmu i NKWD będą dla nich jedynie idyllicznym wspomnieniem, nadeszło to, co najgorsze…


Sierioża Mironow w swoim biurze. Lata 30. XX wieku.


W jaki sposób zatem można traktować Żonę enkawudzisty? Czy są to pamiętniki? Na pewno nie, ponieważ to nie Agnessa Mironowa spisuje swoje wspomnienia, lecz Mira Jakowienko, słuchając uważnie opowieści swej rozmówczyni. Książka napisana jest lekkim językiem i różni się nieco od innych publikacji tego typu. Pomimo że mamy do czynienia z Wielkim Terrorem, to jednak tak naprawdę go nie widzimy. Agnessa omija skutecznie tragizm tamtego okresu. W moim odczuciu skupia się tylko i wyłącznie na sobie. Zachowuje się tak, jak gdyby inni zupełnie jej nie obchodzili. Nawet czas spędzony w łagrach opisuje nie tyle z perspektywy ludzi, którzy byli tam razem z nią, lecz ze swojego punktu widzenia, dużo uwagi poświęcając własnej osobie. Mówi o tym jak się ubierała; co robiła, aby nie stać się psychicznym więźniem, bo fizycznym oczywiście była. W tej kwestii nie ma wątpliwości. Niemniej, mentalnie nie dopuszczała do siebie myśli o swoim dramatycznym położeniu. Nawet będąc w łagrze nie zapomniała do czego służy jej nieprzeciętna uroda, mimo że już nieco zniszczona przez czas i przeżyte doświadczenia. Troska o nieskazitelny wygląd zewnętrzny towarzyszyła jej tak naprawdę do końca życia, podobnie jak zainteresowanie ze strony mężczyzn.

Agnessa po zwolnieniu z łagru
Chociaż Agnessa Mironowa była żoną kata, który na swoich rękach miał krew tysięcy ludzkich istnień i właśnie dzięki temu wzniósł się na najwyższe szczeble zawodowej kariery, to jednak nie boi się mówić o swoim stosunku do osoby Józefa Stalina (1878-1953). W chwili otrzymania wiadomości o jego zgodnie, tańczy z wielkiej radości na grobie „genialnego” niczym szalona. Czy zatem Agnessę Mironową można określić mianem „hipokrytki”? Jak ocenić jej postawę? Czy faktycznie chęć życia na najwyższym poziomie była silniejsza niż jakiekolwiek zasady moralne? A może Agnessa nie mówi całej prawdy? Czy jej spowiedź naprawdę jest szczera? Może jest coś, co stara się z całych sił ukryć przed światem? Tego zapewne nigdy już się nie dowiemy. Możemy jedynie snuć swoje indywidualne przypuszczenia i na swój własny sposób interpretować wyznania żony enkawudzisty.

Moim zdaniem ta biografia pokazuje przede wszystkim jak nisko i niespodziewanie można upaść, będąc na wyżynach, których wydawałoby się, że nie można nigdy opuścić. Nic w życiu nie trwa wiecznie. Kiedyś przychodzi taki dzień, że za wszystko trzeba zapłacić. Agnessa Mironowa w jakiś sposób bardzo drogo zapłaciła za lata życia przy swoim ukochanym czekiście, a były to bez wątpienia beztroskie lata ogromnego szczęścia i sukcesów. Możliwe, że ona tak tego nie odbierała. Być może to tylko czytelnik dostrzega tę ogromną cenę, którą Agnessa Mironowa musiała zapłacić za pławienie się w luksusach radzieckiej stalinowskiej elity.


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu 






* wszystkie zdjęcia pochodzą z książki Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej






środa, 9 lipca 2014

Francine Rivers – „Znamię lwa. Jak świt poranka” #3













Wydawnictwo: BOGULANDIA
Warszawa 2013
Tytuł oryginału: Mark of the Lion. As Sure as the Dawn
Przekład: Adam Szymanowski





„Germania” to nazwa ziem nadana przez starożytnych Rzymian terenom położonym na wschód od Renu oraz na północ od górnego i środkowego Dunaju. Z kolei termin „Germanie” Rzymianie zapożyczyli od Gallów, lecz nikt tak naprawdę nie wie skąd ta nazwa pochodziła, ani też, z jakiego powodu Gallowie tak właśnie nazwali swoich sąsiadów zza Renu. Germanię zamieszkiwały przede wszystkim plemiona germańskie, które jako jedne z nielicznych nigdy nie zostały całkowicie podporządkowane Imperium Rzymskiemu. Rzymianom jedynie kilka razy udawało się przekroczyć Ren, lecz nigdy nie zdołali na dłużej podporządkować sobie obszarów dzisiejszych Niemiec. Ren stał się więc umowną granicą Rzymu na wschodzie i żaden z późniejszych cesarzy nie usiłował poszerzać terytorium na wschód.

Pierwsze konflikty Germanów z Rzymianami zaczęły się pod koniec II wieku p.n.e. Wówczas napór Teutonów i Cymbrów na północną część Italii w 101 roku p.n.e. został powstrzymany przez Gajusza Mariusza (157 p.n.e.-86 p.n.e.). Z kolei w I wieku p.n.e. Germanie zajęli środkową Europę i toczyli tam zacięte walki z Rzymianami, którzy byli na najlepszej drodze zmierzającej do opanowania terenu leżącego pomiędzy Renem a Łabą. W I i II wieku n.e. Rzymianie urządzali wyprawy przeciwko Germanom, lecz nie przyniosły im one większych sukcesów, ponieważ oparte były głównie na polityce intryg i przekupstwa. Niemniej jednak zdołali narzucić swoje zwierzchnictwo pogranicznym plemionom Batawów, Fryzów, Cherusków czy Markomanów. Dość długie sąsiedztwo Rzymian wpłynęło na germański rozwój gospodarczy, społeczny oraz kulturowy, a to z kolei przejawiało się w przejmowaniu szeregu zdobyczy antycznej cywilizacji. W miarę upływu czasu Rzym zaczął jednak słabnąć, natomiast rosnący nacisk ze strony Germanów zmuszał Imperium Rzymskie do osiedlania swoich obywateli na obszarach pogranicznych.

Germańscy wojownicy praktycznie zawsze wyposażeni byli we włócznie. Samo uzyskanie statusu wojownika najprawdopodobniej związane było z otrzymaniem właśnie tego rodzaju broni, która miała znaczenie nie tylko militarne. Symbolizowała ona także pozycję w plemieniu. Właściciel włóczni stawał się pełnoprawnym członkiem tak zwanego „Thingu”, gdzie poprzez potrząsanie orężem, czyli vapnatak mógł wyrazić swoje zdanie na dany temat, na przykład skazać na śmierć winowajcę nawet z własnego plemienia. Pojawia się nawet przypuszczenie, iż istniały egzemplarze paradne tej broni, a te przeznaczone były tylko i wyłącznie do celów, które nie były związane z kwestią militarną. Archeologiczne znaleziska wydają się potwierdzać tę hipotezę, ponieważ niezwykle kunsztowne zdobienia niektórych grotów są tego doskonałym przykładem.

Chattowie to jedno z plemion germańskich, które zasiedlało tereny Hesji i Saksonii. W 10 roku p.n.e. zostało ono podbite przez Druzusa Starszego (38 p.n.e.-9 p.n.e.). Chattowie jako sąsiedzi Cherusków brali udział w walkach z Rzymianami, a było to w 9 roku n.e. w bitwie w Lesie Teutoburskim oraz w 15 roku n.e. podczas bitwy pod Wezerą z Germanikiem (15 p.n.e.-19 n.e.), który pomścił wtedy porażkę Warusa (ok. 46 p.n.e.-9 n.e.), będącego namiestnikiem Germanii. Germanik odzyskał wtenczas orły legionowe (insygnium legionów rzymskiej armii w postaci wizerunku orła). Chattowie nie weszli jednak w skład państwa Marboda (ok. 30 p.n.e.-37 n.e.), który był władcą germańskiego plemienia Markomanów. Niemniej jednak, wzięli udział w wojnach markomańskich, najeżdżając rzymską prowincję o nazwie Germania Superior. Po jakimś czasie Germanie najprawdopodobniej zostali wchłonięci przez Franków.



Możliwe, że tak właśnie wyglądały bitwy toczone pomiędzy Germanami a Rzymianami...


To tyle, jeśli chodzi o tło historyczne trzeciego tomu trylogii Francine Rivers pod tytułem Znamię lwa. Ta część opowiada o niejakim Artretesie, którego czytelnik poznał już w części pierwszej zatytułowanej Głos w wietrze. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że nasz główny bohater to mężczyzna dziki w dosłownym tego słowa znaczeniu. Do cywilizacji jest mu naprawdę bardzo daleko. Jedyne, czego pragnie od życia to zabijać swoich wrogów, a wrogami tymi są oczywiście Rzymianie. Artretes to przedstawiciel plemienia Chattów, a właściwie ich wódz. Dziesięć lat wcześniej po przegranej wojnie z Rzymianami został brutalnie przez nich pojmany i uprowadzony do Kapui, gdzie przez pewien czas był szkolony na gladiatora. Potem trafił na arenę do Rzymu, a następnie do Efezu.

Pomimo swojej wrodzonej dzikości, Artretes jest niezwykle przystojnym mężczyzną. Ma jasne włosy i błękitne, lecz niesamowicie zimne oczy, których już samo spojrzenie może zabijać. Przez lata niewoli zdołał wypielęgnować w sobie tak wiele nienawiści, że nawet sam w pewnym momencie nie potrafi jej unieść. W dodatku pewna bardzo piękna Rzymianka złamała mu serce, które rozpadło się na drobne kawałeczki, i nie jest już zdolne do żadnych uczuć. Chyba tylko do rzeczonej nienawiści. Ten związek pozostawił jednak w życiu Artretesa niezatarty ślad, bo narodziło się z niego dziecko. Dziecko niechciane ani przez ojca, ani tym bardziej przez matkę – wyrafinowaną i zepsutą do szpiku kości Rzymiankę. Niemniej jednak, w życiu tego maleństwa pojawił się ktoś, kto je uratował, i tuż przed skazaniem na pożarcie lwom, oddał w dobre ręce, gdzie należycie się nim zajęto. Niewolnica, która tego dokonała zdążyła jeszcze wyjawić gladiatorowi prawdę, a potem z podniesionym czołem i śpiewem na ustach, chwaląc Boga wyszła na efeską arenę na spotkanie śmierci.


Gdyby kiedyś zekranizowano Znamię lwa, 
być może wówczas Artretes wyglądałby właśnie tak...
Na zdjęciu Chris Hemsworth jako Thor w filmie Mroczny świat w reżyserii Alana Taylora


Jeszcze przed narodzinami syna, Artretes stał się wolnym człowiekiem, ponieważ w drodze eliminacji pokonał wszystkich swoich przeciwników, i tym samym został wyzwolony. Nie ciąży już na nim status niewolnika Imperium Rzymskiego, więc może rozporządzać swoim życiem według własnego uznania. Kupuje zatem piękną willę, bogato ją urządza oraz nabywa niewolników, aby służyli jemu i wybrance jego serca. Niestety, ukochana drwi z jego głębokiego uczucia i słucha rad tych, którzy pragną tylko i wyłącznie jej zguby. Artretes w swojej nienawiści i rozpaczy niszczy wszystko, co stanie na jego drodze. Rozbija i podpala meble, a sam udaje się gdzieś w góry okryty skórami, niczym zwykły barbarzyńca, którym w istocie przecież jest. Dopiero wieść o tym, iż jego syn jednak żyje, sprowadza go do domu. Od tej chwili życie Artretesa nabiera sensu. Pragnie za wszelką cenę odnaleźć swoje dziecko i zająć się jego wychowaniem. Czy zatem dziki człowiek pozbawiony choćby najmniejszych zasad będzie w stanie zaopiekować się niemowlęciem? Czy w jego sercu zapali się nagle światełko, które sprawi, że były gladiator zacznie inaczej patrzeć na życie? Czy zmieni swoją hierarchię wartości? Przestanie nienawidzić? Zacznie naprawdę kochać?

Życie Artretesa jeszcze bardziej komplikuje się, kiedy na jego drodze staje owdowiała młoda chrześcijanka o imieniu Rispa. Dziewczyna wcale nie jest tak czysta, jak można by się było tego spodziewać. Ma za sobą naprawdę koszmarną przeszłość, o której woli nie wspominać. Czy kiedy Artretes dowie się prawdy, będzie w stanie ją zaakceptować? A może postąpi z Rispą tak jak czynią to jego współplemieńcy, którzy „nieczystym” kobietom golą głowy, a następnie topią w bagnie? Czy zatem Rispa może czuć się bezpieczna w towarzystwie tego germańskiego olbrzyma?

Akcja trzeciego tomu trylogii w główniej mierze rozgrywa się na terenie Germanii. To tam główni bohaterowie udają się, aby nie dopuścić do powrotu Artretesa na arenę. Są bowiem tacy, którzy chętnie widzieliby go znowu rozlewającego krew przeciwników dla uciechy rzymskiego czy efeskiego motłochu. Byłego gladiatora wciąż dręczą koszmary, które są efektem tamtych niewolniczych lat. On już nie chce do tego wracać. Pragnie żyć jako wolny człowiek, więc szuka schronienia tam, gdzie wydaje mu się, że będzie czuł się najbezpieczniej, czyli w swojej ojczyźnie. Ale czy na pewno tak się stanie? Czy jego współplemieńcy przyjmą go z otwartymi ramionami po dziesięciu latach nieobecności w ojczyźnie? Jak bardzo ludzie, którzy mienili się niegdyś przyjaciółmi Artretesa zmienili się przez te wszystkie lata?

Jak świt poranka jest chyba najbardziej pogańską częścią tej trylogii. Czytelnik styka się tutaj ze światem rozmaitych zabobonnych wierzeń, które sprowadzają na ludzi ból i cierpienie. Jest bóg o imieniu Tiwaz, władający Germanią i posiadający na własność kapłanów, którzy wiernie mu służą, nawet wbrew sobie. W tym tomie część bohaterów jest pełna zawiści i robi wszystko, aby wyeliminować tych, których nienawidzą z tego bądź innego powodu. W moim odczuciu fabuła tego tomu chyba bardziej trzyma w napięciu niż akcja dwóch poprzednich części. Ale z drugiej strony książka dostarcza też szeregu wzruszeń. Spotyka się tutaj dwa światy, dwie tak różne rzeczywistości, że nie sposób uniknąć konfliktów. Ludzie z reguły boją się tego, co nie jest im znane, i to właśnie strach powoduje, że jedni na drugich naskakują, życząc im tego, co najgorsze.

Podobnie jak w poprzednich tomach, tutaj również widoczna jest ogromna zmiana, jaka zachodzi w człowieku. Z ludzkiego punktu widzenia niemożliwe jest, aby ktoś tak dziki jak Artretes nagle stał się cywilizowanym człowiekiem. W centrum tego wszystkiego znajduje się maleńkie dziecko, które potrafi zmienić każdego. Pod wpływem syna w byłym gladiatorze zachodzą ogromne zmiany. Pojawia się też miłość do kobiety. Miłość trudna, bo nie znajdująca spełnienia. Musi upłynąć naprawdę sporo czasu, aby do świadomości Artretesa dotarło to, co jest naprawdę ważne, zaś okoliczności temu towarzyszące są niesłychanie dramatyczne.

To już koniec trylogii Francine Rivers. Mam nadzieję, że są wśród Was tacy, których zachęciłam do jej przeczytania. W mojej ocenie to swoisty majstersztyk literatury. I oby takich książek pojawiało się na naszym rynku wydawniczym jak najwięcej. Książek, które pisane są na najwyższym poziomie, a swoją wymową porywają miliony ludzi na całym świecie.