środa, 13 października 2021

Renata Czarnecka – „Dwa królestwa, jedna krew. Dylogia andegaweńska” #1

 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki. Dziękuję!


Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.

Katowice 2021

 

Bardzo często uważa się, że za każdym odnoszącym sukcesy mężczyzną stoi kobieta. Spójrzmy zatem na rządy węgierskiego króla Karola I, bardziej znanego jako Karola Roberta (1288-1342) pochodzącego z dynastii Andegawenów. Jego panowanie rzeczywiście obfitowało w szereg sukcesów. W trwającej dekadę walce pokonał oligarchów zagrażających terytorialnej integralności kraju, a dzięki reformom gospodarczym i społecznym Królestwo Węgier zostało znacznie wzmocnione. Oczywiście dostępne informacje na temat jego czwartej żony, Elżbiety Łokietkówny (ok. 1305-1380), nie pozwalają zbyt wyraźnie dostrzec jej wpływu na sukcesy męża. Można jednak śmiało rzec, iż królowa spełniła swoje najważniejsze zadanie, czyli przede wszystkim dała życie spadkobiercom tronu.

Pierwsze znaczące informacje odnoszące się do Elżbiety, a znajdujące się w źródłach historycznych datowane są na rok 1320, czyli czas, kiedy Elżbieta i Karol stanęli na ślubnym kobiercu. Od tego czasu córka Władysława Łokietka (ok. 1261-1333) i Jadwigi Bolesławówny (ok. 1270-1339) pojawia się na kartach kronik dość regularnie i nie można już narzekać na brak informacji o jej życiu i działalności. Niestety, pierwsze lata jej życia, które przyszła królowa Węgier spędziła przy rodzicach nie są nigdzie odnotowane, choćby tylko w ogólnym zarysie. Dlatego też wiele kwestii wciąż pozostaje w sferze przypuszczeń i domniemań, a niekiedy może nawet i zwykłych plotek. Nie wiadomo też kiedy tak naprawdę Elżbieta przyszła na świat, ani gdzie dokonał się cud jej narodzin. Wielce prawdopodobne jest natomiast to, iż lata dzieciństwa spędziła na dworze matki, a wpływ na jej wychowanie miały klaryski, szczególnie te ze Starego Sącza, ponieważ matka Elżbiety darzyła je wyjątkowymi względami, a po śmierci Władysława Łokietka, Jadwiga sama wstąpiła do ich zakonu i tam zakończyła życie.


Domniemane przedstawienie Elżbiety Łokietkówny na zworniku sali gotyckiej
Kamienicy Hetmańskiej w Krakowie.
fot. Maciej Szczepańczyk

Wiele wskazuje na to, że to właśnie rzeczone klaryski troszczyły się o wykształcenie Elżbiety. To właśnie u nich musiała nauczyć się czytać po łacinie. Wspomnienia z tamtych czasów musiały więc dość głęboko tkwić w królowej Węgier, ponieważ w swoim nowym kraju szczególną opieką otaczała również ten zakon, nie szczędząc środków finansowych na jego utrzymanie. Pomimo że była daleko, to jednak nie zapomniała o sądeckich zakonnicach, gdyż nawet z dalekich Węgier działała na ich rzecz, stając po stronie klarysek podczas ich sporu z ówczesnym biskupem krakowskim. Spór ten dotyczył płacenia dziesięciny i miał miejsce w 1362 roku. To wszystko wskazuje na to, iż Elżbieta musiała wychowywać się w dość surowej i niemalże klasztornej atmosferze, z którą swoboda panująca na dworze Karola Roberta stanowiła żywy kontrast, co zapewne dla młodziutkiej Elżbiety było trudne do zaakceptowania. Jednakże czas wszystko zmienił.

W lipcu 1320 roku Elżbieta Łokietkówna została żoną króla Węgier, Karola Roberta. Jak przystało na tamte czasy, małżeństwo zostało zaaranżowane ze względów politycznych. Władysław Łokietek chciał zbliżyć się do Węgier, ponieważ tak nakazywała mu polityka, którą wówczas prowadził. Z Karolem Robertem łączyły go bowiem wspólne interesy, mające źródło w podstawach, na jakich obydwaj władcy opierali swoje rządy. I jeden, i drugi zawdzięczał tron walce z Czechami i oparciu się na Rzymie. Tak więc porozumienie polsko-węgierskie miało na celu prowadzenie wspólnej polityki wobec Przemyślidów, będących spadkobiercami luksemburskiej korony. Porozumienie to przez dziesiątki lat miało być wyznacznikiem politycznych dążeń Polski, w których zrealizowaniu sama Elżbieta również odegrała niemałą rolę. Małżeństwo Elżbiety i Karola Roberta nabrało też bezpośredniego znaczenia w związku z koronacją ojca panny młodej, która wyprzedziła je o niecałe pół roku, lecz wszelkiego rodzaju rozmowy i podróże poselstwa z Polski na Węgry i odwrotnie musiały odbywać się już znacznie wcześniej.

Dla Władysława Łokietka nie bez znaczenia okazał się protest, jaki przeciwko jego koronacji złożył u papieża król Czech, Jan I Luksemburski (1296-1346). Protest ten został złożony na podstawie odziedziczonych po Przemyślidach pretensji do polskiego tronu. Wprawdzie był on jedynie ustny i prawdopodobnie złożony na życzenie Krzyżaków, to jednak nie załatwiało to sprawy na przyszłość, zwłaszcza że zatarg z Krzyżakami o Pomorze nie rokował szybkiego zakończenia sprawy. Nikt przecież nie mógł zagwarantować, że gdyby nagle doszło do wojny między Polską a Zakonem Krzyżackim, to czeski król nie stanie się czynnym sojusznikiem Krzyżaków, używając w tym celu swoich pretensji do polskiego tronu. Dlatego też małżeństwo Elżbiety z Karolem Robertem miało być swego rodzaju przestrogą dla Jana Luksemburskiego, aby pohamował się w polityce dotyczącej Krzyżaków, ponieważ w innym razie Węgry dyplomatycznie, a może wręcz zbrojnie, staną po stronie Polski. Przyszłość pokazała, że Łokietek prowadził w tym kierunku naprawdę dobrą politykę. Trzeba też pamiętać, że oprócz polityki, rodzice Elżbiety połączeni byli z Węgrami przez tradycje rodzinne sięgające jeszcze czasów panowania Arpadów. Sympatie te na pewno wiele znaczyły przy aranżowaniu małżeństwa córki. Tak więc Elżbieta i Karol Robert byli ze sobą spokrewnieni i dzięki przodkom wywodzili się z tej samej dynastii, czyli wspomnianych już Arpadów. Lecz od czego jest papież, prawda? Karol Robert postarał się więc o stosowną dyspensę u papieża, a pod koniec czerwca 1320 roku Elżbieta wraz z licznym orszakiem i dobrze wyposażona przez rodziców ruszyła na Węgry.


Fragment pomnika Karola Roberta,
który znajduje się w Budapeszcie.


W Nowym Sączu na przyszłą królową czekali węgierscy panowie, do których Łokietkówna dołączyła 1 lipca. Sam Karol Robert również wyjechał jej naprzeciw, a potem wszyscy udali się w podróż do Budy, gdzie w niedzielę 6 lipca 1320 roku odbył się ślub Elżbiety i Karola Roberta, a po niej nastąpiła koronacja młodej małżonki w Białogrodzie, której według zwyczaju dokonywał aktualny biskup weszpremski będący jednocześnie kanclerzem królowej. W tym konkretnym przypadku był to biskup o imieniu Henryk, dawny prepozyt spiski. I tak oto Elżbieta Łokietkówna została czwartą małżonką węgierskiego króla, Karola Roberta, choć niektórzy twierdzą, że trzecią, ponieważ pierwsze małżeństwo króla z Marią Halicką (przed 1293-1341) zostało prawnie zakwestionowane. Opuściła więc młodziutka Elżbieta Polskę i krakowski zamek na długie pięćdziesiąt lat. I choć w tym czasie zdarzało jej się odwiedzać Polskę, to jednak do domu wróciła tak naprawdę już jako pochylona wiekiem staruszka, aby w imieniu swego syna, Ludwika I Węgierskiego (1326-1382), uporządkować sprawy państwa po zmarłym bracie.

To właśnie ślub Elżbiety Łokietkówny i Karola Roberta rozpoczyna akcję najnowszej powieści Renaty Czarneckiej. Jest zatem rok 1320. Młoda i pełna obaw córka Władysława Łokietka i starsza siostra przyszłego króla Polski, Kazimierza III Wielkiego (1310-1370), opuszcza Wawel i wraz ze swoim orszakiem udaje się na Węgry, aby tam poślubić przeznaczonego jej mężczyznę. Elżbieta ma własną wizję małżeństwa, lecz kiedy staje przed nią przystojny, choć już nie taki młody Karol Robert, wówczas jej serce zaczyna bić mocniej. I chyba właśnie w tym momencie zdaje sobie sprawę, że jej związek z węgierskim królem wcale nie będzie taki niewinny, jak jeszcze niedawno go sobie wyobrażała. Niebawem na świat przychodzi ich pierwsze wspólne dziecko, upragniony syn. Wydaje się też, że Elżbietę i Karola zaczyna łączyć coś więcej, niż tylko zwykła polityka. Pojawia się bowiem uczucie, czego chyba oboje się nie spodziewali, ponieważ małżeństwo przez nich zawarte miało być przecież zwykłym układem politycznym. Szybko jednak okazuje się, że życie Elżbiety na węgierskim dworze wcale nie będzie takie sielankowe. Pierwsze tego oznaki pojawiają się w chwili, gdy odwiedza ją młodszy brat, Kazimierz. Konsekwencje tej wizyty są tragiczne.


Joanna I, królowa Neapolu, hrabina Prowansji, księżna Achai
i tytularna królowa Jerozolimy


Mijają lata. Umiera nie tylko Karol Robert, ale też król Neapolu, Robert I Mądry (ok. 1278-1343). Zgodnie z obowiązującym prawem korona należy się Węgrom. Nikt jednak nie chce sięgać po nią przemocą. Dlatego też wszyscy zainteresowani patrzą z nadzieją na skojarzone wcześniej polityczne małżeństwo pomiędzy wnuczką Roberta Mądrego, Joanną (1326-1386), którą ten uczynił swoją spadkobierczynią z braku żyjących męskich potomków, a młodszym synem Elżbiety i Karola Roberta, Andrzejem Andegaweńskim (1327-1345). Małżeństwo andegaweńskich kuzynów miało więc na celu odsunąć pretensje króla Węgier do korony neapolitańskiej. Czy tak się faktycznie stało? Nie, ponieważ już wkrótce nad Neapolem zbierają się czarne chmury, które mogą zwiastować tylko jedno: WOJNĘ. Neapolitańczycy z każdym dniem coraz bardziej nienawidzą Węgrów. To musi skończyć się rozlewem krwi. Nie ma innego wyjścia. Korona Neapolu może być utrzymana tylko w jeden sposób. Trzeba przelać krew i wymordować wszystkich, którzy ośmielają się rościć do niej jakiekolwiek prawa. Tymczasem Elżbieta zatroskana o sprawy państwa i twardo stojąca po stronie nowego króla Węgier, swego najstarszego syna Ludwika, przebywa w Budzie i żarliwie modli się o to, aby sprawy potoczyły się po myśli Węgrów. Czy tak się faktycznie stanie? A może niewyobrażalna chęć zemsty za doznane krzywdy odbierze rozsadek głównym graczom tej krwawej walki o tron?

Dwa królestwa, jedna krew to pierwsza część opowieści o Andegawenach. W planie jest jej kontynuacja. Podczas lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że historia opowiedziana piórem Renaty Czarneckiej ma wiele wspólnego z angielską Wojną Dwu Róż, gdzie przedstawiciele tej samej dynastii Plantagenetów przez długie trzydzieści lat toczyli krwawe boje o koronę Anglii. Tam również główne role odgrywały kobiety, ale tylko jedna z nich była obecna na polach bitew. Pozostałe kierowały swoimi mężczyznami w bardziej dyplomatyczny sposób poprzez zawiązywanie spisków i intryg, a niekiedy nawet zawieranie korzystnych układów politycznych. W tym przypadku mamy natomiast dwie odważne i silne kobiety, które dzieli nie tylko różnica wieku czy pochodzenie, ale też sposób postrzegania konkretnych spraw. Zarówno Elżbieta, jak i młoda Joanna pragną przeciągnąć sznur na swoją stronę, a na sznurze tym zawieszona jest korona Neapolu. Obydwie kobiety są bezwzględne. Aby postawić na swoim nie cofną się przed niczym, nawet przed przyzwoleniem na morderstwo, które dla tej drugiej strony jest niczym wbicie sztyletu prosto w serce.


Morderstwo Andrzeja Andegaweńskiego, księcia Kalabrii
i męża Joanny I
Obraz został namalowany w 1835 roku. 
autor: Karl Bryullov (1799-1852)


Akcja powieści toczy się niezwykle dynamicznie. Z każdą kolejną stroną i z każdym kolejnym rozdziałem czytelnik coraz głębiej wnika w zawiłości konfliktu i podąża w ślad za bohaterami. Do jednych czuje większą sympatię, zaś innym życzy jak najgorzej. Lekkie pióro autorki i gawędziarski styl pisania doskonale oddające realia średniowiecza tylko podnoszą walor opowiadanej historii. Trzeba więc przyznać, że Renata Czarnecka naprawdę potrafi opowiadać historię. Jej bohaterowie są żywi, aktywni i mają naprawdę wiele do powiedzenia czytelnikowi; nawet temu czytelnikowi, który na co dzień nie za bardzo interesuje się historią. Autorka wkłada w ich usta słowa, które zapewne mogły kiedyś zostać przez nich wypowiedziane, co jeszcze wyraźniej oddaje klimat tamtych czasów. Nie mam tej powieści nic do zarzucenia. Czyta się ją jednym tchem. Trudno jest odłożyć na półkę, zanim nie przeczyta się ostatniej strony. Dwa królestwa, jedną krew polecam nie tylko miłośnikom historii, ale też każdemu czytelnikowi, który chciałby poznać opowieść pełną emocji i opartą na faktach, które być może zostały nieco zapomniane i wyparte przez inne wydarzenia historyczne, które są znacznie bardziej znane i eksponowane zarówno w polskiej, jak i światowej literaturze.


Agnieszka Różycka

tłumaczka, autorka, eseistka i dziennikarka







sobota, 9 października 2021

Dorota Ponińska – „Romantyczni. Romantyczni w Paryżu” #2

 




Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki i Wydawnictwa. Dziękuję!


Wydawnictwo: LIRA

Warszawa 2021

 

 

Pod koniec XVIII wieku Polska została rozdarta na trzy części przez trzech zaborców, tj. Rosję, Prusy i Austrię. Generalnie przyjmuje się, że okres rozbiorów trwał przez sto dwadzieścia trzy lata. Nie był to jednak jednolity czas, ponieważ sytuacja polityczna na poszczególnych obszarach zależała od tego, w jakim zaborze się znajdowały. Można przyjąć, że najmniej dotkliwe represje dotykały ludzi mieszkających w zaborze austriackim, czyli innymi słowy w Galicji. Żyjący tam Polacy mogli posługiwać się językiem polskim zarówno w urzędach administracyjnych, jak i w szkołach. W zaborze pruskim prowadzono natomiast politykę germanizacji, zaś kultywowanie polskich tradycji i języka było ostro blokowane przez władze. Na terenie zaboru rosyjskiego sytuacja była nieco złożona. W różnych okresach podejście do sprawy polskiej było inne, tj. od względnie liberalnego po skrajnie restrykcyjne, mające na celu wykorzenienie jakichkolwiek przejawów polskości.

Podczas zaborów na terenie należącym wcześniej do Polski powstawały tzw. państwa marionetkowe, czyli niesamodzielne, a w polityce i ekonomii całkowicie zależne od innego państwa, w tym przypadku od zaborców. W tego rodzaju państwach władze wyznaczane były przez państwo-hegemona. Dla niektórych Polaków państwa marionetkowe stawały się więc sceną, na której mogli prowadzić działania zmierzające do odzyskania niepodległości. W czasie kiedy Napoleon Bonaparte (1769-1821) odnosił zwycięstwa powstało Księstwo Warszawskie (1807-1815), które choć formalnie było niezależne, to jednak w rzeczywistości podporządkowane Cesarstwu Francuskiemu. Taki stan rzeczy wielu Polakom dawał nadzieję na wyzwolenie spod obcej władzy. Dlatego też u boku Napoleona walczyło wielu polskich żołnierzy, w tym słynne Legiony Polskie we Włoszech pod dowództwem generała Jana Henryka Dąbrowskiego (1755-1818).


Starcie belwederczyków z kirasjerami rosyjskimi na moście w Łazienkach 29 listopada 1830 roku
Obraz został namalowany w latach 90. XIX wieku.
autor: Wojciech Kossak (1856-1942)


Po klęsce Napoleona Kongres Wiedeński ustanowił natomiast Królestwo Polskie, zwane również Królestwem Kongresowym. W praktyce było ono zależne od Imperium Rosyjskiego, ale mimo to zagwarantowanych było tam szereg swobód, jak własna konstytucja, parlament, wojsko, waluta i szkoły. To właśnie w Królestwie Polskim powstał Uniwersytet Warszawski. Jednakże rosyjski car zawsze był królem, a Rosja kontrolowała jego politykę zagraniczną. Był to więc okres, w którym mogła rozwijać się polska kultura i nauka, lecz państwo wciąż nie mogło być niepodległe.

Żadna wolność nie mogła przesłonić faktu, że rosyjski car pozostał królem Polski. Ponadto Królestwo Polskie powstało w wyniku porozumienia między zaborcami, a nie na mocy suwerennej decyzji narodu polskiego. Jak zawsze zdania wśród Polaków były mocno podzielone. Niektórzy uważali, że powinni współpracować z Rosjanami, by wykorzystać zdobyte przez nich swobody dla Polski i poczekać na bardziej dogodny moment w historii. Jednakże wielu Polaków nie chciało dłużej czekać i uznało, że nadszedł już najwyższy czas, aby wyrwać się spod buta zaborców. Dlaczego? Otóż dlatego, że bardzo często dochodziło do łamania swobód zagwarantowanych w konstytucji z 1815 roku. Sytuację dodatkowo pogorszyło brutalne zachowanie carskiego namiestnika, a zarazem brata cara, wielkiego księcia Konstantyna Romanowa (1779-1831). Ponadto powstało wiele tajnych stowarzyszeń i organizacji patriotycznych, które były represjonowane przez administrację carską. Powstańcze duchy podsycane były informacjami o udanych powstaniach w Grecji i Belgii, a także o rewolucji lipcowej w Paryżu (27-29 lipca 1830 roku). Z tego powodu car Mikołaj I Romanow (1796-1855) planował interwencję zbrojną w Paryżu i w Belgii. Do tej militarnej operacji chciał wykorzystać polskie wojsko, ale Polacy nie chcieli brać w tym przedsięwzięciu udziału. 

I tak oto wybuchło Powstanie Listopadowe, które trwało prawie rok, tj. od 29 listopada 1830 do 21 października 1831 roku. Swym zasięgiem objęło Królestwo Polskie i Litwę oraz część Ukrainy i Białorusi. W czasie powstania doszło do kilkudziesięciu bitew. Jedną z najsłynniejszych była nierozstrzygnięta bitwa pod Olszynką Grochowską, która rozegrała się 25 lutego 1831 roku, a było to dokładnie na wschodnich przedpolach Warszawy. Samo powstanie wybuchło w Warszawie w nocy z 29 na 30 listopada. Tamta noc znana jest dziś jako Noc Listopadowa. Obecnie wielu historyków uważa, że powstanie miało jednak szansę powodzenia. Niestety, podzieliło się ono na różne frakcje. Jedni chcieli ugody z carem, natomiast drudzy opowiadali się za przyłączeniem się całego narodu do walki, włączając w to także chłopów, zaś inni stanowczo sprzeciwiali się zniesieniu pańszczyzny, co z kolei zniechęcało chłopów do popierania powstania. Pozornie doświadczeni dowódcy wojskowi okazali się nieudolni i nie wierzyli w zwycięstwo. Niestety, państwa zachodnie również miały negatywny stosunek do powstania. Trzeba też pamiętać o militarnej przewadze Rosji, która była wtedy znacząca. Wszystkie te przyczyny doprowadziły w konsekwencji do upadku powstania.


Polski Prometeusz jako alegoria upadku Powstania Listopadowego
Obraz został namalowany w 1831 roku.
autor: Horace Vernet (1789-1863)

Niestety, represje po Powstaniu Listopadowym były bardzo dotkliwe. Tych, którzy brali w nim udział skazywano na śmierć lub wysyłano na Syberię. Car zniósł też dotychczasowe wolności. Wojsko polskie zostało włączone do armii rosyjskiej, gdzie obowiązywała służba wojskowa trwająca aż dwadzieścia pięć lat. Zlikwidowano polski parlament i administrację, a później także polski system pieniężny oraz polski system wag i miar. Polska była również zobowiązana do płacenia wysokiej daniny. I wtedy rozpoczęła się Wielka Emigracja. Wielu ważnych polskich artystów i działaczy musiało opuścić kraj. To właśnie na tej emigracji po Powstaniu Listopadowym najsłynniejszy polski poeta, Adam Mickiewicz (1798-1855), napisał epopeję narodową Pan Tadeusz.

Jak to zwykle bywa w takich przypadkach tutaj też zdania historyków są podzielone. Polacy ponieśli ogromne konsekwencje z powodu wybuchu powstania, które pośrednio odczuwano aż do odzyskania niepodległości. W 1863 roku doszło natomiast do kolejnego buntu. Tym razem było to Powstanie Styczniowe, które także zakończyło się klęską. Mimo to Polacy nie stracili wiary w sens walki o niepodległość. Pamięć powstań była bowiem pielęgnowana i pomagała przyszłym pokoleniom w dążeniu do odzyskania niepodległości, co ostatecznie nastąpiło w 1918 roku.

Najnowsza powieść Doroty Ponińskiej, a zarazem drugi tom trylogii Romantyczni, opowiada właśnie o tym, co działo się z Polakami po upadku Powstania Listopadowego. Autorka skupia się na Wielkiej Emigracji i postaciach z nią związanych. Większość bohaterów czytelnik spotkał już na kartach pierwszego tomu. Akcja rozpoczyna się w 1832 roku, a poszczególni bohaterowie są rozproszeni po świecie. Jedni przebywają we Francji, inni w Anglii, a jeszcze inni wciąż mieszkają w Krzemieńcu na terenie obecnej Ukrainy. Żadna z tych osób nie może pogodzić się z upadkiem Powstania Listopadowego i przegranej, która zaprzepaściła odzyskanie niepodległości i ostateczne wydostanie się spod władzy zaborców. Oni wiedzą, że na wolność trzeba będzie jeszcze poczekać, ale przecież mają siebie nawzajem i mają broń, której mogą użyć w każdej chwili, aby podnieść morale tych, którzy utracili już nadzieję i wiarę w to, że może być lepiej. Tą bronią są słowa przenoszone na papier oraz spotkania podnoszące na duchu i dodające siły do dalszej walki.


Tak obecnie wygląda Hôtel Lambert w Paryżu, który podczas Wielkiej Emigracji
był centrum spotkań przedstawicieli polskiej polityki i kultury. Fotografia pochodzi z 2010 roku.

Zacznijmy jednak od początku. Maurycy Kamienicki, którego czytelnik poznał w pierwszym tomie jako młodego chłopaka chcącego za wszelką cenę wyjechać do Wilna, aby poznać, czym jest prawdziwe życie, tym razem przebywa na wygnaniu w Awinionie. Brał udział w Powstaniu Listopadowym, więc aby uniknąć represji ze strony zaborcy, musiał uciekać z kraju, który kochał, pozostawiając w nim żonę i dzieci. Tęsknota za domem i rodziną rozdziera mu serce każdego dnia, ale nic nie może na to poradzić. Mijają dni, mijają lata, a on wciąż na wygnaniu. I tylko listy stanowią dla niego jakąkolwiek pociechę. Tymczasem w Londynie książę Adam Czartoryski (1770-1861) próbuje robić wszystko, co tylko w jego mocy, aby zdobyć sojuszników, którzy pomogliby Polsce odzyskać niepodległość. Podczas gdy jego żona Anna z Sapiehów (1799-1864) przebywa z dziećmi we Francji, on cały czas negocjuje z Anglikami. Czy uda mu się zdobyć ich przychylność? Czy Anglicy podzielą jego racje i uwierzą w sens dalszej walki o wolność Polski?

Z kolei w Paryżu polscy romantyczni poeci przelewają swoje myśli na papier, tym samym wzbudzając nadzieje na lepsze jutro. Pragną w ten sposób sprawić, aby to, co niedawno było ich udziałem albo z różnych powodów obserwowali z boku, stało się nieśmiertelne i niosło innym nadzieję. Lecz z drugiej strony sami wcale nie są tak pozytywnie nastawieni do życia. Szczególnie schorowany i słaby fizycznie Juliusz Słowacki (1809-1849) co i rusz popada w przygnębienie, które jeszcze dodatkowo wzmaga się, gdy do jego uszu dociera wieść, iż niejaki Adam Mickiewicz bryluje na salonach i budzi powszechny zachwyt. I tak oto zaczyna się rywalizacja pomiędzy dwoma najwybitniejszymi romantykami XIX wieku. W dodatku Julek rozpaczliwie tęskni za matką, od której dzielą go tysiące kilometrów. Jak gdyby tego było mało, pewnego dnia zupełnie nieoczekiwanie pojawia się ktoś z Litwy, kto przynosi ze sobą całkiem inny obraz świata. Wśród swoich zwolenników, których ma całkiem sporo, roztacza nieprawdopodobne wizje oparte bardziej na kwestiach duchowych, niż na naukowych. Kim jest ten człowiek i jaki cel mu przyświeca? Czy dla zagubionych i wciąż poszukujących sposobu na odzyskanie wolności ludzi jego przesłanie stanie się wybawieniem czy może przekleństwem?


Fryderyk Chopin (1810-1849) gra poloneza podczas jednego z balów
u księcia Adama Jerzego Czartoryskiego w Hôtelu Lambert. 
Obraz został namalowany w 1859 roku.
autor: Teofil Kwiatkowski (1809-1891)

Romantyczni w Paryżu to doskonała kontynuacja losów bohaterów, których poznaliśmy w pierwszym tomie. Dorota Ponińska przy pomocy słów maluje świat, który niby znamy z lat szkolnych, a jednak wydaje się, że tak naprawdę mamy do czynienia z czymś zupełnie innym i nowym. Zarówno na kartach pierwszego, jak i drugiego tomu tej historii żyją ludzie prawdziwi, tacy z krwi i kości, a nie jedynie nieruchome manekiny, o których mówił ten czy inny polonista, okraszając informacje konkretnymi datami. Choć poszczególni bohaterowie generalnie stoją po tej samej stronie, to jednak bywają sytuacje, kiedy dochodzi pomiędzy nimi do konfliktów. Swoje zdanie mają tutaj również kobiety. I choć ich jedyną rolą powinno być małżeństwo, rodzenie dzieci oraz dbanie o męża i dom, to jednak nie pozostają bierne i wtrącają się do spraw ważnych i mogących mieć ogromne znaczenie w przyszłości. Romantyczne kobiety pragną być samodzielne, nie chcą, aby ktoś inny sprawował nad nimi kontrolę i układał im życie, są odważne, a wszelkie decyzje mające związek z ich życiem chcą podejmować samodzielnie.

Do tego, co powyżej dochodzi jeszcze różnica pokoleń. Dzieci tych, którzy walczyli w Powstaniu Listopadowym nie do końca podzielają zdanie swych rodziców. Młode pokolenie myśli już zupełnie inaczej, wyznaje inne wartości i inne priorytety. Nie zna niewoli, gdyż wychowało się w świecie bez zaborców, bez represji i bez ograniczeń. Młodzi ludzie mogą bez przeszkód rozwijać swoje zainteresowania, spełniać marzenia, czy też rozwijać pasje. Dlatego też sposób postrzegania rzeczywistości, jaki prezentują ich rodzice, jest im obcy, a wręcz dla nich niezrozumiały. Nie chcą iść drogą starszego pokolenia. Mają własną wizję świata i własne przekonania. Czasami nawet wyśmiewają swoich starych rodziców.

Trudno jest oceniać konkretny tom historii, która jeszcze się nie zakończyła. Nie jest łatwo pisać o Romantycznych w Paryżu bez odniesienia się do Romantycznych. Podobnie jak nie można ocenić tej opowieści, nie znając jej zakończenia. Dla mnie trylogia Romantyczni jest ważna chociażby już z tego powodu, że ukazuje czas zaborów przez pryzmat żywych ludzi, a nie jedynie suchych faktów i dat. Samo podjęcie tematu przez autorkę już jest dla mnie swego rodzaju nowością. Do tej pory nie miałam bowiem okazji przeczytać powieści, która skupiałaby się na ludziach literatury z tamtego okresu. Przeważnie różni pisarze przedstawiali czas zaborów od strony politycznej i militarnej. Tutaj natomiast mamy walkę na płaszczyźnie intelektualnej, a nie zbrojnej. Dla mnie jest to swego rodzaju nowość. Myślę, że taki sposób pokazania trudnych, choć bardzo ciekawych czasów jest w stanie przyciągnąć wielu czytelników. Zachęcam zatem wszystkich do lektury Romantycznych.

 

Jeśli chcesz przeczytać esej na temat pierwszego tomu, kliknij tutaj.


Agnieszka Różycka

tłumaczka, eseistka, autorka, dziennikarka

 








piątek, 11 czerwca 2021

Magdalena Zimniak – „Żywa i martwa”

 

 

 


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki i Wydawnictwa. Dziękuję!


Wydawnictwo: PROZAMI

Warszawa 2021                                                          


 

Nie od dziś wiadomo, że ludzka psychika skrywa w sobie wiele tajemnic. Umysł człowieka jest naprawdę skomplikowany, a naukowcy wciąż usiłują zrozumieć i odkryć, co znajduje się w ludzkich głowach i co kieruje rozmaitymi procesami, które w nich zachodzą, a także jaka jest przyczyna tych czy innych zachowań, czasami wręcz niewiarygodnych, które nie dają wytłumaczyć się w sposób logiczny. Dlaczego tak często krzywdzimy innych ludzi zamiast być dla nich życzliwymi? Czy obserwowanie ludzkiego cierpienia, którego sami staliśmy się przyczyną, zapewnia nam przyjemność co najmniej taką samą, jak podczas jedzenia czekolady? Daje satysfakcję? Sprawia, że czujemy się tak, jakbyśmy mieli nad tą osobą władzę? Dlaczego z taką łatwością niszczymy innych zamiast nieść im pomoc? Co powoduje, że wybieramy zło, choć logicznym wydaje się wybór dobra? Może dzieje się tak dlatego, że zło bardziej fascynuje, podnosi poziom adrenaliny, pozwala choć przez chwilę poczuć się kimś naprawdę ważnym i mającym wpływ na innych, przeważnie słabszych?

Magdalena Zimniak to jedna z tych pisarek, które nie boją się zajrzeć nawet w najgłębsze zakamarki ludzkiej psychiki. Na kartach jej książek pojawiają się bohaterowie, którzy pod wpływem rozmaitych wydarzeń nie zawsze potrafią poradzić sobie w życiu, co w konsekwencji sprawia, że ich funkcjonowanie w społeczeństwie jest poważnie zaburzone. Autorka ma już na swoim koncie kilka powieści, które klasyfikuje się jako thrillery psychologiczne. Każda z tych książek jest inna i każda budzi w czytelniku inne emocje. Nie inaczej dzieje się też w przypadku najnowszej powieści zatytułowanej Żywa i martwa. Już sam tytuł przyciąga uwagę i daje do myślenia. Bo jak można być jednocześnie żywym i martwym?

Choć narracja prowadzona jest z perspektywy kilku bohaterów, to jednak główną postacią jest tutaj siedemnastoletnia Maja Johnson. Dziewczyna pochodzi z polsko-amerykańskiej rodziny. Na pozór wydaje się, że jest to typowa nastolatka, może czasami nieco zbuntowana, ale generalnie niczego poważnego nie można jej zarzucić. Aż tu pewnego dnia Maja oznajmia, że… umarła. Tak, umarła. Nie żyje i już. A zatem jak to się mogło stać, skoro wciąż w miarę normalnie funkcjonuje? Chodzi do szkoły, je, śpi i praktycznie robi wszystko to, co każdy żywy człowiek. Niemniej, ona twardo upiera się, że tak naprawdę nie żyje, a jej ciało z każdą chwilą ulega rozkładowi niczym u nieboszczyka zjadanego przez robaki. I nie pomagają żadne tłumaczenia. Ona wie swoje. Co w takim razie stało się z Mają, że tak nagle się zmieniła i wygaduje rzeczy, które wydają się absurdalne? A może to niedawna wizyta u babci mieszkającej w Stanach Zjednoczonych sprawiła, że dziewczyna straciła rozum? Ale czy faktycznie go postradała, czy może tylko próbuje coś w sobie zagłuszyć? Co takiego wydarzyło się za oceanem i czy jest jeszcze szansa na to, aby Maja wróciła do normalnego życia?

Na dziwne zachowanie Mai nie jest obojętna szkolna psycholog. Kobieta robi wszystko, aby pomóc dziewczynie. Z każdym dniem stara się coraz głębiej poznać nie tylko psychikę Mai, ale także dotrzeć do przeszłości dziewczyny i jej rodziny, ponieważ uważa, że to tam tkwi problem. Czy Iwonie uda się przywrócić Mai równowagę psychiczną? A może sama narazi się na niebezpieczeństwo? Co takiego skrywa rodzina Johnsonów i jak odkrycie tajemnicy sprzed lat wpłynie na jej dalsze funkcjonowanie w społeczeństwie? 

Żywa i martwa to przede wszystkim powieść dotykająca problemów, o których nie jest łatwo mówić. Autorka ukazuje tutaj nie tylko relacje pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny, ale także pomiędzy wplątanymi w to wszystko osobami z zewnątrz. Z pozoru normalna i prawidłowo funkcjonująca rodzina tak naprawdę w pewnym momencie staje się patologiczna. I nie ma tutaj znaczenia ani pochodzenie jej członków, ani ich wykształcenie, ani też miejsce ich zamieszkania. Okazuje się bowiem, że każdy może paść ofiarą uzależnienia od pewnych zachowań czy nawet osób, które jest silniejsze, niż zdrowy rozsadek. Można zdawać sobie sprawę z tego, że to, co się robi jest złe, ale jednocześnie tak trudno jest przestać to robić. Wydaje się, że dla uwikłanych w to wszystko bohaterów nie ma już nadziei na zmianę ich postępowania. Wiedzą, że krzywdzą, lecz za nic nie potrafią nad tym zapanować, jednocześnie wciągając w swój koszmar innych.

Najnowsza powieść Magdaleny Zimniak stawia przed czytelnikiem szereg pytań. Jednym z nich jest pytanie dotyczące tego, czy można bezwarunkowo ufać osobom, z którymi latami żyje się pod jednym dachem. Ich niejednoznaczne zachowanie można tłumaczyć z jednej strony chorobą, a z drugiej jakimś niezrozumiałym wyrafinowaniem. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że niewinne osoby powoli wciągane są w tę psychologiczną patologię i w pewnym momencie nie ma już dla nich drogi ucieczki, co może skończyć się tragedią. Ale to nie wszystko. Analizując zachowanie poszczególnych bohaterów można zastanawiać się również nad tym, jakiego rodzaju uczuciem obdarzają siebie nawzajem i do czego to uczucie ich upoważnia. Czy jest to miłość? Czy może miłość, lecz podszyta nienawiścią i chęcią wzięcia odwetu na innych za coś, co stało się w przeszłości? Czy może jest to tylko zwykłe uzależnienie nie tylko od konkretnych zachowań, ale także od osób wywierających naprawdę silny wpływ na tych, których należy chronić i przede wszystkim nie krzywdzić?

W dzisiejszych, naprawdę trudnych czasach, powieść Magdaleny Zimniak pokazuje otaczający nas świat i to bez żadnego retuszu. Problemy, z którymi muszą poradzić sobie bohaterowie książki są obecne w naszym życiu na co dzień, tylko mało kto o nich mówi głośno. Czasami robią to media. Generalnie tego rodzaju problemy przez lata zamiatane są pod dywan albo przechowywane w czterech ścianach domu i dopiero, gdy dojdzie do tragedii świat dowiaduje się o tym, jak bardzo ofiara musiała cierpieć zanim sprawa wyszła na jaw. Czytając powieść nie mogłam zrozumieć, jak mocno główna bohaterka musi być związana ze swoim ojcem, aby nie starać się od niego uciec i szukać pomocy na zewnątrz. Zastanawiałam się, co takiego trzyma ją w domu tego człowieka. Miłość? Szacunek? Bezsilność? Uzależnienie? Przywiązanie? Poczucie obowiązku? A może wspomnienie o ukochanej matce, która przecież w tym domu kiedyś przebywała?

Moim zdaniem na temat Żywej i martwej można pisać w nieskończoność. Jest to powieść tak mocno osadzona w psychologii, że każdego z bohaterów można poddać głębokiej analizie i dotrzeć do najdalszego zakamarka jego psychiki. Myślę też, że każdy czytelnik odbierze tę powieść na swój własny sposób. Nie jest to na pewno lektura łatwa. Zmusza bowiem do myślenia, refleksji, zastanowienia się nad otaczającym nas światem i jego mieszkańcami, jak również do tego, że zawsze powinniśmy być czujni i zwracać uwagę na ludzkie zachowania, które czasami swoje źródło mogą mieć w dramacie, jaki rozgrywa się w życiu danego człowieka i czterech ścianach jego domu. Polecam tę książkę każdemu, kto ceni sobie niebanalne historie wypełnione treścią, zamiast górnolotnymi frazesami. 

 

Agnieszka Różycka 

tłumaczka, eseistka, autorka, dziennikarka