czwartek, 3 marca 2016

Maureen Lee – „Wędrówka Marty”














Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa 2012
Tytuł oryginału: Martha’s Journey
Przekład: Ewa Morycińska-Dzius





Podczas pierwszej wojny światowej mężczyźni i kobiety służący w armii brali udział w jednej z najbrutalniejszych form walki, o jakich kiedykolwiek słyszał świat. Na wiele długich miesięcy, a nawet lat, miliony ludzi zostało wysłanych do prowadzenia walk zbrojnych z dala od rodzinnych domów i zmuszonych do uczestniczenia w szeregu straszliwych zdarzeń, które tragicznie odbiły się zarówno na ich zdrowiu fizycznym, jak i emocjonalnym. Nowoczesne – jak na tamte czasy – technologie dostępne dla każdej armii w połączeniu z ogromną liczbą ludzi zmobilizowanych do walki, dokonały w latach 1914-1918 straszliwych, śmiercionośnych i przerażających zniszczeń. Rozwój technologiczny, który nastąpił pod koniec XIX wieku sprawił, że wojsko zostało wyposażone nie tylko w ciężkie działa, ale także w karabiny maszynowe będące niezwykle skuteczną bronią defensywną tworzącą śmiercionośną strefę ognia w pierwszym szeregu obrońców. Niektórzy żołnierze musieli także kopać rowy, w których umieszczano karabiny maszynowe, co chroniło ludzi przed ostrzałem ze strony wroga i pozwalało im na wystrzeliwanie amunicji bez narażania się na niebezpieczeństwo. Nową bronią, która została wprowadzona podczas pierwszej wojny światowej był trujący gaz zgromadzony w specjalnych zbiornikach. Używano go w latach 1915-1916. Gaz sprawiał, że walka z każdą chwilą stawała się coraz bardziej nieprzewidywalna.

Jeszcze zanim rozpoczęła się decydująca bitwa, niesamowicie wyczerpujące było życie na froncie. Przez kilka dni lub tygodni mężczyźni pozostawali pod gołym niebem, mając ograniczony dostęp do jakiegokolwiek miejsca, gdzie mogliby schronić się przed zimnem, wiatrem, deszczem, śniegiem, bądź też przed żarem lejącym się latem z nieba. Wojsko poprzez swoje działania niszczyło dotychczasowy krajobraz, redukowało liczbę drzew i budynków, co powodowało wyludnienie okolicy, a wtedy na niektórych obszarach można było dostrzec jedynie gruz zmieszany z błotem. Nieustannie słychać było przerażające odgłosy artylerii i karabinów maszynowych wydobywające się zarówno z broni wroga, jak i przyjaciela. Niemniej wiele czasu żołnierze spędzali na czekaniu, natomiast na niektórych obszarach było naprawdę cicho, a prawdziwa walka toczyła się dość rzadko, co powodowało, że pomiędzy obydwoma stronami mógł rozwinąć się swego rodzaju nieformalny rozejm. Nawet w najbardziej aktywnych miejscach, czyli na pierwszej linii frontu, autentyczna bitwa mogła okazać się rzadkością, dlatego też żołnierze często narażeni byli na zwykłą nudę, i tak naprawdę niewiele było tam bohaterstwa i emocji, które wielu wyobrażało sobie jeszcze przed pójściem na wojnę. Włoski oficer piechoty Emilio Lussu (1890-1975) napisał, że życie w okopach było „ponure i monotonne”, i że „gdyby wróg nie atakował, wówczas nie byłoby żadnej wojny, tylko ciężka praca.” Tak więc rozkaz do ataku albo informacja o ataku wroga zmieniały wszystko.

Emilio Lussu podczas
pierwszej wojny światowej.
Żołnierz, polityk i pisarz.
Fotografia została wykonana w 1916 roku.
fot. Giovanni Battista Diana (?)
Na rozkaz „wychodzić!” mężczyźni musieli opuszczać swoje okopy i wspinać się po osuwającej się spod ich stóp ziemi, niosąc broń i ciężki sprzęt. Przebiegali zatem przez teren wroga pod linią ognia, przeskakiwali nad ogrodzeniami z drutu kolczastego, i dla własnego bezpieczeństwa pochylali się przy tym nisko do ziemi. Celem żołnierzy było dotarcie do pierwszej linii wroga, gdzie oddziały broniące ukryte były w swoich okopach, strzelając z karabinów. Z kolei do bezpośredniej obrony służyły im bagnety. Kiedy obrońcy zostali wyeliminowani, wówczas – przynajmniej teoretycznie – siły atakujące zajmowały swoje stanowiska. W rzeczywistości tego rodzaju taktyka często stawała się porażką, a zwycięskie ataki były rzadkością. Straty w ludziach okazywały się niezwykle duże. Było też wielu zabitych i rannych. Atakujący zazwyczaj bardziej cierpieli z powodu strat, aniżeli ci, którzy się bronili. Ranni byli przenoszeni lub eskortowani do szpitali polowych, aby tam wrócić do zdrowia na tyle, na ile było to możliwe, natomiast zabitych można było pochować tylko wtedy, gdy akurat zarządzono przerwę w walce.  

Jak można się spodziewać, rozkaz „wychodzić!” był niezwykle przerażającym doświadczeniem dla większości żołnierzy. Niemniej bardzo rzadko ludzie nie stosowali się do niego. Podczas pierwszej wojny światowej większość żołnierzy posłusznie wykonywała rozkazy swoich dowódców. Co zatem motywowało tych mężczyzn do walki w tak straszliwych warunkach? Jak udawało im się utrzymać wysokie morale pomimo ogromnego strachu i wyczerpania fizycznego? Generalnie rząd wierzył albo przynajmniej miał nadzieję, że mężczyźni będą wierni wpajanej im idei; zazwyczaj był to patriotyzm. Serbscy i francuscy żołnierze bronili ojczyzny przed inwazją, natomiast żołnierze brytyjscy, niemieccy i austriaccy byli zachęcani do skoncentrowania się na swoich obowiązkach wobec króla lub cesarza. Fakt ten zachęcał młodych mężczyzn do zgłaszania się na ochotnika do służby wojskowej i być może sprawiał, że nie upadali oni na duchu podczas długich okresów przebywania na froncie, lecz będąc pod ostrzałem wroga ważniejsza była dla nich nieprzeciętna odwaga, niż wpajane im idee.

Jednym z istotnych wyjaśnień żołnierskiej odporności na trudne warunki życia podczas wojny jest idea tak zwanej „podstawowej grupy”. Otóż mężczyźni byli motywowani do walki przede wszystkim przez przyjaciół i towarzyszy wojennej niedoli. Skuteczne szkolenia również były pomocne, ponieważ dzięki nim żołnierze zaznajamiali się z chaosem i strachem, które występują na polu bitwy. Potem robili wszystko, aby działania wojskowe stały się ich drugą naturą. Niemniej armia miała ogromny wpływ na zachowanie tych mężczyzn. Istniał bowiem szczególny system dyscypliny wojskowej, co zmuszało żołnierzy do posłuszeństwa. Kary za nieprzestrzeganie nakazów mogły być naprawdę surowe, a mężczyźni, którzy zostali skazani za „tchórzostwo w obliczu wroga” lub dezercję z jednostki mogli wręcz zostać pozbawieni życia przez wykonanie na nich kary śmierci. Na setkach żołnierzy kara śmierci była wykonywana przez ich własnych kolegów, którzy wchodzili w skład oddziałów odpowiedzialnych za wykrywanie przestępstw wojskowych.  


Ciężkie działo z okresu pierwszej wojny światowej.
Fotografia pochodzi z 1915 roku.
fot. Ernest Brooks (1878-1936)


Około sześćdziesięciu milionów żołnierzy z całego świata służących podczas pierwszej wojny światowej walczyło w różnych miejscach świata, jak: Francja, Irak, Grecja czy Chiny. Brali udział w walkach również na Morzu Północnym i Ocenie Spokojnym. Fakt ten sprawiał, że musieli doświadczać różnego rodzaju form walk. Niemniej tam, gdzie walczyli wpływ nowoczesnych technologii w połączeniu z okolicznościami politycznymi wojny spowodował, że walka podczas pierwszej wojny światowej była dla nich niepowtarzalnym i jednocześnie przerażającym doświadczeniem, którego tragiczne konsekwencje widoczne były w ich późniejszym życiu.

Wędrówka Marty to powieść, która przenosi czytelnika do 1915 roku. Jesteśmy zatem w Anglii, a dokładnie w Liverpoolu, gdzie w niezwykle ubogiej dzielnicy miasta mieszka niejaka Marta Rossi wraz z dziećmi i mężem, który praktycznie już do niczego się nie nadaje. Trwa wojna, a do Anglii dochodzą coraz to nowe niepokojące wieści z frontu. Młodzi mężczyźni tracą życie albo zostają kalekami, dlatego też rząd wciąż potrzebuje nowych ochotników. Jak wspomniałam, w domu Marty się nie przelewa. Mąż, który z pochodzenia jest Włochem, nie pracuje, a zamiast tego topi swoje smutki w alkoholu i co pewien czas wdaje się w bójki z kumplami od kieliszka. Jedna z takich bójek skończyła się dla niego naprawdę źle, w związku z czym od kilku lat nie może podjąć żadnej pracy. Starsza córka Rossich wyprowadziła się z domu, podjęła dość dobrą pracę i od czasu do czasu pomaga matce w utrzymaniu domu. Niemniej bardzo często wstydzi się swojej rodziny przed ludźmi i nie życzy sobie, aby jej matka – niczym uboga krewna – odwiedzała ją w miejscu pracy. Z kolei najstarszy syn prowadzi się nie najlepiej. Co chwilę wpada w jakieś kłopoty. Ma na karku wierzycieli, a nawet zazdrosnego męża swojej kochanki.

Herbert Henry Asquith, 1. hrabia Oxford
i Asquith (1852-1928)
W czasie, gdy rozgrywa się akcja powieści
Asquith jest premierem Wielkiej Brytanii,
a Marta ze wszystkich sił dąży do spotkania
z politykiem. 
W domu mieszka jeszcze troje dzieci. Syn Joe oraz dwoje maluchów – Lily i Georgie. Dla Marty rodzina jest bardzo ważna. Pogodziła się już nawet z życiową nieudolnością swojego małżonka. W pewnym momencie zwyczajnie stwierdziła, że Carlo już do końca życia będzie pił i obijał się. Marta tak naprawdę nie może szukać wsparcia u męża. Ba! Ona nie może szukać go także u dzieci. Pomimo że dzieciaki ją kochają, to jednak nie są w stanie okazywać swych uczuć tak, jak powinno to wyglądać w przypadku osób bliskich. Może wyjątkiem jest czternastoletni Joe, którego związek z matką jest dość silny. Prawdę powiedziawszy chłopak jest oczkiem w głowie Marty. Podjął nawet pracę, aby tylko pomóc matce w utrzymaniu rodziny.

Pewnego dnia Joe wraca do domu i już od samych drzwi krzyczy, że właśnie zaciągnął się do wojska, za co dostał pieniądze, które z pewnością przydadzą się jego matce. Jak można się spodziewać, Marta jest przerażona. Nie chce się na to zgodzić. Kłóci się ze swoim ubóstwianym dzieckiem, ale Joe jest nieprzejednany i stanowczo twierdzi, że decyzji już nie zmieni. Idzie na wojnę i koniec! Marta nie jest w stanie uświadomić synowi, że chłopak robi wielki błąd. W dodatku ogromnym strachem napawa ją sama myśl o tym, że któregoś dnia może stracić go na zawsze. Nie potrafi nawet wyobrazić sobie jego śmierci. Ta myśl spędza jej sen z powiek. Biegnie zatem do człowieka odpowiedzialnego za pobór młodych mężczyzn do wojska i wyrzuca mu w twarz to, co akurat leży jej na sercu. Mało tego. Cały ten pobór jest nielegalny, bo Joe jest zbyt młody, aby mógł pojechać na front. Czternastolatków nie wolno werbować do armii! Jest to zakazane prawem! Ale cóż począć, kiedy sam Joe skłamał, że tak naprawdę jest kilka lat starszy. Nie można już nic zrobić. Chyba tylko pogodzić się z zaistniałym faktem i modlić się, aby chłopak nie dostał na tym froncie jakiejś zabłąkanej kuli.

W końcu przychodzi dzień wyjazdu i Joe żegna się z matką i rodzeństwem. Marta do ostatniej chwili naiwnie wierzyła, że może jednak jeszcze nie wszystko stracone i Joe zmieni zdanie albo stanie się coś nieprzewidzialnego i jej ukochany syn zostanie w domu. Niestety tak się nie stało. Oczywiście na męża Marta w dalszym ciągu nie może liczyć, więc nawet nie próbuje go przekonywać do jakiejkolwiek interwencji w tej sprawie. Niestety, już niedługo pojawi się kolejny problem. Marta Rossi jest analfabetką. Pomimo że jej dzieci i mąż potrafią czytać i pisać, ona sama nigdy nie czuła potrzeby, aby się tego nauczyć. Kiedy przychodzą listy od syna, Marta musi liczyć na pomoc innych, żeby móc dowiedzieć się, co dzieje się z jej dzieckiem. Niestety, córka jakoś niespecjalnie chce jej pomóc. I tak oto zupełnie przypadkowo zrozpaczona kobieta spotyka na swojej drodze siedemnastoletnią Kate Kellaway, która od tej pory będzie prowadzić korespondencję Marty z synem. Co wyniknie z tej znajomości? Czy przetrwa? Przecież kobiety dzieli spora różnica wieku. Marta Rossi dobiega czterdziestki, zaś Kate jest roztrzepaną nastolatką.

Jedno z wydań brytyjskich.
Wydawnictwo: ORION (2010)
Wędrówka Marty to powieść o niezwykle zdeterminowanej kobiecie, która pomimo przeciwności losu walczy o swoje przekonania i o tych, których naprawdę kocha. To historia gotowej na wszystko  matki, która nie waha się podjąć najtrudniejszych życiowych kroków, aby tylko móc wyrazić swój sprzeciw wobec zaistniałej polityki, przez którą cierpią niewinni ludzie. To także opowieść o kobiecej przyjaźni i pomocy obcych ludzi w najtrudniejszych życiowych sytuacjach.

Książka tak naprawdę rozpoczyna się w 1940 roku, kiedy na Londyn spadają nazistowskie bomby. Bohaterowie, których czytelnik potem pozna na chwilę obecną albo są już w podeszłym wieku, albo nie żyją. Historię Marty Rossi tak naprawdę widzimy oczami Kate Kellaway, która relacjonuje pewnej młodej dziewczynie wydarzenia sprzed wielu lat. W oczach Kate Marta to przede wszystkim niezwykle dzielna kobieta, która nie cofa się przed niczym, aby tylko móc ratować swojego syna. Nie przeszkadza jej w tym nawet fakt, że nie posiada żadnego wykształcenia. Tytułowa „wędrówka” to wyczerpująca podróż Marty Rossi przez Anglię celem dotarcia do domu pod numerem 10 przy Downing Street w Londynie. Czy zatem Marcie uda się dotrzeć do celu swojej podróży?

Maureen Lee to brytyjska pisarka, której książki są dość specyficzne, jeśli chodzi o klimat, w jakim są utrzymane. W swoich powieściach Autorka skupia się głównie na trudnych latach wojennych. Czasami jest to Wielka Wojna, a kiedy indziej druga wojna światowa. Co ciekawe, okazuje się, że nie trzeba używać nad wyraz emocjonującego języka, żeby zainteresować swoją twórczością pewną grupę czytelników. Przyznam, że znacznie bardziej cenię sobie powieści napisane w spokojnym tonie, niż takie, gdzie autor niemalże na każdej stronie bombarduje odbiorcę emocjami, czasami wręcz nieadekwatnymi do opisywanych wydarzeń. Lubię, kiedy fabuła nie rozwija się zbyt gwałtownie, dlatego też twórczość Maureen Lee jest mi bardzo bliska, a Wędrówka Marty nie jest pierwszą książką tej Autorki, jaką przeczytałam. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy czytelnik będzie podzielał moje zdanie, ponieważ obecnie większe zainteresowanie budzą powieści, w których główną rolę odgrywają emocje. Czytelnicy uwielbiają, kiedy dany autor rozchwieje ich emocjonalnie i albo doprowadzi do łez, albo znów wywoła salwy śmiechu. Maureen Lee może tego nie robi, ale z drugiej strony opisuje bardzo trudne czasy, które już same w sobie są tragiczne i nie ma potrzeby dodawać im jeszcze więcej sztucznego dramatyzmu.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz