Wydawnictwo:
ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa
2012
Tytuł
oryginału: Martha’s Journey
Przekład:
Ewa Morycińska-Dzius
Podczas
pierwszej wojny światowej mężczyźni i kobiety służący w armii brali udział w
jednej z najbrutalniejszych form walki, o jakich kiedykolwiek słyszał świat. Na
wiele długich miesięcy, a nawet lat, miliony ludzi zostało wysłanych do prowadzenia walk zbrojnych z dala od rodzinnych domów i zmuszonych do uczestniczenia w szeregu
straszliwych zdarzeń, które tragicznie odbiły się zarówno na ich zdrowiu
fizycznym, jak i emocjonalnym. Nowoczesne – jak na tamte czasy – technologie
dostępne dla każdej armii w połączeniu z ogromną liczbą ludzi zmobilizowanych
do walki, dokonały w latach 1914-1918 straszliwych, śmiercionośnych i
przerażających zniszczeń. Rozwój technologiczny, który nastąpił pod koniec XIX
wieku sprawił, że wojsko zostało wyposażone nie tylko w ciężkie działa, ale także
w karabiny maszynowe będące niezwykle skuteczną bronią defensywną tworzącą
śmiercionośną strefę ognia w pierwszym szeregu obrońców. Niektórzy żołnierze musieli
także kopać rowy, w których umieszczano karabiny maszynowe, co chroniło ludzi
przed ostrzałem ze strony wroga i pozwalało im na wystrzeliwanie amunicji bez
narażania się na niebezpieczeństwo. Nową bronią, która została wprowadzona
podczas pierwszej wojny światowej był trujący gaz zgromadzony w specjalnych
zbiornikach. Używano go w latach 1915-1916. Gaz sprawiał, że walka z każdą
chwilą stawała się coraz bardziej nieprzewidywalna.
Jeszcze
zanim rozpoczęła się decydująca bitwa, niesamowicie wyczerpujące było życie na
froncie. Przez kilka dni lub tygodni mężczyźni pozostawali pod gołym niebem,
mając ograniczony dostęp do jakiegokolwiek miejsca, gdzie mogliby schronić się przed
zimnem, wiatrem, deszczem, śniegiem, bądź też przed żarem lejącym się latem z
nieba. Wojsko poprzez swoje działania niszczyło dotychczasowy krajobraz,
redukowało liczbę drzew i budynków, co powodowało wyludnienie okolicy, a wtedy
na niektórych obszarach można było dostrzec jedynie gruz zmieszany z błotem.
Nieustannie słychać było przerażające odgłosy artylerii i karabinów maszynowych
wydobywające się zarówno z broni wroga, jak i przyjaciela. Niemniej wiele czasu
żołnierze spędzali na czekaniu, natomiast na niektórych obszarach było naprawdę
cicho, a prawdziwa walka toczyła się dość rzadko, co powodowało, że pomiędzy
obydwoma stronami mógł rozwinąć się swego rodzaju nieformalny rozejm. Nawet w
najbardziej aktywnych miejscach, czyli na pierwszej linii frontu, autentyczna
bitwa mogła okazać się rzadkością, dlatego też żołnierze często narażeni byli
na zwykłą nudę, i tak naprawdę niewiele było tam bohaterstwa i emocji, które
wielu wyobrażało sobie jeszcze przed pójściem na wojnę. Włoski oficer piechoty
Emilio Lussu (1890-1975) napisał, że życie w okopach było „ponure i monotonne”,
i że „gdyby wróg nie atakował, wówczas nie byłoby żadnej wojny, tylko ciężka
praca.” Tak więc rozkaz do ataku albo informacja o ataku wroga zmieniały
wszystko.
Emilio Lussu podczas pierwszej wojny światowej. Żołnierz, polityk i pisarz. Fotografia została wykonana w 1916 roku. fot. Giovanni Battista Diana (?) |
Na
rozkaz „wychodzić!” mężczyźni musieli opuszczać swoje okopy i wspinać się po
osuwającej się spod ich stóp ziemi, niosąc broń i ciężki sprzęt. Przebiegali
zatem przez teren wroga pod linią ognia, przeskakiwali nad ogrodzeniami z drutu
kolczastego, i dla własnego bezpieczeństwa pochylali się przy tym nisko do
ziemi. Celem żołnierzy było dotarcie do pierwszej linii wroga, gdzie oddziały
broniące ukryte były w swoich okopach, strzelając z karabinów. Z kolei do
bezpośredniej obrony służyły im bagnety. Kiedy obrońcy zostali wyeliminowani,
wówczas – przynajmniej teoretycznie – siły atakujące zajmowały swoje
stanowiska. W rzeczywistości tego rodzaju taktyka często stawała się porażką, a
zwycięskie ataki były rzadkością. Straty w ludziach okazywały się niezwykle duże.
Było też wielu zabitych i rannych. Atakujący zazwyczaj bardziej cierpieli z
powodu strat, aniżeli ci, którzy się bronili. Ranni byli przenoszeni lub
eskortowani do szpitali polowych, aby tam wrócić do zdrowia na tyle, na ile
było to możliwe, natomiast zabitych można było pochować tylko wtedy, gdy akurat
zarządzono przerwę w walce.
Jak
można się spodziewać, rozkaz „wychodzić!” był niezwykle przerażającym
doświadczeniem dla większości żołnierzy. Niemniej bardzo rzadko ludzie nie
stosowali się do niego. Podczas pierwszej wojny światowej większość żołnierzy
posłusznie wykonywała rozkazy swoich dowódców. Co zatem motywowało tych
mężczyzn do walki w tak straszliwych warunkach? Jak udawało im się utrzymać
wysokie morale pomimo ogromnego strachu i wyczerpania fizycznego? Generalnie
rząd wierzył albo przynajmniej miał nadzieję, że mężczyźni będą wierni wpajanej
im idei; zazwyczaj był to patriotyzm. Serbscy i francuscy żołnierze bronili
ojczyzny przed inwazją, natomiast żołnierze brytyjscy, niemieccy i austriaccy
byli zachęcani do skoncentrowania się na swoich obowiązkach wobec króla lub
cesarza. Fakt ten zachęcał młodych mężczyzn do zgłaszania się na ochotnika do
służby wojskowej i być może sprawiał, że nie upadali oni na duchu podczas
długich okresów przebywania na froncie, lecz będąc pod ostrzałem wroga
ważniejsza była dla nich nieprzeciętna odwaga, niż wpajane im idee.
Jednym
z istotnych wyjaśnień żołnierskiej odporności na trudne warunki życia podczas wojny
jest idea tak zwanej „podstawowej grupy”. Otóż mężczyźni byli motywowani do
walki przede wszystkim przez przyjaciół i towarzyszy wojennej niedoli.
Skuteczne szkolenia również były pomocne, ponieważ dzięki nim żołnierze
zaznajamiali się z chaosem i strachem, które występują na polu bitwy. Potem
robili wszystko, aby działania wojskowe stały się ich drugą naturą. Niemniej
armia miała ogromny wpływ na zachowanie tych mężczyzn. Istniał bowiem
szczególny system dyscypliny wojskowej, co zmuszało żołnierzy do posłuszeństwa.
Kary za nieprzestrzeganie nakazów mogły być naprawdę surowe, a mężczyźni,
którzy zostali skazani za „tchórzostwo w obliczu wroga” lub dezercję z
jednostki mogli wręcz zostać pozbawieni życia przez wykonanie na nich kary
śmierci. Na setkach żołnierzy kara śmierci była wykonywana przez ich własnych
kolegów, którzy wchodzili w skład oddziałów odpowiedzialnych za wykrywanie
przestępstw wojskowych.
Ciężkie działo z okresu pierwszej wojny światowej. Fotografia pochodzi z 1915 roku. fot. Ernest Brooks (1878-1936) |
Około
sześćdziesięciu milionów żołnierzy z całego świata służących podczas pierwszej
wojny światowej walczyło w różnych miejscach świata, jak: Francja, Irak, Grecja
czy Chiny. Brali udział w walkach również na Morzu Północnym i Ocenie Spokojnym.
Fakt ten sprawiał, że musieli doświadczać różnego rodzaju form walk. Niemniej
tam, gdzie walczyli wpływ nowoczesnych technologii w połączeniu z
okolicznościami politycznymi wojny spowodował, że walka podczas pierwszej wojny
światowej była dla nich niepowtarzalnym i jednocześnie przerażającym
doświadczeniem, którego tragiczne konsekwencje widoczne były w ich późniejszym
życiu.
Wędrówka
Marty to powieść, która przenosi czytelnika do 1915 roku. Jesteśmy zatem w
Anglii, a dokładnie w Liverpoolu, gdzie w niezwykle ubogiej dzielnicy miasta
mieszka niejaka Marta Rossi wraz z dziećmi i mężem, który praktycznie już do
niczego się nie nadaje. Trwa wojna, a do Anglii dochodzą coraz to nowe
niepokojące wieści z frontu. Młodzi mężczyźni tracą życie albo zostają
kalekami, dlatego też rząd wciąż potrzebuje nowych ochotników. Jak wspomniałam,
w domu Marty się nie przelewa. Mąż, który z pochodzenia jest Włochem, nie
pracuje, a zamiast tego topi swoje smutki w alkoholu i co pewien czas wdaje się
w bójki z kumplami od kieliszka. Jedna z takich bójek skończyła się dla niego
naprawdę źle, w związku z czym od kilku lat nie może podjąć żadnej pracy.
Starsza córka Rossich wyprowadziła się z domu, podjęła dość dobrą pracę i od
czasu do czasu pomaga matce w utrzymaniu domu. Niemniej bardzo często wstydzi
się swojej rodziny przed ludźmi i nie życzy sobie, aby jej matka – niczym uboga
krewna – odwiedzała ją w miejscu pracy. Z kolei najstarszy syn prowadzi się nie
najlepiej. Co chwilę wpada w jakieś kłopoty. Ma na karku wierzycieli, a nawet
zazdrosnego męża swojej kochanki.
W
domu mieszka jeszcze troje dzieci. Syn Joe oraz dwoje maluchów – Lily i
Georgie. Dla Marty rodzina jest bardzo ważna. Pogodziła się już nawet z życiową
nieudolnością swojego małżonka. W pewnym momencie zwyczajnie stwierdziła, że
Carlo już do końca życia będzie pił i obijał się. Marta tak naprawdę nie może
szukać wsparcia u męża. Ba! Ona nie może szukać go także u dzieci. Pomimo że
dzieciaki ją kochają, to jednak nie są w stanie okazywać swych uczuć tak, jak
powinno to wyglądać w przypadku osób bliskich. Może wyjątkiem jest
czternastoletni Joe, którego związek z matką jest dość silny. Prawdę
powiedziawszy chłopak jest oczkiem w głowie Marty. Podjął nawet pracę, aby
tylko pomóc matce w utrzymaniu rodziny.
Pewnego
dnia Joe wraca do domu i już od samych drzwi krzyczy, że właśnie zaciągnął się
do wojska, za co dostał pieniądze, które z pewnością przydadzą się jego matce.
Jak można się spodziewać, Marta jest przerażona. Nie chce się na to zgodzić.
Kłóci się ze swoim ubóstwianym dzieckiem, ale Joe jest nieprzejednany i
stanowczo twierdzi, że decyzji już nie zmieni. Idzie na wojnę i koniec! Marta
nie jest w stanie uświadomić synowi, że chłopak robi wielki błąd. W dodatku
ogromnym strachem napawa ją sama myśl o tym, że któregoś dnia może stracić go
na zawsze. Nie potrafi nawet wyobrazić sobie jego śmierci. Ta myśl spędza jej
sen z powiek. Biegnie zatem do człowieka odpowiedzialnego za pobór młodych
mężczyzn do wojska i wyrzuca mu w twarz to, co akurat leży jej na sercu. Mało
tego. Cały ten pobór jest nielegalny, bo Joe jest zbyt młody, aby mógł pojechać
na front. Czternastolatków nie wolno werbować do armii! Jest to zakazane
prawem! Ale cóż począć, kiedy sam Joe skłamał, że tak naprawdę jest kilka lat
starszy. Nie można już nic zrobić. Chyba tylko pogodzić się z zaistniałym
faktem i modlić się, aby chłopak nie dostał na tym froncie jakiejś zabłąkanej
kuli.
W
końcu przychodzi dzień wyjazdu i Joe żegna się z matką i rodzeństwem. Marta do
ostatniej chwili naiwnie wierzyła, że może jednak jeszcze nie wszystko stracone
i Joe zmieni zdanie albo stanie się coś nieprzewidzialnego i jej ukochany syn
zostanie w domu. Niestety tak się nie stało. Oczywiście na męża Marta w dalszym
ciągu nie może liczyć, więc nawet nie próbuje go przekonywać do jakiejkolwiek
interwencji w tej sprawie. Niestety, już niedługo pojawi się kolejny problem.
Marta Rossi jest analfabetką. Pomimo że jej dzieci i mąż potrafią czytać i
pisać, ona sama nigdy nie czuła potrzeby, aby się tego nauczyć. Kiedy
przychodzą listy od syna, Marta musi liczyć na pomoc innych, żeby móc
dowiedzieć się, co dzieje się z jej dzieckiem. Niestety, córka jakoś
niespecjalnie chce jej pomóc. I tak oto zupełnie przypadkowo zrozpaczona
kobieta spotyka na swojej drodze siedemnastoletnią Kate Kellaway, która od tej
pory będzie prowadzić korespondencję Marty z synem. Co wyniknie z tej
znajomości? Czy przetrwa? Przecież kobiety dzieli spora różnica wieku. Marta
Rossi dobiega czterdziestki, zaś Kate jest roztrzepaną nastolatką.
Jedno z wydań brytyjskich. Wydawnictwo: ORION (2010) |
Książka
tak naprawdę rozpoczyna się w 1940 roku, kiedy na Londyn spadają nazistowskie
bomby. Bohaterowie, których czytelnik potem pozna na chwilę obecną albo są już
w podeszłym wieku, albo nie żyją. Historię Marty Rossi tak naprawdę widzimy
oczami Kate Kellaway, która relacjonuje pewnej młodej dziewczynie wydarzenia
sprzed wielu lat. W oczach Kate Marta to przede wszystkim niezwykle dzielna kobieta, która
nie cofa się przed niczym, aby tylko móc ratować swojego syna. Nie przeszkadza
jej w tym nawet fakt, że nie posiada żadnego wykształcenia. Tytułowa „wędrówka”
to wyczerpująca podróż Marty Rossi przez Anglię celem dotarcia do domu pod numerem
10 przy Downing Street w Londynie. Czy zatem Marcie uda się dotrzeć do celu swojej
podróży?
Maureen
Lee to brytyjska pisarka, której książki są dość specyficzne, jeśli chodzi o
klimat, w jakim są utrzymane. W swoich powieściach Autorka skupia się głównie
na trudnych latach wojennych. Czasami jest to Wielka Wojna, a kiedy indziej
druga wojna światowa. Co ciekawe, okazuje się, że nie trzeba używać nad wyraz
emocjonującego języka, żeby zainteresować swoją twórczością pewną grupę
czytelników. Przyznam, że znacznie bardziej cenię sobie powieści napisane w
spokojnym tonie, niż takie, gdzie autor niemalże na każdej stronie bombarduje odbiorcę emocjami, czasami wręcz nieadekwatnymi do opisywanych wydarzeń.
Lubię, kiedy fabuła nie rozwija się zbyt gwałtownie, dlatego też twórczość
Maureen Lee jest mi bardzo bliska, a Wędrówka Marty nie jest pierwszą
książką tej Autorki, jaką przeczytałam. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy
czytelnik będzie podzielał moje zdanie, ponieważ obecnie większe
zainteresowanie budzą powieści, w których główną rolę odgrywają emocje. Czytelnicy
uwielbiają, kiedy dany autor rozchwieje ich emocjonalnie i albo doprowadzi do
łez, albo znów wywoła salwy śmiechu. Maureen Lee może tego nie robi, ale z
drugiej strony opisuje bardzo trudne czasy, które już same w sobie są tragiczne
i nie ma potrzeby dodawać im jeszcze więcej sztucznego dramatyzmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz