poniedziałek, 3 czerwca 2024

Dorota Ponińska – „Maria. Dziesięć dni z życia Konopnickiej”






Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki. Dziękuję!



Wydawnictw: LIRA

Warszawa 2024

 

 

Pisarz i krytyk literacki, Władysław Jabłonowski (1865-1956), pisał niegdyś: „W bogatem królestwie duchów twórczych dwa ich gatunki pracowały z największym pożytkiem ogółu. Do pierwszych należą ci z pośród twórców, którzy byli z ogółem pokłóceni, co w wieczystej z nim rozterce wciąż odsłaniali mu jego małoduszność i poziomość uczuć – co jak Byron i Słowacki np. nie dawali mu spokoju i całem ducha swego wrzeniem pragnęli „ziemię nieść ku błękitom” a „zjadaczów chleba” w aniołów zamienić. Do drugiego ci, którzy z ogółem żyli w zgodzie, co wchodzili z nim w przymierze, nie schlebiając jego instynktom błędnym, lecz dzieląc z nim jego troski powszednie, podnosząc jego bezwiedne pragnienie ideału. Do tych ostatnich duchów twórczych należy i Marya Konopnicka”[1] (pisownia oryginalna).

 

Z kolei w książce Franciszki Landauowej (?) możemy przeczytać: „Rok 1910 przeszedł u nas żałobnym traktem. Śmierć, jakby uwziąwszy się, wyrywała z łona narodu najpotężniejsze jego duchy. Z wiosną oddaliśmy ziemi Orzeszkową – dziś stajemy nad świeżą mogiłą Konopnickiej! Konopnicka to wielki mocarz!... Nie zrodzili jej wprawdzie, w długim szeregu idący, królewscy przodkowie – ani jej przekazali drogę tradycyi owego wysokiego tronu, na którym królowała nam… I tron i berło królewskie i koronę sama zdobyła pośród ludu swego!... Jej tronem był świat poezyi, berłem – talent poetycki, a koroną – wielkie serce, bezbrzeżnej miłości i bólu pełne!...”[2] (pisownia oryginalna).

 

Powyższe słowa wyraźnie wskazują, że Maria Konopnicka (1842-1910), której chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, była uważana nie tylko za krzewicielkę patriotyzmu, jak uczono nas w szkole, ale przede wszystkim za poetkę społeczną. Niektórzy krytycy twierdzili nawet, iż jest ona poetką najbardziej społeczną ze wszystkich polskich poetek i poetów swojej epoki, zaś większość jej utworów oceniano jako takie, które charakteryzują się posiadaniem znamion wstępnych artykułów. Trudno jest zrozumieć twórczość Konopnickiej bez uprzedniego poznania jej biografii, ponieważ to właśnie życiowe doświadczenia w dużej mierze skłaniały ją do tworzenia takich, a nie innych dzieł, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę te pisane po 1870 roku.



Maria Konopnicka w młodości. 

 

Twórczość Marii Konopnickiej naznaczona była niezwykłą wrażliwością. Niezmiernie istotna była dla niej przyroda, czemu dawała wyraz w swoich dziełach. Najwięcej uwagi poświęcała jednak ludzkiej krzywdzie, którą starała się zwalczać. W jej twórczości sporo miejsca zajmowała najbiedniejsza warstwa społeczna, gdyż z własnego doświadczenia wiedziała, że życie tych ludzi nie oszczędza. Tego rodzaju postawa znalazła odzwierciedlenie także w życiu prywatnym Konopnickiej, ponieważ poetka niespecjalnie lubiła przebywać w towarzystwie bogaczy i ludzi reprezentujących tak zwane wyższe sfery. Maria Konopnicka wiele razy próbowała walczyć z zepsuciem arystokracji, w opinii której patriotyzm, a także okazywanie zwykłego szacunku innym ludziom, były czymś, czym nie warto zawracać sobie głowy. Dlatego też dość często spotykała się z tym, iż zarówno krytycy, jak i pozostali odbiorcy jej twórczości określali ją mianem poetki proletariatu.

 

W momencie, gdy zaczęto dopatrywać się w twórczości Konopnickiej coraz wyraźniejszych tendencji postępowych, poetka musiała zmierzyć się z niezadowoleniem głównie ze strony konserwatystów, którzy jeszcze tak niedawno niezwykle pozytywnie odnosili się do jej twórczości, jak chociażby Henryk Sienkiewicz (1846-1916). Pomimo że jej celem nigdy nie było atakowanie kogokolwiek, to jednak kręgi prawicowe właśnie w ten sposób ją odczytywały. Z drugiej strony Konopnicka zyskiwała coraz większe uznanie w oczach Elizy Orzeszkowej (1841-1910), z którą przyjaźniła się od lat szkolnych, czy Józefa Ignacego Kraszewskiego (1812-1887). Z tego też powodu kolejne publikacje Marii Konopnickiej nie cieszyły się już tak wielką popularnością, a niektórzy udawali nawet, że nie dostrzegają nowego dzieła poetki. W tym wszystkim nie bez znaczenia pozostawała także długoletnia przyjaźń Konopnickiej z Marią Dulębianką (1858-1919), która oprócz tego, że była niezwykle utalentowaną malarką specjalizującą się w portretach, to jeszcze z powodzeniem zarażała poetkę swoimi feministycznymi poglądami, co odzwierciedlało się również w jej twórczości i bynajmniej nie było dobrze widziane przez ówczesne społeczeństwo przyzwyczajone do starych reguł. Nawet kobiety, które w małżeństwach wyraźnie czuły się zdominowane przez mężów, nie były skore do tego, aby zmienić poglądy i zacząć walczyć o swoje prawa. Co zatem zrozumiałe, Maria Konopnicka stała się również wrogiem Kościoła katolickiego, który uważał, że poprzez jej utwory stał się obiektem ataku. W dodatku fakt, iż Konopnicka mieszkała pod jednym dachem z inną kobietą też nie pozostawał bez znaczenia i postrzegany był w kategoriach zgorszenia i demoralizacji.



Maria Konopnicka (po lewej) na werandzie dworu w Żarnowcu.
Po prawej siedzi Maria Dulębianka.
Zdjęcie zostało zrobione w maju 1907 roku. 

 


Maria Konopnicka bez wątpienia zapisała się w polskiej historii literatury wielkimi literami i grzechem byłoby o niej zapomnieć. Miała naprawdę bogate życie, zarówno to zawodowe, jak i prywatne. Dlatego też nie dziwi fakt, iż tak wielu pisarzy i pisarek żyjących po niej sięgało do jej życiorysu i odtwarzało go na nowo najczęściej w formie biograficznej. Dorota Ponińska postanowiła zrobić coś innego, coś nowego. Otóż poświęcając swoją najnowszą książkę Marii Konopnickiej, zamiast czystej i suchej biografii stworzyła powieść, na kartach której poetka – jak żywa – wspomina swoje prawie siedemdziesięcioletnie życie. Wszystko to dzieje się w Żarnowcu, czyli miejscu, które Maria Konopnicka otrzymała jako dar od narodu. Poetka jest już bardzo chora, ma coraz mniej siły i nawet najmniejszy ruch sprawia jej ogromną trudność; szybko się męczy. Konopnicka wie, że jej życie zbliża się do nieuniknionego końca, choć mentalnie tak wiele mogłaby jeszcze zdziałać i osiągnąć. W dodatku ogromnym ciosem staje się dla niej śmierć Elizy Orzeszkowej, z którą od młodości potrafiła znaleźć wspólny język i z którą – oprócz Marii Dulębianki – rozumiały się praktycznie bez słów.

 

Na kartach powieści Maria Konopnicka wraca myślami do czasów swojego nieudanego małżeństwa i do początków pracy twórczej, która w miarę upływu czasu stała się całym jej życiem, choć nie zawsze pozwalała jej żyć na poziomie, jakiego pragnęła. Wie, że nierzadko postępowała niewłaściwie, szczególnie wobec tych, dla których powinna być wsparciem, na przykład dla swoich dzieci, szczególnie dla jednej z córek. Niemniej, wstyd i uniknięcie skandalu za wszelką cenę, okazały się dla poetki ważniejsze, niż matczyne uczucia. Maria przypomina sobie nie tylko ludzi, którzy przewinęli się przez jej życie, ale również miejsca, które zwiedziła i które pokochała. Niektóre z nich stały się jej bardzo bliskie i chętnie znów wróciłaby do nich fizycznie, gdyby nie ta przeklęta choroba i brak sił. Gdyby można było cofnąć czas, to pewnie Maria wiele rzeczy zrobiłaby inaczej; podjęłaby inne decyzje. Ale niestety musi pogodzić się z tym, co jest i zaakceptować nieuniknione. Ten swego rodzaju życiowy bilans i liczenie zysków oraz strat staje się dla Konopnickiej impulsem do tego, aby móc przygotować się na śmierć najlepiej, jak tylko można, nie raniąc przy tym Dulębianki, dla której ostateczne odejście przyjaciółki zapewne będzie trudne do zniesienia.




Dwór w Żarnowcu od strony południowej w latach 1900-1904. 


Najnowsza powieść Doroty Ponińskiej jest niezwykle klimatyczna. Bogata treść przeplatana jest wybranymi utworami Konopnickiej, które całej tej historii nadają jeszcze więcej autentyczności. Poetka ukazana jest nie jako kobieta, którą należy stawiać na piedestale, lecz jako osoba posiadająca uczucia, przeżywająca życiowe rozczarowania, ale też i chwile prawdziwego szczęścia. W tej powieści Maria Konopnicka jest przede wszystkim kobietą, która nie pragnie być jedynie żoną i matką, bo tak wymaga od niej społeczeństwo, lecz chce czegoś więcej; chce prawdziwej wolności, szczególnie tej mentalnej. Konopnicka nie chce zamykać się w granicach przyjętych zasad i konwenansów, ale pragnie swobody. W miarę upływu czasu staje się feministką, choć raczej tego nie planowała. Jej feminizm nie jest jednak agresywny i nikogo na siłę nie zmusza, aby podzielał jej poglądy. Ona po prostu pokazuje kobietom inną drogę. Mówi, że kobieta to samodzielny byt i może z powodzeniem prowadzić swobodne życie bez oglądania się na mężczyzn i bez ciągłego szukania w ich oczach potwierdzenia, czy robi dobrze. Przecież sama doświadczyła swego rodzaju małżeńskiego zniewolenia – przynajmniej na początku – gdy jeszcze żyła pod jednym dachem z Jarosławem Konopnickim (1830-1905). Z drugiej strony jednak można zastanawiać się, kto tak naprawdę „nosił spodnie” w tym małżeństwie. Zdaniem Konopnickiej kobieta wcale nie musi pytać mężczyznę, z którym żyje, o zdanie i pozwolenie na zrobienie czegoś, na co akurat ma ochotę. To ona sama powinna decydować.

 

Maria. Dziesięć dni z życia Konopnickiej to bez wątpienia powieść, na którą należy, a nawet trzeba zwrócić uwagę. To nie tylko opowieść o wybitnej poetce i kobiecie o niezwykle bogatej osobowości. To przede wszystkim historia narodzin feminizmu, który w miarę upływu lat przeszedł szereg przeobrażeń. Maria Konopnicka i podobne do niej kobiety walczyły wówczas głównie o to, żeby wyrwać się spod wpływu mężczyzn i wreszcie móc aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym, z naciskiem na życie polityczne. Mowa oczywiście o walce o prawa wyborcze kobiet. Najnowsza książka Doroty Ponińskiej ukazuje kobietę silną, która musiała stawić czoło wielu przeciwnościom. I choć czasami było naprawdę trudno, to jednak przeciwności te jej nie złamały, lecz dodały jeszcze więcej siły. Polecam zatem tę powieść, jak i pozostałe książki Doroty Ponińskiej. Sięgając po nie czytelnik nigdy się nie rozczaruje, ponieważ ma gwarancję niepowtarzalności tematu. Autorka nie powiela schematów, a to, w jaki sposób przedstawia swoich bohaterów zawsze jest oryginalne i godne uwagi. Podczas lektury czytelnik odnosi wrażenie, że tworząc tę czy inną historię autorka naprawdę zżywa się z postacią, o której pisze, dopracowując ją w każdym elemencie.





Agnieszka Różycka

        tłumaczka, autorka, eseistka, dziennikarka  









[1] A. Mazanowski, Charakterystyki literackie pisarzów polskich. Marya Konopnicka, nr XX; wydane nakładem i drukiem księgarni Wilhelma Zukerkandla, Lwów – Złoczów 1923, s. 211.

[2] F. Landauowa, O Marji Konopnickiej, wydane nakładem Komisji do Spraw Kobiecych przy Towarzystwie Kultury Polskiej, Warszawa 1910, s. 5. 



sobota, 13 kwietnia 2024

Edward de Vere - elżbietański dworzanin, poeta, dramaturg i mecenas literatury, sztuki oraz teatru

 


Kiedy w 1558 roku Elżbieta Tudor została królową Anglii, wówczas hrabstwo Oksford było jednym z najstarszych hrabstw Anglii, natomiast Aubrey de Vere posiadał tam swoje ziemie jeszcze w czasach Edwarda Wyznawcy (XI wiek), a później wżenił się w rodzinę Wilhelma Zdobywcy. Nowa królowa mianowała Jana de Vere’a, ojca Edwarda, swoim Lordem Wielkim Szambelanem. Edward był jego jedynym synem. Urodził się w zamku Hedingham, głównej rezydencji de Vere’ów. Edward miał jeszcze dwie siostry, tj. starszą Katarzynę, która zmarła w wieku niemowlęcym, i młodszą o cztery lata Marię. Matką Edwarda i Marii była druga żona Jana, Małgorzata Golding, siostra Artura Goldinga, znanego uczonego i tłumacza, który był dość blisko związany z rodziną de Vere’ów. 

Jako małe dziecko Edward był kształcony przez sir Tomasza Smitha, wybitnego uczonego. W 1558 roku Edward rozpoczął naukę w St. John's College w Cambridge. Jego ojciec sponsorował własną grupę aktorów, którzy podróżowali po całym regionie i występowali dla rodziny i ich gości w zamku Hedingham, w tym również dla królowej Elżbiety, kiedy ta złożyła tam osobistą wizytę w 1561 roku.


Edward de Vere, 17. hrabia Oksfordu
Portret został namalowany około 1575 roku.
autor nieznany


W sierpniu 1562 roku zmarł Jan de Vere, a dwunastoletni Edward został 17. hrabią Oksfordu. Zgodnie z ówczesnym prawem, wszyscy szlachcice poniżej 21. roku życia stawali się podopiecznymi Korony, a za ich edukację i wychowanie odpowiadał Królewski Sąd Opiekuńczy. Edward został zobowiązany do wstąpienia do londyńskiego domu sir Williama Cecila (późniejszego Lorda Burghleya), Mistrza Sądu Opiekuńczego. Wpływ i autorytet Cecila jako opiekuna, mentora, powiernika finansowego, teścia i krytyka przyćmiły jego życie na następne cztery dekady.

Edward od najmłodszych lat wykazywał cechy cudownego dziecka. W 1563 roku jeden z jego nauczycieli, antykwariusz Laurence Nowell (pol. Wawrzyniec Nowell), oświadczył, że jego praca dla hrabiego Oksfordu nie może być już dłużej kontynuowana. W 1564 roku Edward otrzymał honorowe stopnie naukowe w Cambridge, a dwa lata później w Oksfordzie. Jako nastolatek włączył się w życie i działalność dworu, a z czasem, podobno ze względu na swoją nieprzeciętną urodę, zdolności taneczne i muzyczne oraz dworskie maniery, stał się ulubieńcem królowej.

Jako młody człowiek, Oksford rozpoczął trwającą całe życie praktykę wspierania dzieł literackich. W ciągu dziesięcioleci zadedykowano mu ponad trzydzieści tomów poezji lub prozy, zarówno oryginałów, jak i tłumaczeń, z których niektóre zawierały jego własne eseje lub wiersze. W 1567 roku został przyjęty do Gray’s Inn, jednej z czterech elżbietańskich akademii dworskich lub szkół prawniczych.

Wiosną 1570 roku Edward brał udział w królewskiej kampanii wojskowej w Szkocji pod dowództwem hrabiego Sussex. Kiedy osiągnął pełnoletność w 1571 roku i zajął miejsce w Izbie Lordów, zaaranżowano jego małżeństwo z nastoletnią córką Williama Cecila, Anną. W tym samym roku Elżbieta uczyniła Cecila baronem, dzięki czemu ranga społeczna Anny była bardziej odpowiednia do poślubienia hrabiego zgodnie z ówczesnymi standardami klasowymi, lecz mimo to Oksford mógł poczuć się urażony małżeństwem, które mogło zostać mu skutecznie narzucone przez Cecila lub królową, a może nawet przez oboje. Miał też inne powody do niezadowolenia. Uważał bowiem, że system opieki, spod którego skrzydeł wyszedł, był swego rodzaju formą wyzysku, który przysporzył mu ogromnych długów wobec królowej, przyczyniając się do trudności finansowych, które towarzyszyły mu przez całe życie. Jego opiekun z dzieciństwa stał się teraz jego teściem, którego władza, jako jednego z najlepszych doradców Elżbiety, wciąż rosła.


Grobowiec Anny Cecil i jej matki, Mildred Cooke, lady Burghley
w Opactwie Westminsterskim


Wydaje się, że jego relacje z Anną były napięte już od wczesnych lat ich małżeństwa. Prawdopodobnie opóźniał skonsumowanie małżeństwa, jak tylko mógł. W epoce bez kontroli urodzeń, Anna po raz pierwszy zaszła w ciążę po około trzech latach małżeństwa, a było to pod koniec 1574 roku, czyli mniej więcej w tym samym czasie, gdy Edward wyruszył w podróż po Europie kontynentalnej (głównie po Włoszech, w tym także po Sycylii), która trwała ponad rok, aż do 1576 roku. Ich córka, Elżbieta, urodziła się w lipcu 1575 roku. Hrabiego nie było zatem w Anglii, gdy jego córka przychodziła na świat, co skłoniło go do tego, aby przez pewien czas wyrażać głośno wątpliwości co do swego ojcostwa, tym samym powodując skandaliczny rozłam w rodzinie i całkowitą separację od Anny. Taki stan rzeczy utrzymywał się do początku lat 80., kiedy w końcu małżonkowie „podali sobie ręce na zgodę”.

Na początku lat 70. XVI wieku opublikowano kilka wierszy Edwarda de Vere’a, a w ciągu następnych dwóch dekad w druku pojawiło się około dwudziestu osobnych wierszy, które z całą pewnością można mu przypisać. Kolejny tuzin został znaleziony w rękopisie, lecz około połowa z nich nie była podpisana jego nazwiskiem. Edward swoją reputację zyskał również dzięki jeździe konnej i umiejętnościom w potyczkach, rywalizując i wygrywając trzy turnieje. Jego podróż po Europie, oprócz Włoch, obejmowała także takie kraje, jak Francja, Niemcy i Grecja. Podczas trwającej 15 miesięcy podróży odwiedził m.in. Paryż, Roussillon, Strasburg, Lyon, Padwę, Wenecję, Genuę, Weronę, Florencję i Sienę. W czasie podróży do domu jego statek został zaatakowany na Kanale La Manche, a on sam schwytany przez niderlandzkich piratów. Uwolniony, ale ogołocony ze wszystkiego, dotarł w końcu bez szwanku na angielski brzeg.

Przez całe swoje życie, de Vere utrzymywał przyjaźnie z literatami. Sponsorował również grupy aktorów, zarówno dorosłych, jak i chłopców. Choć wychowany jako protestant, de Vere miał podobno katolickie sympatie, a w 1580 roku przyznał się królowej Elżbiecie do utrzymywania bliskich kontaktów z grupą prominentnych katolików. Zdemaskował spisek, którego celem było obalenie królowej i utworzenie rządu przyjaznego katolickiemu królowi Hiszpanii, Filipowi. Choć królowa w końcu wybaczyła Edwardowi, to jednak powstałe zamieszanie doprowadziło do aresztowania kilku arystokratycznych spiskowców, którzy następnie zarzucili mu popełnienie podobnych przestępstw, dodając do nich oskarżenia o lubieżność, pijaństwo i homoseksualność. De Vere, choć również na krótko uwięziony, nie został obwiniony o żadne z nich.

W marcu 1581 roku szlachcianka z królewskiej komnaty, Anna Vavasour, urodziła syna spłodzonego przez Edwarda. Nieprzychylna temu królowa na krótko uwięziła oboje rodziców, a de Vere’owi zakazała pojawiania się na dworze przez następne dwa lata. Dziecko, Edward Vere, wyróżniło się później jako żołnierz i uczony i zostało pasowane na rycerza w 1607 roku przez króla Jakuba I Stuarta. Na początku lat 80. XVI wieku doszło do kilku ulicznych bójek między ludźmi hrabiego a krewnymi jego kochanki, a w jednej z nich (jak się wydaje) on sam brał udział i odniósł poważną ranę nogi, która najwyraźniej spowodowała, że później utykał. W swoich listach skarżył się bowiem na „kulawiznę”.


Anna Vavasour 
Portret pochodzi z 1605 roku, a jego autorstwo przypisywane
jest malarzowi flamandzkiego pochodzenia,
Janowi de Critz (ok. 1552-1642)


Od młodzieńczych lat de Vere był znany jako elegancko ubrany i hojnie wydający pieniądze mężczyzna. Istnieją dowody na to, że królowa, za pośrednictwem swoich agentów, systematycznie pozbawiała go znacznej części majątku, chociaż jego własny kosztowny styl życia przyczynił się również do utraty znacznej fortuny i prawie wszystkich ziem jego przodków. W 1586 roku królowa zaczęła przyznawać mu szczególną dotację w wysokości 1000 funtów rocznie, co na tamte czasy stanowiło bajeczną sumę odpowiadającą wielu milionom dolarów liczonych we współczesnej walucie. Warunki dotacji określały, że Edward de Vere nie był odpowiedzialny przed nikim innym, tylko przed Elżbietą, za sposób, w jaki wydawał fundusze, ale sama królowa mogła wypowiedzieć umowę w dowolnym momencie, co dawało jej ścisłą kontrolę nad hrabią. Oksford wciąż zwracał się do niej z prośbami o różne lukratywne urzędy lub honoraria, które mogły dać mu większą niezależność finansową.

Istnieją dowody na to, że w czasie hiszpańskiej Armady de Vere wyposażył coś, co mogło być jego własnym statkiem i być może dowodził nim podczas bitwy. W 1588 roku zmarła żona de Vere’a, pozostawiając mu trzy córki, które następnie trafiły do domu ich dziadka, Williama Cecila. W 1591 roku de Vere poślubił Elżbietę Trentham, córkę bogatego dworzanina i jedną ze służących królowej. W 1593 roku urodziła mu syna, Henryka, który w 1604 roku zgodnie z prawem odziedziczył tytuł ojca jako 18. hrabia Oksfordu. Rodzina przeniosła się do londyńskiej dzielnicy Hackney.

Edward de Vere był chwalony jako „najdoskonalszy” z poetów na dworze Elżbiety I Tudor. W 1598 roku w zbiorze komentarzy na temat literatury, angielski duchowny i pisarz, Franciszek Meres, umieścił go na liście najlepszych dramaturgów komicznych. Jego związek z teatrem, graczami i dramaturgami jest niekwestionowany. Nie zachowała się jednak żadna sztuka autorstwa de Vere’a. Nie ma też żadnych wzmianek o jego nazwisku związanych z jakąkolwiek inną sztuką, na przykład napisaną wspólnie z innym autorem. W 1595 roku jego córka Elżbieta poślubiła Williama Stanleya, hrabiego Derby, o którym mówiło się, że pisał sztuki, a pod koniec 1604 roku druga córka, Zuzanna, poślubiła Filipa Herberta, lorda Montgomery, jednego z autorów Pierwszego Folio Szekspira.


Rhys Ifans jako hrabia Edward de Vere
w niemiecko-brytyjsko-amerykańskim filmie zatytułowanym
Anonimus (2011) 


Edward de Vere zmarł w czerwcu 1604 roku i został pochowany w kościele St. Augustine w Hackney. Jego życie i osiągnięcia pozostawały niejasne aż do 1920 roku, kiedy John Thomas Looney, angielski nauczyciel, ujawnił szokującą informację odnośnie do jego autorstwa kanonu dzieł Szekspira, gdzie został zidentyfikowany jako Edward de Vere, siedemnasty hrabia Oxfordu. Ale to już jest temat na zupełnie inny wpis.


Prawa autorskie do tekstu © Agnieszka Różycka



wtorek, 23 stycznia 2024

Magdalena Zimniak – „Czarcie lustro”

 




Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki i Wydawnictwa.

Dziękuję!


Wydawnictwo: SKARPA WARSZAWSKA

Warszawa 2024

 

Nie od dziś wiadomo, że doświadczenia z przeszłości kształtują naszą teraźniejszość, a nawet przyszłość. Przeszłość determinuje nasze przekonania, postawy i wartości, które z kolei wpływają na nasze obecne działania. Wspomnienia mogą też w znaczący sposób wpływać na sposób, w jaki postrzegamy i interpretujemy otaczający nas świat. Jeśli więc ktoś miał traumatyczne doświadczenia w przeszłości, a szczególnie będąc dzieckiem, to wówczas może być bardziej skłonny do dostrzegania niebezpieczeństwa w sytuacjach, których inni wcale nie uważają za groźne. Może to zatem powodować, że taki człowiek będzie bardziej ostrożny lub będzie chciał na własną rękę rozprawić się z traumatyczną przeszłością. Nie zawsze jednak walka ta będzie odbywać się w gabinecie psychoterapeutycznym. Często zemsta może przyjąć charakter czysto fizyczny, aby niegdysiejsza ofiara poczuła swego rodzaju ulgę, widząc jak jej kat cierpi i boi się tak samo, jak ona kiedyś.

Powyższy wstęp to doskonały opis twórczości Magdaleny Zimniak, która w swoich książkach tworzy bohaterów doświadczających życiowych traum i często jedynie z pozoru potrafiących radzić sobie z ich konsekwencjami. Lata mijają, a oni nadal nie są w stanie prowadzić stabilnego i uporządkowanego życia. Nie potrafią też nawiązać właściwych relacji z innymi ludźmi, gdyż te negatywne doświadczenia zawsze gdzieś w nich tkwią, pomimo że usiłują żyć w miarę normalnie i nie pokazywać niczego na zewnątrz. Rzadko kiedy udaje im się zapomnieć, nie mówiąc już o wybaczeniu. Czasami też uzależniają się od swojego kata i wciąż o nim myślą, szukając w nim na siłę dobrych cech i na swój sposób tłumacząc sposób jego zachowania. Jeśli bohaterowie nie mówią o tym wprost, to uważny czytelnik może odczytać to między wierszami.

Nie inaczej jest w Czarcim lustrze. To najnowsza powieść autorki; już sam jej tytuł intryguje i sugeruje, że na każdym kroku i za każdym rogiem będzie czaić się zło. Pewnego dnia niespodziewanie do domu w Warszawie wraca Marta. Teraz ma czternaście lat, lecz kiedy zaginęła była kilkuletnią dziewczynką. Jej odnalezienie jest niemalże równie tajemnicze, jak niegdyś zniknięcie. Po latach nieobecności w domu, Marta dostrzega, jak wiele się w nim zmieniło i czuje się w nim obco. Jej rodzina nie jest już taka, jaką ją zapamiętała. A może tylko wydaje jej się, że ją zapamiętała? Może czas sprzed zniknięcia był dla niej jedynie snem? Marta musi zatem dostosować się – szczególnie psychicznie i emocjonalnie – do nowych warunków życia. Można rzec, że dziewczyna zatrzymała się na pewnym etapie rozwoju i wciąż czuje się, jak mała dziewczynka, którą była w dniu porwania. Przede wszystkim jest przerażona i zagubiona. Tym, co nie pozwala Marcie normalnie funkcjonować są bezustanne myśli o Mistrzu, czyli o mężczyźnie, z którym mieszkała przez ostatnie sześć lat. Kim zatem jest ta „nowa” Marta i czy uda jej się w końcu wrócić do normalności? A Mistrz? Kim jest mężczyzna, kryjący się za pseudonimem, o którym Marta wciąż nie potrafi zapomnieć?

Tymczasem kilkaset kilometrów od Warszawy znika bez śladu dyrektor prestiżowego liceum. Mężczyzna miał całkiem dobrą opinię, jako dyrektor, ale też krążyły na jego temat plotki, jakoby za bardzo lubił kobiety, szczególnie młode nauczycielki, które właśnie zaczynały pracę w jego szkole. Ponoć nawiązywał z nimi niebezpieczne romanse, jednocześnie będąc przykładnym mężem i ojcem. Niby nic zaskakującego w obecnych czasach, ale jednak w tym przypadku budzi niepokój policji i otoczenia. I tak oto główną podejrzaną w sprawie staje się młoda nauczycielka angielskiego, która niedawno dołączyła do grona pedagogicznego. Czy sprawa Marty oraz zaginięcie Sułeckiego mają ze sobą coś wspólnego? Czy podejrzenia rzucane na Elwirę naprawdę się potwierdzą?


Czarcie lustro w baśni H. Ch. Andersena Królowa śniegu.
Powieść i baśń mają ze sobą wiele wspólnego.


Wielokrotnie pisałam już o tym, że na każdą nową książkę Magdaleny Zimniak czekam z ogromną niecierpliwością, co w moim przypadku, czyli osoby, która zajmuje się praktycznie wyłącznie historią, może wydawać się niepojęte. Fakt ten świadczy o tym, że autorka pisze tak dobrze, iż jest w stanie zainteresować swoją prozą nawet kogoś, kto na co dzień pasjonuje się zamierzchłą przeszłością. Powieści Magdaleny Zimniak już od pierwszej strony zawierają w sobie ogromny ładunek emocjonalny, który w miarę, jak czytelnik zagłębia się w lekturę, jest jeszcze bardziej rozbudowywany. Nie inaczej jest w przypadku Czarciego lustra. Tutaj linia fabularna poprowadzona jest w niebywale tajemniczy sposób, a kiedy czytelnikowi wydaje się, że rozgryzł zakończenie tej historii, okazuje się, iż tak naprawdę nadal niczego nie wie i nie rozumie. Zaskakujące i nieoczekiwane zwroty akcji sprawiają, że emocje przybierają na sile, natomiast pierwiastek psychologiczny skłania do zadawania pytań o meandry ludzkiej psychiki, a także zachowania, które są nie tylko niezrozumiałe, ale z gruntu złe.

Historia opowiadana w Czarcim lustrze przedstawiona jest z perspektywy kilku bohaterek, z których każda widzi ją w innym świetle, lecz mimo to wszystkie one mają wspólny cel. To opowieść o niewyobrażalnej krzywdzie, kłamstwie, zdradzie i zemście. Nawet tam, gdzie narracja prowadzona jest w trzeciej osobie doskonale widać, jakie demony drzemią w zdradzonej kobiecie. Każda z bohaterek posiada bowiem swój punkt widzenia i swoją rację, której twardo się trzyma, widząc jedynie cel, jaki ma przed sobą, uparcie dążąc do niego. Jest to opowieść niezwykle mroczna i wciągająca czytelnika w zło popełniane przez poszczególnych bohaterów. Poruszane są w niej naprawdę trudne problemy, z którymi mamy do czynienia w realnym świecie, ale które bardzo często zamiatane są pod przysłowiowy dywan, a ludzie udają, że nic się nie stało i żyją dalej, okłamując przede wszystkim siebie samych, bo przecież wszystko należy załatwić w czterech ścianach, aby przypadkiem nikt obcy nie dowiedział się o tym, co dzieje się w domu i z jakim potworem przyszło żyć pod jednym dachem. Czasami też ludzie są głusi i ślepi na sygnały, które są coraz wyraźniejsze, lecz dla świętego spokoju i własnego dobrego samopoczucia są przez nich ignorowane.

Czarcie lustro nie jest bynajmniej powieścią rozrywkową, której zadaniem jest oderwanie czytelnika od ponurej, szarej i nierzadko też niebezpiecznej rzeczywistości. W przypadku tej historii jest wręcz przeciwnie. Jest to bowiem powieść nie tylko skłaniająca do myślenia, ale też do zastanowienia się nad tym, wśród jakich ludzi my sami żyjemy. Zło może wszak czaić się wszędzie. Ktoś, kto na pierwszy rzut oka wygląda sympatycznie wcale nie musi takim być. Oczywiście nie należy popadać w skrajności. Niemniej trzeba być czujnym, ponieważ zło nigdy nie zasypia i może dać o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie. Polecam Czarcie lustro każdemu, kto gustuje w powieściach niebanalnych i trudnych tematycznie. Polecam tym czytelnikom, którzy nie boją się rzucić wyzwania złu, jak również tym, dla których ważna jest strona psychologiczna fabuły; tym, dla których ważni są oryginalni bohaterowie, którzy mają nam naprawdę coś konkretnego i ważnego do powiedzenia. Tacy bohaterowie będą bowiem komunikować się z nami na każdej stronie powieści i pokazywać nam, jak bardzo życie może boleć, jeśli wkroczy w nie choćby tylko jeden zły człowiek.


Agnieszka Różycka

tłumaczka, autorka, eseistka, dziennikarka




 

czwartek, 14 grudnia 2023

Kardynał Tomasz Wolsey – mąż stanu, książę Kościoła i wielki architekt

 


(…) Mąż to był dumy nieograniczonej,

Sam się na równi z książętami cenił,

Zdzierstwami całe zubożył królestwo;

Symonia była dla niego igraszką,

A prawem własne jego przywidzenia;

Zuchwale kłamał wbrew oczywistości,

Zawsze dwuznaczny w słowach swych i myśli;

Litości nie znał, tylko gdy chciał zgubić;

Jak sam był niegdyś, wielki, w obietnicach,

A w ich spełnieniu, jak jest dziś, nicością (…)

 

William Szekspir, Henryk VIII, Akt IV, scena II

tłum. Leon Ulrich

 

Tomasz Wolsey został mianowany kardynałem przez papieża Leona X we wrześniu 1515 roku. Jak to często bywało, fakt ten miał niewiele wspólnego ze stanem duchowości Wolseya, czy też z realnymi potrzebami angielskiego Kościoła, a raczej z potrzebą uzyskania przez papieża międzynarodowego wsparcia politycznego. Miesiąc wcześniej król Francji, Franciszek I Walezjusz, rozpoczął inwazję na Włochy, a zatem wyniesienie Tomasza Wolseya na kardynalski stolec było zagrywką czysto polityczną mającą na celu kupienie poparcia Henryka VIII Tudora. Działania te tylko do pewnego stopnia przyniosły oczekiwane efekty i nie ma wątpliwości, iż dla Henryka VIII awans Wolseya był czymś na kształt osobistego komplementu o dość dużej wadze. Co istotne, uczynienie Wolseya kardynałem, a potem legatem, zagwarantowało Henrykowi pełną kontrolę nad Kościołem Anglii, w tym władzę nawet nad arcybiskupem Canterbury i wykluczonymi zakonami.  Dla króla było to niezwykle ważne, gdyż miał już wiele problemów jurysdykcyjnych związanych z Kościołem. Tak więc awans Wolseya zapewniał Henrykowi ministra, który posiadał absolutną władzę zarówno nad Kościołem, jak i państwem.


Kardynał Tomasz Wolsey (ok. 1474-1530)
autor nieznany


Nic z tego, o czym napisano powyżej nie odróżniało ani Anglii, ani Tomasza Wolseya od formy rządów praktykowanych na kontynencie, czy też od praktyk stosowanych wcześniej w królestwie. Jednakże pod wieloma innymi względami Wolsey różnił się od Anglii. Przypomnijmy, że w poprzednim stuleciu król Henryk V Lancaster uniemożliwił ambitnemu, urodzonemu na dworze królewskim Henrykowi Beaufortowi zostanie kardynałem. Z kolei Henryk VIII był więcej niż zadowolony z tego, że Wolsey posiadał szeroką jurysdykcję kościelną, ponieważ zawdzięczał wszystko królowi i w związku z tym można było mu zaufać – a przynajmniej tak wydawało się Tudorowi – i mieć pewność, że Wolsey będzie od teraz korzystał z papieskich uprawnień w interesie królestwa i dla królewskich korzyści. Kolejną różnicą było to, że w przeciwieństwie do swoich bardzo potężnych angielskich poprzedników, takich jak na przykład Jan Morton, który był zarówno arcybiskupem Canterbury, jak i kardynałem, Tomasz Wolsey zajmował stanowiska kierownicze i wpływowe. Posiadanie jednocześnie arcybiskupstwa, biskupstwa i opactwa sprawiło, że Wolsey znalazł się w gronie duchownych równych tym z kontynentu, gdzie praktyka posiadania tego rodzaju stanowisk była przecież powszechna. Fakt ten uczynił go niezwykle zamożnym człowiekiem. Jego roczny dochód prawdopodobnie przekraczał trzydzieści tysięcy funtów. Bogactwo to, choć zdobyte w taki sam sposób, jak w przypadku Mortona, zostało zgromadzone w znacznie bardziej efektywny i systematyczny sposób, czyniąc Wolseya proporcjonalnie bogatszym.

W przeciwieństwie do swoich angielskich poprzedników Tomasz Wolsey pochodził ze skromnego środowiska. Jego ojciec był prawdopodobnie rzeźnikiem w Ipswich w Norfolk, podczas gdy zdecydowana większość współczesnych mu kardynałów pochodziła – w taki czy inny sposób – z klasy rządzącej. Być może znacznie ważniejsza w tym kontekście była jego relacja z królem. Henryk był bowiem nie tylko zadowolony, ale też chętnie zlecał energicznemu i bardzo zdolnemu kardynałowi jak najwięcej żmudnych zadań mających związek z zarządzaniem królestwem. Wolsey mógł zatem poszczycić się posiadaniem uprawnień, którymi cieszyło się niewielu – jeśli w ogóle – poprzednich ministrów angielskiej korony. Z  jednej strony mamy więc nisko urodzonego duchownego, który bez wątpienia cieszył się niezwykłym wywyższeniem do absolutnej władzy jako kardynał i legat oraz który kochał każdą uncję prestiżu, jaką mu ten fakt zapewniał, będąc jednocześnie człowiekiem, którego zamiłowanie do wystawności i konsumpcji, bogatych szat i zastawy stołowej, a także budynków i ceremonii już za jego życia stało się legendą. Z drugiej strony jednak Tomasz Wolsey żył w epoce, w której tego oczekiwano. Nie ma zatem wątpliwości, że status przekazywany poprzez tenże przepych był tak samo częścią życia wysoko postawionego kardynała Tomasza Wolseya. Jego bogactwo i status czyniły go – z punktu widzenia Henryka VIII – potężnym narzędziem dyplomatycznym i politycznym.


Tomasz Wolsey w drodze do Westminster Hall
Jest to reprodukcja oryginalnego obrazu autorstwa sir Johna Gilberta (1817-1897)
namalowanego w latach 1886-1887. 


Rola Tomasza Wolseya w międzynarodowej dyplomacji była niezwykle ważną kwestią. Pamiętajmy, że był to wiek, w którym cztery europejskie potęgi zostały zredukowane do trzech poprzez zjednoczenie Hiszpanii i Świętego Cesarstwa Rzymskiego. W tej sytuacji Anglia odgrywała istotną rolę równoważącą między większymi potęgami, jak Francja i cesarska Hiszpania, a Tomasz Wolsey miał stać się kluczową postacią w tychże działaniach. Przez dziesięć lat egzystował na europejskiej scenie jako prawdopodobnie najpotężniejszy dyplomata swojej epoki. Personalnie traktował zarówno Franciszka I Walezjusza w Amiens, jak i Karola V Habsburga w Brugii. Próbował też rozstrzygać zaistniałe pomiędzy nimi spory w Calais i oczywiście był odpowiedzialny za Pole Złotogłowia, czyli ogromny reprezentacyjny obóz, gdzie spotkali się Henryk VIII i Franciszek I w czerwcu 1520 roku. Było to w Balinghem, miejscowości leżącej dziś w północnej Francji. Wtedy tereny te znajdowały się pod panowaniem Anglii i położone były wokół Calais. Spotkanie obydwu władców miało na celu wzmocnienie więzi pomiędzy Anglią a Francją. Ponadto Tomasz Wolsey odpowiedzialny był także za liczne traktaty i wizyty składane na angielskim dworze przez zagranicznych dyplomatów.

Można zatem rzec, że kardynał był w tym wszystkim kimś na kształt wicegubernatora, a skala jego gospodarstwa domowego wyraźnie to odzwierciedlała. Gospodarstwo Wolseya było bardzo duże i liczyło pięćset osób i było o dwieście osób większe niż gospodarstwo Williama Warehama, arcybiskupa Canterbury. Należy jednak pamiętać, że dwaj najwięksi szlachcice żyjący w początkach panowania Henryka VIII, tj. Henryk Percy, hrabia Northumberland, i Edward Stafford, książę Buckingham, posiadali równie duże gospodarstwa, a w nich naprawdę pokaźną liczbę zatrudnionych osób. W gospodarstwie domowym Henryka Percy’ego pracowało pięćset pięćdziesiąt osób, natomiast u Edwarda Stafforda było ich równe pół tysiąca. Książę Buckingham został stracony w 1521 roku. Wtedy jego dobra zostały skonfiskowane przez Koronę, co sprawiło, że gospodarstwo domowe Wolseya stało się największym w południowej Anglii. Największym wciąż był jednak dwór królewski, gdzie zatrudnionych było osiemset osób.


York Palace obecnie znany jako Whitehall. Jest to widok od strony zachodniej.
Wbrew pozorom obraz przedstawia pojedynczy pałac.
Dom Bankietowy znajduje się po lewej stronie.
autor: Hendrick Danckerts (1625-1680)


Skoro już mowa o majątku Tomasza Wolseya, to nie może zabraknąć wzmianki o nieruchomościach, które kardynał posiadał. Za jego życia Henryk VIII nie był zbytnio zainteresowany architekturą. W 1512 roku spłonął stary pałac królewski w Westminsterze, a Henryk nie wykazał chęci jego odbudowy. Zamiast tego założył swój dwór w jednym z ulubionych wiejskich domów swojego ojca. Chodziło oczywiście o Greenwich położone na wschód od Londynu. Został on wyposażony we wszystkie obiekty sportowe niezbędne młodemu królowi, tj. teren do turniejowych potyczek, kort tenisowy czy manufakturę zbroi. Ostatecznie pałac ten stał się główną rezydencją króla. W międzyczasie Wolsey na mocy swojej pozycji arcybiskupa Yorku nabył York Palace, największy dom w Westminsterze bezpośrednio przylegający do Pałacu Westminsterskiego, siedziby sądów i parlamentu. W ten oto sposób doszło do wyjątkowej koincydencji leniwego i oderwanego od rzeczywistości króla oraz niezwykle bogatego, zdolnego, potężnego i energicznego administratora. W pierwszej połowie panowania Henryka VIII Tomasz Wolsey był odpowiedzialny za wszystkie królewskie projekty budowlane. Obejmowały one przebudowę własnych pałaców króla, takich jak Eltham, nadzorowanie tymczasowego obozu na Polu Złotogłowia i skarbu w Calais.

Sam Wolsey posiadał i zbudował szereg rozmaitych domów, wśród których najważniejszymi były jego miejski dom w Westminsterze, czyli York Palace, i prywatna wiejska rezydencja Hampton Court. Z zachowanych dokumentów jasno wynika, że prace nad York Palace i Hampton Court postępowały w tym samym czasie. Robotnicy i materiały budowlane przenoszone były pomiędzy tymi dwoma miejscami, jak również w obydwu miejscach używane były te same wzory kamiennych listew. Niemniej, projekty te całkowicie różniły się od siebie wzajemnie. York Palace był mniejszy niż Hampton Court i koncentrował się na potrzebach pracującego w Westminsterze kardynała. Nie było to szczególnie przydatne miejsce, aby móc dostać się stamtąd do króla, a zatem Wolsey musiał w tym celu popłynąć barką do Greenwich. Z drugiej strony jednak miejsce to było niezwykle ważne dla wykonywania przez niego obowiązków Lorda Kanclerza, czyli głównego sędziego. Z York Palace codziennie publicznie i z wielkim splendorem przemieszczał się do sądów w Westminsterze, a czyniąc to i wykonując swoje wszechstronne uprawnienia, był widziany zarówno przez tych bogatych, jak i biednych poddanych. York Palace był także miejscem, gdzie odbywała się ogromna liczba spraw dyplomatycznych. Tomasz Wolsey przyjmował tam bowiem wysłanników, ambasadorów i posłańców.


Obecny, zewnętrzny widok Hampton Court 


W Hampton Court Tomasz Wolsey postanowił stworzyć wiejską siedzibę, która byłaby wykorzystywana jako miejsce wielkich państwowych i królewskich wydarzeń; miejsce do zabawiania króla i zagranicznych dygnitarzy; sceną, na której Henryk VIII mógłby tańczyć na oczach całej Europy. To właśnie w Hampton Court Tomasz Wolsey zabawiał w 1522 roku cesarza Karola V Habsburga, a w 1527 roku księcia Anne de Montmorency, Wielkiego Mistrza Francji. Wenecki ambasador, Marco Antonio Venier, napisał w listopadzie 1527 roku, że Wolsey ostatnio bawił Lorda Stewarda [Montmorency’a] przez trzy dni na polowaniu w Hampton Court, a pałac był wystawnie udekorowany. Wciąż tam jest, aby w wolnej chwili zobaczyć kardynalskie kredensy ze złotej blachy, które następnie opisał i wycenił na trzysta tysięcy złotych dukatów. Różne wymagania funkcjonalne Hampton Court i York Palace znalazły swoje odzwierciedlenie w ich planach. Na przykład w York Palace znajdował się pojedynczy szereg pokoi gościnnych; w Hampton Court natomiast był cały dziedziniec. W York Palace nie wydzielono żadnych pokoi na wizyty królewskie, podczas gdy w Hampton Court zapewniono apartamenty dla całej rodziny królewskiej. Co najważniejsze, kaplica i krużganek w Hampton Court były znacznie większe niż w York Palace, co z kolei dawało możliwość organizowania ważnych uroczystości.

O tych dwóch domach mówi się dziś, że należą do kompleksu głównych rezydencji zbudowanych w latach 1450-1530, które wzniesiono według wspólnego planu. Zasadniczo plan ten łączy w sobie kaplicę, krużganek i salę z budynkami mieszkalnymi na osi. Klasycznymi przykładami takiego układu są Lambeth Palace i York Palace, będące rezydencjami arcybiskupów Canterbury i Yorku. Ely Palace w Holborn w środkowym Londynie, dom miejski biskupa Ely, oraz klasztor świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell na obrzeżach City są również częścią tego kompleksu. Domy te bardzo różnią się od domów szlacheckich. Wszystkie mają na osi salę, kaplicę i krużganek. Krużganek stanowi kluczową różnicę. Wielkie domy świeckiej szlachty nie posiadały krużganków i zwykle miały stosunkowo małe kaplice. Jednakże żaden z domów tych wielkich duchownych nie posiadał krużganków, mimo że nie mieściły się w nich zakony kontemplacyjne, ani nie potrzebowały klasztoru na skryptorium lub innych pomieszczeń konwentualnych. Tego rodzaju klasztory odgrywały ceremonialną rolę w życiu religijnym tychże domostw. 


Rycina przedstawia klasztor świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell.
Podobno tak klasztor wygladał z zewnątrz w 1508 roku. 


Oczywiście wszystkie wielkie gospodarstwa domowe były w mniejszym lub większym stopniu wspólnotami religijnymi działającymi jako miejsca nauczające o zbawieniu i głoszące nauki o Bogu. Zasady działania gospodarstw domowych w największych gospodarstwach, takich jak to księcia Buckingham w zamku Thornbury, określały ideał ukazujący ich gospodarstwa domowe funkcjonujące jako coś na kształt korporacyjnej wspólnoty religijnej, w której odbywały się nabożeństwa i miała miejsce codzienna modlitwa. Trzeba jednak pamiętać, że ci wszyscy wielcy lordowie – w celach politycznych – manipulowali ceremoniałem religijnym odbywającym się w ich kaplicach. Podobnie rzecz przedstawiała się w przypadku monarchy. Królewskie gospodarstwo domowe było bowiem ciałem religijnym, które wspólnie oddawało cześć swojemu dziekanowi, zaś ceremonie życia codziennego były regulowane przez rok kanoniczny.

Jednakże względem osoby stanu duchownego powyższe wymagania były większe. Tomasz Wolsey gościł więc w swoich progach nie tylko dyplomatów, ale także królów i cesarzy, a sam odgrywał rolę zarówno głowy rodziny, głównego ministra, przedstawiciela papieskiego, jak i centralnej postaci na scenie liturgicznej. Wolsey celebrował urząd boski z obrzędami papieskimi, podczas gdy książęta i hrabiowie musieli na niego czekać. Na Polu Złotogłowia przy jego celebracji mszy świętej asystowali legat papieski, trzej kardynałowie i dwudziestu jeden biskupów. Aby podnieść rangę tego poziomu ceremoniału, Wolsey utrzymywał bardzo dużą kaplicę, zabierając ze sobą w podróż dyplomatyczną do Francji w 1521 roku dziekana, prodziekana, dziesięciu kapelanów, dziesięciu świeckich urzędników i dziesięciu chórzystów. Ci ostatni liczebnie przekraczali liczbę śpiewaków katedr w Salisbury i Yorku, czy nawet katedry świętego Pawła, i z całą pewnością w kaplicy kardynała śpiewały znacznie bardziej utalentowane głosy, niż te w wymienionych wyżej miejscach. W rzeczywistości kaplica Wolseya, pod względem wielkości i jakości, przewyższała jedynie kaplicę samego króla.


Pole Złotogłowia
Obraz datowany jest na 1545 rok. Autor nieznany.


W związku z powyższym domy te były znacznie bardziej zbliżone do rezydencji królewskich, niż do domów należących do wielkich świeckich arystokratów, którzy nie potrzebowali tak dużej przestrzeni religijnej do odprawiania w niej nabożeństw. Zanim dokonano reformacji domów królewskich, gdzie królewska etykieta była zdominowana przez przebywanie monarchy w kaplicy, plan pałacu odzwierciedlał potrzebę publicznego wyrażenia jego obecności w tym miejscu. Sam Pałac Westminsterski składał się z szeregu krużganków połączonych właśnie w tym celu z holem i kaplicą. Innym przykładem takiego rodzaju budynku był klasztor Zakonu Szpitala Świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell w Londynie. Klasztor ten znajdował się na zachodniej granicy londyńskiego City. Przeor Zakonu Świętego Jana Jerozolimskiego był uważany za głównego barona Anglii, przewyższając całą szlachtę i odpowiadając bezpośrednio przed samym papieżem. Za panowania Henryka VII i Henryka VIII istniały szczególnie bliskie powiązania pomiędzy nimi, a obaj królowie otrzymali nawet tytuł Protektora Zakonu. Przed buntem Wolseya, przeor Tomasz Docwara był głównym angielskim dyplomatą podróżującym do Francji i Hiszpanii; był też ważną postacią we wczesnych latach panowania Henryka VIII, a na Polu Złotogłowia stanął między Henrykiem VIII a Franciszkiem I. Klasztor był miejscem niezwykle gościnnym. Był też siedzibą międzynarodowego dyplomaty i centrum administracyjnym. A zatem ten dom – ponad wszystkie inne w Anglii – był funkcjonalnie podobny do Hampton Court, dzieląc połączone funkcje wysokiej rangi kościelnego i międzynarodowego dyplomaty.

Plany tych wielkich domów powstały na bazie oksfordzkich kolegiów. W latach 1360-1400 William Wykeham, biskup Winchesteru i królewski kanclerz, zbudował New College, czyli budynek, który miał stać się wzorem dla wszystkich późniejszych kolegiów w Oksfordzie. Jego kolegia służyły nie tylko nauce, ale były też w pełni funkcjonującymi korporacjami religijnymi, w których odprawiano msze w intencji króla, królowej oraz fundatorów i dobroczyńców tychże kolegiów. Ceremoniał był niezwykle ważny, zaś krużganki odgrywały centralą rolę w skomplikowanych procesjach mających miejsce w dni świąteczne i podczas innych ważnych jubileuszy. To właśnie w Oksfordzie pod koniec XIV wieku opracowano podstawowy plan wielkich pałaców arcybiskupich. Połączenie funkcji skupiało się wokół konieczności stworzenia przestrzeni nadających się do odbywania procesji religijnych.


Galeria obrazów w Hampton Court
Obraz pochodzi z 1819 roku. Autor nieznany.



Lista osób odpowiedzialnych za budynki należące do Tomasza Wolseya podkreśla niezwykle istotną kwestię. Architekci i mistrzowie rzemiosła oraz ich otoczenie byli odpowiedzialni za najwspanialsze późnogotyckie budowle Anglii – na przykład w Windsorze, Eaton, Westminsterze, a także w Oksfordzie i Cambridge – jak również wielkie arystokratyczne i episkopalne rezydencje epoki. Jednakże na życzenie Wolseya wyszli oni poza granice późnego gotyku prostopadłego i otrzymali zlecenie na włączenie modnych wówczas motywów pochodzących z renesansowych budynków. Najbardziej innowacyjne stylistycznie z tych elementów zostały zastosowane w długiej galerii w Hampton Court. W każdym z domów Wolseya znajdowała się tego rodzaju galeria, a wielu wpływowych dworzan również taką galerię posiadało, w tym Jerzy, hrabia Shrewsbury, w Sheffield Manor i arcybiskup  Cuthbert Tunstall w Fulham Palace. Zewnętrznie jednak galeria w Hampton Court mogła być jedną z najważniejszych i najbardziej awangardowych budowli zbudowanych w Anglii. Twierdzenie to opiera się na odkryciu dużej liczby formowanych i zdobionych fragmentów architektonicznych wykonanych z terakoty. Podczas renowacji w latach 1994-1995 siedemnastowiecznego prywatnego ogrodu znaleziono całkiem sporo tego rodzaju fragmentów w kamieniołomie żwiru pochodzącego z XVII wieku. Kamieniołom ten przylegał bezpośrednio do południowego frontu ogrodu. W wykopie odnaleziono również dziewiętnaście kształtek okiennych, w tym duży kątowy element, który prawie na pewno stanowił część wykusza, a także trzy fragmenty wystającego gzymsu ozdobionego motywem jajka i języka, oraz osiem fragmentów klasycznych zamówień. Cztery z nich były fragmentami półkolumn, z których dwie były karbowane. Z kolei trzy stanowiły fragmenty baz kolumn, a jeden fragment był częścią kapitelu typu korynckiego. Ponadto znajdowała się tam duża tablica z trójliściem wgłębnym i częścią okrągłej girlandy laurowej. Kolumny, bazy i kapitele były częściami pilastrów, które miały średnicę od dwudziestu do dwudziestu ośmiu centymetrów i tworzyły kolumny o wysokości od 1,63 metra do 2,23 metrów. Zostały one zastosowane na fasadzie budynku.

Zewnętrzna część galerii została więc prawdopodobnie ożywiona bogato zdobionymi obramieniami okien, a także jedną lub kilkoma tablicami zawierającymi okrągłe elementy i serią pilastrów. Połączenie to było typowe dla najmodniejszej architektury tamtych czasów, stanowiąc subtelną mieszankę późnogotyckich listew i form dekoracyjnych z silnym motywem renesansowym wyrażonym w „antycznej” dekoracji na listwach okiennych. Wiele z tych elementów można spotkać również w innych miejscach, jak na przykład w Sutton Palace w Surrey znajdującym się niedaleko miejsca, gdzie przetrwały terakotowe zdobienia, przy których prawie na pewno pracowało wielu rzemieślników Wolseya. Tego rodzaju elementy architektoniczne można także odnaleźć w klasztorze Zakonu Szpitala Świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell, gdzie swego czasu dokonano rekonstrukcji okna. Z drugiej strony, chociaż St. John’s i Sutton Palace mogą dać posmak wyglądu Hampton Court Tomasza Wolseya, to jednak galeria kardynała była znacznie bardziej niezwykła niż którakolwiek z wymienionych wyżej. Był to bowiem jeden z pierwszych budynków w Anglii, jeśli nie pierwszy w ogóle, który posiadał klasyczne pilastry na zewnątrz. Niezwykłe, choć być może nie jedyne w swoich czasach, było również dostarczenie ośmiu dużych terakotowych rond i trzech dużych tablic wykonanych przez włoskiego rzeźbiarza, Giovanniego da Maiano. Okrągłości zostały umieszczone na budynkach bramnych i na ścianach wewnętrznego dziedzińca. Natomiast tablice ze scenami z życia Herkulesa znajdowały się na ścianach budynków bramnych nad łukami wejściowymi.


Sufit z drewnianych belek w Wielkiej Sali w Hampton Court
fot. Diliff



Pomimo zastosowanych dekoracji z terakoty, ważne jest, aby nie wyolbrzymiać znaczenia wpływów włoskich. Tak naprawdę były one jedynie powierzchowne. Hampton Court został zbudowany jedynie po to, aby spełniać swoją funkcję, czyli jako dom alter-rexa. Zarówno York Palace, jak i Hampton Court znajdowały się pod głębokim wpływem istniejących już wcześniej na tym terenie struktur oraz praktycznej i estetycznej spuścizny poprzedników Wolseya. Tylko jeden budynek wzniesiony w latach 1500-1530 był pod znacznym wpływem zagranicznego modelu. Był to szpital Savoy przywrócony do życia przez Henryka VII Tudora. Nie był on przytułkiem dla ubogich, lecz naprawdę nowoczesnym szpitalem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Posiadał on unikalny plan dormitoriów w kształcie krzyża. Pomysł na to rozwiązanie pochodził z Florencji. To sam król napisał do patrona szpitala Santa Maria Nuova, prosząc o informacje na temat prowadzenia szpitala i prawdopodobnie o szczegóły jego projektu. Należy jednak pamiętać, że szpital został pierwotnie zbudowany jeszcze w 1334 roku i w żadnym wypadku nie można uznać go za najnowszy włoski styl.

Kardynał Tomasz Wolsey należał bez wątpienia do wyróżniającej się grupy kardynałów-ministrów, którzy służyli władcom Europy pod koniec XV wieku i na początku XVI. Na ich tle Wolsey wyróżniał się niskim pochodzeniem społecznym, niezwykle szybkim dojściem do władzy absolutnej, nieustannym dążeniem do władzy i bogactwa, długimi latami służby królowi, jak również pogardą dla bliźnich i ogromnym mecenatem architektonicznym. York Palace, ale szczególnie Hampton Court, to z pewnością wyjątkowe angielskie budowle. Pod względem funkcjonalnym prawdopodobnie należą do najwyższej klasy budynków, a dzięki wczesnemu wykorzystaniu renesansowych dekoracji stanowią awangardę nowego stylu. Z drugiej strony jednak należy pamiętać, że Hampton Court i York Palace były głęboko zakorzenione w średniowieczu, wywodząc się z czternastowiecznego kolegium w Oksfordzie.


Oryginalne palenisko z czasów Tudorów znajdujące się
w Wielkiej Kuchni w Hampton Court



Ostatecznie Tomasz Wolsey jest postacią niezwykle ważną w historii angielskiej architektury. Wraz z upadkiem reformacji skończyło się zapotrzebowanie na budowanie wielkich domów, które łączyłyby w sobie religijne i świeckie potrzeby kardynała-ministra, a gdy Anglia po 1530 roku pod względem artystycznym zaczęła coraz częściej czerpać z formy francuskiej renesansowej dekoracji, wówczas tego rodzaju domy zostały pochłonięte przez falę eklektyzmu, która charakteryzowała pałace Henryka VIII Tudora.



Bibliografia

  1. Cavendish G., Life of Cardinal Wolsey, Forgotten Books Publisher, London 2009.
  2. Mertes K., The English Noble Household 1250-1600: Good Governance and Politic Rule (Family, Sexuality, and Social Relations in Past Times), Blackwell Publishing, New Jersey 1988.
  3. Struthers J., Royal Britain: Historic Palaces, Castles and Houses (IMM Lifestyle Books), Design Originals, United Kingdom 2013.
  4. Thurley S., Hampton Court and Architectural History, Calendar of State Papers Venetian, Yale, no 205 (4)/2003.
  5. Thurley S., Hampton Court – A Social and Architectural History (The Paul Mellon Centre for Studies in British Art), Yale University Press, New Haven 2003.
  6. Thurley S., Whitehall Palace: An Architectural History of the Royal Apartments, 1240-1690 (Historic Royal Palaces), Yale University Press, New Haven 1999.


Prawa autorskie do tekstu © Simon Thurley & Agnieszka Różycka

 

Simon Thurley – brytyjski historyk, archeolog i orędownik dziedzictwa narodowego. Po ukończeniu studiów magisterskich i doktoranckich swoją karierę poświęcił pracy nad historią, muzeami, archeologią i dziedzictwem narodowym, zawsze starając się wyjaśnić, dlaczego historia ma tak wielkie znaczenie w życiu każdego człowieka i uczynić ją dostępną oraz przyjemną dla wszystkich. Wierzy, że nasza przeszłość informuje i kształtuje naszą przyszłość, i że aby stworzyć wspaniałą przyszłość dla wszystkich, należy najpierw zrozumieć i zadbać o naszą historię.

Agnieszka Różycka – tłumaczka, autorka, eseistka, dziennikarka kulturalna i popularyzatorka historii, szczególnie historii Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz Republiki Irlandii.