ROZMOWA Z MARCINEM BRZOSTOWSKIM
Marcin
Brzostowski zadebiutował w 2002 roku jako autor powieści „Pozytywnie
nieobliczalni”. Na swoim koncie ma również takie tytuły, jak: „Zemsta kobiet”,
„Słodka bomba Silly”, „Złote spinki Jeffreya Banksa” czy „Szach-Mat!, czyli
Szafa wychodzi, ja zostaję”. Jest także autorem kilku opowiadań, z których
najbardziej znane to: „Wirujący sztylet hiszpańskiej kusicielki” i „Mroczna
tajemnica sgt. Adeli White”. Niektóre z jego książek zostały przetłumaczone na
język angielski. Swoje utwory Marcin Brzostowski wydaje przede wszystkim w
formie e-booków, lecz ostatnio można je nabyć również w wersji papierowej.
Autor jest też laureatem konkursów literackich. Niedawno na rynku wydawniczym
pojawiło się wznowienie powieści zatytułowanej „Podpalę wasze serca!”. Historie,
które tworzy cechuje przede wszystkim absurd, groteska i surrealizm.
Agnes A. Rose: Witam Cię serdecznie
na moim blogu i cieszę się, że wreszcie mamy okazję porozmawiać o Twojej
twórczości. Niedawno wydałeś książkę, w której w dość oryginalny sposób poruszasz
kwestię pracy w korporacji. Nie jest to pierwsza powieść dotycząca tego
problemu, ponieważ już Twój debiut „Pozytywnie nieobliczalni” odnosił się do –
delikatnie mówiąc – złego traktowania ludzi pracujących w korporacjach.
Dlaczego tak bardzo nie lubisz korporacji? Czy te dwie powieści to forma
protestu przeciwko wyzyskowi pracowników?
Marcin Brzostowski: Przede wszystkim jest
mi bardzo miło, że zaprosiłaś mnie do rozmowy i postaram się jak najbardziej
szczerze odpowiedzieć na Twoje pytania. Odnośnie do pracy w korporacji, to co
nieco wiem na ten temat. Chociaż nie pracowałem w klasycznej korporacji, to z
racji wykonywanego zawodu (prawnik) udało mi się wiele rzeczy podpatrzeć lub
pośrednio albo bezpośrednio brać w nich udział. Trwało to dobrych parę lat,
dlatego posiadam na ten temat jakąś tam wiedzę. Z tego, co widziałem i
słyszałem praca w tak zwanej korporacji przypomina ściśle strzeżony obóz pracy,
a stosunki w nim panujące ciężko nazwać w parlamentarny sposób. Znam jednak
ludzi, którzy kochają pracę w korporacji i doskonale się w niej odnajdują,
chociaż dla mnie jest to sytuacja nie do przyjęcia. Jeśli ktoś chce poczuć, jak
wygląda praca w korporacji i co może ona uczynić z człowiekiem w niej
pracującym, niech koniecznie zobaczy film „Podziemny krąg”. Szczerze polecam.
AAR: Jak już wspomniałam wyżej, Twoją
twórczość charakteryzuje przede wszystkim absurd, groteska i surrealizm.
Dlaczego? Czy uważasz, że w ten sposób łatwiej jest dotrzeć do czytelnika i
pokazać mu prawdziwy obraz problemu?
MB: Od wielu lat jestem jedynym
reprezentantem grupy artystycznej GAS, co oznacza – groteska, absurd,
surrealizm. Do tej pory nikt nie chciał dołączyć do grupy, co oznacza, że
ludzie wolą konfrontować rzeczywistość w wymiarze 1:1. Mnie taki ogląd świata
nie odpowiada, gdyż to, co widzę na co dzień nazwałbym zwyczajną deformacją.
Nie wierzę w literaturę, gdzie ona kocha jego, a on jej jeszcze nie bardzo, czy
też w zombie, które atakują polskie społeczeństwo zgromadzone nad weekendowym
grillem. Świat, który widzę jest właśnie przez ludzi i społeczeństwo deformowany.
Brak w nim jasnych zasad postępowania oraz reguł, które rządziłyby tym światem.
Dzisiaj zwycięża cwaniactwo, chodzenie na łatwiznę, wykorzystywanie człowieka
przez człowieka, a nade wszystko mamy do czynienia z zanikiem tak zwanych
wartości niematerialnych. Świat, w którym żyjemy jest kompletnie zdeformowany,
chociaż wszystkim dookoła wydaje się, że jest dokładnie na odwrót. Niestety,
nie łapię się na ten lep i nie będę udawał, że wszystko jest OK, a ludzie są
piękni i mądrzy. Może właśnie stąd moje zamiłowanie do groteski, absurdu i
surrealizmu, które tak naprawdę są jedynym sensownym kluczem do odczytywania
polskiej rzeczywistości. Natomiast moje pisanie dzielę na dwa nurty: ten
weselszy („Zemsta kobiet”, „Złote spinki Jeffreya Banksa”) oraz ten bardziej
dosadny, surowszy („Podpalę wasze serca!”).
O książce |
AAR: Twoi bohaterowie to naprawdę
oryginalne postacie. Czy są one czysto fikcyjne, czy może wzorujesz się na
kimś, kogo spotkałeś w życiu? Bo pomysły
na fabułę chyba jednak czerpiesz z życia. Mam rację?
MB: I tak, i nie. Tak, bo żyję i obserwuję
co się dzieje wokół mnie, a zdecydowanie nie, ponieważ nie opisuję tego, co
widzę, tylko wymyślam zapisywane przeze mnie historie. Nie jestem
dziennikarzem. To niestety wytwory mojego umysłu.
AAR: Niektóre z Twoich książek
zostały przetłumaczone na język angielski. Czy widzisz różnicę w ich odbiorze
przez czytelników polskich i anglojęzycznych?
MB: Szczerze mówiąc, niewiele mogę
powiedzieć na ten temat, gdyż znam dosłownie kilka reakcji osób, które nie są
Polakami. Jednak generalnie odbiór jest bardzo podobny w Polsce, jak i za
granicą. Czyli są zwolennicy, ale są także osoby, które wysłałyby mnie na
zieloną trawkę.
AAR: Co tak naprawdę
chciałbyś przekazać czytelnikom poprzez swoje książki?
MB: To wszystko zależy od tematu książki.
Na przykład w „Pozytywnie nieobliczalnych”, czy w „Podpalę wasze serca!” chcę
pokazać, że praca w korporacji nie musi być jedynym sposobem na życie. No chyba,
że ktoś lubi wyścig szczurów – to niech wtedy się ściga ze wszystkimi i o
wszystko. Z kolei „Słodka bomba Silly” jest moim prywatnym wołaniem o pokój na
świecie. Chciałem w tej książce przekazać, że od ludzkiej głupoty i małości
jest tylko krok do wywołania kolejnego konfliktu zbrojnego, w którym zginą tak
zwani zwykli, szarzy ludzie, a nie ich przywódcy. Przecież to jest horror i
dzieje się to każdego dnia!
AAR: Tak sobie myślę, że chyba
największą popularnością cieszyła się i nadal cieszy właśnie „Słodka bomba
Silly”. Czytelnicy wciąż pamiętają o tej książce i praktycznie przy okazji
każdego wywiadu jesteś o nią pytany. Nie będę więc oryginalna i zapytam skąd
pomysł na stworzenie tak nietypowej bohaterki i fabuły, która daje naprawdę
sporo do myślenia?
O książce |
MB: Dziękuję za miłe słowa o „Bombie”,
która rzeczywiście zapadła niektórym w pamięć. A skąd się wzięła? Po prostu ją
wymyśliłem. Chciałem napisać książkę o największej głupocie świata jaką jest wywoływanie
oraz prowadzenie wojny. Wiem, że to mało oryginalny pomysł, ale z nami jest coś
ostro nie tak. Powstało przecież wiele książek, filmów czy obrazów, które
piętnują wojnę jako sposób rozwiązywania sytuacji konfliktowych, a jednocześnie
te wojny wciąż wybuchają. To jest dopiero absurd! A dzieje się to dokładnie każdego
dnia. Kiedy pomyślę, że zaczynam jeść zupę, czekam na schabowego z kapustą i w
końcu go zjadam, a w tym samym czasie bombarduje się bezbronne miasta i wsie na
całym świecie, to naprawdę odechciewa się jakiejkolwiek konsumpcji. I to na
bardzo długo. A słowo „człowiek” naprawdę nie brzmi dumnie.
AAR: „Złote spinki Jeffreya Banksa”
to lekka powieść sensacyjna z wątkiem gangsterskim, przy której czytelnik ma
szansę na dobrą zabawę. Nie myślałeś nigdy, aby zmienić nieco swój styl pisania
i stworzyć tak zwaną „poważną” powieść sensacyjną albo „poważny” kryminał?
MB: Zdecydowanie nie. Przecież jest tylu w
Polsce i na świecie pisarzy, którzy tworzą powieści kryminalne. Nie mam ochoty
dołączać do tego peletonu i tworzyć „kolejnych konstrukcji” pod hasłem – kto
zabił albo kto ukradł. Mam wrażenie, że takich książek na rynku są tysiące.
Jeśli myślę o kryminałach, to już bardziej o historiach gangsterskich, niż o
„kolejnych odcinkach” Agaty Christie. Myślę, że w literaturze trzeba dodawać
coś od siebie, a nie wpisywać się w trendy ogólnie obowiązujące. Wiem, że
kryminały są modne, ale ta moda też kiedyś przeminie.
AAR: Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś
sobie: „Tak, będę wydawał e-booki!”, i co takiego zadecydowało o tym, że
podjąłeś właśnie taką decyzję?
MB: Pierwszego e-booka wydałem w 2008 roku
dzięki wyjątkowej uprzejmości Piotra Kowalczyka, który stał wówczas na czele
wydawnictwa Indigo. Co ciekawe, Piotr Kowalczyk jest jedną z pierwszych w
Polsce osób, które zwróciły się ku literaturze wydawanej w formie
elektronicznej, czyli w formie e-booków (epub, mobi). Miałem dużo szczęścia, że
trafiłem na Piotra i jego wydawnictwo. Dzięki temu odkryłem, że książka to
także e-book i że przyszłość literatury jest bezpośrednio związana z rozwojem
technicznym. Myślę, że za dwadzieścia, trzydzieści lat większość książek w
Polsce to będą e-booki. W USA czy w Wielkiej Brytanii dużą część rynku książki
stanowią już dziś publikacje wydawane w formie elektronicznej. Natomiast z
badań rynku wynika, że w krajach wysoko rozwiniętych udział e-booków w ogólnym
rynku książki już za kilka lat może stanowić nawet pięćdziesiąt procent tego
rynku.
O książce |
MB: Od zawsze daję szansę książkom
papierowym, ale od kilku lat wydaję swoje utwory w wydawnictwie internetowym,
które jest nastawione głównie na wydawanie e-booków. Skoro jednak pojawiła się
szansa, aby oprócz e-booków wydać również książki na papierze, to rzecz jasna,
skorzystałem z tej okazji.
AAR: Piszesz bardzo krótkie powieści,
które z reguły nie przekraczają stu pięćdziesięciu stron. Kiedyś ktoś
powiedział mi, że jeśli autor nie ma niczego ciekawego do powiedzenia na stu
stronach, to i na pięciuset tego nie zrobi. Czy zgadzasz się z takim
stwierdzeniem? Przecież na rynku wydawniczym dominują powieści o sporej
objętości, a niektórzy wydawcy wręcz wymagają, aby książka była słusznych
rozmiarów.
MB: Zgadzam się w stu procentach z
postawioną powyżej tezą. O jakości książki nie może świadczyć ilość stron. To
prawda, że nie piszę długich powieści, ale przyświeca mi idea, aby pisać
treściwie i żeby przypadkiem „nie lać niepotrzebnej wody”. Nie znoszę książek,
które są co prawda „fajne”, ale rozkręcają się dopiero około dwusetnej strony.
Takie książki należałoby spalić, a ich piewców solidnie wyedukować. Jestem
zdania, że o wartości książki nie świadczy ilość jej stron, tylko zawarte w
niej treści. W dzisiejszych czasach dochodzi do absurdalnych sytuacji
polegających na tym, że tak zwanych „krótkich książek” w ogóle się nie wydaje.
Gdyby powyższe założenie było powszechnie stosowane, to nigdy w życiu nie
mielibyśmy okazji przeczytać „Obcego” Alberta Camusa albo „Pociągów pod
specjalnym nadzorem” Bohumila Hrabala. Dlatego warto przemyśleć raz jeszcze
obowiązujące dziś trendy.
AAR: W Stanach Zjednoczonych e-booki
są bardzo popularne zarówno wśród autorów, jak i czytelników. W ostatnim czasie
w Polsce chyba też coś zaczyna się zmieniać w tej kwestii, ponieważ coraz
częściej słyszy się, że ktoś kupił i przeczytał e-booka. Poza tym wydawcy obok
książek papierowych publikują również ich wersje elektroniczne. Nawet niektóre
biblioteki wprowadziły możliwość wypożyczania książek elektronicznych. Czy
myślisz, że era e-booków zbliża się do nas wielkimi krokami? Przecież jeszcze
nie tak dawno można było przeczytać w Internecie niekorzystne opinie na temat
e-booków, szczególnie tych wydawanych na własny koszt, a ich autorzy byli wręcz
uważani za grafomanów, których nikt nie chce wydawać, więc dla własnej
satysfakcji publikują wersje elektroniczne swoich książek.
O książce |
MB: Myślę, że tak, ale na pewno nie w
Polsce. W naszym kraju czyta się niewiele książek, a jeśli już, to książki
szeroko reklamowane. Nie spotkałem się jeszcze z „widoczną” reklamą e-booków.
AAR: Jakich rad mógłbyś udzielić
osobom, które chcą wydawać e-booki? W jaki sposób powinni je promować?
MB: Strasznie nie lubię udzielać rad,
ponieważ każdy powinien znaleźć swoje rozwiązanie sam, które będzie mu
najbardziej odpowiadało. Jeśli jednak miałbym komukolwiek doradzać, to
poleciłbym w szczególności nawiązanie kontaktów z blogerami. Istnieją na
szczęście ludzie, którzy czytają książki i dzielą się swoimi wrażeniami o nich
w tak zwanej blogosferze. Z moich doświadczeń wynika, że warto z takimi osobami
nawiązać kontakt i zwyczajnie poprosić ich o przeczytanie e-booka oraz
wyrażenie opinii na jego temat na blogu. Trzeba być przygotowanym na odpowiedź
odmowną (na przykład: „nie czytam e-booków”), ale myślę, że w zdecydowanej
większości taka prośba spotka się z przychylnym odbiorem.
AAR: Odnoszę wrażenie, że w ostatnim
czasie rynek wydawniczy zalewają książki, które – delikatnie mówiąc – nie są
zbyt ambitne. I wiem, że w tym momencie narażę się wielu czytelnikom, ale mam
na myśli wulgarne powieści erotyczne i źle napisane romanse. Niestety, zarówno
wydawcy, jak i czytelnicy inwestują w tego rodzaju literaturę, zapominając, że
książka powinna zostawiać w świadomości człowieka trwały ślad, zamiast być
tylko zwykłym czytadłem, o którym za kilka dni nie będzie już pamiętał. Czy,
Twoim zdaniem, jest szansa na to, aby coś w tej kwestii zmienić? Czy „piękna
książka”, którą od tego roku zaczął promować Festiwal Pięknej Książki w
Rzeszowie, odrodzi się jeszcze niczym Feniks z popiołów?
MB: Niestety, muszę się z Tobą zgodzić, że
od wielu lat rynek wydawniczy jest zalany wręcz przez literaturę, której
głównym adresatem są panie. Mam na myśli romanse, literaturę erotyczną, i tym
podobne. Tych książek jest mnóstwo i mnożą się w zastraszającym tempie. A jak
mówi słynne twierdzenie – „zły pieniądz wypiera dobry pieniądz”, dlatego coraz
częściej można się spotkać z książkami, które stanowią kalkę książek wydanych
już wcześniej. Bo przecież, ile może powstać książek, których fabuła oparta
jest na schemacie, że on kocha ją, a ona jego nie bardzo, albo na odwrót. Poza
tym istnieją tak zwane mody literackie, których przykładem w Polsce jest
ogólnie panujący trend pisania powieści kryminalnych. I tu też się zastanawiam
nad tym, ile może powstać książek, których fabuła sprowadza się do odpowiedzi
na pytanie, kto zabił lub ukradł. Nie oszukujmy się, ale ta moda na kryminały
przypomina fabrykę, a jeśli mamy do czynienia z przemysłem, to trudno tu będzie
mówić o oryginalności. Wiem, że powstają książki oryginalne, ale gdy nie wpisują
się w ogólnie obowiązującą modę czytelniczą, to nikt o nich nie usłyszy. Bo albo
ich nikt nie wyda, albo nie będą posiadały żadnej promocji. Wydawcy nie chcą
ryzykować i nie inwestują w nieznanych autorów lub w dziwne tematy ich książek.
Mam jednak nadzieję, że „piękna książka” będzie zwiastować pozytywną zmianę na
rynku oraz w świadomości czytelników.
AAR: Wiem, że oprócz literatury, Twoją pasją jest również muzyka. Był taki czas, kiedy sam tworzyłeś muzykę. Nie tęsknisz za tym?
MB: Czasami tęsknię, ale to już zamknięty
okres w moim życiu. Na szczęście pozostało kilka nagrań oraz pamięć o wielu
koncertach i spotkanych dzięki nim ludziach. To było bardzo cenne i wartościowe
doświadczenie.
AAR: A teraz tradycyjne pytanie,
które zawsze zadaję pisarzom na koniec: pracujesz już nad nową książką czy może
odpoczywasz i czekasz cierpliwie, aż wena twórcza zapuka do Twoich drzwi?
MB: Obecnie jestem na etapie oglądania
zmagań naszych sportowców na Olimpiadzie w Rio, ale zaraz po jej zakończeniu
zabieram się do pracy nad nową książką. Na razie nie chcę jednak zdradzać
szczegółów.
AAR: Dziękuję serdecznie za rozmowę i
życzę Ci, abyś nadal z sukcesem realizował swoje pasje.
MB: Ja również dziękuję za wspaniałą
rozmowę i życzę Ci spełnienia wszystkich Twoich literackich marzeń. Oby
wszystko ułożyło się po Twojej myśli. Pozdrawiam.
Rozmowa i redakcja
Agnes A. Rose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz