poniedziałek, 27 czerwca 2011

Lisa Jackson - „Płomień zemsty”

 





Wydawnictwo: AMBER

Warszawa 2006

Tytuł oryginału: Fatal Burn

Przekład: Agata Kowalczyk

 

 

Przez dwa dni nie miałam Internetu. Jakaś bliżej niezidentyfikowana siła w sposób brutalny pozbawiła mnie łączności ze światem wirtualnym. Na informatyka nie mogłam liczyć, bo akurat wszyscy znajomi fachowcy gdzieś się porozjeżdżali. W końcu mieli do tego prawo, bo tak zwany „długi weekend” zaistniał. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że życie bez dostępu do sieci może być tak bardzo utrudnione. I pomyśleć, że kiedyś ludzie nie znali pojęcia Internet. Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez wirtualnego świata. Kiedy myślałam, że już nic nie da się zrobić i będę musiała cierpliwie czekać aż jakiś znajomy informatyk powróci z urlopu, do głowy przyszła mi pewna myśl. A może jednak sama potrafię naprawić swojego laptopa? Wiedziałam, że awaria nie jest globalna, ponieważ po podłączeniu innego komputera do sieci wszystko grało. To tylko mój komputer zastrajkował. Może chciał wyjechać na długi weekend, a ja mu nie pozwoliłam? W każdym razie sama wzięłam się za jego naprawę i jak widać udało mi się. Może powinnam zmienić zawód?  No dobra, dość już tego błaznowania. Czas na kolejną recenzję.

Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o pewnej amerykańskiej pisarce, która uważana jest za przedstawicielkę literatury kobiecej. Niemniej osobiście nie zakwalifikowałabym twórczości Lisy Jackson do tego właśnie gatunku. Dlaczego? Otóż, jak dotąd przeczytałam cztery jej powieści i muszę przyznać, że moim zdaniem są to typowe powieści sensacyjne. Książki trzymają w napięciu, czyta się je jednym tchem i w niektórych momentach czytelnik czuje dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa.

Do recenzji wybrałam Płomień zemsty, ponieważ ta pozycja wydawała mi się jak najbardziej odpowiednia w tym momencie. Książka stanowi przykład mrocznej literatury kobiecej, a nawet można uznać ją za mocny thriller psychologiczny. Lisa Jackson odsłania w niej najciemniejsze sfery ludzkiej duszy. Główną bohaterką powieści jest Shannon Flannery, która za wszelką cenę usiłuje wymazać z pamięci koszmar, jaki przeżyła w związku z małżeństwem z Ryanem Carlyle’em, który nie żyje już od trzech lat. Shannon została wówczas oskarżona o jego zamordowanie, lecz sąd ją uniewinnił. Kiedy kobieta myśli, że tamten koszmar ma już za sobą, przeszłość nieoczekiwanie powraca. Tamte wydarzenia powracają w jej snach oraz w makabrycznej rzeczywistości. Powodem jej strachu jest osoba nieuchwytnego podpalacza. W tym momencie na jaw wychodzą mroczne, rodzinne tajemnice.

W życiu Shannon pojawia się również pewien mężczyzna. To Travis Settler, który jako jedyny wierzy, że ktoś próbuje zabić Shannon. Mężczyzna samotnie wychowuje adoptowaną przed laty córkę, która również znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dodatkowo pojawia się tajemniczy i przerażający symbol, który należy rozszyfrować, aby zapobiec tragedii. Jedynym, który może to zrobić jest właśnie Travis Settler.

Kiedy czytałam tę książkę, to naprawdę w niektórych momentach miałam ciarki na plecach. Już po przeczytaniu prologu wiedziałam, że trudno będzie mi się oderwać od lektury. Zagłębiając się dalej w tekst zastanawiałam się, czy Shannon będzie w stanie wydostać się z potrzasku tajemnic i zbrodni oraz czy uda jej się uniknąć zemsty szaleńca, którego głównym atrybutem jest ogień. Osobom o słabych nerwach nie polecam czytania tej książki przed snem. Pomimo że jest to czysta fikcja literacka, to jednak potrafi zrobić mocne wrażenie. Przyznam, że śnił mi się pożar i trudno mi było potem wrócić do rzeczywistości. Niemniej fakt ten wcale nie odstraszył mnie przed sięganiem po kolejne pozycje Lisy Jackson. Myślę, że jedyne co mogę zarzucić pisarce, to monotematyczność. Jak już wyżej wspomniałam, mam na koncie cztery jej powieści. W trzech pojawia się motyw ognia. Nie wiem jak wygląda fabuła pozostałych jej powieści, ale na chwilę obecną tak to właśnie wygląda. Trochę za dużo tych pożarów jak dla mnie.

Na koniec przytoczę Wam fragment prologu tak dla zachęty.


Był już blisko. Ciągle jeszcze mógł zdążyć.

Bez wahania odnalazł wielkie drzewo, które przedtem posłużyło mu za most, i ostrożnie przeszedł po chropowatej korze, między połamanymi konarami, na drugą stronę rozpadliny. Daleko w dole ogień ogarniał coraz większą przestrzeń, płomienie świeciły jaśniej, dym wznosił się w czarne niebo.

Szybciej!

Dotarł do korzeni kłody, zeskoczył na ziemię i bez wahania pobiegł kolejną ścieżką do wysokiego jak człowiek głazu. Pięć kroków powyżej odnalazł drzewo osmalone przez piorun, rozszczepione tak równo, jakby sam Bóg Wszechmogący rozłupał je na pół.

U stóp rozszczepionego pnia siedziała jego ofiara.

Ze związanymi rękami i nogami, z ustami zaklejonymi taśmą, przywiązany do drzewa, czekał jego więzień.

Zapalił latarkę. Zauważył, że jeniec pokrwawił sobie nadgarstki i pociął linami skórę, próbując uciec.

Na próżno.

- Informacja się potwierdziła - powiedział do swojej przerażonej ofiary. Pot ciekł po twarzy związanego; więzień rozglądał się wokoło, jakby w nadziei na ratunek. - Oni chcą krwi.

Z gardła związanego wydobyły się nieartykułowane dźwięki.

- Twojej krwi.

Jeniec zaczął się miotać, szarpiąc więzy, i oprawca poczuł litość, na krótko. Stłumione dźwięki stały się głośniejsze; więzień walczył o swój żałosny żywot. Z oczami wychodzącymi z orbit gwałtownie kręcił głową. Nie! Nie! Nie! Jakby zaszła jakaś straszna pomyłka.*



 



* L. Jackson, Płomień zemsty, Wyd. Amber, Warszawa 2006, prolog





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz