LITERAT MAJA 2013
ROZMOWA Z AGNIESZKĄ STEUR
Żona i mama. Mieszka
w Holandii. Absolwentka Wydziału Języków Słowiańskich i Kultury na
Uniwersytecie Amsterdamskim. W 2008 roku wyróżniona w Konkursie na Nagrodę
Marszałka Senatu dla dziennikarzy polskich i polonijnych. W 2010 roku zdobyła
pierwsze miejsce w Międzynarodowym Konkursie „Emigracja” portalu kobietawuk.info.
Od 2011 roku nauczycielka języka polskiego w Polskiej Szkółce w Utrechcie. Od
2010 roku pisze felietony w języku polskim dla Sceny Polskiej – Pools Podium w
Holandii oraz artykuły popularno-naukowe w języku niderlandzkim dla Biuletynu
Polsko-Niderlandzkiego Stowarzyszenia Kulturalnego PNKV.
Agnes Anne Rose: Witam
Cię serdecznie na moim blogu i dziękuję, że zgodziłaś się na rozmowę w ramach
cyklu Literat Miesiąca. Agnieszko, na początek zapytam, co takiego wydarzyło
się w Twoim życiu, że zdecydowałaś się poświęcić tworzeniu literatury? Bo
przecież chęć opowiadania innym rozmaitych historii musi mieć gdzieś swoje
źródło.
Agnieszka Steur: Bardzo
dziękuję za zaproszenie. Wydaje mi się, że pisanie od zawsze było częścią mnie.
Chęć opowiadania nie ma źródła w jakimś konkretnym wydarzeniu mojego życia.
Określone tematy tak, tworzenie w ogóle już nie, ono jest we mnie. Nie jest
wynikiem, stanowi raczej treść. Z jednej strony to wewnętrzna potrzeba
przelewania na papier myśli, pomysłów, a z drugiej chęć spotykania innego
człowieka w ten wyjątkowy sposób, właśnie dzięki temu, co robię. Już będąc małą
dziewczynką zmieniałam swoje marzenia w opowiadania i przelewałam je na papier.
W ten sposób się spełniały. Gdy wyjechałam za granicę, pisanie zyskało jeszcze
jeden wymiar, stało się bardzo ważnym elementem podkreślającym moją tożsamość.
Piszę po polsku i dzięki temu nie tracę tego, co za sobą zostawiłam.
AAR: Niedawno
ukazała się Twoja debiutancka powieść pod tytułem „Wojna w Jangblizji. W Tamtym
Świecie”. Jest to powieść fantasy adresowana przede wszystkim do młodzieży.
Dlaczego właśnie tę grupę czytelników wybrałaś jako odbiorców Twojej
twórczości?
AS: Każdy etap w
życiu człowieka ma swoją magię, ale wkraczanie w dorosłość wydaje mi się bardzo
czułą i wyjątkową chwilą. Wtedy przecież tak wiele się decyduje. Młodzi ludzie
przestają być dziećmi, ale jeszcze wierzą w bajki. Żaden szczyt nie jest zbyt
wysoki, ale i świat rzeczywisty zostaje już odbierany wszystkimi zmysłami.
Bunt, kwestionowanie wartości i poszukiwanie własnej drogi, przecież to bardzo
ważne. Moje dzieci stoją na granicy tego etapu i z ogromną ciekawością będę
obserwować ich drogę. Jak one będą przeżywać zmiany. Bardzo bym chciała, aby
potrafiły zachować w sobie coś z dzieci, ale i pewnie wkroczyły w kolejną fazę
życia. Czasem myślę, że również ja nie chcę stracić tej cząstki naiwności,
która jest we mnie i dlatego tak lubię literaturę dziecięcą i młodzieżową.
AAR: Przyznam, że
kiedy czytałam Twoją powieść byłam pozytywnie zaskoczona jej oryginalnością.
Przeważnie jest tak, że bohaterowie z naszego świata przedostają się w jakiś
magiczny sposób do świata baśni, gdzie spotykają rozmaite istoty. U Ciebie jest
na odwrót. Skąd pomysł, aby to obce byty wysłać w podroż do świata ludzi?
AS: Od wielu lat
mieszkam poza granicą Polski. Stałam się Emigrantką i w pewnej chwili przeraził
mnie fakt, że to jedno słowo w jakiś sposób definiuje całą moją osobę. W
tych doświadczeniach znalazłam inspirację do mojej książki. Problem bycia obcym
bardzo mnie fascynuje. Już dawno odkryłam, że to uczucie to w dużej mierze stan
umysłu. Wyobcowanie często jest wewnętrzną częścią człowieka, a nie czymś poza
nim. Ta świadomość nie jest pocieszająca. Ponadto mieszkanie w innym państwie
przekonało mnie, że czasem to, co oczywiste może stać się dziwne, a codzienność
innych ludzi potrafi nas bardzo zaskoczyć. Chciałam pokazać znany świat, jako
obcy. Bardzo ważnym był dla mnie zabieg tego odwrócenia. Dzięki niemu
Jangblzijanie przyszli do czytelnika lub może czytelnik odkrył w sobie
Jangblizję. Przecież wokół nas jest mnóstwo zwykłości, których nie rozumiemy.
Wcale nie musimy wyjeżdżać, aby zadać sobie pytanie, dlaczego jest właśnie tak,
jak jest i dlaczego (o zgrozo!) tyle osób zgadza się na to milcząco.
AAR: Twoja powieść
zawiera w sobie szereg uniwersalnych wartości, jak miłość, przyjaźń,
tolerancja, ale też nie brakuje tego, co złe. Dlaczego, Twoim zdaniem, tak
wielu autorów wciąż skupia się na walce Dobra ze Złem? Przecież ten problem
poruszany w tak licznych publikacjach może dla wielu czytelników okazać się
nudny i przegadany. Nie obawiałaś się właśnie tego rodzaju krytyki, tworząc
fabułę swojej powieści?
AS: Tworząc
Jangblizję obawiałam się krytyki, ale akurat nie w tym temacie. Głęboko wierzę,
że istnieją treści, które nigdy nie staną się nudne. Może to cliché, ale walka
Dobra ze Złem toczy się w każdym z nas. Nie mam na myśli tak ekstremalnych
sytuacji jak wojna, ale całkiem zwykłe. Codziennie podejmujemy decyzje, które w
jakiś sposób wpływają na innych i na nas. Ważne jest, aby pozwalać w takim
właśnie wymiarze Dobru wygrywać. To są tematy uniwersalne. To trochę tak, jakby
zapytać czy książki o miłości kiedyś staną się nudne, albo kryminały, albo czy
znudzą się wampiry i magia. Kolejne pokolenia będą się tym fascynować i być
może dla kogoś te tematy są trochę przegadane, ale należy je powtarzać.
AAR: Świat
Jangblizjan, który stworzyłaś jest z jednej strony światem bardzo podobnym do
naszego, ale z drugiej można też wywnioskować, że w sposób znaczący różni się
od rzeczywistości, jaka otacza ludzi. Oczywiście mam tutaj na myśli przede
wszystkim mieszkańców Jangblizji. Jak udało Ci się stworzyć tak oryginalne
postacie o dość specyficznym wyglądzie i upodobaniach?
AS: Puściłam wodze
fantazji. Zdaję sobie sprawę z tego, że wymyślić coś nowego jest prawie
niemożliwe. Nowe rzeczy to najczęściej układanki z tego, co już było. Jednak
bardzo chciałam mieć coś swojego. Moja twórczość jest podyktowana tym, co dzieje
się w moim życiu. Któregoś dnia dzieci zapytały o ewolucję i o to, co różni
ludzie na ten temat twierdzą. Odpowiadając na ich przeróżne pytania wpadłam na
pomysł, że może stworzę historię, w której ewolucja pójdzie w różnych
kierunkach. Każdy zadaje sobie pytanie, co by było gdyby. Moją odpowiedzią
stała się cała historia innego miejsca.
AAR: Przypomnijmy
także, że Twoja powieść została opatrzona niezwykłymi ilustracjami autorstwa
Ewy Kieńko Gawlik. Skąd pomysł, aby w ten sposób ubogacić stronę wizualną
książki?
AS: Ewę znam już
wiele lat. Zawsze podziwiałam jej twórczość. Praca z nią jest czystą
przyjemnością i jestem pewna, że jeszcze nie raz pojawimy się jako duo. Ona
jest bardzo delikatną osobą o niezwykłej sile. Najbardziej boli to, że
mieszkamy tak daleko od siebie. Każde spotkanie z Ewą bardzo mnie inspiruje.
Szkoda tylko, że tych spotkań jest tak mało. W chwili, gdy w mej głowie
zrodziła się królowa Zara wiedziałam, że Ewa musi stworzyć wizualną część
książki. Same rysunki zmieniały się już w trakcie rysowania. Najpierw
chciałyśmy, aby to były szkice, ale Ewa zaproponowała, aby dodać kolor.
Opowiadałam jej, jak widzę ilustracje, a ona te pomysły przelewała na papier i
za każdym razem mnie zaskakiwała, ponieważ to, co tworzyła było piękniejsze niż
sobie wyobraziłam.
AAR: Jako
emigrantka niezwykle aktywnie działasz na rzecz Polonii w Holandii. Mogłabyś
zdradzić czytelnikom na czym ta działalność polega i co takiego wnosi w życie
Twoje i Polaków mieszkających na obczyźnie?
AS: Zajmuję się
przeróżną polonijną działalnością. Bardzo często są to akcje związane z
kulturą. W chwili obecnej jestem członkiem jury w konkursie poetyckim dla
dzieci „Tuwimować mi się chce” zorganizowanym przez Korespondencyjny Klub
Literacki Młodej Polonii. Dostaję cudowne wiersze pisane przez dzieci
mieszkające poza granicami Polski. Zaangażowanie w to sprawia mi ogromną
radość, ale i martwi, bo muszę podjąć decyzję. Dzieci są fantastyczne, a ja
muszę stwierdzić, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy, to ogromna
odpowiedzialność. Niezwykle ważnym jest też dla mnie temat dwujęzyczności
dzieci mieszkających w Holandii. Są rodzice, którzy zaniedbują język polski
swych pociech, ale i tacy, którzy mają mnóstwo wątpliwości w tym temacie.
Spotykam też rodziców, potrzebujących tylko usłyszeć, że inni borykają się z
takimi samymi problemami. Angażuję się w spotkania polonijne i opowiadam o
dwujęzyczności oraz jej dobrych stronach. Dzięki temu też poznaję cudownych
ludzi. To są niezapomniane chwile.
AAR: Jesteś również
laureatką kilku nagród literackich i wyróżnień, wśród których znajduje się
wyróżnienie samego marszałka senatu RP dla dziennikarzy polskich i polonijnych.
To chyba wyjątkowa nagroda dla Ciebie, prawda? Pamiętasz, co czułaś, kiedy
dowiedziałaś się, że to właśnie Tobie ją przyznano?
AS: To była moja
pierwsza nagroda na obczyźnie. Byłam bardzo dumna, ponieważ otrzymałam ją za
mój debiut dziennikarski. Było mi również bardzo miło, gdy miałam okazję
spotkać się osobiście z marszałkiem senatu. Wtedy też po raz pierwszy
zrozumiałam, czym jest związek autor-czytelnik. Po publikacji nagrodzonych
tekstów zaczęłam otrzymywać listy od osób, które czytając przeżywali. Gdy
słyszę lub czytam, że moje teksty wywołały uczucia, coś dały, to jest największa
nagroda.
AAR: Krótka forma
literacka również nie jest Ci obca, bo przecież potrafisz pisać fantastyczne
opowiadania z oryginalnym przesłaniem. Planowane jest także wydanie zbioru
felietonów Twojego autorstwa. Możesz zdradzić czytelnikom jaką tematykę w nich
poruszasz i do kogo są skierowane?
AS: Pierwsze moje
teksty, które zostały opublikowane w prasie polonijnej to były felietony
dotyczące życia na emigracji. Z czasem zaczęłam pisać o wszystkim. Od kilku
lat współpracuję ze Sceną Polską w Holandii. Również pisanie dla Lejdiz
Magazine w Anglii jest dla mnie powodem do dumy. Gdy w 2011 roku
współpracowałam z PNKV w Holandii, zaproponowano mi wydanie moich felietonów,
których wtedy już się sporo uzbierało, w formie książki. Ten projekt jest dla
mnie bardzo ważny, ponieważ będzie to wydanie dwujęzyczne i będzie nosić tytuł
„Słowa do użytku wewnętrznego”. Czytanie moich słów w innym języku jest dziwne,
ekscytujące i trochę nierealne.
AAR: Masz już za
sobą pierwsze spotkanie autorskie, które odbyło się w Polsce w Twoim rodzinnym
mieście. Czy było to dla Ciebie bardzo stresujące wydarzenie jako debiutantki?
AS: Pierwsze
spotkanie autorskie było dla mnie bardzo stresującym przeżyciem. Przyznam Ci
się, że były chwile, gdy myślałam, że będę pierwszym w historii debiutantem,
który zejdzie z tego świata podczas takiego spotkania. Teraz, gdy mam to już za
sobą, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że wieczór w Wałbrzychu w Bibliotece pod
Atlantami pozostanie jednym z moich najmilszych wspomnień. Poznałam tylu miłych
i ciepłych ludzi. Na spotkanie przyszły osoby z mojej przeszłości, ale i obcy,
którzy ściskali mi dłonie i dzielili się przeżyciami.
AAR: Planujesz
kolejne spotkania autorskie, na przykład w Holandii?
AS: Spotkania z
czytelnikami są cudowne i z pewnością, gdy tylko będzie okazja będą
organizowane. W niedalekiej przyszłości odbędą się w Holandii spotkania z
czytelnikami mojej drugiej książki, zbioru felietonów.
AAR: Być może
jeszcze zbyt wcześnie pytać Cię o to, ale ciekawi mnie czy chcesz pisać tylko
dla młodzieży, czy może masz w planach napisanie kiedyś powieści adresowanej do
dorosłych czytelników?
AS: W tej chwili
jestem pochłonięta dalszymi losami Jangblizjan, rozpoczęłam też cykl bajek dla
najmłodszych. W głowie mam mnóstwo pomysłów. Myślę, że kiedyś napiszę coś
adresowanego do dorosłych. Teraz jednak przez jakiś czas pozostanę w świecie
bajek i fantasy.
AAR: O ile mi
wiadomo „Wojna w Jangblizji. W Tamtym Świecie” równocześnie miała ukazać się w
Polsce, Holandii i Anglii. Czy jest jakaś różnica pomiędzy odbiorem książki
przez czytelników w tych trzech krajach? A może ich gusta wszędzie są takie
same?
AS: To prawda. Odbiór
bardzo się różni, ale powodem nie jest różnica w gustach czytających. Emigranci
to ludzie dorośli, którzy ciężko pracują i często nie mają czasu na wyprawy do
świata fantasy. Za granicę przyjeżdżają z dziećmi, które tu chodzą do szkół i
bardzo szybko zaczynają czytać w języku danego kraju. Młodzież mieszkająca w
Holandii czyta właściwie już tylko po holendersku, więc może jeśli uda mi się
książkę przetłumaczyć, znajdę więcej czytelników. Oczywiście nie jest to
reguła, ale niestety większość. Zresztą zobaczyć „Jangblizję” wydaną po
niderlandzku jest moim kolejnym marzeniem do zrealizowania.
AAR: Wiem, że Twoja
debiutancka powieść to tylko początek opowieści o Jangblizjanach. Ta historia
ma mieć formę trylogii. W związku z tym, kiedy możemy spodziewać się dalszego
ciągu tej wyjątkowej baśni?
AS: Chciałabym, aby
druga część ukazała się rok po premierze pierwszej. Mam nadzieję, że podołam
wyzwaniu. Już wiem, że książka ta będzie obszerniejsza. Postaci żyją w mojej
głowie i zmuszają do pisania. „Wojna w Jangblizji. W Tamtym Świecie” to
dopiero początek. W kolejnej części wątki się rozwijają i padają odpowiedzi na
zadane wcześniej pytania.
AAR: Agnieszko,
serdecznie Ci dziękuję za rozmowę i życzę Ci samych sukcesów u progu Twojej
kariery literackiej.
AS: To ja dziękuję
za rozmowę i możliwość goszczenia na Twym blogu.
Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose
Jeśli chcesz przeczytać ten wywiad po angielsku, kliknij tutaj.
If you want to read this interview in English, please click here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz