Wydawnictwo: Świat Książki
Warszawa 2002
Tytuł oryginału: Meet Me Under Ombu Tree
Przekład: Anna Dobrzańska-Gadowska
Kiedy zamykam oczy, widzę płaskie, żyzne równiny argentyńskiej pampy. Jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Szeroki horyzont rozciąga się na wiele mil - kiedyś, dawno temu, siadywaliśmy na szczycie drzewa ombu i obserwowaliśmy, jak słońce znika powoli, zalewając równinę miodowozłotym blaskiem.
S. Montefiore, Spotkamy się pd drzewem ombu, rozdział I
I ja również
zamknęłam na chwilę oczy, tylko w przeciwieństwie do autorki, zobaczyłam starą,
spróchniałą osikę, która rosła na skraju ogrodu mojego dziadka, kiedy byłam
bardzo małą dziewczynką i mieszkałam na wsi. Pamiętam, że jako dziecko często
chodziłam tam z rówieśnikami, żeby przekonać się, czy w tej osice naprawdę
mieszka Baba Jaga, jak mawiał dziadek, czy to jedynie wymyślona przez niego
historia. Nigdy się tego nie dowiedziałam, bo w końcu wyprowadziłam się z
rodzicami do miasta, a mój dziadek i babcia zmarli, podobnie jak dziadkowie
Sofii Solanas. Nigdy też nie wyryłam na korze osiki żadnego symbolu, ani nie
prosiłam jej o spełnienie mojego życzenia. Moja osika niestety nie była
zaczarowana.
Pomimo że
powieść nie jest nowa, to jednak trafiła do mnie całkiem niedawno, a to za
sprawą mojej kierowniczki, która zakupiła ją do biblioteki. Oczywiście zanim
zdołałam się dopchać do książki zeszło kilka miesięcy.
Jeszcze nie opracowany egzemplarz bez pieczątki i numeru, wędrował od jednej koleżanki
do drugiej. Ale w końcu udało mi się ją zdobyć. Oczywiście najpierw książkę
wzięła moja mama, bo ja jak zwykle miałam jeszcze zaległe pozycje do
przeczytania. Potem przyszły święta, które spędziłam pod kocem z
powieścią.
Kiedy moje koleżanki mówiły mi, że nie mogły się oderwać od książki, nie wierzyłam im. Dopiero, gdy zaczęłam czytać, zrozumiałam, że się myliłam. Już po pierwszych kilku stronach miałam wrażenie, że jestem w Argentynie i spaceruję sobie po Santa Catalinie, a dziadek O'Dwyer gdzieś tam popija sobie whiskey i gwiżdże na wszystko. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ponieważ do tej pory bohaterowie powieści, które czytałam z reguły umiejscowieni byli albo w Ameryce Północnej, albo na Wyspach Brytyjskich. W tym przypadku spotkałam się z czymś nowym, jak dla mnie i naprawdę jestem pod dużym wrażeniem. Wiem, że książka miała pozytywne recenzje i dla niektórych być może była zbyt mocno przereklamowana, ale dla kogoś takiego, jak ja, kto do tej pory nie miał styczności ze specyficzną atmosferą Ameryki Południowej, powieść okazała się naprawdę wyjątkowa.
Spotkamy się pod drzewem ombu to saga rodzinna. Genealogię rodziny rozpoczynają
Hector Solanas i jego małżonka Maria Elena, czyli dziadkowie głównej bohaterki
od strony ojca. Hector i Maria mają czterech synów. Miguel, Nico, Paco i
Alejandro mają już swoje rodziny. Główna bohaterka, Sofia, to córka Paco i
Anny. Od wczesnego dzieciństwa dziewczyna sprawia rodzicom problemy
wychowawcze, z czym nie może sobie poradzić Anna, natomiast Paco i dziadek
O'Dwyer mają do niej słabość. Dla obu mężczyzn Sofia jest oczkiem w
głowie, dlatego tolerują niemal każdy jej wybryk. Ogólnie dziewczyna jest
lubiana przez resztę rodziny, tylko Anna z jakiegoś powodu nie darzy jej
sympatią, a nawet jeśli gdzieś w głębi duszy ją kocha, bo przecież jest jej
matką, to nie okazuje tego. Wydaje się, że Anna karze córkę za własne poczucie wyobcowania
i niepewności, które narodziło się w niej po przyjeździe z rodzinnej Irlandii,
którą musiała opuścić, wychodząc za mąż za Paco.
Rodzina Solanasów jest właścicielem
przepięknego rancza położonego na argentyńskiej pampie. Sofia kocha to miejsce
i nawet do głowy jej nie przychodzi, że pewnego dnia będzie musiała je opuścić
na zawsze. Powodem wygnania staje się namiętny romans dziewczyny z jednym ze
swoich kuzynów o imieniu Santiago. Santi jest synem Miguela i Chiquity. Oprócz
niego mają oni jeszcze troje dzieci: Fernanda, Marię i Panchito. Kiedy sprawa
romansu wychodzi na jaw, a Sofia spodziewa się dziecka Santiego, Paco i Anna
postanawiają wysłać ją do Europy, aby tam usunęła ciążę, ponieważ obawiają się,
że fakt ten może przynieść rodzinie wyłącznie hańbę.
Dziewczyna jest tak bardzo zraniona,
że postanawia urwać kontakt z rodziną, bo przecież w brutalny sposób została
rozdzielona z ukochanym. Na ponad dwadzieścia lat zrywa wszelki kontakt z
bliskimi. Myśląc, że została zdradzona także przez ukochanego Santiego, wdaje
się w romans z innym mężczyzną, ale nie trwa to długo. Natomiast kiedy poznaje
dużo starszego od siebie Davida, zakochuje się w nim i wychodzi za niego za
mąż, nie wiedząc, że okłamuje nie tylko oddanego jej całym sercem mężczyznę,
ale i samą siebie. Przecież jedyną miłością jej życia jest i na zawsze
pozostanie Santi Solanas. Sofia na argentyńskiej ziemi postawi swoją stopę
dopiero wtedy, gdy jej rodzinę dotknie tragedia.
Świadomie nie napisałam powyżej o
kilku istotnych faktach, które dotyczą tych lat z życia Sofii, które dziewczyna
spędziła w Europie, jak również i o tym, jakie nieszczęście spotkało jej
rodzinę. Gdybym to zrobiła, na pewno większość z tych osób, które jeszcze nie
miały możliwości przeczytania książki, nie sięgnęłoby po nią, gdyż
dowiedziałoby się praktycznie wszystkiego z mojej recenzji. To, co napisałam
powyżej to nie wszystko. Dlatego zachęcam Was do przeczytania tej powieści.
Nawet jeśli nie przepadacie za romansami, to oprócz tego wątku, znajdziecie tam
piękne opisy przyrody, dowiecie się kim był generał Peron i jego słynna żona
Evita. Przeczytacie też, w jaki sposób zmieniały się rządy w Argentynie na
przestrzeni lat, jaki obowiązywał tam ustrój, co władze robiły z tymi, którzy
nie byli im posłuszni.
Moje odczucia po przeczytaniu powieści są jak najbardziej pozytywne. Powieść naprawdę może wzruszyć. Ze mną tak właśnie się stało. Najbardziej wzruszyło mnie zakończenie, bo nie przypuszczałam, że taki właśnie będzie finał tej historii. Nie popieram związków kazirodczych, ale w tym przypadku nie sposób nie wesprzeć takiej miłości. Jedno, co mi się nie spodobało, to fakt, że Santa Montefiore tak szybko uśmierciła dziadka O'Dwyera. Jego poczucie humoru i sposób rozmowy z córką Anną naprawdę mnie ubawił. Przypomniał mi się mój własny dziadek, który w podobny sposób rozmawiał ze mną i z ludźmi, których spotykał na swojej drodze, tylko z tą różnicą, że mój dziadek nie chował butelek z alkoholem w coraz to inne miejsce z obawy przed krasnoludkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz