czwartek, 19 maja 2011

Santa Montefiore – „Spotkamy się pod drzewem ombu”

 





Wydawnictwo: Świat Książki

Warszawa 2002

Tytuł oryginału: Meet Me Under Ombu Tree 

Przekład: Anna Dobrzańska-Gadowska



Kiedy zamykam oczy, widzę płaskie, żyzne równiny argentyńskiej pampy. Jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Szeroki horyzont rozciąga się na wiele mil - kiedyś, dawno temu, siadywaliśmy na szczycie drzewa ombu i obserwowaliśmy, jak słońce znika powoli, zalewając równinę miodowozłotym blaskiem.  

S. Montefiore, Spotkamy się pd drzewem ombu, rozdział I


I ja również zamknęłam na chwilę oczy, tylko w przeciwieństwie do autorki, zobaczyłam starą, spróchniałą osikę, która rosła na skraju ogrodu mojego dziadka, kiedy byłam bardzo małą dziewczynką i mieszkałam na wsi. Pamiętam, że jako dziecko często chodziłam tam z rówieśnikami, żeby przekonać się, czy w tej osice naprawdę mieszka Baba Jaga, jak mawiał dziadek, czy to jedynie wymyślona przez niego historia. Nigdy się tego nie dowiedziałam, bo w końcu wyprowadziłam się z rodzicami do miasta, a mój dziadek i babcia zmarli, podobnie jak dziadkowie Sofii Solanas. Nigdy też nie wyryłam na korze osiki żadnego symbolu, ani nie prosiłam jej o spełnienie mojego życzenia. Moja osika niestety nie była zaczarowana.

Pomimo że powieść nie jest nowa, to jednak trafiła do mnie całkiem niedawno, a to za sprawą mojej kierowniczki, która zakupiła ją do biblioteki. Oczywiście zanim zdołałam się dopchać do książki zeszło kilka miesięcy. Jeszcze nie opracowany egzemplarz bez pieczątki i numeru, wędrował od jednej koleżanki do drugiej. Ale w końcu udało mi się ją zdobyć. Oczywiście najpierw książkę wzięła moja mama, bo ja jak zwykle miałam jeszcze zaległe pozycje do przeczytania. Potem przyszły święta, które spędziłam pod kocem z powieścią.

Kiedy moje koleżanki mówiły mi, że nie mogły się oderwać od książki, nie wierzyłam im. Dopiero, gdy zaczęłam czytać, zrozumiałam, że się myliłam. Już po pierwszych kilku stronach miałam wrażenie, że jestem w Argentynie i spaceruję sobie po Santa Catalinie, a dziadek O'Dwyer gdzieś tam popija sobie whiskey i gwiżdże na wszystko. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ponieważ do tej pory bohaterowie powieści, które czytałam z reguły umiejscowieni byli albo w Ameryce Północnej, albo na Wyspach Brytyjskich. W tym przypadku spotkałam się z czymś nowym, jak dla mnie i naprawdę jestem pod dużym wrażeniem. Wiem, że książka miała pozytywne recenzje i dla niektórych być może była zbyt mocno przereklamowana, ale dla kogoś takiego, jak ja, kto do tej pory nie miał styczności ze specyficzną atmosferą Ameryki Południowej, powieść okazała się naprawdę wyjątkowa.

Spotkamy się pod drzewem ombu to saga rodzinna. Genealogię rodziny rozpoczynają Hector Solanas i jego małżonka Maria Elena, czyli dziadkowie głównej bohaterki od strony ojca. Hector i Maria mają czterech synów. Miguel, Nico, Paco i Alejandro mają już swoje rodziny. Główna bohaterka, Sofia, to córka Paco i Anny. Od wczesnego dzieciństwa dziewczyna sprawia rodzicom problemy wychowawcze, z czym nie może sobie poradzić Anna, natomiast Paco i dziadek O'Dwyer mają do niej słabość. Dla obu mężczyzn Sofia jest oczkiem w głowie, dlatego tolerują niemal każdy jej wybryk. Ogólnie dziewczyna jest lubiana przez resztę rodziny, tylko Anna z jakiegoś powodu nie darzy jej sympatią, a nawet jeśli gdzieś w głębi duszy ją kocha, bo przecież jest jej matką, to nie okazuje tego. Wydaje się, że Anna karze córkę za własne poczucie wyobcowania i niepewności, które narodziło się w niej po przyjeździe z rodzinnej Irlandii, którą musiała opuścić, wychodząc za mąż za Paco.

Rodzina Solanasów jest właścicielem przepięknego rancza położonego na argentyńskiej pampie. Sofia kocha to miejsce i nawet do głowy jej nie przychodzi, że pewnego dnia będzie musiała je opuścić na zawsze. Powodem wygnania staje się namiętny romans dziewczyny z jednym ze swoich kuzynów o imieniu Santiago. Santi jest synem Miguela i Chiquity. Oprócz niego mają oni jeszcze troje dzieci: Fernanda, Marię i Panchito. Kiedy sprawa romansu wychodzi na jaw, a Sofia spodziewa się dziecka Santiego, Paco i Anna postanawiają wysłać ją do Europy, aby tam usunęła ciążę, ponieważ obawiają się, że fakt ten może przynieść rodzinie wyłącznie hańbę.

Dziewczyna jest tak bardzo zraniona, że postanawia urwać kontakt z rodziną, bo przecież w brutalny sposób została rozdzielona z ukochanym. Na ponad dwadzieścia lat zrywa wszelki kontakt z bliskimi. Myśląc, że została zdradzona także przez ukochanego Santiego, wdaje się w romans z innym mężczyzną, ale nie trwa to długo. Natomiast kiedy poznaje dużo starszego od siebie Davida, zakochuje się w nim i wychodzi za niego za mąż, nie wiedząc, że okłamuje nie tylko oddanego jej całym sercem mężczyznę, ale i samą siebie. Przecież jedyną miłością jej życia jest i na zawsze pozostanie Santi Solanas. Sofia na argentyńskiej ziemi postawi swoją stopę dopiero wtedy, gdy jej rodzinę dotknie tragedia.

Świadomie nie napisałam powyżej o kilku istotnych faktach, które dotyczą tych lat z życia Sofii, które dziewczyna spędziła w Europie, jak również i o tym, jakie nieszczęście spotkało jej rodzinę. Gdybym to zrobiła, na pewno większość z tych osób, które jeszcze nie miały możliwości przeczytania książki, nie sięgnęłoby po nią, gdyż dowiedziałoby się praktycznie wszystkiego z mojej recenzji. To, co napisałam powyżej to nie wszystko. Dlatego zachęcam Was do przeczytania tej powieści. Nawet jeśli nie przepadacie za romansami, to oprócz tego wątku, znajdziecie tam piękne opisy przyrody, dowiecie się kim był generał Peron i jego słynna żona Evita. Przeczytacie też, w jaki sposób zmieniały się rządy w Argentynie na przestrzeni lat, jaki obowiązywał tam ustrój, co władze robiły z tymi, którzy nie byli im posłuszni.

Moje odczucia po przeczytaniu powieści są jak najbardziej pozytywne. Powieść naprawdę może wzruszyć. Ze mną tak właśnie się stało. Najbardziej wzruszyło mnie zakończenie, bo nie przypuszczałam, że taki właśnie będzie finał tej historii. Nie popieram związków kazirodczych, ale w tym przypadku nie sposób nie wesprzeć takiej miłości. Jedno, co mi się nie spodobało, to fakt, że Santa Montefiore tak szybko uśmierciła dziadka O'Dwyera. Jego poczucie humoru i sposób rozmowy z córką Anną naprawdę mnie ubawił. Przypomniał mi się mój własny dziadek, który w podobny sposób rozmawiał ze mną i z ludźmi, których spotykał na swojej drodze, tylko z tą różnicą, że mój dziadek nie chował butelek z alkoholem w coraz to inne miejsce z obawy przed krasnoludkami. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz