sobota, 21 maja 2016

Wiesław Kielar – „Anus mundi” # 2
















Wydawnictwo: ATUT
Wrocław 2004
Przedmowa: Mieczysław Kieta





Na temat nazistowskiego obozu Auschwitz-Birkenau pisałam już kilka razy. Pomimo że tym razem tematyka książki także dotyczy tego strasznego miejsca, które pochłonęło ponad milion istnień ludzkich, nie będę przybliżać historii powstania obozu. Dodam jedynie, że wśród jego ofiar byli nie tylko Polacy i Żydzi, ale także inne grupy etniczne, jak Romowie, Czesi, Białorusini, Ukraińcy czy jeńcy sowieccy. Ponadto do Auschwitz-Birkenau naziści przywozili Żydów nie tylko z terenu Polski, ale również z takich państw, jak Francja, Węgry, Holandia, Grecja, Słowacja, Belgia, Niemcy, Austria, Jugosławia, Włochy, Łotwa, Norwegia oraz z obszaru Protektoratu Czech i Moraw.

Zamiast opowiadać po raz kolejny o historii nazistowskiego obozu koncentracyjnego, chciałabym w zamian przybliżyć dramatyczne losy dwojga zakochanych młodych ludzi, którzy postanowili walczyć o swoją miłość nawet kosztem własnego życia. Doskonale wiedzieli bowiem, co ich czeka, kiedy zostaną złapani przez Niemców, ale mimo to nie zawrócili z raz obranej drogi. Historia Edka Galińskiego (1923-1944) i Mali Zimetbaum (1918-1944) doskonale znana jest tym, którzy interesują się drugą wojną światową i Holokaustem. W Internecie można znaleźć na ten temat naprawdę sporo informacji. Niektórzy Edka i Malę nazywają nawet Romeem i Julią z Auschwitz. Ich romantyczna i zarazem tragiczna historia ściśle wiąże się z osobą Wiesława Kielara (1919-1990). Tak sobie myślę, że to, co przydarzyło się Edkowi Galińskiemu i żydowskiej dziewczynie Mali Zimetbaum może stanowić doskonały temat na książkę, a nawet posłużyć do napisania scenariusza filmowego.

Czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie, jak silne musiało być uczucie łączące tych dwojga, że zdecydowali się pewnego dnia pokonać druty Auschwitz, wszechobecny terror i śmierć, która czaiła się dosłownie wszędzie? Edward Galiński pochodził z niewielkiej miejscowości Tuligłowy leżącej na południu Polski niedaleko Jarosławia. To tam urodził się 5 października 1923 roku, natomiast w Jarosławiu uczęszczał do szkoły, gdzie został aresztowany przez Niemców. Jego los podzieliła także spora grupa kolegów, którzy tak jak on, oskarżani byli o przynależność do Związku Walki Zbrojnej. Konsekwencją tych oskarżeń była deportacja do nazistowskiego koncentracyjnego obozu Auschwitz w czerwcu 1940 roku. Transport liczył ponad siedmiuset więźniów, którzy trafili do Oświęcimia z więzienia w Tarnowie. Tak więc Edward Galiński znalazł się za drutami obozu dokładnie 14 czerwca 1940 roku i otrzymał numer obozowy 531. Jego współtowarzyszem właśnie rozpoczynającej się gehenny był młody chłopak pochodzący z Sanoka – Stanisław Ryniak (1915-2004), który był jednocześnie pierwszym więźniem Auschwitz. W tej grupie znalazł się także Wiesław Kielar. Autor niniejszych wspomnień otrzymał numer 290.

Edward Galiński
Edek Galiński został przydzielony do pracy w obozowej ślusarni, nad którą kontrolę sprawował esesman pochodzący z Bielska. Nazywał się Edward Lubusch (1922-1984). Do Auschwitz trafił w 1941 roku. Był on jednym z nielicznych obozowych nadzorców, którzy w ludzki sposób traktowali więźniów. Kilka lat później Edward Lubusch odegrał znaczącą rolę w historii Edka i jego ukochanej Mali. Ta młoda Żydówka była niezwykle atrakcyjną dziewczyną o ciemnych włosach. Pochodziła z Brzeska, gdzie przyszła na świat w 1918 roku. Różnica wieku wcale nie przeszkadzała młodym w ich miłości. W 1928 roku Mala wraz z rodzicami wyemigrowała do Antwerpii w Belgii. Była niezwykle uzdolniona, znała kilka języków obcych: niemiecki, flamandzki, rosyjski, francuski, angielski i oczywiście polski. Do Auschwitz-Birkenau trafiła w konsekwencji łapanki 11 września 1942 roku. Najpierw osadzono ją w obozie przejściowym w Malines, natomiast cztery dni później zapakowano ją do transportu wraz z tysiącem belgijskich Żydów deportowanych do Oświęcimia. Jako więźniarka Auschwitz-Birkenau otrzymała numer 19 880.

Edek i Mala poznali się będąc więźniami obozu koncentracyjnego, a było to na przełomie 1943 i 1944 roku. Bardzo szybko ich znajomość zaczęła przeradzać się w coś znacznie poważniejszego, niż tylko przyjaźń. To było wielkie i gorące uczucie, dalece silniejsze, aniżeli obozowy koszmar. Do swojej obozowej koleżanki Mala zwykła mawiać, że „teraz kocha i jest kochana.”. Również sam Edek zwierzał się kolegom ze swej wielkiej obozowej miłości. Zarówno on, jak i Mala marzyli, aby w końcu wydostać się na wolność i ułożyć sobie życie, nie myśląc o tym, że wciąż trwa wojna. I tak oto w głowie Edka zrodził się plan ucieczki z obozu. Początkowo Edkowi miał towarzyszyć Autor niniejszej książki – Wiesław Kielar. Niemniej Wiesiek zrezygnował z ucieczki na rzecz Mali. W opuszczeniu Auschwitz pomagał Galińskiemu wspomniany już Edward Lubusch, który jakimś sposobem dostarczył chłopakowi esesmański mundur i broń. Posługując się fałszywymi dokumentami, Edek Galiński opuścił teren obozu, udając, że właśnie eskortuje więźniarkę, którą oczywiście była Mala Zimetbaum.

Zakochani uciekli z obozu 24 czerwca 1944 roku. Zdołali dotrzeć do wsi Kozy pod Bielskiem. Potem planowali pomaszerować w kierunku Słowacji, ponieważ tam mieszkała rodzina Mali. Niestety, nie udało się. Podczas zakupów w sklepie dziewczyna wpadła w ręce patrolu żandarmerii. Jeśli chodzi o Edka, to ten mógł się uratować, lecz jego miłość była tak silna, że postanowił pozostać z ukochaną, choć doskonale zdawał sobie sprawę czym taka postawa grozi. Przecież to pewna śmierć! Nikt nie musiał zmuszać go do opuszczenia kryjówki. Dobrowolnie oddał się w ręce Niemców. Praktycznie od razu zostali przewiezieni do Oświęcimia i osadzeni w sławnym już bloku numer 11. Jeden ze współwięźniów mówił potem, że Galiński śpiewał jakąś włoską piosenkę, aby w ten sposób przekazać Mali, że nadal żyje; że pamięta, kocha i bardzo tęskni.

Mala Zimetbaum 
Pomimo niewyobrażalnych tortur Edek Galiński nie wydał esesmanom Edwarda Lubuscha. Nigdy nie zdradził, skąd w jego posiadaniu znalazły się niemiecki mundur i broń. Ostatecznie zarówno Edek, jak i Mala zostali skazani na śmierć. W dniu 22 sierpnia 1944 roku w męskiej i żeńskiej części Auschwitz-Birkenau postawiono dwie szubienice. Edek szedł na śmierć z wielką godnością i podniesioną głową. Do samego końca nie chciał, aby Niemcy czuli satysfakcję. Tak więc sam wykopał spod siebie stołek, na którym kazano mu stanąć, zanim założono mu pętlę na szyję. Na koniec zdążył jeszcze krzyknąć: „Niech żyje Polska!”, choć ostatnia sylaba słowa „Polska” została stłumiona przez zaciskającą się na szyi chłopaka pętlę. Z kolei Mala Zimetbaum prowadzona na śmierć zdołała wyjąć z włosów ukrytą tam żyletkę i podciąć sobie żyły. Przed śmiercią zdążyła jeszcze zakrwawionymi rękami spoliczkować esesmana. Legenda głosi, że udało jej się jeszcze wykrzyczeć Niemcowi w twarz: „Umrę jako bohaterka, a ty zdechniesz jak pies!

Malę najprawdopodobniej dobito strzałem z pistoletu, choć tak naprawdę nie wiadomo, jak było naprawdę, ponieważ istnieje aż trzy wersje okoliczności śmierci Mali. Najbardziej wiarygodna wydaje mi się ta przedstawiona przez Wiesława Kielara. W końcu był na miejscu, kiedy to się stało. Owszem, nie widział egzekucji na własne oczy, ale jednak był tam i nie sądzę, aby do jego uszu dotarły nieprawdzie informacje. Ciało dziewczyny obwożono potem po obozowym placu, aby tym samym pokazać i przestrzec pozostałych więźniów przed tym, co ich czeka w razie nieposłuszeństwa i ewentualnej ucieczki. W muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu przechowywana jest niecodzienna pamiątka dotycząca tej niezwyklej historii. Znajdują się tam bowiem dwa pukle włosów (Edka i Mali) zawinięte w papier, zaś na jego brzegu widnieje napis, który wyszedł spod ręki Galińskiego: „Mally Zimetbaum 19880, Edward Galiński 531. Tę pamiątkę muzeum przekazał Wiesław Kielar, gdyż to do jego rąk trafiły włosy obojga zakochanych.

Co zatem stało się z Edwardem Lubuschem, który pomagał Edkowi i Mali w ucieczce? Otóż udało mu się zdezerterować. Wstąpił do Armii Krajowej, lecz pod koniec 1944 roku wpadł w ręce Niemców, którzy przez ten czas bezustannie go poszukiwali. Było to podczas jego wizyty w Wadowicach, gdzie przyjechał, aby odwiedzić żonę i dziecko. Oczywiście został skazany na śmierć, bo przecież z jednej strony pomagał więźniom z Auschwitz-Birkenau, a z drugiej dopuścił się dezercji. Coś takiego nie mogło ujść mu płazem. Tak więc Edward Lubusch został umieszczony w więzieniu w Bielsku. Niemniej Niemcy w obliczu posuwającej się w dość szybkim tempie zimowej ofensywy Armii Czerwonej nie zdążyli wykonać na nim wyroku. Były esesman został więc przewieziony do Berlina, zaś z powodu zbliżającej się klęski Trzeciej Rzeszy, Lubuscha zwolniono warunkowo i wcielono do Volkssturmu (z pol. Szturm narodowy), czyli do formacji o charakterze pospolitego ruszenia, którego Niemcy użyli w ostatniej fazie drugiej wojny światowej. Edward Lubusch przeżył, natomiast przy zabitym polskim żołnierzu znalazł dokumenty na nazwisko Bronisław Żołnierowicz. I tak oto zyskał nową tożsamość, zaś z uwagi na esesmański epizod musiał się ukrywać. Podawał się więc za robotnika przymusowego, a pod nowym nazwiskiem wraz z żoną i dziećmi osiedlił się w Polsce. Zmarł w marcu 1984 roku we Wrocławiu, a pochowano go w Zielonej Górze.

Edward Lubusch w warsztatach obozowych w Auschwitz
fot. Archiwum Państowego Muzeum Auschwitz-Birkenau


W drugim tomie swojej autobiografii Wiesław Kielar opowiada powyższą historię ze zrozumiałych powodów, choć nie można mówić o jakimś szczególnym jej wyeksponowaniu. To przecież on mógł być na miejscu Mali Zimetbaum i podzielić los swojego przyjaciela! Można jednak odnieść wrażenie, że w książce Kielara jest to jedna z wielu obozowych historii, których Autor był świadkiem w ciągu niemalże pięciu długich lat przebywania w Auschwitz-Birkenau. Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu Nasze młode lata, tak i tutaj czytelnik odnosi wrażenie, że nie czyta wspomnień, lecz powieść wojenną, której narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Poprzednia część autobiografii zakończyła się na aresztowaniu Wiesława Kielara przez gestapo i oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków. Młody Wiesiek wciąż łudził się nadzieją, że ojciec zdoła go jakoś wyciągnąć z aresztu. W końcu był urzędnikiem i miał wpływy. Niestety, stało się inaczej, co w konsekwencji spowodowało, że Wiesław Kielar trafił do Auschwitz już w pierwszym transporcie więźniów. Chyba tylko cudem udało mu się przeżyć. Mógł zostać zamordowany już w pierwszych dniach pobytu w obozie. Dlaczego tak się nie stało? Może zbyt mocno utwierdzał samego siebie w przekonaniu, że bardzo chce żyć? I ta siła dodawała mu odwagi do tego, aby każdego kolejnego dnia stawiać czoło gehennie, jaką zgotowali więźniom Niemcy.


Pierwszy transport więźniów z Tarnowa, wśrod których był
Edek Galiński i Wiesław Kielar
14 czerwca 1940


W miarę upływu czasu Wiesław Kielar potrafił już o siebie dość dobrze zadbać. Wiedział, gdzie można wymieniać papierosy na chleb albo do kogo pójść, aby dostać alkohol, który choć na chwilę pozwalał zapomnieć o koszmarze. Musiał też być niezwykle czujny, bo wszędzie mógł czaić się zdrajca. Byli bowiem i tacy, którzy potrafili współpracować z esesmanami, sądząc, że w ten sposób zdobędą sobie ich przychylność i być może unikną komór gazowych. Niestety, wielokrotnie zmuszeni byli się rozczarować. Esesmani nie potrafili okazać „wdzięczności”. Pomiędzy współwięźniami nawiązywały się również silne więzi przyjaźni. Niemniej zazwyczaj taka przyjaźń trwała krótko, ponieważ kilka razy w tygodniu Niemcy typowali ludzi do komór gazowych, a byli wśród nich przeważnie chorzy i słabi, którzy nie nadawali się już do pracy. Nierzadko wykonywano także egzekucje przez rozstrzelanie lub powieszenie. Wiesław Kielar miał naprawdę sporo szczęścia, które przypisywał działaniu Opatrzności, choć z drugiej strony często zastanawiał się, gdzie tak naprawdę jest Bóg i dlaczego pozwala na tak koszmarne rzeczy. Dlaczego pozwala, aby ginęli niewinni ludzie?!

Wydawnictwo:
WYDAWNICTWO LITERACKIE
Kraków 1972
Tytuł książki – Anus mundi (z pol. odbytnica świata) – to określenie, którego w 1942 roku użył lekarz SS Hauptsturmführer Heinz Thilo (1911-1945). Ta wojenna autobiografia ukazała się na rynku wydawniczym jako pierwsza spośród wszystkich trzech części i przyniosła Autorowi ogromną popularność. Była tłumaczona również na języki obce, w tym także na język niemiecki. Myślę, że stanowi ona doskonały dokument tamtych czasów. Uważam, że gdyby nie styl, w jakim jest napisana, trudno byłoby ją czytać ze względu na tragizm, który zawiera. 

Wiesław Kielar pisze niezwykle lekko. Czasami można odnieść wrażenie, że nie ma w tym emocji, choć nie wierzę, że Autor podczas pisania niczego nie odczuwał. Choć od wyzwolenia minęło dwadzieścia lat – pierwsze wydanie książki przypada na 1966 rok – to przecież przed oczami Wiesława Kielara musiały ożywać dramatyczne obozowe obrazy. Na pewno po raz kolejny widział swojego przyjaciela Edka, który z podniesioną głową zmierza w kierunku szubienicy w otoczeniu esesmanów. A kiedy już pod koniec wojny wydawało się, że teraz wszystko będzie dobrze i wreszcie nadejdzie upragniona wolność, Autor i ci, którzy wraz z nim przeżyli, ponownie trafili do piekła. Tym razem na terenie Trzeciej Rzeszy.

Kiedyś ktoś powiedział mi, że najbardziej wiarygodnymi książkami poruszającymi temat drugiej wojny światowej są te napisane przez osoby, które ją przeżyły. Trudno się z tym nie zgodzić. Bo kto lepiej zobrazuje tamte czasy, jak nie pokolenie, któremu udało się wydostać spod okupacji hitlerowskiej? Możliwe, że ci ludzie przeżyli właśnie po to, aby móc opowiadać i przestrzegać kolejne pokolenia przed nienawiścią i okrutnymi działaniami podejmowanymi w imię niezrozumiałych ideologii. Prędzej czy później nienawiść stanie się powodem wojny. Jest to tylko kwestią czasu. Historia wyraźnie to pokazuje i dlatego powinniśmy wyciągać z niej wnioski, aby już nigdy nie dopuścić do takiej bezsensownej rzezi, jaka miała miejsce podczas drugiej wojny światowej. Polityka nie powinna opierać się na siłowym zdobywaniu kolejnych sojuszników czy terenów. Prawdziwa polityka powinna opierać się na dialogu i dbaniu o dobro zwykłych ludzi. Nie wystarczą tylko piękne słowa. Potrzebne są czyny.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz