Wydawnictwo:
ATUT
Wrocław
2004
Miasto
Jarosław wciąż zajmuje ważne miejsce wśród miejscowości mogących pochwalić się długą
i bogatą historią. W latach dwudziestolecia międzywojennego było to miasto
powiatowe (podobnie jak dziś), lecz leżące w ówczesnym województwie lwowskim,
zaś nie podkarpackim, jak ma to miejsce obecnie. Publikacje z lat 30. XX wieku
informowały, że Jarosław leży na północnej krawędzi karpackiego podgórza (203 m n.p.m.) dość stromo opadającego w
szeroką dolinę rzeki San, która dzieli podmiejską okolicę na dwie różne części:
południowo-zachodnią, pagórkowatą i zbudowaną z urodzajnych gleb lessowych,
oraz północno-wschodnią, nizinną i piaszczystą. W ten sposób tworzyły one tło
krajobrazowe miasta złożone z czterech dzielnic: śródmiejskiej, krakowskiej,
głębockiej i leżajskiej. Według spisu ludności z 1931 roku, w Jarosławiu
mieszkało wówczas 22 300 osób, wyłączając wojsko skoszarowane. Była to populacja
zróżnicowana narodowościowo i religijnie. Przeważała jednak ludność polska.
Jarosław
był siedzibą władz powiatowej administracji ogólnej, samorządowej i miejskiej.
Na terenie miasta znajdowały się cztery rodzaje świątyń: rzymsko-katolicka,
greko-katolicka, ewangelicko-reformowana oraz synagoga. Było też dwanaście
szkół powszechnych i średnich, w tym ogólnokształcące i zawodowe, jak również
muzeum i archiwum miejskie oraz szereg stowarzyszeń społecznych, towarzyskich i
zawodowych. Do rąk jarosławian każdego tygodnia oddawano trzy pisma: Gazetę
Jarosławską, która prowadziła też działalność wydawniczą, Tygodnik
Jarosławski i Ekspres Jarosławski. Gazeta Jarosławska oraz Ekspres
Jarosławski to tygodniki, które ukazują się również dzisiaj, choć w
zupełnie innej formule. Oprócz wymienionej prasy, jarosławianie mogli zasięgnąć
także informacji z Wiadomości Parafialnych. Na terenie miasta znajdowały
się również sale widowiskowe, trzy kinoteatry, liczne restauracje i hotele oraz
dwa szpitale i lecznica (przychodnia lekarska).
Jarosławski ratusz tuż przed wybuchem II wojny światowej (1938) |
Jeśli
chodzi o handel, to trzeba zaznaczyć, że ówczesny Jarosław był miastem, do
którego zjeżdżali kupcy z kilku powiatów handlujący na przykład płodami
rolnymi. Ponadto był to także ośrodek handlu spółdzielczego skupiony na
wytwórstwie zarówno rolniczym, jak i przemysłowym charakterystycznym dla okolicy o dużych
możliwościach wywozowych, jak przetwory mięsne, mleczarstwo, chów drobiu,
buraki cukrowe czy jedwabnictwo. W latach 30. XX wieku miasto posiadało także
kilka instytucji bankowych, mnóstwo sklepów i fabryk, w których wypiekano
pierniki i ciasta, natomiast w innych wyrabiano wstążki i ceramikę. Były też
cegielnie. Pozostałościami po dawnej świetności handlowej, na przykład znanych
na cały świat siedemnastowiecznych gwarnych jarmarkach, były cotygodniowe targi
(w piątki) oraz jarmarki odbywające się dwa razy w roku, czyli 15 sierpnia i 8
września. Z kolei lokalne stowarzyszenie sportowe rozporządzało pięknym i
obszernym stadionem, salami gimnastycznymi, halą sportową i ośrodkiem sportu
wodnego wybudowanym nad rzeką San.
Korzystne
warunki geograficzne sprawiły, iż Jarosław położony centralnie w województwach
południowych stanowił istotne miejsce turystyczno-krajoznawcze i posiadał
bezpośrednie połączenia komunikacyjne, czyli drogowe i kolejowe z Warszawą,
Krakowem, Lwowem, Łodzią, Lublinem, Śląskiem, Wołyniem, Wiedniem, Pragą,
Berlinem oraz Bukaresztem. Ponadto rozwojowi komunikacji służyły także biuro
podróży Orbis, autobusy, dorożki samochodowe (taksówki) i konne,
warsztaty mechaniczne i stacje benzynowe. Cały ówczesny powiat jarosławski o
charakterze wybitnie rolniczym zajmujący powierzchnię 1 337 kilometrów kwadratowych
posiadał 148 100 mieszkańców, którzy zasiedlali trzy miasta: Jarosław,
Radymno i Sieniawę, jak również jedenaście gmin wiejskich. Z kolei średnia
gęstość zaludnienia wynosiła 111 mieszkańców na kilometr kwadratowy.
O
historii Jarosławia już kiedyś pisałam, więc nie będę powtarzać tamtych
informacji. Zainteresowanych odsyłam więc do artykułu [klik]. Wspomnę
natomiast, że historia miasta jest niezwykle bogata, a co za tym idzie, również
bardzo ciekawa. Znając historię Jarosławia, a także dzieje jego zabytków, można
podczas każdego spaceru miejskimi uliczkami zastanawiać się, jak wyglądało to
czy tamto miejsce dziesiątki lat temu; kto mieszkał w tej czy innej kamienicy; czy
kilkadziesiąt lat temu w tym czy tamtym miejscu również toczył się handel, a
może wcale nie było tutaj sklepu, tylko jakiś zupełnie inny lokal, w którym
mieszkańcy spędzali wolny czas?
Na
pewno w takim Jarosławiu, jak opisałam wyżej, swoje dzieciństwo i dorastanie
przeżywał Autor Naszych młodych lat oraz dwóch kolejnych tomów swojej niezwykłej
autobiografii. Kim zatem był Wiesław Kielar (1919-1990)? Otóż przede wszystkim
jednym z tych, którzy cudem przeżyli dramat obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.
Po wojnie Autor poświęcił się pracy operatora filmowego i osiedlił we Wrocławiu,
gdzie wraz z żoną pozostał do dnia swojej śmierci. Niemniej pochowany został na
Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Wiesław Kielar swoje wspomnienia spisał w
trzech tomach. Ostatnia część została wydana już po śmierci Autora. Po
napisaniu trzeciej części obiecał czytelnikom, że kiedyś napisze część czwartą.
Niestety, nie zdążył…
Budynek Domu Żołnierza im. Józefa Piłsudskiego (1867-1935) Zdjęcie pochodzi z lat 30. XX wieku. |
Dzisiaj
nie będę opowiadać o Auschwitz-Birkenau widzianym oczami Wiesława Kielara. Na
to przyjdzie jeszcze czas. Chciałabym natomiast skupić się na książce Nasze
młode lata, która została wydana również pod tytułem I nasze młode lata.
Pracę nad książką Wiesław Kielar ukończył w 1981 roku, kiedy drugi tom wspomnień (według chronologii wydarzeń) Anus mundi (1966) był już bestsellerem tłumaczonym na języki
obce. Dla mnie Nasze młode lata to pozycja wyjątkowa. Autor niezwykle
obrazowo przedstawia realia panujące w miasteczku w okresie dwudziestolecia
międzywojennego. Z niebywałą dokładnością opowiada o swojej rodzinie i
przyjaciołach. Opisuje miejsca, których już dziś w Jarosławiu nie ma, a jeśli
są, to wyglądają zupełnie inaczej, niż w latach 20. i 30. XX wieku. Oczywiście
Jarosław z początków XX wieku nie jest wolny od problemów dnia codziennego.
Mieszkańcy wcale nie są tacy idealni, jak można by się było tego spodziewać.
Społeczność miasteczka jest dość zróżnicowana. Spora część mieszkańców
Jarosławia to Żydzi. Niestety, nie brak sytuacji, kiedy wyraźnie widoczny jest
brak tolerancji dla inności. Rodzina Wiesława Kielara stara się żyć w przyjaźni
z ludnością żydowską, czego przykładem jest na przykład wspólne spędzanie świąt
Bożego Narodzenia, a potem świat żydowskich.
Autor
dokładnie opisuje swoje lata dorastania. Stara się nie pominąć żadnego
szczegółu. Wspomina swoich kolegów z podwórka i ławy szkolnej, z którymi
później – już jako młody chłopak – będzie dzielił dramat obozu oświęcimskiego. Wiesław
Kielar niczego nie udaje i niczego nie próbuje zatuszować. Przyznaje się do
wszystkiego, co było złe w jego postępowaniu. Bez żadnych tajemnic opowiada o
swojej szkolnej egzystencji i o problemach, jakie przysparzał rodzicom poprzez
nieposłuszeństwo i chodzenie własnymi ścieżkami. W jego młodym życiu pojawiają
się też pierwsze nieśmiałe fascynacje płcią przeciwną. Autor podaje również niektóre
nazwiska ówczesnych mieszkańców Jarosławia, z którymi łączyły go bliższe bądź dalsze
relacje. Kładzie nacisk na szkolną dyscyplinę i na to, jak trzeba było się
pilnować, aby nie narazić się nauczycielom. Kiedy taki profesor gimnazjum
zobaczył swojego ucznia spacerującego z dziewczyną po ulicach miasta, należało liczyć się z tym, że nie skończy się to na zwykłym „dzień dobry”.
Wydawnictwo: WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE Wrocław 1987 |
Język,
jakim posługuje się Wiesław Kielar, jest niezwykle lekki i dzięki temu książkę
czyta się, niczym świetną powieść. W dodatku Autora nie opuszcza poczucie
humoru, co dodatkowo podnosi walor Naszych młodych lat. Od tej pozycji
naprawdę nie można się oderwać, szczególnie jeśli czytelnikiem jest ktoś, kto
zna w Jarosławiu każdą kamienicę, każdą uliczkę i każdy skwer. Część książki
poświęcona jest rodzinie Autora, która mieszkała w okolicy Sanoka, a u której
mały Wiesio wraz z rodzeństwem spędzał wakacje. Mowa oczywiście o wsi Strachocina.
To tutaj Autor przeżywał niesamowite chwile na łonie przyrody pod czujnym okiem
swojego wuja – księdza Barcikowskiego oraz ciotek Mani i Adeli. To były
naprawdę szczęśliwe chwile, które potem Wiesław Kielar będzie wspominał za
każdym razem, gdy życie brutalnie się z nim obejdzie.
Sporo
miejsca Autor poświęca także swoim relacjom z rodzeństwem. Nie pomija również
metod wychowawczych stosowanych przez rodziców. Matka Wiesława Kielara była nauczycielką
w szkole podstawowej, zaś ojciec wysoko postawionym urzędnikiem. W domu nie
powodziło się źle, ale mimo to przychodziły też takie chwile, gdy trzeba było
zacisnąć pasa. Kiedy czyta się tę książkę można odnieść wrażenie, że mały
Wiesio, a potem dorastający Wiesiek, był takim żywym srebrem, którego wszędzie
było pełno. Nie potrafił długo usiedzieć w jednym miejscu. Wciąż gdzieś biegł i
z kimś się spotykał. A ponieważ towarzystwa nigdy mu nie brakowało, nie mógł
też narzekać na nudę.
Choć
na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że Nasze młode lata to
książka lekka i sielankowa, to jednak gdzieś pomiędzy wierszami uważny
czytelnik zauważy, że wcale tak nie jest. Tam kryją się ludzkie dramaty,
konflikty i cała masa problemów charakterystycznych dla ludzi żyjących w
okresie dwudziestolecia międzywojennego. A potem przyszła wojna. Do miasteczka
wkroczyli Niemcy, którzy od pierwszych dni okupacji zaczęli robić czystkę wśród
miejscowej ludności, skupiając swoją uwagę szczególnie na ludności żydowskiej.
Wtedy też ujawniła się prawdziwa natura człowieka. Ludźmi zaczął rządzić
pieniądz i zdobywanie majątku kosztem nieszczęśliwych i skazanych na pewną
śmierć ludzi. Z jednej strony dramat okrutnej okupacji, zaś z drugiej brak
szacunku dla drugiego człowieka, z którym przez lata dzieliło się na przykład
tę samą kamienicę.
Nasze
młode lata, jak i pozostałe dwa tomy wspomnień Wiesława Kielara, nie są dla
mnie czymś nowym. Kiedyś już pisałam o tych książkach w Internecie. Niemniej co
pewien czas po nie sięgam i wciąż odkrywam je na nowo. Tak naprawdę straciłam
już rachubę w tej kwestii. Przypuszczam, że przeczytam je jeszcze wiele, wiele
razy, ponieważ są dla mnie swoistym testamentem, jaki Autor pozostawił nam po
sobie. Te książki zawsze będą mi bliskie i chciałabym, żeby jak najwięcej
czytelników o nich usłyszało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz