LITERAT WRZEŚNIA 2012
ROZMOWA Z MAŁGORZATĄ WARDĄ
Pisarka, malarka,
rzeźbiarka. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych oraz laureatką kilku
konkursów literackich. Jej prozatorskim debiutem była książka „Dłonie” wydana w
roku 2005. Również w 2005 roku, wspólnie z malarzem Marcinem Kędzierskim,
założyła Grupę Miejską, która zajmuje się komentowaniem miasta. Napisała także
kilka tekstów dla zespołu „Farba”.
Agnes Anne Rose: Małgosiu,
witam Cię bardzo serdecznie na swoim blogu i dziękuję za przyjęcie mojego
zaproszenia do wywiadu i tym samym zostania Literatem Września 2012. W tym roku
ukazała się Twoja najnowsza powieść pod tytułem „Dziewczynka, która widziała
zbyt wiele”, traktująca o kwestiach niezwykle trudnych i bolesnych, ponieważ
dotyczących krzywdzenia ludzi młodych. Zastanawia mnie, czym kierowałaś się,
opisując tę historię. Czy chciałaś w ten sposób zwrócić uwagę społeczeństwa na
dramat tych, którzy nie potrafią się samodzielnie obronić?
Małgorzata Warda: Witaj,
Agnieszko, przede wszystkim dziękuję za zaproszenie i zainteresowanie moją
osobą. Faktycznie, „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” jest książką, o
której mam nadzieję, że nie uda się Czytelnikom zbyt łatwo zapomnieć. Przyznam,
że to jedna z trudniejszych dla mnie powieści. Gwałt i przemoc to niezwykle
delikatne tematy, gdzie łatwo o banał, moralizatorstwo albo epatowanie
cierpieniem. Nie chciałam tego, pragnęłam postawić przed Czytelnikiem pytania i
zmusić go, by rozejrzał się wokół i dostrzegł te osoby ze swojego otoczenia,
które być może są takimi moimi książkowymi Aaronami i Aniami. Jestem bardzo
szczęśliwa, kiedy dostaję wiadomość, że to mi się udało. Pytasz, co
zainspirowało mnie do napisania tej powieści. Myślę, że chłopiec, którego
miałam w swojej grupie, gdy wiele lat temu byłam opiekunką kolonijną. Ale także
moja wcześniejsza powieść „Nikt nie widział, nikt nie słyszał”. Tam po raz
pierwszy poruszyłam bolesny temat przemocy i czułam się tak, jakbym uchyliła
odrobinę drzwi i ani ich nie zamknęła, ani nie zajrzała do wnętrza, które
odsłoniły.
AAR: Koszmar
przemocy domowej i molestowania seksualnego, a nawet pozbawianie życia przez
najbliższych to problemy, o których bardzo często słyszy się w mediach w
ostatnim czasie. Teoretycznie powinno być tak, że im więcej o czymś mówimy, tym
problem powinien stopniowo zanikać. Jednak, obserwując rzeczywistość mam
wrażenie, że dzieje się odwrotnie. W związku z tym, czy jest w ogóle sens
skupiać się na tak dramatycznych życiowych problemach, skoro ci, do których
powinno dotrzeć przesłanie, zupełnie nie zwracają na nie uwagi, koncentrując
się jedynie na własnych dylematach? Może lepiej zacząć pisać o sprawach
przyjemnych, które nie wymagają od odbiorcy zbyt wiele?
MW: Aj, teraz to
wyraziłaś sąd większości wydawców, którzy wolą wrzucić na rynek książkę lekką i
przyjemną niż trudniejszy temat (śmiech). Nawet nie wiesz, jakie problemy
miałam z tym, by „Dziewczynka…” poszła do druku! Trudno w to uwierzyć,
szczególnie, gdy ma się na swoim koncie sześć pozycji, ale niestety w Polsce
wszystko jest możliwe, nawet stwierdzenie, że powieść jest bardzo dobra, ale się
nie sprzeda. Książki lekkie lepiej się sprzedają i łatwiej się je pisze.
Ciekawi mnie to. Przyznam, że kiedy borykałam się ze znalezieniem wydawcy,
przychodziły mi do głowy różne myśli, w tym też bliska byłam napisania romansu
fantasy i nie wykluczam takiego rozwiązania na przyszłość. Każdy z nas ma
przecież w życiu czas, gdy chce po ciężkim dniu zagłębić się w fotelu i
poczytać coś, co go rozbawi i nie zajmie wiele miejsca w jego głowie. Innego jednak
dnia i taką, na Boga, mam nadzieję ktoś jednak ma ochotę przeczytać o czymś, co
głębiej poruszy. Na razie jednak, bez względu na to, czym nasyca się rynek
książkowy, chciałabym pozostać przy literaturze z przesłaniem.
AAR: Decydując się
na pisanie o dramatach ludzi młodych, na pewno liczysz się z tym, że będziesz
musiała zwrócić szczególną uwagę na ich psychikę, która jest szczególnie
delikatna i diametralnie różni się od stanu umysłu dorosłego człowieka mającego
za sobą już pewne życiowe doświadczenia. Jak sobie z tym radzisz?
MW: Udaję, że znowu
mam siedemnaście lat, co jest niesamowicie przyjemne! Jednak tak na poważnie,
nie mam z tym kłopotów. Pisząc „Dziewczynkę…” albo kreując Agnieszkę w „Nikt
nie widział nikt nie słyszał” kierowałam się swoją intuicją. Mam dar łatwego
wejścia w skórę osoby, która doznaje czegoś, czego ja nigdy nie przeżyłam, a
młodzi ludzie i ich problemy są mi jakoś wyjątkowo bliscy. Oczywiście pisząc o
młodym bohaterze takim jak Aaron w mojej ostatniej powieści, słuchałam młodzieżowej
muzyki, oglądałam kultowe dla młodzieży filmy i można było mnie spotkać na
boisku, gdzie z koszulką z zespołem Muse grałam w kosza (śmiech). Było to
jednak głównie niesamowicie przyjemne i nie odczuwałam tego w ogóle jako
problemu. Czasem, jeśli sobie z czymś nie radzę, życie ułatwia mi moja dyżurna
pani psycholog, Ilona Powierz-Marciniak. Jednak ją wolę wykorzystać do
tworzenia portretów psychologicznych, ale pod kątem traumy przeżytej przez moich
bohaterów albo zrozumienia zależności między nimi, ponieważ na takim polu łatwo
o błąd.
AAR: Podczas
promocji książki „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” dziennikarze określili
Cię fachowcem od zaginięć. Nagłe tajemnicze zniknięcia młodych ludzi to wątek
główny zarówno wspomnianej powyżej powieści, jak i historii opisanej w „Środku
lata”. O problemie tym wspominasz także w „Ominąć Paryż”. Interesuje mnie, skąd
w ogóle wziął się u Ciebie pomysł na fabułę tak ciężką pod względem
emocjonalnym?
MW: Zawsze
interesował mnie problem zaginięć, nie potrafię przejść obojętnie obok plakatów
z twarzami zaginionych ludzi i wydaje mi się bardzo prawdziwe powiedzenie, że
lepsze są złe wiadomości, niż ich brak. Dlatego tak bardzo przeraża mnie myśl o
tym, że ktoś może zniknąć bez śladu. Że można nie wiedzieć, gdzie on się
znajduje, czy cierpi, czy było to zamierzone działanie i czy w ogóle żyje.
Wiem, że strach najlepiej jest oswoić. Stąd powieści, które wymieniłaś. Obecnie
po raz kolejny sięgnęłam po tematykę zaginięć, ale w zupełnie nowy sposób i mam
nadzieję, że już w przyszłym roku będzie można zobaczyć efekty mojej pracy.
AAR: W powieści pod
tytułem „Środek lata” poruszyłaś problem kazirodztwa. Nie obawiałaś się, że
kiedy książka zostanie już wydana niektórzy czytelnicy będą wręcz oburzeni jej
tematyką, a ich antypatia skupi się właśnie na Tobie i zostaniesz okrzyknięta
jako autorka pisząca o rzeczach brudnych i złych? Bo przecież w naszym
społeczeństwie bardzo często jest tak, że odwracamy wzrok od spraw, które
wydają nam się niewygodne albo zwyczajnie wstydzimy się o nich mówić, choć
wiadomo, że istnieją.
MW: To, że zostanę
okrzyknięta taką autorką staje się realne z powieści na powieść, ponieważ o ile
w „Ominąć Paryż” czy w „Dłoniach” pojawiają się zaczątki moich zainteresowań
problematyką tabu, o tyle od powieści „Środek lata” przestałam się z tym
ukrywać! Mój profesor rzeźby na ASP, Jan Kucz, powiedział kiedyś, że bardzo
łatwo jest krzyczeć na temat rzeczy trudnych, ale ciężko mówić o nich szeptem.
I, że łatwo kopnąć w świętość, a trudno jej dotknąć. Właśnie taką szeptaną
literaturę staram się stworzyć. Nie chcę bulwersować i nie staram się wyciągać
na siłę tematów, którymi mogłabym kogoś obrazić. Gdybym postawiła przed sobą
takie założenie, pewnie poruszyłabym problem mniejszości seksualnych, in vitro
albo napisałabym coś na temat Kościoła. Na dzień dzisiejszy wydaje mi się
jednak to niemożliwe. Nie chcę w ten sposób obalać żadnej świętości, interesują
mnie zwyczajni ludzie postawieni przed ekstremalnymi sytuacjami. Piszę więc o
tym, co mnie interesuje i o czym sama miałabym ochotę poczytać. „Środek lata” zresztą
nie powstał przypadkowo. Znałam chłopaka, który miał śliczną, przemiłą
dziewczynę, a ona no cóż, okazała się jego siostrą. To właśnie z ciekawości
nimi zrodziła się ta powieść i przyznam, że targały mną wielkie emocje, kiedy
ją pisałam, a sam temat ciągle jeszcze mnie intryguje.
AAR: W 2005 roku
zadebiutowałaś powieścią pod tytułem „Dłonie”. Jednak tak naprawdę już rok
wcześniej Czytelnicy mieli możliwość przeczytać „Bajkę o Laleczce” wydaną w
zbiorze zatytułowanym „Wesołe historie”. Większość autorów przyznaje, że swoje
pierwsze kroki w pisarstwie zaczynało stawiać jeszcze w latach dzieciństwa. Jak
było w Twoim przypadku? Czy był obok Ciebie ktoś, kto szczególnie wpłynął na
Twoją decyzję dotyczącą kariery literackiej?
MW: Mam wiele
szczęścia w życiu i ktoś tam na górze na pewno nade mną czuwa, ponieważ nie
mając przy sobie osób, które umiałyby mną pokierować i nie znając wcześniej
świata wydawców, stałam się pisarką. Wcześniej pisałam dla siebie, dla przyjaciół,
rodziny i do szuflady, aż przyszedł moment, gdy postawiłam kropkę po ostatnim
zdaniu w „Dłoniach” i zapragnęłam, by inni ludzie poznali historię książkowej
Julii. To był pierwszy raz, gdy wysłałam plik z powieścią do wydawcy.
Oczywiście byłam pewna, że u tych największych nie ma sensu nawet próbować,
więc dałam ją początkującemu wydawnictwu. Tak wszystko się zaczęło. A potem
było już tylko lepiej. Rodzice, Siostra, Mąż i Przyjaciółki wspierali mnie we
wszystkich decyzjach i do dzisiaj czytają wszystko, co wyjdzie spod mojej ręki.
Biedna Dorotka, z którą pracuję, całe dnie wysłuchuje tysiąca moich pomysłów i
szuka rozwiązań dla moich książek! Obecnie męczę ją kwestiami zjawisk
paranormalnych, ponieważ to o nich teraz piszę.
AAR: Można by
przyjąć, że tak naprawdę zaczynałaś jako bajkopisarka. W związku z tym, czy
nigdy nie myślałaś, aby dalej pójść tą drogą i pisać dla dzieci?
MW: „Bajka o
Laleczce” jak na razie to mój pierwszy i jedyny krok w stronę dziecięcego
świata. Mój mąż zawsze, gdy mówię, że teraz napiszę coś dla dzieci albo dla
młodzieży odpowiada: No tak, tym razem masakra rozegra się w szkole albo w
przedszkolu. Bajka powstała dawno temu, całkiem przypadkowo i kiedy wysłałam ją
na konkurs Radia Wrocław, gdy jakiś czas później kurier przyniósł mi karton z
nagrodami byłam zaskoczona. Po paru latach przypomniałam sobie o niej i
wysłałam ją do Wilgi. Udało się. Obecnie mam prawie pięcioletnią córeczkę i ona
uwielbia wieczory, gdy kładziemy się obok siebie i wspólnie tworzymy bajki.
Może kiedyś je spiszę, albo może napiszę jakąś książkę z myślą o niej i
spróbuję ją wydać. Nie wiem tego. Na dzień dzisiejszy mam trochę planów
dotyczących powieści i dziennikarstwa, więc nie mówię nie.
AAR: Małgosiu,
jesteś osobą niezwykle uzdolnioną pod względem artystycznym. Przypuszczam, że
tkwią w Tobie także inne ukryte przed światem umiejętności. Rzeźbisz, malujesz,
piszesz. W związku z tym, powiedz mi, na ile rzeźba i malarstwo pomaga Ci w
pisaniu? Czy te trzy umiejętności harmonizują się u Ciebie w jakiś sposób, czy
może każda z nich funkcjonuje oddzielnie?
MW: Dziękuję,
Agnieszko za miłe słowa, ale nie przeceniałabym swoich zdolności. Lubię malować
i kocham rzeźbić, ale obecnie w tej materii skupiam się raczej na zleceniach
dla klientów. Wydaje mi się, że piszę trochę tak, jakbym malowała, a w
malarstwie czasem wykorzystuję bohaterki moich książek. Ale to tylko takie
smaczki. Jeślibym miała mówić, że sztuki artystyczne jakkolwiek wpłynęły na
moją pisarską twórczość, to chyba najbardziej poprzez fabułę. W „Dłoniach”, w
„Nie ma powodu, by płakać” i „Czarodziejce” wyrzucałam z siebie historie
artystów i ich problemy i starałam się udokumentować ten barwny i magiczny
świat. Obecnie od tego odchodzę, ale pisząc, mam przed oczami obrazy, tyle, że
coraz częściej zmierzają w kierunku tych filmowych, a nie takich, które tworzy
się na płótnie.
AAR: Pozostańmy
jeszcze przez chwilę przy Twoim wykształceniu. Zauważyłam, że większość Twoich
bohaterów to także osoby ściśle związane ze środowiskiem artystycznym. Czy mam
rozumieć, że wolisz pisać o czymś, co znasz z autopsji, ponieważ wtedy
historia, którą opisujesz jest bardziej wiarygodna?
MW: Na pewno tak
właśnie jest, jak mówisz, ale obecnie sprawia mi przyjemność, kiedy wcielam się
w kogoś pracującego w zawodzie, o którym nic prawie nie wiem. Wówczas muszę
zgłębić tę profesję, nauczyć się jej i porozmawiać z kimś, kto ją uprawia to
bardzo przyjemny element pisarstwa, kiedy podchodzę do niego jak do doktoratu.
Być może też wyczerpałam już swoją potrzebę tworzenia bohaterów artystów. Był
jednak czas, że chciałam pisać o nich, ponieważ wydawało mi się, że w tym
temacie mogę bardzo wiele powiedzieć.
AAR: Małgosiu,
jesteś także autorką kilku tekstów do piosenek zespołu Farba. Czy z uwagi na
fakt, że posiadasz niezwykle artystyczną duszę, myślałaś kiedykolwiek, aby
spróbować swoich sił także w śpiewaniu?
MW: Oj, Agnieszko,
wyrzuć ten pomysł z pamięci! Artystyczna dusza nie oznacza dobrego słuchu ani
ciekawego głosu. Uwierz mi, że nie chciałabyś słuchać mojego wykonania, już
nawet moja córeczka zapytała, gdy śpiewałam jej kołysankę: mamusiu, czy musisz
śpiewać całą? Ale chętnie podjęłabym się napisania tekstów dla innych zespołów,
ponieważ jest to ciekawe i bardzo przyjemne doświadczenie. Takie myślenie
skrótami.
AAR: Jesteś również
współzałożycielką artystycznej Grupy Miejskiej. Jaki konkretnie jest cel tego
przedsięwzięcia?
MW: Marcin
Kędzierski, założyciel Grupy, kocha miasto i w jego obrębie widzi wiele
historii, które warto opowiedzieć. Zauważa sens w prostych zjawiskach, takich
jak jadący autobus, ludzie czekający na przystanku, czy człowiek sprzedający na
chodniku jajka. Maluje bardzo dobre obrazy i do niektórych napisałam teksty,
które w pewien sposób je dopełniały. Pytasz o sens tego działania. To rodzaj
performance'u, który ma zwrócić uwagę na miejskie obrzędy i jednocześnie
przybliżyć ludziom sztukę.
AAR: Czy
zastanawiałaś się kiedyś nad tym, jak wyglądałoby Twoje życie zawodowe bez
pisania? Czy byłabyś w stanie odrzucić tworzenie literatury i zająć się
czymś zupełnie innym?
MW: Przyznam, że
kiedy miałam problemy z wydaniem „Dziewczynki…”, którą uważam za najlepszą
swoją powieść, w rozpaczy wzięłam pod uwagę możliwość, żeby przestać pisać.
Tłumaczyłam sobie to tym, że nie ma sensu pisać książek, skoro zrobienie tego
jak najlepiej nie przynosi efektów, a przecież nie chciałabym pisać na siłę
rzeczy lekkich tylko dlatego, że z wydaniem ich nie miałabym problemów. Ale to
zwątpienie to był tylko moment, ponieważ żeby zagłuszyć ten problem, zaczęłam
znowu pisać. Nie potrafię przestać. Nie umiem wyobrazić sobie, że kiedyś może
to nastąpić, że z jakichś względów będę musiała porzucić te wszystkie światy i
bohaterów, którzy żyją w mojej głowie. Myślę, że byłaby to jedna z najgorszych
rzeczy, jakie mogłyby mi się przydarzyć. Dlatego odpowiedź na Twoje pytanie
brzmi: nie, nie mogłabym zamienić tego na inne zajęcie. Na żadne, nawet
najlepiej płatne. Dla mnie pisanie jest jak oddychanie.
AAR: Małgosiu, na
koniec zapytam Cię o Twoje najbliższe plany wydawnicze. Wiem, że praca nad
kolejną powieścią trwa, a może nawet zbliża się już do końca. Czym tym razem
zamierzasz zaskoczyć swoich Czytelników?
MW: Praca jeszcze
jest w powijakach, ale powoli zaczynam już ją widzieć jako całość. Faktycznie,
oddam ją na jesieni panu redaktorowi, Konradowi Nowackiemu, i zobaczymy, czy mu
się spodoba. Myślę, że dla Czytelników ta książka będzie takim zaskoczeniem jak
okazała się być dla mnie. „Jak oddech”, bo tak brzmi jej roboczy tytuł, to
historia miłości dwojga ludzi, którzy znali się od dzieciństwa do dorosłości.
Kiedy chłopak znika, dziewczyna zaczyna go szukać, ale w tych poszukiwaniach
zachodzi o wiele dalej niż do rozwikłania Tajemnicy. Otwiera się dla niej
świat, gdzie wszystko jest możliwe, gdzie czas można dowolnie naginać, a miłość
nigdy nie ma końca. Ciekawa jestem reakcji Czytelników na tę książkę,
szczególnie też dlatego, że nigdy wcześniej nie skupiałam się całkowicie na
relacji on-ona, a w tej powieści to główny wątek. Przede wszystkim jednak
jestem ciekawa tego, jak ją zakończę!
AAR: Serdecznie
dziękuję Ci za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów wydawniczych oraz coraz
większej liczby wiernych Czytelników.
MW: Dziękuję
również!
Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz