LITERAT PAŹDZIERNIKA 2012
ROZMOWA Z ANNĄ KLEJZEROWICZ
Anna
Klejzerowicz to polska pisarka, publicystka, fotograf, redaktor. Gdańszczanka. Autorka
wielu powieści kryminalnych i obyczajowych oraz opowiadań grozy. Wcześniej
przez wiele lat współpracowała z teatrem Atelier im. Agnieszki Osieckiej w
Sopocie jako fotograf i redaktor publikacji teatralnych, pisała oraz
fotografowała dla prasy, redagowała książki. Ukończyła resocjalizację, zaś prywatnie uwielbia koty, góry, książki, sztukę, a w
szczególności japońskie drzeworyty ukiyo-e, oraz historię i zabytki swojego
regionu.
Agnes Anne Rose: Witam Cię, Aniu, serdecznie na
moim blogu i dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie, zostając Literatem
Października 2012. Generalnie znana jesteś jako specjalistka od kryminałów, jednak
Twoja najnowsza książka pod tytułem „Czarownica” to powieść obyczajowa. Co skłoniło Cię do tego, aby tym razem stworzyć tego
rodzaju historię? Chciałaś odpocząć od kryminałów czy może spróbować stworzyć coś
zupełnie innego?
Anna Klejzerowicz: Jest mi bardzo miło, że
mogę gościć na Twoim blogu. Witam też Czytelników. A co do „Czarownicy”, trudno
mi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie... To chyba najbardziej osobista z
moich książek; powstawała etapami, w przełomowych momentach mojego życia. Być
może potrzebowałam akurat po prostu takiej odskoczni. Poza tym, ja zawsze
lubiłam eksperymentować, próbować nowych rzeczy, staram się sama siebie nie
zaszufladkować i nie ograniczać. Zdecydowałam się napisać coś innego i napisałam.
Co nie oznacza, że teraz zamierzam poświęcić się wyłącznie literaturze
obyczajowej. Piszę to, co mnie akurat inspiruje, i nieważne, czy przybierze to
formę kryminału, obyczaju czy opowieści grozy...
A.A.R.: Głównym bohaterem „Czarownicy” jest
Michał, mężczyzna po czterdziestce, z którym życie nie obeszło się zbyt
łaskawie. Z reguły jest tak, że to kobieta po przejściach ucieka i zaszywa się
gdzieś z dala od ludzi, natomiast w Twojej powieści czytelnik ma do czynienia z
mężczyzną. Jest to swego rodzaju nowość w literaturze. W związku z tym zapytam
wprost. Dlaczego akurat Michał?
A.K.: Michał nie jest głównym bohaterem „Czarownicy”.
Jest tylko narratorem. Postacią pierwszoplanową jest zdecydowanie Ada, tytułowa,
choć tylko symboliczna czarownica, kobieta skomplikowana, tajemnicza,
wyobcowana i nieco demoniczna. Żeby pokazać ją z dystansu, potrzebowałam
prostodusznego, trochę naiwnego, lecz także skłonnego do refleksji obserwatora.
Chciałam, by był to mężczyzna, gdyż kobiety znacznie szybciej potrafią się
rozszyfrować, a jednocześnie nie zawsze bywają wobec siebie obiektywne. W mojej
książce zderzyły się dwa światy, różni ludzie nie tylko w sensie płci, ale i
charakterów, poglądów, aspiracji, doświadczeń. Te różnice będą zarówno budowały
ich wzajemne relacje, jak też wpływały na ich życie.
A.A.R.: W Twoich dwóch powieściach pod tytułem „Sąd
Ostateczny” oraz „Cień gejszy” pojawia się postać gdańskiego dziennikarza,
Emila Żądło.
Obecnie coraz częściej spotyka się autorów, którzy przenoszą swoich bohaterów z
jednej historii do drugiej. Czy Ty również dałaś ponieść się tej modzie, czy
może zadziałała tutaj zwyczajna sympatia do postaci tego byłego policjanta?
A.K.: To chyba w każdym przypadku jest sympatia
dla bohatera. Nie tylko autora, ale także czytelników. Po „Sądzie Ostatecznym”
wielu czytelników oczekiwało na kolejne wejście Emila na scenę. A ponieważ sama
go polubiłam, no i ponieważ obie powieści związane są z Gdańskiem, więc
zatrudniłam go także przy kolejnym śledztwie. Być może nawet nie po raz
ostatni. Lubię wracać do starych klimatów i bohaterów. To zresztą nic nowego,
ten obyczaj trwa przecież od samego początku istnienia literatury kryminalnej,
wystarczy przypomnieć Sherlocka Holmesa czy Herkulesa Poirot (śmiech).
A.A.R.: W „Cieniu gejszy” odwołałaś się do
historii Japonii z początku XX wieku, a dzisiejszy Gdańsk owiany jest tajemnicą
Dalekiego Wschodu. Czy pomysł na tego rodzaju powieść zrodził się z Twojej
osobistej fascynacji Japonią, czy może jest to jedynie dzieło przypadku?
A.K.: Wziął się z mojej fascynacji nie
tyle Japonią, co raczej japońską sztuką, a w zasadzie sztuką oraz historią
sztuki w ogóle. To wieloletnia fascynacja, znacznie wyprzedzająca moje pisanie.
Materiał wykorzystany w „Cieniu gejszy” zbierałam przez kilkanaście lat.
Historię tę opisałam najpierw w cyklu artykułów prasowych, dopiero po latach
wykorzystałam ją w powieści, dodając do niej współczesny wątek kryminalny.
A.A.R.: Przeważnie jest tak, że na kartach
większości kryminałów w rolę detektywów wcielają się mężczyźni o specyficznym
sposobie bycia. W powieści pod tytułem „Ostatnią kartą jest śmierć” czytelnik
spotyka Weronikę Daglewską, która w końcu urzeczywistnia swoje marzenie i
rozpoczyna działalność detektywistyczną. Zapytam Cię, czym w takim razie różni
się kreowanie postaci mężczyzny-detektywa od kobiety, która trudni się
rozwiązywaniem zagadek kryminalnych?
A.K.: Niczym! Płeć nie gra tu żadnej roli. Może z wyjątkiem
reakcji bardziej konserwatywnej części społeczeństwa. Ale moja bohaterka nie
jest typem kobiety, która by się tym przejmowała. Prędzej wydrapie oczy
każdemu, kto ośmieliłby się podważyć jej kompetencje... z powodu płci (śmiech).
A.A.R.: We wspomnianej powyżej powieści czytelnik
ma do czynienia również z wróżbami i przepowiadaniem przyszłości. Czy uważasz,
że tarot i inne formy magii naprawdę wywierają wpływ na nasze życie i mogą być
pomocne w kierowaniu naszymi działaniami?
A.K.: Moja książka mówi o manipulacji. W
tym kontekście należy widzieć w niej także kwestię wróżb i wróżek. A więc tak wywierają
wpływ. Czy mogą być pomocne? Możliwe, nie wiem. Nie mam zdania na ten temat i
nie to było przedmiotem mojego zainteresowania. Moim zdaniem człowiek w swoim
życiu powinien kierować się raczej własnym rozumem oraz zwyczajnym zdrowym
rozsądkiem. Takie wróżby mogą okazać się niebezpieczne, gdyż wykorzystują
psychikę ludzką w momencie, gdy jest ona najbardziej podatna i chwiejna. Bo
zazwyczaj w takich właśnie momentach życia szukamy ratunku u najróżniejszych
wróżbitów czy uzdrowicieli. Uleganie czyjejś sugestii nie jest najlepszym
sposobem na planowanie swego życia. A człowiek łatwowierną jest istotą...
A.A.R.: Aniu, bierzesz również udział w zbiorowych
projektach literackich. Przykładem może być tutaj wydana niedawno antologia
kryminału pod tytułem „Zatrute pióra” czy mające ukazać się już niedługo „13
ran”.
Czy uważasz, że takie wspólne przedsięwzięcia mają jakikolwiek sens, skoro z obserwacji
wynika, że większość czytelników woli jednak sięgać po dłuższe formy
literackie, jakimi są powieści?
A.K.: Ale my nie piszemy wyłącznie dla większości czytelników,
lecz także dla mniejszości. Mniejszość to przecież nie znaczy gorszość, a czasem
wręcz przeciwnie, w tym przypadku są to ci najbardziej wysmakowani i świadomi
czytelnicy, którzy potrafią docenić zalety literackie krótkiej formy, zapisanej
w tradycji nie tylko kryminału (choć ten akurat gatunek właśnie z krótkiej
formy się wywodzi), ale w ogóle w tradycji literatury pięknej. Trudniej napisać
i chyba trudniej także czytać krótkie formy. Jednak jeśli ktoś szerzej interesuje
się literaturą a nie tylko lubi czytać, bo to są dwie różne sprawy, to nie
sposób ich pominąć, podobnie jak nie da się zignorować poezji czy dramatu.
Naszym zamiarem było także przekonanie czytelników, że lektura opowiadań może
być równie wspaniałą przygodą jak czytanie powieści. Wszystko może mieć swój
czas. Szkoda życia na uprzedzenia!
A.A.R.: Twoją pasją od dzieciństwa są historia
sztuki i archeologia. Czy te niecodzienne zainteresowania w jakiś sposób
pomagają Ci w pisaniu?
A.K.: Nie wiedziałam, że one są
niecodzienne... Zainteresowania jak zainteresowania. Jeden interesuje się
sportem, inny sztuką. Na szczęście (śmiech). Czy pomagają? Na pewno nie
przeszkadzają. Ja piszę o tym, co mnie osobiście pasjonuje, bulwersuje lub
intryguje. Więc te zainteresowania wykorzystuję po prostu w swoich książkach.
A.A.R.: Wydaje mi się, że niewielu czytelników
wie, iż jesteś także autorką powieści pod tytułem „Muszę poznać prawdę”. Jest
to historia kryminalna o tematyce górskiej. Czy mogłabyś powiedzieć coś więcej
na ten temat?
A.K.: A rzeczywiście, bo to jest historia,
która wyszła tylko w wydaniu broszurowym, gazetowym, dawno temu. Mój pierwszy w
życiu kryminał (śmiech). Niestety byłam wtedy naiwna i sprzedałam wydawcy prasowemu
wszelkie prawa autorskie, muszę ją więc spisać na straty. Nie mam pojęcia, czy
ma szanse jeszcze kiedyś ujrzeć światło dzienne. Nawet tytuł mi zmienili, bo
mój własny brzmiał: „Negatyw”. To była taka kryminalna historyjka
górsko-fotograficzna. A konkretnie główna bohaterka, zawodowy fotograf, dociera
do prawdy dzięki swoim zdjęciom i w ten sposób rozwiązuje zagadkę wyrafinowanej
zbrodni, której tłem jest tatrzańskie schronisko w zimowej aurze. Mam wielką
nostalgię do tej historii, ale cóż przepadła.
Chyba że kiedyś dogadam się z wydawcą i zrobię z tego jakiś e-book...
Żeby nie zatonęło całkowicie w mrokach czasu. Bo inaczej bez pełni praw
autorskich nikt mi tego nie wyda.
Wydawnictwo:
Prószyńki i S-ka
Warszawa
2012
|
A.A.R.: Pasjonujesz się także fotografią.
Fotografujesz przyrodę, a także ilustrujesz własne teksty autorskimi zdjęciami.
Myślę, że to zainteresowanie jest niezwykle pomocne w przypadku tworzenia
opisów, którymi ubogaca się fabułę danej książki. Czy, w związku z tym,
zdarzyło Ci się kiedykolwiek przenieść na karty swoich powieści obrazy
uwiecznione na fotografiach, lecz nie w formie zdjęć, a słów?
A.K.: Owszem, na przykład w nowelce „Pejzaż
z wozem konnym” w antologii „Narracje. 6 opowiadań o Gdańsku”. Najpierw
zrobiłam cykl zdjęć w zabytkowej części Wrzeszcza (jest to stara dzielnica
Gdańska), które następnie stały się tłem mojego opowiadania. To tylko taki
najbardziej wyrazisty przykład. Bo tak jak w fotografii zawsze pociągały mnie
pewne określone tematy czy klimaty, tak samo w pisaniu, choćby podświadomie, po
podobne sięgam.
A.A.R.: Kiedy stwierdziłaś, że pisanie to jest to,
co chciałabyś w życiu robić? Czy już jako mała dziewczynka wiedziałaś, że któregoś
dnia napiszesz książkę?
A.K.: A wiesz, że chyba tak (śmiech).
Zawsze wiedziałam, że kiedyś to zrobię. Próbowałam zresztą od dziecka. Oczywiście
wielokrotnie... bo cierpliwości dziecku niestety brakowało. Ale, odkąd pamiętam,
coś tam sobie skrobałam.
A.A.R.: Dlaczego wybrałaś akurat pisanie
kryminałów? Czy to jest ten gatunek literacki, który pociąga Cię najbardziej,
czy może był to zwykły przypadek?
A.K.: Nie zaczynałam od kryminałów, tylko
od opowieści grozy. Kryminał przyszedł później. Jednak chyba tak, chyba
rzeczywiście ten gatunek pociąga mnie najbardziej, nie tylko zresztą jako
autora, ale także, a może nawet przede wszystkim jako czytelnika. Takie decyzje
nigdy nie są kwestią przypadku. Kryminał to gatunek bardzo nośny, można w nim
przekazać różne treści w atrakcyjnej formie. Kto czyta moje artykuły o sztuce
japońskiej? Mała garstka zapaleńców. Tymczasem „Cień gejszy” ma mnóstwo fanów,
których udało mi się zarazić swoją pasją, a także utrwalić w ich pamięci pewne
ważne dla mnie wartości kulturowe. Podobnie jak moje opowiadanie, zatytułowane „Zatruta
krew” w antologii kryminału „Zatrute pióra”. Dotyczy poważnej kwestii
społecznej, porusza wciąż aktualny problem historycznych uprzedzeń i
nietolerancji. Lecz gdybym napisała o tym na przykład felieton, dotarłby on co
najwyżej do niewielkiej liczby zainteresowanych. Co innego, gdy pokaże się
czytelnikom, czarno na białym, jak groźna w skutkach w wymiarze pojedynczych,
zwykłych ludzi może okazać się taka postawa, szczególnie gdy natrafi na podatny
grunt. Dlatego kryminał jako gatunek cenię sobie wysoko.
A.A.R.: Aniu, pojawiają się głosy, że polscy
autorzy specjalizujący się w pisaniu kryminałów piszą je zbyt delikatnie,
używając zbyt grzecznego języka, co w konsekwencji sprawia wrażenie swego
rodzaju sztuczności. Czy zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
A.K.: Całkowicie się z tym nie zgadzam.
Polscy autorzy kryminałów piszą bardzo różnie. Nie uważam, żebyśmy musieli
naśladować obcą literaturę, w szczególności w sposób tak powierzchowny jak
brutalizacja języka. Dla mnie to naciągane argumenty, obawiam się, że osoby,
które tak uważają, po prostu zbyt mało polskich kryminałów czytały. A ja akurat
czytam ich dużo, gdyż od lat recenzuję je dla serwisu „Zbrodnia w Bibliotece”.
I naprawdę są bardzo różne, tak jak różnią się ich autorzy. Mnie to bardzo
cieszy. Niech literatura będzie zróżnicowana, nie na jedno kopyto. Nie
wymagajmy, żeby Polak pisał jak Amerykanin, bo nasza kultura, tak jak i nasza
codzienność, różni się od tej amerykańskiej. I ma się różnić. Nie cierpię
unifikacji. Niech każdy pisze po swojemu.
A co
do zarzutu sztuczności, nie ma dla mnie nic bardziej sztucznego od popularnej
amerykańskiej sensacji. Czy to w literaturze, czy w filmie. Gdzie bohater
zazwyczaj jest piękny, sprawny, politycznie poprawny, odważny do granic absurdu
i szlachetny niczym kandydat na świętego (tyle, że mocno przeklina). Możliwe,
że nie jestem obiektywna. Lecz kiedy po raz kolejny biorę do ręki książkę,
będącą wierną kalką poprzedniej, z tymi samymi pościgami, strzelaninami, bójkami,
a nawet bohaterami tyle, że nazwanymi inaczej to odkładam, bo szkoda mi już
czasu na sztampę.
A.A.R.: Zapewne pracujesz już nad kolejną
powieścią. Czy tym razem czytelnicy również mogą spodziewać się jakiejś
mrożącej krew w żyłach historii kryminalnej, czy może będzie to książka podobna
do „Czarownicy”.
A.K.: Odpowiem dyplomatycznie: będzie to
coś pośredniego. Mam nadzieję, że jeszcze raz uda mi się zaskoczyć moich
Czytelników (śmiech). Książka jest już w zasadzie ukończona i znajduje się w
najbardziej właściwych rękach, czyli w rękach wydawcy. A ja pomału zabieram się
za kolejną.
A.A.R.: Aniu, serdecznie dziękuję Ci za
rozmowę i życzę Ci tego, czego powinno życzyć się każdemu pisarzowi, czyli
rzeszy wiernych i oddanych Czytelników.
A.K.: To dla nich piszemy. Więc,
korzystając z Twojej gościny, wszystkich ich bardzo serdecznie pozdrawiam.
Dziękuję, Agnieszko. Było mi u Ciebie bardzo miło.
Rozmowa i redakcja
Agnes Anne Rose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz