LITERAT SIERPNIA 2012
ROZMOWA Z MAGDALENĄ ZIMNIAK
Autorka powieści „Szlak” (2008), „Willa”
(2010, nominacja do nagrody Srebrny Kałamarz i wyróżnienie jury w konkursie
Najlepsza Książka na Jesień na portalu literackim granice.pl) oraz „Pokój
Marty” (2012). Pisuje też opowiadania, które ukazywały się w „Akancie” i „Magazynie
Fantastycznym”. Jest laureatką konkursu na opowiadanie kryminalne ogłoszonego
przez agencję literacką Pal Twins i Związek Literatów Polskich („Zapach róż”) oraz laureatką konkursu wydawnictwa Replika na opowiadanie
erotyczne („Wstydliwy sekret”).
Agnes Anne Rose: Witam
Cię, Madziu, bardzo serdecznie na moim blogu. Jest mi niesamowicie miło, że
zgodziłaś się przyjąć moje zaproszenie, zostając Literatem Sierpnia 2012.
Niedawno ukazała się Twoja najnowsza powieść pod tytułem „Pokój Marty”.
Poruszasz w niej szereg niezwykle trudnych kwestii, jak na przykład problem
przemocy seksualnej. Powiedz mi, czy nie obawiałaś się, że ta powieść zostanie
negatywnie odebrana przez czytelników z uwagi na to, że skupiasz się w niej na
problemach, które tak naprawdę wiele osób zamiotłoby pod dywan?
Magdalena Zimniak:
Aga, to mnie jest niezmiernie miło i dziękuję Ci, że mnie zaprosiłaś. Co do
odbioru książki, nie zastanawiam się nad tym podczas pisania. Gdybym nawet się
zastanawiała, z pewnością nie omijałabym spraw trudnych i bolesnych. Poruszam
kwestie, które uważam za ważne. Jedna z moich ulubionych pisarek, Szwedka
Majgull Axelsson, powiedziała kiedyś, że sprawy ważne często bolą, a na pisanie
o nieważnych szkoda czasu. Podzielam jej zdanie, a jeśli zdarzy mi się wsadzić
kij w mrowisko, tym lepiej.
AAR: Praca z
młodymi ludźmi nie jest Ci obca, dlatego doskonale orientujesz się, jakimi
emocjami kierują się oni przy podejmowaniu niektórych działań. Główna bohaterka
„Pokoju Marty” jest osobą nastoletnią, jednocześnie uwikłaną w toksyczny
związek ze swoim nauczycielem. To kolejny trudny problem, z którym wielokrotnie
muszą zmagać się pedagodzy. W związku z tym, zapytam Cię, czy Marta i Eryk to
tak do końca postacie fikcyjne, czy może gdzieś w swoim otoczeniu
zaobserwowałaś tego typu zjawisko, które w efekcie stało się jednym z głównych
wątków powieści?
MZ: Oczywiście
pracuję z wieloma młodymi osobami, mam również dwie córki. Wydaje mi się, że
jestem w stanie zrozumieć ich emocje i sposób myślenia, być może dlatego, że
sama nie czuję się do końca dorosła. Kiedyś żartowałyśmy z paroma znajomymi
literatkami, że pisarki to osoby, które zatrzymały się w okresie dorastania.
Kiedy najczęściej ludzie przelewają to, co w nich tkwi, na papier? Kiedy mają
kilkanaście lat. Jeśli ktoś ma kilkadziesiąt i nadal z tego nie wyrósł, musi to
o czymś świadczyć, prawda? Co do Marty i Eryka, nie znałam osobiście nikogo w
tego rodzaju związku. Oczywiście słyszałam o paru sytuacjach, a najbardziej
utkwiła mi w pamięci historia wychowawczyni mojego męża. Była to osoba, którą
uwielbiała cała klasa, a która na parę lat wplątała się w romans z
wychowankiem. Prawdopodobnie częściej zdarzają się przypadki odwrotne, jak w
moim „Pokoju Marty” nauczyciel i uczennica. Dziewczyny dojrzewają wcześniej, a
rówieśnicy wydają się mało interesujący, infantylni. Sporo starszy mężczyzna
może zafascynować osobowością, inteligencją, dojrzałością.
AAR: Motyw domu
nawiedzanego przez duchy przeszłości to temat dość często wykorzystywany przez
pisarzy. W „Pokoju Marty” wątek ten opisałaś perfekcyjnie. Czy, w związku z
tym, uważasz, że osoby żyjące dziesiątki, a nawet setki lat przed nami,
naprawdę mogą w istotny sposób oddziaływać na nasze życie?
MZ: Przede
wszystkim bardzo się cieszę, że ten wątek Ci się podobał. Fascynują mnie
historie o duchach i nawiedzonych domach. Spotkanie z czymś, co wykracza poza
zwykłe doznania ludzkich zmysłów, uważam za niezwykle interesujące z
psychologicznego punktu widzenia. Rewelacyjnie łączył metafizykę z psychologią
Edgar Allan Poe, świetny jest w tym King. Wierzę, że śmierć nie jest końcem
wszystkiego, ale nie sądzę, żeby oddziaływanie umarłych było tak bezpośrednie
jak w mojej powieści. Literatura piękna i życie to jednak dwie odrębne kwestie.
Literatura inspiruje się życiem, czerpie z niego, ale miesza, przefiltrowuje
przez wyobraźnię autora. Dodam jednak, że parę razy zdarzyło mi się doświadczyć
rzeczy, których nauka na obecnym etapie nie jest w stanie wyjaśnić.
AAR: Generalnie w
swojej twórczości poruszasz problem trudnej przeszłości. Ten fakt niemalże w
sposób namacalny pozostawia na życiu kreowanego przez Ciebie bohatera swój
bolesny ślad. Czy uważasz, że błędy, które popełniliśmy w przeszłości w istocie
tak mocno rzutują na naszą teraźniejszość, czy może jest to jedynie świetny
temat do napisania bestsellerowej powieści?
MZ: Sądzę, że życie
człowieka nie jest podzielone na okresy, od których można odciąć się grubą kreską.
Przeszłość ma znaczenie, nawet zapomniana i wyparta, wpływa na to, kim
jesteśmy, jak patrzymy na świat, jakie decyzje podejmujemy, czego pragniemy.
Jeśli chodzi o błędy, wszyscy je popełniamy, one są nieuniknione. Ważne, żeby
wyciągać wnioski, czegoś się z nich uczyć, a nie rozpamiętywać je, rozdrapując
rany. Co do recepty na bestseller, niestety jej nie znam (śmiech).
AAR: Niektórzy
twierdzą, że o tym, jak będzie wyglądało nasze życie decyduje psychika
człowieka. W Twoich powieściach dominuje psychologia postaci. Praktycznie
każdego bohatera można poddać dogłębnej analizie psychologicznej. Skąd tak
dobrze znasz strukturę ludzkiej mentalności? Z obserwacji? Z własnych
doświadczeń?
MZ: Nie uważam się
za znawczynię psychologii, ale psychika człowieka zawsze wydawała mi się jednym
z najbardziej pasjonujących zagadnień. Myślę, że posiadam zdolności empatii,
może odrobinę ponadprzeciętne. Potrafię na przykład wczuć się w mojego męża,
kiedy się na mnie denerwuje (śmiech). Każdy z nas jest inny. To, co dzieje się
w człowieku, czasami jest piękne, czasami przerażające, niekiedy wręcz
brzydkie, ale zawsze fascynujące. Wybory, nawet najgorsze, można w jakiś sposób
uzasadnić.
AAR: W nawiązaniu
do poprzedniego pytania, chciałabym Cię zapytać, co takiego szczególnego jest w
kobiecej psychice, że tak dużą uwagę przywiązujesz do niej w swoich
powieściach? Dodam, że Twoje bohaterki to w głównej mierze kobiety niezwykle
skomplikowane pod względem psychologicznym. W związku z tym wnioskuję, że ta
kwestia musi Cię w pewien sposób fascynować.
MZ: No i przecież
nie powiem, że fascynuje mnie psychika kobiety, bo facet to istota prosta jak
konstrukcja cepa (śmiech). Już i tak znalazłam gdzieniegdzie opinie, a nawet
zarzuty, że piszę w sposób feministyczny. Zupełnie poważnie uważam, że
mężczyźni też bywają skomplikowani i próbuję to pokazywać. W „Pokoju Marty” starałam
się, żeby została zachowana równowaga i mam nadzieję, że męscy bohaterowie
również są wyraziści. Kocham jednak swoje bohaterki za to, że pozornie słabe i
kruche, w decydującym momencie potrafią walczyć, pokazać wielką, wewnętrzną
siłę. Jeśli właśnie kobiety lepiej mi wychodzą, to widocznie dlatego, że sama
jestem kobietą i patrzę na świat z kobiecego punktu widzenia.
AAR: Skoro jesteśmy
już przy kobietach, to chciałabym poznać Twoje zdanie na temat literatury
kobiecej? Z moich obserwacji wynika, że ten gatunek głównie kojarzy się z
tanimi romansami, a niektóre czytelniczki wręcz wstydzą przyznać się do
sięgania po tego typu literaturę. Co, Twoim zdaniem, należałoby zrobić, aby
zmienić ogólny pogląd na tę kwestię?
MZ: Mój pogląd na
tę sprawę ewoluował. Kiedyś uznawałam, że wyodrębnienie literatury kobiecej
jest sztuczne i nic nie wnosi. Dokładnie tak jak powiedziałaś, to określenie w
świadomości przeciętnego czytelnika kojarzyło się z tanimi romansami. Termin
zresztą został ukuty przez mężczyzn, z pogardą odnoszących się do kobiecego
pisania. Jak powiedziała moja koleżanka po piórze, Hania Cygler, wy (czyli
mężczyźni) to określenie wymyśliliście, my zrobimy z niego złoto. Obecnie już
nie dla wszystkich książki określane tym mianem oznaczają podrzędny romans.
Coraz więcej osób twierdzi, że to dramat, literatura psychologiczna,
koncentrująca się na emocjach. Tak czy inaczej większość literatury musi być
kobieca, bo procentowo znacznie więcej kobiet niż mężczyzn czyta. Jak wskazują
statystyki przeprowadzone w Wielkiej Brytanii, nowym trendem wśród naszej płci
jest odwrócenie się od romansu w kierunku thrillerów. Co ciekawe, coraz mniej
kobiet jest fankami szczęśliwych zakończeń. Pierwszy krok zmienienia ogólnego
poglądu na tę kwestię został już zrobiony. Podczas panelu pisarek w Siedlcach w
ubiegłym roku prowadziłyśmy długie nocne dyskusje i wtedy narodził się pomysł Festiwalu
Literatury Kobiecej. Dzięki wytrwałości wielu z nas, a szczególnie pełnej
energii Marioli Zaczyńskiej, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, pierwszy
festiwal odbędzie się już w tym roku, a podczas niego zostaną przyznane nagrody
w dwóch kategoriach: „Pióro” dla najbardziej poruszającej polskiej powieści
roku 2011 i „Pazur” dla najsympatyczniejszej/najzabawniejszej polskiej powieści
roku 2011.
AAR: W 2008 roku
zadebiutowałaś powieścią pod tytułem „Szlak”, która traktuje o kobiecie
miotanej pomiędzy szeregiem skrajnych uczuć. Co skłoniło Cię, aby zacząć pisać?
Czy już wcześniej nosiłaś się z zamiarem pisania powieści, czy może był to krok
spontaniczny?
MZ: Odkąd pamiętam,
chciałam być pisarką. Bodajże w drugiej klasie szkoły podstawowej moja
nauczycielka, skądinąd słusznie, stwierdziła, że mam paskudny charakter pisma i
kazała mi ćwiczyć kaligrafię, pisząc cokolwiek. Oczywiście, nawet mi nie
przyszło do głowy przepisywać cudzych tekstów. Napisałam najpiękniejszą baśń o
królu, królewnie i tysiącach perypetii, które musieli przeżyć. Nauczycielka tylko
spojrzała i stwierdziła, że moje pismo wciąż pozostawia wiele do życzenia. To
było pierwsze rozczarowanie młodej pisarki. Trochę się obraziłam, ale w liceum
od czasu do czasu coś skrobnęłam. Niestety, komputery nie były wtedy popularne,
a ja nie jestem zbyt porządną i dobrze zorganizowaną osobą, więc wszystkie moje
arcydzieła zaginęły. Potem robiłam masę innych rzeczy, ale marzenie o pisaniu
wciąż tkwiło. Ponownie zaczęłam tworzyć około sześciu lat temu. Zdecydowałam
się wysłać jedno z opowiadań do „Akantu”. Zostało przyjęte. Po pewnym czasie
odważyłam się spróbować z długą formą. Teraz nie potrafiłabym już zrezygnować z
pisania. To coś w rodzaju nałogu. Drugim jest kawa (śmiech).
AAR: Swego czasu
Twoja druga powieść pod tytułem „Willa” zdobyła rzesze czytelników. Zachwyt
historią, którą w niej opisałaś praktycznie nie ma końca. To jest istny hit na
rynku wydawniczym. Powiedz mi, jak w takiej sytuacji czuje się autorka, spod
której pióra wyszedł taki bestseller?
MZ: Bestseller
oznacza książkę świetnie się sprzedającą, prawda? Gdybym napisała bestseller,
stan mojego konta wyglądałby nieco inaczej (śmiech). Opinie o „Willi”
rzeczywiście są bardzo miłe. Informacja, że ktoś nie mógł się oderwać, został
poruszony, odnalazł w książce coś dla siebie, czy choćby przyjemnie spędził
czas, wzmacnia mnie, pozwala wierzyć, że to, co robię, ma jakiś sens. Piszę dla
ludzi, nie do szuflady, dlatego tak ważna jest reakcja czytelników.
AAR: Wiem też, że
bierzesz udział w wielu spotkaniach autorskich. Czym dla Ciebie jest takie
spotkanie z czytelnikami? Czy to jedynie forma promocji nowej powieści, czy
może mają one jakiś głębszy sens?
MZ: Jak
powiedziałam, piszę dla ludzi, a więc bezpośredni kontakt z czytelnikami jest
po prostu bezcenny. Jasne, że przed każdym spotkaniem mam tremę. Wydawać by się
mogło, że jako lektorka powinnam być oswojona z kontaktem z grupą, jednak
podczas zajęć angielskiego to ja zadaję pytania. Podczas spotkań autorskich
następuje odwrócenie sytuacji i jestem przepytywana. To niecodzienne, a więc
stresujące. Stres jednak znika bardzo szybko i moje wspomnienia ze spotkań są bardzo
miłe.
AAR: Jesteś także autorką kilku opowiadań. Twój tekst znajduje się między innymi w antologii pod
tytułem „Słodko-gorzko”, która została wydana w formie e-booka. W związku z
tym, ciekawi mnie która z tych dwóch form literackich jest Ci bliższa? W której
czujesz się lepiej? A może nie ma to żadnego znaczenia?
MZ: Jak
wspomniałam, zaczynałam od pisania opowiadań. Wcale nie uważam krótkiej formy
za łatwiejszą, ale, aby napisać powieść, potrzeba więcej samozaparcia i
dyscypliny, chociażby dlatego, że jest dłuższa i nie da się jej stworzyć w
jeden lub kilka wieczorów. Obecnie piszę głównie powieści, lecz lubię od czasu
do czasu popełnić jakieś opowiadanie. Ciężko mi powiedzieć w której z tych
dwóch form czuję się lepiej. Opowiadanie jest bardziej skondensowane, nie można
pozwolić sobie na dygresje niezwiązane z głównym wątkiem. W powieści natomiast
jest szersza perspektywa, bohaterowie pełniejsi. Puenta w opowiadaniu jest moim
zdaniem dużo ważniejsza niż w długiej formie. Jako czytelniczka preferuję
obecnie powieści, bo pozwalają mi na dłuższe zanurzenie w wyimaginowanym
świecie, chociaż uwielbiam opowiadania E.A. Poe, które są małymi arcydziełami.
AAR: Wiem też, że z
zawodu jesteś lektorem języka angielskiego. Skoro tak doskonale znasz ten
język, to czy nie myślałaś kiedyś, aby któregoś dnia napisać powieść po
angielsku i wydać ją gdzieś na Zachodzie?
MZ: Szczerze mówiąc
nie myślałam o tym. Polski zawsze będzie moim pierwszym językiem i pisanie po
polsku o wiele bardziej naturalne. Nie przypuszczam zresztą, aby mnie,
cudzoziemce, było tak łatwo znaleźć wydawcę na Zachodzie. Być może, kiedy
naprawdę osiągnę sukces w Polsce, będą się tam o mnie zabijać (śmiech). Wtedy
przetłumaczę swoje książki na angielski. A zresztą nie, wtedy będzie lepiej,
żeby przetłumaczył kto inny, a ja zajmę się pisaniem kolejnego bestsellera.
AAR: Nora Roberts
powiedziała w jednym ze swoich wywiadów, że pisząc jedną książkę, jednocześnie
gromadzi materiały do kolejnej i rozmyśla nad koncepcją następnej. W ten sposób
można mieć wrażenie, że ta niezwykle popularna amerykańska pisarka pracuje
równocześnie nad trzema książkami. A jak jest u Ciebie? Czy Ty również, pisząc
jedną powieść, masz już pomysł na kolejną?
MZ: Kiedy piszę
powieść, koncentruję się na niej całkowicie. Trudno by mi więc było zbierać
materiały do kolejnej i rozmyślać nad koncepcją następnej. Niekiedy jednak
wpada mi do głowy pomysł, z którego później korzystam.
AAR: Pisarz to z
reguły człowiek o niezwykłej wrażliwości. Aby tworzyć, przeważnie potrzebuje
zaszyć się w jakimś szczególnym dla niego miejscu i tam oddać się swojej pracy
bez reszty. Czy Ty też masz taką swoją własną pustelnię, gdzie czujesz się
najlepiej i gdzie Twoje pomysły nabierają realnych kształtów?
MZ: Chyba nie
jestem pisarką albo moja wrażliwość jest ograniczona. Piszę w każdych
warunkach. Czasami jadę na rower, siadam na jakiejś ławce w parku i skrobię. W
zeszłym roku pojechałam z młodszą córką nad morze i świetnie mi się pisało
zarówno w domku letniskowym, przed nim jak i na plaży. Najczęściej jednak piszę
w domu i w szkole, kiedy mam przerwę między zajęciami.
AAR: Madziu,
pracujesz obecnie nad kolejną książką. Czy mogłabyś choć odrobinę zdradzić
jakiego rodzaju będzie to powieść? Czy będzie ona podobna do poprzednich, czy
może tym razem uznałaś, żeby pójść w zupełnie innym kierunku?
MZ: W mojej nowej
powieści nie ma wątków fantastycznych, a więc pod tym względem jest inna od
poprzednich. Występuje w niej dziewiętnastoletni Amerykanin, którego matka jest
Polką, ale nigdy nie mówi o swoim kraju ani nie używa rodzinnego języka. Peter,
bo tak ma na imię bohater, z młodzieńczej przekory zaczyna interesować się
Polską, a w końcu postanawia spędzić tam wakacje. Jak zapewne przeczuwasz, w
Polsce zagrzebane są rodzinne tajemnice. To powieść obyczajowo-psychologiczna z
elementami kryminału i thrillera. Jako ciekawostkę dodam, że dziewczyna, którą
Peter poznaje w kraju matki, ma na imię Agnieszka, tak jak ty.
AAR: Madziu,
serdecznie dziękuję Ci za rozmowę. Natomiast w imieniu swoim, jak i Czytelników
mojego bloga życzę Ci dalszych sukcesów na drodze literackiej i rzeszy oddanych
czytelników. Jest mi też niezmiernie miło, że moje imię będzie obecne w Twojej
nowej powieści.
MZ: To ja jeszcze
raz dziękuję, że mnie zaprosiłaś. Dziękuję też bardzo za życzenia i serdecznie
pozdrawiam Czytelników Twojego bloga.
Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz