środa, 2 listopada 2016

Barbara Wood – „Córka słońca”














Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
Katowice 2008
Tytuł oryginału: The Last Shaman (Daughter of the Sun)
Przekład: Anna Maria Nowak





Generalnie początek istnienia Stanów Zjednoczonych datuje się na XVII wiek. Był to bowiem czas europejskiego osadnictwa podporządkowanego królowi Anglii. Mało kto jednak wie, że historia Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej sięga aż czasów prekolumbijskich, czyli epoki przed odkryciem Ameryki przez Krzysztofa Kolumba (1451-1506) w 1492 roku. Otóż przymiotnik prekolumbijski używany jest w odniesieniu do kultur obydwu Ameryk. Cywilizacje te znajdowały się bowiem pod znaczącym wpływem europejskim. Trzeba też zaznaczyć, że przybycie Krzysztofa Kolumba do Ameryki w 1492 roku okazało się katastrofalne w skutkach dla pierwotnych mieszkańców kontynentu amerykańskiego. Główną przyczyną wymierania tejże ludności plemiennej były nieznane dotąd choroby. Przy braku odporności na nowe zarazki, plemiona bardzo szybko poddawały się nowym chorobom już przy pierwszym kontakcie z Europejczykami, co w wielu przypadkach doprowadzało do znacznej redukcji liczby rdzennych Amerykanów, choć nikt nie oddał nawet jednego strzału. 

Na terenach, gdzie rozwiały się bliższe relacje pomiędzy ludnością plemienną a nowo przybyłymi, ci pierwsi często byli oszukiwani przez Europejczyków, dręczeni, a wręcz okaleczani. Przybysze z Europy okazali się silniejsi i bardziej bezwzględni z dwóch powodów. Po pierwsze, posiadali broń, a po drugie panowało wśród nich niezachwiane przekonanie o słuszności ich chrześcijańskiej misji. Tak więc wydarzenie z 1492 roku stało się przełomowe w historii Ameryki, natomiast z drugiej strony miało znaczący wpływ na dalsze losy ludności zamieszkującej nowo odkryte tereny. W związku z tym historycy wcześniejsze kultury amerykańskie określają jako prekolumbijskie. Z kolei rdzenni Amerykanie zamieszkujący kontynent jeszcze przed przybyciem Krzysztofa Kolumba zostali nazwani Indianami, ponieważ podróżnik uległ iluzji, myśląc, że właśnie dotarł do Indii. Trzeba też pamiętać, że pojęcie rdzenni Amerykanie jest nieco mylące, lecz na chwilę obecną nie wymyślono niczego innego, zaś wielu twierdzi, że jest ono znacznie trafniejsze, aniżeli na przykład autochtoniczni Amerykanie lub rodzimi Amerykanie. Niemniej pomimo swojego ekscentrycznego pochodzenia, to właśnie Indianie wciąż pozostają terminem prostym i bezpośrednim. 

Toltecki bóg Quetzalcoatl 
Rysunek pochodzi z XVI wieku.
autor nieznany
Jednym z plemion zamieszkujących tereny dzisiejszej Ameryki Północnej byli Toltekowie. Ich cywilizacja tak naprawdę rozkwitła w Środkowym Meksyku pomiędzy wiekiem X a połową XII wieku. Kontynuowali oni tradycje pozostawione im między innymi przez żyjące wcześniej plemiona Olmeków czy Majów. Toltekowie stworzyli imponujące miasto Tollan (Tula), które ostatecznie przekazali kolejnym cywilizacjom, jak na przykład Aztekom, którzy uważali dorobek Tolteków za wielki i dostatni. Większość informacji na temat Tolteków pochodzi od Azteków, jak również z postkolonialnych pism dokumentujących wcześniejsze przekazy ustne. Niestety, nie są one kompletne i mogą być podkoloryzowane przez Azteków, którzy traktowali Tolteków z ogromnym szacunkiem i zachwytem, a wręcz uważali ich za swoich mistrzów. Ostrożnie należy również traktować wcześniejsze teksty Majów, które w głównych aspektach nie do końca są wiarygodne.

Toltekowie wywodzili się z plemienia Chichimeków, którzy w IX wieku wyemigrowali z północno-zachodniej części Doliny Meksyku. W kulturze Tolteków istniało wielu bogów, z których każdy zajmował swoje miejsce w hierarchii. Najważniejszym był Quetzalcoatl, czyli Pierzasty Wąż. Było to bóstwo opiekujące się przyrodą, zaś po powstaniu państwa tolteckiego, Quetzalcoatl stał się bogiem wiatru, powietrza, dziennego nieba, urodzaju i dobrobytu, a także był opiekunem rzemieślników, artystów-rzeźbiarzy i złotników. Lud uczył się od niego budować miasta, przyswajał wszelkiego rodzaju wiedzę, natomiast w mitologii wielu indiańskich plemion, bóg ten uosabiał tajemnicę nieznanych sił przyrody oraz podziemnego świata. Wyobraźmy sobie zatem, że przenosimy się do roku 1150, kiedy to w Europie władzę sprawują potężni średniowieczni władcy, natomiast na terenie dzisiejszej Ameryki Północnej żyją sobie nikomu nieznane plemiona. Tworzą one swoje własne cywilizacje i tak naprawdę nie mają pojęcia, że oprócz nich ktoś jeszcze żyje na tym świecie. Nie zdają sobie również sprawy z tego, że gdzieś tam daleko ktoś nazwał bieżący rok rokiem tysiąc sto pięćdziesiątym, ponieważ oni budzą się i zasypiają zgodnie z pojawianiem się oraz znikaniem Słońca i Księżyca.

Tak więc gdzieś na terenie położonym na północ od późniejszego stanu Kolorado mieszka sobie w otoczeniu rodziny i sąsiadów piękna siedemnastoletnia dziewczyna o imieniu Hoszitiwa. Dziewczyna jest pilnie strzeżona przez swoją matkę, która wie, że nieprzeciętna uroda jej córki może sprowadzić na nią nieszczęście. W dodatku już niedługo Hoszitiwa ma wyjść za mąż za chłopaka, którego jej przeznaczono. Młodzi bardzo się kochają, co może wydawać się dziwne, zważywszy że małżeństwo jest aranżowane. Lud Hoszitiwy zdaje sobie jednak sprawę z tego, że nie jest na świecie sam. Niedaleko w Mieście żyje bowiem Mroczny Pan, którego imię budzi powszechny strach. Znany jest on bowiem ze swojego wielkiego okrucieństwa i kanibalizmu. Zarówno on, jak i jego ludzie zjadają tych, którzy stoją niżej w ludzkiej hierarchii. Hoszitiwa wie zatem, że w chwili, gdy Mroczny Pan przybędzie do jej osady, nikt nie zachowa życia. 

Wydanie z 2011 roku
Oprócz urody, los obdarował dziewczynę również wyjątkowym talentem. Otóż, jest ona niezwykłą garncarką, która potrafi wyrabiać naprawdę piękne dzbany. Nic nie może równać się z jej umiejętnością. Rodzice są z córki naprawdę dumni. Ojciec nie omieszka nawet wychwalać publicznie daru Hoszitiwy, czego oczywiście nie powinien robić. W dodatku sama zainteresowana również nie może się nim chełpić, gdyż zgodnie z obowiązującym wierzeniem, cieszyłaby się wówczas z tego, iż ów talent został odebrany komuś innemu. Niemniej ojciec Hoszitiwy w tym wychwalaniu jest tak bardzo nieostrożny, że któregoś dnia wieść o pięknej i utalentowanej garncarce dociera do uszu Mrocznego Pana. Kwestią czasu jest zatem zjawienie się w osadzie wojowników księcia Jakala, który rządzi Miastem.

I tak oto pewnego dnia jaguarowie w końcu przekraczają granicę osady, gdzie mieszka Hoszitiwa, i oznajmiają, że Mroczny Pan wręcz żąda jej przybycia do Miasta. Dziewczyna wie, że nie będzie miała wyboru. Jej współplemieńcy nie mogą nic zrobić, aby uchronić Hoszitiwę przed hańbą. Wszyscy bowiem doskonale wiedzą, z jakiego powodu książę Jakal wzywa piękną Hoszitiwę. Od tej chwili stanie się ona jego kochanką i już nikt ani nic nie będzie w stanie jej pomóc. Zostanie przeklęta. Jej lud wyrzeknie się jej, a żaden mężczyzna nigdy jej nie poślubi. Hoszitiwa nie poddaje się jednak bez walki. Niemniej wojownicy są bezwzględni i na jej oczach mordują tego, który swoim tańcem sprawiał, że wschodziło słońce. Czy jednak Hoszitiwa ma rację? Czy Mroczny Pan na pewno pragnie, aby piękna dziewczyna z tatuażem na czole zapewniała mu przyjemność w łożu? Może tak naprawdę powód, dla którego jaguarowie ją porywają jest zupełnie inny?

Mija prawie osiemset lat. Jest rok 1910. Na pokładzie statku Caprica płynącym z angielskiego Southampton do Nowego Jorku na świat przychodzi córka doktora Faradaya Hightowera. Niestety, poród jest bardzo trudny, dlatego też młodziutka Abigail Hightower umiera. Od tej chwili maleńka Morgana będzie zdana na życie bez matki. Na szczęście jest kochający ojciec i ciotka Bettina Liddell. Faraday Hightower na stałe mieszka w Bostonie. Kiedy zatem cała trójka dociera do domu, lekarz popada w głęboką depresję. Pragnie skończyć ze sobą i już nawet podejmuje w tym kierunku konkretne działania. Mężczyzna wie, że małej Morganie nie stanie się krzywda pod opieką Bettiny, która przecież jest siostrą jego ukochanej żony, więc zajmie się dzieckiem, jakby było jej własne. Trzeba też dodać, że Faraday jest głęboko wierzący. Nie jest jednak katolikiem, choć jest chrześcijaninem. Oczywiście strata Abigail poważnie chwieje fundamentami jego wiary. Kiedy lekarz jest już pewien, że za chwilę przeniesie się na drugi świat, wtedy do drzwi jego gabinetu puka tajemnicza Cyganka, która ma mu coś ważnego do przekazania. Wiadomość pochodzi rzekomo od jego zmarłej żony. Tak więc idąc za instrukcjami starej kobiety, Faraday Hightower udaje się w okolice pustyni, gdzie zgodnie z przekazem żyli niegdyś tajemniczy Indianie. To tam mężczyzna ma odnaleźć spokój i pogłębić swoją wiarę. Czy tak się stanie? Któż to może wiedzieć.


Widok na Twentynine Palms (Kalifornia)
To miasto również odgrywa znaczącą rolę w powieści.
Położone jest w pobliżu Parku Narodowego Joshua Tree (Drzewo Jozuego) na pustyni Mojave.

Oczywiście wyprawę poprzedzają liczne medytacje i modlitwy, i dopiero w ich wyniku Faraday dochodzi do wniosku, że powinien pójść za wskazówkami Cyganki. I tak oto z maleńką Morganą i zrzędliwą Bettiną u boku, mężczyzna wyrusza tam, gdzie stykają się ze sobą cztery stany: Utah, Kolorado, Nowy Meksyk i Arizona. Region ten zwany jest Czterema Rogami. To tam żyją Indianie z plemienia Navaho, którzy rzekomo są potomkami Tolteków. Od tej pory mężczyzna bez reszty oddaje się badaniom nad życiem Indian. Nie będzie dla niego istnieć już nic poza wiedzą i odkrywaniem tajemnicy ich istnienia. Nie zapomni jednak o swojej córce. Niemniej, w pewnym momencie straci czujność i bezwiednie pozwoli, aby ktoś przejął kontrolę nad jego życiem. Zaufa ludziom, którym ufać nigdy nie powinien. Takie postępowanie może doprowadzić go do zguby. Czy Faraday zdoła w porę zawrócić? A może kiedy zda sobie ze wszystkiego sprawę będzie już za późno na jakąkolwiek drogę powrotną? Co łączy go z plemieniem Tolteków? Czy lekarz zdąży odkryć tę tajemnicę i przekazać ją kolejnym pokoleniom?

Wydanie amerykańskie 
Wyd. St. Martin's Griffin
USA 2007
Córka słońca to naprawdę piękna opowieść przenosząca nas w czasy, o których mało kto pamięta. To historia nie tylko o prawdziwej miłości, która jest w stanie pokonać największe zło, lecz także o zdradzie i przegranym życiu. Fabuła powieści podzielona jest na kilka części. Najpierw czytelnik poznaje plemię Tolteków oraz Lud Słońca. W związku z tym mamy okazję oczami wyobraźni ujrzeć ich makabryczne rytuały, które stanowią istotę ich egzystencji. Z drugiej strony jednak Toltekowie wcale nie są pozbawieni podstawowych ludzkich uczuć. Trzeba jedynie umieć je wydobyć na światło dzienne. Czy Hoszitiwie się to uda? Czy właśnie dlatego jaguarowie ją uprowadzili? Potem mijają wieki i przyglądamy się wręcz obsesyjnej fascynacji lekarza, który za wszelką cenę pragnie dotrzeć do prawdy. Z całą pewnością Faraday Hightower to marzyciel, któremu wydaje się, że odkryje coś, co pozwoli mu wiele rzeczy lepiej zrozumieć. Niestety, badania – dzięki którym na nowo miał odkryć Boga – tak bardzo go pochłoną, że w pewnym momencie straci czujność i sam znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie. I wreszcie czytelnik pozna Morganę, która już od najmłodszych lat będzie przesiąknięta historią Indian. Dziewczyna będzie nią tak bardzo zafascynowana, że zapragnie stać się jedną z nich. A może to nie będzie tylko marzenie? Może Morgana naprawdę jest potomkinią Tolteków?

Na kartach powieści czytelnik znajdzie zatem wiele interesujących informacji. W dodatku fabuła jest tak skonstruowana, że spotykamy nie tylko wspomniane wyżej miłość i zdradę, lecz także zbrodnie, które naznaczą swoim piętnem każdego z bohaterów. Tak naprawdę nikt nie będzie mógł czuć się bezpieczny. Czytelnik dowie się również, ile złego może spowodować odrzucona miłość. Zraniony człowiek jest bowiem w stanie posunąć się do najbardziej okrutnych czynów, aby tylko nie dopuścić do tego, żeby ktoś inny był szczęśliwy. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wyjątkowa zachłanność na pieniądze i przesadna troska o wygodne życie. To wszystko sprawi, że człowiek zamiast piąć się w górę, zacznie z tego wyimaginowanego szczytu spadać, aż w końcu zginie od własnej broni.

Moim zdaniem Barbara Wood doskonale powiązała ze sobą wszystkie wątki, co sprawiło, że stworzyła powieść, którą czyta się z zapartym tchem. Tego typu powieści przełamują stereotyp, jakoby literatura kobieca była tożsama z tanimi romansami. Przyznam, że niejednokrotnie serce mi się kraje, kiedy widzę, że tak wspaniałe powieści przegrywają z nachalnie oferowaną dziś kobietom literaturą erotyczną, która tak naprawdę nie ma czytelnikowi nic wartościowego do zaproponowania, oprócz wulgarnych scen erotycznych. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni, a pisarze i wydawcy znów będą inwestować w piękne historie obyczajowe, które potrafią wzruszyć czytelnika i sprawić, że po jakimś czasie będzie chciał wrócić do tej czy innej książki.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz