Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa. Dziękuję!
Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 2012
Niezwykle trudno jest odnaleźć w Polsce drugie tak wyjątkowe miasto, jakim
jest bez wątpienia Kazimierz Dolny nad Wisłą. Jest to miasto przede wszystkim
uwielbiane przez artystów. Patrząc na ciekawą architekturę Kazimierza Dolnego,
na jego piękne widoki oraz swoisty klimat, trudno dziwić się, iż wpływa on
tak niewiarygodnie na wenę artystyczną twórców rozmaitych rodzajów sztuki.
To właśnie w tym wyjątkowym i malowniczym miasteczku swoją kwiaciarnię
prowadzi niejaki Krzysztof Pasłęcki. Jest to miejsce, które znają praktycznie
wszyscy. Kwiaciarnia świetnie prosperuje, zaś Krzysztof robi wszystko, aby pozyskiwać
coraz to nowych klientów. Lecz nie zawsze tak było. Zanim mężczyzna trafił do
tego pięknego miasteczka, jego życie przypominało istny koszmar, o którym nie
chce pamiętać.
Krzysztof urodził się dwadzieścia siedem lat temu jako Marcin Borowiński. Do
pewnego momentu jego życie przypominało sielankę. Miał kochających rodziców,
którzy nie widzieli świata poza sobą. Dla małego chłopca ojciec policjant był
wielkim autorytetem, zaś matka to najwspanialsza osoba na świecie. Wraz z
rodzicami mały Marcinek mieszkał gdzieś w okolicach Krakowa. Ich dom stał tuż
przy ogromnym bilbordzie, który chłopcu kojarzył się z wielkim srebrnym oknem.
Lecz pewnego dnia w poukładanym życiu siedmioletniego chłopca coś się zmieniło.
Ukochana mama nagle zniknęła, a tata stał się podręcznikowym sadystą, dla
którego jedynym celem było katowanie swojego jedynaka. Nikt do końca nie
wiedział, co tak naprawdę stało się z Ewą Borowińską. Kobieta nagle przepadła
bez wieści. Jednak Marcinek z ojcem wiedzieli, że umarła. Chłopiec nie lubił
tego słowa. On wolał myśleć, że mama odeszła. Natomiast sąsiedzi faszerowani
byli historią o niewiernej żonie i w końcu w to uwierzyli.
Mijają lata. Marcin cudem wyrwany z koszmaru, jaki zgotował mu własny
ojciec, zmienia nazwisko na Krzysztof Pasłęcki i trafia do Kazimierza Dolnego
do kwiaciarni pana Dawida. Chłopakowi udało się skończyć studia i znaleźć pracę
w miasteczku, które już wcześniej go oczarowało. Po śmierci właściciela,
Krzysiek przejmuje kwiaciarnię i teraz to on ją prowadzi. Ma swoich stałych
klientów, którzy go wręcz ubóstwiają. Zatrudnia też pewną Wiolę o
charakterystycznym sposobie bycia. Wydaje się, że mężczyzna w końcu ułożył
sobie życie. Odnalazł nie tylko zawodową stabilizację. Prywatnie także mu się
wiedzie. Jest szczęśliwy, gdyż ma u boku piękną artystkę, Elżbietę Zakrzewską.
Oboje bardzo się kochają i planują wspólną przyszłość.
Jednak w życiu nic nie trwa wiecznie. Spokój i idylliczną egzystencję
Krzysztofa brutalnie przerywa wizyta zaprzyjaźnionego policjanta, Feliksa
Pokornego. Były stróż prawa nie ma dla Krzyśka dobrych wieści.
— Krzysztof? — zabrzmiał niski głos tuż za jego plecami.
Odgłos upadających na chodnikowe płyty kluczy zabrzmiał jak alarm.
— Na Boga, ależ mnie pan przestraszył, panie Feliksie. — Pasłęcki nerwowo przeczesał
dłonią włosy. — Czy coś się stało?
— Niestety, zła wiadomość. — Feliks Pokorny wbił ręce w kieszenie. Słabe
podmuchy wiatru kołysały wiszącą na łańcuchu latarnią nad wejściem i
powodowały, że cień zwalistej sylwetki przybysza drżał na chodniku, jakby chciał
się oderwać od właściciela i umknąć. — Trzy dni temu uciekł z więzienia — powiedział
cicho, by nie dosłyszały go przechodzące rozchichotane dziewczyny. — Po plecach
Krzysztofa przebiegły lodowate ciarki. Przetarł dłonią czoło, wpatrując się w
płaską jak naleśnik twarz byłego policjanta. — Powinieneś uważać…
— Przecież nie wie, gdzie mieszkam… — przerwał mu Pasłęcki. — Nie zna
mojego nowego nazwiska, nie wie czym się zajmuję…
— Mimo wszystko. — Pokorny uniósł rękę. — Bądź ostrożny. Fakt, minęło wiele
lat, poddano go leczeniu, jednak nie wiadomo, dlaczego uciekł ani co planuje.
Gdyby siedział na tyłku, wyszedłby warunkowo za niecałe dwa lata, a jednak
podjął ryzyko![1]
O kim mówi Pokorny? Kim jest człowiek, który uciekł z więzienia i dlaczego
ta wiadomość budzi w Krzysztofie tak ogromne przerażenie? Po odpowiedzi na te
pytania odsyłam Was do książki. Zdradzę Wam jedynie, iż od tego momentu Krzyśka
zaczynają dręczyć koszmary senne. Są one tak realne, że pozostawiają na ciele
mężczyzny fizyczne ślady. Rany na jego skórze zaczynają się otwierać, niczym
stygmaty u osób wybranych przez Boga. Dochodzi nawet do tego, że Krzysztof
zaczyna stanowić zagrożenie dla otoczenia, a w szczególności dla swojej
dziewczyny. Podczas tych koszmarów nie panuje nad sobą i jest w stanie zrobić
krzywdę każdemu, kto znajdzie się w jego pobliżu.
Tymczasem gdzieś pod Kielcami starszy mężczyzna odkrywa w swojej sypialni
zwłoki żony, której pogrzeb odbył się dwa tygodnie wcześniej.
Kobieta leżała w poprzek łóżka i wpatrywała się w małżonka nieobecnym
wzrokiem. Miała na sobie jedynie cienką, długą koszulę z jasnoróżowego jedwabiu
ze wstawkami z delikatnej białej koronki, a na stopach różowe kapcie z białymi
pomponami. Ufarbowane na blond włosy zostały misternie ułożone w modną wiele lat
temu fryzurę. Leżała tak sobie na boku, podparta na wszystkich poduszkach, z
prawą ręką pod głową, jakby zamierzała jeszcze chwilę poczytać przed snem.
— Agatko — ponownie szepnął pan Mariusz, wolno podchodząc do łóżka. Bał
się, że jeśli zrobi kolejny krok, jego żona ulotni się jak miraż, pozostawiając
w jego sercu jeszcze większą wyrwę niż dwa tygodnie temu.
— A może ona wcale nie umarła? Może te ostatnie dni były tylko koszmarem
sennym?
Trzymając się tej wątpliwej teorii, mężczyzna podszedł do skraju materaca i
pochylił się nad włosami leżącej. Zapach róż, i jeszcze czegoś ostrego, uderzył
w jego nozdrza z taką siłą, że aż mu się zakręciło w głowie.
Odruchowo wsparł się o kremową pościel, a wtedy kobieta straciła równowagę
i przewróciła się, z głuchym plaśnięciem, uderzając ręką o drewnianą poręcz.
Bezwładna głowa potoczyła się w kierunku męskich dłoni i stary człowiek poczuł
na nich lodowate martwe ciało, którego rozpadająca się struktura buchała wręcz
niewyobrażalnym smrodem, częściowo tylko zamaskowanym różanymi perfumami.
Pan Mariusz upadł na łóżko i w tej samej chwili uświadomił sobie, że ma do
czynienia nie z duchem, a z trupem.[2]
Od tego momentu w krótkich odstępach czasu na terenie całej Polski
zaczynają ginąć ludzie. Ofiar jest tak wiele, że można stracić rachubę. Co je
łączy i kto stoi za tymi brutalnymi zabójstwami? Czy koszmarne sny Krzysztofa
mają coś wspólnego z serią makabrycznych mordów? O tym także dowiecie się,
czytając Bilbord.
Otóż, są tacy autorzy, co do których jestem pewna, iż jeśli sięgnę po ich
powieść, to mam gwarancję tego, że się nie zawiodę. Ci z Was, którzy regularnie
czytają moje wpisy, mogą łatwo domyślić się jakich pisarzy/pisarki mam na
myśli. Oczywiście Joanna Bujak jest jedną z takich właśnie autorek. Jej
twórczość literacką śledzę od samego początku. Bilbord to trzecia powieść Autorki, po której wyraźnie widać, że
Pisarka nie stoi w miejscu, lecz fantastycznie rozwija swój warsztat. Już od
pierwszej lektury wiedziałam, że drzemie w niej ogromny talent, czego
potwierdzeniem są wszystkie trzy powieści.
Książka, o której dzisiaj mowa, stanowi doskonałe połączenie thrillera z
powieścią obyczajową. Oprócz wątków kryminalnych, czytelnik poznaje również
prywatne życie bohaterów. Spotkałam się z opiniami, że takie połączenie może
wytrącić czytelnika z rytmu i oderwać od wątku głównego. Moim zdaniem wszystko
zależy od samego czytelnika. Osobiście tego typu połączenie traktuję jako duży
plus, gdyż wtedy wiem, że dany autor nie jest monotematyczny. Takie wątki
poboczne w powieściach są jak najbardziej potrzebne, ponieważ dzięki nim
postacie kreowane przez pisarzy nabierają bardziej realnego wymiaru. Czytelnik
oprócz śledzenia kryminalnej zagadki, ma również możliwość poznania życia
prywatnego takiego detektywa, czy policjanta. Pamiętajmy, że oni są takimi
samymi ludźmi jak każdy inny bohater książki i oprócz pracy zawodowej mogą
pokazać nam coś więcej niż tylko proces tropienia przestępców. Dlatego uważam,
że autorzy powinni mieć to na uwadze i nie skupiać się jedynie na jednym
elemencie.
Joanna Bujak doskonale sobie z tym poradziła. Dokonała połączenia dwóch
światów, prywatnego i zawodowego, w sposób perfekcyjny. Relacje damsko-męskie
wprowadziła do fabuły powieści tak, że nie przytłaczają one swoją obecnością
tego, co jest tutaj najważniejsze. A najistotniejsze jest rozwiązanie tajemnicy
morderstw i odnalezienie osoby, która jest za nie odpowiedzialna. Podobnie jak
istotną kwestię stanowią koszmary Krzysztofa. To wszystko umiejscowione jest na
pierwszym planie, zaś wszelkie romanse stanowią jedynie uzupełnienie.
Chciałabym też zwrócić uwagę na język, którego używa Autorka. Jest to język
prosty i płynny, co sprawia, iż powieść czyta się bardzo dobrze i szybko. Może
nawet za szybko. Podobnie jak w przypadku Spadku
miałam wrażenie, że książka skończyła się zbyt szybko. Nie brak także dialogów
podszytych humorem. Niejednokrotnie zdarzało mi się uśmiechnąć samej do siebie.
Z mojego punktu widzenia tej powieści nie można niczego zarzucić, jeśli
chodzi o warsztat pisarski Autorki. Czytelnicy preferujący opisy drastycznych
scen efektów popełnionych morderstw, na pewno się nie rozczarują. Wszystko jest
tutaj wyważone i dawkowane w odpowiednich proporcjach. Tam, gdzie należy
potrzymać czytelnika w napięciu Joanna Bujak robi to doskonale. Tam, gdzie
czytelnik powinien się bać, naprawdę czuje strach, a gdzie powinien się
uśmiechnąć, robi to. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak tylko z tego
miejsca pogratulować jednej z moich ulubionych Autorek, kolejnej fantastycznej
powieści. Natomiast jako czytelnik, z niecierpliwością czekam na następne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz