Wydawnictwo: ATUT
Wrocław 2004
Przedmowa: Mieczysław Kieta
Przedmowa: Mieczysław Kieta
Na temat nazistowskiego obozu Auschwitz-Birkenau pisałam
już kilka razy. Pomimo że tym razem tematyka książki także dotyczy tego
strasznego miejsca, które pochłonęło ponad milion istnień ludzkich, nie będę
przybliżać historii powstania obozu. Dodam jedynie, że wśród jego ofiar byli nie
tylko Polacy i Żydzi, ale także inne grupy etniczne, jak Romowie, Czesi,
Białorusini, Ukraińcy czy jeńcy sowieccy. Ponadto do Auschwitz-Birkenau naziści
przywozili Żydów nie tylko z terenu Polski, ale również z takich państw, jak
Francja, Węgry, Holandia, Grecja, Słowacja, Belgia, Niemcy, Austria,
Jugosławia, Włochy, Łotwa, Norwegia oraz z obszaru Protektoratu Czech i Moraw.
Zamiast opowiadać po raz kolejny o historii nazistowskiego obozu
koncentracyjnego, chciałabym w zamian przybliżyć dramatyczne losy dwojga
zakochanych młodych ludzi, którzy postanowili walczyć o swoją miłość nawet
kosztem własnego życia. Doskonale wiedzieli bowiem, co ich czeka, kiedy zostaną
złapani przez Niemców, ale mimo to nie zawrócili z raz obranej drogi. Historia
Edka Galińskiego (1923-1944) i Mali Zimetbaum (1918-1944) doskonale znana jest
tym, którzy interesują się drugą wojną światową i Holokaustem. W Internecie
można znaleźć na ten temat naprawdę sporo informacji. Niektórzy Edka i Malę
nazywają nawet Romeem i Julią z Auschwitz. Ich romantyczna i zarazem
tragiczna historia ściśle wiąże się z osobą Wiesława Kielara (1919-1990). Tak
sobie myślę, że to, co przydarzyło się Edkowi Galińskiemu i żydowskiej
dziewczynie Mali Zimetbaum może stanowić doskonały temat na książkę, a nawet
posłużyć do napisania scenariusza filmowego.
Czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie, jak silne
musiało być uczucie łączące tych dwojga, że zdecydowali się pewnego dnia
pokonać druty Auschwitz, wszechobecny terror i śmierć, która czaiła się
dosłownie wszędzie? Edward Galiński pochodził z niewielkiej miejscowości
Tuligłowy leżącej na południu Polski niedaleko Jarosławia. To tam urodził się 5
października 1923 roku, natomiast w Jarosławiu uczęszczał do szkoły, gdzie
został aresztowany przez Niemców. Jego los podzieliła także spora grupa
kolegów, którzy tak jak on, oskarżani byli o przynależność do Związku Walki
Zbrojnej. Konsekwencją tych oskarżeń była deportacja do nazistowskiego
koncentracyjnego obozu Auschwitz w czerwcu 1940 roku. Transport liczył ponad
siedmiuset więźniów, którzy trafili do Oświęcimia z więzienia w Tarnowie. Tak
więc Edward Galiński znalazł się za drutami obozu dokładnie 14 czerwca 1940
roku i otrzymał numer obozowy 531. Jego współtowarzyszem właśnie
rozpoczynającej się gehenny był młody chłopak pochodzący z Sanoka – Stanisław
Ryniak (1915-2004), który był jednocześnie pierwszym więźniem Auschwitz. W tej
grupie znalazł się także Wiesław Kielar. Autor niniejszych wspomnień otrzymał
numer 290.
Edward Galiński |
Edek Galiński został przydzielony do pracy w obozowej
ślusarni, nad którą kontrolę sprawował esesman pochodzący z Bielska. Nazywał
się Edward Lubusch (1922-1984). Do Auschwitz trafił w 1941 roku. Był on jednym
z nielicznych obozowych nadzorców, którzy w ludzki sposób traktowali więźniów.
Kilka lat później Edward Lubusch odegrał znaczącą rolę w historii Edka i jego
ukochanej Mali. Ta młoda Żydówka była niezwykle atrakcyjną dziewczyną o
ciemnych włosach. Pochodziła z Brzeska, gdzie przyszła na świat w 1918 roku.
Różnica wieku wcale nie przeszkadzała młodym w ich miłości. W 1928 roku Mala
wraz z rodzicami wyemigrowała do Antwerpii w Belgii. Była niezwykle uzdolniona,
znała kilka języków obcych: niemiecki, flamandzki, rosyjski, francuski,
angielski i oczywiście polski. Do Auschwitz-Birkenau trafiła w konsekwencji
łapanki 11 września 1942 roku. Najpierw osadzono ją w obozie przejściowym w
Malines, natomiast cztery dni później zapakowano ją do transportu wraz z
tysiącem belgijskich Żydów deportowanych do Oświęcimia. Jako więźniarka
Auschwitz-Birkenau otrzymała numer 19 880.
Edek i Mala poznali się będąc więźniami obozu
koncentracyjnego, a było to na przełomie 1943 i 1944 roku. Bardzo szybko ich
znajomość zaczęła przeradzać się w coś znacznie poważniejszego, niż tylko
przyjaźń. To było wielkie i gorące uczucie, dalece silniejsze, aniżeli obozowy
koszmar. Do swojej obozowej koleżanki Mala zwykła mawiać, że „teraz kocha i
jest kochana.”. Również sam Edek zwierzał się kolegom ze swej wielkiej
obozowej miłości. Zarówno on, jak i Mala marzyli, aby w końcu wydostać się na
wolność i ułożyć sobie życie, nie myśląc o tym, że wciąż trwa wojna. I tak oto
w głowie Edka zrodził się plan ucieczki z obozu. Początkowo Edkowi miał
towarzyszyć Autor niniejszej książki – Wiesław Kielar. Niemniej Wiesiek
zrezygnował z ucieczki na rzecz Mali. W opuszczeniu Auschwitz pomagał Galińskiemu
wspomniany już Edward Lubusch, który jakimś sposobem dostarczył chłopakowi
esesmański mundur i broń. Posługując się fałszywymi dokumentami, Edek Galiński
opuścił teren obozu, udając, że właśnie eskortuje więźniarkę, którą oczywiście
była Mala Zimetbaum.
Zakochani uciekli z obozu 24 czerwca 1944 roku. Zdołali
dotrzeć do wsi Kozy pod Bielskiem. Potem planowali pomaszerować w kierunku
Słowacji, ponieważ tam mieszkała rodzina Mali. Niestety, nie udało się. Podczas
zakupów w sklepie dziewczyna wpadła w ręce patrolu żandarmerii. Jeśli chodzi o
Edka, to ten mógł się uratować, lecz jego miłość była tak silna, że postanowił
pozostać z ukochaną, choć doskonale zdawał sobie sprawę czym taka postawa
grozi. Przecież to pewna śmierć! Nikt nie musiał zmuszać go do opuszczenia
kryjówki. Dobrowolnie oddał się w ręce Niemców. Praktycznie od razu zostali
przewiezieni do Oświęcimia i osadzeni w sławnym już bloku numer 11. Jeden ze
współwięźniów mówił potem, że Galiński śpiewał jakąś włoską piosenkę, aby w ten
sposób przekazać Mali, że nadal żyje; że pamięta, kocha i bardzo tęskni.
Mala Zimetbaum |
Pomimo niewyobrażalnych tortur Edek Galiński nie wydał
esesmanom Edwarda Lubuscha. Nigdy nie zdradził, skąd w jego posiadaniu znalazły
się niemiecki mundur i broń. Ostatecznie zarówno Edek, jak i Mala zostali
skazani na śmierć. W dniu 22 sierpnia 1944 roku w męskiej i żeńskiej części
Auschwitz-Birkenau postawiono dwie szubienice. Edek szedł na śmierć z wielką
godnością i podniesioną głową. Do samego końca nie chciał, aby Niemcy czuli
satysfakcję. Tak więc sam wykopał spod siebie stołek, na którym kazano mu
stanąć, zanim założono mu pętlę na szyję. Na koniec zdążył jeszcze krzyknąć: „Niech
żyje Polska!”, choć ostatnia sylaba słowa „Polska” została stłumiona przez
zaciskającą się na szyi chłopaka pętlę. Z kolei Mala Zimetbaum prowadzona na
śmierć zdołała wyjąć z włosów ukrytą tam żyletkę i podciąć sobie żyły. Przed
śmiercią zdążyła jeszcze zakrwawionymi rękami spoliczkować esesmana. Legenda
głosi, że udało jej się jeszcze wykrzyczeć Niemcowi w twarz: „Umrę jako
bohaterka, a ty zdechniesz jak pies!”
Malę najprawdopodobniej dobito strzałem z pistoletu, choć
tak naprawdę nie wiadomo, jak było naprawdę, ponieważ istnieje aż trzy wersje
okoliczności śmierci Mali. Najbardziej wiarygodna wydaje mi się ta przedstawiona
przez Wiesława Kielara. W końcu był na miejscu, kiedy to się stało. Owszem, nie
widział egzekucji na własne oczy, ale jednak był tam i nie sądzę, aby do jego
uszu dotarły nieprawdzie informacje. Ciało dziewczyny obwożono potem po
obozowym placu, aby tym samym pokazać i przestrzec pozostałych więźniów przed
tym, co ich czeka w razie nieposłuszeństwa i ewentualnej ucieczki. W muzeum
Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu przechowywana jest niecodzienna pamiątka dotycząca
tej niezwyklej historii. Znajdują się tam bowiem dwa pukle włosów (Edka i Mali)
zawinięte w papier, zaś na jego brzegu widnieje napis, który wyszedł spod ręki
Galińskiego: „Mally Zimetbaum 19880, Edward Galiński 531” . Tę pamiątkę muzeum
przekazał Wiesław Kielar, gdyż to do jego rąk trafiły włosy obojga zakochanych.
Co zatem stało się z Edwardem Lubuschem, który pomagał
Edkowi i Mali w ucieczce? Otóż udało mu się zdezerterować. Wstąpił do Armii
Krajowej, lecz pod koniec 1944 roku wpadł w ręce Niemców, którzy przez ten czas
bezustannie go poszukiwali. Było to podczas jego wizyty w Wadowicach, gdzie
przyjechał, aby odwiedzić żonę i dziecko. Oczywiście został skazany na śmierć,
bo przecież z jednej strony pomagał więźniom z Auschwitz-Birkenau, a z drugiej
dopuścił się dezercji. Coś takiego nie mogło ujść mu płazem. Tak więc Edward
Lubusch został umieszczony w więzieniu w Bielsku. Niemniej Niemcy w obliczu
posuwającej się w dość szybkim tempie zimowej ofensywy Armii Czerwonej nie
zdążyli wykonać na nim wyroku. Były esesman został więc przewieziony do
Berlina, zaś z powodu zbliżającej się klęski Trzeciej Rzeszy, Lubuscha
zwolniono warunkowo i wcielono do Volkssturmu (z pol. Szturm narodowy),
czyli do formacji o charakterze pospolitego ruszenia, którego Niemcy użyli w
ostatniej fazie drugiej wojny światowej. Edward Lubusch przeżył, natomiast przy
zabitym polskim żołnierzu znalazł dokumenty na nazwisko Bronisław Żołnierowicz.
I tak oto zyskał nową tożsamość, zaś z uwagi na esesmański epizod musiał się
ukrywać. Podawał się więc za robotnika przymusowego, a pod nowym nazwiskiem
wraz z żoną i dziećmi osiedlił się w Polsce. Zmarł w marcu 1984 roku we
Wrocławiu, a pochowano go w Zielonej Górze.
Edward Lubusch w warsztatach obozowych w Auschwitz fot. Archiwum Państowego Muzeum Auschwitz-Birkenau |
W drugim tomie swojej autobiografii Wiesław Kielar opowiada
powyższą historię ze zrozumiałych powodów, choć nie można mówić o jakimś
szczególnym jej wyeksponowaniu. To przecież on mógł być na miejscu Mali Zimetbaum
i podzielić los swojego przyjaciela! Można jednak odnieść wrażenie, że w
książce Kielara jest to jedna z wielu obozowych historii, których Autor był świadkiem
w ciągu niemalże pięciu długich lat przebywania w Auschwitz-Birkenau. Podobnie
jak w przypadku pierwszego tomu Nasze młode lata, tak i tutaj czytelnik
odnosi wrażenie, że nie czyta wspomnień, lecz powieść wojenną, której narracja
prowadzona jest w pierwszej osobie. Poprzednia część autobiografii zakończyła
się na aresztowaniu Wiesława Kielara przez gestapo i oczekiwaniu na dalszy
rozwój wypadków. Młody Wiesiek wciąż łudził się nadzieją, że ojciec zdoła go
jakoś wyciągnąć z aresztu. W końcu był urzędnikiem i miał wpływy. Niestety,
stało się inaczej, co w konsekwencji spowodowało, że Wiesław Kielar trafił do
Auschwitz już w pierwszym transporcie więźniów. Chyba tylko cudem udało mu się
przeżyć. Mógł zostać zamordowany już w pierwszych dniach pobytu w obozie.
Dlaczego tak się nie stało? Może zbyt mocno utwierdzał samego siebie w
przekonaniu, że bardzo chce żyć? I ta siła dodawała mu odwagi do tego, aby
każdego kolejnego dnia stawiać czoło gehennie, jaką zgotowali więźniom Niemcy.
Pierwszy transport więźniów z Tarnowa, wśrod których był Edek Galiński i Wiesław Kielar 14 czerwca 1940 |
W miarę upływu czasu Wiesław Kielar potrafił już o siebie
dość dobrze zadbać. Wiedział, gdzie można wymieniać papierosy na chleb albo do
kogo pójść, aby dostać alkohol, który choć na chwilę pozwalał zapomnieć o
koszmarze. Musiał też być niezwykle czujny, bo wszędzie mógł czaić się zdrajca.
Byli bowiem i tacy, którzy potrafili współpracować z esesmanami, sądząc, że w
ten sposób zdobędą sobie ich przychylność i być może unikną komór gazowych.
Niestety, wielokrotnie zmuszeni byli się rozczarować. Esesmani nie potrafili
okazać „wdzięczności”. Pomiędzy współwięźniami nawiązywały się również silne
więzi przyjaźni. Niemniej zazwyczaj taka przyjaźń trwała krótko, ponieważ kilka
razy w tygodniu Niemcy typowali ludzi do komór gazowych, a byli wśród nich
przeważnie chorzy i słabi, którzy nie nadawali się już do pracy. Nierzadko
wykonywano także egzekucje przez rozstrzelanie lub powieszenie. Wiesław Kielar
miał naprawdę sporo szczęścia, które przypisywał działaniu Opatrzności, choć z
drugiej strony często zastanawiał się, gdzie tak naprawdę jest Bóg i dlaczego
pozwala na tak koszmarne rzeczy. Dlaczego pozwala, aby ginęli niewinni ludzie?!
Wydawnictwo: WYDAWNICTWO LITERACKIE Kraków 1972 |
Tytuł książki – Anus mundi (z pol. odbytnica
świata) – to określenie, którego w 1942 roku użył lekarz SS Hauptsturmführer
Heinz Thilo (1911-1945). Ta wojenna autobiografia ukazała się na rynku
wydawniczym jako pierwsza spośród wszystkich trzech części i przyniosła
Autorowi ogromną popularność. Była tłumaczona również na języki obce, w tym
także na język niemiecki. Myślę, że stanowi ona doskonały dokument tamtych
czasów. Uważam, że gdyby nie styl, w jakim jest napisana, trudno byłoby ją
czytać ze względu na tragizm, który zawiera.
Wiesław Kielar pisze niezwykle
lekko. Czasami można odnieść wrażenie, że nie ma w tym emocji, choć nie wierzę,
że Autor podczas pisania niczego nie odczuwał. Choć od wyzwolenia minęło
dwadzieścia lat – pierwsze wydanie książki przypada na 1966 rok – to przecież
przed oczami Wiesława Kielara musiały ożywać dramatyczne obozowe obrazy. Na
pewno po raz kolejny widział swojego przyjaciela Edka, który z podniesioną
głową zmierza w kierunku szubienicy w otoczeniu esesmanów. A kiedy już pod
koniec wojny wydawało się, że teraz wszystko będzie dobrze i wreszcie nadejdzie
upragniona wolność, Autor i ci, którzy wraz z nim przeżyli, ponownie trafili do
piekła. Tym razem na terenie Trzeciej Rzeszy.
Kiedyś ktoś powiedział mi, że najbardziej wiarygodnymi
książkami poruszającymi temat drugiej wojny światowej są te napisane przez
osoby, które ją przeżyły. Trudno się z tym nie zgodzić. Bo kto lepiej zobrazuje
tamte czasy, jak nie pokolenie, któremu udało się wydostać spod okupacji
hitlerowskiej? Możliwe, że ci ludzie przeżyli właśnie po to, aby móc opowiadać
i przestrzegać kolejne pokolenia przed nienawiścią i okrutnymi działaniami
podejmowanymi w imię niezrozumiałych ideologii. Prędzej czy później nienawiść
stanie się powodem wojny. Jest to tylko kwestią czasu. Historia wyraźnie to
pokazuje i dlatego powinniśmy wyciągać z niej wnioski, aby już nigdy nie
dopuścić do takiej bezsensownej rzezi, jaka miała miejsce podczas drugiej wojny
światowej. Polityka nie powinna opierać się na siłowym zdobywaniu kolejnych
sojuszników czy terenów. Prawdziwa polityka powinna opierać się na dialogu i
dbaniu o dobro zwykłych ludzi. Nie wystarczą tylko piękne słowa. Potrzebne są
czyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz