czwartek, 28 marca 2013

Wspomnienie o „Czarodzieju”





Wpis upamiętniający rok 2013 jako Rok Juliana Tuwima



Modlitwa

Modlę się Panie, ale się nie korzę:
Twarde są słowa modlitwą zrodzone.
Daj mi wytrwania i sił wiele, Boże,
W życiu, co będzie twórcze i szalone.
Daj mi, o Panie, poczynań płomienność
I nieugiętą daj ku Sobie wolę.
Niech życie moje zwie się: wieczna zmienność
W wiecznej jedności na duszy cokole.
Ale pamiętaj: gdy padnę, nieszczęście
Moje olbrzymie w twarz cisnę Ci, Boże.
Wiedz: w górę wzniosę dwie żelazne pięście,
Oczy spłomienię, spojrzę i - zagrożę!


Julian Tuwim. Kim tak naprawdę był autor Kwiatów polskich, Lokomotywy, Murzynka Bambo i wielu innych utworów, które po dziś dzień cytowane są w szkolnych murach? Jak postrzegali go jemu współcześni, a w jaki sposób jego twórczość odbierają dzisiejsi czytelnicy? Niektórzy mówią, że był to jeden z tych płomiennych umysłów, które niemal w każdej chwili swojego życia w sposób egzaltowany wyrażają swoje emocje. W duszy Juliana Tuwima tkwił jednocześnie młodzieniec i stary mędrzec, pomimo że byli też i tacy, którzy twierdzili, że los obdarował go talentem zupełnie niezasłużenie ponad miarę jego rozumu.

Julian Tuwim był człowiekiem, dźwigającym na swych barkach dziedzictwo polskości, żydostwa i kultury rosyjskiej, co odczuwał jako pewnego rodzaju poszerzenie swojej świadomości i spełnienie człowieczeństwa, choć z drugiej strony było to dla niego ogromne nieszczęście, wywołujące wewnętrzny konflikt. Był też człowiekiem biblijnej kultury oraz cichej religijności, która była tak delikatna i dyskretna, iż niewielu potrafiło ją dostrzec. Czasami zdarzał mu się też wiecowy, polityczny fanatyzm. Nie należy jednak zapominać, że Julian Tuwim był przede wszystkim poetą. Wszelkiego rodzaju zaburzenia swojej egzystencji natychmiast zamieniał w poetyckie wersy. Jego tak bardzo charakterystyczna satyra swoje źródło miała w resentymentach autora, co dziś może być odbierane jako czysta furia obrażonej sprawiedliwości, nawet wówczas, gdy jest ona niesprawiedliwa.

Obecnie w twórczości Juliana Tuwima ceni się głównie jego wiersze skierowane do dzieci oraz teksty kabaretowe, natomiast wielu zapomina, że Tuwim był także wielkim lirykiem, zaś z tej liryki przebijała ogromna mądrość. Aby upamiętnić postać poety, pozwólcie, że głos oddam tym, którzy znali go osobiście. Bo cóż ja, żyjąca tak wiele lat po Tuwimie, mogłabym mądrego o nim napisać? Chyba tylko oprzeć się na gotowych publikacjach, które sucho streszczają jego ziemską egzystencję i twórczość. Tak więc zapraszam na spotkanie z tymi, w których życiu Julek odegrał znaczącą rolę, a wrażenie, jakie wywarła na nich jego szczególna osobowość, już na zawsze pozostało w ich pamięci.

Irena Tuwim (1899-1987; młodsza siostra Juliana, poetka, prozaik, tłumaczka literatury dla dzieci i młodzieży):

Jednym z najdawniejszych czarodziejstw Julka z zupełnie zamierzchłego dzieciństwa była gra w gildę. Gra polegała na tym, że Julek kładł się na kanapie stojącej między dwiema gmachalnymi szafami i rzucał piłkę, w boczną ścianę szafy, którą miał przed sobą. Ja stałam obok, przepisowo u jego wezgłowia, i chodziło o to, które z nas złapie odbitą o ścianę szafy piłkę. I choć byłam o tyle w lepszej sytuacji, że mogłam się swobodnie poruszać, a on leżał nieruchomo, nigdy ani razu nie udało mi się piłki schwytać. Było to wówczas dla mnie niepojęte. Moje zabiegi, żeby choć raz wygrać, były daremne. Wyniki zawodów były niezmienne 100:0.

Głowiłam się, dlaczego tak było, i stały sukces Julka przypisywałam jakimś nadprzyrodzonym jego mocom. Przeświadczenie o magicznych siłach i wtajemniczeniach mego małego brata miało źródło nie tylko w mojej wyobraźni, w moich w tym kierunku inklinacjach. Ta skłonność do wszelkiej magii, cudów i dziwów tkwiła w nim samym i przetrwała przez całe życie. Były czasy, kiedy Julek rujnował się na jakieś tajemnicze kolorowe ingrediencje kupowane w składzie aptecznym pana Thorna na rogu Andrzeja i Pańskiej. Zjawiały się w domu siarka i chlor, błękit pruski i nadmanganian potasu.[1]

Ewa Drozdowska (kuzynka Juliana Tuwima):

Julian Tuwim urodził się 13 września 1894 roku. Przyjście na świat pierworodnego syna, prócz radości, przyniosło rodzicom wielkie zmartwienie. Chłopczyk urodził się bowiem z ciemną plamą na policzku. Matka widzi w tym przekleństwo losu. Ojciec ze stoickim spokojem stara się w miarę możliwości uspokoić żonę. Po pewnym czasie rodzice postanowili pojechać z dzieckiem do Warszawy. Profesor, doktor Kosiński, orzekł, że wszelkie zabiegi będą mało skuteczne, i radził wracać do domu. Przy pożegnaniu, dla dodania rodzicom otuchy, powiedział: Miejmy nadzieję, że ta plama dziecku w życiu nie zaszkodzi. Równie bezskuteczna okazała się wyprawa z dzieckiem do Berlina, do słynnego w owym czasie profesora Izraela.

Jedną z najulubieńszych rozrywek Julka w dzieciństwie była zabawa w szufladzie. Były wówczas w modzie wielkie, przepaściste szafy z ogromnymi szufladami. Otóż w jednej z nich sadzano Julka, drugą napełniano przeróżnymi klockami, misiami itp. i wówczas zaczynało się ulubione wyrzucanie z szafy wszystkich zabawek, potem płacz, ponowne napełnianie szafy i tak aż do znudzenia.[2]


Julian Tuwim z żoną Stefanią i córką Ewą


Zofia Starowieyska-Morstinowa (1891-1966; eseistka i krytyk literacki):

Gdy czytałam wiersze Tuwima, wydawało mi się, że patrzę w jakieś race strzelające snopami iskier, a zarazem miałam wrażenie, że zstępuję w siebie głęboko, tak głęboko, jak mogłam dotrzeć myślą własną, i wydawało mi się, że przy reflektorze tych słów odnajduję w sobie rzeczy, o których istnieniu nie wiedziałam. Może zresztą przedtem ich we mnie nie było. Te wiersze, podobnie zresztą jak wiersze Pawlikowskiej, rzeczy te we mnie odnajdywały, może stwarzały.

Dotąd wierszy Tuwima nie umiem czytać spokojnie, nie umiem ich zwłaszcza czytać z tym chłodnym krytycyzmem, z jakim czytają je moi młodzi przyjaciele. Gdy bowiem czytam o Bogu, który ciska w świat gwiazdami, o pachnącej nad stawem mięcie, o dusznych, upalnych ulicach niedzielnych miasteczek, o czułych strapieniach Piotra Płaksina, zatracam wszelki sąd, a tylko pogrążam się w jakimś morzu wzruszenia i zachwytu, które są mocniejsze od wszystkiego, czego się od tamtych czasów o literaturze i jej kryteriach nauczyłam (...).[3]

Julian Stryjewski (1905-1996; filolog polski i pisarz żydowskiego pochodzenia, doktor nauk humanistycznych, prozaik, autor opowiadań, dramaturg i dziennikarz):

Wieczór autorski w Chicago udało się zorganizować dopiero 3 października 1942 roku. Zebrało się paręset osób. Niewielka wówczas grupa uchodźców wojennych stawiła się w komplecie. Przybyli ci spośród Polonii, dla których Tuwim był największym żyjącym poetą polskim, przybyli również i tacy, dla których był przeciwnikiem politycznym. Tych przywiodła ciekawość. Zjawiło się sporo młodzieży polonijnej. Wśród niej nie wszyscy znali dobrze język polski.

Jakże gnębił nas wtedy niepokój, czy wszyscy zrozumieją, czy odczują poezję Tuwima. Zrozumieli i odczuli, słuchając w skupieniu każdego wiersza, tak pięknie i wyraziście, bo zwyczajnie recytowanego przez poetę. Owacyjne oklaski i tłok koło stolika, przy którym Tuwim podpisywał świeżo wówczas wydany przez Rój in Exile w Nowym Jorku Wybór wierszy, mówiły nam, że wieczór się udał. Świadczyły o tym rozognione twarze wszystkich słuchaczy i łzy w wielu oczach.[4]

Irena Tuwim:

Któregoś dnia doszło wreszcie między nami do pewnej bardzo ważnej rozmowy. Najważniejszej chyba, jaką z nim w życiu miałam. Było to po przeczytaniu w Teogonii, która potem weszła w skład Treści gorejącej, Julek zapytał mnie: No i co? Co myślisz o tym? Warto pisać?

Wierszem byłam wstrząśnięta do głębi. Zdjął mnie lęk spraw, jak mówiliśmy za czasów naszej młodości, ostatecznych. Kim też jest ten mój brat? Co się w nim kłębi? Po jakie tajemnice sięga? Milczałam przez chwilę, nie mogąc znaleźć słów, które choć w przybliżeniu oddałyby moje wrażenie. Wreszcie wybąkałam, jakoś oględnie i nieśmiało, że wiersz mnie zaniepokoił. Wolałabym, żebyś takich wierszy nie pisał. Boję się tego, jaki ty jesteś. A jaki chciałabyś, żebym był? Wolałabyś. Julek zaczął najwidoczniej odgadywać moją myśl. Tak, wzięłam na odwagę, wolałabym, żebyś był zwyczajny. Tak jak inni. Zwyczajny człowiek. A co ci się zdaje dopytywał się, że kto ja jestem?

Postanowiłam iść na całego i powiedziałam to słowo z dzieciństwa. Czarodziejem. Myślałam, że jak zwykle obróci wszystko w żart, że zbędzie mnie swoim kpiarsko-dobrotliwym: E, idź, głupia! Ale on popatrzył na mnie tylko z wielką powagą, posmutniał, spuścił głowę i na tym skończyła się nasza rozmowa.[5]

Janusz Makarczyk (1901-1960; oficer artylerii Wojska Polskiego, dziennikarz, prozaik, dramatopisarz i dyplomata):

Żona weszła na schody i wtedy usłyszała głos pani Stefy wołający ratunku. Wpadła do mego pokoju i pobiegła na górę. W pokoju Tuwima była już pani Tomaszewska. Obie zaczęły masować Tuwima. Radzicki dał żonie znak. Zrozumiała. Ale pani Stefa nie wiedziała, że to koniec. Wołała: Ratujcie go! Gdy przybyło pogotowie, żona wyprowadziła ją z pokoju. Na schodach spotkałem panią Jaworską, kierowniczkę Domów Pracy Twórczej Zaiksu w Warszawie. Nie wiadomo dlaczego zdziwiłem się dokąd ona biegnie? Ja już wiedziałem.

Ani ja, ani moja żona nie pamiętamy kto powiedział prawdę pani Stefie, wiem, że to żona sprowadzała ją na dół, gdy znoszono trumnę. Przedtem chciałem dzwonić po Pollaka, ale telefonował Żytomirski. Nie umiałem nakręcić tarczy. Jakoś zaraz przyszli Morstinowie, za nimi minister Wilczek, potem Brandstaetter. Pollak był cały czas obok mnie. Znoszono trumnę. Przypomniałem sobie wiersz o tym drzewie, które trzeba odszukać, z którym trzeba się porozumieć, drzewie, z którego będzie trumna.[6]

To tylko niektóre ze wspomnień, jakie czytelnik może odnaleźć w wyjątkowej publikacji wydanej w dziesiątą rocznicę śmierci Juliana Tuwima w roku 1963 pod tytułem Wspomnienia o Julianie Tuwimie. Jak widać, dla swoich przyjaciół i znajomych Tuwim był osobą szczególną i odegrał w ich życiu istotną rolę. Czytając owe wspomnienia aż łza się w oku kręci, kiedy do czytelnika dociera ta wielka wyjątkowość jego postaci. Jest jeszcze inna książka, znacznie nowsza, w której jej autor, Piotr Matywiecki, również przedstawia poetę w sposób nietuzinkowy. Ta publikacja to Twarz Tuwima wydana w roku 2007 nakładem Wydawnictwa W.A.B. Miłośnikom poezji oraz twórczości Juliana Tuwima obydwie książki serdecznie polecam.













[1] I. Tuwim, Czarodziej [w:] Wspomnienia o Julianie Tuwimie, W. Jedlicka, M. Toporowski (red.), Wyd. Czytelnik, Warszawa 1963, s. 11.
[2] E. Drozdowska, Julek [w:] Wspomnienia o Julianie Tuwimie, op. cit., s. 19.
[3] Z. Starowieyska-Morstinowa, Zjazd poetów [w:] Wspomnienia o Julianie Tuwimie, op. cit., s. 159.
[4] J. Stryjewski, Wieczór autorski w Chicago [w:] Wspomnienia o Julianie Tuwimie, op. cit., s. 229-230.
[5] I. Tuwim, Czarodziej [w:] Wspomnienia o Julianie Tuwimie, op. cit., s. 17.
[6] J. Makarczyk, Ostatnie dni [w:] Wspomnienia o Julianie Tuwimie, op. cit., s. 405.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz