Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.
Dziękuję!
Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA
WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice
2017
W przedwojennej
prasie co pewien czas pojawiały się informacje o wedyjskiej, czyli innymi słowy
łużyckiej wsi, leżącej w Poznańskiem. Chodzi oczywiście o Chwalim znajdujący
się najpierw w powiecie babimojskim, a po 20 grudnia 1920 roku, w powiecie
wolsztyńskim pod miasteczkiem Kargowa (z niem. Karge, Unruhstadt)
tuż na granicy Śląska z Brandenburgią. Przykładem jest czasopismo Ziemia
z 1910 roku, na łamach którego napisano, iż chwalimscy Wendowie są na
wymarciu; przez trzydzieści lat nie wpuszczano do wsi ani Niemców, ani Polaków,
zaś małżeństwa dobierały się wyłącznie w obrębie ludności tej wsi; do roku 1881
nauka przygotowawcza do konfirmacji (sakramentów) odbywała się w kościele
ewangelickim w Kargowej w języku wendyjskim, a dopiero od marca 1907 roku
zniesiono tam wendyjskie nabożeństwa. Z kolei podczas spisu ludności w dniu 1
grudnia 1910 roku posługiwanie się językiem wedyjskim – jako ojczystym – podało
w powiecie babimojskim sto siedemnaście osób, co z całą pewnością odnosiło się
wyłącznie do mieszkańców Chwalimia. Natomiast Wendów pochodzących z powiatu
międzyrzeckiego traktowano już jako „wędrowne jednostki”. Z kolei w 1912 roku
pisano, że kolonia łużycka w Chwalimiu w Poznańskiem pomału już zanika.
W 1861 roku polski
prawnik, historyk i przyjaciel narodu łużyckiego Wilhelm Bogusławski
(1825-1901) w Rysie dziejów serbołużyckich wydanych w Piotrogrodzie
(Petersburg) pisał: Ogromne zniszczenie Łużyc podczas trzydziestoletniej
wojny pobudziło część Dolnołużyczan wysiedlić się do Polski i na granicy jej ze
Śląskiem, we wsi Chwalimie nad Obrzycą, założyć osobną osadę, nie łącząc się z
Niemcami. Mieszkańcy wsi Chwalima [forma to mylna, w rzeczywistości bowiem
ludność mówi Chwalimia, w Chwalimiu, w zgodzie z gramatyczną zasadą tej od
imienia Chwalim, Chwalima pochodzącej nazwy dzierżawczej], będąc wyznania
ewangelickiego należą do parafii protestanckiej w Kargowie, gdzie się dla nich
odprawia nabożeństwo po polsku co dwa tygodnie.
Kazimierz Nitsch |
Wcześniej, bo w
1846 roku, w Opisaniu historyczno-statystycznym Wielkiego Księstwa
Poznańskiego można było przeczytać takie oto słowa: Wieś Chwalim jest
jedyną w całym powiecie przez Słowian wyznania luterańskiego zamieszkałą. Są to
Łużyczanie, czyli Wendowie z Dolnej Łużycy. Gdy po najazdach szwedzkich kraj
został wyludniony, przybyli między innymi osadnikami Wendowie, założyli osadę
oddzielną, nie łącząc się z Niemcami, mimo wspólnego wyznania. Dotąd
zachowywali dialekt właściwy, do polskiego zbliżony. Modlą się na książkach
polskich gotyckimi głoskami drukowanych, i należą do parafii w Kargowie, gdzie
dla nich co dwa tygodnie odbywa się luterskie nabożeństwo w języku polskim. –
Widomość udzielona przez obywatela w powiecie zamieszkałego.
Polski
językoznawca slawista, historyk języka polskiego i dialektolog Kazimierz Nitsch
(1874-1958) podczas swojego życia wędrował po Polsce celem bliższego poznania
owych Wendów, którzy bardzo go interesowali. Uważał bowiem, że brak pewności
historycznej dość silnie nasuwa podejrzenia odnośnie do autentyczności Wendów.
I tak oto w 1906 roku poznał bardzo interesujący pod względem językowym
południowo-zachodni kącik Wielkopolski, a były to Dąbrówka nad Zbąszyniem i
Nowe Miasto pod Babimostem, od którego niedaleko już na południe, natomiast za
jeziorem leżał ów Chwalim. Tak się jakoś złożyło, że Kazimierz Nitsch nie miał
czasu na dłuższy pobyt w okolicach Chwalimia, więc pewnego słonecznego dnia
rowerem dojechał do wendyjskiej wsi i w jakiejś przydrożnej karczmie zaczął
rozmowę po niemiecku z jednym z bywalców tejże karczmy. Posłużył się językiem
niemieckim, ponieważ nie chciał urazić owego mężczyzny, który być może nie
pałał sympatią do Polaków. Językoznawca pytał zatem o winnice, z których słynął
tamten teren, a potem także o pochodzenie swojego rozmówcy. Chciał bowiem
upewnić się, że ma do czynienia z rodowitym Chwalimiakiem. Na koniec zapytał go
również o jego narodowość i język. Okazało się, że zagadnięty mężczyzna był
najprawdziwszym Wendem i mówił po wendyjsku, a przynajmniej tak mu się
wydawało. Kazimierz Nitsch nie chciał jednak wyprowadzać swojego rozmówcy z
błędu, gdyż na podstawie dalszej już rozmowy stwierdził, że mężczyzna używa
czysto polskiej gwary, choć nie była to gwara wielkopolska, lecz śląska.
Oczywiście na tym
się nie skończyło, gdyż językoznawcę coraz bardziej zaczął interesować Chwalim,
do którego zawitał po kilku miesiącach. Wtedy też udał się wprost do domu – podobno
najwięcej jeszcze wówczas mówiącego po polsku – Macieja Swady-Fiedlera. Był to
mężczyzna sześćdziesięcioletni, który mówił całkiem biegle swoim polskim
dialektem, a – według małżonki – robił to zwłaszcza wtedy, gdy się z nią
kłócił. Z kolei kobieta posługiwała się językiem, który był zbliżony do
niemieckiego. Ich trzydziestoletni syn co prawda rozumiał rodziców, lecz po
polsku albo nie chciał już mówić, albo ten język sprawiał mu trudność.
Najprawdopodobniej w tamtym okresie, czyli na początku XX wieku, chwalimskie
dzieci jeszcze rozumiały po polsku, ale mimo to posługiwały się na co dzień
językiem niemieckim. W czasie, kiedy Kazimierz Nitsch odwiedzał Chwalim,
okolica naprawdę zachęcała do wycieczek. Szczególną uwagę należało wówczas
zwrócić na chwalimskie winnice, piękne jezioro wojnowskie, ładny stary kościółek
w Nowym Kramsku, czy też kolorowe kobiece stroje w Dąbrówce. Niestety, po
pierwszej wojnie światowej winnice zaczęły obumierać, zaś Chawlim został
przyłączony do Trzeciej Rzeszy i wrócił do Polski dopiero po zakończeniu
drugiej wojny światowej.
Pomnik Poległych na placu przed Ratuszem w Kargowej (z niem. Unruhstadt) Lata przedwojenne. autor nieznany |
Kiedy więc
czytelnik na kartach powieści przenosi się do Chwalimia i spotyka Martę Neumann
i jej rodzinę, wieś znajduje się pod rządami Berlina. Jest rok 1938. Sytuacja
polityczna staje się coraz bardziej napięta. Naziści czują się już pewni swego.
Adolf Hitler (1889-1945) jest traktowany niczym bóg, którego należy wielbić bez
względu na wszystko. Panuje powszechne przekonanie, że każde działanie Führera
nie niesie ze sobą żadnych szkód. Wszystko, co robi Wódz jest dobre, szlachetne
i może jedynie sprzyjać Trzeciej Rzeszy, aby wynieść ją na piedestał. Niemcy są
kimś na kształt narodu wybranego, zaś cała reszta to nic nieznaczące śmieci,
które należy zniszczyć. Oczywiście największą nienawiścią trzeba darzyć Żydów,
bo to oni są wszystkiemu winni. I choć do niedawna Żydzi i Niemcy żyli obok
siebie i żadnej ze stron nie przeszkadzało kogo tak naprawdę ma za sąsiada, to
jednak teraz nikt już o tym nie pamięta. Przerażające jest też to, że nienawiść
do obcych wmawia się tym najmłodszym. Dziecięce i młodzieżowe organizacje
hitlerowskie robią, co tylko mogą, aby wyprać mózgi i serca swoich podopiecznych z wszelkiej
empatii wobec tych, którzy nie są Niemcami.
Marta Neumann
uważa siebie za Niemkę, choć w jej rodzinie są także osoby o innej narodowości.
Na przykład Janka Kaczmarek, której ojciec był Polakiem. Poza tym jest również
nestorka rodu Gertruda Wielgus, która pochodzi z Wendów, czyli Słowian.
Staruszka wcale nie ukrywa swojego pochodzenia. Używa wedyjskiego języka i choć
ostatnio pamięć płata jej figle, to jednak wciąż opowiada o tym, co było. Tych
historii z ogromną ciekawością słucha szczególnie nastoletnia córka Marty –
Matylda. Dziewczyna wydaje się być mądrą nastolatką, która wychowywana jest w
poszanowaniu wartości, lecz hitlerowska dziewczęca organizacja, do której należy
Tila, może to wszystko zmienić. Tam uczą ją przecież bezwarunkowej miłości do
Hitlera, a to oznacza, że dziewczyna będzie musiała myśleć zupełnie innymi
kategoriami, niż te, jakie wyniosła z rodzinnego domu. Poza tym, ojciec Matyldy
– Walter Neumann – jest członkiem partii, a to również do czegoś zobowiązuje.
Rodzina Neumannów
jest przykładem typowej przedwojennej wiejskiej familii. Marta odziedziczyła
majątek po rodzicach i obiecała im, że nigdy nie opuści gospodarstwa, lecz
będzie w nim pracować do końca swoich dni. Z kolei jej mąż Walter to typowy
mieszczuch, który w imię miłości do Marty był w stanie zostawić swoje wygodne
życie w Berlinie i osiedlić się w Chwalimiu, a właściwie w Altreben, i tam
pracować jako urzędnik państwowy. Oczywiście nie zmienia to faktu, że w miarę
możliwości pomaga żonie w gospodarstwie. Najbardziej jednak do pracy zaprzęgana
jest nastoletnia Tila. Dziewczyna często pracuje ponad swoje siły, co
niekorzystnie odbija się na jej działalności na rzecz Rzeszy. Jej nieobecność na
zbiórkach natychmiast jest zauważana i odpowiednio komentowana. Nie godzi się
bowiem stawiać inne zajęcia ponad miłość do Führera, gdyż niekiedy grozi to nawet
bardzo poważnymi konsekwencjami. W gospodarstwie Neumannom pomaga także Janka
Kaczmarek, która jest kuzynką Marty. Kobieta ma nieco inne spojrzenie na
otaczający ją świat. Pewnego dnia faszystowska ideologia wkrada się jednak w
codzienne życie naszych bohaterów i tak naprawdę nie wiadomo już komu można
ufać. Możliwe, że ten, kto jeszcze do niedawna wydawał się przyjacielem, teraz
pierwszy pobiegnie donieść odpowiednim władzom o przewinieniu brata, siostry,
sąsiada, męża czy żony. Tak więc wciąż trzeba być czujnym, a najlepiej jeśli
bez słowa sprzeciwu wykonuje się postanowienia Führera i to jemu oddaje się
bezgraniczny hołd.
Członkinie Związku Niemieckich Dziewcząt (z niem. Bund Deutscher
Mädel; BDM) W takim mundurze często można spotkać Matyldę Neumann. Zdjęcie pochodzi z 1935 roku. fot. Georg Pahl (1900-1963) |
W swojej
debiutanckiej powieści Zofia Mąkosa ukazuje wzajemne relacje łączące
poszczególnych bohaterów. Oczywiście na pierwszy plan wysuwają się tutaj
kobiety, które są silne i wiedzą, czego chcą od życia. I choć czasami niektóre
z nich postępują lekkomyślnie, nie dbając o własne bezpieczeństwo, a jedynie o
stronę emocjonalną swojego życia, to jednak nie są w tym same i mogą liczyć na
wsparcie innych. Autorka pokazuje także drugą stronę życia w Altreben. Wśród
mieszkańców wsi nie brak bowiem takich, którzy tylko czekają na to, aby sąsiada
dotknęło jakieś niepowodzenie, w czym bardzo chętnie pomogą. Teraz kiedy
sytuacja polityczna tak bardzo się zmieniła można przecież pomóc losowi i
sprawić, że gestapo ochoczo zainteresuje się tym, czy innym delikwentem.
Cierpkie grona to powieść, w
której Zofia Mąkosa pokazuje wojnę od tej drugiej strony. Jest to niespotykana
sytuacja, zważywszy na to, że polscy pisarze zazwyczaj przedstawiają wojenne
realia wdziane oczami Polaków. W tym przypadku czytelnik ma możliwość poznania
tego dramatycznego fragmentu historii z perspektywy zwykłych Niemców. I tak oto
widzimy, jak bardzo destrukcyjnie na człowieka wpływa hitlerowska propaganda
słyszana w radiu czy na zbiórkach rozmaitych młodzieżowych organizacji. Od
najmłodszych lat wmawia się dzieciom, że liczy się tylko rasa aryjska, zaś
wszystkich innych należy zniszczyć. Poza tym wiele też mówi się o tym, jak
bardzo humanitarni są Niemcy, co tylko świadczy o tym, że nikomu nie wyrządzają
krzywdy, a swoich wrogów traktują z szacunkiem. Natomiast wszelkiego rodzaju
nazistowskie obozy koncentracyjne, gdzie każdego dnia brutalnie morduje się
niewinnych ludzi, to jedna wielka bzdura. Na tej podstawie można wysnuć
wniosek, że to Trzecią Rzeszę bezprawnie zaatakowano i teraz musi się bronić,
bo przecież to Niemcy padli ofiarą tej okrutnej wojny. Najstraszniejsze w tym
wszystkim jest to, że zwykli Niemcy w to wierzą i nie dadzą powiedzieć złego słowa o swoim kraju i jego przywódcy.
Nie wszystkich
bohaterów tej opowieści można polubić. Przyznam, że Marta Neumann przez większą
część książki nie wzbudzała mojej sympatii. Można bowiem odnieść wrażenie, że
jest to kobieta, dla której liczy się jedynie praca w gospodarstwie, zaś
rodzina i jej potrzeby odsuwa na dalszy plan. Jej relacje z mężem, któremu
naprawdę na niej zależy, pomimo tego, że nie jest wobec niej do końca uczciwy,
są naprawdę złe. Przypuszczam, że gdyby Marta poświęcała więcej uwagi
Walterowi, wówczas ten nie szukałby przygód poza domem. Swoją nastoletnią córkę
Marta również nie traktuje najlepiej. Wygląda na to, że Matylda stanowi dla
niej siłę roboczą w gospodarstwie. Na pewno gdzieś w skrytości nasza bohaterka
kocha swoje jedyne dziecko, lecz na zewnątrz praktycznie tego nie pokazuje. Dopiero
dramatyczne przeżycia przeplatane chwilami szczęścia sprawiają, że Marta
Neumann zaczyna inaczej patrzeć na życie i ludzi, którzy są wokół niej. To wszystko jest tak bardzo realne i wiarygodne, że czytelnik chłonie fabułę powieści niczym gąbka wodę. Autorka nie zapomniała również o problemie Holokaustu, tym razem jednak ukazanego z perspektywy Berlina.
Moim zdaniem Cierpkie
grona to powieść, która zasługuje na szczególną uwagę. W sytuacji, gdy
polski rynek wydawniczy zapełniany jest literaturą kobiecą na różnym poziomie,
Zofia Mąkosa wychodzi do czytelnika z książką, która zmusza do myślenia i
refleksji nad naprawdę trudną niemiecko-polską historią. Autorka stwarza
czytelnikowi możliwość dokonania oceny postępowania poszczególnych bohaterów,
jak również ukazuje historię powszechnie nieznaną, choć bardzo interesującą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz