środa, 24 sierpnia 2011

Antonina Kozłowska – „Trzy połówki jabłka”

 






Wydawnictwo: OTWARTE

Kraków 2007

 

Nad recenzją tej książki zastanawiałam się bardzo długo. Doszłam do wniosku, że znacznie łatwiej pisać jest o książkach, których autorzy albo już nie żyją, albo nie są Polakami. Pewnie zastanawiacie się skąd taki wniosek? Otóż pomyślałam sobie, że kiedy piszemy o autorach obcojęzycznych, wówczas jest praktycznie stuprocentowa szansa, że owej recenzji ów autor nie przeczyta. A nie przeczyta jej z prostego powodu. Nie będzie znał języka polskiego. Nawet, jeśli pozna okładkę swojej książki, to i tak bez pomocy tłumacza nie zrozumie tekstu recenzji. Może jedynie zobaczyć ocenę. Nie sądzę natomiast, aby taki autor zadawał sobie trud poszukiwania osoby, która byłaby w stanie przetłumaczyć mu recenzję. Oni po prostu nie mają na to czasu. No chyba, że trafimy na autora, który będzie poliglotą.

Inna sytuacja ma miejsce, gdy piszemy o autorach rodzimych. Tutaj pojawia się problem. Pisać dobrze czy źle? Oszukiwać przy recenzji dla dobra sprawy czy pisać szczerze? W tym momencie mam właśnie taki dylemat, który przez kilka ostatnich nocy spędzał mi sen z powiek. A co jeśli autor danej książki zaglądnie na naszego bloga i przeczyta niepochlebny tekst na temat swojego dzieła? A co jeśli napisze nam maila naszpikowanego oburzeniem, że szargamy mu opinię?

Pisząc recenzje, nie chciałabym nikogo skrzywdzić, zaś z drugiej strony nie chcę być nieszczera i udawać, że książka mi się podobała, skoro tak nie było. Zanim zasiadłam do pisania o Trzech połówkach jabłka przejrzałam kilka blogów w poszukiwaniu recenzji na jej temat. Nie chodziło mi o to, żeby sugerować się innymi opiniami. Nigdy nie posunęłabym się do tego. Chodziło mi o to, aby poznać opinię innych czytelników. To, co przeczytałam było praktycznie wychwalaniem książki pod niebiosa. A ja wcale nie chcę jej wychwalać. Nie mogę napisać, że książka jest zgoła beznadziejna, bo tak nie jest. Ale na pewno nie jest to historia, która wciąga, jak twierdzi wydawca. Jest to przeciętne opowiadanko o tym, jak żona zdradza męża, a mąż zdradza żonę. Niby historia z życia wzięta, ale…

Główna bohaterka, Teresa, to kobieta po trzydziestce z ustabilizowanym życiem osobistym i zawodowym. Ma męża, dwoje dzieci i namiętnie udziela się na forach internetowych, gdzie poruszane są tematy dotyczące macierzyństwa. Pracuje jako lektorka języka angielskiego, natomiast jej mąż, Krzysztof, jest dobrze zarabiającym ekonomistą. Pewnego dnia, kiedy Teresa wraca z pracy, w autobusie spotyka mężczyznę, z którym dziesięć lat wcześniej łączyły ją w głównej mierze kontakty łóżkowe. Nie można nazwać tego miłością, ponieważ tak naprawdę była to jedynie tak zwana chemia, która doprowadzała do tego, że nie mogli się od siebie oderwać. W tym momencie okazuje się, że Teresa nigdy nie zapomniała o przystojnym Marcinie. Niemniej wybrała Krzysztofa i to z nim stworzyła rodzinę, bo lepiej nadawał się na męża i ojca.

Od tej chwili Teresa i Marcin zaczynają znów się spotykać. Na początku być może i tkwią w nich jakieś wyrzuty sumienia, ale szybko zagłusza je chemia. Ani dla Teresy, ani też dla Marcina nie liczy się tutaj fakt, że przy okazji krzywdzą swoich współmałżonków. W dodatku żona Marcina spodziewa się pierwszego dziecka. I tak toczy się akcja całej powieści. Kochankowie spotykają się, idą ze sobą do łóżka, a potem jak gdyby nigdy nic wracają do swoich domów.

Autorka dokonała podziału powieści na czas przeszły i teraźniejszy. Najprawdopodobniej miało to służyć temu, aby czytelnik dokładnie poznał fakty, które doprowadziły do obecnej sytuacji. Już od pierwszych stron powieści nie polubiłam Teresy. Moja antypatia do tej bohaterki rosła w miarę zagłębiania się w fabułę. Wydawała mi się typową egoistką, dbającą jedynie o własne potrzeby. Jej charakter wcale się nie zmieniał w miarę upływu lat. Taką samą egoistką była w wieku lat dwudziestu, jak i po przekroczeniu trzydziestki. Dodatkowo zauważyłam też, że Teresa to niesamowicie zarozumiała kobieta. I te cechy mi się nie podobały.

Podłość Teresy sięgnęła zenitu w momencie, gdy zaprzyjaźniła się z ciężarną żoną Marcina. Z jednej strony sypiała z jej mężem, zaś z drugiej udawała najlepszą przyjaciółkę Pauli. Natomiast sam Marcin okazał się nieodpowiedzialnym mięczakiem, który nie potrafił powiedzieć NIE. Co jeszcze mocno mnie uderzyło? Otóż mam nieodparte wrażenie, że książka zawiera sporo wątków autobiograficznych. Dlaczego? Wystarczy przeczytać informację wydawcy znajdującą się na tylnej stronie okładki książki, z której można dowiedzieć się, że autorka również ukończyła filologię angielską, podobnie jak Teresa, ma dwoje dzieci (chłopca i dziewczynkę) oraz udziela się w sieci, prowadząc blog dla młodych matek. W dodatku Teresa jest również nałogową palaczką. Odwiedzając strony internetowe w poszukiwaniu informacji o pani Antoninie, znalazłam zdjęcie, na którym jest ona z papierosem w dłoni. W pewnym momencie zaczęłam nawet zastanawiać się, czy opisana przez autorkę historia nie jest jej własnym przeżyciem.

Kolejna rzecz, która mi się nie podobała to fakt stosowania jednolitości. Większość czołowych bohaterów charakteryzowała ta sama cecha: krótkowzroczność. Tych osób w okularach było aż za dużo. Mało tego. Autorka jak gdyby zapomniała, że dzieci rodzi się również w sposób naturalny. A w powieści zarówno Teresa, jak i Paula urodziły swoje pociechy przez cesarskie cięcie. I znów brak różnorodności. Jeżeli jest to prawdziwa historia, to można przyjąć taką formę, ponieważ istotnie w życiu realnym mogło tak być. Natomiast, jeśli jest to fikcja, to wówczas pisarz powinien bardziej wysilić swoją wyobraźnię. Myślę, że znacznie więcej emocji czytelnikowi przyniósłby naturalny poród Pauli, zwłaszcza że jej ciąża była trudna. W dodatku kobiety leżące z Paulą w szpitalu także głównie rodziły przez cesarskie cięcie.

Następna sprawa. Niesamowicie negatywnie odebrałam fakt ośmieszania osób bez wykształcenia. Jednym z bohaterów powieści jest Łukasz, pierwszy chłopak Teresy. Jest to facet jedynie po szkole zawodowej. Autorka zrobiła z niego totalnego prymitywa. To też mi się nie podobało, ponieważ prymitywem równie dobrze może być osoba z całym rządkiem tytułów naukowych przed nazwiskiem.

Jedyną kwestią, która naprawdę wypadła po mistrzowsku, jest język. Książka napisana jest bardzo płynnie, co daje możliwość łatwego i szybkiego czytania. Na koniec wciąż zadaję sobie pytanie. Czy to jest autobiografia czy jedynie czysta fikcja literacka? Jeśli jest to autobiografia, to wówczas moje spostrzeżenia nie mają znaczenia. Natomiast jeżeli jest to fikcja, to myślę, że wyobraźnia autorki porządnie zawiodła.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz