Wydawnictwo:
NASZA KSIĘGARNIA
Warszawa
1986
Tytuł
oryginału: Anne’s House of Dreams
Przekład:
Stefan Fedyński
Ilustracje:
Bogdan Zieleniec
Sierpień
wielkimi krokami zbliża się do końca, a w więc najwyższa pora opowiedzieć o
piątej części przygód niesfornej Anne Shirley. Tylko czy na tym etapie można
jeszcze nazwać naszą rudowłosą bohaterkę „niesforną”? O, nie! Tamta rozgadana
dziewczynka z nadmiernie rozwiniętą wyobraźnią już praktycznie nie istnieje.
Tym razem nasza Anne Shirley jest już panią doktorową Blythe. Skończyła studia,
wyszła za mąż za ukochanego Gilberta, co – jak pamiętamy – nie było łatwe, bo
przecież dużo czasu musiało upłynąć zanim Anne zdała sobie sprawę ze swoich
uczuć do chłopaka, który świata poza nią nie widział. Dopiero ciężka choroba
Blythe’a uświadomiła jej, ile tak naprawdę Gilbert dla niej znaczy. Widocznie
ten wstrząs był jej bardzo potrzebny.
Na
ubóstwianym przez Anne Zielonym Wzgórzu w blasku wrześniowego słońca i przy
śpiewie jednego ptaka, który najprawdopodobniej przybył w to miejsce specjalnie
na tę uroczystą okazję, odbywa się ślub Anne i Gilberta. W kilka godzin później
szczęśliwi państwo Blythe wyjeżdżają do swojego nowego domu, który oddalony
jest o jakieś sto kilometrów od Zielonego Wzgórza. Anne jest z tego powodu
bardzo szczęśliwa, ale jej najlepsza przyjaciółka – Diana Wright, niegdyś Barry
– raczej nie podziela jej entuzjazmu, bo przecież znów będzie musiała rozstać
się z towarzyszką dziecięcych zabaw. Nowy dom Anne znajduje się gdzieś w
połowie drogi pomiędzy Glen St Mary a Przylądkiem Czterech Wiatrów. Jest
niezbyt duży, biały, stoi nad brzegiem morza w przepięknej
okolicy w pobliżu portu. Przodem zwrócony jest na zachód, a w dole rozciąga się wielki i
błękitny port. Oczywiście dom nie należy do najnowszych, a więc ma już swoją historię,
która w Anne budzi ogromną ciekawość.
[…] Pierwsze spojrzenie na nowy dom było rozkoszą dla oczu i duszy. Wyglądał jak długa kremowa muszla wyrzucona na brzeg. Wzdłuż alei dojazdowej rósł szpaler wysokich topoli, purpurowych na tle nieba. Za domem ciemniała chmurka świerkowego lasu, osłaniającego ogród od zimowych, morskich wiatrów, które wydobywały z drzew dziwną muzykę. Tak jak każdy las również i ten wydawał się kryć w sobie jakąś tajemnicę, którą można poznać, tylko wchodząc między drzewa i cierpliwie szukając. Wychylone poza zieloną ścianę lasu ramiona drzew chroniły dom przed wzrokiem ciekawskim bądź obojętnym na tajemnice […][1]
Młodzi
państwo Blythe czują, że w tym niewielkim domku będą bardzo szczęśliwi. Jednak
los lubi być przekorny, dlatego i w tym przypadku nie obywa się bez tragedii.
Anne swój osobisty dramat znosi bardzo dzielnie, mając u boku ukochanego
Gilberta, który okazuje się być niezwykle odpowiedzialny. Wie, że właśnie
został głową rodziny, a przecież ta nowa życiowa funkcja do czegoś zobowiązuje
każdego mężczyznę.
![]() | ||
Megan Follows & Jonathan Crombie |
Jak
w każdej części opowieści o losach naszej bohaterki, tak i tutaj, pojawiają się
nowe postaci. Osoby te to sąsiedzi państwa Blythe, którzy nie ukrywają swojej
ciekawości względem mieszkańców białego domku w Czterech Wiatrach. A zatem
czytelnik poznaje między innymi kapitana Jima (James Boyd), pannę Cornelię
Bryant, piękną Leslie Moore oraz młodego pisarza Owena Forda. Każda z tych
postaci niesie na barkach swoje własne życiowe doświadczenia. Kapitan Jim to
były marynarz, który obecnie pracuje w latarni morskiej. Z kolei panna Cornelia
to zagorzała przeciwniczka zmiany stanu cywilnego. O mężczyznach ma jak najgorsze
zdanie i przypisuje im wszystko to, co złe, nie wiedząc, że los już szykuje dla
niej sporą niespodziankę. Leslie Moore (w starszych tłumaczeniach – Ewa Moore)
to najbliższa sąsiadka młodych Blythe’ów, która od wielu lat opiekuje się
chorym psychicznie mężem i nie widzi już przed sobą żadnej przyszłości. Uważa bowiem,
że tak będzie zawsze i nic dobrego już ją w życiu nie spotka.
Życie
w Czterech Wiatrach płynie swoim własnym rytmem. Przyjaciele odwiedzają się
wzajemnie, pomagają sobie, przekazują zasłyszane plotki, udzielają sobie
nawzajem wsparcia, kiedy życie przynosi cierpienie i ból. Młody doktor Gilbert
Blythe jest niezwykle szanowany w tamtejszej społeczności, szczególnie od
chwili, gdy udało mu się uratować życie jednej z mieszkanek Glen St Mary. Anne
ma również do pomocy gosposię, która od czasu do czasu ubolewa nad swoim stanem
panieńskim. Nasza rudowłosa bohaterka zaprzyjaźnia się także z Leslie Moore,
która choć początkowo bardzo skryta i nieufna, nie potrafi zbyt długo trzymać
na wodzy swoich uczuć wobec pani doktorowej. Z kolei kapitan Jim uracza
wszystkich wokół swoimi opowieściami o czasach, kiedy jeszcze pływał na morzu.
Słuchacze są niezwykle zafascynowani, poznając owe opowieści, co w konsekwencji
skutkuje napisaniem książki. Trzeba też dodać, że Anne tak do końca nie
zarzuciła swojego marzenia o pisaniu, lecz skupia się raczej na literaturze dla
dzieci. Ale to nie ona będzie autorką Księgi życia kapitana Jima. Na krótko
spotykamy również nasze stare znajome, jak Marillę Cuthbert i panią Rachel
Lynde (z pol. Małgorzata Linde).
![]() |
wydanie z 1999 roku |
Wymarzony
dom Ani podobał mi się znacznie bardziej niż tom poprzedni: Ania z
Szumiących Topoli. Smutne tylko, że Anne dorosła (co oczywiście kiedyś
musiało nastąpić) i te cechy charakteru, które tak bardzo uwielbialiśmy w
nastoletniej bohaterce już nigdy nie powrócą. Tym razem widzimy Anne jako
zatroskaną i rozpaczającą matkę, ale też nie pozbawioną radości i szczęścia żonę. Oczywiście
Anne nie byłaby sobą, gdyby nie wtrącała się w życie innych. W tej części
również bierze sprawy w swoje ręce i doprowadza do tego, że ktoś może być
dzięki niej szczęśliwy. Jest też niezwykle uparta, choć nie ma racji, przez co
dochodzi do sprzeczki z Gilbertem.
No
właśnie. A jaki jest Gilbert Blythe? Jak już wspomniałam na pewno jest odpowiedzialny.
Jest też bardzo oddany swoim pacjentom. Widać, że praca jest dla niego bardzo
ważna i lekarzem nie został z przypadku, lecz z powołania. Kocha swoją żonę
ponad wszystko i wyraża swoje uczucia „nie tylko słowami”, czego potem są
efekty w postaci bociana lecącego tuż nad białym domkiem i zrzucającego państwu
Blythe prezent. Nie wierzycie? To sami przeczytajcie:
Pewnego ranka, kiedy nad falami zatoki pienił się wietrzny wschód słońca, pewien wyraźnie zmęczony bocian przeleciał nad plażą w Czterech Wiatrach, przybywając z Ziemi Gwiazd Zachodu. Pod jednym ze skrzydeł niósł śpiącą istotkę o lśniących oczkach. Bocian był zmęczony, toteż rozglądał się ze znużeniem. Wiedział, że jest blisko celu, chociaż go jeszcze nie widział. Duża, biała latarnia stojąca na skale z czerwonego piaskowca miała swoje zalety, ale żaden bocian posiadający odrobinę oleju w głowie nie zostawiłby tam maleńkiego, pulchniutkiego bobaska. Stary, szary dom otoczony wierzbami wyglądał bardziej obiecująco, ale też nie był doskonały. Jaskrawozielony budynek widoczny nieco dalej absolutnie się nie nadawał. Nagle bocian rozpogodził się. Dostrzegł odpowiednie miejsce – mały, biały domek, z którego komina unosił się dym, przytulony do dużego, szepcącego coś lasu świerkowego; ten dom wydawał się stworzony specjalnie dla dzieci. Bocian westchnął z zadowoleniem i łagodnie sfrunął na parkan […][2]
Ogromny
sentyment mam do wydań pochodzących z lat 80. XX wieku, stąd okładka, którą
widzicie u samej góry. Niemniej egzemplarz, który przeczytałam jest
sporo młodszy i to właśnie z niego pochodzą powyższe cytaty. Pomimo iż uważam, że
jak dotąd Ania z Szumiących Topoli jest najsłabszą częścią serii, jeśli
chodzi o te pięć tomów, które już za mną, to jednak całość ma w sobie
niepowtarzalną magię. Ta magia jest tak wielka, że czytelnik naprawdę skłonny
jest uwierzyć w… bociany.