Stacja radiowa milczała jak
zaklęta. Świat nie wiedział
o wybuchu Powstania –
depesze leżały…
Tadeusz „Bór” Komorowski
„Polacy!
Czas wyzwolenia jest bliski. Niech każdy polski dom stanie się ośrodkiem oporu
w walce z najeźdźcą. Nie ma chwili do stracenia.” Słowa te były treścią
apelu nadanego przez Rosjan drogą radiową pod koniec lipca 1944 roku. Był to
bezpośredni apel wzywający do natychmiastowej akcji zbrojnej podpisany przez
Wiaczesława Mołotowa (1890-1986) i Edwarda Osóbkę-Morawskiego (1909-1997),
który przez władze w Moskwie został mianowany przewodniczącym Polskiego
Komitetu Wyzwolenia Narodowego. W dniu 30 lipca 1944 roku jeden z polskich
wywiadowców natknął się pod Radością – miejscowością leżącą szesnaście
kilometrów od Warszawy – na kolumnę rosyjskich czołgów, która z całą pewnością
była oddziałem rozpoznawczym. Polski oficer rozmawiał z żołnierzami, którzy byli
nastawieni niezwykle optymistycznie i przekonani, że Armia Czerwona zajmie
Warszawę w ciągu najbliższych dni. Polskie placówki wywiadowcze ze wschodnich
przedmieść wciąż meldowały o ukazywaniu się patroli sowieckich w pobliżu, a
nawet na samych krańcach warszawskiej dzielnicy Praga. Z kolei w Legionowie
Niemców ogarnęła istna panika, co skutkowało tym, że garnizon opuścił koszary.
Tak więc w biały dzień silna grupa żołnierzy Armii Krajowej pomaszerowała do
opustoszałych budynków i zaopatrzyła się w broń porzuconą uprzednio przez
wroga. Nazajutrz, czyli 31 lipca 1944 roku, komunikat sowiecki głosił, iż
pojmano dowódcę niemieckiej 73. Dywizji Piechoty, która broniła Pragi. W tym
samym czasie nadeszła wiadomość, że premier Stanisław Mikołajczyk (1901-1966) poleciał
z Londynu do Moskwy. W tej sytuacji wydawało się, że już nic lepszego nie może
się wydarzyć.
Tadeusz „Bór” Komorowski „Moim zdaniem był to czas właściwy do rozpoczęcia akcji.” |
Ponieważ
rząd sowiecki zerwał stosunki dyplomatyczne z polskim rządem w kwietniu 1943
roku, Polacy nie mogli ani ich odnowić, ani też koordynować własnych działań z
akcjami Armii Czerwonej. W związku z tym wierzono, że premier polskiego rządu
na pewno będzie w stanie podjąć współpracę wojskową pomiędzy Armią Czerwoną a
Armią Krajową, natomiast polska akcja zbrojna w Warszawie mogła tylko w tym
pomóc i odnowić stosunki dyplomatyczne między obydwoma rządami. Tego samego
popołudnia polska strona została powiadomiona o tym, że właśnie rozpoczęło się
okrążenie Warszawy przez Armię Czerwoną od strony północnej. Przez miasto
przeszła dywizja „Hermann Goering”. Była ona przeniesiona z Włoch, aby wspomóc
wojska na Pradze, niemniej główne siły jeszcze nie przeszły przez Warszawę.
Tadeusz
„Bór” Komorowski (1895-1966) natychmiast wezwał do siebie delegata rządu na
kraj – wicepremiera Jana Stanisława Jankowskiego (1882-1953) – i krótko
przedstawił mu sytuację panującą na froncie niemiecko-sowieckim. Akcja Armii
Krajowej w Warszawie mogła obrócić niemiecką porażkę w zupełną klęskę. Przypuszczano,
że walka umożliwi Niemcom wprowadzenie posiłków na przedmieście Warszawy i tym
samym odetnie im drogi zaopatrzenia ich wojsk. Zdaniem Tadeusza Komorowskiego
czas był jak najbardziej odpowiedni do tego, aby rozpocząć akcję zbrojną.
Wicepremier Jankowski wysłuchał Komorowskiego bardzo uważnie i zadał kilka
dodatkowych pytań członkom jego sztabu. W końcu Jankowski powiedział do
Komorowskiego: „Dobrze, niech pan zaczyna.” W tym momencie Tadeusz „Bór”
Komorowski zwrócił się do pułkownika Antoniego Chruściela (1895-1960) ps.
„Monter”, który był dowódcą Armii Krajowej w Warszawie tymi oto słowami: „Jutro
o piątej po południu rozpocznie pan działania.” Godzinę piątą jako „Godzinę
Zero” Komorowski wyznaczył po długim namyśle. O tej porze ruch uliczny był
największy, ponieważ ludzie wracali z pracy do domów. „Bór” uważał bowiem, że
wtedy najłatwiej będzie zharmonizować ruch wielu tysięcy żołnierzy spieszących
na miejsce zbiórki z falą ludzi wracających z pracy. Z drugiej strony jednak,
zaczynając o 17.00, oddziały AK miały kilka godzin, aby jeszcze za dnia móc
opanować większość wyznaczonych celów.
Tadeusz
„Bór” Komorowski wcześnie rano udał się na spotkanie ze sztabem. Na ulicach
widział młodych mężczyzn, z których wielu miało buty żołnierskie i niosło
plecaki. Prawie każdy z nich miał przy sobie jakąś torbę lub tekę, a niektórzy
nieśli paczki. Kieszenie ich płaszczy były wybrzuszone. Wszystko to budziło u
Komorowskiego niepokój. Idąc do sztabu, co kilka kroków spotykał niemieckie
patrole, zaś wozy pancerne złowrogo wyzierały z zajętych pozycji. Żołnierze AK
wciąż jeszcze byli zwykłymi przechodniami, zmieszanymi z tłumem, pojedynczo lub
w niewielkich grupkach wchodzili do wyznaczonych domów. Budynki wybrano bardzo
starannie zgodnie z przyjętym planem. Były to głównie domy narożne znajdujące
się przy najważniejszych skrzyżowaniach ulic albo stojące naprzeciw stacji
kolejowych, koszar niemieckich, składów, urzędów czy też budynków użyteczności
publicznej. Jednym słowem, znajdowały się w pobliżu takich punktów, które miały
być zaatakowane w pierwszej kolejności. Ci, którzy wchodzili do wyznaczonych
mieszkań, wręczali rozkazy rekwizycyjne podpisane przez podziemne władze
wojskowe. Mieszkańcy w większości byli tym faktem podnieceni i czynili, co
tylko mogli, aby pomóc w przygotowaniach koniecznych do podjęcia walki.
Zbiórka jednego z oddziałów powstańczych w dniu 1 sierpnia 1944 roku o Godzinie „W” |
Po
zamknięciu wejścia do budynku i zabarykadowaniu go od środka, żołnierze AK
zajmowali swoje stanowiska przy oknach, na dachach i przy kominach. W tym
momencie posterunek znajdujący się na podwórzu nikomu nie pozwalał już
wychodzić na ulicę, gdyż obawiano się, że wiadomości dotyczące przygotowań do
akcji wydostaną się na zewnątrz i w konsekwencji dotrą do uszu wroga. Tak więc
żołnierze AK nałożyli biało-czerwone opaski, które stanowiły pierwszą wyraźną
oznakę potwierdzającą fakt, iż są oni żołnierzami polskiej armii. Przecież pięć
długich lat czekali na tę chwilę!
Tadeusz
„Bór” Komorowski udał się do kwatery sztabu mieszczącej się w fabryce Kammlera
na Woli. Było to na kilka minut przez czwartą po południu. Jeszcze wtedy nie
działo się nic szczególnego. Po ulicach nadal jeździły niemieckie ciężarówki, a
kobiety jak zwykle robiły zakupy. Komorowski do środka fabryki został
wpuszczony przy zachowaniu wszelkich możliwych środków ostrożności. Pluton
ochronny, którego dowódcą był Jerzy Kammler ps. „Stolarz” (1902-1944) stał już
w pogotowiu. Składał się on z pracowników fabryki. Porucznik meldował gotowość
swoich trzydziestu trzech ludzi. Mieli piętnaście karabinów, może czterdzieści
granatów i sześć „filipinek”, które posiadały naprawdę wielką siłę wybuchu, a
były wytwarzane przez polskie tajne zbrojownie.
Komorowski
poszedł na piętro, gdzie zastał delegata rządu, przewodniczącego Rady Jedności
Narodowej i oficerów sztabu. W tym samym czasie można już było usłyszeć
strzały, a po nich ogień maszynowy z pobliskiego bunkra. Gdy powróciła cisza,
Jerzy Kammler zameldował, że to Niemcy przyjechali do fabryki po mundury i pech
chciał, że podoficer skierował się ku głównemu wejściu. Otworzył drzwi, a kiedy
ujrzał uzbrojonego Polaka, natychmiast chwycił za broń. I to go zgubiło. Został
trafiony, zanim zdołał się złożyć do strzału. Ponieważ sztab został odkryty,
trzeba było zabarykadować bramy i ewentualnie bronić się do momentu, gdy
nadejdzie czas walki generalnej. Niemiecka policja, którą przyciągnęły strzały,
zaatakowała fabrykę huraganowym ogniem z odległości zaledwie piętnastu metrów.
Któryś z Powstańców uciszył ich „filipinką”. Niemcy usiłowali nawet dostać
Polaków przez dach, lecz odparto ten atak, choć nie bez trudu.
Biuletyn Informacyjny z dnia 2 sierpnia 1944 roku. |
O
17.00 ulice aż błysnęły. To wtedy otwarły się jednocześnie tysiące okien, a ze
wszystkich stron posypał się na Niemców grad kul. Z każdej bramy do ataku
ruszyli nasi chłopcy. W ciągu najbliższych piętnastu minut milionową Warszawę
objęła walka. W tym czasie porucznik Jerzy Kammler zameldował, iż Niemcy
zachodzą nas od strony getta. Polskie siły były zbyt małe, aby móc się
skutecznie przeciwstawić. Niemcy słysząc odgłosy walki z różnych stron miasta,
zawiesili akcję, lecz odsieczy nie było widać. Batalion Szturmowy Kedywu, który
został wyznaczony do zajęcia tej części Warszawy nie był w stanie wykonać
zadania, dopóki Polacy byli blokowani takimi siłami.
Ku
zdziwieniu Tadeusza Komorowskiego po godzinie 19.00 zameldowało się u niego
dwóch żołnierzy z Kedywu, raportując, iż są oni strażą przednią. Ujrzawszy siłę
otaczających ich Niemców, zdecydowali się podjąć marsz przez strychy domów.
Przebijanie ścian oraz marsz przez dachy zajęło im ponad dwie godziny. Pół
godziny później większość batalionu była już w fabryce. Niemcy znaleźni się w
defensywie, zaś polskie oddziały rozpoczęły dynamiczny atak. Zanim zapadł
zmrok, polski posterunek na dachu ujrzał powiewający na jednym z budynków
narodowy sztandar. Wtedy też jakiś podniecony tym faktem obserwator znajdujący
się koło komina wykrzyknął, pokazując na centrum miasta: „Flaga, panie
generale. Nasza flaga!” Widok flagi narodowej, która dumnie i po raz
pierwszy od pięciu lat powiewała nad Warszawą robił naprawdę niezapomniane
wrażenie. Po chwili dostrzeżono kolejne. Z położenia budynków zorientowano się,
że to zapewne „Prudential” i Pocztowa Kasa Oszczędności mieszcząca się na Placu
Napoleona. To był pierwszy meldunek o sytuacji, jaki otrzymał Tadeusz „Bór”
Komorowski. Wszystkie te flagi, jak gdyby przekazywały informacje od jednego oddziału
do pozostałych walczących oddziałów. Komorowski myślał wówczas: „Dymy i
flagi nie mogły ujść uwadze przednich straży sowieckich na przedpolu Warszawy.”
Odgłos toczących się walk dobiegał nieustannie z tamtej strony…
Tadeusz
„Bór” Komorowski zszedł na dół, aby przygotować dwie depesze do Londynu.
Pierwsza brzmiała: „Naczelny Wódz: podjęliśmy walkę o godz. 17 dnia 1 VIII o
Warszawę. Dajcie pilnie amunicję i broń przeciwpancerną na światła „Kostek”, a
też na place wprost na miasto: Filtry, Kercelego, Ogród Saski, Aleje Wojska,
Puławska, Belwederska – Dowódca Armii Krajowej.” Z kolei druga depesza była
następującej treści: „Premier i Naczelny Wódz, wobec rozpoczęcia walk o
opanowanie Warszawy, prosimy o spowodowanie pomocy sowieckiej przez
natychmiastowe uderzenie z zewnątrz – Delegat Rządu i Wicepremier, Dowódca
Armii Krajowej.” Komorowski sformułował też następujący rozkaz: „Żołnierze
Stolicy! Wydałem dziś upragniony przez was rozkaz do jawnej walki z odwiecznym
wrogiem Polski, najeźdźcą niemieckim. Po pięciu blisko latach nieprzerwanej i
twardej walki prowadzonej w podziemiach konspiracji, stajecie dziś z bronią w
ręku, by Ojczyźnie przywrócić Wolność i wymierzyć zbrodniarzom niemieckim
przykładną karę za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach polskich. Bór,
Dowódca Armii Krajowej.”
Generał Tadeusz „Bór” Komorowski (drugi z lewej) i pułkownik Jan Mazurkiewicz ps. „Radosław” (następny) na odprawie nieopodal fabryki Kammlera przy ulicy Dzielnej na Woli. |
Stacja
radiowa, pomimo nalegań ze strony polskiej, milczała niczym zaklęta. Technicy
bezustannie pracowali nad usunięciem uszkodzeń, lecz depesze wciąż musiały
czekać. Tak więc zewnętrzny świat nadal nie miał pojęcia o wybuchu Powstania. O
tym fakcie dowiedział się dopiero następnego dnia. Dwóch ludzi udało się po
części do radia, lecz nie wrócili do rana. Okazało się bowiem, że obaj zginęli
w drodze. O świcie zgłosił się kolejny ochotnik. Na szczęście tym razem
praktycznie w ciągu pół godziny żołnierz wrócił, przynosząc ze sobą niezbędne
części, toteż przed świtem w dniu 2 sierpnia udało się wysłać do Londynu
pierwsze wiadomości.
__________________________________
Tekst powstał w oparciu o następującą publikację:
Wydawnictwo: BELLONA
Warszawa 2009
Generał
dywizji Tadeusz „Bór” Komorowski był dowódcą Armii Krajowej od lipca 1943
roku aż do chwili upadku Powstania Warszawskiego, jeńcem oflagów niemieckich od
października 1944 do 5 maja 1945 roku. Uwolniony przez aliantów z obozu w Markt
Pongau w Tyrolu udał się do Londynu. Tam podjął obowiązki Naczelnego Wodza
Polskich Sił Zbrojnych. Po rozwiązaniu przez Anglików regularnych formacji
Wojska Polskiego na Zachodzie stanął na czele Rządu RP na uchodźstwie jako
premier i funkcję tę pełnił od 21 lipca 1947 roku do 7 kwietnia 1949 roku. Niniejsza
książka została napisana w roku 1945 i była przeznaczona dla czytelników
obcych, których zapoznać miała z dziejami polskiego podziemia i udziałem Polski
we wspólnym wysiłku wojennym Sprzymierzonych. W wydaniu polskim autor poprawił wiele
nieścisłości, uzupełnił informacje, korzystając z materiałów Studium Polski
Podziemnej, a zwłaszcza z opracowań, które stały się podstawą dzieła zbiorowego „Polskie
Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej”.
Dziękuję Ci kochana za ten wpis - czegoś takiego brakowało. Dobrze napisany, rzetelny tekst, szacunek :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://zakurzone-stronice.blogspot.com/
I ja również dziękuję. W sierpniu będą jeszcze dwie części opowiadające o powstaniu aż do dnia jego upadku. Tak więc już dziś zapraszam do czytania.
UsuńWzruszyłam się ...
OdpowiedzUsuń<3
Usuń