Wydawnictwo: WAM
Kraków 2016
W czasie Powstania Warszawskiego dostawy dla walczących
powstańców odbywały się drogą powietrzną. Samoloty 1586. Eskadry Specjalnego
Przeznaczenia startowały między innymi z włoskiego miasta portowego Brindisi. Po dokonaniu
zrzutu, musiały wracać do Włoch, pokonując jak najkrótszą drogę, ponieważ
dowództwo wojsk sowieckich nie pozwalało na korzystanie z przyfrontowych
lotnisk. Jednym z takich samolotów przewożących na pokładzie ładunek dla
walczącej Warszawy był czteromotorowy bombowiec typu Liberator (Wyzwoliciel) ze 178. Dywizjonu Bombowego RAF (z ang. Royal Air Force). Niestety, w
drodze powrotnej został zestrzelony przez Niemców nad krakowskim Zabłociem. Najstarsi
mieszkańcy Podgórza (dawna dzielnica Krakowa) nadal pamiętają tę tragiczną noc
z 16 na 17 sierpnia 1944 roku. Obudził ich bowiem potężny huk, a gdy
zdezorientowani wybiegli z domów, ujrzeli na niebie ognistą kulę. To były
ostatnie chwile Liberatora, który najprawdopodobniej najpierw został
zestrzelony przez niemiecki myśliwiec, a następnie przez niemiecką artylerię
przeciwlotniczą. Jak wyżej wspomniałam, samolot wracał z pomyślnie
przeprowadzonej akcji nad walczącą Warszawą.
Liberator zaczął rozpadać się na kawałki nad podkrakowską wsią
Grzegórzki. Część maszyny spadła na składy rzeźni miejskiej, w miejscu, gdzie
obecnie znajduje się Galeria Kazimierz. Pozostałe fragmenty samolotu wpadły do
Wisły w miejscu dawnego mostu tymczasowego, czyli tak zwanego Lajkonika.
Najwięcej elementów Liberatora znalazło się na składach węgla na Zabłociu,
pomiędzy ulicami Lipową i Dekerta. Na składzie węgla leżał pilot przykryty
spadochronem, natomiast niedaleko mostu kolejowego sterczały wbite w ziemię
ogromne silniki samolotu. Jakaś kobieta na jednym z nich położyła bukiecik
kwiatów. W miejscu katastrofy zginęli Australijczyk i dwóch Brytyjczyków:
John P. Liversidge oraz William D. Wright, który był pilotem i dowódcą załogi,
a także strzelec pokładowy John D. Clarke. Przy pomocy spadochronów ratowało
się trzech lotników, lecz dwóch z nich zaginęło. Najprawdopodobniej zostali
schwytani przez Niemców i dostali się do nazistowskiego obozu jenieckiego. Byli
to sierżanci Leslie J. Blunt i F. Walter Helme. Nie wiadomo tak naprawdę co się
potem z nimi stało. Z załogi Liberatora przeżył jedynie Australijczyk – kapitan
Allan Hunter Hammet (1920-1981) – który przyłączył się do Armii Krajowej i
doczekał zakończenia wojny. Potem wrócił do swojej jednostki, a stamtąd do
domu. Ożenił się z Polką, z którą miał dwóch synów. Losy pozostałych członków
załogi do dziś nie są znane.
To właśnie w oparciu o powyższe wydarzenia została napisana
druga część sagi rodu Petrycych. W pierwszym tomie dylogii zatytułowanym Pokochałam wroga czytelnik poznaje Maksymiliana Petrycego i jego rodzinę. Maksymilian
jest jednym ze znanych krakowskich lekarzy. Na skutek pewnych dramatycznych
zdarzeń życie mężczyzny wywraca się do góry nogami. Po śmierci matki wyrusza
bowiem w podróż do Niemiec, aby tam odnaleźć swoją tożsamość i zamknąć
przeszłość. Na miejscu dowiaduje się kim tak naprawdę jest i jakie były
okoliczności jego przyjścia na świat. Jak można przypuszczać, emocje, które
temu towarzyszą są naprawdę silne, lecz przecież czasu nie cofnie i nie zmieni
tego, co stało się podczas drugiej wojny światowej. Teraz będzie musiał jakoś
żyć z poznaną prawdą, choć wie, że nie będzie to takie proste. Oczywiście może
liczyć na wsparcie rodziny, a szczególnie żony, gdyż dzieci żyją swoim własnym
życiem i mają problemy, z którymi również muszą sobie poradzić. Maksymilianowi
Petrycemu marzy się także kariera polityczna, a ponieważ niedawno upadł w
Polsce komunizm, lekarz ma nadzieję, że jego poglądy będzie podzielać wielu
rodaków, co sprawi, że przy urnach wyborczych dadzą temu wyraz. Czy na pewno?
Czy Maksymilian ma realne szanse na to, aby zaistnieć w polityce? Czy niedawno
odkryta prawda o jego faktycznym pochodzeniu nie stanie przypadkiem na
przeszkodzie w spinaniu się po szczeblach politycznej kariery?
Liberator podczas lotu (lata 40. XX wieku) |
Drugi tom sagi rozpoczyna się – w moim odczuciu – dość
tajemniczo, zważywszy że zakończenie Pokochałam wroga może sugerować, iż
tamte wydarzenia zostaną rozwinięte w kolejnej części. Nic takiego się nie
dzieje. Ciąg dalszy dotyczy jedynie codziennego życia rodziny Petrycych,
natomiast w odniesieniu do drugiej wojny światowej Mirosława Kareta proponuje
czytelnikowi zupełnie nową historię. Tym razem rzecz dotyczy ciotki Marii
Petrycy – Pelagii Redlich. To młodsza siostra matki żony Maksymiliana
Petrycego. Do tej pory niewiele było o niej wiadomo. Od lat mieszka w Anglii,
ponieważ wyszła za mąż za Brytyjczyka polskiego pochodzenia. Nie miała z nim
dzieci, zaś od czasu do czasu przesyłała paczki dla rodziny z Polski albo
kartki z życzeniami świątecznymi. Tak więc nikt nie miał i nadal nie ma
pojęcia, co też takiego Pelagia przeżyła podczas wojny. Jest zatem rok 1991.
Staruszka wraz z grupą Anglików przyjeżdża do Krakowa. Dlatego też zbrodnią
byłoby nie odwiedzić rodziny, zwłaszcza że za kilka dni Boże Narodzenie. No
przecież nie będzie sama siedzieć w hotelu, kiedy może spędzić święta z
rodziną, prawda? Oczywiście Maksymilian nie jest z tego powodu zachwycony, ale
cóż on biedny ma począć, kiedy Marysia zupełnie nie reaguje na jego ciche
protesty i zaprasza ciotkę do domu.
Przy wigilijnym stole dochodzi do niecodziennego incydentu. Z
jednej strony dwudziestodwuletnia córka Petrycych informuje rodziców o tym, że
już niedługo zostaną dziadkami, zaś z drugiej Pelagia przeżywa szok, kiedy
dowiaduje się z gazety, że pominięto nazwisko jej męża w związku z
uroczystością upamiętnienia wydarzeń z sierpnia 1944 roku. Pelagia uważa
bowiem, że wśród członków załogi, która dokonywała zrzutu nad walczącą
Warszawą, a potem w drodze powrotnej została zestrzelona przez Niemców nad
krakowskim Zabłociem, był również jej mąż Peter. Wszyscy są niesamowicie
zaskoczeni tą informacją i nawet ciąża Ani odchodzi gdzieś w zapomnienie.
Starsza pani robi bowiem tak wiele zamieszania wokół swojej sprawy, że
pozostali skupiają uwagę jedynie na jej słowach, zamiast interesować się rychłym
powiększeniem rodziny Petrycych.
Niestety, jej opowieść jest tak niewiarygodna, że praktycznie
nikt w nią nie wierzy. Nie wierzy ani rodzina, ani ludzie, którzy biorą udział
w organizowaniu imprezy upamiętniającej lotników z Liberatora ze 178. Dywizjonu
Bombowego RAF. Pelagia postanawia zatem zrobić wszystko, aby nazwisko jej
nieżyjącego już męża znalazło się kiedyś na ewentualnym pomniku, żeby każdy,
kto na niego spojrzy wiedział, iż na pokładzie tamtego bombowca był również
Peter Redlich. Staruszka wie, że mówi prawdę, bo do dziś pamięta chwilę, kiedy
poznała Petera. To była tamta pamiętna sierpniowa noc, a ona działała wówczas w
konspiracji i dlatego to do jej mieszkania przyprowadzono rannego mężczyznę,
którym przez wiele tygodni troskliwie się opiekowała i robiła wszystko, aby nie
został wydany hitlerowcom. Historia Pelagii może i jest niewiarygodna, ale
jednocześnie bardzo interesująca, szczególnie dla tych, którzy drugą wojnę
światową znają jedynie z książek i opowiadań tych, którzy ją przeżyli. Dlatego
też to Ania Petrycy jest tą, która decyduje się pomóc starszej pani w
przywróceniu pamięci męża. To ona towarzyszy Pelagii wszędzie tam, gdzie
kobieta ma nadzieję uzyskać dowody na potwierdzenie wydarzeń, które wiele lat
temu miały miejsce w jej życiu. Czy im się to uda? Czy faktycznie będą w stanie
dowieść prawdy, skoro w dokumentach nie ma nawet najmniejszej wzmianki o tym,
że Peter Redlich brał wtedy udział w akcji? Jakich środków będą musiały użyć,
aby móc kiedyś powiedzieć, że zrobiły naprawdę wszystko w tej sprawie?
Tak naziści bezkarnie panoszyli się w Krakowie. Na zdjęciu widać dziedziniec Wawelu podczas uroczystości z okazji Dnia NSDAP. fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe |
Przyznam, że powieść Pokochałam wroga nie do końca
spełniła moje oczekiwania, a to z uwagi na to, że zbyt mało w niej było wojny, zaś
relacje pomiędzy Jadwigą i Niemcem, z którym łączył kobietę wojenny romans,
były ukazane zbyt płytko. W dodatku rzeczywistość przełomu lat 80. i 90. XX
wieku również wydawała mi się nieco oderwana od ówczesnych realiów, które
bardzo dobrze pamiętam. Z kolei Bezimienni zachwycili mnie już od
pierwszej strony. Nie dość, że fabuła oparta jest na wydarzeniach, które nie
były mi do tej pory znane, a które bardzo mnie ciekawią z uwagi na to, że
interesuję się historią drugiej wojny światowej, to jeszcze połączenie tych
dwóch rzeczywistości – przeszłości i teraźniejszości – jest po prostu
rewelacyjne, co sprawia, że książka wciąga już od samego początku i nie można
jej odłożyć na półkę. Fabuła podzielona jest na dwie płaszczyzny czasowe. Tak
więc z jednej strony obserwujemy współczesne życie rodziny Petrycych, natomiast
z drugiej cofamy się nie tylko do lat wojny, ale także do początku XX wieku,
kiedy to poznajemy rodzinę Petera Redlicha oraz istotne fakty z jego życia. Można
zatem odnieść wrażenie, że poszczególne wydarzenia biegną równolegle obok
siebie. Oprócz tego, że poznajemy losy Petera, to jeszcze dowiadujemy się
szeregu istotnych szczegółów z życia samej Pelagii. Okazuje się bowiem, że
kobieta naprawdę wiele przeszła, lecz silny charakter pozwolił jej stawić czoło
nawet najbardziej dramatycznym sytuacjom.
Z kolei rodzina Petrycych musi zmagać się z problemami dnia
codziennego, co wcale nie jest takie proste. Maksymilian nie może pogodzić się
z faktem, że jego córka spodziewa się dziecka i wszystko wskazuje na to, że o
żadnym ślubie nie ma mowy i Ania po prostu zostanie panną z dzieckiem. W tej
kwestii Petrycy jest tradycjonalistą o konserwatywnych poglądach i dlatego nie
potrafi przyjąć do wiadomości, że czasy się zmieniły i młode pokolenie myśli
teraz zupełnie inaczej. W dodatku Maksymilian popada także w konflikt ze swoim
starszym synem. Chodzi tutaj głównie o różnicę w poglądach. Ten spór bardzo źle
znosi Marysia, lecz nic nie może zrobić, ponieważ obaj mężczyźni są niezwykle
uparci i każdy z nich posiada inną wizję świata. Wiele też wskazuje na to, że
Maksymilian i Maria będą musieli zadbać o swoje małżeństwo, ponieważ jeśli tego
nie zrobią może dojść nawet do jego rozpadu. Czy im się to uda? Czy miłość
wystarczy, aby móc zawalczyć o związek? A może jest ktoś trzeci, kto tylko
czeka na to, aby ich małżeństwo się rozpadło? Co też takiego wydarzyło się w Niemczech rok temu? Czy Maksymilian faktycznie interesował się tam jedynie poznaniem prawdy o sobie, czy może było coś więcej?
Polski leśny partyzant Fotografia przedstawia Zdzisława de Ville'a ps. Zdzich, członka AK oddziału Jędrusie. (lata 40. XX wieku) źródło: Archiwum Fotograficzne Stefana Bałuka |
Tym razem realia lat 90. XX wieku przedstawione są bardzo
wiarygodnie. Na każdym kroku widać, że Polska zaczyna odżywać po długich latach
komunizmu. Oczywiście są też ludzie, którzy nie potrafią pozbyć się dawnych
przyzwyczajeń i nadal żyją przeszłością. Moim zdaniem Bezimienni to
przede wszystkim powieść o tych, którzy zostali pominięci w dokumentach czy
innych przekazach, a którzy w czasie drugiej wojny światowej poświęcili życie,
walcząc z wrogiem o wolność. Ta książka to swego rodzaju hołd oddany takim
właśnie ludziom. Dobrze jest jednak zacząć czytać historię rodu Petrycych od
pierwszego tomu, bo choć obydwie części opowiadają o innych wydarzeniach, to
jednak stanowią jedną całość, która daje czytelnikowi pełny obraz losów
rodziny.
Na koniec chciałabym także zwrócić uwagę na opowiadanie,
którego autorką jest Monika Karpowicz. Nosi ono tytuł Żelazna obrączka i
zostało dołączone do książki jako najlepsze spośród zgłoszonych w ramach
konkursu ogłoszonego z okazji premiery powieści Pokochałam wroga. Konkurs
nosił nazwę Wojenna miłość. Opowiadanie ukazuje zatem tragiczną miłość młodych
ludzi żyjących w naprawdę trudnej rzeczywistości. To Aldona i Staszek, którzy
zostają rozdzieleni w dramatycznych okolicznościach. Akcja rozgrywa się tuż po
wojnie we wsi Giby. W pewnym momencie czytelnik odnosi jednak wrażenie, że to,
co wtedy się działo, jest już tylko w pamięci Aldony, która wspomina Staszka i
partyzantów (leśnych), którzy walczyli najpierw przeciwko hitlerowcom, a potem –
w latach stalinizmu – stawiali zbrojny opór okupacji radzieckiej. Ukrywali się
w lasach, a mieszkańcy okolicznych wiosek – nawet pod groźbą kary śmierci –
zaopatrywali ich w żywność, a czasami udzielali schronienia w swoich domach czy
gospodarstwach. To byli chłopcy z reguły znani miejscowej luności, lecz dla bezpieczeństwa nikt głośno o nich nie mówił. I to właśnie o nich
pisze Monika Karpowicz w swoim wzruszającym opowiadaniu. Natomiast tytułowa
żelazna obrączka stanowi tutaj symbol miłości, której nawet śmierć nie zdoła
zniszczyć. Może kiedyś powstanie z tego coś poważniejszego, na przykład powieść?
Temat jest naprawdę bardzo dobry i szkoda byłoby go zamknąć jedynie w krótkiej
formie literackiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz