sobota, 1 września 2012

Zawsze interesował mnie problem zaginięć...




LITERAT WRZEŚNIA 2012



ROZMOWA Z MAŁGORZATĄ WARDĄ

Pisarka, malarka, rzeźbiarka. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych oraz laureatką kilku konkursów literackich. Jej prozatorskim debiutem była książka „Dłonie” wydana w roku 2005. Również w 2005 roku, wspólnie z malarzem Marcinem Kędzierskim, założyła Grupę Miejską, która zajmuje się komentowaniem miasta. Napisała także kilka tekstów dla zespołu „Farba”.


Agnes Anne Rose: Małgosiu, witam Cię bardzo serdecznie na swoim blogu i dziękuję za przyjęcie mojego zaproszenia do wywiadu i tym samym zostania Literatem Września 2012. W tym roku ukazała się Twoja najnowsza powieść pod tytułem „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele”, traktująca o kwestiach niezwykle trudnych i bolesnych, ponieważ dotyczących krzywdzenia ludzi młodych. Zastanawia mnie, czym kierowałaś się, opisując tę historię. Czy chciałaś w ten sposób zwrócić uwagę społeczeństwa na dramat tych, którzy nie potrafią się samodzielnie obronić?

Małgorzata Warda: Witaj, Agnieszko, przede wszystkim dziękuję za zaproszenie i zainteresowanie moją osobą. Faktycznie, „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” jest książką, o której mam nadzieję, że nie uda się Czytelnikom zbyt łatwo zapomnieć. Przyznam, że to jedna z trudniejszych dla mnie powieści. Gwałt i przemoc to niezwykle delikatne tematy, gdzie łatwo o banał, moralizatorstwo albo epatowanie cierpieniem. Nie chciałam tego, pragnęłam postawić przed Czytelnikiem pytania i zmusić go, by rozejrzał się wokół i dostrzegł te osoby ze swojego otoczenia, które być może są takimi moimi książkowymi Aaronami i Aniami. Jestem bardzo szczęśliwa, kiedy dostaję wiadomość, że to mi się udało. Pytasz, co zainspirowało mnie do napisania tej powieści. Myślę, że chłopiec, którego miałam w swojej grupie, gdy wiele lat temu byłam opiekunką kolonijną. Ale także moja wcześniejsza powieść „Nikt nie widział, nikt nie słyszał”. Tam po raz pierwszy poruszyłam bolesny temat przemocy i czułam się tak, jakbym uchyliła odrobinę drzwi i ani ich nie zamknęła, ani nie zajrzała do wnętrza, które odsłoniły.

AAR: Koszmar przemocy domowej i molestowania seksualnego, a nawet pozbawianie życia przez najbliższych to problemy, o których bardzo często słyszy się w mediach w ostatnim czasie. Teoretycznie powinno być tak, że im więcej o czymś mówimy, tym problem powinien stopniowo zanikać. Jednak, obserwując rzeczywistość mam wrażenie, że dzieje się odwrotnie. W związku z tym, czy jest w ogóle sens skupiać się na tak dramatycznych życiowych problemach, skoro ci, do których powinno dotrzeć przesłanie, zupełnie nie zwracają na nie uwagi, koncentrując się jedynie na własnych dylematach? Może lepiej zacząć pisać o sprawach przyjemnych, które nie wymagają od odbiorcy zbyt wiele?

MW: Aj, teraz to wyraziłaś sąd większości wydawców, którzy wolą wrzucić na rynek książkę lekką i przyjemną niż trudniejszy temat (śmiech). Nawet nie wiesz, jakie problemy miałam z tym, by „Dziewczynka…” poszła do druku! Trudno w to uwierzyć, szczególnie, gdy ma się na swoim koncie sześć pozycji, ale niestety w Polsce wszystko jest możliwe, nawet stwierdzenie, że powieść jest bardzo dobra, ale się nie sprzeda. Książki lekkie lepiej się sprzedają i łatwiej się je pisze. Ciekawi mnie to. Przyznam, że kiedy borykałam się ze znalezieniem wydawcy, przychodziły mi do głowy różne myśli, w tym też bliska byłam napisania romansu fantasy i nie wykluczam takiego rozwiązania na przyszłość. Każdy z nas ma przecież w życiu czas, gdy chce po ciężkim dniu zagłębić się w fotelu i poczytać coś, co go rozbawi i nie zajmie wiele miejsca w jego głowie. Innego jednak dnia i taką, na Boga, mam nadzieję ktoś jednak ma ochotę przeczytać o czymś, co głębiej poruszy. Na razie jednak, bez względu na to, czym nasyca się rynek książkowy, chciałabym pozostać przy literaturze z przesłaniem.

AAR: Decydując się na pisanie o dramatach ludzi młodych, na pewno liczysz się z tym, że będziesz musiała zwrócić szczególną uwagę na ich psychikę, która jest szczególnie delikatna i diametralnie różni się od stanu umysłu dorosłego człowieka mającego za sobą już pewne życiowe doświadczenia. Jak sobie z tym radzisz?

MW: Udaję, że znowu mam siedemnaście lat, co jest niesamowicie przyjemne! Jednak tak na poważnie, nie mam z tym kłopotów. Pisząc „Dziewczynkę…” albo kreując Agnieszkę w „Nikt nie widział nikt nie słyszał” kierowałam się swoją intuicją. Mam dar łatwego wejścia w skórę osoby, która doznaje czegoś, czego ja nigdy nie przeżyłam, a młodzi ludzie i ich problemy są mi jakoś wyjątkowo bliscy. Oczywiście pisząc o młodym bohaterze takim jak Aaron w mojej ostatniej powieści, słuchałam młodzieżowej muzyki, oglądałam kultowe dla młodzieży filmy i można było mnie spotkać na boisku, gdzie z koszulką z zespołem Muse grałam w kosza (śmiech). Było to jednak głównie niesamowicie przyjemne i nie odczuwałam tego w ogóle jako problemu. Czasem, jeśli sobie z czymś nie radzę, życie ułatwia mi moja dyżurna pani psycholog, Ilona Powierz-Marciniak. Jednak ją wolę wykorzystać do tworzenia portretów psychologicznych, ale pod kątem traumy przeżytej przez moich bohaterów albo zrozumienia zależności między nimi, ponieważ na takim polu łatwo o błąd.

AAR: Podczas promocji książki „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” dziennikarze określili Cię fachowcem od zaginięć. Nagłe tajemnicze zniknięcia młodych ludzi to wątek główny zarówno wspomnianej powyżej powieści, jak i historii opisanej w „Środku lata”. O problemie tym wspominasz także w „Ominąć Paryż”. Interesuje mnie, skąd w ogóle wziął się u Ciebie pomysł na fabułę tak ciężką pod względem emocjonalnym?

MW: Zawsze interesował mnie problem zaginięć, nie potrafię przejść obojętnie obok plakatów z twarzami zaginionych ludzi i wydaje mi się bardzo prawdziwe powiedzenie, że lepsze są złe wiadomości, niż ich brak. Dlatego tak bardzo przeraża mnie myśl o tym, że ktoś może zniknąć bez śladu. Że można nie wiedzieć, gdzie on się znajduje, czy cierpi, czy było to zamierzone działanie i czy w ogóle żyje. Wiem, że strach najlepiej jest oswoić. Stąd powieści, które wymieniłaś. Obecnie po raz kolejny sięgnęłam po tematykę zaginięć, ale w zupełnie nowy sposób i mam nadzieję, że już w przyszłym roku będzie można zobaczyć efekty mojej pracy.

AAR: W powieści pod tytułem „Środek lata” poruszyłaś problem kazirodztwa. Nie obawiałaś się, że kiedy książka zostanie już wydana niektórzy czytelnicy będą wręcz oburzeni jej tematyką, a ich antypatia skupi się właśnie na Tobie i zostaniesz okrzyknięta jako autorka pisząca o rzeczach brudnych i złych?  Bo przecież w naszym społeczeństwie bardzo często jest tak, że odwracamy wzrok od spraw, które wydają nam się niewygodne albo zwyczajnie wstydzimy się o nich mówić, choć wiadomo, że istnieją.

MW: To, że zostanę okrzyknięta taką autorką staje się realne z powieści na powieść, ponieważ o ile w „Ominąć Paryż” czy w „Dłoniach” pojawiają się zaczątki moich zainteresowań problematyką tabu, o tyle od powieści „Środek lata” przestałam się z tym ukrywać! Mój profesor rzeźby na ASP, Jan Kucz, powiedział kiedyś, że bardzo łatwo jest krzyczeć na temat rzeczy trudnych, ale ciężko mówić o nich szeptem. I, że łatwo kopnąć w świętość, a trudno jej dotknąć. Właśnie taką szeptaną literaturę staram się stworzyć. Nie chcę bulwersować i nie staram się wyciągać na siłę tematów, którymi mogłabym kogoś obrazić. Gdybym postawiła przed sobą takie założenie, pewnie poruszyłabym problem mniejszości seksualnych, in vitro albo napisałabym coś na temat Kościoła. Na dzień dzisiejszy wydaje mi się jednak to niemożliwe. Nie chcę w ten sposób obalać żadnej świętości, interesują mnie zwyczajni ludzie postawieni przed ekstremalnymi sytuacjami. Piszę więc o tym, co mnie interesuje i o czym sama miałabym ochotę poczytać. „Środek lata” zresztą nie powstał przypadkowo. Znałam chłopaka, który miał śliczną, przemiłą dziewczynę, a ona no cóż, okazała się jego siostrą. To właśnie z ciekawości nimi zrodziła się ta powieść i przyznam, że targały mną wielkie emocje, kiedy ją pisałam, a sam temat ciągle jeszcze mnie intryguje.

AAR: W 2005 roku zadebiutowałaś powieścią pod tytułem „Dłonie”. Jednak tak naprawdę już rok wcześniej Czytelnicy mieli możliwość przeczytać „Bajkę o Laleczce” wydaną w zbiorze zatytułowanym „Wesołe historie”. Większość autorów przyznaje, że swoje pierwsze kroki w pisarstwie zaczynało stawiać jeszcze w latach dzieciństwa. Jak było w Twoim przypadku? Czy był obok Ciebie ktoś, kto szczególnie wpłynął na Twoją decyzję dotyczącą kariery literackiej?

MW: Mam wiele szczęścia w życiu i ktoś tam na górze na pewno nade mną czuwa, ponieważ nie mając przy sobie osób, które umiałyby mną pokierować i nie znając wcześniej świata wydawców, stałam się pisarką. Wcześniej pisałam dla siebie, dla przyjaciół, rodziny i do szuflady, aż przyszedł moment, gdy postawiłam kropkę po ostatnim zdaniu w „Dłoniach” i zapragnęłam, by inni ludzie poznali historię książkowej Julii. To był pierwszy raz, gdy wysłałam plik z powieścią do wydawcy. Oczywiście byłam pewna, że u tych największych nie ma sensu nawet próbować, więc dałam ją początkującemu wydawnictwu. Tak wszystko się zaczęło. A potem było już tylko lepiej. Rodzice, Siostra, Mąż i Przyjaciółki wspierali mnie we wszystkich decyzjach i do dzisiaj czytają wszystko, co wyjdzie spod mojej ręki. Biedna Dorotka, z którą pracuję, całe dnie wysłuchuje tysiąca moich pomysłów i szuka rozwiązań dla moich książek! Obecnie męczę ją kwestiami zjawisk paranormalnych, ponieważ to o nich teraz piszę.




AAR: Można by przyjąć, że tak naprawdę zaczynałaś jako bajkopisarka. W związku z tym, czy nigdy nie myślałaś, aby dalej pójść tą drogą i pisać dla dzieci?

MW: „Bajka o Laleczce” jak na razie to mój pierwszy i jedyny krok w stronę dziecięcego świata. Mój mąż zawsze, gdy mówię, że teraz napiszę coś dla dzieci albo dla młodzieży odpowiada: No tak, tym razem masakra rozegra się w szkole albo w przedszkolu. Bajka powstała dawno temu, całkiem przypadkowo i kiedy wysłałam ją na konkurs Radia Wrocław, gdy jakiś czas później kurier przyniósł mi karton z nagrodami byłam zaskoczona. Po paru latach przypomniałam sobie o niej i wysłałam ją do Wilgi. Udało się. Obecnie mam prawie pięcioletnią córeczkę i ona uwielbia wieczory, gdy kładziemy się obok siebie i wspólnie tworzymy bajki. Może kiedyś je spiszę, albo może napiszę jakąś książkę z myślą o niej i spróbuję ją wydać. Nie wiem tego. Na dzień dzisiejszy mam trochę planów dotyczących powieści i dziennikarstwa, więc nie mówię nie.

AAR: Małgosiu, jesteś osobą niezwykle uzdolnioną pod względem artystycznym. Przypuszczam, że tkwią w Tobie także inne ukryte przed światem umiejętności. Rzeźbisz, malujesz, piszesz. W związku z tym, powiedz mi, na ile rzeźba i malarstwo pomaga Ci w pisaniu? Czy te trzy umiejętności harmonizują się u Ciebie w jakiś sposób, czy może każda z nich funkcjonuje oddzielnie?

MW: Dziękuję, Agnieszko za miłe słowa, ale nie przeceniałabym swoich zdolności. Lubię malować i kocham rzeźbić, ale obecnie w tej materii skupiam się raczej na zleceniach dla klientów. Wydaje mi się, że piszę trochę tak, jakbym malowała, a w malarstwie czasem wykorzystuję bohaterki moich książek. Ale to tylko takie smaczki. Jeślibym miała mówić, że sztuki artystyczne jakkolwiek wpłynęły na moją pisarską twórczość, to chyba najbardziej poprzez fabułę. W „Dłoniach”, w „Nie ma powodu, by płakać” i „Czarodziejce” wyrzucałam z siebie historie artystów i ich problemy i starałam się udokumentować ten barwny i magiczny świat. Obecnie od tego odchodzę, ale pisząc, mam przed oczami obrazy, tyle, że coraz częściej zmierzają w kierunku tych filmowych, a nie takich, które tworzy się na płótnie.

AAR: Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy Twoim wykształceniu. Zauważyłam, że większość Twoich bohaterów to także osoby ściśle związane ze środowiskiem artystycznym. Czy mam rozumieć, że wolisz pisać o czymś, co znasz z autopsji, ponieważ wtedy historia, którą opisujesz jest bardziej wiarygodna?

MW: Na pewno tak właśnie jest, jak mówisz, ale obecnie sprawia mi przyjemność, kiedy wcielam się w kogoś pracującego w zawodzie, o którym nic prawie nie wiem. Wówczas muszę zgłębić tę profesję, nauczyć się jej i porozmawiać z kimś, kto ją uprawia to bardzo przyjemny element pisarstwa, kiedy podchodzę do niego jak do doktoratu. Być może też wyczerpałam już swoją potrzebę tworzenia bohaterów artystów. Był jednak czas, że chciałam pisać o nich, ponieważ wydawało mi się, że w tym temacie mogę bardzo wiele powiedzieć.

AAR: Małgosiu, jesteś także autorką kilku tekstów do piosenek zespołu Farba. Czy z uwagi na fakt, że posiadasz niezwykle artystyczną duszę, myślałaś kiedykolwiek, aby spróbować swoich sił także w śpiewaniu?

MW: Oj, Agnieszko, wyrzuć ten pomysł z pamięci! Artystyczna dusza nie oznacza dobrego słuchu ani ciekawego głosu. Uwierz mi, że nie chciałabyś słuchać mojego wykonania, już nawet moja córeczka zapytała, gdy śpiewałam jej kołysankę: mamusiu, czy musisz śpiewać całą? Ale chętnie podjęłabym się napisania tekstów dla innych zespołów, ponieważ jest to ciekawe i bardzo przyjemne doświadczenie. Takie myślenie skrótami.

AAR: Jesteś również współzałożycielką artystycznej Grupy Miejskiej. Jaki konkretnie jest cel tego przedsięwzięcia?

MW: Marcin Kędzierski, założyciel Grupy, kocha miasto i w jego obrębie widzi wiele historii, które warto opowiedzieć. Zauważa sens w prostych zjawiskach, takich jak jadący autobus, ludzie czekający na przystanku, czy człowiek sprzedający na chodniku jajka. Maluje bardzo dobre obrazy i do niektórych napisałam teksty, które w pewien sposób je dopełniały. Pytasz o sens tego działania. To rodzaj performance'u, który ma zwrócić uwagę na miejskie obrzędy i jednocześnie przybliżyć ludziom sztukę.

AAR: Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, jak wyglądałoby Twoje życie zawodowe bez pisania? Czy byłabyś w stanie odrzucić tworzenie literatury i zająć się czymś zupełnie innym?

MW: Przyznam, że kiedy miałam problemy z wydaniem „Dziewczynki…”, którą uważam za najlepszą swoją powieść, w rozpaczy wzięłam pod uwagę możliwość, żeby przestać pisać. Tłumaczyłam sobie to tym, że nie ma sensu pisać książek, skoro zrobienie tego jak najlepiej nie przynosi efektów, a przecież nie chciałabym pisać na siłę rzeczy lekkich tylko dlatego, że z wydaniem ich nie miałabym problemów. Ale to zwątpienie to był tylko moment, ponieważ żeby zagłuszyć ten problem, zaczęłam znowu pisać. Nie potrafię przestać. Nie umiem wyobrazić sobie, że kiedyś może to nastąpić, że z jakichś względów będę musiała porzucić te wszystkie światy i bohaterów, którzy żyją w mojej głowie. Myślę, że byłaby to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogłyby mi się przydarzyć. Dlatego odpowiedź na Twoje pytanie brzmi: nie, nie mogłabym zamienić tego na inne zajęcie. Na żadne, nawet najlepiej płatne. Dla mnie pisanie jest jak oddychanie.

AAR: Małgosiu, na koniec zapytam Cię o Twoje najbliższe plany wydawnicze. Wiem, że praca nad kolejną powieścią trwa, a może nawet zbliża się już do końca. Czym tym razem zamierzasz zaskoczyć swoich Czytelników?

MW: Praca jeszcze jest w powijakach, ale powoli zaczynam już ją widzieć jako całość. Faktycznie, oddam ją na jesieni panu redaktorowi, Konradowi Nowackiemu, i zobaczymy, czy mu się spodoba. Myślę, że dla Czytelników ta książka będzie takim zaskoczeniem jak okazała się być dla mnie. „Jak oddech”, bo tak brzmi jej roboczy tytuł, to historia miłości dwojga ludzi, którzy znali się od dzieciństwa do dorosłości. Kiedy chłopak znika, dziewczyna zaczyna go szukać, ale w tych poszukiwaniach zachodzi o wiele dalej niż do rozwikłania Tajemnicy. Otwiera się dla niej świat, gdzie wszystko jest możliwe, gdzie czas można dowolnie naginać, a miłość nigdy nie ma końca. Ciekawa jestem reakcji Czytelników na tę książkę, szczególnie też dlatego, że nigdy wcześniej nie skupiałam się całkowicie na relacji on-ona, a w tej powieści to główny wątek.  Przede wszystkim jednak jestem ciekawa tego, jak ją zakończę!

AAR: Serdecznie dziękuję Ci za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów wydawniczych oraz coraz większej liczby wiernych Czytelników.

MW: Dziękuję również!



Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose