niedziela, 25 września 2011

Victoria Holt – „Legenda o siódmej dziewicy”

 





Wydawnictwo: KSIĄŻNICA

Katowice 2007

Tytuł oryginału: The Legend of the Seventh Virgin

Przekład: Ewa Gorządek

 

 

Zmuszaj życie, aby układało się po twojej myśli.

 

Kiedy kilka miesięcy temu opowiadałam Wam o Drodze do raju autorstwa Victorii Holt, napisałam wówczas, że na pewno przyjdzie taki dzień, gdy ponownie sięgnę po jej powieść. I właśnie nadszedł ten moment. Tym razem, jak widzicie, jest to Legenda o siódmej dziewicy.

Ta brytyjska pisarka, nieżyjąca już od osiemnastu lat, zaś publikująca pod kilkoma pseudonimami, zasłynęła przede wszystkim jako autorka romansu przeplatanego wątkiem kryminalnym z elementami gotyku. Na podstawie tych dwóch książek, które udało mi się do tej pory przeczytać, mogę stwierdzić, że mnie osobiście twórczość Victorii Holt przypomina nieco styl Jane Austen (1775-1817). Być może Victoria pisząc wzorowała się na swojej wybitnej poprzedniczce.

Legenda o siódmej dziewicy jest typowym przykładem na to, w jaki sposób wygórowane ambicje życiowe mogą zniszczyć to, co naprawdę jest w życiu ważne, czyli miłość, przyjaźń, a nawet życie. Główna bohaterka, Kerensa Carlee, pochodzi z ubogiej, kornwalijskiej rodziny. Tracąc bardzo wcześnie rodziców, wraz z młodszym bratem, trafia pod opiekę babci, którą pieszczotliwie nazywa „babunią Bee”. Wychowując się na wsi, wciąż marzy o życiu na salonach i z utęsknieniem spogląda w kierunku posiadłości Abbas należącej od pokoleń do rodu St Larnstonów. Dodatkowo jej uwagę przyciąga legenda o siedmiu mniszkach, które w chwili słabości straciły dziewictwo, za co zostały srogo ukarane. Sześć z nich zostało zamienionych w kamień, zaś ich przełożona najprawdopodobniej została żywcem zamurowana w niszy w murze rezydencji St Larnstonów, gdzie wówczas mieścił się klasztor.

Pewnego dnia ciekawość Kerensy zwycięża. Dwunastoletnia wówczas dziewczynka udaje się do rezydencji i ukrywa się w owej tajemniczej niszy, która teraz jest już pusta, gdyż jakiś czas temu zburzono mur. Po wsi krąży pogłoska, że jeden z jej mieszkańców, Reuben Pengaster, podczas burzenia muru, zobaczył ciało zamurowanej niegdyś zakonnicy. Od tamtej pory chłopak uchodzi za szaleńca. Kerensa wie, że ludziom ze wsi nie wolno bez pozwolenia przebywać na terenie posiadłości Abbas. Dlatego też, kiedy jej kryjówka zostaje odkryta przez inne dzieci, czuje się upokorzona. Dzieci te pochodzą z bogatych i szanowanych rodzin. Wśród nich są synowie St Larnstonów, Justin i Johnny, ich przyjaciel, Dick Kimber, zwany Kimem, oraz córka pastora, Mellyora Martin. Od tej chwili pragnienie bycia damą staje się dla Kerensy obsesją. Postanawia, że zrobi wszystko, aby tak się stało. Dziewczynka nie wie, że na spełnienie tych ambicji będzie musiała jeszcze poczekać.

Po jakimś czasie do domu babuni Bee zaczyna zaglądać bieda. Kobieta trudni się leczeniem ludzi i jest uważana za szamankę, a nawet czarownicę. Potrafi przewidzieć przyszłość, zaś ludzi leczy ziołami. Natomiast kiedy nie potrafi poradzić sobie z niedostatkiem, ludzie ze wsi uznają, że widocznie nie jest zbyt dobra w tym fachu, ponieważ już dawno powinna temu zaradzić. W związku z tym, Kerensa decyduje się poszukać pracy. W tym celu udaje się na targ do Trelinket, gdzie wchodzi na platformę wraz z innymi osobami poszukującymi zatrudnienia. Jest to dla niej niesamowicie upokarzające, bo czuje się jak niewolnik wystawiony na sprzedaż. Największym przerażeniem napawa ją fakt, że będzie musiała pracować jako służąca w rezydencji St Larnstonów. Ona chce być tam damą, a nawet panią owej posiadłości, zaś za nic nie chce tam służyć! To ona pragnie tam rozkazywać, a nie, aby jej rozkazywano. Przed takim losem w ostatniej chwili ratuje ją córka pastora, która proponuje jej pracę na plebanii bez wcześniejszego porozumienia z ojcem. Tak naprawdę dziewczyna robi to z litości. Doskonale wie, że jej ojciec z trudem wiąże koniec z końcem, w związku z czym dodatkowy pracownik jest zbędny. Niemniej, ostatecznie udaje jej się przekonać ojca i od tego momentu dziewczyny zostają przyjaciółkami.

Pomimo pracy na plebani, Kerensa wciąż tęsknie spogląda w stronę posiadłości Abbas. Zazdrości przyjaciółce, że ta jako lepiej urodzona jest częstym gościem w rezydencji. Pewnego dnia Mellyora otrzymuje zaproszenie od St Larnstonów na przyjęcie wydawane z okazji ślubu ich starszego syna, Justina. Pomimo że cierpi, gdyż praktycznie od zawsze kocha Justina, nie odmawia pójścia tam. W dodatku ma jej towarzyszyć ojciec. Jednak, gdy pastor nie czuje się na siłach, aby uczestniczyć w owym balu, dziewczyna praktycznie przemyca tam Kerensę. Zadanie jest ułatwione, ponieważ jest to bal maskowy i nikt tak naprawdę nie wie, kto kryje się za daną maską. Dla Kerensy ten bal staje się punktem zwrotnym w jej życiowej karierze zostania damą i panią w Abbas.

Jak napisałam na początku, powieść stanowi przykład tego, jak łatwo, będąc zaślepionym przez chore ambicje, można zniszczyć życie nie tylko sobie, ale także innym. Kerensa robi to i nawet nie czuje z tego tytułu wyrzutów sumienia. Miarą jej szczęścia jest egzystowanie w rezydencji St Larnstonów i nic poza tym się nie liczy. Do swojego wyimaginowanego szczęścia dąży dosłownie po trupach. Nie przeszkadza jej małżeństwo bez miłości, ani też fakt, że podstępem z drogi usunęła prawowitego dziedzica posiadłości. Stara się układać wszystkim życie według własnej koncepcji. Jest wściekła na brata, który w jej mniemaniu powinien był zostać lekarzem, a jest tylko zwykłym wiejskim weterynarzem. Wydaje się, że zapomniała przed jakim upokorzeniem uratowała ją wiele lat wcześniej Mellyora. Gdyby nie przyjaciółka, Kerensa z pewnością nadal byłaby analfabetką i pracowała jako służąca. Natomiast teraz role się odwróciły i to przyjaciółka jest jej służącą.

Dla Kerensy liczy się tylko ona sama i jej syn, któremu już planuje życie, choć dziecko dopiero co przyszło na świat. Można przypuszczać, że Kerensa praktycznie pozbawiona jest ludzkich uczuć. Nawet śmierć bliskich osób nie wywołuje u niej żadnych, adekwatnych do sytuacji, emocji. Jedyną osobą, o której myśli ciepło jest Dick Kimber. Pewnego dnia Kerensa staje twarzą w twarz z ogromnym niebezpieczeństwem. Dopiero to wydarzenie sprawia, że dziewczyna zaczyna inaczej patrzeć na życie. W dodatku już wie, że życia tak naprawdę nie można zaplanować ani sobie, ani innym, gdyż ono pisze własny scenariusz.

Przyznaję, że Kerensa okropnie mnie denerwowała. Nie lubiłam jej od samego początku. Takie wyrachowanie i życie kosztem innych jest dla mnie nie do przyjęcia. Myślę, że ten fakt stanowi jedynie o tym, iż Victoria Holt była znakomitą pisarką. Jedyną rzeczą, która mnie trochę rozczarowała było to, że nie umiałam jednoznacznie stwierdzić w którym wieku dzieje się akcja powieści. Nigdzie nie było na ten temat wzmianki. Nie wiem, czy był to wczesny wiek XX, czy może XIX. Pozostało mi jedynie domyślanie się na podstawie pewnych charakterystycznych detali. Myślę, że książka jest godna uwagi. Polecam ją zwłaszcza tym osobom, które cenią sobie klimaty Jane Austen.





sobota, 24 września 2011

Najwybitniejsi pisarze z Ameryki






Bardzo trudno jest wybrać jednego pisarza, który będzie najlepiej reprezentował literaturę amerykańską. Przeciętny czytelnik zazwyczaj kojarzy ją z takimi nazwiskami, jak:

1.      Mark Twain (właśc. Samuel Langhorne Clemens; 1835-1910)
2.      Jack London (właśc. John Griffith Chaney; 1876-1916)
3.      Francis Scott Fitzgerald (1896-1940)
4.      Margaret Mitchell (1900-1949)
5.      Irwin Shaw (właśc.  Irwin Gilbert Shamforoff; 1913-1984)
6.      Joseph Heller (1923-1999)
7.      Kurt Vonnegut (1922-2007)
8.      Ken Kesey (1935-2001)
9.      Jerome David Salinger (1919-2010)
10.  John Updike (1932-2009)

Jak dotąd dziewięcioro Amerykanów otrzymało Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Wśród nich są:

1.      Sinclair Lewis (1930)
2.      Eugene O’Neill (1936)
3.      Pearl Buck (1938)
4.      William Faulkner (1949)
5.      Ernest Hemingway (1954)
6.      John Steinbeck (1962)
7.      Saul Bellow (1976)
8.      Isaac Bashevis Singer (1978)
9.      Toni Morrison (1993)

Ponieważ nie sposób w jednym wpisie scharakteryzować tylu wybitnych amerykańskich literatów, zdecydowałam się na wybór trzech z nich, których zasługi w dziedzinie literatury są, moim zdaniem, najbardziej istotne.

Sinclair Lewis (1885-1951)

Sinclair Lewis był pierwszym Amerykaninem, który otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Był on jednym z przedstawicieli ruchu o nazwie Bunt wsi (z ang. Revolt from the village), zaś jego sukces jako powieściopisarza wynikał z tego, iż niezwykle trafnie potrafił przedstawić w sposób satyryczny amerykańską klasę średnią. Prace Lewisa wyrażają stosunek do buntu przeciwko życiowym ograniczeniom, stagnacji oraz dusznej atmosferze amerykańskiej prowincji pierwszej dekady dwudziestego wieku. Pisarz, pochodząc ze środkowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, często odwoływał się do tak zwanego serca Ameryki, zamieszkiwanego przez ciężko pracujących, lecz konserwatywnych, ograniczonych, nudnych, ale mimo tego zadowolonych z siebie ludzi.

Powieść Lewisa pod tytułem Babbitt zazwyczaj uznawana jest jako jedna z jego najlepszych prac. Główny bohater powieści, Babbitt, to przedsiębiorca z małego miasta. Jest on typowym przedstawicielem amerykańskiej klasy średniej z jej ograniczeniami i wadami, takimi jak: hipokryzja moralna, intelektualna przeciętność, konformizm oraz poświęcenie dla robienia pieniędzy. Chociaż bohater buntuje się przeciwko banalności dnia codziennego, to jednak nie jest zdolny uciec przed ograniczeniami i konwencjami, panującymi w jego klasie społecznej. W satyryczny sposób Sinclair Lewis przedstawił amerykańską klasę średnią także w innym swoim dziele zatytułowanym Ulica Główna (z ang. Main Street). Tym razem protagonistką jest ambitna absolwentka college’u, która usiłuje zreformować lokalną społeczność. Jednakże, wszystkie jej próby, aby wywołać w ludziach pewne intelektualne aspiracje, podejmowane są na próżno. Ostatecznie dziewczyna rezygnuje i również akceptuje przeciętność. W kolejnej sztandarowej powieści, pod tytułem Arrowsmith, Sinclair Lewis ośmiesza zawód lekarza, natomiast w Elmer Gentry atakuje instytucje religijne. Wydaje się, że we wszystkich swoich pracach Sinclair Lewis dokonuje abstraktu małomiasteczkowej rzeczywistości.

John Steinbeck (1902-1968)

John Steinbeck często uważany jest za typowego mieszkańca Kalifornii. Określenie to wydaje się trafne, gdyż akcje jego powieści bardzo często umiejscowione są właśnie na terenie Kalifornii. Pisarz reprezentuje realistyczny i romantyczny nurt w literaturze amerykańskiej. Jego powieści i krótkie opowiadania również zawierają symboliczne, metafizyczne i naturalistyczne elementy. We wczesnych pracach Steinbecka, na przykład w Tortilla Flat, protagoniści to ludzie szczęśliwi, wolni od chciwości na pieniądze, spontaniczni, beztroscy i żyjący według naturalnych norm etycznych. W późniejszych utworach Steinbeck coraz bardziej angażuje się w sprawy społeczne. Jego najznakomitsza powieść, Grona gniewu (z ang. The Grapes of Wrath), opowiada historię ubogich farmerów z Oklahomy, którzy podążają na Zachód do Ziemi Obiecanej, którą jest właśnie Kalifornia. Ludzie ci robią to w poszukiwaniu lepszego życia. Powieść ta stanowi główne przekonanie Steinbecka na temat kryzysu. Jest także ważnym dokumentem społecznego protestu lat trzydziestych dwudziestego wieku.

Ostatnią, poważną pracą Steinbecka jest powieść pod tytułem Na wschód od Edenu (z ang. East of Eden), będąca jednocześnie sagą rodzinną. Głównym motywem powieści jest biblijna przypowieść o Kainie i Ablu uosabiana z dobrem i złem. Steinbeck jest również autorem zbioru krótkich opowiadań pod tytułem Pastwiska niebieskie (z ang. The Pastures of Heaven) oraz noweli zatytułowanej Myszy i Ludzie (z ang. Of Mice and Men). Pomimo że nie wszyscy krytycy uważają Steinbecka za geniusza literatury, to jednak zgadzają się, że John Steinbeck z pewnością był wspaniałym pisarzem posiadającym dar opowiadania.

Ernest Hemingway (1899-1961)

Całe życie Ernesta Hemingwaya było jedną wielką przygodą. Jako dziennikarz wiele podróżował. Brał udział zarówno w I wojnie światowej, jak i w wojnie domowej w Hiszpanii. Jego prace literackie często odzwierciedlają bogate doświadczenia samego pisarza. Pierwsza powieść Hemingwaya pod tytułem Słońce też wschodzi (z ang. The Sun Also Rises), umieściła go wśród pisarzy znanych jako Stracone pokolenie (z ang. The Lost Generation). W powieści autor uchwycił przede wszystkim duchowe okaleczenie oraz rozczarowanie powojennym pokoleniem. Z kolei Pożegnanie z bronią (z ang. A Farewell to Arms) to powieść opowiadająca o I wojnie światowej, która odkrywa bestialstwo i bezcelowość samego faktu wojny. Natomiast powieść zatytułowana Komu bije dzwon (z ang. For Whom the Bell Tolls) jest historią Amerykanina walczącego w Hiszpanii. Powieść ta stanowi potwierdzenie poglądu Hemingwaya, że śmierć jest słuszna, ale jedynie w imię idei. Humanistyczne kredo pisarza zostało w pełni wyrażone w krótkim opowiadaniu pod tytułem Stary człowiek i morze (z ang. The Old Man and the Sea), gdzie wyraża przekonanie, że człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać. Historia walki starego rybaka z marlinem stanowi największe osiągnięcie literackie Hemingwaya. Symbolicznie przyjmuje się, że dzieło to jest uniwersalną opowieścią o ludzkim życiu.

Należy pamiętać, że siła wyrazu ekspresji Hemingwaya została osiągnięta dzięki charakterystycznie napiętemu oraz delikatnie powściągliwemu językowi dziennikarskiemu pozbawionemu kwiecistych określeń i złożonej struktury zdań. Ernest Hemingway popełnił samobójstwo w 1961 roku. Niemniej, jego prace wciąż sprawiają, że jest on nieśmiertelny. Wraz z Williamem Faulknerem uznawany jest za najznakomitszego amerykańskiego pisarza.







wtorek, 13 września 2011

Ken Follett – „Człowiek z Sankt Petersburga”

 





Wydawnictwo: ALBATROS

Warszawa 2010

Tytuł oryginału: The Man From St. Petersburg

Przekład: Andrzej Szulc

 

Mam wrażenie, że w literaturze zarówno polskiej, jak i światowej wiele miejsca poświęca się tematyce II wojny światowej, zapominając jednocześnie o tym, że dokładnie dwadzieścia pięć lat wcześniej rozpoczęła się I wojna światowa. Na pewno o tym fakcie nie zapomniał Ken Follett, pisząc powieść pod tytułem Człowiek z Sankt Petersburga. Krążą zdania, że powieść ta nie jest najwyższych lotów, a sam autor nie za bardzo się do niej przyłożył. Osobiście nie mogę podzielić tych opinii, ponieważ na dzień dzisiejszy nie mam porównania, jeśli wziąć pod uwagę inne powieści tego autora. Prawdę powiedziawszy Człowieka z Sankt Petersburga przeczytałam przez przypadek. Już wcześniej wiedziałam, że Ken Follett bardziej przemawia do mężczyzn, aniżeli do kobiet. Poza tym, od jakiegoś czasu bardzo polecano mi Filary ziemi właśnie jego autorstwa. I to dokładnie tej książki poszukiwałam, kiedy wybrałam się na książkowe zakupy. Niestety w księgarni pewna bardzo miła pani powiedziała mi, że Filarów ziemi nie posiadają, ale może polecić mi Człowieka z Sankt Petersburga. Ostatecznie przekonała mnie do zakupu. I tak oto opowieść o rosyjskim zamachowcu trafiła w moje ręce. 

Akcja powieści rozgrywa się w Anglii tuż przed wybuchem I wojny światowej. Jest rok 1914, a Europa żyje w coraz większym strachu. W zastraszającym tempie rośnie potęga militarna Niemiec. W związku z tak wielkim zagrożeniem Winston Churchill (1874-1965), pełniący wówczas funkcję Pierwszego Lorda Admiralicji, za wszelką cenę pragnie zawrzeć tajny sojusz wojskowy z carską Rosją. W tym przedsięwzięciu gorliwie wspiera go lord Stephen Walden. Aby ów sojusz doszedł do skutku, na rozmowy do Londynu przyjeżdża specjalny wysłannik cara, Aleksy Orłow. Młody Orłow jest jednocześnie siostrzeńcem żony lorda Waldena, Lidii. Kobieta pochodzi z Sankt Petersburga i od dziewiętnastu lat jest żoną Stephena. Niemniej przez cały ten czas głęboko skrywa tajemnicę swojej młodości. Wydaje się, że Waldenowie są szczęśliwą rodziną, opływającą w bogactwie. Uczestniczą w szeregu przyjęciach, wydawanych przez najwyższe głowy w państwie, natomiast ich osiemnastoletnia córka Charlotte, właśnie wkracza na salony.

Podpisaniu traktatu pomiędzy Anglią a Rosją stanowczo sprzeciwiają się rosyjscy anarchiści, którzy przebywają w tym czasie na wygnaniu w Szwajcarii. Jednym z najbardziej zagorzałych anarchistów jest Feliks Krzesiński. Kiedy na jednym ze spotkań pada propozycja zabójstwa Aleksego Orłowa, to właśnie Feliks zgłasza się do wykonania tego zadania. Jest to misja niezwykle niebezpieczna, jednak Krzesiński, mając za sobą tortury w osławionej twierdzy Pietropawłowskiej oraz pobyt na Syberii, zatracił w sobie uczucie strachu. Czterdziestoletni zamachowiec doskonale wie, że śmierć księcia Orłowa sprawi, iż wszelkie negocjacje pomiędzy Anglią a Rosją zostaną natychmiast zerwane, co odmieni losy rychłej wojny. Sądzi, że dzięki temu w Rosji wybuchnie rewolucja.

Feliks udając się w podróż do Londynu nie wie jeszcze, że wraz z nią powróci przeszłość, a on sam, wbrew sobie, zacznie na nowo stawać się człowiekiem, a nie jak do tej pory jedynie maszyną do wykonywania niebezpiecznych zadań, w trakcie których bez mrugnięcia okiem jest w stanie pozbawić innych życia. To właśnie podróż do Londynu doprowadzi do tego, iż na jego drodze ponownie stanie kobieta z przeszłości oraz dziecko, o którym do tej pory nie miał pojęcia. Po pierwszej nieudanej próbie zamachu, na Feliksa Krzesińskiego rozpoczyna się obława. Scotland Yard depcze mu po piętach, a on z dnia na dzień traci nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale przede wszystkim zatraca w sobie cechy, które do tej pory były niezbędne przy jego profesji, czyli odwagę, bezwzględność, brutalność.

Myślę, że o powieści Człowiek z Sankt Petersburga można z całą pewnością rzec, iż jest ona przykładem na to, jak może zmienić się człowiek pod wpływem świadomości, że ma rodzinę i ma dla kogo żyć. Spójrzmy na Feliksa. Z jednej strony bezwzględny morderca, a z drugiej ojciec z ogromnymi wyrzutami sumienia. Ta wewnętrzna walka jest tak wyraźna, że w pewnym momencie czytelnik może odnieść wrażenie, iż bohater nie podoła obranemu zadaniu.

Na uwagę zasługuje również osoba lady Charlotte Walden. Dziewczyna pochodzi z arystokratycznej rodziny, niemniej czuje się w niej niesamowicie ograniczana. Stopniowo odkrywa, że przez całe życie rodzice jedynie ją okłamywali. Dlatego też wzbiera w niej bunt nie tylko przeciwko nim, ale również przeciwko panującej rzeczywistości. W pewnym momencie jawnie zaczyna bratać się z popularnymi w tamtym okresie tak zwanymi sufrażystkami, czyli kobietami domagającymi się prawa do głosowania. Dziś o takich kobietach mówimy feministki. Ich protesty objawiały się nie tylko poprzez jawne demonstracje uliczne, które były natychmiast tłumione przez policję, niekiedy nawet w sposób krwawy. Sufrażystki, trafiając do więzienia nadal protestowały nie przyjmując pokarmów, co doprowadzało do tego, że były karmione siłą, a to z kolei uznawane było jako torturowanie kobiet. Zdarzało się, że podczas balów debiutantek w Pałacu Buckingham młode kobiety sympatyzujące z sufrażystkami wytykały królowi owe więzienne tortury. Dodam, że w momencie, gdy Charlotte Walden rozpoczyna swój bunt, na swojej drodze spotyka Feliksa Krzesińskiego. Niestety ta znajomość przynosi tragiczne skutki.

Myślę, że książka jest godna uwagi, choćby z tego powodu, iż wyraźnie przedstawia realia Wielkiej Brytanii z początków XX wieku. Czytelnik dowiaduje się jak wyglądało życie zarówno zwykłych ludzi, jak i klasy rządzącej. Powieść zaliczana jest do klasycznego thrillera historyczno-szpiegowskiego. Czy to jest thriller? Sama nie wiem. Nie przeczę, że są obecne emocje, bo tak naprawdę nie wiemy czy Feliksowi uda się w końcu zamordować księcia Orłowa, czy może poniesie w tej kwestii sromotną klęskę i ostatecznie trafi do więzienia, albo co gorsza zostanie skazany na karę śmierci. Barwną postacią jest także Lidia Walden. Jej skrywana od lat tajemnica w końcu wychodzi na jaw, lecz nie dlatego, że sama pragnie wreszcie pozbyć się tego brzemienia. W pewnym momencie to okoliczności zmuszają ją do wyjawienia prawdy.

Podobnie jak w przypadku Cienia wiatru C.R. Zafóna, tutaj również czytelnik może zacząć zastanawiać się nad autentycznością opowiedzianej przez Kena Folletta historii. Oprócz tego, że pojawiają się tutaj rzeczywiste postacie historyczne, bo chociażby Winston Churchill, czy też premier Wielkiej Brytanii, Herbert Henry Asquith, wspomniana jest również osoba Margaret Thatcher. Natomiast najbardziej dający do myślenia jest epilog, a konkretnie następujące jego fragmenty:

Charlotte wciąż żyje. Mieszka w domku, który niegdyś stał na terenie folwarku. Domek ten jej ojciec postawił swojemu rządcy, właściwie jest to obszerny i solidny dom, jasny i wygodnie umeblowany. Tam, gdzie kiedyś rozciągały się pola, wybudowano ostatnio osiedle mieszkaniowe, ale Charlotte to nie przeszkadza, ponieważ lubi być otoczona ludźmi. Walden Hall został odbudowany przez Lutyensa i należy obecnie do syna Aleksa Waldena.

Nie zajmuje się już tłumaczeniem, ale czyta teraz w oryginale „Archipelag Gułag”. Uważa Sołżenicyna za obłudnika, mimo to zdecydowana jest doczytać książkę do końca. Nie ma już najlepszych oczu i jest w stanie czytać tylko przez pół godziny rano i pół godziny po południu. Oblicza, że w tym tempie skończy ją w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat.

 Mam przeczucie, że jej się to uda.*

 

Na koniec dodam, że książka wyszła spod pióra Kena Folletta w 1982 roku.



* K. Follett, Człowiek z Sankt Petersburga, epilog. 




niedziela, 11 września 2011

Brytyjscy klasycy






W dzisiejszym wpisie postanowiłam przybliżyć Wam nieco sylwetki kilku wybitnych brytyjskich klasyków. Z literaturą polską zaczynam dopiero się oswajać i pewnie minie jeszcze jakiś czas zanim na dobre przekonam się do jej walorów. Dlatego też zdecydowałam skupić się na klasykach brytyjskich. Autorzy ci są mi bliscy przede wszystkim z uwagi na częstotliwość czytania ich utworów w oryginale podczas studiów. A oto i oni:

William Shakespeare
William Shakespeare uznawany jest za najwybitniejszego brytyjskiego dramaturga. Urodził się w Stratford-on-Avon (dystrykt w hrabstwie Warwickshire w Anglii) w 1564 roku. Do gimnazjum uczęszczał w Stratford, które znane było z wysokiego standardu nauczania. W 1582 roku ożenił się z Anne Hathway, z którą miał troje dzieci. W 1592 roku William Shakespeare opuścił rodzinę i wyjechał do Londynu. Szybko zaprzyjaźnił się z ówczesnymi wybitnymi aktorami i założył swój własny teatr Globe (Świat). Jego grupa teatralna, znana jako King’s Men (Ludzie króla), wykonywała większość sztuk napisanych przez Shakespeare’a, które jednocześnie wystawiane były na deskach Globe. William Shakespeare okazjonalnie pojawiał się na deskach teatru jako aktor, lecz znacznie lepiej radził sobie pisząc sztuki. Około 1610 roku wrócił do Stratford, gdzie w roku 1616 zmarł.

Największą zasługą Shakespeare’a, jeśli chodzi o literaturę, było wykreowanie nowej formy dramatu, która nie poddawała się regułom klasycznej poetyki. Shakespeare pisał utwory dla przeciętnego widza teatralnego. Jego sztuki były wiernym odzwierciedleniem epoki, w której żył i wyrażały zrozumienie dla każdego rodzaju ludzkich działań. Jego utwory z grubsza dzieli się na komedie, tragedie oraz dramaty historyczne. Najbardziej popularne to: Hamlet, Makbeth, Król Lear, Romeo i Julia, Wiele hałasu o nic oraz Poskromienie złośnicy. Znacznie mniej znany jest fakt, iż William Shakespeare był również jednym z najznakomitszych brytyjskich poetów. Jego Sonety posiadają nadzwyczajną siłę wyrazu, a także głębokie zrozumienie ludzkiej natury.

George Gordon Lord Byron
George Gordon Lord Byron był jednym z najwybitniejszych poetów romantyzmu. Urodził się w 1788 roku w arystokratycznej rodzinie, natomiast jego życie było burzliwe i niezwykle urozmaicone. Uważany był za buntownika, który lekceważy wszystkie społeczne konwenanse. Napiętnowany jako mężczyzna pozbawiony wszystkich moralnych norm, opuścił Anglię na zawsze w roku 1816, wiele podróżując po Europie. Zmarł z powodu gorączki w 1824 roku, walcząc o niepodległość Greków. W swoich poematach, wierszach lirycznych i dramatach, Byron stworzył typ bohatera romantycznego, portretując podstawowe konflikty epoki. Najbardziej typowym przykładem bajronicznego bohatera był Childe Harold z poematu pod tytułem Wędrówki Childe’a Harolda. Byron jest również autorem poetyckich powieści pod tytułem Don Juan oraz Giaur, a także dramatu o tytule Manfred.

Charles Dickens
Charles Dickens był najpopularniejszych powieściopisarzem XIX wieku. Pochodził z ubogiej rodziny i nie był zbyt dobrze wykształcony. Opuścił szkołę w wieku dwunastu lat, podejmując pracę w fabryce. Jego powieści często opowiadają historie małych dzieci, które muszą ciężko pracować, aby wyrwać się z biedy. Takim właśnie przykładem jest powieść pod tytułem Oliver Twist. Charles Dickens był głównym przedstawicielem realizmu w literaturze. W swoich powieściach wyśmiewał i demaskował krzywdy społeczne oraz wszystkie kwestie godne pożałowania, które stanowiły część epoki wiktoriańskiej. Generalnie jego prace są raczej optymistyczne, przesycone humorem i sentymentalizmem. Wśród najbardziej znanych powieści Dickensa wymienia się: Klub Pickwicka, Opowieść wigilijną, Wielkie nadzieje, Opowieść o dwóch miastach, a także utwór pod tytułem David Copperfield.

Z kolei siostry Brontë (Anne, Emily i Charlotte) to najwybitniejsze pisarki XIX wieku. Urodziły się jako córki plebana. Dorastały na słabo zaludnionym i ponurym wrzosowisku hrabstwa Yorkshire. Specyficzna atmosfera tamtego miejsca wywarła ogromny wpływ na ich twórczość literacką. Siostry Brontë tworzyły pod pseudonimami, ponieważ w tamtych czasach uznawano, iż kobiety z tak zwanych dobrych domów nie powinny zajmować się pisarstwem. Było to czymś zgoła niewłaściwym. Najbardziej znaną powieścią autorstwa Anne Brontë jest Agnes Grey. Powieść tę zaliczono do tak zwanych romansów sentymentalnych.


Anne Brontë (1820-1849), Emily Brontë (1818-1848) & Charlotte Brontë (1816-1855)


Największym osiągnięciem literackim Charlotte Brontë okazała się powieść pod tytułem Dziwne losy Jane Eyre, będąca wzruszającą historią o życiu wrażliwej i niezwykle romantycznej guwernantki. Jednakże wszyscy krytycy zgodnie twierdzą, że to Emily Brontë zdobyła największą sławę spośród sióstr. Jej najsłynniejsza i zarazem jedyna powieść pod tytułem Wichrowe Wzgórza uznawana jest za arcydzieło literackie. Historia w niej zawarta opowiada o romantycznej miłości, nienawiści, pasji oraz zniszczeniu. Po latach powieść doczekała się kilku adaptacji filmowych.








piątek, 9 września 2011

P.J. Flis – „Błazen”






Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autora. Dziękuję!


Wydawnictwo: WYDAJE.PL
Bielsko-Biała 2011
E-BOOK



Dzisiaj ponownie zapraszam Was do przeczytania recenzji e-booka. Książkę, a właściwie trochę dłuższe opowiadanie, otrzymałam od samego Autora, więc nie bardzo mogłam czekać z recenzją. Podobnie jak w przypadku Trzech połówek jabłka autorstwa Antoniny Kozłowskiej, w tym przypadku również moje sumienie nie czuje się najlepiej, bo niestety recenzja nie będzie przychylna. Dlatego zanim do niej przejdę, chciałabym zaapelować do autorów, którzy pocztą elektroniczną przysyłają mi swoje dzieła. Otóż, Kochani, musicie wiedzieć, że wybierając mnie na recenzenta, powinniście spodziewać się opinii rzetelnej, gdyż ja naprawdę czytam Wasze utwory. Podobnie zresztą, jak robię to z wersjami papierowymi uznanych autorów, w związku z czym moje posty pojawiają się co kilka dni, a nie codziennie. Każdą książkę traktuję jednakowo, bez względu na jej formę. Piszę o tym dlatego, iż ostatnio przez przypadek natrafiłam na pewną dyskusję, gdzie ktoś zarzucał książkowym blogerom, jakoby zupełnie nie czytali lektur, które recenzują. Według tej osoby niektórzy jedynie przepisują opis wydawcy z tylnej okładki i wystawiają ocenę „na oko”.

Nie wiem jak robią inni i absolutnie w to nie wnikam. Ta kwestia jest prywatną sprawą każdego książkowego blogera oraz sprawą jego sumienia. Wiem jedno. Jeśli o mnie chodzi, to czytam bardzo uważnie, a następnie dokonuję dogłębnej analizy każdego utworu. Natomiast jeżeli zdarzy się, że moja opinia nie jest pozytywna, to w żadnym wypadku nie wynika to z mojej złośliwości, czy tym podobnych uczuć. Po prostu w ten sposób staram się spojrzeć na książkę jak zwykły czytelnik i wyciągnąć na światło dzienne jej niedociągnięcia, aby dany autor mógł na przyszłość nad tym popracować. Przecież to właśnie czytelnicy kreują autora. Bez nas i naszej konstruktywnej krytyki autor nie miałby po co pisać. Dlatego też oburza mnie, kiedy czytam na niektórych forach, gdzie wypowiadają się dość znani pisarze, że oni tę naszą krytykę mają, delikatnie mówiąc, w poważaniu. Kiedy o tym przeczytałam na pewnej stronie internetowej, nie ukrywam, że troszkę mnie to zdenerwowało, ponieważ z doświadczenia wiem, ile tak naprawdę rzetelna i konstruktywna krytyka może zdziałać dobrego. Dodam, że moja powieść również została poddana krytyce i właśnie wróciła od wydawcy. Muszę dokonać w niej pewnych zmian, co wcale mnie nie oburza, a wręcz przeciwnie. W związku z tym, proszę Was, Kochani Autorzy, abyście nie traktowali moich nieprzychylnych recenzji jako złośliwe uderzenie w Waszą twórczość lub zwykłe wymądrzanie się, bo tak nie jest. To tyle, jeśli chodzi o słowo wstępu. A teraz zapraszam do recenzji.

Głównym bohaterem Błazna jest Andrzej Tymiński, na co dzień pracujący jako detektyw. W chwili, gdy go poznajemy, mężczyzna pracuje nad serią tajemniczych zniknięć, jakie mają miejsce na terenie Lublina. Wszystkie uprowadzone osoby łączy jedno. Otóż, każda z nich posiada zdolności transcendentyczne. Jedną z ofiar tajemniczego porywacza staje się siostra detektywa, która potrafi przewidzieć przyszłość. Kobieta jest tuż po rozstaniu ze swoim partnerem, nie ukrywając, że fakt ten przyprawia ją o stany depresyjne.

W trakcie prowadzenia śledztwa Andrzej spotyka się ze świadkami owych porwań, zaś kiedy jego przełożony dowiaduje się, iż jedną z ofiar Błazna jest siostra podwładnego, stara się odsunąć go od śledztwa, lecz Andrzej za nic nie chce się na to zgodzić. Charakterystycznym elementem jest tutaj czarna wołga, do której porywacze pakują swoje ofiary i wywożą w nieznane miejsce. Pewnego dnia Andrzej dostrzega właśnie taki samochód i podąża jego tropem, trafiając do dawnej rzeźni. Tam samodzielnie rozprawia się z bandytami i uwalnia tych, którzy jeszcze pozostali przy życiu, w tym swoją siostrę. Niestety nie daje rady robotowi. Niemniej, wszystko kończy się happy endem.

W tym momencie powinnam wyrazić swoją opinię. Tylko, jak to zrobić, jeśli z góry wiadome jest, że nie będzie pozytywna? Może zacznę od tego, że po przeczytaniu kilku pierwszych stron, jedyną myślą, która mi się nasunęła, było skojarzenie z filmem Dzień świra. Na pewno większość pamięta ten w gruncie rzeczy smutny film, bo przedstawia dramat znerwicowanego człowieka. Wiem, że Marek Kondrat zrobił wszystko, aby doprowadzić nas do łez, będących efektem śmiechu, lecz dla mnie tak naprawdę jest to film smutny i dający wiele do myślenia. A teraz dlaczego takie skojarzenie u mnie? Ponieważ Autor wyraźnie zastrzegł sobie jakiekolwiek udostępnianie treści opowiadania na stronach internetowych, nie mogę zacytować Wam żadnego dłuższego fragmentu. Mogę jedynie napisać, że akcję opowiadania rozpoczyna scena, kiedy główny bohater wstaje rano z łóżka i odprawia codzienne rytuały, które są niemalże identyczne z tymi z Dnia świra. Natomiast kiedy przeczytałam o jedzeniu na śniadanie płatków, od razu przed oczami stanęła mi scena z filmu, w której Adaś Miauczyński rozsypuje owe płatki na podłodze w kuchni i po swojemu komentuje całe zajście. Nie umiem wytłumaczyć tego skojarzenia, ale takowe mi się nasunęło. No i oczywiście ta czarna wołga. Jest to temat niezwykle oklepany i przebrzmiały, ponieważ pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką starsi ludzie straszyli niegrzeczne dzieci ową wołgą. Mówili, że dzieci są porywane i sprzedawane „na krew”. Wiem, że drastyczne, szczególnie w stosunku do małych dzieci, ale tak było. I w tym właśnie miejscu zabrakło mi innowacji. Element stary, jak świat.

Kolejna sprawa to język. Rozumiem, że mężczyźni piszą trochę inaczej, aniżeli kobiety. Ale nadmiaru wulgaryzmów nie cierpię. A w tym opowiadaniu jest ich tak dużo, że w pewnym momencie zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy czytać dalej. Nie chodzi o to, że mam coś przeciwko takiemu słownictwu w książkach. W żadnym razie nie. Niemniej, wulgarne słownictwo, żeby robiło wrażenie i urozmaicało treść utworu, musi być użyte umiejętnie. Autor musi wiedzieć, gdzie dane słowo pasuje, a gdzie w żadnym wypadku nie powinno go być. W przypadku niniejszego opowiadania mam wrażenie, że Autor strzelał tymi wulgaryzmami na oślep, byle tylko je wstawić, co znacznie obniżyło poziom opowiadania, przynajmniej w moim mniemaniu.

Co jeszcze mnie zniesmaczyło? Otóż, było tam świadome uderzanie w kler. Rozumiem, że Autor może być na przykład ateistą, może mieć poglądy antyreligijne, ale to nie powinno objawiać się w tego typu opowiadaniach. Jeżeli ktoś chce wyrazić swoje poglądy, to powinien napisać oddzielne dzieło i tam zaznaczyć, że są to jego osobiste przemyślenia. Natomiast to, co tutaj przeczytałam było nie na miejscu. Zupełnie tam nie pasowało. Nawet jeśli Andrzej Tymiński i inni bohaterowie w koncepcji Autora nie są ludźmi religijnymi, to należało wyrazić to w inny sposób. A tak wyszedł bunt przeciwko Bogu bez ładu i składu, tak na chybił trafił. A teraz przyczepię się kwestii gramatycznej i stylistycznej. Za dużo powtórzeń w zdaniach, co w konsekwencji dało coś na kształt takiego masła maślanego.

Na koniec przejdę jeszcze do samego tempa akcji i emocji z tym związanych. Rzekomo miało być to opowiadanie grozy. Niestety, dla mnie to nie była nawet jej namiastka. Czy jest to kryminał? Raczej też nie. Na pewno w koncepcji Autora tak właśnie miało być. Ale niestety tak się nie stało. Dodam jeszcze, że na błędy literowe od jakiegoś czasu przestałam już zwracać uwagę, pomimo że w przysyłanych mi e-bookach można je porównać do ilości rodzynek w serniku. Tłumaczę to tym, że przypuszczalnie otrzymuję tekst jeszcze przed ostateczną korektą. Może się mylę, ale wolę już zostać w takiej nieświadomości niż jeszcze bardziej pogrążać Autora.

Mam nadzieję, że moja recenzja nie zniechęci Pana Piotra do dalszego tworzenia.








wtorek, 6 września 2011

Joanna Łukowska – „Nieznajomi z parku”

 






Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki. Dziękuję!


Wydawnictwo: RW2010

Poznań 2011

E-BOOK

 

Tym razem do lektury zapraszam przede wszystkim panie, chociaż z drugiej strony myślę, że panom również przydałoby się trochę wzruszeń. Książkę, o której chcę Wam dzisiaj napisać, otrzymałam już jakiś czas temu od samej autorki w formie e-booka. Wiem, że wielu z Was w tym momencie kręci nosem. Osobiście również wolę wersje papierowe, ale świat idzie naprzód i książki elektroniczne będą się do nas „uśmiechać” coraz częściej. Dlatego chcąc nie chcąc musimy się z nimi zaprzyjaźnić, bo może zdarzyć się tak, że jakaś naprawdę wartościowa lektura przejdzie nam koło nosa, tylko dlatego, że nie będziemy preferować tej formy czytania. Oczywiście najlepszym wyjściem z tej sytuacji jest zaopatrzenie się w czytnik. Po tym, jak odkryłam wiele wartościowych pozycji wydanych właśnie w formie e-booka, postanowiłam, że w tegorocznym liście do św. Mikołaja nie zapomnę wpisać czytnika do e-booków jako tego priorytetowego prezentu.

Nieznajomi z parku to debiut prozatorski pani Joanny Łukowskiej. Powieść traktowana jest jako typowy romans, ale dla mnie jest to nic innego, jak tylko powieść obyczajowa. Już wyjaśniam dlaczego. Otóż romans to w moim mniemaniu cukierkowe opowiadanko, które kończy się happy endem. Brak jakichkolwiek emocji, nuda, erotyka niemal na każdej stronie. W mojej opinii to są właśnie cechy romansu. Natomiast w tym przypadku są emocje, czytelnik nie ma prawa się nudzić, zaś opis scen miłosnych jak najbardziej jest obecny, lecz nie przytłacza całości. No i oczywiście fabuła w żadnym wypadku nie jest przesłodzona.

Główni bohaterowie to Julia McAlister i Kenneth Prayton. Oboje łączy jedno. Trudne dzieciństwo. Ona, wychowywana przez stryja-psychiatrę, zaś on przez ojca, który praktycznie go nie zauważał i matkę, która była nikim innym, jak tylko lekkich obyczajów łowczynią posagów, zaniedbującą swoje jedyne dziecko. Julię rodzice pozostawili pod opieką stryja Claya, kiedy dziewczynka miała cztery lata, zaś sami wyruszyli w podróż, która miała pomóc im odstresować się i zapomnieć o problemach dnia codziennego, w tym także o jedynej córce. Po jakimś czasie rodzice Julii giną w tragicznym wypadku i wówczas to na Claya spada całkowita odpowiedzialność z wychowanie bratanicy. Początkowo robi to niechętnie, gdyż jako stary kawaler nie bardzo wie jak należy nawiązać odpowiedni kontakt z dzieckiem. Niemniej, z biegiem czasu tak bardzo pokochał dziewczynkę, że już nie wyobrażał sobie życia bez niej.

Kenneth Cristobal Prayton pochodzi z bardzo zamożnej rodziny, co jednak nie daje mu szczęścia. Już jako dziecko jest zamknięty w sobie, w miarę jak dorasta w każdej kobiecie widzi swoją matkę, zdradzającą i oszukującą. Dlatego też wie, że nigdy się nie ożeni. Natomiast chwila, kiedy kobieta, z którą aktualnie się spotyka, zaczyna robić plany na przyszłość, staje się zakończeniem owego związku.

Od momentu, gdy Julia zawitała do domu stryja mija dwadzieścia lat. Dziewczyna wyrasta na piękną kobietę, lecz niezwykle zakompleksioną. Na nic zdają się perswazje stryja i najlepszej przyjaciółki Julii, Kate Sweetheart, zwaną Sunny, która jednocześnie prowadzi z Julią galerię sztuki. W dodatku upokorzona przez narzeczonego, próbującego jej kosztem zrobić karierę naukową, dziewczyna zamyka się na mężczyzn. Pewnego dnia po sprzeczce ze stryjem, który w dość bezpośredni sposób stara się uświadomić bratanicy, że jeżeli nadal będzie tak postępować, to z pewnością zostanie starą panną, Julia wymyka się do pobliskiego parku, gdzie siedząc na huśtawce rozmyśla o swoim życiu. Tam znajduje ją Kenneth Prayton, który po kłótni z kolejną kobietą, próbującą zaciągnąć go przed ołtarz, gubi drogę. Widząc Julię siedzącą na huśtawce, zatrzymuje samochód, chcąc zapytać o drogę. Mężczyzna jest tak bardzo przystojny, a zarazem niebezpieczny, że Julia bez słowa ucieka, a Ken musi radzić sobie sam.

Po kilku dniach oboje znów spotykają się, ale tym razem na przyjęciu u znajomych bliźniaków, Mike’a i Bena Blackwellów. Od tego momentu pomiędzy nimi zaczyna się gorący romans, który gwałtownie kończy się, gdy Julia dowiaduje się, że jest z Kenem w ciąży. Mężczyzna oskarża ją, że zrobiła to celowo, aby go usidlić. Znowu na światło dzienne wychodzą demony, które nie opuszczały go od dzieciństwa, a przy Julii tylko na pewien czas zostały uśpione. Ken znów widzi swoją matkę, która bez skrupułów oszukiwała ojca, doprowadzając go tym samym do śmierci.

Ostatecznie Ken decyduje się wziąć na siebie odpowiedzialność za dziecko i proponuje Julii małżeństwo. Wbrew przestrogom Sunny, która nie ma zamiaru ukrywać negatywnych uczuć w stosunku do Kena, dziewczyna przyjmuje jego propozycję. Nie wie tylko, że swoją decyzją podpisała na siebie pewnego rodzaju wyrok. Od tej chwili Ken zamienia jej życie w koszmar.

To tyle, jeśli chodzi o fabułę. To, co najbardziej emocjonujące będziecie musieli doczytać sobie sami. Kiedy rozpoczęłam lekturę Nieznajomych w parku byłam przekonana, że czeka mnie dawka taniego romansidła. I do pewnego momentu tak właśnie było, lecz po kilku rozdziałach zauważyłam, że akcja coraz bardziej mnie wciąga. Duże wrażenie zrobiła na mnie konstrukcja dialogów, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę kwestie wypowiadane przez Sunny, którą polubiłam chyba najbardziej ze wszystkich bohaterów powieści. A oto kilka cytatów:

 

– A więc tak mnie widzisz?! Dziękuję bardzo po raz wtóry. Ale, ale... – Kate wyciągnęła oskarżycielsko palec w jej stronę – nie zwódź na manowce mojej nieziemskiej intuicji. Swoim zwierzęcym instynktem wyczuwam podstęp. Wijesz się, wijesz jak piskorz. Co jest grane? Przecież nie jestem ślepa. Jesteś spięta, na granicy wybuchu. Czuję się jak saper przed odbezpieczoną bombą. Tykasz moja mała, tykasz cichutko, ale ja cię słyszę. Gadaj więc, o co chodzi...

– Nie cierpię cię, nie znoszę zupełnie tak samo jak mleka i pająków. Mleka nie pijam, pająków unikam, a ciebie muszę tolerować. Ale... – Oczy Sunny wwiercały się w jego myśli jak dwa małe świderki – gdybym nie uważała cię mimo wszystko za uczciwego faceta, nie wierzyła, że nie skrzywdzisz Julii, że w końcu pukniesz się w głowę i zrozumiesz, jakim byłeś idiotą, nigdy, słyszysz! Nigdy nie dopuściłabym do tego małżeństwa. Po moim trupie ożeniłbyś się z Julią! – Wzięła się pod boki i uniosła zadziornie brodę oczekując riposty, ale Ken milczał. – Julia coś w tobie widzi, choć Bóg mi świadkiem, nie wiem co, a ja ci ufam, choć nie wiem czemu, ale to wystarczy, na razie to wystarczy.

– Chcę ci przypomnieć, że teraz nazywasz się Prayton. Jesteś, przynajmniej z nazwiska, panią tego domu. Jeżeli się nudzisz, porozmawiaj z Katarzyną; na pewno znajdzie ci jakieś zajęcie, ale do pracy w galerii nie wrócisz. Mieszkanie możesz sprzedać. Otworzyłem ci konto, świat sklepów i zakupów stoi przed tobą otworem! Zapraszaj panie z sąsiedztwa na popołudniowe herbatki i ploteczki. Możemy nawet urządzić przyjęcie. Rozejrzyj się po domu, może coś wymaga poprawy, kobiecej artystycznej ręki? Może będziesz mogła wykorzystać swoje zdolności. Tylko... niczego nie rób i nie zmieniaj bez porozumienia ze mną! A co do twojego stryja i Sunny... Przypuszczam, że nie zrezygnujesz z kontaktów z nimi, choć tak by było najlepiej. Domyślam się, że musisz mieć kogoś, przed kim będziesz się mogła wyżalić, komu będziesz się mogła poskarżyć na tego swojego okropnego męża. Jednak nie mam zamiaru ich tutaj zapraszać, a i tobie zabraniam. Nie życzę sobie obecności tych ludzi w moim domu, a ty nie będziesz do nich jeździć; jesteś w ciąży, poza tym, nie pozwalam. Więc... zostają ci listy i telefon. To i tak za wiele. Jeszcze coś? To wszystko? Doskonale. Śpieszę się trochę.

 

Prócz powyższego w powieści urzekło mnie jeszcze to, że akcja zatacza koło, czyli rozpoczyna się i kończy w tym samym miejscu. Za to duże brawa dla autorki. Zapomniałam jeszcze dodać, że akcja powieści rozgrywa się w Anglii, a dokładnie w Londynie. Jeżeli komuś z Was przypadła do gustu niniejsza powieść, to chcę dodać, że w tym przypadku istnieje również wersja papierowa. Ukazała się ona znacznie wcześniej, aniżeli e-book. Wiem też, że autorka dokonała drobnych korekt w treści, dlatego książka papierowa może nieznacznie różnić się od e-booka. Powieść w formie papierowej ukazała się jeszcze w 1994 roku nakładem Wydawnictwa Alma-Press, zaś pani Joanna Łukowska napisała ją pod pseudonimem Joan Bowen. Udało mi się odnaleźć okładkę tamtego wydania. Być może nie jest zachwycająca, ale przecież liczy się to, co jest w środku. Osobiście, nigdy nie sugeruję się szatą graficzną okładek, ponieważ z doświadczenia wiem, że wydawcy bardzo często przyciągają oko czytelnika grafiką, wiedząc, że dana książka jest mało wartościowa. Poniżej widzicie okładkę papierowego wydania.




 

 

 

 

czwartek, 1 września 2011

Na realizację marzeń każdy czas jest dobry...




LITERAT WRZEŚNIA 2011



ROZMOWA Z MARIĄ ULATOWSKĄ


Czy jest najlepszy czas na pisanie książek? Próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie, postanowiłam porozmawiać z autorką książki, która niedawno wpadła mi w ręce, książki pod tytułem „Sosnowe dziedzictwo”. Sympatyczny tytuł i urokliwa okładka. Oto, co skłoniło mnie do zakupu i przeczytania tej pozycji. Cóż, o autorce przecież nic nie wiedziałam. Nic, poza tym, co wyczytałam na tylnej okładce: pisać zaczęła dopiero na emeryturze. I szalenie mnie to zaintrygowało. Na emeryturze? Odważna osoba. Koniecznie muszę ją poznać. A gdy już poznałam – poprosiłam o rozmowę.



Agnes Anne Rose: Czy jest najlepszy czas na pisanie książek?

Maria Ulatowska: Na realizację marzeń każdy czas jest dobry. Mój czas nadszedł na emeryturze. Nic już nie muszę, wszystkie zobowiązania poza mną, więc czas, którego mam już raczej mniej, niż więcej – wykorzystam dokładnie tak, jak chcę. Podkreślam, że mówię to każdemu, kto dziwi się, że tak długo dałam na siebie czekać, jak określił to wydawca Dużego Ka (wywiad ze mną ukazał się w specjalnym wydaniu papierowym, przygotowanym na Warszawskie Targi Książki). Napisać książkę chciałam zawsze. Od dziecka. Dziecka, które samodzielnie czytało od piątego roku życia i bez książek w ogóle nie wyobrażało sobie świata. I tak mi już zostało. Do dziś. Ale że apetyt wzrasta w miarę jedzenia, w pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, iż skoro tyle już książek przeczytałam, to może sama spróbuję jakąś napisać.




A.A.R.: Czy można, ot tak sobie, postanowić napiszę książkę? I na dodatek ją napisać?

M.U.: Z początku śmiałam się sama z siebie. Ale ziarenko zakiełkowało. Nic więc nikomu nie mówiąc, rozpoczęłam stukanie w klawiaturę. I jak już raz stuknęłam przepadłam. Pisało mi się samo, naprawdę. Moi bohaterowie zaistnieli i rozpoczęli własne życie. Lubili mnie, więc zgadzali się na to, że prowadzę ich za rękę. Ale niejednokrotnie robili, co chcieli na co ja z kolei się godziłam, bo też ich lubiłam. Nikt z rodziny nie wiedział, że powstaje „sosnowa historia”. Chciałam, żeby nikt nie wiedział, bo bałam się po pierwsze, że nie ukończę tej książki, bo skończą mi się pomysły, albo utracę zdolność pisania, a po drugie, że napisać napiszę, ale książka zostanie w szufladzie. Bo przecież nikt jej nie wyda. I w tej takiej konspiracji pisało mi się lepiej. Pomysł urodził się sam, a w jego rozwijaniu brali już udział wszyscy bohaterowie powołani do życia przez mój związek z klawiaturą. Większa część opowieści to fikcja literacka, lecz wątki z Powstania Warszawskiego, które wplecione są w treść pierwszej części oparte są na autentycznych przeżyciach mojej rodziny.

A.A.R.: Przede mną leżą dwie „sosnowe książki”. O czym one są? (mowa o „Sosnowym dziedzictwie” i „Pensjonacie Sosnówka” przyp. red.)

M.U.: (Autorka śmieje się). Wolałabym, żeby czytelnicy przeczytali książki, a nie ich streszczenie. Nie powiem więc, o czym są. Ale może uda mi się trochę kogoś zaintrygować. Pod pewną doniczką z paprotką ukryte jest coś, co diametralnie zmienia życie bohaterki obu książek. Można powiedzieć, że zmiana ta rozpoczęła swoje życie na początku Powstania Warszawskiego, choć wówczas na świat przyszła dopiero mama głównej bohaterki. Czytelnik dowiaduje się o faktach raz z retrospekcji raz w czasie bieżącym. Gdy już wiadomo, co, skąd i jak, zostajemy przeniesieni w głąb sosnowego lasu, nad urocze jezioro, gdzie – no właśnie, gdzie co? Obie „sosnowe historie” to opowieść o dziewczynie, której los dał szansę na drugie życie. To pierwsze, przeżyte w Warszawie, obfitujące w zdarzenia zdecydowanie niemiłe i przykre poronienie, rozwód, tragiczna śmierć rodziców – Anna pozostawia za sobą i decyduje się na coś zupełnie nowego. Decyduje się na przeprowadzkę do małej dziurki, leżącej na Kujawach, wśród lasów, nad jeziorem. Zaczyna prowadzić pensjonat, ale czy to łatwy kawałek chleba? Czy tak łatwo jest zrezygnować z życia w stolicy? Anna rzuca się w wir tego nowego życia. Zdobywa nowych przyjaciół, znajduje nową miłość i nowe dziecko. Już kilkuletnie. Dziecko, o które trwa walka między jego ojcem a jego matką. Po czyjej stronie opowie się Anna? Którego z rodziców wybierze mały Florek? Jak skończy się ta walka i czy skończy się w ogóle? Co zrobić ze zmaterializowaną raptem żoną w zasadzie byłą, niemniej bez rozwodu? Jak przyjąć sławę w wieku lat sześćdziesięciu? A jak poradzić sobie w tym wieku z miłością? Takie i inne dylematy są udziałem Anny i jej przyjaciół. Sosnówka, miejsce, o którym pomyślisz: chcę tam być. A o książkach pomyślisz: chcę je przeczytać.

A.A.R.: Świetnie. Chyba wszyscy już są zaintrygowani. A trzecia książka, pani Mario? Wiem z zapowiedzi, że ma się ukazać w październiku. Czy to dalsza część „sosnowych historii”?

M.U.: Nie. „Sosnowych historii” na razie dosyć, choć nie mówię, iż bohaterowie z Sosnówki już nigdy i nigdzie się nie pojawią. „Domek nad morzem” to opowieść o trójce przyjaciół, których losy splatają się i wiążą ze sobą. Miłość, tragedie osobiste, marzenia… Najkrócej, jak można, powieść obyczajowa. Dzieciństwo, młodość, przyjaźnie takie na śmierć i życie. I dalej, życie właśnie. Poplątane..., jak to w życiu. Czasem jest smutno, czasem wesoło; różnie. To opowieść o tym, że mimo najróżniejszych przeciwności jednak czasami marzenia się spełniają.  Nawet, jak już przestaniesz w to wierzyć.

A.A.R.: Teraz jestem zaintrygowana tą książką. I bardzo na nią czekam. Serdecznie dziękuję za rozmowę.

M.U.: A tu okładka „Domku nad morzem”. Prawda, że piękna?



Rozmowa i redakcja: 
Agnes Anne Rose