poniedziałek, 24 października 2011

Dean Koontz – „Oszukać starch”

 






Wydawnictwo: ALBATROS

Warszawa 2009

Tytuł oryginału: Fear Nothing

Przekład: Paweł Korombel

 

 

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad możliwością egzystowania bez słońca? Albo w ogóle bez światła? Czy wiecie, że są na świecie ludzie, dla których nawet minimalny kontakt z promieniami ultrafioletowymi jest jednoznaczny z wyrokiem śmierci? Ich środowiskiem życia jest ciemność. W społeczeństwie mogą egzystować jedynie w nocy, natomiast wraz z nastaniem świtu chowają się w swoich domach, zasłaniając okna i odcinając nawet nikły dostęp światła. Nie mogą oglądać telewizji, nie mogą pracować przy komputerze, zaś jedynym bezpiecznym światłem jest płomień świecy. Ta charakterystyka całkiem dobrze pasuje do wampirów, prawda? Ale to nie o nich mowa. Ludzie, którzy żyją właśnie w ten sposób to osoby cierpiące na tak zwaną Xeroderma Pigmentosum (XP), czyli skórę pergaminową. W efekcie tej choroby wysyłane przez światło promienie ultrafioletowe uszkadzają w sposób nieodwracalny DNA w komórkach skóry, co w bardzo szybkim czasie doprowadza do jej nowotworu i śmierci. Bardzo ważne jest również, aby chronić oczy, gdyż promieniowanie uszkadza siatkówkę oka, co skutkuje w identyczny sposób jak w przypadku skóry. Dlatego też osoby z XP stosują kremy z filtrem 50, noszą okulary, których szkła nie przepuszczają promieni UV, zaś jeśli przeżyją lata dzieciństwa, to wówczas uznaje się to za cud.

Na taką właśnie chorobę genetyczną cierpi główny bohater powieści Deana Koontza. Christopher Snow jest dwudziestoośmioletnim pisarzem, który pomimo swojego upośledzenia stara się żyć normalnie. Pisze bestsellery, ma kochającą dziewczynę, oddanego przyjaciela oraz wiernego psa. Kiedy poznajemy Chrisa, mężczyzna właśnie przygotowuje się do swojego drugiego w życiu wyjścia z domu. Pierwsze miało miejsce dziewięć lat wcześniej, kiedy musiał być operowany na wyrostek. Chris musi jechać do szpitala, gdzie na raka umiera jego ojciec. Matka nie żyje już od dwóch lat. Zginęła w wypadku samochodowym. Mężczyzna przed wyjściem musi dokonać niezbędnych czynności. Ponieważ jest marzec i zapada zmierzch, zadanie ma nieco ułatwione. O tej porze roku promienie UV na zewnątrz nie są tak bardzo dotkliwe. Ale mimo to nakłada na twarz krem, zakłada grubą kurtkę, okulary i czapkę z napisem Pociąg Tajemnica, którą kilka miesięcy wcześniej znalazł w wojskowym Forcie Wyvern. Dzwoni też do swojej dziewczyny, Saszy Goodall, aby ta przyjechała po niego samochodem. Już dawno Chris uznał, że jego nocny tryb życia oraz brak praktycznie jakiejkolwiek możliwości wychodzenia z domu za dnia, nie wymaga od niego posiadania prawa jazdy. W dodatku światło padające z reflektorów samochodowych również byłoby dla niego bardzo niebezpieczne. Tak otulony, niczym Człowiek-Słoń, dociera do szpitala. Tam czuwa przy łóżku umierającego ojca. Na kilka minut przed śmiercią ostatkiem sił Steven Snow wypowiada tajemnicze słowa, które brzmią: Zabij wszelki strach. Chris nie ma najmniejszego pojęcia, co ojciec miał na myśli. W tej chwili czuje jedynie ogromny smutek i żal po jego śmierci. Został sam. Oczywiście jest jeszcze Sasza, Bobby i Orson. Ale przecież to nie to samo, co rodzina.

Kiedy Chrisowi udaje się odzyskać jako taką równowagę psychiczną, postanawia zająć się ciałem ojca. Oddaje je pracownikom zakładu pogrzebowego, aby je skremowali. Jednak w momencie, gdy schodzi do kostnicy odkrywa, że zwłoki ukochanego taty zostały podmienione, a zamiast nich spaleniu ma być poddane ciało jakiegoś bliżej nieznanego autostopowicza, którego najprawdopodobniej ktoś w bestialski sposób zamordował dodatkowo wydłubując mu oczy. Od tej chwili Chis już wie, że w małym kalifornijskim miasteczku o nazwie Moonlight Bay, dzieje się coś niepokojącego. W swoich przekonaniach utwierdza się jeszcze mocniej, kiedy właściciel zakładu pogrzebowego odkrywa, że Chris zna prawdę o zwłokach. Po tym, jak Sandy Kirk zauważa Chrisa stojącego na zewnątrz krematorium i podglądającego proces spalania zwłok, organizuje na niego obławę. Szczęśliwym trafem Chrisowi udaje się uciec, a w ucieczce pomaga mu… kot.

W drodze do domu, mężczyzna otrzymuje telefon od pielęgniarki, Angeli Ferryman, która zajmuje się nim od dziecka. Kobieta prosi, aby Chris natychmiast się z nią spotkał, gdyż ma mu coś ważnego do przekazania. Przed spotkaniem Chris wstępuje do domu, gdzie czeka już na niego rewolwer, który w jakiś tajemniczy sposób znalazł się na łóżku w sypialni. Mężczyzna wie, że broń należała do jego ojca. Ale jeszcze wtedy nie ma pojęcia, że na łóżku znalazła się za sprawą jego psa, Orsona. Uzbrojony Christopher z wiernym psem u nogi udaje się do domu pielęgniarki. Tam słyszy jakąś niewiarygodną historię na temat małpy, która kilka lat wcześniej odwiedziła Angelę w Wigilię. Natomiast po jakimś czasie od tej wizyty mąż pielęgniarki popełnił samobójstwo, a ona została okaleczona na całe życie. Sama Angela sprawia wrażenie niezrównoważonej psychicznie, pomimo że jej opowieść wydaje się być logiczna. Dla potwierdzenia prawdziwości swoich słów kobieta udaje się do innego pokoju w celu przedstawienia Chrisowi dowodów na to, że mówi prawdę. Jednak już z tego pokoju nie wraca. Mężczyzna odnajduje ją w toalecie z rozszarpanym gardłem. Do tego w domu kobiety jakaś niewidzialna siła podkłada ogień. Praktycznie cudem udaje się Chrisowi uciec. W tym momencie decyduje się na poznanie prawdy, bo jest już pewien, że w to wszystko zamieszani byli również jego rodzice i być może także on sam.

I tak Chris trafia na trop tajemniczego i już nieczynnego Fortu Wyvern. Wie również, że nikomu nie można już ufać. Odkrywa też, że najprawdopodobniej w miasteczku zbliża się czas Apokalipsy. Miasto opanuje gromada małp, a w niebezpieczeństwie jest już nie tylko on sam, ale także jego bliscy, czyli Sasza i Bobby. Natomiast pies nie jest takim zwykłym psem. Ludzie stają się potworami, a zwierzęta przyjmują ludzkie cechy. Chris zaczyna zadawać sobie pytania: Jaka w tym wszystkim była rola jego matki? Czy przypadkiem jej usilne próby, jako naukowca, w kwestii odkrycia retrowirusów, które mogłyby przywrócić jej synowi zdrowie, nie spowodują zagłady świata? Czy po poznaniu prawdy będzie ją tak samo kochał jak kiedyś? Ile osób jest już zakażonych jakąś niezdefiniowaną chorobą?

W jakiejś recenzji wyczytałam, że jest to horror. Otóż moim zdaniem powieść z horrorem nie ma nic wspólnego. Nie wiem nawet czy można zaliczyć tę książkę do thrillerów. Owszem, są w niej momenty, kiedy można rzec, że trzyma w napięciu, ale nie do tego stopnia, żeby czytelnik miał się spocić ze strachu. Przyznam, że mnie ta książka bardziej rozśmieszała niż przerażała. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie i to główny bohater opowiada o swoich przeżyciach, które trwały raptem dwie noce, gdyż oddzielający je dzień Chris z przyczyn oczywistych musiał spędzić w domu Saszy. Wyraźnie widać, że Dean Koontz ma spore poczucie humoru. Christopher Snow wcale sobie nie folguje, jeśli chodzi o samokrytykę. Jeżeli uważa, że zachowuje się jak kretyn, to o tym mówi. Ogólnie czytelnik ma wrażenie, że z psychiką Chrisa nie jest najlepiej. Ale z drugiej strony jest on też niesamowicie inteligentny. Potrafi z wyprzedzeniem przewidzieć reakcje wroga i w odpowiedniej chwili na nie odpowiedzieć.

Dean Koontz porównywany jest do Stephena Kinga, a niekiedy do Harlana Cobena. W tej kwestii nie będę się wypowiadać, ponieważ jak do tej pory nie czytałam jeszcze żadnej powieści obu panów. Natomiast Oszukać strach jakoś niespecjalnie mnie zachwyciła. Po opisie z okładki spodziewałam się zgoła czegoś innego. Oczywiście, nie zrażę się przez to do Koontza i zamierzam w przyszłości sięgnąć po jego kolejne dzieło. A może w ten sposób autor zrehabilituje się w moich oczach? Może inne powieści są bardziej wciągające i trzymające w napięciu? Dla mnie to była bardziej komedia ze stadem małp w roli głównej niż thriller, albo psychologiczna powieść grozy. 

Nie wiem też jak odnieść się do samych bohaterów, a ściślej rzecz ujmując do ich autentyczności lub jej braku. Otóż na końcu książki autor pisze tak:

 

Christopher Snow, Bobby Halloway Sasza Goodall i Orson są prawdziwi. Spędziłem z nimi wiele miesięcy. Lubię ich towarzystwo i zamierzam spędzić z nimi znacznie więcej czasu w następnych latach.


Przyjęłam dwie opcje. Jedna hipoteza to taka, że autor naprawdę oparł część powieści na faktach, a ci ludzie naprawdę gdzieś tam istnieją i Koontz ma z nimi kontakt. Natomiast drugą hipotezą jest zwyczajna sympatia do wymyślonych bohaterów. W końcu autor spędził nad książką kilka miesięcy i z pewnością zżył się z jej bohaterami. To się zdarza. Wiem to po sobie. Ponadto, w głowie pisarza może rodzić się pomysł stworzenia kolejnych powieści, gdzie swoje miejsce ponownie znajdą Chris, Bobby i Orson. I ku tej drugiej teorii skłaniałabym się znacznie bardziej.






poniedziałek, 10 października 2011

Beverly Barton – „Zimny pocałunek”








Wydawnictwo: AMBER
Warszawa 2009
Tytuł oryginału: Cold Hearted
Przekład: Ewa Błaszczyk


Czarna Wdowa to gatunek jadowitego pająka z rodziny omatnikowatych. Jest to największy przedstawiciel tej rodziny, natomiast statystyczna długość ciała u dorosłej samicy wynosi od ośmiu do dziesięciu milimetrów, a czasami nawet do trzydziestu ośmiu milimetrów. Samce tych pająków są zdecydowanie mniejsze. Przeciętna długość ich ciała to trzy lub cztery milimetry. Swoistą cechą u tego rodzaju pająków jest czerwona plama o kształcie klepsydry, znajdująca się po brzusznej stronie stawonoga. Czarna Wdowa to również termin używany przy określaniu kobiet, które z zimną krwią zabijają mężczyzn, których z pozoru kochają. Robią to ze zwykłego wyrafinowania albo z chęci zysku, szczególnie jeśli ów wybranek jest bardzo bogaty.  

Za taką właśnie Czarną Wdowę uchodzi główna bohaterka powieści, o której będzie mowa w dzisiejszym wpisie. Jordan Price to trzydziestoczteroletnia kobieta, która właśnie straciła męża. Jedni uważają, że senator Daniel Price popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę przy użyciu glocka, zaś inni stanowczo twierdzą, że było to morderstwo z premedytacją. W tej pierwszej grupie znajdują się lekarze sądowi oraz najbliższa rodzina Jordan Price. Natomiast drugą grupę w głównej mierze reprezentuje brat zmarłego, Ryan. W związku z tym, aby potwierdzić swoje przypuszczenia, Ryan wynajmuje Agencję Powella. Śledztwo w tej sprawie prowadzi przystojny, trzydziestodziewięcioletni Rick Carson. W ramach dochodzenia młody agent musi zamieszkać pod jednym dachem z główną podejrzaną. Oprócz Jordan Price, w posiadłości Price Manor mieszka jeszcze wiele innych osób związanych z Jordan. Wśród tych ludzi znajduje się matka jej tragicznie zmarłego przed dwunastu laty narzeczonego, macocha z dorosłą, lecz umysłowo chorą córką, przyjaciel rodziny, którego przedstawiciele prawa uważają za kochanka Jordan i wspólnika w ewentualnym morderstwie, asystentka głównej podejrzanej oraz służba. Od czasu do czasu gośćmi Price Manor jest dwójka pasierbów Jordan oraz syn jej macochy.

W trakcie śledztwa okazuje się, że Jordan, uważana za niemalże świętą, ma dość bujną przeszłość. Rick Carson odkrywa, że każdy mężczyzna, który kiedykolwiek był związany z kobietą, został zamordowany. Generalnie pani Price ma na swoim koncie siedem trupów, począwszy od swojego ojca, a skończywszy na ostatnim mężu. W tej grupie nieboszczyków są: wspomniany powyżej ojciec, narzeczony, szef firmy, w której niegdyś pracowała, molestujący ją współpracownik, pierwszy mąż, pierwsza żona senatora Price’a oraz sam senator (drugi mąż). Ale czy tak jest w rzeczywistości? A może ktoś usiłuje ją wrobić? Pomimo że Rick uparcie twierdzi, iż Jordan stoi za tymi wszystkimi zbrodniami, to jednak gdzieś w podświadomości kołacze mu się myśl, że jest inaczej i za wszelką cenę chce udowodnić, że kobieta jest niewinna. Dodatkowo dochodzą do tego osobiste uczucia młodego agenta. Mężczyzna czuje, że Jordan nie jest mu obojętna, co w konsekwencji doprowadza do tego, że staje się jej ochroniarzem, gdyż po jakimś czasie wdowa zaczyna dostawać listy z pogróżkami. W dodatku ktoś skutecznie stara się ją zastraszyć, dzwoniąc do niej z nieznanego numeru. Sprawa gmatwa się jeszcze bardziej, kiedy na jaw wychodzi fakt, że Jordan jest w ciąży. Do tego dołączają jeszcze tajemnice rodzinne, których ujawnienie okryje hańbą nie tylko Jordan, ale także jej niedawno zmarłego męża.  

Zanim przejdę do wyrażenia własnego zdania na temat książki, pozwolę sobie zacytować opinie odnośnie do powieści, które znalazłam na okładce książki:

Mistrzowski suspens.
Linda Howard (również pisarka)

Strach, napięcie i podniecająca gra zmysłów. Beverly Barton wie, jak rozpalać emocje.
Kirkus Reviews

Gwałtowne zwroty akcji, które trzymają w niepewności i każą zgadywać aż do ostatniej strony.
Publishers Weekly

Śmiertelnie niebezpieczne zauroczenie w przesyconym erotyzmem thrillerze laureatki najwyższych nagród gatunku.
Nota Wydawcy

Dodatkowo w jednej z recenzji znalazłam takie oto zdanie: Najpierw ich całuje. Potem morduje. Uwierzcie mi, że nigdzie nie dopatrzyłam się odzwierciedlenia powyższych stwierdzeń. Sama nie wiem. Może ja po prostu nie potrafię odczuwać emocji podczas czytania? Strachu, napięcia i całej emocjonującej reszty nie zauważyłam. Gwałtownych zwrotów akcji nie ma, ponieważ wszystko jest tak dokładnie ułożone, że czytelnik może samodzielnie i z łatwością przewidzieć, co będzie dalej. Dlatego na wspomnianą zgadywankę podczas czytania w żadnym wypadku się nie zanosi. Przyznam, że prawdziwego mordercę miałam na tacy już po kilku rozdziałach i oczywiście wiedziałam, że na końcu będzie: żyli długo i szczęśliwie. Czy to jest thriller przesycony erotyzmem? Moim zdaniem za takim określeniem może przemawiać jedynie końcowa scena powieści. Czy tam jest erotyzm? Absolutnie nie. Jedna scena łóżkowa i kilka pocałunków nie jest erotyzmem.

Ponadto kombinowałam też z tym całowaniem i zabijaniem. Nic takiego nie ma tam miejsca. Morderca tylko zabija. Nie wiem skąd autorowi tej recenzji przyszło do głowy coś takiego. Gdzie to wyczytał, bądź też wyczytała? Ta powieść jest zwyczajnie przereklamowana, a opisy na okładce jedynie to potwierdzają. Jest to zwykły chwyt reklamowy, żeby sprzedać książkę i kolejny dowód na to, aby nie zwracać uwagi na teksty zaczerpnięte z jakichś amerykańskich rankingów bestsellerów. Jeżeli ktoś ma ochotę na dawkę taniego romansidła z odrobiną sensacji, to jak najbardziej może sięgnąć po tę lekturę. Natomiast dla bardziej wymagających czytelników będzie to tylko strata czasu.




piątek, 7 października 2011

J.D. Bujak – „Spadek”






Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki i Wydawnictwa. Dziękuję!


Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 2011




Konsekwencje otwarcia piwnicznych drzwi są coraz gorsze
 dla Małgorzaty. Dziewczyna poznaje zupełnie inny świat,
niż ten, który znała przez
całe swoje dotychczasowe życie.
Zapraszam do lektury.


Pewnie nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak trudno jest napisać rzetelną i obiektywną recenzję książki autorstwa osoby, do której czuje się osobistą sympatię. A może jednak zdajecie sobie z tego sprawę? Może Wam też coś takiego przydarzyło się w trakcie prowadzenia bloga książkowego? Jeśli o mnie chodzi, to przed takim właśnie dylematem stoję po raz pierwszy i zupełnie nie wiem jak sobie z tym poradzić, żeby nie zarzucono mi, że nie jestem obiektywna. Dlatego też naprawdę długo zastanawiałam się, jak napisać Wam o Spadku. Moja recenzja tej powieści nie jest jedną z pierwszych, ponieważ na innych blogach już dawno pojawiły się wpisy na ten temat. Z tego, co zdążyłam wyczytać, praktycznie nikt z Was nie napisał o książce źle. I bardzo się z tego cieszę. Cieszę się, że powieść Wam się spodobała, bo jest tego naprawdę warta. Przystępując do napisania tej recenzji postanowiłam sobie, że na ten moment wyłączę w swoim mózgu wszystkie pozytywne emocje skierowane do osoby Autorki i będę pisać tak, jak gdybym nigdy wcześniej tej książki nie czytała (mam tutaj na myśli pierwowzór, który ukazał się na pewnym portalu literackim), oraz w taki sposób, jak gdybym nigdy wcześniej nie komentowała, ani też nie oceniała na portalu pierwotnej wersji powieści, a Autorki nigdy wcześniej nie znała. I z takim oto obiektywnym nastawieniem przystępuję do dzieła! 

Małgorzata Jaworska, zwana przez najbliższych po prostu Megi, jest młodą pediatrą. Na co dzień pracuje w jednym ze szpitali dziecięcych w Gdańsku. Pewnego dnia zupełnie nieoczekiwanie listonosz przynosi jej list, z którego kobieta dowiaduje się, że w Krakowie zmarła jej ciotka, której prawdę mówiąc, nie widziała od lat. Nazajutrz po otrzymaniu wiadomości o śmierci ciotki Aurelii, Małgosia wraz z rodzicami jedzie do Krakowa na pogrzeb. Już na cmentarzu, podczas uroczystości żałobnej, Megi dostrzega swoisty witraż, przedstawiający białego anioła. Ten specyficzny byt duchowy trzyma miecz wzniesiony ku górze w taki sposób, jak gdyby za moment miał zadać śmiertelne pchnięcie jakiejś niedostrzegalnej ludzkim okiem postaci. Natomiast pod stopami owego anioła wije się wąż z rozwartymi szczękami, a nad głową widać złowieszcze niebo koloru czerwono-fioletowego. Ponadto, tuż za witrażem, kobieta dostrzega jakiś niewytłumaczalny ludzkim rozumem cień. Ma wrażenie, że to COŚ jakby przeskakiwało. Małgorzata nie wie jeszcze, że ten oto cmentarny witraż będzie ją prześladował przez najbliższe tygodnie jej życia.

Tuż po zakończeniu uroczystości pogrzebowej, do Małgorzaty podchodzi niezwykle przystojny mężczyzna w średnim wieku i przedstawia się jako prawnik jej zmarłej ciotki. Bez żadnych wstępów mecenas Marcin Granicki przekazuje lekarce klucze do tajemniczej cmentarnej kapliczki oraz do kamienicy, której właścicielką była ciotka Aurelia Jaworska. Natomiast już za kilka chwil do świadomości Małgorzaty dociera informacja, że od tej pory to właśnie ona jest spadkobierczynią owego przybytku przy ulicy Sławkowskiej w Krakowie. Kiedy mija pierwszy szok i Megi powoli zaczyna oswajać się z nową sytuacją, decyduje się przenieść na stałe do Krakowa. W zasadzie kobieta nie ma wyjścia. Ciotka wyraźnie zastrzegła, że kamienica ma pozostać w rodzinie, więc żadna sprzedaż nie wchodzi w grę. Zatem Małgosi nie pozostaje nic innego, jak tylko pozostawić za sobą życie niezależnej singielki w Gdańsku i na stałe przeprowadzić się do Krakowa. Praktycznie od tego momentu życie dziewczyny zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.

Ponieważ kamienica jest stara i dość zniszczona, Megi decyduje się na kapitalny remont. Oczywiście przy boku ma kochających rodziców, ale przecież oni nie uchronią jej przed niebezpieczeństwem, jakie niesie ze sobą mieszkanie w tej wiekowej kamienicy. Właściwie już od pierwszych dni pobytu w kamienicy, do świadomości Megi docierają jakieś dziwne dźwięki, jakby odgłosy żywcem wyjęte z klasycznej gospody, gdzie piwo leje się strumieniami, a gwar ludzkich głosów jest tak realny, jak gdyby cała rzecz działa się tuż obok. Do tego dochodzą również inne dziwaczne sytuacje, których racjonalny umysł Małgorzaty nie potrafi ogarnąć. W pewnym momencie kobieta myśli nawet, że cierpi na jakąś poważną chorobę, lecz po serii badań okazuje się, że jej mózg pracuje jak najbardziej prawidłowo. Te wszystkie dziwaczne odgłosy swoje źródło mają nie gdzie indziej, jak tylko w piwnicy. To tam Małgorzata odkrywa zupełnie inny świat. Świat, który z jednej strony ją fascynuje, a z drugiej przeraża. Świat, który jest w stanie zrobić krzywdę, a nawet zabić.

Niemalże od samego początku, Megi towarzyszy Janek Topolnicki. Mężczyzna wynajmuje od niej pomieszczenia, gdzie otwiera herbaciarnię. Wiadomo też, że tych dwoje nie jest sobie obojętnych, zaś Janek wcale nie jest takim zwyczajnym mężczyzną i nie przypadkowo pojawia się w życiu Małgosi. Poza tym, jak się po jakimś czasie okaże Megi również posiada w sobie potencjał, o jaki nigdy wcześniej siebie nie podejrzewała. Oprócz Janka Topolnickiego, Megi spotyka na swojej drodze jeszcze wiele innych osób, które tak naprawdę mają w jej życiu do odegrania bardzo istotną rolę. Bez ich pomocy, kobieta najprawdopodobniej nigdy nie zdołałaby uporać się z demonami przeszłości, które wraz z nią zamieszkują kamienicę i nie odejdą z niej dopóki kwestia ich pobytu w tym miejscu nie zostanie do końca wyjaśniona.

A teraz czego może spodziewać się czytelnik po lekturze Spadku? Otóż, czytelnik może spodziewać się magii, nieprzewidywalnego zwrotu akcji, a przede wszystkim nieprzeciętnej i wciągającej opowieści, którą czyta się jednym tchem, a gdy dociera się do końca, to wówczas chciałoby się zacząć czytać od początku. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Uwierzcie mi, że poczułam zawód, kiedy książka się skończyła. Nie umiałam się od niej oderwać i wykorzystywałam każdą chwilę, aby przeczytać kolejny fragment, a kiedy się skończyła, to zrobiło mi się zwyczajnie przykro, bo chciałam jeszcze. W tym wszystkim, na pewno ogromnym plusem jest to, że powieść napisana jest bardzo płynnym językiem i czyta się ją bardzo szybko, może aż za szybko. Nie ma w niej jakichś górnolotnych zwrotów. Jest to język potoczny i dla każdego zrozumiały. Zagorzali przeciwnicy romansów nie muszą się obawiać, że skoro jest Jaś i Małgosia, to na pewno będzie też wielki, płomienny romans z serią scen łóżkowych. Otóż, nic z tego. Dlatego bez obaw wszyscy antyromansoholicy mogą śmiało sięgać po Spadek.

Myślę, że polskiej literaturze potrzeba więcej takich książek. Nie zawaham się tutaj napisać, że Spadek to powieść na miarę literatury światowej. Boję się, aby ta książka w Polsce nie zawieruszyła się gdzieś pomiędzy innymi i w pewnym momencie nie została zapomniana. Wiem, że niektórzy mogą mi tutaj wytknąć mój osobisty bardzo pozytywny stosunek do Autorki. Otóż nie, Kochani. Moja osobista sympatia nie ma tutaj nic do rzeczy. Po prostu to się czuje podczas czytania. Mam ogromną nadzieję, że któregoś dnia jakieś zachodnie wydawnictwo poprosi o zakupienie praw do Spadku i przetłumaczenie go na język obcy. Bardzo bym chciała, żeby tak właśnie się stało, bo w moim przekonaniu książka naprawdę jest tego warta.

Oczywiście bardzo wiele zależy też od gustu czytelniczego. Na pewno są tacy, którym powieść nie spodoba się, bo akurat preferują coś zgoła innego. Z mojej strony mogę tylko dodać, że z niecierpliwością czekam na kolejne powieści Pani Joasi i myślę, że się nie zawiodę, bo z taką wyobraźnią i z takim talentem, jaki posiada Autorka, rozczarować czytelnika będzie bardzo trudno.










wtorek, 4 października 2011

Andrew M. Greeley – „Biały dym”

 





Wydawnictwo: KSIĄŻNICA

Katowice 2007

Tytuł oryginału: White Smoke

Przekład: Marcin Krygier

 

Czasami lubię sięgnąć po książkę, która może budzić kontrowersje. Oczywiście jedne książki wywołują spory wśród ogółu społeczeństwa, zaś inne jedynie w pewnych kręgach społecznych. Bez wątpienia taką właśnie powieścią wydaje się być książka pod tytułem Biały dym, która w znaczący sposób uderza nie tyle w Kościół Katolicki i dogmaty przez niego głoszone, ile w samych hierarchów Kościoła. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jej autorem okazał się ktoś niezwiązany na co dzień z Kościołem Rzymskokatolickim. I nie mam tutaj na myśli jakiegoś praktykującego katolika. Otóż, autorem książki jest ksiądz katolicki, który pracuje w archidiecezji w Chicago.

Przyznam szczerze, że kiedy zaczynałam lekturę, wydawała mi się jakaś taka za bardzo atakująca osobę Jana Pawła II. Niemniej, nie zniechęciłam się i czytałam dalej. Dziś, kiedy jestem na świeżo po lekturze, mogę tylko pogratulować autorowi odwagi, ponieważ według mnie trzeba naprawdę wykazać się nieprzeciętną odwagą, aby wytknąć błędy środowisku, w którym trzeba na co dzień egzystować. Oczywiście książka nie podważa w żaden sposób dogmatów głoszonych przez Kościół Katolicki, lecz demaskuje obłudę i hipokryzję kościelnej administracji. Niemniej, z drugiej strony można pomyśleć, że autor jest jednym z tych zbuntowanych księży, którzy próbują za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę otoczenia.

Jak sam autor wielokrotnie zaznacza, wszystkie przedstawione przez niego postacie są fikcyjne i nie należy dopatrywać się w nich choćby najdrobniejszego podobieństwa do autentycznych osób. Dla mnie osobiście bohaterowie nie są tak do końca fikcyjni, gdyż w powieści mamy do czynienia z Janem Pawłem II oraz z kilkoma innymi Jego poprzednikami. Oczywiście cała reszta jest wyłącznie wytworem wyobraźni autora.

Akcja powieści rozpoczyna się momentem śmierci Jana Pawła II. W związku z tym, do Rzymu gromadnie nadciągają nie tylko żałobnicy, ale przede wszystkim kardynałowie, którzy za kilka dni będą brali udział w konklawe. To na ich barkach spoczywa wybór kolejnego papieża. Wraz z duchownymi i wiernymi do Watykanu przyjeżdża również tłum dziennikarzy. Jednym z nich jest reporter The New York Timesa, Dennis Michael Mulloy. Pozornie dziennikarz nie ma najmniejszej ochoty lecieć do Europy. Po pierwsze, doskonale wie, że będzie tam jego była żona, pracująca dla stacji CNN. Po drugie, w rozmowie ze swoim naczelnym, próbuje uzmysłowić mu, że najbliższe konklawe to tak naprawdę nic wyjątkowego. Porównuje je nawet z konwencją Partii Demokratycznej. Niemniej, ostatecznie Dinny decyduje się na wylot do Rzymu, gdzie natychmiast wpada w ręce młodziutkiej dziennikarki, pracującej w rzymskim biurze The New York Timesa, która od tej chwili ma być jego przewodniczką po Rzymie. Za niedługo sprawdza się też hipoteza Dennisa odnośnie do jego byłej żony. Niemalże natychmiast po przylocie, dziennikarz spotyka piękną Patty Anne McLaughlin. Jak gdyby tego było mało, Dinny odkrywa także, że jest śledzony przez tajemniczego mężczyznę.

Wydaje się, że większość zebranych w Watykanie hierarchów Kościoła uważa, że dobrym rozwiązaniem byłoby, aby instytucja ta została poddana pewnym zmianom. Po konserwatywnych rządach Jana Pawła II należałoby wprowadzić nieco więcej liberalizmu. Jedynym odpowiednim na to miejsce kandydatem jest hiszpański kardynał Luis Emilio Menendez y Garcia, arcybiskup Walencji. Dlaczego większość twierdzi, że jest on najbardziej właściwym kandydatem na Tron Piotrowy? Otóż z wielu powodów. Jednym z nich jest bardziej tolerancyjny stosunek do aborcji. Oprócz tego, istnieje szansa, że w momencie, gdy zostanie on papieżem, rozpocznie się dyskusja nad zniesieniem celibatu księży. Kwestia wprowadzenia kobiet do Kościoła również uległaby zmianie. Ponadto jest on bardziej tolerancyjny wobec homoseksualistów, nie potępia ich za swoją orientację seksualną.

Drugi biegun reprezentują radykalni konserwatyści Watykanu, na czele których stoi stowarzyszenie o nazwie Corpus Christi oraz organizacja Opus Dei. Obie nie przebierają w środkach, aby nie dopuścić do niekorzystnego, w ich mniemaniu, wyniku konklawe, a co za tym idzie utraty przez siebie władzy w Watykanie. Dodatkowo, już i tak zaognioną sytuację, podsycają informacje The New York Timesa, jakoby watykańskie fundusze zostały sprzeniewierzone. Swoją rolę w owym sprzeniewierzeniu odgrywa jeden z poważnych holenderskich banków. Wszyscy są tak bardzo skupieni na zbliżających się wyborach nowego papieża, że nikt nawet nie przypuszcza, iż gdzieś w tle czai się zabójca o imieniu Mark. Mężczyzna tylko czeka na pojawienie się białego dymu znad Kaplicy Sykstyńskiej. Planuje, że w momencie, gdy nowy papież pojawi się na balkonie, on odda śmiertelny strzał i tym samym uratuje świat przed dzieciobójcą.

Teraz już wiem, dlaczego książki Andrew M. Greeleya zyskują sobie tak dużą popularność. Pokazują prawdę, choć opierają się na fikcji. Wygląda na to, że konklawe to po prostu polityka. Bardzo podoba mi się to, że autor nie stara się niczego ukryć. Poprzez wymyśloną przez siebie fabułę, pokazuje jak pewne sprawy wyglądają naprawdę. Próbuje uświadomić czytelnikowi, że wiara w Boga nie kończy się na księdzu, a sięga znacznie dalej. W tej powieści dokładnie pokazane jest, że duchowny to też człowiek. Ma swoje słabości, popełnia grzechy, a do świętości jest mu bardzo daleko. Przedstawieni przez Greeleya biskupi i kardynałowie to mężczyźni niekiedy używający wulgarnych słów, mający na koncie romanse z kobietami, wplątujący się w afery korupcyjne, a także w pełni wyluzowani faceci, noszący na co dzień firmowe kurtki z logo Chicago Bulls.

Zauważyłam, że Andrew M. Greeley jako ksiądz, ogromną wagę przywiązuje do intymnej strony małżeństwa. Myślę, że wiele osób, szczególnie starszych, wychowanych w innych realiach, po przeczytaniu tej książki potępiłoby autora i uznałoby, że to nie ksiądz, skoro pisze w ten sposób. Już wyjaśniam o co mi chodzi. Otóż Greeley bardzo mocno rozbudował w powieści wątek miłosny. Jak wspomniałam na początku Dennis i Patty są rozwiedzeni, ale nadal mają ślub kościelny. Ich ponowne spotkanie w Rzymie owocuje tym, że zbliżają się do siebie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Sceny erotyczne Greeley przedstawił niezwykle dokładnie i są one obecne niebywale często. Podczas czytania sama zastanawiałam się, jak to możliwe, że ksiądz i zarazem mężczyzna, przynajmniej teoretycznie, żyjący w celibacie, może z taką dokładnością pisać o emocjach, jakie odczuwa mężczyzna pożądający kobiety, czy wręcz uprawiający z nią seks. Oczywiście wszystko tutaj sprowadza się do seksu małżeńskiego. Chociaż z drugiej strony, kiedy wczytamy się dokładniej w treść, możemy dostrzec, że zdaniem autora pozamałżeńska miłość fizyczna również nie jest czymś gorszącym i grzesznym. Przykładem tego jest związek rzymskiej przewodniczki Dennisa i jej partnera, który jest policjantem. Do takiego wniosku doszłam na podstawie jednego z dialogów.

Już na koniec muszę zwrócić uwagę na fakt, iż Greeley uśmiercił Jana Pawła II już w roku 1996, bo właśnie wtedy książka została wydana w Stanach Zjednoczonych. I to mi się stanowczo nie podoba! Uważam, że skoro autor tak mocno obstaje przy zastosowaniu fikcji literackiej, powinien być w tym konsekwentny. Przecież można było zmarłego papieża po prostu wymyślić. Właśnie to miałam na myśli, kiedy na początku wspomniałam, że na pierwszych stronach powieści widać wyraźnie negatywne uderzenie w osobę Jana Pawła II. W związku z tym wiele istotnych rzeczy związanych z polskim papieżem nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Nie chcę w tym miejscu snuć przypuszczeń, jakoby fakt ten miał jakikolwiek związek z osobistą antypatią Greeleya do Jana Pawła II. Niemniej, ten element znacznie zaważył na mojej ostatecznej ocenie książki, pomimo że jest ona napisana bardzo dobrze. Widać, że autor ma lekkie pióro i duże poczucie humoru. Jednakże, uważam, że w żadnym wypadku nie można uśmiercać osób, które jeszcze żyją. Moim zdaniem nie wolno tego robić, nawet zasłaniając się fikcją literacką.







sobota, 1 października 2011

Pomysły przychodzą same od siebie...




LITERAT PAŹDZIERNIKA 2011


ROZMOWA Z JOANNĄ BUJAK


Joanna Bujak ukończyła wydział Architektury i Urbanistyki na Politechnice Krakowskiej. Jest wielbicielką prozy Koontza i Mastertona. Czyta wszystko od horrorów, thrillerów, poprzez fantastykę, literaturę młodzieżową i prozę obyczajową, aż do rodzimej. Zadebiutowała w 2009 roku powieścią „Lista”.


Agnes Anne Rose: Na początek zapytam, jak zaczęła się Twoja przygoda z pisarstwem?

Joanna Bujak: Od serwisu opowiadania.pl. Tam kilka lat temu zamieściłam kilka rozdziałów mojej pierwszej powieści. Uważałam, że zdobyte w ten sposób opinie będą bardziej obiektywne niż, kiedy dałabym powieść do przeczytania, na przykład, komuś z rodziny. Strasznie się bałam pierwszych komentarzy. Byłam przekonana, że powieść się nie spodoba. Nie wierzyłam w siebie. Na szczęście szybko zrobiła się bardzo popularna na serwisie. Kiedy jej część wygrała miesięczny konkurs na najlepsze opowiadanie, zdecydowałam się wysłać „Listę” do wydawnictwa.




A.A.R.: Jesteś autorką dwóch powieści, które jak zdążyłam zauważyć, odnoszą ogromny sukces. Mam tutaj na myśli Twoją debiutancką powieść pod tytułem „Lista” oraz ostatnią, zatytułowaną „Spadek”. Pamiętam, że czytelnicy zachwycali się nimi jeszcze przed ukazaniem się książek drukiem, kiedy można było przeczytać ich fragmenty we wspomnianym już serwisie opowiadania.pl. Skąd czerpiesz inspirację i która z tych dwóch powieści jest Ci bliższa?

J.B.: Pomysły przychodzą same od siebie. Najczęściej w najbardziej niespodziewanym momencie, na przykład pod prysznicem, czy podczas spaceru z psem. Dlatego staram się je zapisywać możliwie jak najszybciej, aby mi nie umknęły. Obie powieści są dla mnie ważne, może dlatego, że każda jest z innego gatunku i w innym stylu.

A.A.R.: Co sprawia Ci największą trudność podczas pisania, a która część pracy nad książką jest najłatwiejsza i najprzyjemniejsza?

J.B.: Najgorszy i najbardziej czasochłonny jest początek. Trzeba stworzyć postacie, nadać im nazwiska, cechy charakteru. W tym samym czasie szukam odpowiedniego miejsca, gdzie będzie działa się akcja: miejscowości, ulicy, domu. Wreszcie zebranie odpowiednich informacji, zdobycie jakiejś wiedzy w różnych tematykach, zrobienie notatek, uporządkowanie. Wszystkie te czynności zajmują sporo czasu, ale są niezbędne. Później już idzie znacznie szybciej i praca nad powieścią jest bardzo przyjemna.

A.A.R.: Który z pisarzy polskich bądź światowych jest dla Ciebie wzorem do naśladowania?

J.B.: Moim wzorem jest Dean Koontz. Świetnie umie stopniować napięcie w książce i genialnie miesza ze sobą różne gatunki literackie, tworząc niepowtarzalny, charakterystyczny klimat w swoich powieściach.

A.A.R.: Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o Twoje plany na przyszłość. Czy pracujesz już nad kolejną powieścią? Jeśli tak, to czego mogą spodziewać się czytelnicy po kolejnej książce Twojego autorstwa?

J.B.: Kolejne dwie powieści są tematycznie zbliżone do „Listy”, czyli balansują na pograniczu sensacji i thrillera. Pierwsza z nich powinna pojawić się w sprzedaży w zimie. W mojej głowie natomiast już dojrzewa pomysł na kolejną powieść, tym razem nawiązującą do „Spadku”, jednakże to się może jeszcze zmienić.

A.A.R.: Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę ogromnej weny twórczej oraz samych bestsellerów.



Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose