poniedziałek, 9 stycznia 2017

Valentin Musso – „Zimne popioły”












Wydawnictwo: ALBATROS A. KURYŁOWICZ
Warszawa 2016
Tytuł oryginału: Les cendres froides
Przeklad: Oskar Hedemann






Czy odgrzebywanie przeszłości zawsze może przynieść człowiekowi ulgę i sprawić, że raz na zawsze pożegna się z tym, co było? Właśnie na to pytanie w swojej książce próbuje odpowiedzieć młodszy brat sławnego Guillaume’a Musso – Valentin. Są takie rodziny, które nawet przez długie lata potrafią przechowywać w świadomości najstraszniejsze tajemnice, mając nadzieję, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. Czasami jednak dzieje się tak, że przez zupełny przypadek ktoś z członków rodziny trafia na ślad sekretu i postanawia zrobić wszystko, aby sprawę wyjaśnić do końca, nawet jeśli główny bohater rodzinnej historii już nie żyje. Z drugiej strony jednak można zastanawiać się, czy w takiej sytuacji moralne jest, aby wyciągać z grobu osobę, która i tak nie będzie mogła już się bronić. Pojawiają się zatem dylematy, a człowiek zastanawia się czy decydując się na ujawnienie prawdy postępuje dobrze czy źle. Bo przecież może też zdarzyć się tak, że odkryte nagle fakty pociągną za sobą lawinę niebezpiecznych wydarzeń i wtedy zadajemy sobie pytanie czy faktycznie było warto odgrzebywać przeszłość i narażać na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też naszych bliskich.

Wróćmy jednak na chwilę do lat drugiej wojny światowej (1939-1945), ponieważ fabuła niniejszej książki ma z nią wiele wspólnego. Otóż podczas drugiej wojny światowej Francja była jednym z krajów, w których Niemcy nie dopuszczali się porwań dzieci celem ich germanizacji. Inaczej było na przykład w Polsce czy innych państwach europejskich. Niemniej Niemcy posiadali we Francji znaczne siły militarne. W związku z tym nieuniknioną konsekwencją stała się spora liczba dzieci spłodzonych przez niemieckich żołnierzy. Mówi się, że szacunkowo do maja 1943 roku takich dzieci było aż pięćdziesiąt tysięcy. Heinrich Himmler (1900-1945) uważał bowiem, że dzieci będące owocem związku francuskiej kobiety i niemieckiego żołnierza są doskonałe, jeśli chodzi o ich germanizację. Bardziej entuzjastycznie do swojego pomysłu Himmler podchodził tylko w odniesieniu do dzieci poczętych przez Niemców w Norwegii, choć małych Francuzów oceniał jako cenną niemiecką krew. Tak więc niedaleko miejscowości Chantilly esesmani powołali do życia ośrodek Lebensborn, który nazwali Westwald.

Dzieci urodzone w ośrodku
Lebensborn
Zdjęcie pochodzi z 1943 roku.
W związku z powyższym, pomiędzy Francuzami zaczęły narastać spory odnośnie do tego, w jaki sposób radzić sobie z takimi dziećmi. Wielu z nich wcale nie kryło swojego wrogiego nastawienia do tych Bogu ducha winnych dzieciaków, które przecież nie prosiły się na ten skażony złem świat. Wdowa po generale Francuskich Sił Zbrojnych – Charlesie Huntzigerze (1880-1941) – twierdziła, że powinny one zostać zintegrowane ze społeczeństwem francuskim. Pomimo tego, że kobiety zaangażowane w projekt Lebensborn nosiły piętno „kochanek nazistów”, to jednak podobno uniknęły przebywania w Westwald, ponieważ esesmani stwierdzili, że niemowlęta muszą być natychmiast po urodzeniu oddane do adopcji na terenie Trzeciej Rzeszy. Innym źródłem „produkowania” dzieci byli francuscy jeńcy i przymusowi robotnicy sprowadzeni z Francji do pracy w Niemczech i Austrii. Niektórzy francuscy mężczyźni również płodzili dzieci z niemieckimi kobietami. Niemowlęta pozostawały wtedy pod opieką matek. W przypadku jeńców-kobiet sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Kobiety były bowiem zmuszane do oddawania swoich dzieci do adopcji niemieckim rodzinom.

Jeszcze podczas pierwszej wojny światowej (1914-1918) nikt tak naprawdę nie był w stanie sobie wyobrazić, że ktoś we Francji mógłby współpracować z Niemcami. Francuzi nienawidzili Niemców. Na początku jedynie stosunkowo niewielki obszar północnej Francji został zajęty przez nazistów. Upadek Francji już w pierwszym roku drugiej wojny światowej oraz reżimu Vichy zmieniły wszystko. Nie było zatem możliwości, aby uniknąć współpracy z Niemcami, chyba że ktoś dołączył do ruchu oporu, lecz musiał pamiętać, że tym samym naraża na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też swoją rodzinę. Współpraca Vichy z nazistami była bardzo kosztowna. Przodował w niej Henri Philippe Pétain (1856-1951), który stał wtedy na czele francuskiego rządu. Reżim Vichy współpracował z Niemcami zarówno w sferze militarnej, jak i gospodarczej. Nie było zatem tajemnicą, że jest to współpraca mająca na celu przynieść również korzyści osobiste.

W najgorszej sytuacji były kobiety, dlatego też to one chętniej podejmowały współpracę z faszystami. Trzeba pamiętać, że w tamtym czasie żywność i inne towary konsumpcyjne były bardzo drogie albo nie było ich w ogóle. Kobiety często zostawały wdowami, ponieważ ich mężowie albo tracili życie na froncie, albo też trafiali do nazistowskich obozów jenieckich, co stawiało Francuzki w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Czasami to właśnie mąż był jedynym żywicielem rodziny, a więc wiele z nich pozostawało bez środków do życia. Tak więc zaangażowanie się w intymny związek z Niemcem było sposobem na zabezpieczenie rodziny i uchronienie jej przed śmiercią głodową. Wysocy rangą oficerowie niemieccy zapewniali życie w luksusie. Kobiety, które związały się z esesmanami były różne i pochodziły z różnych środowisk. Niektóre robiły to z konieczności i strachu przed ubóstwem, zaś inne były bardzo zadowolone z korzyści, jakie płynęły z kontaktów z Niemcami. Były też takie, które naprawdę zakochiwały się w esesmanach. Charles de Gaulle (1890-1970) starał się to kontrolować.

Podczas niemieckiej okupacji stwierdzono wiele przypadków opisanych powyżej, lecz wtedy były one ignorowane przez społeczeństwo. Dopiero po wyzwoleniu wiele francuskich kobiet związanych z nazistami było publicznie upokarzanych i karanych. Wielu z nich golono głowy, a wydarzeniu temu przyglądał się tłum gapiów. Henri Philippe Pétain oraz inni urzędnicy Vichy zostali osądzeni. Niemniej większość z tych, którzy współpracowali z okupantem nigdy nie zostało ukaranych. Kobiety, które spoufalały się z niemieckimi żołnierzami były jednak szczególnie karane po wojnie przez członków ruchu oporu. Lecz w przeciwieństwie do mężczyzn, nigdy nie wykonano na nich wyroków śmierci przez rozstrzelanie.

Heinrich Himmler
To on był mózgiem projektu
Lebensborn.
Fotografia pochodzi z 1942 roku.
To tyle historii. Wróćmy teraz do książki. Jest rok 1999. Na terenie deparlamentu Marna we Francji w krótkim odstępie czasu dochodzi do dwóch zgonów. Otóż umiera dwoje staruszków: Nicole Brachet i Henri Cochet. Na związane i zakneblowane ciało kobiety trafia Érika Fabre, która od jakiegoś czasu opiekowała się staruszką. W tym feralnym dniu Érika była praktycznie pewna, że stało się coś złego, jeszcze zanim weszła do domu swojej podopiecznej. Otóż Nicole miała zwyczaj czekać na nią przed domem, ściskając w dłoniach siatki na zakupy. Kiedy tym razem starsza pani nie pojawiła się tam, gdzie zawsze, Érika wiedziała, że musiało stać się coś złego, lecz na pewno nie była przygotowana na widok, jaki zastanie po wejściu do domu. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Nicole Brachet została zamordowana. Dlaczego? Komu naraziła się miła staruszka, że ten pozbawił ją życia w tak okrutny sposób? Czy starsza pani coś ukrywała? Czy miała wrogów, o których nikomu nie mówiła?

Z kolei Henri Cochet odszedł spokojnie w otoczeniu swojej rodziny, a przyczyną jego śmierci stał się udar mózgu. Był znanym i cenionym ginekologiem. Mieszkał w domu wraz z wieloletnią życiową partnerką i wnuczką. Jego syn wiele lat temu najpierw się rozwiódł, a potem zginął w wypadku samochodowym. Od tego czasu wnuczka Henriego i jednocześnie córka tragicznie zmarłego młodszego Cocheta zaczęła poważnie podupadać na zdrowiu psychicznym. Wciąż pogłębiająca się depresja sprawiła, że kiedyś nawet targnęła się na własne życie. Rodzina Henriego Cocheta jakoś niespecjalnie dba o rodzinne relacje. Dopiero śmierć seniora sprawia, że poszczególni jej członkowie zaczynają zbliżać się do siebie nawzajem. Na pogrzeb przyjeżdża z Paryża wnuk zmarłego – Aurélien Cochet. Jego wizyta w domu dziadka zmienia praktycznie wszystko.

Aurélien Cochet jest nauczycielem w liceum i robi wszystko, aby jego uczniowie dostali się na jak najlepsze studia. Mężczyzna jest też wielbicielem starego kina. Podczas porządkowania rzeczy po zmarłym dziadku, Aurélien natrafia na pewien film pochodzący z lat 40. XX wieku. Widzi na nim Henriego Cocheta, który zadowolony stoi u boku eleganckiego esesmana i obaj wyglądają tak, jak gdyby łączyła ich przyjaźń. Mało tego. Mężczyźni otoczeni są radosnymi młodymi kobietami o jasnych włosach i podobnym typie urody. Każda z tych kobiet jest w ciąży. Okazuje się, że film został wyprodukowany w jednym z ośrodków Lebensborn, gdzie Niemcy pracowali nad hodowlą nadludzi. Nie trzeba chyba mówić, w jak wielkim szoku jest Aurélien, który właśnie odkrył haniebną przeszłość swojego dziadka. Czy ukochany przez niego Abuelo – jak nazywał go wnuk – faktycznie brał czynny udział w produkcji ludzi, którzy mogliby zasiedlić Trzecią Rzeszę?

Gregor Ebner (1892-1974)
To tego esesmana zobaczył
Aurélien Cochet  na filmie, który odkrył
w archiwum swojego dziadka.
Zdjęcie zostało wykonane podczas
procesu norymberskiego (1947-1948).
Stopniowo Aurélien Cochet dociera do młodej doktorantki, która zajmuje się historią drugiej wojny światowej. Wraz z nią mężczyzna próbuje odkryć tajemnicę swojej rodziny. Niestety, już na samym początku ktoś skutecznie stara się pokrzyżować mu plany, próbując go zastraszyć i sprawić, aby Aurélien dał sobie spokój z grzebaniem w przeszłości. Czy fakty, które pragnie poznać wnuk Henriego naprawdę są takie druzgocące? Czy ich odkrycie może po tylu latach jeszcze komuś zagrozić? Jak sam Aurélien poradzi sobie z informacjami na temat ukochanego dziadka? Czy będzie w stanie go nadal kochać i myśleć o nim jak najlepiej? A może go znienawidzi i już nigdy nie odwiedzi jego grobu? Co stanie się z pozostałymi członkami rodziny Cochetów, kiedy ci również poznają prawdę? A może ten film to tylko jakiś głupi fotomontaż?

Zimne popioły to druga z kolei powieść Valentina Musso, lecz pierwsza, która ukazała się w polskim tłumaczeniu. Ponieważ znam twórczość jego starszego brata, nie mogłam przejść obojętnie również obok jego książki. Poza tym tematyka bardzo mnie zainteresowała.

Choć nie lubię porównań, to jednak w tym przypadku nie mogłam pozbyć się myśli, że Valentin pisze lepiej. Możliwe, że duże znaczenie ma tutaj temat, jaki Autor podjął na kartach swojej powieści. Valentin Musso skupił się na naprawdę trudnym kawałku historii Europy i zrobił to dość dobrze, choć pewnie ktoś mógłby mu zarzucić, że ośrodek Lebensborn przedstawił mało wiarygodnie, a to z uwagi na to, że czasami można odnieść wrażenie, iż tego typu miejsca były niczym luksusowe pensjonaty, w których ciężarne kobiety czekały na rozwiązanie. A przecież tak nie było. Trzeba jednak pamiętać, że sam ośrodek jest przez Autora wymyślony na potrzeby powieści. We Francji działało tylko jedno takie miejsce, natomiast to, o którym pisze Valentin Musso nigdy nie istniało.

Akcja powieści osadzona jest na dwóch płaszczyznach czasowych. Z jednej strony mamy czasy współczesne, zaś z drugiej lata wojenne. Książka jest kryminałem albo – jeśli ktoś woli – może być też zaliczana do thrillerów. Czyta się ją naprawdę doskonale i przede wszystkim trzyma w napięciu. Mnie zainteresowała głównie dlatego, że porusza temat drugiej wojny światowej, choć w nieco uproszczony sposób. Widać jednak, że Valentin Musso ma talent i pisze inaczej, niż Guillaume, co jedynie działa na jego korzyść. Nie dubluje starszego brata, tylko kieruje się własnymi pomysłami, dzięki czemu potrafi zaskoczyć czytelnika. Myślę, że książka naprawdę jest godna uwagi, a sam Autor zapewne jeszcze nie raz zaskoczy czytelników oryginalnością swoich historii.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz