środa, 29 sierpnia 2018

Francuska balerina, która była bogatsza niż królowa Wiktoria








Zimą 1836 roku młoda francuska baletnica przybyła do Londynu, aby zatańczyć w Theatre Royal przy Drury Lane w dzielnicy Covent Garden. Od tej chwili stała się ulubioną tancerką epoki, zaś później najbogatszą kobietą w Anglii. Kim była owa tancerka? To oczywiście Yolande Duvernay znana również jako Pauline Duvernay, Yolande Marie-Louise Duvernay lub Yolande Marie Louise de Varnay (1812-1894).

Yolande Duvernay (1888)
autor: Charles Auguste Émile Durand 
(1837-1917)
Życie słynnej francuskiej baleriny, Yolande Duvernay, stanowi jedną z najbardziej szokujących dziewiętnastowiecznych historii o tym, jak ze zwykłego zera można stać się milionerką. Urodzona w ubogiej paryskiej rodzinie, odziedziczyła jedną z największych przemysłowych fortun w Europie i stała się najbogatszą kobietą w Anglii. Mówiono, że jest bogatsza nawet od królowej Wiktorii Hanowerskiej (1819-1901). Fortuna, która ostatecznie przypadła w udziale Yolande Duvernay to fabryka szkła w Portugalii, której właścicielem był Anglik, William Stephens (1731-1803) znany w Portugalii jako Guilherme Stephens. W 1755 roku przeżył w Lizbonie trzęsienie ziemi i przez czternaście lat palił wapno, by móc dostarczyć zaprawę potrzebną do odbudowy miasta. W 1769 roku został poproszony przez Sebastião José de Carvalho e Melo (1699-1782), znanego jako Markiz de Pombal, o ponowne otwarcie opuszczonej fabryki szkła znajdującej się dziewięćdziesiąt mil (około stu czterdziestu pięciu kilometrów) na północ od Lizbony. Dla przypomnienia dodam, że Markiz de Pombal był pierwszym ministrem i wielce skutecznym dyktatorem Portugalii.

I tak oto William Stephens otrzymał od Markiza de Pombal prawo własności do fabryki, a także szereg niezwykle lukratywnych przywilejów, jak: zwolnienie z wszelkich podatków, monopol na dostawy szkła na terenie całej Portugalii i w jej koloniach, swobodę przy ustalaniu własnych cen oraz bezpłatne wykorzystywanie paliwa wyrabianego z sosen rosnących w królewskich lasach. Minister stracił jednak władzę w 1777 roku, kiedy umarł król, zaś na tronie zasiadła jego najstarsza córka, Maria I Franciszka Pobożna (1734-1816), która wręcz nienawidziła Markiza de Pombal. Nie akceptowała również jego polityki. Próbując utrzymać swoją pozycję, William Stephens postanowił więc zdobyć nową królową. Tak bardzo ją oczarował, że nie tylko odnowiła przywileje nadane Stephensowi przez byłego ministra, ale także odbyła dwie wizyty w fabryce szkła, z których jedna trwała aż trzy dni.

Maria była monarchinią absolutną, która rządziła w imieniu Boga. Wierzyła ona bowiem, że jej autorytet władzy pochodzi od samego Stwórcy. Niemniej była bardzo zadowolona, iż przez dwie noce mogła spać w domu Anglika, czyli mężczyzny, który nie tylko pochodził z nizin społecznych, ale także był nieślubnym dzieckiem i to jeszcze w dodatku protestantem, czyli heretykiem w oczach Portugalczyków. Kilka dni po wizycie królowej, siostra Williama Stephensa napisała: Mój brat osiągnął to, czym nikt inny w królestwie nie może się chlubić. To mojemu bratu przypadł honor goszczenia królewskiej rodziny i całego dworu przez trzy dni, co sprawiło satysfakcję wszystkim, począwszy od królowej, poprzez pomywaczki, a na chłopcach stajennych kończąc. Te królewskie wizyty dodały prestiżu fabryce i sprawiły, że William Stephens cieszył się przywilejami przez prawie czterdzieści lat, a to z kolei umożliwiło mu zgromadzenie ogromnej fortuny przemysłowej. Ponieważ nigdy się nie ożenił i zmarł bezpotomnie, jego majątek został przekazany kuzynowi pochodzącemu z Londynu, a mianowicie Karolowi Lyne'owi (?), który zabiegał o królewskie pozwolenie na noszenie nazwiska Lyne-Stephens. Spadek, który otrzymał Karol Lyne, sprawił, że mężczyzna stał się niesamowicie sławny w Anglii. Jego jedynym spadkobiercą był syn Stephens Lyne-Stephens (1801-1860), który był doskonałą partią dla niezamężnych kobiet. Lecz Stephens był skromnym młodym mężczyzną, którego zainteresowania ograniczały się do strzelania i polowań w Melton Mowbray. Nie wykazywał natomiast najmniejszego zainteresowania kobietami, dopóki zimą 1836 roku do Londynu nie przybyła młoda francuska baletnica, by tańczyć w Theatre Royal przy Drury Lane.


Sebastião José de Carvalho e Melo, Markiz de Pombal (1766)
autor: Louis-Michel van Loo (1707-1771)


Yolande Duvernay, której pseudonim sceniczny brzmiał Pauline Duvernay, miała wówczas dwadzieścia trzy lata i była wielką gwiazdą. Wielu mówiło wtedy, że jest to najbardziej porywająca kobieta, jaką widział świat. Posiadała piękne, czarujące oczy, wspaniałe nogi i figurę, zaś cała była uosobieniem zmysłowej elegancji. Była po prostu zjawiskową, piękną i bardzo seksowną młodą kobietą. Yolande Duvernay urodziła się w Paryżu w grudniu 1812 roku. W wieku sześciu lat została zapisana do Szkoły Tańca. Niestety, była też jedną z niedożywionych i źle ubranych uczennic baletu, które zwano małymi szczurami. Pod kontrolą matek, „szczury” spędzały w szkole całe dnie, natomiast wieczorami występowały w operze, grając role odpowiednie do ich wieku. W miarę, jak dziewczynki dorastały, ich matki stawały się odpowiedzialne za ich dostępność seksualną. Mężczyźni, którzy odwiedzali paryską operę, obserwowali małe baletnice i za pośrednictwem ich matek wybierali sobie odpowiedniego „szczura” do łóżka. Po rewolucji w lipcu 1830 roku, kiedy obalono monarchię Burbonów, Yolande stała się już mistrzynią w oczach nowego dyrektora Opéry, Louisa Vérona (1798-1867). Zabrał ją ze szkoły baletowej i, pomijając pozostałe tancerki z jej zespołu i z klas młodszych, natychmiast zaczął obsadzać ją w pierwszoplanowych rolach. Wkrótce Yolande stała się gwiazdą Opéry. Jeden z jej wielbicieli napisał: Każdego wieczoru nazwisko Duvernay zyskuje sobie uznanie tysiąca głosów.

Uwielbienie dla Yolande wzrosło na przestrzeni kolejnych kilku lat, zarówno w Paryżu, jak i w Londynie, gdzie stała się ulubioną tancerką ówczesnej księżniczki Wiktorii. Po obejrzeniu przedstawienia Le Dieu et la Bayadère (z pol. Kaszmirowa dziewczyna) w dniu 19 marca 1833 roku, przyszła królowa Wiktoria Hanowerska pisała w swoim dzienniku: Mademoiselle Duvernay tańczyła i wyglądała pięknie, a robiła to z takim wdziękiem i uczuciem. Wyglądała tak uroczo… Bardzo mnie rozbawiła.  Z kolei młody William Makepeace Thackeray (1811-1863) zakochał się w pięknej tancerce, o czym napisał tak: Kiedy myślę o Duvernay, pląsającej wLe Dieu et la Bayadère”, mówię sobie, że była to wizja czystego piękna, jakiej oczy śmiertelnika nigdy nie widziały. Jakże dokładnie pamiętam muzykę, w trakcie której się pojawiła! Kaled [powiedział] do sułtana: „Mój panie, oto nadchodzi grupa tych tańczących i śpiewających dziewcząt, które zwą się Bayadères”. Ona tańczyła tam w rytm cymbałów i bicia mojego serca! Nigdy nie było czegoś takiego, nigdy. I nigdy nie będzie.

Yolande Duvernay tańcząca kaczucza (1836)
autor: Richard James Lane (1800-1872)
Zimą 1836/37 roku Yolande tańczyła rolę Florindy w pierwszej londyńskiej produkcji Le Diable Boiteux (z pol. Diabeł kulawy), w której wykonała niezwykły hiszpański taniec o nazwie kaczucza. Jest to wesoły taniec andaluzyjski z kastanietami w metrum trzy czwarte. To sprawiło, że zyskała jeszcze większą sławę. Sama na scenie, z kastanietami w dłoniach, ubrana w różową satynową sukienkę obszytą szerokimi falbanami z czarnej koronki, nadała prowokacyjny kształt, i tak już interesującym, krokom tanecznym. Jeden z jej wielbicieli pisał z zapartym tchem: Te ruchy bioder, te prowokujące gesty, te ręce, które zdają się poszukiwać i obejmować nieobecnego kochanka, te usta wołające o pocałunek, to ekscytujące, drżące i wijące się ciało. Po raz pierwszy Stephens Lyne-Stephens zobaczył Yolande Duvernay na scenie, a gdy przyglądał się jej, jak tańczy kaczucza, w jego umyśle pojawił się pewien pomysł. Przez lata Yolande była kochanką wielu mężczyzn i wciąż otaczało ją mnóstwo wielbicieli w Londynie. Bardzo chętnie spotykała się z mężczyznami w każdym wieku, byle tylko nie odmawiali jej seksu, za który często płacili. I choć Yolande bardzo wysoko się ceniła, to jednak skromni Stephensonowie byli w stanie pokonać wszystkich adoratorów tancerki.

Przy udziale hrabiego Alfreda d'Orsay (1801-1852), który był bliskim przyjacielem Stephensa Lyne-Stephensa, oraz matki Yolande, Stephens zapłacił za tancerkę półtora miliona funtów (w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze), by móc spędzić z dwudziestoczteroletnią tancerką trzy lata, korzystając jednocześnie z jej usług seksualnych. Suma była tak duża, że w środowisku wręcz zawrzało. O tym, co się stało podekscytowani ludzie opowiadali po obydwu stronach kanału przez kilka miesięcy. Dwie trzecie tej kwoty przypadło matce Yolande, czyli apodyktycznej kobiecie, która odkąd jej córka skończyła piętnasty rok życia, sprzedawała ją wpływowym mężczyznom w celach seksualnych. Niemniej Stephens zapewnił Yolande naprawdę luksusowy styl życia. Z wyjątkiem kilku miesięcy, kiedy tancerka ponownie nawiązała kontakt z byłym kochankiem, dziewczyna pozostała wyłącznie kochanką Stephensa. Trwało to przez osiem długich lat, aż do momentu, gdy baletnica wymyśliła chytry plan, jak by tu uwięzić swego sponsora i kochanka w małżeństwie. Ich relacje były wystarczająco skandaliczne na tle coraz bardziej purytańskiego społeczeństwa. Ich małżeństwo było natomiast postrzegane jako jeszcze bardziej szokujące. Skazany na ostracyzm przez większość swoich przyjaciół, Stephens opuścił w końcu centrum Londynu i przeniósł się z Yolande na obrzeża miasta do willi w Roehampton. Kiedy sześć lat później zmarł ojciec młodego Stephensa, ten stał się najbogatszym plebejuszem w Anglii. Natomiast gdy w 1860 roku zmarł również sam Stephens Lyne-Stephens, zostawił wdowie całą fortunę należącą do Lyne-Stephensów.

Tak więc prawie pięćdziesięcioletnia baletnica, wychowana w paryskiej biedocie i już jako nastolatka sprzedawana mężczyznom, by świadczyć im usługi seksualne, stała się teraz najbogatszą kobietą w Anglii. Jej nazwisko znane było w całym anglojęzycznym świecie, ponieważ artykuły prasowe na temat ostatniej woli jej męża były drukowane i przedrukowywane na całym świecie. Przykładem był Moreton Bay Courier ukazujący się w Australii, na łamach którego napisano: Zdecydowanie najszczęśliwszą, jeśli chodzi o fortunę liczoną w funtach i wiele innych rzeczy, spośród wszystkich bogatych ulubieńców sceny, jest najpiękniejsza balerina, ciągła turystka, najwspanialej tańcząca, niegdyś znakomita i wciąż doskonała, Yolande Duvernay, żona, a obecnie wdowa po zmarłym milionerze, Lyne-Stephensie. Dochód z majątku, jaki odziedziczyła Yolande, wynosił (w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze) około sześciu i pół miliona funtów rocznie. Było to znacznie więcej niż tancerka mogłaby sobie wymarzyć, nawet jeśli wziąć pod uwagę trzy wielkie domy w Anglii i Paryżu, tysiące akrów ziemi i setki służących oraz innych pracowników, będących na jej usługach. Już wkrótce Yolande zaczęła sama pomnażać odziedziczoną fortunę, lecz niestety nie posiadała wystarczających zdolności biznesowych, by zajmować się finansami, ani też prawnikami i powiernikami swego męża, którzy raczej nie byli skłonni okazywać jej szacunek.

Stephens Lyne-Stephens 
W związku z powyższym Yolande Duvernay potrzebowała kogoś, kto mógłby zająć się jej sprawami. W końcu znalazła Edwarda Stopforda Claremonta (1819-1890), który był brytyjskim attache wojskowym przebywającym w Paryżu. Generał był także przyjacielem samego prezydenta Francji, Napoleona III Bonapartego (1808-1873), i mężczyzną, którego bardzo wysoko ceniła sobie królowa Wiktoria Hanowerska. W wieku czterdziestu dziewięciu lat, Yolande wciąż wyróżniała się nieprzeciętną urodą, więc już wkrótce po śmierci męża uwiodła generała. Kiedy Claremont stracił wpływy po wojnie francusko-pruskiej, wówczas Yolande namówiła go, by zamieszkał z nią i swoją nieszczęśliwą żoną, która według jednego z sąsiadów: Nie tylko nie lubiła, ale wręcz nienawidziła swej gorzkiej pozycji kobiety zależnej od męża. Tancerka nie miała zatem żadnych oporów, aby żyć w trójkącie. Trójkąt trwał dwadzieścia lat, a w miarę jak Yolnade stawała się coraz starsza, przekazywała ogromne sumy pieniędzy katolickiej diecezji w Northampton. Ufundowała budowę kilku kościołów i kaplic, wśród których najbardziej znany jest wielki kościół pod wezwaniem Matki Bożej i Angielskich Męczenników w Cambridge, który stał się symbolem miasta. Jak powiedziała biskupowi, zbudowała go według własnego gustu i fantazji.

W Cambridge nadal krąży pogłoska, że zmarły mąż Yolande zbił fortunę dzięki temu, iż wyposażył lalki w ruchome oczy. Plotkę tę mieli rzekomo rozpuścić protestanci, którzy poczuli się obrażeni tym, że w mieście powstaje tak ogromny kościół katolicki. Z kolei słowa odnoszące się do produkcji szkła jako źródła wielkiego majątku Lyne-Stephensa oraz legendy z tym związanej znalazły swoje odzwierciedlenie w literaturze, kiedy powieść Edwarda Morgana Forstera (1879-1970) zatytułowana The Longest Journey została opublikowana w 1907 roku: Czekali na zupełnie inny tramwaj, który pociągnie Kościół Rzymskokatolicki. Tłum ludzi o zarumienionych twarzach cofnął się w półmroku. Był to pierwszy tak duży budynek, jaki rzucał się w oczy odwiedzającym. „Och, czy to uczelnia?! – krzyknął protestancki rodzic, zaś po chwili dowiedział się, że budynek został zbudowany przez papistę, który zarobił fortunę na ruchomych oczach lalek. – „Zbudowany z oczu lalek, by móc pomieścić swoich bożków”. Słowa te są tylko legendą i swego rodzaju żartem, lecz prawdą jest, że kościół góruje nad miastem i jest wyższy od wszystkiego, co znajduje się w jego centrum. Ludzie twierdzą, że jest on wieczny, stabilny i nic nie jest w stanie go zniszczyć.

William Stephens, pierwszy właściciel 
fabryki szkła, która uczyniła z 
Yolande Duvernay kobietę bogatszą niż 
sama królowa Wiktoria Hanowerska.
autor nieznany 
Podobnie, jak w przypadku wielu innych plotek, na potwierdzenie prawdziwości tej historii nie ma żadnych twardych dowodów. Stephens Lyne-Stephens nigdy nie pracował nad żadnym wynalazkiem i nie był zainteresowany wymyślaniem czegokolwiek. Z biegiem czasu pojawiła się jednak kolejna plotka, która mogła być nieco bliższa prawdy. Otóż Yolande mogła zbudować kościół ku czci dzieci, których nigdy nie miała z mężem. Jej przeszłość kryła sekret, o którym nikt w Anglii nie miał pojęcia. Kiedy była młoda, urodziła bowiem w Paryżu dwoje dzieci. Pierwsze z nich przyszło na świat, gdy tancerka miała zaledwie szesnaście lat i było owocem świadczonych przez nią usług seksualnych, czyli związku do którego popchnęła ją matka, biorąc za to pieniądze. Drugie z dzieci urodziło się natomiast siedem lat później, kiedy baletnica była kochanką młodego mężczyzny o podejrzanej reputacji, którym okazał się samozwańczy markiz de la Valette, czyli Charles-Jean-Marie-Félix (1806-1881). Dzieci te zostały oddane do adopcji i nigdy nie stanowiły części życia Yolande Duvernay. Niemniej, w jej testamencie znalazł się zapis, aby spuściznę po niej otrzymał Dom dla Nieuleczalnie Chorych Dzieci w Paryżu, co mogło być wskazówką, iż przynajmniej jedno z dzieci przebywało właśnie w tej instytucji.

Yolande Duvernay zmarła w 1894 roku. Nekrologi wspominały o jej wielkim bogactwie i budowaniu kościołów; tylko nieliczni pamiętali o jej latach na scenie. W Pall Mall Gazette napisano: Dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent obecnego pokolenia nazwiska Duvernay i Lyne-Stephens nic nie znaczą; jednak kobieta, która odnosiła sukcesy i która zmarła w zeszłym tygodniu w bardzo dojrzałym wieku, ponad sześćdziesiąt lat temu była przedmiotem wielu komentarzy i obiektem ogromnego podziwu wyrażanego przez naszych dziadków, którzy stłoczeni na Drury Lane pragnęli ujrzeć tylko ją. Jakaś starsza dziennikarka pamiętała jednak jej kaczucza: Zastanawiam się jak wielu ludzi wie, że ta czcigodna dama przed ślubem ze Stephensem Lyne-Stephensem była sławna na całym cywilizowanym świecie jako czarująca tancerka operowa, Yolande Duvernay. Ta cudowna balerina po raz pierwszy pojawiła się na Drury Lane, a było to wtedy, gdy zatańczyła hiszpański taniec kaczucza i właśnie z tego powodu szczególnie ją pamiętam. Teraz widzę ją w swojej wyobraźni, w różowej spódnicy z czarnymi falbankami i słyszę wesoły stukot kastanietów.

Obecnie, dzięki nowoczesnej technice, możemy na własne oczy zobaczyć ten taniec. Są bowiem filmy pokazujące baletnice tańczące kaczucza do oryginalnej choreografii i muzyki i noszące tę samą różową satynową sukienkę obszytą falbanami z czarnej koronki. To prawie tak, jakbyśmy oglądali samą Yolande Duvernay na scenie, która robi niesamowite wrażenie na młodzieńcu, który już niedługo miał stać się najbogatszym plebejuszem w Anglii.










poniedziałek, 27 sierpnia 2018

O tym, jak Wiktoria Hanowerska zdobyła tron







Królowa Wiktoria Hanowerska (1819-1901) w ciągu sześćdziesięciu trzech lat swoich rządów była świadkiem wielu zmian zachodzących na świecie i obecnie czas jej panowania jest drugim co długości w historii. Lecz jej droga do tronu nie zawsze była łatwa. Urodzona w kryzysie sukcesyjnym, Wiktoria była mało prawdopodobną kandydatką do tronu. W chwili narodzin była bowiem piąta w kolejności do tronu, a jej ojciec, Edward August, książę Kentu i Strathearn (1767-1820), był czwartym dzieckiem króla Jerzego III Hanowerskiego (1738-1820). Jak zatem Wiktorii udało się zostać królową? I dlaczego odniosła sukces po śmierci swego wuja, Wilhelma IV Hanowerskiego (1765-1837)?

Aleksandrina Wiktoria
w wieku czterech lat (1823)
autor: Stephen Poyntz Denning
(1795-1864)
Kobieta na tronie Anglii? To śmieszne! Te słowa padły z ust Jerzego Hanowerskiego, księcia Cambridge (1819-1904) po tym, jak został pozbawiony szansy na objęcie władzy przez małą i pulchną księżniczkę Wiktorię. W owym czasie wielu zgadzało się z jego zdaniem. Co gorsza, jak powiedziała sama królowa: Byłam pierwszą kobietą, która nosiła imię Wiktoria

Pomimo że dla nas przymiotnik wiktoriański wydaje się tak bardzo angielski, to jednak w tamtym czasie słowo to miało znaczenie absurdalne. W dodatku pochodziło z języka francuskiego, a Francja zaledwie kilka lat wcześniej była wielkim wrogiem Anglii. Małej księżniczce przeszkadzały jeszcze inne rzeczy, a mianowicie: odpychający wygląd, nieśmiałość, pożądliwy charakter, a przede wszystkim zachłanna matka, która pragnęła użyć córki jako narzędzia do zdobycia władzy. Lecz Wiktoria była jednocześnie porywająca, żywiołowa i gotowa na wszystko, zaś od najmłodszych lat zdeterminowana, aby zostać królową.

W dniu 24 maja 1819 roku, czyli w dniu narodzin swojej córki, książę hrabstwa Kent oświadczył: Ładna mała księżniczka, pulchna niczym kuropatwa. Narodziny księżniczki Wiktorii wstrząsnęły jej ojcem, ale nie wywołały poruszenia w kraju. Edward August Hanowerski, po swoich braciach, był dopiero czwarty w kolejce do tronu. Przed nim tron miał przypaść: księciu regentowi, księciu Yorku i księciu Clarence. Dla reszty rodziny królewskiej, Wiktoria była po prostu nieletnią córką brata, czyli niczym więcej, jak tylko pionkiem, by w końcu przehandlować ją w korzystnym małżeństwie. Wiktoria urodziła się podczas kryzysu sukcesji. Jerzy III Hanowerski miał piętnaścioro dzieci, z których przeżyło pięć córek i siedmiu synów. W 1817 roku rodzina królewska zdobyła natomiast jedną legalną spadkobierczynię, którą okazała się księżniczka Karolina Augusta (1796-1817), jedyna córka księcia regenta, Jerzego IV Hanowerskiego (1762-1830). Wtedy też Anglicy spojrzeli na księżniczkę Karolinę jako na nadzieję dla swojego kraju, w przeciwieństwie do jej rozpustnych i rozrzutnych wujów i ciotek. Kiedy więc księżniczka zaszła w ciążę ze swoim sławnym mężem Leopoldem I Koburgiem (1790-1865), ludzie byli zachwyceni i szczęśliwi. Lecz po pięćdziesięciogodzinnym porodzie Karolina urodziła martwego chłopca. W ciągu kilku godzin popadła w śmiertelną gorączkę i zmarła. Kraj pogrążył się w ogromnym smutku, a politycy zaczęli panikować z powodu braku spadkobiercy. Zaczęto mieć nadzieję, że parlament spłaci wreszcie swoje ogromne długi, zaś książęta wyruszą na poszukiwanie odpowiednich partnerów do małżeństwa i będą płodzić dzieci. Wtedy też książę Edward August odesłał swoją dwudziestoletnią kochankę i zaczął zabiegać o względy siostry księcia Leopolda, Wiktorii (1786-1861). Początkowo księżniczka nie chciała zrezygnować z przyjemnej niezależnej pozycji, jak to ujęła, aby poślubić księcia hrabstwa Kent, który był od niej o dwadzieścia lat starszy, lecz Leopold nalegał, by wyraziła na to zgodę. Pomimo wątpliwości i długów, oboje byli zadowoleni z zawartego małżeństwa, a Wiktoria już wkrótce zaszła w ciążę. Moi bracia nie są tak silni jak ja – powiedział uszczęśliwiony książę. – Prowadziłem normalne życie, więc przeżyję ich wszystkich; korona będzie moja i moich dzieci.

Jerzy IV Hanowerski,
książę regent (1816)
autor: sir Thomas Lawrence
(1769-1830)
Książę regent był wściekły z powodu sukcesu brata. Był też zazdrosny o to, że udało mu się spłodzić dziecko. W zemście wywołał skandal na chrzcie małej Wiktorii. Pozwolił, aby w ceremonii uczestniczyła jedynie garstka gości, a także nie wyraził zgody na to, by dziecku nadać imię, które zastrzeżone było jedynie dla królowych, jak Karolina lub Augusta, czy wreszcie sfeminizowaną wersję swojego własnego imienia Georgiana

W tamtym dniu biskup Canterbury stał z dzieckiem nad chrzcielnicą i czekał aż książę regent poinformuje go, jakie imię powinien nadać dziewczynce. Wreszcie Jerzy IV splunął i rzekł: Daj jej imię matki! I tak oto Wiktoria otrzymała imię Aleksandrina po carze Aleksandrze I Romanowie (1777-1825), który był jednym z ojców chrzestnych i władał Mateczką Rosją. Jak widać nawet książę regent nie miał odwagi, aby rozgniewać rosyjskiego władcę. Bardzo szybko jednak Aleksandrina stała się znana pod swoim drugim imieniem – Wiktoria – które otrzymała po swojej matce, jak życzył sobie książę regent.

W grudniu 1819 roku Edward August wreszcie zrozumiał, że jego długi są nie do spłacenia, więc rodzina przeniosła się do tańszego w utrzymaniu domu w Sidmouth położonego na wybrzeżu hrabstwa Devon. Była mroźna zima. Na początku stycznia 1820 roku książę po powrocie z jednego ze spacerów na świeżym powietrzu, przemarznięty do kości i trzęsący się z zimna położył się do łóżka. W ciągu kilku dni był już naprawdę bardzo ciężko chory. Przyplątało mu się paskudne zapalenie płuc i zmarł 23 stycznia 1820 roku, trzymając za rękę swoją małżonkę. Ona zabija wszystkich swoich mężów – powiedziała wówczas żona rosyjskiego ambasadora. Trzeba pamiętać, że Wiktoria była wdową, gdy wychodziła za mąż za Edwarda Augusta. W chwili śmierci ojca, mała Wiktoria miała zaledwie osiem miesięcy.

Trzydziestotrzyletnia księżna wdowa pozostała nie tylko pogrążona w smutku, ale także zubożała i zrozpaczona. Jej brat Leopold przekonał więc niechętnego jej księcia regenta, aby ten pozwolił wdowie zamieszkać w pałacu Kensington i zabrać ze sobą przystojnego Irlandczyka, Johna Conroya (1786-1854), który był równy księciu. W zamieszaniu, jakie zapanowało po śmierci Edwarda Augusta, Conroy zdobył sobie wielkie zaufanie księżnej i praktycznie stał się zarządcą jej domu. W dniu 29 stycznia 1820 roku, czyli w dniu, kiedy księżna przybyła do pałacu, biedny i szalony król Jerzy III Hanowerski w końcu zmarł. Książę regent nareszcie został królem Jerzym IV. Tak więc po książętach Yorku i Clarence, mała Wiktoria była następna w kolejce do tronu. 

Wiktoria, księżna Kentu i matka
Wiktorii Hanowerskiej (1861)
autor: Franz Xaver Winterhalter
 (1805-1873)
Pałac Kensington był wtedy bardzo zimny, ponury i obskurny, a życie, jakie prowadziła Wiktoria okazało się niewiele lepsze. Księżna i John Conroy dążyli, aby za wszelką cenę uczynić z Aleksandriny Wiktorii swoją niewolnicę. Oboje byli przekonani, że dziewczynka zostanie kiedyś królową, a ich największym marzeniem było to, aby na tron wstąpiła jako nieletnia, ponieważ wtedy księżna wdowa mogłaby zostać jej regentką i tym samym zagarnąć nie tylko dla siebie, ale też dla Conroya i władzę, i bogactwo. Jeśli natomiast Wiktoria zostałaby królową po ukończeniu osiemnastego roku życia, wówczas mieli nadzieję, że uda im się ją tak urobić, aby oddała im całą władzę. I tak oto powstał tak zwany System Kensington. Był to okrutny reżim zastraszania, a przede wszystkim inwigilacji. Wiktoria nie mogła przebywać sama ani przez sekundę. Każdego wieczoru szła spać do sypialni swej matki, a pielęgniarka lub guwernantka pilnowały jej dopóki księżna wdowa nie udała się na spoczynek. Każde kaszlnięcie księżniczki, każde słowo, a nawet wybór stroju były natychmiast zgłaszane Johnowi Conroyowi. Wiktoria była trzymana z dala od rodziny jej ojca i odizolowana od wszystkich dzieci, z wyjątkiem dzieci Conroya.

Księżna wdowa karmiła się przerażającymi myślami i doniesieniami o tym, że Ernest August Hanowerski, książę Cumberland (1845-1923), który był kolejnym kandydatem do tronu, chce zabić małą Wiktorię. Z pewnością książę Cumberland rozpowszechniał plotki, że dziewczynka jest zbyt chorowita, by rządzić i w ten sposób próbował znaleźć powód usunięcia jej z sukcesji. Nie jest jednak możliwe, aby chciał ją zabić. Bez względu jednak na intencje Ernesta Augusta, posiłki przeznaczone dla Wiktorii były najpierw próbowane przez wyznaczone do tego osoby, a poza tym księżniczce nie wolno było ani schodzić, ani wychodzić po schodach bez trzymania się czyjejś ręki. Wiktorii bardzo źle służyło takie ograniczone życie. Miałam bardzo nieszczęśliwe dzieciństwo – ubolewała po latach. Mówiła, iż jej jedynym szczęściem stał się wyjazd z przyrodnią siostrą Feodorą (1807-1872) i jej guwernantką, ponieważ wtedy mogła mówić lub wyglądać tak, jak lubiła. Gdy Wiktoria dorosła, wówczas księżna podwoiła próby jej kontrolowania i pokazania siebie samej jako władczyni. Okazało się wtedy również, że księżna wdowa miała rację, kiedy tak uparcie dążyła do zawładnięcia Anglią. Starsi bracia Edwarda Augusta pozostali bowiem bezdzietni. Książę Clarence i jego sporo młodsza żona doczekali się córki w 1819 roku, lecz żyła ona zaledwie kilka godzin. Pod koniec grudnia 1820 roku, ku rozpaczy księżnej Kentu, urodziła im się kolejna dziewczynka, Elżbieta. Lecz już w następnym roku w marcu dziewczynka zmarła. Księżna wdowa nie ukrywała swej radości, wiedząc, że nie ma już więcej dzieci, które mogłyby zagrażać jej córce.

Sir John Conroy (1837)
autor: Henry William Pickersgill
(1782-1875)
Niedługo po jedenastych urodzinach Wiktorii zmarł król Jerzy IV Hanowerski, zaś sześćdziesięcioczteroletni książę Clarence wstąpił na tron jako Wilhelm IV Hanowerski. Wiktoria była teraz bezpośrednią dziedziczką tronu, natomiast księżna Wiktoria postanowiła sprowadzić ją do kraju już jako przyszłą królową, a u jej boku oprócz niej miał stać także John Conroy. W dniu 1 sierpnia 1832 roku ona, trzynastoletnia Wiktoria i Conroyowie wyruszyli w pierwszą podróż. Była to trzymiesięczna podróż do Walii przez Midlands i Cheshire. Wiktoria nienawidziła tej podróży. Nie mogła znieść towarzystwa Conroyów, budzenia o wczesnej porze, niekończących się kolacji i przyjęć z nudnymi dorosłymi. W dniu 24 września 1832 roku w Księdze Dobrego Zachowania przyznała: Byłam bardzo, bardzo, przeraźliwie niegrzeczna, podkreślając każde słowo aż cztery razy. Jednak pomimo jej skarg i gniewu króla, jak przypuszczała sama księżna, podróż wciąż trwała i obejmowała południowe i północne wybrzeże, Wyspę Wight, Midlands, a także sporadycznie odwiedzali nadmorskie kurorty i posiadłości arystokratów.

Tymczasem politycy wyrazili zdanie, że Wiktoria jest zbyt absurdalnym imieniem dla królowej. W rzeczywistości król próbował zmusić księżną, by zgodziła się zmienić imię córki na Elżbieta lub Karolina. Początkowo księżna wyraziła na to zgodę. W końcu jednak wycofała się z tego, pragnąc, aby jej córka zachowała swoje imię. I pomyśleć, że gdyby księżna Wiktoria posłuchała polityków, epoka wiktoriańska nigdy by nie istniała! Zamiast tego mówilibyśmy o moralności elżbietańskiej, która jednak brzmi zupełnie inaczej. Niemniej nie był to sprzyjający czas dla wszystkich sugestii księżnej i oddanego jej Conroya, by uzyskać absolutną kontrolę nad Wiktorią w jej sukcesji. Wkrótce bowiem księżniczka skończyła szesnaście lat, a król Wilhelm wcale nie okazywał oznak słabego zdrowia, które mogłyby sugerować, że umrze w ciągu dwóch najbliższych lat, jeszcze przed osiemnastymi urodzinami Wiktorii. W związku z tym księżna i Conroy zaczęli panikować. Postanowili zatem podjąć nową strategię. Powiedzieli wszystkim, którzy mieli jakikolwiek wpływ na sytuację, że Wiktoria jest tak bardzo niedojrzała, iż nie poradzi sobie samodzielnie na tronie i będzie potrzebować pomocy księżnej przy sprawowaniu rządów przynajmniej do ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia. Jednocześnie księżna i Conroy planowali zmusić Wiktorię do oddania im władzy, gdy już wstąpi na tron.

Jesienią 1835 roku, kiedy Wiktoria zachorowała na tyfus, będąc w Ramsgate, księżna i Conroy upatrzyli w tym szansę do działania. Podczas gdy księżniczka płakała i cierpiała, leżąc w łóżku trawiona gorączką, księżna stała nad nią i wielokrotnie usiłowała zmusić ją do podpisania dokumentu, na mocy którego Conroy zostałby jej osobistym sekretarzem, co w konsekwencji dałoby mu prawo do kontrolowania jej spraw i pieniędzy. Lecz Wiktoria odmówiła. Po latach napisała: Opierałam się pomimo choroby i ich surowości. Była zatem zdecydowana przeciwstawić się dążeniu matki do władzy. Król również był zdeterminowany. Chociaż bardzo źle się czuł, to jednak twardo trzymał się życia, dopóki Wiktoria nie skończyła osiemnastu lat. Nienawidził księżnej i ostatnią rzeczą, jakiej pragnął było to, aby pozwolić jej zostać regentką. Każdego dnia dzielnie walczył ze śmiercią o życie.


Wiktoria otrzymuje wiadomość o tym, że właśnie została królową.
Obraz pochodzi z 1887 roku.
 Po lewej stronie klęczy lord Francis Conyngham (1797-1876),
a po prawej arcybiskup Canterbury,
William Howley (1766-1848).
autor: Henry Tanworth Wells (1828-1903)


W dniu 24 maja 1837 roku księżniczka Wiktoria rozmyślała: Dzisiaj są moje osiemnaste urodziny! Ależ jestem już stara! To był naprawdę wielki dzień dla całego kraju. Pałac Kensington obwieszony był banerami, zaś wieczorem odbyło się w nim oficjalne przyjęcie i wielki bal. Dla księżnej był to jednak dzień ogromnej rozpaczy. Wiktoria miała osiemnaście lat, a król Wilhelm wciąż żył. Księżna i John Conroy podwoili więc wysiłki, by zmusić Wiktorię do tego, aby zgodziła się wyznaczyć Conroya na swojego osobistego sekretarza i skarbnika lub na regenta, aż do ukończenia przez nią dwudziestu jeden lat. Powiedzieli jej, że do tej pory kraj cenił ją tylko ze względu na matkę. Tak więc błagali i grozili, a Conroy oświadczył nawet, że Wiktoria powinna zostać zamknięta i pozbawiona jedzenia. Wiktoria pozostała jednak silna i na szczęście nie musiała długo czekać z objęciem tronu. We wczesnych godzinach porannych 20 czerwca 1837 roku król Wilhelm w końcu umarł. O szóstej rano w pałacu Kensington Wiktoria stała w koszuli nocnej, gdy arcybiskup Canterbury i lord kanclerz uklękli przed nią i powiedzieli, że oto właśnie została królową. Jej pierwszym rozporządzeniem była prośba o możliwość spędzenia godziny w samotności. Potem wyniosła swoje łóżko z sypialni matki.

Wiktoria Hanowerska była zatem królową „bez mamusi”. Była władczynią największego kraju w Europie. Udało jej się uniknąć wielkich szaleństw. Dziś postrzegamy Wiktorię przede wszystkim jako starszą matronę, ubraną w czerń, bez uśmiechu i mówiącą: Nie jest nam wcale do śmiechu. Prawda jest jednak taka, że była energiczną, młodą kobietą, która zasiadła na tronie pomimo iż wielu oczekiwało, że nigdy nie zostanie królową i nie zrealizuje ambicji matki. W dniu 28 czerwca 1838 roku Wiktoria pisała: Nigdy nie będę pamiętała tego dnia [koronacji] jako najlepszego dnia mojego życia. Z drugiej strony jednak w pełni zasłużyła na triumf i na to, aby być dumną ze swoich dokonań.






piątek, 24 sierpnia 2018

Eleanor Hibbert – pisarka o wielu twarzach #3







Ludzie zawsze narzekali. Jeśli wszystko idzie dobrze, chcą, żeby było jeszcze lepiej. Zapewnij im komfort, a oni będą chcieć luksusów.



W latach 1956-1961 Eleanor Hibbert (1906-1993) napisała pięć całkiem dobrych powieści historycznych, które wydała pod pseudonimem Ellalice Tate. Pseudonim ten utworzyła z panieńskiego nazwiska swojej matki: Alice Tate. Wśród tych pięciu książek na pierwszy plan wysuwają się dwa tytuły: Defenders of the Faith i The Scarlet Cloak. Obydwie powieści, wraz z dwiema wydanymi pod pseudonimem Kathleen Kellow (Lilith i It Began in Vauxhall Gardens), zostały ponownie opublikowane, lecz tym razem już pod nazwiskiem Jean Plaidy. Każda z pięciu powieści, które autorka wydała jako Ellalice Tate, opublikowało londyńskie wydawnictwo Hodder & Stoughton, zaś nie – jak poprzednio – wydawnictwo Roberta Hale’a (1887-1956).

Eleanor Alice Hibbert
Krytycy stwierdzili, że najlepszą z nich okazała się powieść The Queen of Diamonds (1958), której fabuła skupia się na słynnej aferze naszyjnikowej z Marią Antoniną Habsburg (1755-1793) w roli głównej. Jak wiadomo, afera naszyjnikowa wstrząsnęła francuskim dworem i, jak mówili niektórzy, możliwe, że przyczyniła się do wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej (1789–1799), czyli innymi słowy zaprowadziła Marię Antoninę i Ludwika XVI Burbona (1754-1793) na gilotynę.

Autorka zafascynowana osiemnastowiecznymi sensacyjnymi i jednocześnie niesamowicie interesującymi wydarzeniami próbowała odnaleźć odpowiedzi na kilka pytań: Dlaczego kardynał Louis René Édouard de Rohan (1734-1803) okazał się tak naiwny, że bez żadnych wątpliwości uwierzył parze oszustów, którzy chcieli zdyskredytować królową? Dlaczego ambitna i drapieżna kobieta posunęła się do kradzieży słynnej biżuterii, która była warta fortunę? Kim tak naprawdę byli tajni prowokatorzy spisku? W tej książce Eleanor Hibbert pokazuje własne rozwiązanie historycznej tajemnicy, której motywy od bardzo dawna intrygowały miłośników detektywistycznych historii.

Pomimo ogromnego sukcesu, jaki odniosły książki firmowane nazwiskiem Jean Plaidy, autorka kontynuowała również pisanie lekkich romantycznych opowieści, podpisując je nazwiskiem Eleanor Burford. Robiła to do wczesnych lat 60. XX wieku. Pani Burford usunęła się jednak w cień w momencie, gdy na scenę wkroczyła Victoria Holt. Autorka wymyśliła sobie bowiem nowy pseudonim, kiedy zaczęła pracę nad kolejną serią książek, jednocześnie zwracając się do gigantycznej firmy wydawniczej o nazwie Collins. Eleanor Hibbert poszła zatem w ślady swojego kolegi po piórze, Hammonda Innesa (1913-1998), który związał się z tym wydawnictwem dwadzieścia lat wcześniej. Dla przypomnienia dodam, że Hammond Innes to brytyjski pisarz tworzący powieści sensacyjne, podróżnicze oraz piszący książki dla dzieci. Nowy pseudonim Eleanor Hibbert miał natomiast na celu ożywienie popularnego niegdyś gatunku gotyckiego romansu. Po dokładnym zapoznaniu się z rynkiem literackim, autorka sprytnie zdecydowała, iż istnieje ogromne zapotrzebowanie wśród czytelników na romantyczne opowieści z domieszką kryminału, których akcja będzie osadzona w ponurych starych dworach. Ten gatunek literacki odszedł niejako w zapomnienie, podczas gdy w połowie XIX wieku cieszył się ogromną popularnością.


Nie jest ważne to, ile lat przeżyłeś. Istotne jest to, co zostawiłeś po sobie.


Pierwszą powieścią, jaką autorka wydała pod pseudonimem Victoria Holt, była książka zatytułowana Mistress of Mellyn (z pol. Pani na Mellyn lub Guwernantka), którą wydawnictwo Collins opublikowało w 1961 roku, zaś tożsamość autorki celowo utrzymano w tajemnicy, co miało służyć zwiększeniu zainteresowania książką zarówno wśród krytyków, jak i samych czytelników. A poza tym, miał to też być zwykły chwyt reklamowy. Wielu czytelników było przekonanych, że Victoria Holt musi być pseudonimem Daphne Du Maurier (1907-1989), ponieważ klimat powieści okazał się bardzo podobny do tego, jaki znali z Rebeki (1938), zaś Daphne Du Maurier znana była już z tego, iż nienawidzi, kiedy ktoś przykleja jej etykietkę „powieściopisarki romantycznej”. Niemniej ostatecznie okazało się, że Victoria Holt i Jean Plaidy to jedna i ta sama osoba.


Polskie wydania Mistress of Mellyn. Pani na Mellyn została opublikowana przez Świat Książki w 1998 roku; tłum. Anna Kruczkowska. Natomiast Guwernantka wyszła nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka najpierw w 2005 roku, a potem w roku 2011; 
tłum. Anna Maria Nowak


Początkowe zamieszanie było całkiem zrozumiałe. Rebeka miała bowiem wielu naśladowców, lecz dopiero gdy pojawiła się Mistress of Mellyn, okazało się, że inna książka z tego samego gatunku również jest w stanie pokazać swoją moc i przyciągnąć uwagę literackiego świata. Dzięki doskonałemu przywołaniu kornijskiego wybrzeża i świata ziemskiej szlachty Mistress of Mellyn stała się godną następczynią arcydzieła autorstwa Daphne Du Maurier. Alex Stuart[1] (1914-1986) na łamach John O'London's Weekly[2] skomentowała: Książka należy do tych, które czytamy niezależnie od naszej woli. Kiedy zaczynasz czytać, masz wrażenie, że zażywasz narkotyk, który natychmiast uzależnia!


Ludzie, którzy nie mają wpływu na wybuchy wojen, najbardziej cierpią
z powodu ich skutków.


Wyd. Prószyński i S-ka
Warszawa 1996
tłum. Bożena Walewska-Zielecka
Kirkland Revels (z pol. Dwór na wrzosowisku) to kolejna świetna powieść inspirowana twórczością sióstr Brontë. Książka została wydana w 1962 roku i praktycznie natychmiast zdobyła sobie przychylność krytyków. Mówiono, że ta książka oczyszcza mózg z realizmu, jaki nas otacza, zaś umiejscowienie akcji i ponury dom stwarzają poczucie zagrożenia, niczym wisząca nad światem mgła. Na tamte czasy był to swego rodzaju powiew świeżości na rynku wydawniczym. Większość powieści Victorii Holt osadzona jest w realiach XIX wieku, co przypomina dzieła irlandzkiego pisarza Sheridana Le Fanu (1814-1873) i angielskiego powieściopisarza Williama Wilkie Collinsa (1824-1889), pomimo że są one znacznie krótsze niż pełne wydania seryjnych prac wspomnianych autorów. Zwykle narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, a o swoich przygodach opowiadają młode kobiety zatrudnione jako guwernantki lub damy do towarzystwa, które niezmiennie wciągane są w centrum jakiejś tajemnicy. Na skutek serii niebezpiecznych wydarzeń i niepewności oraz niezbyt wyraźnie wyeksponowanego romansu, udaje im się ostatecznie uniknąć katastrofy. Oczywiście obowiązkowe jest tutaj szczęśliwe zakończenie. Podczas swoich przygód, bohaterki Victorii Holt, zostają porwane przez piratów czy sprzedane do haremów, doświadczając z tego powodu szeregu upokorzeń. Wiele z tych motywów pojawia się obecnie w pracach dzisiejszych naśladowczyń autorki.  

Akcja kilku wczesnych powieści Victorii Holt, jak Bride of Pendorric (z pol. Klątwa rodu Pendorriców), The Legend of the Seventh Virgin (z pol. Legenda o siódmej dziewicy), Menfreya (z pol. Dom Menfreyów) czy Lord of the Far Island (z pol. Pan dalekiej wyspy) rozgrywa się w opuszczonych domach stojących na jakimś skalistym wybrzeżu Kornwalii, podczas gdy bohaterki innych historii wędrują daleko do krajów takich, jak Francja (King of the Castle; z pol. Król na zamku) czy Egipt (The Curse of the Kings; z pol. Klątwa królów lub Zemsta faraonów). Ta druga to naprawdę przerażająca, jak na czasy wiktoriańskie, historia z akcją rozgrywającą się w Dolinie Królów. Z kolei fikcyjna autobiografia Marii Antoniny zatytułowana The Queen's Confession (z pol. Wyznania królowej) napisana została na podstawie listów i wspomnień królowej i – bardziej niż twórczość Victorii Holt – przypomina powieści historyczne stworzone przez Jean Plaidy lub Ellalice Tate.


Książki Victorii Holt są rodzajem opowieści, które powodują, że krytycy literaccy wpadają w rozpacz, zaś zwolennicy wolności kobiet są wściekli, choć jednocześnie sprawiają ogromną przyjemność i dają rozrywkę sporej liczbie zwykłych kobiet na całym świecie.

Krytyk


Dla Eleanor Hibbert Victoria Holt okazała się kopalnią pieniędzy. To właśnie na tych powieściach autorka zarobiła najwięcej. Książki, które napisała pod tym pseudonimem zostały przetłumaczone na dwadzieścia języków, w tym także polski (jest ich najwięcej), i sprzedały się w ponad siedemdziesięciu pięciu milionach egzemplarzy na całym świecie. Było to znacznie więcej, niż tytuły firmowane nazwiskiem Jean Plaidy. Szczególnie popularne stały się w Stanach Zjednoczonych, gdzie do dziś cieszą się ogromną sympatią czytelniczek.


Polskie wydania poszczególnych tomów cyklu Córki Anglii. Niestety, na naszym rynku wydawniczym ukazało się w latach 90. XX wieku jedynie dziewięć części serii i to w dodatku w sposób wybiórczy. Wydawnictwo Świat Książki opublikowało tomy: 1, 2, 3, 14, 15, 16, 17, 18 i 19. Po roku 2000 Książnica podjęła się wydawania Córek Anglii, ale na niewiele się to zdało, ponieważ bardzo szybko wydawnictwo zarzuciło pomysł publikacji serii. Widocznie w Polsce niezbyt dobrze sprzedawały się książki Philippy Carr
zaś znacznie lepiej Victorii Holt.


Ostatnim pseudonimem Eleanor Hibbert była Philipa Carr, którą wymyśliła sobie w 1972 roku, ponieważ dokładnie wtedy zaczynała nową serię powieściową obejmującą lata pomiędzy reformacją a końcem drugiej wojny światowej. Książki te przypominały nieco rodzinne sagi autorstwa Ronalda Fredericka Delderfielda (1912-1972) i Winstona Grahama (1908-2003) i zostały wydane jako Daughters of England (z pol. Córki Anglii). Każda z nich to historia kobiety reprezentującej epokę, w której rozgrywa się akcja, i skupiająca się na autentycznych wydarzeniach historycznych. Pierwszą z nich jest The Miracle at St. Bruno’s (z pol. Cud u Świętego Brunona) wydana w 1972 roku. Wszystkie zostały opublikowane przez wydawnictwo Collins, które od wielu lat funkcjonuje pod nazwą HarperCollins. Dziewiętnasty tom tej serii – We’ll Meet Again (z pol. Spotkamy się znowu) – ukazał się w czerwcu 1993 roku, czyli kilka miesięcy po śmierci autorki. Córki Anglii okazały się jednak mniej popularne, niż powieści wydane pod pseudonimami Victoria Holt czy Jean Plaidy, choć nie zmienia to faktu, że w brytyjskich bibliotekach seria ta cieszy się ogromną popularnością i w sumie wypożycza ją około trzystu tysięcy czytelników rocznie, co sprawia, że Philippa Carr wciąż znajduje się wśród stu najbardziej poszukiwanych autorów.


W tych książkach [Victorii Holt] dziewice są zazwyczaj wbrew swej woli zabierane przez zmysłowych, często prymitywnych, starszych mężczyzn do ich malowniczych kryjówek: na przykład przez piratów na ich galeony, Arabów do ich haremów, Indian do ich tipi, rycerzy na ich zamki. Na początku kobieta jest zachwycona tym, że dzieje się to wbrew jej woli, zaś w całej historii chodzi przecież tylko o seks.

Krytyk literacki definiujący książki Victorii Holt
jako zwykłe romansidła (1985)


Na koniec należałoby jeszcze wspomnieć o najmniej znanym pseudonimie Eleanor Hibbert, jakim bez wątpienia była Anna Percival, którego autorka użyła w przypadku tylko jednej powieści, a była to książka zatytułowana The Brides of Lanlory, którą w 1960 roku opublikowało wydawnictwo Roberta Hale’a. Nie wiadomo tak naprawdę dlaczego autorka tak szybko porzuciła ten pseudonim, ale prawdą jest, że dla kolekcjonera twórczości Eleanor Hibbert ten tytuł stanowi nie lada wyzwanie.


Dom przy Stand Street, który Eleanor Hibbert kupiła na początku lat 70. XX wieku.


W latach 60. XX wieku, po śmierci męża, Eleanor Hibbert nadal prowadziła bardzo proste życie, pomimo ogromnego bogactwa. Kariera pisarska nie pozwalała jej jednak na zajmowanie się swoim hobby, pomimo że co drugą zimę wyruszała w dwumiesięczny rejs statkiem. Odwiedzała wtedy miejsca, które często pojawiały się na kartach powieści wydawanych pod pseudonimem Victoria Holt. Przez kilka lat wynajmowała zabytkowy i cudownie nastrojowy stary dom w hrabstwie Kent, a dokładnie w Sandwich, nazywając go King's Lodging, który przebudowała na styl gotycki. Niemniej zajmowanie się domem uznała ostatecznie za stratę czasu, uważając, że odciąga ją od pisania. W 1975 roku na rynku ukazała się tylko jedna powieść, a to w przypadku Eleanor Hibbert (wtedy Jean Plaidy) było stanowczo za mało. Wróciła więc do swego nowoczesnego londyńskiego mieszkania z widokiem na Hyde Park i Albert Hall.


Jestem przekonana, że są na świecie ludzie, którzy nienawidzą kontemplować
szczęścia innych.


Autorka pisała pięć godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu, zaczynając pracę o wpół do ósmej, a kończąc w porze obiadowej, kiedy miała już zapisanych co najmniej pięć tysięcy nowych słów. Popołudniami osobiście (nigdy nie zatrudniała sekretarki) odpowiadała na niezliczone ilości listów od czytelników, które przychodziły do niej z całego świata. Swoją maszynę do pisania zabierała nawet wtedy, gdy udawała się w rejs statkiem. Każdego ranka pracowała w swojej kabinie, tak samo, jak robiła to w domu. Kocham moją pracę tak bardzo, że nic nie jest w stanie powstrzymać mnie przed pisaniem – mówiła. – Kiedy robię sobie choćby tylko tygodniową przerwę, to po prostu czuję się nieszczęśliwa. To jest jak narkotyk. Nagła śmierć zastała ją przy maszynie do pisania w dniu 18 stycznia 1993 roku, podczas rejsu statkiem wycieczkowym płynącym z Aten do Port Saidu.


Statek wycieczkowy Sea Princess (Morska Księżniczka), na którym zmarła Eleanor Hibbert. 
Zdjęcie zostało zrobione w 1983 roku w Wenecji.
fot. Dashers


Pomimo że kwestie nadprzyrodzone nie odgrywały istotnej roli w książkach Eleanor Hibbert, ona sama doświadczyła niezwykłego uczucia. W dniu 17 grudnia 1983 roku, o godzinie pierwszej dwadzieścia w nocy nagle obudziła ją niesamowita eksplozja, którą natychmiast rozpoznała jako wybuch bomby. Kiedy jednak podeszła do okna, wszystko wydawało się być w porządku; panowały spokój i cisza. Dokładnie dwanaście godzin później usłyszała identyczną eksplozję i tym razem jej oczom ukazał się dym unoszący się na ulicy obok Harrodsa, gdzie IRA właśnie zdetonowała bombę masowego rażenia umieszczoną w samochodzie. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, Eleanor Hibbert przewidziała tamto okropne i tragiczne wydarzenie.

Chociaż większość powieści Eleanor Hibbert – a szczególnie książki napisane pod pseudonimami Jean Plaidy i Victoria Holt – są wciąż drukowane, to jednak pierwsze wydania tych powieści, w często bardzo ciekawych okładkach, można kupić w Wielkiej Brytanii o wiele taniej, niż wznowienia. Są wśród nich egzemplarze osobiście podpisane przez autorkę jako Jean Plaidy czy Victoria Holt. Nie brakuje też egzemplarzy z jej pozostałymi pseudonimami, które można nabyć w dość rozsądnych cenach. Eleanor Hibbert podczas swego życia napisała prawie dwieście książek, które bez wątpienia miłośnikom literatury eskapistycznej dostarczą wiele przyjemności, natomiast kolekcjonerzy będą zachwyceni poszukiwaniem poszczególnych tytułów.


Czułam się okropnie – jak wtedy, gdy dowiadujesz się, że twój stary przyjaciel, którego nie widziałeś od wielu lat, nagle zmarł. Lecz w tym przypadku nie byłam jedynie fanką przeżywającą żałobę po stracie wszystkich tych wspaniałych powieści. Postanowiłam więc coś z tym zrobić.

Tak mówiła Rachel Kahan z wydawnictwa HarperCollins,
kiedy w 2003 roku odkryła, że książki Jean Plaidy
przestały być drukowane w Stanach Zjednoczonych.









[1] Alex Stuart, a właściwie Vivian Stuart, to brytyjska pisarka i doktor nauk medycznych, która tworzyła w latach 1953-1986. Pisała książki zaliczane do różnych gatunków literackich. Pisała pod wieloma pseudonimami. Jako Vivian Stuart, Alex Stuart, Barbara Allen, Fiona Finlay i Robyn Stuart tworzyła romanse; nazwiskiem V.A. Stuart firmowała powieści wojenne, zaś sagę historyczną napisała pod męskim pseudonimem: William Stuart Long.
[2] John O'London's Weekly to magazyn literacki ukazujący się raz w tygodniu. Wydawany był w latach 1919-1954 przez George Newnes Ltd, której założycielem był sir George Newnes, 1. Baronet (1851-1910). 







środa, 22 sierpnia 2018

Ciemna strona starożytnego Rzymu







Elitę starożytnego Rzymu zwykliśmy postrzegać jako tę, która szczyciła się szacunkiem wśród społeczeństwa, a i honor też nie był jej obcy. Lecz prawda okazuje się zupełnie inna. Otóż starożytny Rzym był siedliskiem nienawiści klasowej, animozji rasowej, religijnej nietolerancji oraz wykorzystywania seksualnego na szeroką skalę. Potężnym i zapadającym w pamięć obrazem Rzymu jest przede wszystkim uporządkowana procesja senatorów, odzianych w togi i zmierzających na obrady. Wiele mówi się o tym, jak Rzymianie postrzegali samych siebie. Uważali oni bowiem, iż są najbardziej cywilizowanymi i cnotliwymi obywatelami na świecie, a do tego również najbardziej dostojni (z łac. dignitas). Łaciński termin dignitas używany był w odniesieniu do jednostki budzącej powszechny szacunek, posiadającej określone zasługi, a także szczycącej się honorowym postępowaniem i samokontrolą.


Fresk, na którym widać obrady rzymskiego Senatu, podczas których Cyceron oskarża polityka Lucjusza Sergiusza Katylinę (109-62 p.n.e.). Malowidło pochodzi z XIX wieku (1889), a jego autorem jest Cesare Maccari (1840-1919).


Aby usprawiedliwić przeprawę przez Rubikon i marsz na Rzym, Juliusz Cezar (100-44 p.n.e.) powiedział, że dignitas oznacza dla niego więcej niż samo życie. Biorąc zatem pod uwagę spokojną ideologię dignitas, możemy wyobrazić sobie, iż starożytny Rzym był miastem tolerancyjnym i niezwykle przyjemnym miejscem do życia. Prawda jest jednak zupełnie inna, albowiem w Rzymie panowały nietolerancja i przemoc, a także było to miejsce wylęgania się klasowej i religijnej nienawiści, rasowej wrogości oraz wspomnianego wyżej wykorzystywania seksualnego. Podczas gdy Rzymianie mogli uważać siebie samych za cywilizowanych, wiele aspektów dotyczących ich społeczeństwa byłoby nie do przyjęcia we współczesnym świecie.

Trzeba pamiętać, że jedynie wysoko postawieni Rzymianie mogli być dignitas, co zazwyczaj charakteryzowało wyłącznie zamożną i wykształconą elitę. Rzymscy plebejusze, czyli plugawy i wulgarny plebs, jak również niższe klasy społeczne, nad którymi w piramidzie społecznej stała wspomniana już elita, pod żadnym względem nie mogły uchodzić za dignitas. W pewnym sensie nie jest to niespodzianką. W oczach swoich samozwańczych konkurentów, miejski plebs nie był nawet przez nich dostrzegany i uważany za prawowitych Rzymian. Weźmy na przykład Marka Tulliusza Cycerona (106-43 p.n.e.), jednego z największych mówców w starożytnym Rzymie, który prosto w oczy schlebia dobrze urodzonym, nazywając ich mistrzami świata albo antycznymi spadkobiercami wszelkich rzymskich cnót. Z drugiej strony jednak, jako filozof, posługiwał się lekceważącym, snobistycznym słownictwem wymierzonym w innych członków tejże samej elity, zaś do plebsu odnosił się niczym do nieobyczajnego tłumu. Z kolei bardziej arystokratyczny mówca, Publiusz Korneliusz Scypion Emilian Afrykański Młodszy (185-129 p.n.e.), jeszcze bardziej zdegradował plebs w hierarchii społecznej, nazywając go obcokrajowcami, twierdząc również, że Imperium Rzymskie jest dla nich jedynie macochą.  


Warstwy społeczne w starożytnym Rzymie;
od lewej: patrycjusze, żołnierz i niewolnik, plebs.


Rzym bez wątpienia był miastem imigrantów. Za panowania Oktawiana Augusta (63 p.n.e.-14 n.e.) w mieście mieszkało około milion ludzi. Wykładniczy wzrost liczby ludności spowodowany był tak zwanym kryzysem rolnym wynikającym z dwóch poprzednich stuleci. Ponieważ rozwój wielkich posiadłości ziemskich, należących do bogatych, wypędził włoskich chłopów z obszarów wiejskich, zmuszeni byli rozpocząć nowe życie w metropolii. Napływ ludności do Rzymu trwał przez pierwsze trzy stulecia naszej ery, gdyż emigranci ekonomiczni przybywali do Rzymu z terenów całego Imperium Rzymskiego. Poeta i satyryk, Decimus Junius Juvenalis (ok. 60-ok. 127 n.e.) wyraźnie pogardzał ludźmi przybywającymi z Syrii, notorycznie nazywając ich gównem płynącym rzeką Orontes i wpadającym do Tybru. Wielu przybyszów mieszkało w zatłoczonych blokach mieszkalnych, podczas gdy ci, którzy mieli mniej szczęścia tłoczyli się pod mostami lub zakładali obozy dla uchodźców w parku na Polu Marsowym, będącym wówczas publiczną dzielnicą Rzymu. Inni imigranci przybywający do Rzymu nie mieli wyboru, jeśli chodzi o miejsce zamieszkania. W każdym punkcie miasta znaczny procent populacji stanowili byli niewolnicy, którzy mogli pochodzić z dowolnego miejsca Imperium lub nawet spoza jego granic. Elita – najwyraźniej zapominając, że Romulus (jeden z mitycznych założycieli Rzymu) powitał niewolników w swojej pierwotnej osadzie na Wzgórzu Palatyńskim – gardziła plebsem, jako cudzoziemcami o służalczym pochodzeniu.

W oczach elity, miejski plebs był niewiele lepszy od zwykłych barbarzyńców. Często ci ludzie postrzegani byli jako niespełna rozumu i pełni agresji. W swojej trzeciej satyrze, wspomniany już Decimus Junius Juvenalis, przedstawił spotkanie z pijakiem plebejskim jako szczególnie nieprzyjemne doświadczenie: Skąd się wziąłeś? – zapytał podobno plebejusza. – Co za smród fasoli i kwaśnego wina! Znam cię. Byłeś z jakimś kumplem i jadłeś gotowaną owcę i cebulę. Co? Nic nie mówisz? Mów albo dam ci w zęby! Jak na ironię, rzymskim elitom wcale nie było obce zadawanie przemocy fizycznej, chociaż jednocześnie musieli pamiętać, aby za wszelką cenę zachować swoje dignitas. Ojciec cesarskiego lekarza, Claudiusa Galenusa, znanego po prostu jako Galen (ok. 130-200), pewnego razu poradził swoim przyjaciołom, by nie „walili” swoich służących po ustach, lecz nie dlatego, że może to spowodować ból lub upokorzenie sługi, ale dlatego, że istniało ryzyko, iż zęby niewolnika mogą skaleczyć dłoń jego właścicielowi, co okazałoby się znacznie gorsze, niż popadnięcie w irracjonalny gniew lub utrata panowania nad sobą.


Plebejusze mieszkający na terenie Imperium Rzymskiego utrzymywali się
z pracy własnych rąk; głównie była to praca na roli. 


Dobry właściciel niewolnika powinien natomiast sięgnąć po kij, którym mógłby zdzielić po grzbiecie obrażającego go sługę, przy okazji mając całkowitą kontrolę nie tylko nad wymierzaniem kary, ale także nad własnymi nerwami. Nawet podczas bicia słabszych, rzymska elita musiała bowiem zachować swoją godność. Elita odczuwała niesamowity wstręt wobec plebejuszy. Kiedy cesarz Maksymin Trak (ok. 173-238) prześladował wyższe sfery z powodu ich bogactwa, ponieważ potrzebował ich pieniędzy, by móc opłacić wojnę na północy kraju, plebs nie okazywał żadnego współczucia ciemiężonym. Ówczesny historyk, Herodian (ok. 180-ok. 250) opisał tę relację w następujący sposób: Katastrofy, które zdarzają się tym, którzy są najwyraźniej szczęśliwi i bogaci, nie dotyczą zwykłych ludzi, a czasami nawet sprawiają przyjemność pewnym bezwartościowym, złośliwym osobnikom, gdyż zazdroszczą oni potężnym i dobrze prosperującym.

Jako jednostka, plebejusz mógł pozwolić sobie na nieznaczny opór wobec elit. Opór ten przejawiał się zazwyczaj w plotkowaniu o swoich panach lub słuchaniu utopijnych przemówień przedstawicieli filozofii cynickiej, którzy odrzucali tradycyjne normy społeczne, między innymi krytykując bogaczy w miejscach publicznych. Tak więc plebejusze mogli ich słuchać, gromadząc się w konkretnych miejscach w mieście. Niedobory żywności były natomiast jedną z najczęstszych przyczyn zamieszek. W prowincjonalnych miastach uczestnicy zamieszek atakowali gubernatora lub lokalną elitę. Zamieszki te zwykle przybierały formy podpaleń lub ukamienowań. W samym Rzymie gniew plebsu był tłumiony przez Gwardię Pretoriańską, osobistych ochroniarzy cesarza lub inne oddziały wojskowe.  W 238 roku, czyli Roku Sześciu Cesarzy*, znaczna część Rzymu została spalona podczas walk pomiędzy plebsem a żołnierzami. Herodian, pracujący wówczas jako urzędnik państwowy, napisał, iż obydwie strony skorzystały na tym chaosie, aby zwrócić uwagę na elity: Całe mienie niektórych bogatych ludzi zostało zrabowane przez przestępców i niższą klasę, która wmieszała się w oddziały żołnierzy, by osiągnąć swój cel.

Powszechnie uznane niewolnicze pochodzenie plebsu przyczyniło się do jego degradacji seksualnej przez osoby stojące wyżej w hierarchii społecznej. Dla elit, których rodziny były posiadaczami niewolników obu płci, granice przemocy i gwałtu łatwo się zacierały. Rzymski filozof, Gaius Musonius Rufus (ok. 30-ok. 101), powiedział: Każdy mistrz posiada pełne prawo do używania swego niewolnika, jak tylko może sobie tego zażyczyć. W przypadku seksualności rzymskiej elity niewielkie znaczenie miało to, czy ktoś preferował seks z mężczyznami czy z kobietami. Przyjemność, jaką można było czerpać z każdego rodzaju seksu była omawiana w literaturze i przypuszczalnie również podczas zwykłych rozmów towarzyskich. Niektórzy mężczyźni mieli tendencję do uprawiana seksu albo tylko z mężczyzną, albo wyłącznie z kobietą, lecz byli i tacy, którzy lubili robić to i z mężczyzną, i z kobietą. Pojęć homoseksualny i heteroseksualny nie zaliczano do dwóch różnych kategorii, tak jak ma to miejsce obecnie. Podczas gdy płeć partnera seksualnego nie miała znaczenia, kwestia tego, kto był stroną aktywną, a kto pasywną w trakcie łóżkowych ekscesów była niezwykle ważna. Aktywnym zawsze musiał być mężczyzna, co uważano za cechę niezwykle męską, bez względu na płeć partnera seksualnego. Z kolei ten, kto był pasywny, traktowany był jako zniewieściały, „sterowany automatycznie”, zaś reputacja takiego człowieka bywała skażona na całe życie.


Miłość i seks w starożytnym Rzymie. Fresk pochodzi z I wieku naszej ery
 i znajduje się w Casa del Centenario w Pompejach.


Ponieważ mężczyźni z plebsu, którzy wcześniej byli niewolnikami, byli także wykorzystywani seksualnie przez swoich właścicieli podczas służby w ich domach. Uważano ich zatem za „zdegradowanych” i dlatego czymś naturalnym była dla nich rola strony pasywnej podczas uprawiania seksu. Jak to ujął rzymski orator, Lucius Annaeus Seneca (ok. 55 p.n.e.-40 n.e.): Haniebne zachowanie seksualne, które dla mężczyzn oznacza bycie stroną bierną podczas uprawiania seksu, jest przestępstwem jako osoby wolno urodzonej, koniecznością w przypadku niewolnika, zaś obowiązkiem dla byłego niewolnika. Dla mężczyzny z elity było zatem nie do zaakceptowania, aby uprawiać seks z innym mężczyzną pochodzącym z tej samej klasy społecznej lub z ich kobietami. Wyjątek w tej kwestii stanowiła oczywiście jego własna żona. Plebs jednak nie był chroniony żadnymi tego rodzaju ograniczeniami, zaś bieda skłaniała wielu plebejuszy – zarówno mężczyzn, jak i kobiet – do pracy jako prostytutki.

W oczach elity, miejski plebs Rzymu czcił obcych bogów i był ofiarą niezliczonych dziwacznych przesądów. Jeśli jakiś przedstawiciel elity uderzył się w palec u nogi, poślizgnął, usłyszał krakanie wrony lub pisk myszy, zobaczył spadającą dachówkę albo spotkał małpę bądź eunucha (mężczyznę, który został wykastrowany), wówczas uważał to za wielki pech. Na miejskim rynku elita konsultowała się zatem z niepiśmiennymi wróżbitami, astrologami, czy innymi szarlatanami, którzy w sposób naprawdę intrygujący byli w stanie przepowiedzieć przyszłość, używając do tego tajemniczej metody z wykorzystaniem sera. Sugerowano też, że niektórzy Egipcjanie przeprowadzili się do Subury – osławionej części Rzymu – aby być blisko świątyni bogini Izydy znajdującej się na terenie Pól Marsowych. Kapłani Izydy, z ogolonymi głowami i nagimi klatkami piersiowymi, stali zazwyczaj na zewnątrz świątyni. Czasami nosili na twarzach maski przedstawiające Anubisa, czyli mitologicznego egipskiego boga o głowie szakala. Bóg ten troszczył się o zmarłych i życie pozagrobowe. Z powodu innego koloru skóry, Decimus Junius Juvenalis uważał Egipcjan za chorych na żółtaczkę, a także za skłonnych do przemocy i przestrzegających dziwnych zakazów dietetycznych, ponieważ unikali oni cebuli, porów, jak również jagnięciny i baraniny.

Największa degradacja społeczna dotknęła jednak chrześcijan, którzy uważani byli za „ateistów”, gdyż zaprzeczali istnieniu wszystkich bóstw. Wyjątek dla nich stanowił jedynie ukrzyżowany Bóg, zwany Chrestusem lub Chrystusem. Chrześcijanie często gromadzili się w ciemnych pomieszczeniach, aby uczestniczyć w tajemniczych ceremoniach, co zachęcało Rzymian do ponurych spekulacji na temat ich działalności. Plotka głosiła bowiem, że spotykali się w pomieszczeniu, gdzie znajdował się pies przywiązany do świecznika, zaś kiedy do tegoż pomieszczenia ktoś wrzucił kawałek mięsa, pies natychmiast rzucał się na nie, a jego ruch sprawiał, że gasło światło i zapadały ciemności, co pozwalało chrześcijanom na bezkrytyczne folgowanie sobie podczas rzekomo kazirodczych zbliżeń seksualnych. W rzeczywistości było jednak inaczej. Ponieważ chrześcijanie czcili swojego Boga nielegalnie, prawdopodobnie spotykali się tuż przed nastaniem świtu lub po zmroku, aby uniknąć złośliwych spojrzeń swoich pogańskich sąsiadów, którzy mogliby nie tylko ich potępić, ale przede wszystkim donieść na nich odpowiednim władzom.









* Rok Sześciu Cesarzy (238) – to rok, w którym zmarło aż sześciu cesarzy rzymskich: Maksymin Trak (ok. 183-238), Werus Maksymus (216-238), Gordian I (ok. 159-238), Gordian II (192-238), Balbin (?-238) i Pupien (ok. 164-238).