czwartek, 19 stycznia 2017

Dominika Bel – „Wiśniowy jogurt”












Wydawnictwo: REPLIKA
Zakrzewo 2012




Czy możliwe jest rozwiązanie zagadki kryminalnej w ciągu dwóch, najwyżej trzech dni? W naszych polskich realiach takie błyskawiczne odnalezienie sprawcy bądź sprawców morderstwa oraz poznanie powodów jego dokonania, raczej nie wchodzi w grę. Z reguły proces odkrywania prawdy trwa znacznie dłużej. Od czego jednak mamy fikcję literacką, prawda? Kilka lat temu Dominika Bel zaproponowała czytelnikom historię o dość specyficznym tytule: Wiśniowy jogurt. Tytuł nieco intrygujący, zaś patrząc na okładkę niewiele można z niego wywnioskować. Tak naprawdę bez zagłębienia się w treść powieści, czytelnik nie wie, czego może spodziewać się po tak zatytułowanej książce. Czyżby kolejna powieść z wątkiem kulinarnym, jak na przykład Włoskie wesele autorstwa Nicky Pellegrino? Otóż nie. Tym razem mamy do czynienia z lekkim kryminałem, a dokładnie z czymś na kształt komedii kryminalnej.  

Warszawa. Jest wczesny ranek pewnej lipcowej niedzieli. To tego dnia swoje sześćdziesiąte urodziny świętuje powszechnie szanowany profesor socjologii, Sylwester Płonin. Na wieczór w jego willi zaplanowano już uroczyste przyjęcie urodzinowe, na którym mają zgromadzić się wszyscy członkowie jego rodziny oraz znajomi. Jednak nikt jeszcze nie wie, że na owym przyjęciu zabraknie najważniejszej osoby. Będzie brakować szanownego jubilata, gdyż ten dokładnie dziesięć minut po szóstej rano, wyleci w powietrze tuż przed swoim domem. W samochodzie profesora ktoś bowiem podłoży ładunek wybuchowy, a potem odpali go przy pomocy telefonu komórkowego. Ale kto mógł posunąć się do tak makabrycznego czynu? Kto z otoczenia profesora mógł aż tak bardzo go nienawidzić, aby chcieć go zabić? Komu Płonin zaszkodził? Komu się naraził? Nie wiadomo. Wybuch jest tak potężny, że zniszczeniu ulega nie tylko samochód naukowca, ale także zaparkowany obok motocykl oraz część ogrodzenia willi.

Luiza Drogosz to czterdziestoletnia kobieta mieszkająca w sąsiednim domu. To ona pierwsza powiadamia policję o całym zdarzeniu. Niedługo po zgłoszeniu, na miejscu zjawia się policyjny radiowóz.

(…) Gdy po kilku minutach pojawił się radiowóz, policjanci zobaczyli jakby migawki z centrum Bagdadu, ale obok szczątków samochodu-pułapki, na krawężniku, siedziała całkiem europejska, rudowłosa kobieta otulona w czarny skórzany płaszcz. 
– Ja akurat żyję i dzwoniłam do was – wykrztusiła, podciągając kolana, by nie potknięto się o jej nogi w za dużych czerwonych drewniakach. 
– Czy pani jest ranna? – spytała policjantka. – Lekarz już tu idzie. 
Kobieta potrząsnęła głową. Płomienne, kręcone włosy zalśniły złotem w porannym lipcowym słońcu, dziwnie kontrastując z czernią płaszcza. 
– Więc niech nie idzie. – Powoli, z wysiłkiem podniosła się z chodnika. – Nic mi nie jest, bo huk usłyszałam z domu. – Ruchem podbródka wskazała dawno nieodnawianą przedwojenną willę. – Jeśli chcecie wiedzieć, było dziesięć po szóstej. 
– Tak dokładnie pani natychmiast sprawdziła? – zainteresował się policjant. 
Rzuciła mu bardzo nieprzychylne spojrzenie. 
– Chciałam zaparzyć kawę i właśnie patrzyłam na zegar w kuchni, gdy to się stało. Było jak trzęsienie ziemi. Kiedy stwierdziłam, że koło mnie wszystko w porządku, wyjrzałam przez okno i potem już automatycznie wybiegłam (…)*.

Niemal natychmiast wieść o tragicznej śmierci profesora rozchodzi się lotem błyskawicy wśród osób związanych w jakiś sposób z nieboszczykiem. Wszyscy zastanawiają się nad tym, co się stało i kto mógł to zrobić. W tym samym czasie Luiza na terenie swojej posesji odnajduje nieznajomego mężczyznę, który swoim wyglądem przypomina typowego bezdomnego. Lecz czy to aby na pewno jest bezdomny? A może ten człowiek nie znalazł się tam przypadkowo, zwłaszcza że robi wszystko, żeby tylko nająć się u kobiety jako ogrodnik?

Ale wróćmy do profesora Płonina. Wiadomo, że jemu nie można już pomóc, lecz można rozwikłać zagadkę jego śmierci. Wciąż zaczynają pojawiać się coraz to nowe osoby, padają podejrzenia, niektórzy są zastraszani tajemniczymi SMS-ami, które mogą sprawiać wrażenie pewnego rodzaju ostrzeżeń, a nawet gróźb. Natomiast dwie kobiety zostają poturbowane w ten sam sposób. Córka Płonina zostaje zepchnięta z ruchomych schodów w galerii handlowej, zaś jego znajomą ktoś wypycha z autobusu. Na szczęście kobiety nie odnoszą poważnych obrażeń. W pewnym momencie tych osób powiązanych z Płoninem jest już tak dużo, że czytelnik traci orientację kto jest kim. Trudno rozpoznać kto należy do rodziny, a kto jedynie przyjaźnił się z profesorem. Poszczególni zainteresowani prowadzą ze sobą rozmowy w taki sposób, że czytelnikowi ciężko jest zorientować się, kto z nich mógłby być zabójcą. Praktycznie nie wiadomo tego do ostatniej chwili. Cała ta sytuacja jest niezwykle zakamuflowana, a efekt końcowy jest dość zaskakujący. W dodatku chodzą też słuchy, że profesor w chwili śmierci był w trakcie pisania swojej autobiografii. Czyżby zawarł w tych wspomnieniach coś, co mogłoby zaszkodzić osobom tam opisanym i dlatego jedynym wyjściem było zamordowanie Płonina? Oczywiście, pojawia się też pytanie, gdzie dokładnie znajduje się ta niedokończona książka? Kto jest w jej posiadaniu? Cała sprawa gmatwa się jeszcze bardziej, gdy zaczynają pojawiać się kolejne ofiary śmiertelne.

Moim zdaniem książka jest jak najbardziej godna polecenia. Jak już wspomniałam na początku, jest to lekki kryminał z domieszką humoru, który czyta się płynnie i z uśmiechem na twarzy. Jedyne, co może drażnić, to właśnie ta mnogość bohaterów biorących udział w rozwikłaniu tajemnicy morderstwa profesora. Myślę, że Autorka doskonale zdawała sobie sprawę, że tak właśnie może się zdarzyć, dlatego też już na początku książki zadbała o to, aby czytelnik nie był zdezorientowany. Jeszcze przed zagłębieniem się w fabułę mamy dokładny spis osób biorących udział w „przedstawieniu”. Mnie osobiście ten spis skojarzył się z projekcją filmu, kiedy to tuż przed jego rozpoczęciem pojawia się napis: w rolach głównych. A zatem, w Wiśniowym jogurcie w rolach głównych występują:
Profesor Sylwester Płonin – profesor socjologii, ginie w zamachu bombowym w dniu sześćdziesiątych urodzin. 
Magdalena Płonin – córka profesora, przyjechała z Niemiec. Wcale nie ma takiej znowu dużej nadwagi. 
Mikołaj Płonin – syn profesora, znikąd nie przyjechał, nigdzie się nie wybiera. Bywa nerwowy. 
Irmina Dobrzyńska – siostra profesora, elegancka oaza spokoju. Na pewno przecież nie zaatakowałaby nikogo wieszakiem na ubrania. 
Teresa Chociej – szwagierka Irminy, siostra jej zmarłego męża. Osobiście jest zdania, że… 
Adrianna Chociej – córka Teresy Chociej. Przebywanie z rodziną Płoninów jest dla niej szkołą przetrwania. 
Luiza Drogosz – płomiennowłosa sąsiadka profesora. Bywa zaskoczona miejscem przebywania kubka po jogurcie. 
Robert Gondor – siostrzeniec żony profesora. Nieładnie jest nazywać go bałkańskim draniem. 
Karina Wińska – znajoma profesora (poprzez byłego męża). Oczywiście, że już w ogóle nie myśli o swoim eks**.
Dominika Bel zafundowała czytelnikowi także sporą mieszankę charakterów. Tak więc na kartach powieści spotykamy na przykład posłusznego syna, który wbrew własnym marzeniom i planom, stosuje się do oczekiwań ojca. Jest też córka, która w przeciwieństwie do brata, robi wszystko, aby sprzeciwić się ojcu, czego przykładem jest życie w wolnym związku na złość tatusiowi, bo wie, że ojciec lubi, a właściwie lubił, jak wszystko jest uporządkowane. Mamy też upartego finansistę, który nie daje za wygraną dopóki nie osiągnie upragnionego celu.

Ponadto czytelnik ma również możliwość stopniowego odkrywania tajemnic z życia profesora Płonina. W pewnym momencie okazuje się, że ten ceniony socjolog wcale nie był taki, za jakiego wszyscy go uważali. Dopiero po jego śmierci wychodzą na jaw jego mniejsze i większe przewinienia. Co ciekawe, Autorka nie przekazała prowadzenia sprawy policji w sposób, do jakiego wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni w tego typu książkach. Owszem, policja gdzieś tam pojawia się w tle, jednak na pierwszy plan wysuwają się osoby związane z profesorem i to właśnie im Dominika Bel zleciła odnalezienie zabójcy Płonina. Nie ukrywam, że bardzo podoba mi się takie rozwiązanie, gdyż charakteryzuje je inność.

W takim razie jaki związek z tym wszystkim ma tytułowy wiśniowy jogurt? Otóż, kluczowy. Bez tego owocowo-mlecznego napoju „do dziś” nie byłoby wiadomo dlaczego zginął profesor Płonin i kto się przyczynił do jego śmierci. Mnie ta książka bardzo przypadła do gustu. Spodobała mi się na tyle, że chętnie sięgnęłabym po inną powieść autorstwa Dominiki Bel, którą jest Klątwa Marianny. Według mnie Autorka posiada niezwykle płynny styl pisania, który w żadnym wypadku nie męczy czytelnika, a dodatkowo potrafi też świetnie konstruować dialogi, co nie jest rzeczą łatwą. Polecam zatem wszystkim miłośnikom lekkich kryminałów z humorem.






* D. Bel, Wiśniowy jogurt, Wyd. Replika, Zakrzewo 2012, s. 7-8.
** Ibidem, s. 5.





4 komentarze:

  1. Marta Gorczowska19 stycznia 2017 13:55

    Tytuł jest niesamowicie intrygujący! Nigdy bym nie powiedziała, że to kryminał. Bardzo fajnie opisałaś fabułę -zachęca :). Uwielbiam w książkach spisy postaci - jak w "Złym" Tyrmanda. W każdym razie kojarzą mi się z dobrą literaturą, taką porządnie zrobioną :) . Gdyby tylko jeszcze mieć drugie życie na samo czytanie... ;) Pozdrawiam i wracam do czytania :) (póki jest chwila).

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz i życzę miłego czytania. I oczywiście polecam "Wiśniowy jogurt". Pozdrawiam serdecznie. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Agnieszka Maciejewska4 lutego 2017 21:09

    Uwielbiam właśnie takie kryminały - z dużą dawką humoru. Zapisuję sobie tytuł i może uda mi się upolować książkę. Dziękuję za polecenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że książka Cię zainteresowała. Mam nadzieję, że gdzieś ją znajdziesz. Miłej lektury!

    OdpowiedzUsuń