sobota, 29 marca 2014

Judith Merkle Riley – „Tajemnica Nostradamusa”













Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2012
Tytuł oryginału: The Master of all Desires
Przekład: Maria Grabska-Ryńska
Seria: Z mroków przeszłości




Któż z nas nie słyszał o słynnym szesnastowiecznym francuskim proroku, lekarzu i astrologu o nazwisku Nostradamus? Jego przepowiednie były i nadal są znane na całym świecie, a znawcy tematu wciąż usiłują je zinterpretować, dostosowując do konkretnych wydarzeń z dziejów ludzkości. Są tacy, którzy sceptycznie podchodzą do osoby Nostradamusa i nie dają wiary jego przepowiedniom, ale są też i tacy, którzy za nic nie pozwolą podważyć autentyczności jego proroctw. Niemniej jednak, w tym gąszczu niepewności i rozmaitych spekulacji jedno jest pewne. Otóż, Michel de Nostredame prowadził zapiski dotyczące przeróżnych kataklizmów, klęsk żywiołowych, wojen, czy też pojawienia się na świecie antychrysta. Przepowiedział nawet koniec papiestwa.

Michel de Nostredame przyszedł na świat w czwartek, 14 grudnia 1503 roku w Saint-Remy w Prowansji. Jak podają źródła historyczne, przodkowie jego matki byli niezwykle uzdolnieni w dziedzinie matematyki i medycyny. Jeden z owych protoplastów był nawet osobistym lekarzem księcia Kalabrii. Pośród przodków ojca można również odnaleźć przedstawicieli medycyny. Po śmierci dziadka, młody Michel udał się do Awinionu, aby tam podjąć studia humanistyczne. Chociaż Awinion należał do papieża, to jednak w epoce renesansu panowała tam całkowita swoboda. Oczywiście teologia nadal oficjalnie uchodziła za królową nauk, lecz wpływ renesansu sprawił, iż mogła ona być w tych kategoriach traktowana jedynie pozornie. Kościół katolicki również uległ znacznej laicyzacji, natomiast wszystkie szczeble kościelnej hierarchii zostały opanowane przez osoby, które w żadnym razie nie nadawały się do pełnienia powierzonych im funkcji, gdyż otrzymywały je bez uprzedniego sprawdzenia czy delikwent odznacza się potrzebnym powołaniem. Stanowiska kupowano sobie za pieniądze. Humanizm reaktywował filozofię starożytnych. Arabowie z kolei przetłumaczyli oryginały, lecz wkradły się do nich liczne błędy, czego przykładem był fakt, iż z astronomii uczynili astrologię. Nie wykładali również filozofii, lecz teologię oraz zbudowali fantastyczny obraz świata. Podczas studiów humanistycznych od tego typu wizji wyzwolił się młody Nostradamus. Udało mu się zgłębić naturalnego ducha antyku, zaś radosny świat bogów Rzymian i Greków stał mu się równie bliski jak Bóg oraz święci chrześcijańscy. Mając dwadzieścia dwa lata Michel de Nostredame przeniósł się na uniwersytet do Montpellier, który wówczas cieszył się ogromną sławą, jeśli chodzi o studiowanie tam medycyny.

W 1546 roku Nostradamus już jako doświadczony lekarz zwalczał zarazę rozprzestrzeniającą się w Aix – stolicy Prowansji. W swojej książce, która ukazała się w 1557 roku w Antwerpii, astrolog opisuje ogromne spustoszenia spowodowane przez wspomnianą zarazę.

(…) „Czarna śmierć” tak zajadle atakowała mieszkańców Aix, że nawet rodzice nie dbali już o dzieci. Gdy tylko zauważono pierwsze objawy choroby, ojcowie opuszczali żony i dzieci. W przypływie szaleństwa skakali do studni, wielu z nich rzucało się z okien. Ciężarne rodziły swoje dzieci przedwcześnie. Ale dzieci te umierały jeszcze szybciej, a widziałem, że ciała ich pokryte były plamami. Ludzie byli w tak straszny sposób zatruci zarazą, że zdrowy, spojrzawszy tylko na chorego, momentalnie się zarażał. Obojętnie czy ktoś posiadał złoto, czy srebro – musiał umrzeć. Nie było nikogo, kto by podał łyk wody.(...)

Te tragiczne wydarzenia bynajmniej nie załamały Nostradamusa. Jako doświadczony lekarz i farmaceuta, sporządził lek, dzięki któremu udało mu się uratować życie setkom osób. Gdy po jakimś czasie pojechał do Aix, zmuszony był uciekać przed ludźmi, ponieważ podziękowaniom nie było końca. Na podstawie zapisków Nostradamusa można wysnuć także wniosek, że zwalczał również inną chorobę, która dziesiątkowała ówczesne społeczeństwo, a był to syfilis, który pojawił się w 1484 roku i zbierał naprawdę bogate żniwo wśród nieuświadomionych obywateli. Podczas zarazy uniwersytet w Montpellier został zamknięty, a Nostradamus przebywał wtedy w Narbonne, Bordeaux oraz Tuluzie. W każdym z tych miejsc walczył z zarazą, ratując ludzkie życie. Na szczęście sam nie zachorował, natomiast w 1529 roku, gdy epidemia choroby minęła, Nostradamus zdał egzamin doktorski z najwyższym wyróżnieniem. Potem przez pewien czas pracował jako wykładowca na uniwersytecie.

Michel de Nostredame
(1503-1566)
Podczas pobytu we Francji Michel de Nostredame zyskał wielu przyjaciół. W Augen w 1530 roku nawiązał znajomość ze słynnym ówczesnym humanistą – Juliuszem Cezarem Scaligerem. Również w Augen Nostradamus zawarł swój pierwszy związek małżeński, którego owocami byli syn i córka. Niestety, bardzo szybko na skutek nieznanej zarazy zmarła jego żona oraz dzieci. Ta tragedia wstrząsnęła astrologiem bardzo mocno, i chyba właśnie dlatego udał się w daleką podróż przez Francję i Włochy. I tym oto sposobem Nostradamus został wędrownym lekarzem. Podczas swoich podróży, dzięki otwartości umysłu na otaczającą go rzeczywistość oraz krytycznemu zmysłowi, lekarz wiele rzeczy zaobserwował i wiele się nauczył.

W roku 1548 Nostradamusa poproszono, aby zjawił się w Salon de Caux – miejscowości znanej dzisiaj jako Salon-de-Provence. To właśnie tam znajduje się dom Nostradamusa, w którym spędził ostatnie lata swojego życia. W Salon de Caux pojawiło się kilka przypadków zarazy niewiadomego pochodzenia, więc nie dziwi fakt, iż po niego posłano. To tam lekarz ożenił się po raz drugi, a wybranką jego serca okazała się dostojna i niezwykle posażna dama – Anna Ponsart Gemelle. Tak więc w Salon de Caux rozpoczął się drugi etap życia Nostradamusa. To tutaj jakaś nieznana siła zaczęła popychać go do zgłębiania tajemnic sfery duchowej. W liście do syna swojego przyjaciela – wspomnianego już Juliusza Cezara Scaligera – pisał, iż podczas czytania pism okultystycznych, które potem wrzucił do ognia, Nostradamus doznał po raz pierwszy widzenia. Płomienie ducha rozjaśniły cały jego dom, a on nagle posiadł umiejętność widzenia i spisywania wydarzeń z przyszłości. Nostradamus twierdził, że ten dar pochodził od samego Boga, natomiast cała reszta, jak obliczenia astronomiczne czy wiedza astrologiczna, służyły mu jedynie do kontroli oraz potwierdzenia przepowiedzianych przez Bożego anioła wyroczni.

Michel de Nostredame wszędzie, gdzie tylko się pojawił, natychmiast zdobywał sławę jako lekarz. Walczył z dżumą, zaś pacjenci, którym pomógł, po prostu go ubóstwiali. Natomiast jego dar przepowiadania przyszłości sprawił, iż spotykał się z najznakomitszymi osobami ówczesnego świata. Henryk II Walezjusz sprowadził go na swój dwór po tym, jak w roku 1555 ukazała się pierwsza część dzieła Nostradamusa pod tytułem Centurie. Tak więc w dniu 15 sierpnia 1556 roku Michel de Nostredame zawitał do Paryża. Niektóre źródła historyczne podają, że jego wizyta na królewskim dworze była zorganizowana z inicjatywny Katarzyny Medycejskiej – żony Henryka II Walezjusza, która zleciła prorokowi zbadanie losów Francji. Chodziło głównie o przyszłość dynastii Walezjuszy i ich panowania we Francji. Niestety, Nostradamus nie miał dla królowej dobrych wieści, ponieważ już w swoim dziele w dość zawoalowany sposób przepowiedział tragiczny koniec i króla, i rodu de Valois.

Henryk II Walezjusz
(1519-1559)
Król również przyjął w swoich komnatach jasnowidza, a ten ostrzegł go – podobnie jak słynny na tamte czasy astrolog o nazwisku Lucas Guaric, biskup z Civita – iż pojedynek podczas turnieju rycerskiego może zagrażać oczom monarchy, a nawet jego życiu. Jak wiemy z historii, Henryk II zlekceważył owo ostrzeżenie, co w konsekwencji doprowadziło do tego, że proroctwo Nostradamusa wypełniło się. W dniu 1 lipca 1559 roku Henryk II podczas pojedynku w czasie rycerskiego turnieju utracił prawe oko, zaś rana ta przyczyniła się do jego przedwczesnej śmierci. Król zmarł 10 lipca 1559 roku. Po swoim ojcu na tron kolejno wstąpili trzej Walezjusze: Franciszek II, Karol IX oraz Henryk III. Ten ostatni był przez pewien czas również królem Polski, lecz zwyczajnie z niej uciekł w bardzo niechlubnych okolicznościach. Właśnie taką przyszłość dla Francji przewidział Michel de Nostredame.

Pozostańmy zatem na dworze Henryka II Walezjusza i jego żony – Katarzyny Medycejskiej, bo właśnie tam zaprasza nas Judith Merkle Riley w Tajemnicy Nostradamusa. Ówczesna królowa Francji praktycznie przez całe swoje małżeńskie życie miała jeden, ale jakże istotny, problem. Otóż, jej małżonek okazał się niewiernym draniem i na jej oczach zdradzał ją ze sporo starszą od siebie Dianą de Poitiers diuszesą de Valentinois, która w dodatku sprzymierzyła się z Gwizjuszami. Chyba nikomu nie trzeba specjalnie wyjaśniać do czego może być zdolna zazdrosna kobieta, a szczególnie niewiasta pokroju Katarzyny Medycejskiej, dla której obcowanie z czarną magią było czymś, co uznawała za rzecz normalną. Nie dbała o skutki swoich poczynań, ale też bardzo łatwo można było wywieść ją w pole, o czym doskonale wiedzieli magowie, którzy ją otaczali i których porad monarchini oczekiwała. Nie dziwi więc fakt, że Katarzyna Medycejska, upokarzana i wciąż odsuwana od władzy, w końcu zapragnęła posłuchać co na temat jej kłopotów małżeńskich ma do powiedzenia słynny Michel de Nostredame. I tak oto Nostradamus trafia na królewski dwór, gdzie nie tylko musi rozwiązać problemy Katarzyny Medycejskiej, ale też przy okazji przepowiedzieć przyszłość dynastii Walezjuszy.

Szanowany przez lud Nostadamus zostaje zupełnie przypadkiem wplątany w sytuację, która bynajmniej nie zapewnia mu spokoju. Otóż, w jego życiu pojawia się niejaki Menander Mag, a właściwie jego odcięta przez kata głowa, która teraz ukryta jest w tajemniczym kuferku. Właścicielką owego kuferka wbrew swojej woli zostaje Sybilla Artaud de La Roque. Menander zwany jest również Panem Wszelkich Życzeń, a to dlatego, iż od setek lat jego zmumifikowana głowa spełnia rozmaite życzenia tych, którzy wyrecytują je w formie specjalnego zaklęcia, patrząc mu w oczy, a właściwie w to, co po jego oczach zostało. Głowa jest tak obrzydliwa, że budzi odrazę, ale też przyciąga każdego, kto przy jej pomocy pragnie dopiąć celu. Dla Sybilli Menander jest jedynie koszmarnym balastem, którego za wszelką cenę chciałaby się pozbyć, lecz nie jest to wcale takie proste, ponieważ Pan Wszelkich Życzeń jakoś szczególnie upodobał sobie tę młodą i niewinną niewiastę.

Katarzyna Medycejska
(1519-1589)
Dla Katarzyny Medycejskiej zmumifikowana gadająca głowa staje się jedynym ratunkiem w jej upokarzającym życiu. Ona wie, że tylko Pan Wszelkich Życzeń może pomóc jej w odzyskaniu męża i ostatecznym pogrążeniu rywalki w łożu królewskiego małżonka. Nie dba o to, że Menander pragnie czegoś znacznie więcej, aniżeli tylko spełniania życzeń innych. Jak głosi legenda żył on jeszcze w epoce starożytnej, został ścięty, ale w jakiś magiczny sposób zapewnił sobie nieśmiertelność i od tamtej pory krąży po świecie, zmieniając swoich właścicieli i doprowadzając ich na skraj rozpaczy. Jak zatem skończy się przygoda Katarzyny Medycejskiej i Nostradamusa z gadającą głową? Czy faktycznie Menander spełni życzenia królowej i przywróci ją do łask Henryka II? A może dojdzie do tragedii, a jej następstw nie będzie można już cofnąć?

Wróćmy na chwilę do Sybilli Artaud de La Roque. Dziewczyna pochodzi ze szlachetnego rodu. Nie uchodzi za jakąś nadzwyczajną piękność, ale też niczego jej nie brakuje. Decyzją ojca została już przyrzeczona pewnemu szlachcicowi, którego bynajmniej nie kocha. Oczywiście w grę wchodzą kwestie majątkowe. Fakt rychłego zamążpójścia Sybilli budzi zazdrość jej młodszej siostry. Na krótko przed ślubem dochodzi do tragedii, na skutek której Sybilla musi uciekać. Schronienie znajduje u swojej ukochanej ciotki, która od lat żyje skłócona z jej ojcem, a swoim bratem. To właśnie pod dach ciotki Pauliny trafia Sybilla wraz ze swoim nieodłącznym kuferkiem. Od tego momentu w jej życiu zaczynają się poważne problemy, których przyczyną jest rzeczona głowa Menandra. Jak Sybilla poradzi sobie w tej trudnej dla siebie sytuacji? Czy ktoś pragnie jej śmierci, tylko dlatego, że jest w posiadaniu Pana Wszelkich Życzeń? A może jak zawsze wygra miłość i zło zostanie odesłane na samo dno piekieł?

Tajemnica Nostradamusa to druga powieść autorstwa Judith Merkle Riley, którą przeczytałam. Poprzednia – Czara wyroczni – również dotyczyła czarnej magii, tak więc można przypuszczać, że Autorka czuła się doskonale w tego typu klimatach. W tym przypadku czytelnik ma do czynienia nie tylko z faktami stricte historycznymi, ale także ze sporą domieszką fikcji literackiej. Postać Sybilli Artaud de La Roque oraz osoby, które ją otaczają – jak rodzina i niektórzy z przyjaciół – to bohaterowie czysto fikcyjni. Nie wiadomo też do końca, jak sprawa wygląda z ową makabryczną legendą o Panu Wszelkich Życzeń. Choć Judith Merkle Riley podaje wyjaśnienie owej legendy to jednak w toku własnych poszukiwań natrafiłam na coś zgoła odmiennego. Otóż, faktem jest, że w epoce starożytności żył wprawdzie niejaki Menander (342-291 p.n.e.), lecz bynajmniej nie został ścięty, ani też nie oddał duszy diabłu, ale zwyczajnie skończył tragicznie, topiąc się podczas kąpieli. Odnaleziony przeze mnie Menander był greckim poetą tworzącym komedie. Być może treść legendy, na której oparta została fabuła powieści, stanowi jedynie wytwór ludzkiej wyobraźni.

Diana de Poitiers,
księżna de Valentinois (1499-1566)
Kiedy autor wciela do fabuły swojej książki motyw czarnej magii, wówczas nie może uchronić się przed wprowadzeniem elementów fantastyki oraz znamion literatury paranormalnej. W Tajemnicy Nostradamusa jest to bardzo widoczne. Oprócz gadającej głowy Pana Wszelkich Życzeń, mamy również ducha, który praktycznie przez cały czas towarzyszy Nostradamusowi i wspomaga go swoimi radami. Przypuszczam, że ów duch pojawił się tutaj dlatego, ponieważ jak wspomniałam powyżej Michel de Nostredame był święcie przekonany, że jego dar przepowiadania przyszłości pochodzi właśnie od Boga.

To, co najbardziej zwróciło moją uwagę w tej książce, to fakt, iż Autorka podeszła do tematu z ogromnym poczuciem humoru. Czytelnik nie jest skazany na suchą opowiastkę historyczną ze szczegółowym podaniem wydarzeń i dat, lecz na coś w rodzaju prozy á la Alexandre Dumas. Sama byłam zaskoczona, kiedy uświadomiłam sobie, że styl tej powieści jest bardzo podobny do tego, jaki preferował Alexandre Dumas. On również podchodził do wielu kwestii z humorem i przedstawiał swoich bohaterów w sposób nie szczędzący sarkazmu i ironii, pokazując jednocześnie ich wady.

Sięgając po książkę, czytelnik musi wiedzieć, że nie jest to zbeletryzowana biografia Nostradamusa. Według mnie jego osoba praktycznie pojawia się tutaj zbyt rzadko, choć tytuł może wskazywać na coś zgoła innego. Natomiast w centrum zainteresowania jest fikcyjna postać Sybilli Artaud de La Roque i jej perypetie związane z gadającą głową Pana Wszelkich Życzeń. Sam Michel de Nostredame jest już człowiekiem w podeszłym wieku i schorowanym, choć dzisiaj na pewno nikt tak by o nim nie powiedział, bo przecież w latach 1556-1559, czyli okresie, kiedy rozgrywa się akcja powieści, jasnowidz nie ma jeszcze sześćdziesięciu lat.  

Oprócz czarnej magii, w powieści mamy również do czynienia z intrygami, zazdrością, zawiścią, a także miłością i tajemnicą z przeszłości, która skrzętnie była skrywana przez tych, którzy z zaistniałymi wydarzeniami mieli coś wspólnego. Pojawia się także dreszczyk napięcia. Myślę, że Tajemnica Nostradamusa jest doskonałą lekturą dla tych, którzy lubią powieści historyczne z domieszką humoru i fantastyki.




Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu











wtorek, 25 marca 2014

Carlos Ruiz Zafón – „Gra anioła”














Wydawnictwo: Warszawskie Wydawnictwo Literackie 
MUZA S.A.
Warszawa 2008
Tytuł oryginału: El Juego del Ángel
Przekład: Katarzyna Okrasko & Carlos Marrodán Casas




Po komercyjnym sukcesie Cienia wiatru, kolejna powieść pochodząca z cyklu zatytułowanego Cmentarz Zapomnianych Książek, promowana była jako „najszybciej sprzedająca się książka w historii hiszpańskiego rynku wydawniczego”. Niektórzy zaczęli nawet zastanawiać się, dlaczego wokół Gry anioła robi się tyle szumu. Na to pytanie chyba nie można jednoznacznie odpowiedzieć. Przypuszczalnie czytelnicy wciąż mieli w pamięci fenomen Cienia wiatru, który został wydany jak gdyby z drugiego sortu. Autor wysłał tę powieść na pewien konkurs, w którym zajęła ona drugie miejsce, jednak nie było ono nagradzane opublikowaniem dzieła. Było to w roku 2001. Najprawdopodobniej jeden z jurorów dostrzegł w tej historii coś niezwykłego, gdyż namówił hiszpańskie wydawnictwo Planeta, aby jednak opublikowało Cień wiatru. Ostatecznie zgodzono się na ten eksperyment i bez choćby najmniejszej akcji promocyjnej książka ujrzała światło dzienne. O jej dalszym losie chyba nie trzeba nikomu przypominać.

Podobnie jak w przypadku Cienia wiatru czy Więźnia nieba, tutaj również czytelnik przechadza się po uliczkach gotyckiej Barcelony z początku XX wieku, i wraz z bohaterami obserwuje świat pełen niebezpieczeństw, niepewności, obsesji oraz zakazanej miłości.

W opuszczonej posiadłości znajdującej się w samym sercu Barcelony, pewien młody człowiek – David Martín – zarabia na życie, pisząc powieści sensacyjne pod niezwykle tajemniczym pseudonimem. Uciekając przed problemami z dzieciństwa, David Martín znalazł schronienie w świecie książek, spędzając noce na snuciu gotyckich opowieści o półświatku Barcelony. Możliwe jednak, że wytwory jego wyobraźni wcale nie są tak dziwaczne, jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. W zamkniętym pokoju, wśród liter, młody pisarz próbuje szukać pomysłów, sugerując się tajemniczą śmiercią poprzedniego właściciela domu, w którym teraz mieszka. Historia enigmatycznego domu z wieżyczką jest niczym powoli sącząca się do krwi trucizna. Do tego dochodzi jeszcze śmiertelna choroba i miłość, która nigdy nie znajdzie szczęśliwego zakończenia. Pewnego dnia David Martín otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Jest to niezwykle tajemnicza oferta, która diametralnie zmieni jego dotychczasowe życie. Musi tylko napisać książkę, która odmieni ludzkie serca i umysły. W zamian młody pisarz otrzyma sporo pieniędzy, a może nawet coś więcej?… 

Niemniej jednak, już w chwili, gdy rozpoczyna pracę nad nowym dziełem, zdaje sobie sprawę, że istnieje nierozerwalny związek pomiędzy powieścią, którą tworzy a cieniami snującymi się po jego domu… W miarę jak czytelnik zagłębia się w lekturę, widzi jak bardzo pisanie wyniszcza Davida. Jego życie to litery tworzące słowa, które z kolei zapełniają kartki papieru, oraz używki, które pomagają mu zachować jasność umysłu.

Podczas gdy Cień wiatru traktuje o książkach i księgarni Sempre i Synowie, a także o słynnym Cmentarzu Zapomnianych Książek, Gra anioła koncentruje się głównie na mocy słowa i pisaniu. Można postrzegać tę powieść jako gotycki thriller zawierający elementy nadprzyrodzone z domieszką kryminału i tragicznej historii miłosnej. Tak więc należałoby śmiało rzec, iż Gra anioła zawiera w sobie doskonałe połączenie gatunków, wciągając czytelnika w swój magiczny świat już od pierwszej strony. To, co rzuciło mi się w oczy już na samym początku, to fakt, iż Carlos Ruiz Zafón przemyca pomiędzy wierszami niezwykle cenne uwagi skierowane bezpośrednio do pisarzy i osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z pisaniem. Trzeba tylko uważnie wczytać się w tekst. Poza tym, zawód pisarza Autor traktuje niekiedy w kategoriach przekleństwa. Nie szczędzi też na sarkazmie i ironii. Czasami mówi wręcz wprost, jak to naprawdę jest z tym pisaniem.

Pisarz nigdy nie zapomina dnia, w którym po raz pierwszy przyjmuje pieniądze lub pochlebstwo w zamian za opowieść. Nigdy nie zapomina tego momentu, kiedy po raz pierwszy słodka trucizna próżności zaczyna krążyć mu w żyłach, wierząc, że jeśli zdoła ukryć swój brak talentu, sen o pisarstwie zapewni mu dach nad głową, ciepłą strawę pod wieczór i ziści jego największe marzenie: ujrzy swoje nazwisko wydrukowane na nędznym skrawku papieru, który zapewne go przeżyje. Pisarz skazany jest na wieczne wspominanie tej chwili, bo właśnie wtedy został zgubiony na zawsze, a za jego duszę już wyznaczono cenę […]*

Gra anioła to bez wątpienia powieść przesiąknięta atmosferą i architekturą czasu, w którym toczy się fabuła. Carlos Ruiz Zafón na kartach książki tworzy fantastyczne poczucie miejsca akcji, jakim jest Barcelona, natomiast jej mieszkańcy na każdej stronie powieści żyją własnym życiem. Po raz kolejny nie zawiodłam się na prozie tego hiszpańskiego Autora. Jest to proza pełna pięknych zdań, które wypływają z siebie nawzajem. Miłość Carlosa Ruiza Zafóna do twórczości Charlesa Dickensa jest bardzo wyraźnie widoczna nie tylko w Grze anioła, ale także w innych powieściach Autora. Jest czymś na kształt znaku wodnego, który sprawia, że jego książki są niemożliwe do podrobienia.




Choć Gra anioła wchodzi w skład wspomnianego wyżej cyklu powieściowego pod tytułem Cmentarz Zapomnianych Książek, to jednak książka nie stanowi kontynuacji Cienia wiatru. Owszem, pojawiają się te same miejsca i bohaterowie, lecz opowiedziana przez Autora historia jest całkowicie niezależna od tej, którą możemy przeczytać w poprzedniej części cyklu.

Narrator i zarazem główny bohater – David Martín – jest postacią niezwykle skomplikowaną. Jego charakter jest tak złożony, że w niektórych momentach czytelnik nie jest pewien, co do niego czuje. W tym samym stopniu można go kochać, jak i nienawidzić, aby za chwilę stracić cierpliwość z powodu jego determinacji i zaślepienia. David Martín rozpoczyna swoją karierę pisarską, tworząc opowiadania do lokalnej gazety, gdzie zostaje wzięty pod skrzydła niejakiego Pedro Vidala, który jest jednym z najbogatszych mieszkańców Barcelony. Bardzo szybko señor Vidal staje się nie tylko mentorem, dobroczyńcą i przyjacielem Davida, ale także jego rywalem.

Moim zdaniem Gra anioła jest powieścią o wiele bardziej mroczną niż Cień wiatru. Pojawiają się tutaj sceny przemocy, które naprawdę mogą zmrozić krew w żyłach. Za każdym razem, kiedy piszę o twórczości Carlosa Ruiza Zafóna nie potrafię być obiektywna. Dla mnie jest to jeden z tych pisarzy, którzy mogliby przepisać książkę telefoniczną, a ja i tak sięgnęłabym po nią i zapewne ślepo bym się nią zachwyciła.

Pomimo iż większość czytelników uważa, że Cień wiatru to najlepsza powieść Carlosa Ruiza Zafóna, to jednak wydaje mi się, że Gra anioła jest o wiele mądrzejsza niż jej poprzedniczka, ponieważ czytelnik otrzymuje więcej pytań niż odpowiedzi, a to pozwala mu na odbycie niezwykle wartościowej podróży, podczas której sam odkrywa szereg niewiadomych, natomiast zakończenie jednej kwestii automatycznie daje początek kolejnej, która tylko czeka na to, aby móc ją wyjaśnić. Tak naprawdę nigdy do końca nie wiemy, co jest prawdą, a co jedynie iluzją; co jest produktem rzeczywistości, która nas otacza, a co pochodzi z jakiegoś innego, nieznanego nam, wymiaru. Z przeszłości wyłaniają się postacie niczym duchy, których mroczne życie oddziaływuje na obecny stan naszego głównego bohatera.

Spośród wszystkich bohaterów największą sympatię poczułam do młodziutkiej Isabelli Gispert. Pomimo że jest to dziewczyna z problemami, to jednak twardo stąpa po ziemi, wie czego chce i naprawdę wzbudza w czytelniku pozytywne uczucia. Owszem, może niekiedy irytować, ale z drugiej strony chyba znacznie bardziej denerwującą postacią żeńską jest Cristina Sagnier. Zupełnie nie można pojąć jak ktoś taki jak David Martín mógł obdarzyć ją tak ogromnym uczuciem. W dodatku był w stanie bardzo wiele dla niej poświęcić.

Myślę, że wielbicieli twórczości Carlosa Ruiza Zafóna nie trzeba namawiać do sięgnięcia po Grę anioła. Natomiast ci, którzy nadal sceptycznie spoglądają w stronę książek tego niewątpliwie fenomenalnego Autora, nie powinni dłużej się przed nimi bronić. Bo jeśli raz zostaniemy zabrani w podróż po gotyckiej i niezwykle tajemniczej Barcelonie, wówczas już zawsze będziemy chcieli tam wrócić, choćby tylko na krótką chwilę.








* C.Ruiz Zafón, Gra anioła, Wyd. WWL Muza S.A., Warszawa 2008, s. 9.




sobota, 22 marca 2014

Elizabeth Jane Howard – „Saga rodu Cazaletów. Lata goryczy” #3














Wydawnictwo: AMBER
Warszawa 1996
Tytuł oryginału: The Cazalet Chronicle. Confusion
Przekład: Ewa Spirydowicz



Na chwilę obecną to już ostatnie spotkanie z klanem Cazaletów. Być może jeszcze wrócę do tej sagi rodzinnej, jeśli uda mi się zdobyć dwa kolejne jej tomy w oryginale, ponieważ niestety w Polsce nie zostały one wydane. Jak już pisałam w poprzednich postach, mam nadzieję, że jakiś wydawca sięgnie po ten cykl powieściowy i za jakiś czas polscy wielbiciele sag rodzinnych będą mogli cieszyć się nowym przekładem Sagi rodu Cazatelów.

Trzydzieści lat temu, za radą swojego pasierba – Martina Amisa, Elizabeth Jane Howard rozpoczęła cykl czterech powieści o zmieniających się losach rodziny Cazaletów, których akcja w przeważającej mierze rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej. W pierwotnym zamyśle Autorki miała to być czterotomowa saga. Rzadko zdarza się, aby publikacje żyjącego autora można było zaliczyć do klasyki literatury. W tym przypadku tak właśnie się stało. Sagę rodu Cazaletów okrzyknięto klasyką, zaś cztery wspomniane tomy sprzedano w ponad milionie egzemplarzy. Kiedy Elizabeth Jane Howard skończyła dziewięćdziesiąt lat, Sagę rodu Cazaletów zaadaptowano na słuchowisko radiowe w czterdziestu pięciu odcinkach. Ta epicka historia miała zostać opowiedziana przez Penelope Wilton, która wcieliła się w postać Isobel Crawley w Dowton Abbey. Niemniej jednak, Elizabeth Jane Howard zabiera czytelnika w świat, który znacząco różni się od tego, jaki pokazała Julian Fellows w Dowton Abbey. Rodzina Cazaletów to bez wątpienia klasa średnia, natomiast w żadnym wypadku nie klasa wyższa czy wręcz arystokratyczna. Saga rodu Cazaletów ma znacznie więcej wspólnego ze społeczeństwem opisanym przez Johna Galsworthy’a w Sadze rodu Forsyte'ów, lecz nie można porównywać tych dwóch historii, ponieważ Elizabeth Jane Howard nie wzorowała się na żadnych innych powieściach, kreując tylko i wyłącznie swoją własną rodzinną opowieść. Home Place – duży dom w Sussex – gdzie rodzina Cazeltów gromadziła się początkowo jedynie podczas letnich wakacji, a następnie w czasie wojny, to dom, który był własnością dziadków Autorki, a w którym Elizabeth spędziła większość swojego dzieciństwa. Z kolei cudowna powieściowa guwernantka – panna Millament – to nikt inny, jak tylko guwernantka samej Autorki, natomiast trzy kuzynki: Louise, Polly i Clary, to zdaniem Elizabeth Jane Howard, „trzy różne części jej samej”. Postać Edwarda Cazaleta również nie jest przypadkowa. Za wzór posłużył Autorce jej własny ojciec, który był bohaterem wojennym, posiadał firmę zajmującą się handlem drewna, był kobieciarzem, i tak jak Edward, również molestował seksualnie swoją córkę. Natomiast Villy Cazalet to bohaterka posiadająca cechy matki Autorki, która podobnie jak Villy również była tancerką.

W domu Cazaletów zatrudnia się nianie i szoferów, wysyła się synów do szkół, zaś córki wychowuje i kształci w domu. Kobiety są znudzone swoim życiem, a mężczyźni zdumieni zachowaniem własnych żon. Cazaletowie bardzo delikatnie okazują też swój antysemityzm, natomiast nikt nie zauważa, że ubóstwiana ciocia Rachel jest lesbijką. Wyklucza się posiadanie wyższego wykształcenia podobnie jak miało to miejsce w rodzinie Elizabeth Jane Howard, która przez całe życie czuła się niedouczona. W nawiązaniu do Sagi rodu Cazaletów Autorka powiedziała kiedyś: „Chciałam napisać książkę o tym, w jaki sposób angielski styl życia zmienił się w ciągu lat wojny, zwłaszcza jeśli chodzi o kobiety.” Niemniej jednak Elizabeth Jane Howard nie wierzyła do końca, że wszystkie aspekty życia angielskiego społeczeństwa zmieniły się na lepsze. „Nie możemy zakładać, że ówczesnej służbie powodziło się naprawdę źle. Bo tak nie było. Dzisiejsze sprzątaczki czują się bardziej opuszczone, pijąc w samotności kawę w kuchni.

Małżeńskiego życia Elizabeth Jane Howard nie można było nazwać szczęśliwym, podobnie jak ma to miejsce w przypadku jej powieściowych bohaterów. Autorka w wieku dziewiętnastu lat poślubiła trzydziestodwuletniego Petera Scotta. Nie była w nim zakochana, natomiast w następstwie kilku romansów męża, Elizabeth opuściła i jego, i małą córeczkę, aby napisać swoją pierwszą powieść. The Beautiful Visit (Piękne wakacje – w wolnym tłumaczeniu – przyp. tłum.) została opublikowana w 1950 roku, natomiast w 1962 roku podczas pewnego literackiego festiwalu Elizabeth spotkała Kingsley’a Amisa, rozpoczynając w ten sposób swój kolejny nieszczęśliwy związek.

Elizabeth Jane Howard napisała dziewięć powieści, zanim była gotowa opisać lata swojej młodości. Mówiła: „Do napisania powieści autobiograficznej musisz dojrzeć jak wino.” Penelope Wilton, przygotowując się do opowiadania Sagi rodu Cazaletów na antenie radia, ze zdumieniem odkryła, że została ona opublikowana w latach 90. XX wieku, natomiast nie w latach 40. jak można byłoby sądzić. Zdaniem Aktorki „Elizabeth Jane Howard posiadała wspaniałą zdolność wycofywania fabuły w czasie, jednocześnie w sposób dokładny, wręcz precyzyjny dbając o najdrobniejsze szczegóły. Nawet język, którego użyła, jest adekwatny do lat minionych, czego przykładem jest slang używany przez pannę Millament. Ponadto język jest żywy i świetnie charakteryzuje minioną epokę. Niemniej jednak, to, co najbardziej uderza czytelnika w >>Sadze rodu Cazaletów<<, to perfekcyjna umiejętność rozumienia ludzi z rozmaitych punktów widzenia. Autorka nie ocenia bohaterów pod względem moralnym, pozostawiając wszelki osąd czytelnikowi. Nawet naganne zachowanie Edwarda wobec własnej córki Elizabeth pozostawia wyobraźni czytelnika, a samego bohatera Autorka traktuje z sympatią. Choć Edward jest bohaterem wojennym, to jednak jest też tchórzem moralnym, co wcale nie przeszkadza Louise, żeby móc go kochać jako ojca.

Odnośnie własnego życia Elizabeth Jane Howard zwykła mawiać: „Nie czuję żadnej goryczy względem czegokolwiek, co mi się przydarzyło. Nie można być dobrym pisarzem, a jednocześnie być pozbawionym empatii. Powieści, w których bohaterowie są raczej demonizowani niż odkrywani, są jednowymiarowe.” Te słowa stanowią przykład tego, co Martin Amis nazywa „przenikliwym rozsądkiem Elizabeth”. Lin Coghlan, która wraz z Sarah Daniels dostosowywała książki do wymogów słuchowiska radiowego, zgadza się z opinią pasierba Autorki. Mówi: „Elizabeth Jane Howard posiadała sądowniczy zmysł, jeśli chodzi o zachowanie ludzi. Ona nigdy nie wyglądała tak, jak gdyby chciała znaleźć łatwe wyjście z sytuacji, i była najlepsza w ujawnianiu tego, co ludzie robią i dlaczego to robią.

Twierdzono, że dla Elizabeth Jane Howard rok 2013 będzie rokiem dojrzewania. Podczas gdy ludzie będą gotowi przeczytać opowieść o rodzinie Cazaletów, Autorka będzie kończyć piąty tom Sagi, a to oznaczało, że należało spodziewać się więcej „dobrego wina z jej doskonałej piwnicy.” I tak też się stało, ponieważ w 2013 roku opublikowano ostatni-piąty tom powieściowego cyklu.  

Wróćmy zatem na chwilę do Lat goryczy. Tym razem Elizabeth Jane Howard przenosi nas do 1942 roku. Podobnie jak w przypadku Lat czekania, tutaj również pozostajemy w wiejskiej posiadłości Home Place w Sussex. Wojna trwa w najlepsze, choć w Home Place praktycznie jej nie widać. To Londyn jest tym miastem, które najbardziej cierpi z powodu zbrojnego konfliktu. Owszem, mężczyźni uczestniczą w działaniach wojennych, lecz nie mówi się o tym głośno. Hipokryzja i zakłamanie Cazaletów w dalszym ciągu ma się bardzo dobrze. To wszystko oczywiście dla dobra dzieci, żeby się nie martwiły niepotrzebnie, ale przecież najmłodsze pokolenie wcale nie jest takie nieuświadomione. Większość to już praktycznie dorośli ludzie, stojący u progu założenia własnych rodzin, jak na przykład najstarsza latorośl Edwarda Cazaleta – Louise. Dziewczyna przeżywa nie tylko rozterki miłosne, ale także waha się pomiędzy karierą zawodową a założeniem własnej rodziny. Wygląda na to, że będzie musiała poświęcić swoje pragnienie bycia sławną aktorką na rzecz zostania żoną i matką. Jej wybranek to sporo straszy od niej znany portrecista, który nie kryje swoich bliskich związków z matką. A ta z kolei bacznie przygląda się Louise i robi wszystko, aby ją sobie podporządkować.

Jak już wspomniałam wyżej, akcja Lat goryczy rozpoczyna się w 1942 roku. Dla Anglii i Europy jest to kolejny rok wojny, natomiast dla Cazaletów jest to czas, kiedy muszą uporać się ze śmiercią jednego z członków rodziny. Najbardziej fakt ten przeżywają dzieci, natomiast dorośli jak zwykle starają się o niczym nie mówić. Bardzo wyraźnie widać tutaj znamiona wiktoriańskiego wychowania. Niby coś wydaje się być oczywiste, a jednak niemalże wszyscy zachowują się tak, jak gdyby tego nie było. Bardzo często dorastające dzieci, które niedługo wkroczą w prawdziwą dorosłość, składają same sobie przyrzeczenie, że nigdy nie będą zachowywać się tak, jak robią to ich dziadkowie i rodzice.

Już w tomie drugim na pierwszy plan wysuwał się nie tylko klan Cazaletów, ale także rodzina niejakich państwa Castle. Jessica Castle jest spokrewniona z Villy, która jest żoną Edwarda. To siostra pani Cazalet, która również ma na sumieniu to i owo. Rywalizacja pomiędzy siostrami, która zaczęła się jeszcze w dzieciństwie, trwa nadal, czego jesteśmy świadkami niemalże przez cały tom trzeci. Oczywiście państwo Castle zachowują się niekiedy identycznie jak Cazaletowie. W ich wzajemnych relacjach nie brak hipokryzji, natomiast uczciwość wobec siebie nawzajem też wydaje się być im obca.

Niektórzy z członków rodziny wciąż czekają na tych, którzy najprawdopodobniej już nigdy nie wrócą z wojny. Clary nadal pisze pamiętnik, który ma nadzieję przekazać kiedyś ojcu. Opuszczone kobiety nawiązują romanse. Zaniedbywani przez żony mężczyźni szukają zaspokojenia swoich potrzeb w łóżkach innych kobiet. To wszystko dzieje się na tle działań wojennych i bomb zrzucanych na Londyn. Nie wiadomo jak los Cazaletów potoczy się dalej. Kogo jeszcze przyjdzie im stracić, a kogo zyskać? Jedno jest pewne. Wojna powoli dobiega końca. Wieść o samobójstwie Adolfa Hitlera i kapitulacji Niemiec przynosi spokój. Spokój lecz nie radość, jak można byłoby się spodziewać. Tak długo czekano na dzień zwycięstwa, a kiedy już nadszedł, traktowany jest dość obojętnie. Bo choć skończyła się wojna, to nie skończyły się problemy moralne. Można przypuszczać, że dopiero teraz nadejdzie czas, kiedy trzeba będzie rozliczyć się nie tylko z tymi, których w jakiś sposób się skrzywdziło i zraniło. Trzeba będzie stawić czoło przede wszystkim własnemu sumieniu. A to z pewnością nie będzie już takie łatwe.









wtorek, 18 marca 2014

Elizabeth Jane Howard – „Saga rodu Cazaletów. Lata czekania” #2














Wydawnictwo: AMBER
Warszawa 1996
Tytuł oryginału: The Cazalet Chronicle. Marking Time
Przekład: Elżbieta Delis-Modzelewska





Wrzesień 1939 roku chyba każdemu z nas kojarzy się tylko z jednym wydarzeniem. Adolf Hitler napada na Polskę, a potem stopniowo wchodzi w konflikt zbrojny z kolejnymi państwami Europy, która wciąż czeka na reakcję Ameryki i 32. prezydenta Stanów Zjednoczonych – Franklina Delano Roosevelta (1882-1945). Dwa dni po ataku Niemiec na Polskę, do wojny przystępują Wielka Brytania i Francja. Członkowie rodziny Cazaletów wciąż mają w głowie traumatyczne wydarzenia z czasów pierwszej wojny światowej. Wiadomo jest, że tym razem znów przyjdzie im uczestniczyć w konflikcie zbrojnym. Oczywiście nie wszyscy synowie Williama i Kitty nadają się do brania czynnego udziału w walkach. Dla jednego z nich będzie to debiut, ponieważ poprzednim razem był zbyt młody, aby móc wyruszyć na front. William „Brig” Cazalet wie również, że któryś z nich będzie musiał zostać na miejscu, aby zająć się rodzinną firmą. On już nie może tego robić, gdyż nie pozwala mu na to zdrowie. Niemniej, nie stroni bynajmniej od dawania rad i kontrolowania poczynań swoich spadkobierców w tej kwestii. Najprawdopodobniej to najstarszy syn – Hugh – pozostanie w firmie i będzie nią zarządzał. Stan zdrowia i inwalidztwo, które nabył podczas pierwszej wojny światowej, nie pozwolą mu na czynny udział w działaniach wojennych. Co zatem stanie się z dwoma innymi synami starego Cazaleta? Czy wyruszą na front, aby oddać życie za ojczyznę?

Choć w rodzinie Cazaletów panuje przekonanie, że kobiety są od tego, aby być żonami i rodzić dzieci, to jednak i one nie chcą stać bezczynnie obok i przyglądać się biernie temu, co dzieje się wokół. W miarę swoich możliwości starają się pomagać, choćby jedynie poprzez działalność charytatywną. Jak pamiętamy z poprzedniej części tej rodzinnej sagi (przyp. Lata beztroski), William i Kitty zamknęli swój dom w Londynie i przenieśli się do Sussex do posiadłości Home Place, gdzie bardzo często odwiedzają ich synowie z rodzinami. Teraz, kiedy Wielka Brytania znajduje się w stanie wojny z III Rzeszą, konieczne jest, aby londyńskie domy Hugh, Edwarda i Ruperta również zostały zamknięte, a ich żony i dzieci na stałe przeniosły się do Sussex, gdzie stoi ogromna willa zwana willą „Pod Gruszą”.

Od momentu zakończenia pierwszego tomu sagi, rodzina Cazaletów powiększyła się. Na świat przyszli nowi jej członkowie. Wciąż jednak panuje hipokryzja i zakłamanie, którymi charakteryzują się wzajemne relacje pomiędzy dorosłymi Cazaletami. Praktycznie każdy ma coś do ukrycia. Jedni małżeńskie zdrady, inni ukrywają swoją prawdziwą orientację seksualną, a ktoś inny śmiertelną chorobę. Chyba tylko najmłodsze pokolenie jest w stanie w miarę normalnie egzystować i robić wszystko, aby nie zapętlić się we własne kłamstwa. Z kolei starsze pokolenie w dalszym ciągu trzyma się twardo zasady, którą wypracowało sobie przez lata. Nadal nie wolno głośno mówić o sprawach oczywistych. Nie wolno zdradzać innym własnych przypuszczeń co do istotnych kwestii rodzinnych. Wszyscy doskonale sprawiają wrażenie, że przecież nic takiego się nie dzieje, podczas gdy niektórzy członkowie rodziny mogą już dawno nie żyć.

Tym razem Elizabeth Jane Howard próbuje pokazać czytelnikowi sytuację widzianą oczami trzech dorastających kuzynek: Louise, Polly i Clary. Pierwsza z nich to najstarsza latorośl Edwarda Cazaleta i jego żony – Villy. Dziewczyna ma siedemnaście lat, a największym jej marzeniem jest zostanie sławną aktorką, czemu oczywiście sprzeciwiają się jej rodzice. Oni chcieliby, aby ich córka ewentualnie zdobyła jakiś praktyczny zawód, a potem wyszła za mąż i rodziła dzieci. Louise nie podziela ich sposobu myślenia i w związku z tym bardzo często dochodzi na tym tle do konfliktów pomiędzy nią a rodzicami. Z kolei Polly to córka Hugh Cazaleta i jego małżonki o imieniu Sybil. Dziewczyna panicznie boi się wojny. Kiedy w 1938 roku wydawało się, że do konfliktu zbrojnego jednak nie dojdzie, dziewczyna z wrażenia i ulgi aż straciła przytomność. Tak naprawdę Polly nie wie, co takiego chciałaby robić w życiu. Uważa, że do niczego się nie nadaje. Jej poczucie własnej wartości jest naprawdę niskie. Gdzieś po kątach próbuje malować, ale twierdzi, że nie ma do tego talentu. Natomiast Clary to dziecko Ruperta Cazaleta i jego zmarłej żony – Isobel. Dziewczyna pragnie zostać wielką pisarką. W związku z tym pisze pamiętnik, a także skrobie do szuflady krótkie formy literackie. Clary wreszcie zaczyna akceptować drugą żonę ojca, ale mimo to Rupert nadal jest dla niej najważniejszą osobą w życiu. Kocha swojego ojca ponad wszystko na świecie i drży ze strachu o jego bezpieczeństwo.

Lata czekania to nie tylko opowieść o wojnie i zmaganiu się z jej okrucieństwem. Tak naprawdę dramat rozgrywający się w tamtym okresie czytelnik obserwuje jedynie z boku. Cazaletowie praktycznie cały czas przebywają w Home Place w Sussex, choć od czasu do czasu odwiedzają Londyn, który nie jest wolny od nalotów i bombardowań. Z ust bohaterów dowiadujemy się jak bardzo miasto jest zniszczone i w którym kierunku zmierzają działania polityczne. Jak już wspomniałam powyżej, akcja powieści kręci się wokół córek braci Cazaletów, więc nic dziwnego, że czytelnik ma do czynienia z ich dojrzewaniem i oswajaniem się z dorosłym życiem oraz poznawaniem przez nie reguł, jakimi rządzi się dorosłość. Niektórzy przeżywają istny szok, gdy dowiadują się o sprawach, jakimi na co dzień zajmują się dorośli. W głównej mierze chodzi o seks i używanie słów, które w kręgu rodzinnym uchodzą powszechnie za ordynarne, natomiast w dzieciach budzą ogromną ciekawość.

Książka nie jest też wolna od zabawnych scen z udziałem dzieci. Pomysły, jakie się ich trzymają mogą niekiedy naprawdę solidnie rozśmieszyć, ale także doprowadzić do tragedii, gdyby w porę nie zainterweniowali rodzice. Myślę zatem, że wielbiciele sag rodzinnych nie powinni być zawiedzeni, choć akcja powieści nie toczy się zbyt szybko. Lata czekania obejmują dwuletni okres życia rodziny Cazaletów. To właśnie w tym czasie dotykają ich dramaty, z którymi nie potrafią sobie poradzić. A może nie chcą sobie radzić? Być może znacznie bardziej wolą zajmować się czymś zupełnie innym niż zaprzątać sobie głowę kłopotami?

To, co najbardziej może denerwować u bohaterów, to brak uczciwości z ich strony względem tych, których rzekomo kochają. Czasami można odnieść wrażenie, że dzieci zachowują się bardziej odpowiedzialnie niż dorośli. Dla mnie osobiście saga rodu Cazaletów jest pozycją niezwykle wartościową. Uważam, że jest to lektura, która wiele wnosi do czytelniczego życia moli książkowych. Takie powieści należy odświeżać i o nich pamiętać. 









niedziela, 16 marca 2014

Katarzyna Michalak – „Nadzieja”














Wydawnictwo: TERMEDIA
Poznań 2012
Seria: Z Czarnym Kotem




Ostatnio polska literatura kobieca zaczęła nieco zmieniać kierunek, jeśli chodzi o tematykę poruszaną w książkach tego gatunku. Polskie pisarki – bo to głównie kobiety tworzą ten rodzaj literatury – coraz częściej odchodzą od tematów lekkich, łatwych i przyjemnych. Wydaje się, że zainteresowanie przesłodzonymi historiami ze szczęśliwym zakończeniem w ostatnim czasie nieco słabnie wśród polskich autorek. Być może się mylę? Niemniej, tak przynajmniej wynika z moich obserwacji. To problemy społeczne, takie jak alkoholizm, bezdomność, dzieciobójstwo, czy zaginięcia osób w różnym wieku, stają się tym, o czym chcą pisać współczesne polskie autorki. Ale czy ta droga jest naprawdę słuszna? Może jednak należałoby pozostać w kręgu bajkowych opowieści, skierowanych do kobiet, które po ciężkim dniu pracy potrzebują chwili wytchnienia? Czy kobieta, która na co dzień zmaga się z przemocą w rodzinie czy alkoholizmem męża, z ochotą sięgnie po książkę, gdzie główna bohaterka robi dokładnie to samo? Może taka znerwicowana żona i matka, wyglądająca co wieczór przez okno i szukająca na ulicy wzrokiem męża, a jednocześnie zadająca sobie pytanie: w jakim stanie małżonek dowlecze się dzisiaj do domu albo kto tym razem przytaszczy jego „zwłoki”, chętniej sięgnęłaby po powieść, która pozwoliłaby jej zapomnieć o swoim nieciekawym życiu? Pamiętajmy, że literatura nie jest dla krytyków, bo oni zawsze znajdą w książkach jakieś niedoskonałości, choćby te powieści były jak najlepiej napisane. Literatura jest przede wszystkim dla zwykłych czytelników, którzy chcą oderwać się od szarości dnia codziennego.

Nadzieja Katarzyny Michalak jest właśnie jedną z tych książek zaliczanych do kanonu literatury kobiecej, które dotykają poważnych problemów społecznych. Chociaż akcja powieści rozpoczyna się gdzieś tak w okresie, kiedy trwała amerykańska inwazja na Irak, a potem działania zmierzające w kierunku stabilizacji państwa, czyli w ubiegłej dekadzie XXI wieku, to jednak wraz z główną bohaterką cofamy się do końca lat 80. XX wieku, a zatem do okresu niemalże tuż po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu. Katastrofa miała miejsce 26 kwietnia 1986 roku. We wsi pod Warszawą wraz z ojcem, macochą i przybraną siostrą mieszka sześcioletnia Liliana Borowy. Osierocona przez matkę dziewczynka ma poważną wadę wymowy i z tego też powodu trudno jej znaleźć akceptację u rówieśników, co sprawia, że czuje się bardzo samotna i odrzucona. Dorośli również spoglądają na nią krzywym okiem. W swoim rodzinnym domu mała Lila przeżywa istny koszmar. Piekło zgotował jej rodzony ojciec, który nie tylko jest alkoholikiem, ale także tłucze dziecko bez pamięci, czasami nawet bez powodu. Macocha jakoś nie garnie się do tego, żeby zwrócić mu uwagę czy po prostu stanąć w obronie dziewczynki, ponieważ sama obawia się o bezpieczeństwo swoje i swojej córki, którą wniosła w posagu do tego toksycznego małżeństwa ze Stachem Borowym.

Gdzieś na drugim końcu wsi mieszka niejaki Aleksiej Dragonow, który po wybuchu reaktora w elektrowni atomowej w Czarnobylu, został odesłany do Polski pod opiekę dalekiej ciotki, a może kuzynki? – Anastazji. I tak oto chłopak już dwa lata mieszka w podwarszawskiej wsi, gdzie znosi upokorzenia ze strony rówieśników, którzy bezlitośnie wypominają mu jego pochodzenie. Pewnego dnia w pobliskim lesie dochodzi do spotkania Lilki z Aleksem. Ranny chłopak potrzebuje pomocy, którą sprowadzić może tylko dziewczynka. Od tej chwili pomiędzy dziećmi rodzi się szczególne uczucie, które w miarę upływu lat będzie oscylować pomiędzy miłością a nienawiścią, a ich wspólnym przeznaczeniem będzie dom znajdujący się gdzieś na południu Polski o nazwie Nadzieja.

W ostatnim czasie wokół twórczości Katarzyny Michalak nagromadziło się wiele negatywnych emocji. Jedni tę Autorkę ubóstwiają za fenomen jej książek, zaś inni wręcz wyśmiewają jej rzekomy brak talentu pisarskiego, jednocześnie twierdząc, że powieści, które wychodzą spod pióra Autorki są „szkodliwe społecznie”. Jaka zatem jest prawda? Chyba nikt tak do końca tego nie wie, ponieważ ilu dyskutantów, tyle opinii. Wiadome jest natomiast, że Katarzyna Michalak zgromadziła wokół siebie mnóstwo wiernych czytelniczek i to właśnie dla nich pisze. Taka wiadomość cieszy, bo nie ma nic gorszego dla pisarza, jak tworzyć w próżnię. Obawiam się, że jeśli o mnie chodzi, to niestety w gronie tychże czytelniczek swojego miejsca nie znajdę.

Po przeczytaniu dwóch powieści Katarzyny Michalak (przyp. Mistrz i Bezdomna) postanowiłam sobie, że jeśli Nadzieja do mnie nie przemówi, to zwyczajnie dam sobie spokój z twórczością tej Autorki, ponieważ nie chcę, aby wyglądało to tak, iż na blogu tworzę sobie jakiś chory cykl polegający na tym, że krytykuję każdą jej książkę, i być może czerpię z tego tytułu jakąś dziką satysfakcję albo w ten sposób daję upust swoim życiowym frustracjom. Długo też zastanawiałam się nad tym, czy w ogóle pisać cokolwiek na temat Nadziei, którą zamówiłam razem z Bezdomną i nie wypadało mi jej nie przeczytać. Ostatecznie stwierdziłam, że jednak podzielę się z Czytelnikami bloga swoimi odczuciami po przeczytaniu tej powieści, które tak do końca nie są negatywne, ale też nie mogę powiedzieć, że książka mnie zachwyciła. Teraz, po trzech przeczytanych powieściach Katarzyny Michalak jestem w stanie stwierdzić, że Autorka ma świetne pomysły, tylko niestety z wykonaniem gorzej. Tak było w przypadku Mistrza i Bezdomnej, tak też jest i tym razem.

W powieści poruszony jest problem maltretowanego dziecka. Ojciec Lilki praktycznie traktuje swoją córkę niczym worek treningowy i niekiedy wręcz dla zwykłego kaprysu ją katuje. No właśnie. I już tutaj pojawia się pewna nieścisłość. Raz czytamy, że tylko nią potrząsa, a za moment tłucze dziewczynkę praktycznie do utraty przytomności. W pijackim życiu Stacha Borowego pojawiają się też chwile, kiedy dba o swoje jedyne dziecko. Taką okazją do okazania Lilce ojcowskich uczuć jest dzień jej urodzin. Tylko czy ojciec będący stale w ciągu alkoholowym pamiętałby o urodzinach własnego dziecka i jeszcze do tego przywdział je w piękną sukienkę, a potem jak przystało na kata, stłukł je niemiłosiernie? Raczej to drugie wydaje mi bardziej prawdopodobne, zważywszy że przemoc to domena Borowego. Być może Autorka chciała tutaj pokazać, jak bardzo chwiejna jest osobowość kogoś, kto nadużywa alkoholu. Z jednej strony kochający ojciec, a z drugiej kat. Podobnie rzecz ma się wówczas, gdy Lilka jest już na studiach i trzeba ją na nich utrzymywać. Stach Borowy nadal jest wrogiem dla swojej córki, ale nie przeszkadza to w tym, żeby po kawałku sprzedawać gospodarkę, aby móc Lilkę wykształcić. Wydaje mi się, że tylko kochający rodzic jest w stanie wypruwać sobie żyły i pozbywać się ojcowizny, aby pomóc swojemu dziecku w realizacji życiowych planów. Ze strony Borowego tej miłości bynajmniej nie widać.

Sama Lilka Borowy już od najmłodszych lat wydaje się być osobą niezrównoważoną emocjonalnie. Oczywiście taki stan rzeczy można tłumaczyć strachem przez ojcem i w konsekwencji biciem. W tej kwestii nic się nie zmienia w miarę upływu lat. Choć Lilka jest coraz starsza, a jej umysł wydawałoby się, że powinien być bardziej dojrzały, ona wciąż zachowuje się jak dziecko. Natomiast emocjonalne niezrównoważenie towarzyszy jej do samego końca. Dziewczyna szuka też akceptacji. Najczęściej robi to przez łóżko kolegów z roku, co w konsekwencji doprowadza do tego, że staje się „uczelnianą dziwką”. Z kolei Aleks pomimo tego, że dostaje od Lilki nieźle w kość, to jednak wciąż wraca do niej niczym bumerang, tym samym narażając się na dalsze upokorzenia z jej strony.

Moim zdaniem książka zawiera wiele nieścisłości. Niektóre wątki wyskakują, jak gdyby znikąd, bez uprzedzenia. W tej sytuacji należałoby je rozbudować, co równocześnie zwiększyłoby objętość powieści. Przypuszczam, że to też miał być świadomy zabieg Autorki, którego celem było zaskoczenie czytelnika. Ale takie wyskakiwanie niczym przysłowiowy Filip z konopi naprawdę nie wychodzi tej książce na dobre. Nie wiem, jak pod względem merytorycznym rzecz przedstawia się w przypadku wątków, które tak naprawdę są mi obce, jak na przykład pomoc humanitarna krajom, na terenie których mają miejsce działania wojenne. Nie będę w to wnikać, ponieważ mimo wszystko chcę dobrze zapamiętać swoje spotkanie z Nadzieją, a jakiekolwiek drążenie tematu z mojej strony mogłoby wyciągnąć na światło dzienne kolejne niedoskonałości.

Pomijając powyższe, trzeba jednak przyznać, że powieść rozbija czytelnika emocjonalnie. Są sceny, które powodują, że bez paczki chusteczek obok naprawdę trudno się obejść. Na pewno wielu czytelniczkom ta książka przypadnie do gustu. Nie jest bynajmniej moim zamiarem zniechęcać nikogo do sięgania po powieści Katarzyny Michalak. Opisałam tutaj swoje doświadczenia w związku z lekturą Nadziei. Jak wiadomo, każdy z nas może odebrać tę historię inaczej. Nie wszystkim będą przeszkadzać wspomniane już nieścisłości, a czasami wręcz brak logiki. Po raz kolejny czuję żal, że doskonały pomysł i potencjał na powieść zostały zmarnowane. A może to po prostu moja wina? Może to ja zwyczajnie nie rozumiem prozy Katarzyny Michalak i jej przekazu?







czwartek, 13 marca 2014

Charlotte Link – „Dom sióstr”















Wydawnictwo: SONIA DRAGA
Katowice 2011
Tytuł oryginału: Das Haus Der Schwestern
Przekład: Ryszard Wojnakowski




Kiedy myślę o starym i opuszczonym domu, to niemalże zawsze wydaje mi się, że łączy się z nim jakaś nigdy nie odkryta tajemnica. Sekret, który jego mieszkańcy zabrali ze sobą do grobu i tym samym sprawili, że już nikt nigdy nie dowie się prawdy o wydarzeniach, które rozegrały się w jego murach. Stare domy mają to do siebie, że budzą strach. Człowiek obawia się wejść do ich wnętrza, aby nie natknąć się tam na ducha przeszłości, który błąka się gdzieś nie zaznawszy spokoju.

Gdzieś na pustkowiu w angielskim hrabstwie Yorkshire stoi dom. Dom, który posiada swoją własną historię oraz którego ściany niejedno widziały i niejedno słyszały. Gdyby potrafiły mówić, zapewne zszokowałyby swoją opowieścią mieszkańców wioski. Wokół domu od lat krążą rozmaite historie, a może nawet legendy. Nikt tak naprawdę nie wie, co takiego wydarzyło się dziesiątki lat temu w tajemniczej posiadłości Westhill House. Ludzie snują swoje własne domysły i z ust do ust powtarzają informacje, które nie do końca mają coś wspólnego z prawdą. Jedyną osobą, która wie, co tak naprawdę stało się w posiadłości, jest obecna właścicielka – siedemdziesięcioletnia Laura Selley. Niemniej jednak, kobieta uparcie milczy. Lecz każdego dnia bije się z myślami i wciąż wraca do przeszłości, która nie pozwala jej spokojnie żyć. Stale ma przed oczami wydarzenia, których była świadkiem, od kiedy jako nastolatka uciekająca przed niemieckimi bombami, znalazła schronienie w Westhill House. Ten dom stał się dla niej azylem. Bezpiecznym miejscem, którego kurczowo trzymała się przez te wszystkie lata. Westhill House to posiadłość bez której Laura nie wyobraża już sobie życia. Nawet kiedy wyjeżdża, choćby na bardzo krótki czas, jej myśli bezustannie zaprząta dom, który ludzie nazwali po prostu „domem sióstr”. Dlaczego? Skąd ta nazwa?

Podczas gdy Laura Selley wiedzie swoje pustelnicze i neurotyczne życie w krainie sióstr Brontë, w Niemczech młode małżeństwo prawników zmaga się ze swoimi problemami. Ciągła praca i chęć wspinania się na coraz wyższe szczeble zawodowej kariery sprawiły, że Barbara i Ralph Ambergowie zdążyli się od siebie poważnie oddalić. Żona nie ma czasu dla męża, zaś mąż wciąż czuje się przez nią zaniedbywany. Najprawdopodobniej oboje nadal bardzo się kochają, ale nie potrafią już sobie tego okazywać. Wydaje się, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest spędzenie trochę czasu razem, gdzieś z dala od zgiełku codziennego życia. I tak oto Barbara i Ralph trafiają do Westhill House. Właśnie zbliża się Boże Narodzenie i czterdzieste urodziny Ralpha. Barbara uznaje, że te kilka dni w Anglii pomoże im scalić ich związek albo przynajmniej zastanowić się nad problemami, które ich trapią i być może znaleźć dla nich jakieś rozwiązanie. Tak więc pod nieobecność Laury Selley, która w tym czasie wyjeżdża do swojej młodszej siostry, Ambergowie wynajmują Westhill House. Nie przypuszczają jednak, że to Boże Narodzenie zapadnie w ich pamięci do końca życia, i to wcale nie z powodu urodzin Ralpha czy jakiegoś spektakularnego odnalezienia złotego środka, który miałby uratować ich małżeństwo.

Kiedy Ambergowie docierają do Leigh’s Dale, prognoza pogody nie jest zbyt obiecująca. Zapowiadają praktycznie śnieżycę stulecia. Jednak Barbara i Ralph jakoś niezbyt przywiązują do tego wagę. Wydaje im się, że mają jeszcze czas na zaopatrzenie się w żywność. Wystarczy, że zrobią to następnego dnia. Lecz nazajutrz jest już na to za późno. Tony śniegu odcinają im drogę do miasteczka. W dodatku nie ma prądu, nie działają też telefony. Ambergowie praktycznie zostali odcięci od świata i za swoją niefrasobliwość muszą słono zapłacić. Te niewielkie ilości jedzenia, jakimi dysponują, bardzo szybko się kończą. Prawnicy wręcz przymierają głodem. Jedyne, czego mają pod dostatkiem, to drewno, którym palą w kominku, choć i tak nie potrafią pozbyć się przerażającego chłodu, jaki panuje w domu. Każde spojrzenie za okno budzi w nich strach.  Nie na wiele też zdają się ich małżeńskie rozmowy. Wygląda na to, że nie ma już najmniejszych szans, aby mogli się ze sobą dogadać. Ich związek najprawdopodobniej został już spisany na straty.

Niemniej jednak, Barbara i Ralph nie dają za wygraną. Radzą sobie, jak tylko potrafią najlepiej. Choć ich sytuacja daleka jest od romantycznego wypadu we dwoje, to jednak nie tracą siły ducha i próbują jakoś przetrwać najgorsze. W końcu śnieżyca nie będzie trwać wiecznie. Przecież kiedyś ten koszmar musi się skończyć. Któregoś dnia zupełnie przypadkowo, Barbara natrafia na manuskrypt pewnej książki. Książki, której autorką jest niejaka Frances Gray. Powieść datowana jest na rok 1980, a więc została napisana szesnaście lat wcześniej. Kim zatem była owa Frances Gray i co takiego łączyło ją z Westhill House? Bo przecież coś łączyć musiało, skoro jej zapiski zostały ukryte na terenie posiadłości. I tak oto Barbara – trochę dla zabicia czasu i zapomnienia o swoim dramatycznym położeniu, a trochę z czystej ciekawości – zatapia się w lekturze, która z każdą kolejną stroną pochłania ją coraz bardziej. Nie słucha rozsądnego głosu męża, który wyrzuca jej brak dobrych manier i postępowanie wbrew wszelkim regułom przyzwoitości. Przecież to czyjaś osobista historia, intymne zwierzenia kobiety, które na pewno nie są przeznaczone dla Barbary Amberg! Lecz ona zupełnie Ralpha nie słucha, a jedynie czyta, czyta, czyta…

W oparciu o fabułę książki
w 2002 roku  powstał film
produkcji niemieckiej

reżyseria: Rolf von Sydow
źródło
Tymczasem w Londynie Laura Selly wciąż odczuwa niepokój, czym doprowadza swoją młodszą siostrę do szału. Kobieta stale martwi się domem w Leigh’s Dale. Każda chwila spędzona z dala od tego miejsca, jest dla niej istną katorgą. Co takiego wie Laura, a o czym nie mogą dowiedzieć się inni? Czy to ma jakiś związek z powieścią, która wpadła w ręce Barbary Amberg? Czy właśnie tego boi się Laura? Obawia się, że ktoś wreszcie ją przeczyta, a prawda w końcu ujrzy światło dzienne?

Ostatnio jestem na fali powieści Charlotte Link. Dom sióstr to trzecia książka tej Autorki, którą przeczytałam. Poprzednie to Przerwane milczenie i Drugie dziecko. Cóż zatem mogę napisać o tej trochę za bardzo przereklamowanej powieści? Jest dobra. Może nawet bardzo dobra, ale nie jako thriller, lecz jako powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Przyznam szczerze, że po takiej promocji, jakiej mieliśmy okazję być świadkami, spodziewałam się po tej książce czegoś zupełnie innego. Może gdybym wcześniej nie czytała innych powieści Charlotte Link, dzisiaj moje odczucia byłyby zgoła inne. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że powieść jest powieleniem Drugiego dziecka, a może Drugie dziecko stanowi kopię Domu sióstr? Oczywiście obydwie powieści różnią się między sobą fabułą i bohaterami, ale pisane są dokładnie według tego samego schematu i dotyczą tych samych czasów. Mogłabym tutaj zaprezentować nawet tabelkę, w której ujęłabym różnice i podobieństwa. Jestem pewna, że tych podobieństw byłoby znacznie więcej niż różnic.

Podobnie jak w przypadku Drugiego dziecka, tutaj również czytelnik ma do czynienia z przypadkowo znalezionymi zapiskami starej kobiety stojącej już nad grobem, która w ten sposób chce rozliczyć się ze swoim życiem. Można odnieść wrażenie, że czytamy jednocześnie dwie powieści. Jedna to ta napisana współcześnie i traktująca o Barbarze i Ralphie oraz tych, którzy ich otaczają, zaś druga stanowi przeniesienie czytelnika w czasy jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej, kiedy to w Anglii dość prężnie rozwijał się ruch feministek walczących o prawa wyborcze dla kobiet. W centrum tego wszystkiego stoi Frances Gray, której rodzina przeżyła naprawdę wiele. Dwie wojny światowe tragicznie odbiły się na losach właścicieli Westhill House, a dodatkowo niektórzy z członków rodziny nie potrafili poradzić sobie nie tylko z traumatycznymi przeżyciami wojennymi, ale także ze zwykłymi problemami dnia codziennego. Frances Gray zdradza naprawdę wiele szczegółów, a jej powieść należy rozumieć jako spowiedź życia. Tylko dlaczego ją ukryła? Dlaczego nie wydała? Z jakiego powodu nie pokazała tym, którzy w tej książce znaleźli swoje miejsce? Czego się bała? Czyżby tego samego, czego teraz obawia się Laura Selley?

Po trzech przeczytanych książkach Charlotte Link jestem już pewna, że standardem jest umieszczanie akcji w angielskim hrabstwie Yorkshire. Akurat dla mnie nie stanowi to problemu, ale innym czytelnikom może to przeszkadzać. Klasyką jest również mroczny klimat powieści. Nie mogę stwierdzić, że książka mi się nie podobała, bo podobała mi się i przeczytałam ją z ogromnym zainteresowaniem. Z czystym sumieniem mogę ją także polecić innym czytelnikom, niemniej trzeba pamiętać, żeby nie nastawiać się na emocjonujący thriller, bo w mojej ocenie powieść thrillerem nie jest. Na pewno nie zrezygnuję z czytania książek Charlotte Link. Przede mną Obserwator, tak więc jak widać moja indywidualna moda na tę niemiecką Autorkę nadal trwa. Naprawdę bardzo dobrze mi się czyta jej powieści.

Co może dziwić polubiłam Frances Gray pomimo jej wad i niezbyt przykładnego postępowania, natomiast antypatię poczułam do Barbary Amberg, która zaprezentowała się jako kobieta wypalona emocjonalnie, lecz mimo to perfidnie krzywdząca męża, który naprawdę ją kocha. Frances przynajmniej jest szczera w tym, co robi czy mówi, zaś Barbara jako kobieta osiągająca sukcesy i rzekomo twardo stąpająca po ziemi, zachowuje się jak mała rozkapryszona dziewczynka, która tak naprawdę sama nie wie, czego chce. Oczywiście pod kątem psychologicznym można takiego a nie innego postępowania ze strony Barbary dopatrywać się w jej niełatwym dzieciństwie i latach dojrzewania. Ale przecież Frances też nie było łatwo. Czytając tę powieść można też odnieść wrażenie przemieszczania się z jednego świata do drugiego, i to od czytelnika będzie zależeć, w którym z nich poczuje się bardziej komfortowo.





niedziela, 9 marca 2014

LaVyrle Spencer – „I otworzyło się niebo”
















Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
Katowice 1998
Tytuł oryginału: Then Came Heaven
Przekład: Ewa Pankiewicz




Kiedy człowieka dotyka jakaś życiowa tragedia, wydaje mu się, że świat zawalił mu się na głowę. Myśli wówczas, że już nic dobrego go w życiu nie spotka i nie widzi przed sobą żadnej przyszłości. Tak się dzieje zazwyczaj wtedy, gdy tracimy bliską nam osobę, bez której nie wyobrażamy już sobie życia. Osobę, która była dla nas niczym promyk słońca rozświetlający nam ponure i szare dni. Dla jednych będzie to współmałżonek, natomiast dla innych rodzic, dziecko czy jakiś bardzo bliski przyjaciel, którego zawsze mogliśmy poprosić o radę i pomoc. Gdy śmierć planuje swoje przyjście powoli i jesteśmy w jakimś stopniu na nią przygotowani, wówczas odejście tej drugiej osoby jesteśmy w stanie sobie wytłumaczyć. Oczywiście nie jest to łatwe, ale przynajmniej staramy się zrozumieć dlaczego tak się stało. Przyszła nieuleczalna choroba, z którą wszyscy przegrali. Znacznie trudniej jest, kiedy śmierć zabiera nam kogoś nagle bez ostrzeżenia. Wtedy przychodzi bunt. Zaczyna się zadawanie pytań, dlaczego tak się stało i czy naprawdę musiało do tego dojść. Inaczej też odbieramy śmierć osoby starszej, a zgoła inaczej kogoś, przed kim było całe życie, a kto w dodatku zostawił tutaj bezbronne małe dzieci, którym trudno jest wytłumaczyć to, co się stało. Jak powiedzieć kilkuletniemu dziecku, że ukochana mamusia już nigdy nie przytuli i że od tej chwili będzie ją można odwiedzać już tylko na cmentarzu? Niestety, wiele ludzi staje przed takim właśnie dylematem i musi sobie z nim radzić lepiej lub gorzej.

Jeżeli ktoś wierzy w przeznaczenie czy – jak to mówią – działanie Siły Wyższej, wówczas każdą życiową tragedię może odnieść do swoich przekonań. Może tłumaczyć sobie i innym, że tak chciał Bóg, los. Że tak było zapisanie w jakiejś bliżej niezidentyfikowanej Księdze Życia. Są ludzie, którzy uparcie wierzą, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Takie osoby nawet śmierć kogoś bliskiego potrafią wytłumaczyć sobie na swój własny sposób i cierpliwie czekać, aż wreszcie nadejdzie dzień, w którym tamto tragiczne wydarzenie obróci się w coś dobrego. Bo przecież „po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój…” – jak śpiewa Budka Suflera.

W mieście Browerville w stanie Minnesota mieszka rodzina Olczaków. To Polacy, których przodkowie wyemigrowali niegdyś z Polski i osiedlili się w Stanach Zjednoczonych, aby tam rozpocząć nowe życie. Eddie i Krystyna Olczakowie to młode małżeństwo, którym do pełni szczęścia praktycznie niczego nie brakuje. Obydwoje nie widzą świata poza sobą. Są rodzicami dwóch uroczych, kilkuletnich dziewczynek. W ich codziennym życiu religia katolicka odgrywa szczególną rolę, bo i mieszkają w specyficznej katolickiej dzielnicy miasta, gdzie każdy bardzo silnie związany jest z miejscową parafią. W dodatku jest też katolicka szkoła prowadzona przez zakonnice, do której uczęszczają wszystkie dzieci z dzielnicy. Olczakowie wspomagają siostry jak tylko mogą, zaś Krystyna powszechnie uznawana jest za niemalże świętą z uwagi na swoją bezinteresowną dobroć. Z kolei Eddie pracuje jako szkolny woźny i kościelny. Zarówno on, jak i jego małżonka pochodzą z wielodzietnych rodzin, więc na brak gości w święta nie mogą narzekać. Wszyscy ich szanują i bardzo cenią sobie ich towarzystwo.

Pewnego dnia Krystyna – jak wiele razy wcześniej – jedzie do swojej matki przygotowywać owocowe przetwory. W drodze powrotnej do domu dochodzi do tragedii. Kobieta chce wyprzedzić zbliżający się pociąg i dochodzi do zderzenia, w którym ubóstwiana przez wszystkich dwudziestosiedmioletnia Krysia traci życie. Nie trudno wyobrazić sobie jak na wieść o jej nagłej i niespodziewanej śmierci zareaguje Eddie i dziewczynki. W żałobie pogrążeni są nie tylko najbliżsi Krystyny Olczak, ale praktycznie całe miasteczko. Kto tylko może, biegnie z dobrym słowem do domu Olczaków. Jednak czy zrozpaczonemu mężowi naprawdę jest teraz potrzebny tłum lamentujących sąsiadów? A może Eddie chciałby zostać sam, aby móc w spokoju opłakiwać stratę żony i pocieszać swoje małe córeczki?

Wiadomość o śmierci Krystyny Olczak wstrząsa również miejscowym zakonem sióstr benedyktynek, które prowadzą szkołę, gdzie uczą się Anne i Lucy. Największy smutek z tego powodu odczuwa szczególnie jedna z młodych zakonnic. To siostra Regina. Jest ona wychowawczynią córek Olczaka, a same dziewczynki są jej faworytkami. Prawdę powiedziawszy z siostrą Reginą już od jakiegoś czasu dzieje się coś dziwnego. Czuje, że droga, którą wybrała – a właściwie, którą jej wmówiono, że jest dla niej powołaniem – coraz bardziej jej ciąży. Surowa klasztorna reguła nie jest dla niej. Nie wolno jej doświadczać praktycznie niczego, co ma jakikolwiek związek z ziemskim życiem. Nie może nawet dotykać osób świeckich ani spożywać posiłków w ich towarzystwie. Takich – wydawać by się mogło – absurdalnych zasad jest w klasztorze znacznie więcej. Młoda zakonnica czuje, że zaczynają one wywoływać w niej bunt, a ona coraz bardziej chce swobody.

Dzień pogrzebu Krystyny Olczak jest niezwykle przygnębiający dla społeczności Browerville. Lecz kiedy jest już po wszystkim, znów zaczyna się normalne życie. W miarę normalnie muszą także zacząć egzystować Olczakowie. I wtedy właśnie znajdują pocieszenie u siostry Reginy. Zarówno Eddie, jak i jego córki lgną do zakonnicy niczym do kogoś bardzo bliskiego. Czy zatem wszystko nieuchronnie zmierza do sytuacji, kiedy Eddie i Regina zdadzą sobie sprawę, że nie są dla siebie obojętni? Czy Eddie Olczak to mężczyzna, który sprawi, że zakonnica zrzuci swój habit i pozwoli, aby górę wzięły ludzkie namiętności? Czy siostra Regina jest tą, która zastąpi Anne i Lucy matkę? Jak zareagują mieszkańcy Browerville na wieść o ewentualnym romansie tych dwojga?

Akcja powieści rozgrywa się w latach 50. XX wieku, dlatego też czytelnik ma tutaj do czynienia ze specyficznym klimatem i obyczajowością bohaterów. Autorka właśnie tą powieścią zakończyła swoją działalność pisarską. LaVyrle Spencer napisała kilkadziesiąt powieści, dzięki którym zdobyła sobie nieprzeciętną sławę w środowisku literackim. Jej książki to powieści obyczajowe i romanse historyczne. Niektóre z nich zostały przeniesione na ekran, a inne zajmowały czołowe miejsca na światowej liście bestsellerów New York Timesa.

(…) To moja ostatnia powieść. Licznym wiernym czytelnikom pozostawiam w niej obraz mojej młodości i serdecznie dziękuję za zakup każdej mojej książki i każdy list, jaki otrzymałam. To było dwadzieścia jeden wspaniałych lat…*

I otworzyło się niebo to opowieść, w której Autorka porusza przede wszystkim problem poważnych rozterek molarnych, ale też przedstawia regułę żeńskiego zakonu jako coś, co powoduje jedynie ograniczenia i brak jakiejkolwiek swobody życiowej. Być może od tamtej pory coś w tej kwestii się zmieniło, ale na tamten czas trzeba było mieć naprawdę mnóstwo silnej woli, aby móc żyć zgodnie z panującą tam, tak zwaną, Świętą Regułą. Z racji tego, iż fabuła powieści osadzona jest w małomiasteczkowej katolickiej społeczności, czytelnik widzi jak ważna jest dla bohaterów ich wiara, choć nie eksponują jej zbyt wyraźnie i nie uważają siebie za „nawiedzonych”, a swoje wyznanie traktują jak coś normalnego. Oczywiście w przeważającej mierze mieszkańcami dzielnicy są osoby z polskimi korzeniami, więc ta religijność jest jak najbardziej zrozumiała. Pamiętajmy, że są lata 50. XX wieku. Wtedy ludzie religijne wartości postrzegali zgoła inaczej, niż ma to miejsce obecnie.

Pomimo że powieść dotyka kwestii wiary katolickiej, to jednak Autorka nikogo nie edukuje, nie próbuje nawracać, lecz przedstawia problem lekko bez atakowania kogokolwiek. I otworzyło się niebo to powieść niezwykle ciepła w swoim przekazie. Na jej przykładzie widać, że w życiu naprawdę wszystko jest możliwe. Nawet to, co wydaje nam się nie do przeskoczenia. Natomiast tym, co łączy ludzi jest miłość. Miłość pomiędzy mężczyzną a kobietą. Miłość braterska/siostrzana. Miłość matczyna, choć pozbawiana więzów biologicznych. Bardzo ważna w tym wszystkim jest również przyjaźń.

Po tych słowach może wydawać się, że w książce wszystko jest takie sielankowe i cukierkowe. Otóż nie. Przypomnijmy sobie, że Olczaków dotknęła tragedia, a co za tym idzie, wydarzeniu temu towarzyszy ogromne cierpienie. Poza tym, pojawiają się też ludzie, którzy stanowczo sprzeciwiają się pewnym działaniom ze strony tych, których kochają i którzy są dla nich naprawdę ważni. Nie są w stanie pogodzić się ze zmianami w życiu swoich bliskich, o których prędzej czy później będzie musiał dowiedzieć się także świat. Pojawi się zatem wstyd. A może zwykła ludzka obłuda i pycha, bo uważano siebie za wybranych do jakichś wzniosłych celów?

Dla kogo zatem jest ta powieść? Na pewno nie dla wszystkich. Dlaczego? Z uwagi na dosyć mocno zaznaczony aspekt wiary katolickiej, która tutaj pokazana jest od tej lepszej strony. Obecnie znacznie większe powodzenie mają powieści, w których autor/autorka solidnie pojeździ sobie po katolikach, ukazując ich obłudę, hipokryzję i zakłamanie, jakby jednocześnie zapominając o tym, że każdy medal ma dwie strony. W tej powieści nie znajdziecie żadnych kontrowersyjnych wątków. Jest to opowieść spokojna o tym, że warto wierzyć, iż po złym zawsze przychodzi dobre, a każdy życiowy dramat dotyka człowieka, aby go wzmocnić albo otworzyć innym ludziom drogę do jego życia. Przyglądając się fabule książki, można też dojść do przekonania, że tak naprawdę nic nie dzieje się bez powodu.







* L. Spencer, I otworzyło się niebo, Wyd. Książnica, Katowice 1998, s. 8.