niedziela, 28 września 2014

Jacek Getner – „Pan Przypadek i korpoludki” #3















Wydawnictwo: ZAKŁADKA
Warszawa 2014
Seria: Pan Przypadek i…





Praca w korporacji z pewnością nie należy do najłatwiejszych. Ciągły stres, walka o dominację nie tylko na rynku, ale też wśród współpracowników, a do tego jeszcze bezustanne patrzenie na ręce konkurencji mogą naprawdę wyczerpać. Czasami nawet wielkie pieniądze nie zrekompensują utraconego zdrowia czy rodziny, bo trzeba wiedzieć, że dzień pracy w korporacji z reguły wykracza poza standardowe osiem godzin, co oczywiście negatywnie może odbić się na relacjach rodzinnych i towarzyskich takiego „korpoludka”. Nierzadko również trzeba poświęcić weekendy bądź należny urlop, ponieważ w innym razie może okazać się, że pewnego dnia jedyne, co znajdziemy na naszym biurku, to wypowiedzenie. Wielokrotnie zdarza się także, iż nasz „korpoludek” stresującą pracę przynosi do domu i stale katuje najbliższych swoimi zawodowymi problemami. Jak w takim razie żyć z kimś takim pod jednym dachem? Przyznacie, że trudno, prawda? W takiej sytuacji chyba jedynym logicznym rozwiązaniem jest potraktowanie pracy w korporacji z humorem, który w zdrowych i rozsądnych dawkach już niejednokrotnie zmienił obraz otaczającej nas rzeczywistości.

To właśnie wspomniane powyżej poczucie humoru stanowi domenę trzech opowiadań, które serwuje nam Jacek Getner w swojej najnowszej książce zatytułowanej Pan Przypadek i korpoludki. Niniejsza lektura stanowi trzecią część serii, której głównym bohaterem jest detektyw-amator o nazwisku Przypadek. Jak na ironię losu już sama godność tego detektywa wskazuje na to, że będziemy mieć do czynienia z kimś, kto tak naprawdę w żaden sposób nie kształcił się w swoim fachu. Nie uczęszczał ani do szkoły, gdzie mógłby wyuczyć się swojej profesji, ani też nie jest to były policjant, któremu zupełnie nie wyszła praca – na przykład – w sekcji kryminalnej policji. Nasz Przypadek, a dokładnie Jacek Przypadek, to absolwent prawa, który detektywem został przez zupełny… przypadek. O początkach jego detektywistycznej działalności dowiadujemy się z pierwszej części serii – Pan Przypadek i trzynastka. Czy zatem w tych okolicznościach możemy mówić, że nasz bohater jest złym i nieprofesjonalnym detektywem? O nie! Jacek Przypadek to jak najbardziej skuteczny nielicencjonowany detektyw, którego od fachowców w tej dziedzinie odróżniają jedynie metody działania prowadzące w konsekwencji do rozwiązania danej zagadki.

Wszystkie trzy dotychczasowe tomy cyklu o Panu Przypadku charakteryzuje podobna konstrukcja fabuły. Oczywiście zawsze głównym bohaterem jest nasz dociekliwy, a czasami wręcz upierdliwy detektyw, który oprócz życia zawodowego prowadzi również – na swój sposób ciekawe – życie osobiste. Są takie kobiety, które za nim dosłownie szaleją, lecz Jacek wciąż myśli o tej jednej jedynej, na której powrót bezustannie czeka. Czy w końcu utracona przed laty Basia zapuka do drzwi mieszkania numer 14 przy ulicy Koneckiej 40 w Warszawie? Miejmy nadzieję, że dowiemy się tego z którejś z kolejnych części cyklu.

Poszczególne tomy serii łączy nie tylko główny bohater i postacie drugiego planu pojawiające się do tej pory w każdej części, jak na przykład pani Irmina Bamber – zaufana sąsiadka Przypadka – albo młody mecenas Sakowicz vel „bóg seksu” będący najlepszym przyjacielem detektywa. Takich bohaterów jest znacznie więcej i wszyscy oni w większym lub mniejszym stopniu występują na kartach książek i z powodzeniem odgrywają przeznaczoną im rolę. 

Niemniej, chyba najciekawszą cechą całości jest to, iż każda z części posiada swój własny motyw przewodni. I tak mieliśmy już do czynienia z tajemniczą trzynastką. Byli także celebryci, z którymi trudno wytrzymać z uwagi na ich niecodzienny sposób bycia. Tym razem natomiast spotykamy wspomnianych już „korpoludków”, czyli pracowników ogromnych korporacji znanych nie tylko w Polsce, ale również za granicą, bo przecież są to firmy z obcym kapitałem.

Podobnie jak poprzednio, tutaj także możemy przeczytać trzy historie o zabarwieniu kryminalnym. Trzeba jednak pamiętać, że Jacek Getner nie oferuje czytelnikowi klasycznego kryminału, lecz stara się na wesoło przedstawić sprawy, które z punktu widzenia jego bohaterów stanowią naprawdę poważny problem. W razie, gdyby naszemu zdolnemu detektywowi nie udało się doprowadzić do rozwiązania zagadki, wówczas dla najbardziej zainteresowanych postaci cała sprawa mogłaby naprawdę skończyć się źle. Jacek Przypadek musi też dbać o swoje dobre imię, które wciąż jest zagrożone ze strony podkomisarza Łosia, gdyż ten stale widzi wroga w nielicencjonowanym detektywie. Czy policjant naprawdę musi obawiać się Przypadka? A może w osobie detektywa-amatora Łoś odnajduje cechy, które sam powinien posiadać, aby dobrze wykonywać swoją funkcję?

Pierwsze z opowiadań zawartych w książce Pan Przypadek i korpoludki jest historią noszącą tytuł Morderstwo w Orient Espresso. Pewnego dnia w toalecie niewielkiej kafejki o nazwie Orient Espresso zostają odnalezione zwłoki prezesa miejscowego banku – Jerzego Sambora. Morderstwa dokonano w sposób dość brutalny i wydaje się, że jedynym podejrzanym w tej sprawie jest jedna z osób zatrudnionych w lokalu – ulubionym miejscu spotkań pracowników wielkich korporacji. Możliwe, że ta sympatia wynika z tego, iż w Orient Espresso można zjeść sushi. Niestety, ów sentyment raczej nie jest obustronny, a szefowa lokalu swoich „korporacyjnych” klientów traktuje niczym zło konieczne. Oczywiście w śledztwo – oprócz policji – zostaje zaangażowany także Jacek Przypadek. Zdanie detektywa w tej sprawie znacznie różni się od opinii podkomisarza Łosia, co oczywiście sprawia, że na rozwiązanie tajemnicy morderstwa trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Kto zatem pozbawił życia Sambora? Czy był to podejrzewany pracownik restauracji? A może finansista faktycznie miał wrogów, którzy wreszcie dopięli swego?

W kolejnym opowiadaniu – Zbrodniarz i kara – czytelnik spotyka pracowników korporacji, która zajmuje się produkcją papierosów. Właścicielem jest Włoch, lecz to Polacy są tymi, którzy u niego pracują. Któregoś dnia jedna z pracownic o imieniu Zo (czytaj: Zofia) zostaje przyłapana na gorącym uczynku w chwili, gdy ściska w dłoni pustą paczkę po papierosach pochodzących z konkurencyjnej firmy. Jak zatem mogło dojść do tego, iż na terenie Super Tabacco znalazł się produkt wytwarzany przez znienawidzoną King Nicotine? Kto dopuścił się tak wielkiej zdrady, że zaczął nie tylko wnosić do firmy, ale także palić „obce” papierosy? Wszak to zbrodnia niesłychana! Ale przecież mamy naszego niezawodnego detektywa, który żadnej sprawy się nie boi, więc zapewne i z tą świetnie sobie poradzi.

W ostatnim opowiadaniu – Moralność pana Julskiego – poruszony jest temat praw autorskich. Chodzi oczywiście o ich kradzież albo – jak kto woli – o przywłaszczenie pomysłu. Rzecz dotyczy międzynarodowej agencji reklamowej, która właśnie przygotowuje promocję pewnego produktu. I oto nagle dochodzi do kradzieży pomysłu na kampanię promocyjną. Kto w związku z tym dopuścił się tak haniebnego czynu? W jaki sposób projekt wypłynął z firmy? Czy jest jeszcze szansa, aby cokolwiek w tej kwestii uratować? Na te i inne pytania odpowiedzi będzie szukał oczywiście detektyw w dresie – Jacek Przypadek.

Moim zdaniem Pan Przypadek i korpoludki to lektura, którą nie tylko czyta się bardzo szybko, ale też jest to pozycja dostarczająca czytelnikowi naprawdę sporej dawki humoru. Zauważyłam, że w miarę pojawiania się na rynku kolejnych części serii, znaków zapytania w życiu Jacka Przypadka przybywa. Jego prywatna sfera egzystencjonalna gmatwa się coraz bardziej, co oczywiście stanowi ogromny walor zarówno tego tomu, jak i zapewne całego cyklu. Myślę, że pomysł, aby rozbudowywać życie osobiste głównego bohatera jest naprawdę doskonały, ponieważ po rozwiązaniu zagadki kryminalnej, czytelnik zastanawia się nad tym, co dalej z Jackiem Przypadkiem. Jak ułożą się jego dalsze losy? Czy wreszcie weźmie udział w maratonie, do którego od samego początku tak zawzięcie się przygotowuje? Czy go wygra? A może podczas maratonu będzie musiał rozwiązać jakąś sprawę, która uniemożliwi mu ukończenie biegu? Może na trasie maratonu albo tuż przed startem przyjdzie mu być świadkiem jakiegoś przekrętu na skalę międzynarodową? A może Jacek Getner zakończy serię tytułem Pan Przypadek i maraton? Przyznam, że podczas lektury tego typu pytań przychodziło mi do głowy naprawdę sporo. Jest to dowód na to, że Autor naprawdę potrafi zaintrygować czytelnika i sprawić, że będzie on czekał z niecierpliwością na kolejne części cyklu.

Zarówno Pan Przypadek i korpoludki, jak również dwa poprzednie tomy to doskonałe lekarstwo na poprawę nastroju. Głównego bohatera nie sposób nie lubić, choć wydaje mi się, że patrząc na postać Jacka Przypadka przez pryzmat jego osobistego życia, czytelnik może zacząć nieco mu współczuć, bowiem z jednej strony detektyw odnosi sukcesy w swoim fachu, natomiast z drugiej wraca do domu i tak naprawdę nie otrzymuje tego, o czym marzy. W tym miejscu mogłabym pokusić się o analizę psychologiczną tej postaci, jednak zostawię ją sobie na kolejne części, bo być może osobowość Przypadka okaże się znacznie bardziej skomplikowana niż przypuszczam.

Blog Jacka Przypadka można odwiedzić tutaj




Za książkę serdecznie dziękuję Autorowi 







czwartek, 25 września 2014

Sabine Ebert – „Tajemnica znachorki” #1














Wydawnictwo: SONIA DRAGA
Katowice 2010
Tytuł oryginału: Hebammen-Saga. Das Geheimnis der Hebamme
Przekład: Daria Kuczyńska-Szymala




W epoce średniowiecza znachorki wielokrotnie traktowane były niczym czarownice i nawet trafiały na stos z powodu swojej profesji. Chociaż nagminnie korzystano z ich usług, to jednak nierzadko uważano, iż zajmują się one czarną magią i rzucają klątwy, a nawet są zdolne podać truciznę swoim wrogom lub zrobić to na czyjeś zlecenie za niemałe pieniądze. Niemalże każda średniowieczna osada miała w swoich murach znachorkę – albo jak kto woli cudotwórczynię – która zastępowała mieszkańcom felczera bądź wykształconego medyka, na którego z reguły stać było jedynie tę bogatszą część ówczesnego społeczeństwa. Tak więc znachorka-zielarka musiała nie tylko leczyć choroby czy opatrywać rany rycerzom wracającym z pola bitwy, ale też bardzo często wzywana była do porodów i wtedy pełniła rolę akuszerki. Pomimo że obawiano się jej nieprzeciętnych zdolności leczniczych, to jednak na brak pracy raczej narzekać nie mogła.

Frankonia to kraina historyczna położona na południu Niemiec, niegdyś zwanych Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego. W epoce średniowiecza Frankonia stanowiła jedno z pięciu księstw niemieckich, obok Lotaryngii, Szwabii, Bawarii i Saksonii. W tym momencie najbardziej interesuje nas okres panowania Fryderyka I Barbarossy, zwanego też Rudobrodym. To właśnie za jego rządów rozgrywa się akcja Tajemnicy znachorki. Fryderyk I Barbarossa pochodził z dynastii Hohenstaufów i był bratankiem oraz następcą Konrada III Hohenstaufa (1093-1152), a także ojcem – między innymi – Henryka VI Hohenstaufa (1165-1197) i Filipa Szwabskiego (1177-1208).

Władzę w Szwabii Fryderyk Rudobrody objął po swoim ojcu – Fryderyku II Jednookim (1090-1147). Po wyborze na niemieckiego króla, nowy władca załagodził konflikt pomiędzy rodem Welfów, uznając roszczenia księcia Saksonii – Henryka Lwa (1129-1195) – do Bawarii. Z kolei latem 1157 roku Fryderyk I Barbarossa wyprawił się na Polskę celem obrony praw księcia Władysława II Wygnańca (1105-1159), zmuszając Bolesława IV Kędzierzawego (ok. 1122-1173) do złożenia hołdu w podpoznańskim Krzyszkowie. Wprowadzenie pokoju w Niemczech, jak również uzyskanie współpracy z książętami, umożliwiło Fryderykowi Rudobrodemu rozpoczęcie odbudowy władzy cesarskiej we Włoszech. Aby swoje plany wprowadzić w czyn, Fryderyk aż sześć razy podczas swojego panowania wyprawiał się za Alpy. Wśród najważniejszych wydarzeń z życia Fryderyka I Barbarossy wymienia się również zdobycie i zburzenie Mediolanu (1162), klęskę w bitwie pod Legnano (1176), pokonanie Henryka Lwa (1180) oraz przewodzenie trzeciej krucjacie w 1189 roku.


Fryderyk I Barbarossa (ok. 1125-1190) na sejmie w Besançon w 1157 roku.
Obraz powstał w 1859 roku.
autor: Hermann Freihold Plüddemann (1809-1868)


Wróćmy zatem do wspomnianej wyżej Frankonii, gdzie rozpoczyna się akcja powieści. Jest rok 1167. Młoda pomocnica miejscowej znachorki zostaje wezwana na dwór kasztelana Wulfharta. Dziewczyna praktycznie zostaje siłą oderwana od łóżka umierającej uzdrowicielki, przy boku której zdobywała wiedzę. Marta nie ma najmniejszej ochoty jechać na dwór kasztelana, ponieważ nie jest dla nikogo tajemnicą, że kasztelan to człowiek okrutny i choćby najdrobniejsze przewinienie karze chłostą, obcięciem członków albo wręcz śmiercią. Oczywiście nie robi tego własnymi rękoma. Od tego są przecież jego wierni rycerze. Marta ma tylko czternaście lat, więc jej wiedza na temat uzdrawiania nie jest jeszcze na tyle dobra, aby mogła sobie bez problemów poradzić przy chorym. Pełna strachu i złych przeczuć staje jednak przy łóżku żony Wulfharta i robi wszystko, aby tylko przedwczesny poród Irmhildy przebiegł prawidłowo. Niestety, dziecko rodzi się martwe, czego nigdy kasztelan jej nie wybaczy. Przecież Marta miała sprawić, że na świat przyjdzie jego następca! Dla Wulfharta nie ma żadnych tłumaczeń. On wie lepiej. Wie, że to młoda zielarka zawiniła, dlatego musi ponieść karę. To przez nią Wulfhart nigdy nie będzie miał syna! Ale czy to na pewno jest wina Marty? Czy dziewczyna faktycznie popełniła jakiś błąd, na skutek którego Irmhilda wydała na świat martwe dziecko?

Na przerażające konsekwencje porodu młodej żony kasztelana nie trzeba długo czekać. Na Martę zostaje wydany wyrok, na mocy którego ma ona stracić obydwie dłonie i stopy. Aby nie zostać okaleczoną, Marta musi uciekać ze swojej wsi. Jednak zanim to się stanie, dziewczyna będzie świadkiem ogromnego okrucieństwa, jakiego wobec jej umierającej nauczycielki dopuszczą się podwładni Wulfharta. W końcu Marcie udaje się zbiec i w mrokach lasu dołączyć do grupy uciekinierów, którzy również mają już dosyć twardych i krwawych rządów Wulfharta. Ludzie ci postanawiają opuścić wioskę, aby gdzieś na terenie Saksonii zacząć inne życie i tam założyć nową osadę. Na czele grupy stoi niesamowicie przystojny i szlachetny rycerz – Chrystian, który jest w służbie miśnieńskiego margrabiego – Ottona z Wettinu (1125-1190). Czy osadnikom uda się dojść do miejsca przeznaczenia, aby tam założyć nowy dom i zacząć życie od początku? Czy Marta naprawdę może czuć się bezpieczna wśród swoich towarzyszy podróży? A może rozgniewany Wulfhart rozkaże ją ścigać, aby móc w ten sposób doprowadzić do wykonania wyroku? Czy przygarnięcie Marty nie ściągnie na osadników zagrożenia ze strony wrogów?

okładka drugiego wydania
tłum. Daria Kuczyńska-Szymala
przewidywana data premiery
29.10.2014
Sabine Ebert to pisarka, której nie znałam do tej pory. Ponieważ ostatnio zapałałam ogromną sympatią do literatury niemieckiej – szczególnie tej historycznej – pomyślałam sobie, że Tajemnica znachorki może okazać się książką naprawdę godną uwagi. I nie pomyliłam się. Ten debiut powieściowy napisany jest z niesamowitym rozmachem. Pomimo że staram się nie porównywać ze sobą poszczególnych autorów, to jednak w tym przypadku nie umiałam powstrzymać się od ustawienia Sabine Ebert w jednym rzędzie z Iny Lorentz. Jak zapewne wiecie, w powieściach Iny Lorentz zaczytuję się już od dłuższego czasu, tak więc i Tajemnica znachorki zrobiła na mnie niesamowite wrażenie.

Przede wszystkim należy pamiętać, że nie jest to powieść jedynie historyczna, ale też przygodowa. Jej fabuła oparta jest na legendzie o rycerzu Chrystianie, który wyruszył niegdyś na czele grupy osadników w poszukiwaniu nowego miejsca do życia. Ludzie ci trafili pod panowanie Ottona z Wettinu, który po jakimś czasie zyskał przydomek „Bogaty”. Dlaczego? Otóż, w wiosce, którą założyli Frankończycy na terenie Saksonii, zupełnie przypadkowo natrafiono na złoża srebra. Po latach na miejscu Chrystianowa powstało bardzo dobrze znane dziś miasto Freiberg. Miejscowość kojarzona jest nie tylko z bogatymi złożami srebra odkrytymi w XII wieku, ale też z rozwojem górnictwa. Oczywiście, sama historia rycerza Chrystiana jest fikcyjna, pomimo że żył on naprawdę. Niestety, nie zachowało się zbyt dużo informacji na jego temat, więc Autorka była zmuszona pomóc sobie własną wyobraźnią.

Tych postaci stricte historycznych spotykamy na kartach powieści całkiem sporo. Mieszają się one jednak z bohaterami fikcyjnymi, z których na pierwszy plan wysuwa się właśnie znachorka Marta. Podczas podróży do nowego lepszego miejsca, dziewczyna pada ofiarą wielu dramatycznych sytuacji. Musi podejmować decyzje zagrażające jej życiu. Nie tylko stale kogoś leczy, ale również podejmuje działania, które w żadnym razie nie przystoją ówczesnej średniowiecznej kobiecie. Na pewno nie brak jej przyjaciół. Przyjaciół nie brakuje również samemu Chrystianowi. Bez ich pomocy ani Marta, ani Chrystian raczej nie byliby w stanie dokonać niczego wielkiego. Ale są też zagorzali wrogowie i to ich należy się wystrzegać za wszelką cenę.

Tajemnica znachorki to powieść, która posiada kilka wątków. To, co zwraca szczególną uwagę, to fakt, iż akcja rozgrywa się, jak gdyby na dwóch płaszczyznach. Pierwszą z nich jest Marta i jej życie, zaś drugi plan – choć wcale nie mniej ważny – to kwestia osobistych porachunków pomiędzy Chrystianem a jego odwiecznym wrogiem – Randolfem, który jednocześnie jest najpotężniejszym wasalem Ottona z Wettinu. Sam Chrystian musi niejednokrotnie udowadniać swoją dobrą wolę wobec miśnieńskiego margrabiego. Lecz jak może to zrobić, skoro okrutny Randolf wciąż skutecznie mu to uniemożliwia?

W powieści nie brak też wątków damsko-męskich. Oczywiście w ich centrum znajduje się piękna Marta, która praktycznie przez całą powieść skrywa tajemnicę, a ta za nic nie może dotrzeć do uszu Chrystiana. Co takiego ukrywa młodziutka znachorka? Czy ujawnienie sekretu może być niebezpieczne dla rycerza, skoro to właśnie przed nim tak skutecznie stara się go ukryć?

Tajemnica znachorki to pierwsza część cyklu o zielarce Marcie. Na niemieckim rynku wydawniczym do tej pory ukazało się pięć tomów tej serii, natomiast w Polsce tylko dwa. Miejmy nadzieję, że na tych dwóch częściach się nie skończy. Optymizmem napawa mnie fakt, iż już niedługo nakładem wydawnictwa SONIA DRAGA ukaże się wznowienie Tajemnicy znachorki. Jeśli o mnie chodzi, bardzo chciałabym poczytać o dalszych losach uzdrowicielki Marty. Wydaje mi się, że Sabine Ebert podążyła śladem Iny Lorentz i stworzyła serię na miarę opowieści o nierządnicy Marii Schärer-Adler.









wtorek, 23 września 2014

Eva Weaver – „Lalki z getta”

















Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 2013
Tytuł oryginału: The Puppet Boy of Warsaw
Przekład: Magda Witkowska





Od pierwszych dni okupacji hitlerowskiej, która rozpoczęła się we wrześniu 1939 roku, Żydzi mieszkający w Warszawie stali się przedmiotem przemyślanej polityki niemieckiej charakteryzującej się rozbudowanym systemem najróżniejszych nakazów, zakazów, szykan oraz prześladowań. Mało kto spodziewał się wówczas, że jest to tylko preludium do późniejszej zagłady. Już od grudnia 1939 roku ludność żydowska musiała nosić opaski z sześcioramienną gwiazdą Dawida, natomiast na mężczyzn nałożono przymus pracy. Chociaż Niemcy nakazali powołanie Rady Starszych, na czele której w połowie października 1939 roku stanął Adam Czerniaków (1880-1942)*, to jednak związane z tym nadzieje Żydów szybko okazały się płonne. Po pewnych przygotowaniach, w październiku 1940 roku Niemcy na ponad trzystu hektarach utworzyli Żydowską Dzielnicę Mieszkaniową, czyli getto. Granice getta kilkakrotnie zmieniano. W listopadzie tegoż roku otoczono je trzymetrowym murem. Nadzór nad gettem powierzono naziście o nazwisku Ludwig Leist (1891-?). Z kolei Judenratowi powierzono funkcję samorządu. Judenrat znajdował się przy ulicy Grzybowskiej 26/28.

Getto w Warszawie było największym wyodrębnionym i zamkniętym skupiskiem ludności pochodzenia żydowskiego na ziemiach polskich, a także największym na terenie całej okupowanej Europy. Olbrzymia większość mieszkańców getta znalazła się w straszliwych warunkach materialno-bytowych. Przydział żywności na osobę wynosił około 180 kalorii dziennie. Do tego dochodziły jeszcze nieludzkie warunki sanitarne. Ludzie masowo umierali z głodu oraz na skutek szerzących się epidemii. Szacuje się, że do lata 1942 roku w warszawskim getcie z powodu głodu i chorób zmarło około stu tysięcy osób. W listopadzie 1940 roku na łamach jednego z podziemnych pism socjalistycznych pisano:

„Do nieskończonego łańcucha zbrodni i okrucieństw dokonywanych w naszym kraju, hitlerowski najeźdźca dodał nowe ogniwo: żywe ciało stolicy Polski pocięto hańbiącymi murami […] wyrwano narzędzia pracy z rąk tysięcy ludzi i zniszczono podstawy bytu. Czterysta tysięcy mężczyzn, kobiet starców i dzieci, należących do niewolników ostatniej kategorii, zamknięto na terenie nazwanym dzielnicą żydowską, skazano na wygłodzenie, zdano na łaskę i niełaskę zbirów z SS. Tak masowego bestialstwa nie zna historia.”

W chwili, gdy autor pisał powyższe słowa nie wiedział ku czemu tak naprawdę zmierzają naziści. Wiosną 1942 roku hitlerowskie władze przystąpiły bowiem do realizacji planu zagłady Żydów na terenie Generalnego Gubernatorstwa, uruchamiając kilka obozów koncentracyjnych, takich jak: Treblinka, Bełżec, Sobibor, rozbudowano także Majdanek. W dniu 22 lipca 1942 roku w dystrykcie warszawskim rozpoczęła się wielka akcja deportacji ludności żydowskiej do tychże obozów. Adam Czerniaków, nie chcąc stać się odpowiedzialnym za tragiczny los warszawskich Żydów, tego samego dnia popełnił samobójstwo. Zanim odebrał sobie życie, napisał do żony takie oto słowa: „Żądają ode mnie, bym własnymi rękoma zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć.


Gmach Gminy Żydowskiej przy ulicy Grzybowskiej 26/28.
To tutaj 22 lipca 1942 roku samobójstwo popełnił Adam Czerniaków. 


Do warszawskiego getta w październiku 1940 roku wraz z matką i dziadkiem zostaje wysiedlony kilkunastoletni Mikhael Hernsteyn. Do tej pory Mika mieszkał na jednej ze stołecznych ulic w sąsiedztwie Polaków i innych Żydów. Żyło mu się tam całkiem dobrze. Chodził do szkoły, miał kolegów, z którymi naprawdę wiele go łączyło. Choć we wczesnym dzieciństwie stracił ojca, to jednak po jakimś czasie zdołał już przywyknąć do jego braku, zwłaszcza że u boku chłopca zawsze stał ukochany dziadek. W 1938 roku dziadek Miki zażyczył sobie uszycia płaszcza. Lecz nie był to taki zwyczajny płaszcz, jakich wiele. Oprócz tego, że był ogromny, to jeszcze w miarę upływu czasu dziadek Miki wyposażył go w niezliczoną liczbę kieszeni, w których z powodzeniem mógł ukrywać rozmaitości. Kiedy wybuchła wojna, a Mika został wyrzucony ze szkoły z powodu swojego żydowskiego pochodzenia, życie chłopca tak naprawdę legło w guzach. Nie wiedział jednak, że to dopiero początek, a to, co najgorsze jeszcze przed nim.

W getcie Mika nie może długo cieszyć się przebywaniem jedynie z najbliższą rodziną. Już wkrótce do drzwi ich mieszkania zapukają inni lokatorzy, których naziści również pozbawili dotychczasowego lokum. Tak więc chłopiec będzie musiał oddać swój pokój, a sam dzielić niewielkie pomieszczenie z matką. Jednak zanim to się stanie Mika przeżyje swoją pierwszą w życiu tragedię. Niemalże na jego oczach zostanie zastrzelony przez Niemca dziadek chłopca. Tuż przed śmiercią starszy mężczyzna zdoła jeszcze szeptem wymóc na ukochanym wnuku opiekę nad swoim niezwykłym płaszczem, z którym praktycznie się nie rozstawał od chwili, kiedy go dla niego uszyto. Ten płaszcz z wieloma kieszeniami odegra w życiu Miki naprawdę znaczącą rolę. Z powodu tego płaszcza żydowski chłopiec przeżyje zarówno chwile grozy, jak i radości, o ile w ogóle w warunkach getta można mówić o jakiejkolwiek radości. 

Po śmierci dziadka Mika zaczyna pracę nad pacynkami. Robi lalki, które potem ożywia i przy ich pomocy dostarcza ludziom rozrywki. Sztuki, które wystawia z biegiem czasu zaczynają przybierać znacznie poważniejszą formę, aniżeli tylko zwykłych przedstawień serwowanych ludziom, aby ci mogli zapomnieć o swoim dramatycznym położeniu. W którymś momencie dołącza do niego dziewczyna, która wraz z rodziną dzieli mieszkanie z Miką i jego matką. Pewnego dnia żydowski chłopiec przy pomocy jednej ze swoich pacynek ratuje życie przypadkowej kobiecie, którą akurat zatrzymali Niemcy. Od tej chwili Mika zwiąże swoją pracę artystyczną z nazistami. W życiu Żyda nastaną ogromne zmiany, a ich powodem będzie niemiecki żołnierz – Max Meierhauser. Co takiego zajdzie pomiędzy dorosłym mężczyzną a nastoletnim chłopcem, o czym obaj będą pamiętać już do końca swoich dni? Jaką rolę w tym wszystkim odegrają pacynki, które stworzył Mika? Czy Niemiec i Żyd przeżyją wojnę i kiedyś po latach spotkają się, aby już w innej rzeczywistości móc porozmawiać jak równy z równym?


Budowa murów getta warszawskiego na ulicy Świętokrzyskiej w sierpniu 1940 roku. 


Tematyka drugiej wojny światowej nie jest łatwa, szczególnie jeśli w grę wchodzi problem Holokaustu. Na tej płaszczyźnie zawsze ktoś jest ofiarą, a ktoś katem. Wydaje mi się, że trudno jest napisać powieść opartą na zagładzie Żydów, aby nie stanąć po którejkolwiek ze stron. Lalki z getta to powieść niesamowicie poruszająca, która choć składa się z dwóch historii, to jednak są one ze sobą bardzo mocno związane, zaś po latach łączą je losy członków rodzin Mikhaela Hernsteyna i Maxa Meierhausera. Większa część akcji powieści rozgrywa się w warszawskim getcie, a potem na Syberii.

Warszawskie getto Eva Weaver przedstawiła na tyle dokładnie, na ile jest to możliwe dla autora, który nie był naocznym świadkiem Holokaustu. Mika Hernsteyn to chłopiec niezwykle odważny, ponieważ czyny, których podejmuje się, mieszkając w murach getta, mogą kosztować go życie. Może też sprowadzić zagrożenie i śmierć na innych mieszkańców getta. Ponieważ chłopiec ma okazję opuszczać mury getta raz w tygodniu, widzi w jaki sposób żyją mieszkańcy aryjskiej części Warszawy. Kiedy przechodzi przez miasto, nie dostrzega łapanek, aresztowań, masowych ulicznych egzekucji, dlatego też wydaje mu się, że Polacy za murami getta żyją normalnie. Uważa, że egzystencja tych ludzi nie uległa zmianie. Buntuje się przeciwko temu. Według niego to ludność żydowska zamknięta „w klatce” każdego dnia doświadcza niesamowitego dramatu. Mika nie rozumie, dlaczego z części aryjskiej słychać dzwonki obracającej się karuzeli, podczas gdy w getcie naziści dokonują masowej zagłady, wywożąc Żydów do obozów koncentracyjnych na pewną śmierć. Ten chłopiec w pewnym sensie ma pretensje do Polaków, którzy nie chcą pomóc mieszkańcom getta i zachowują się tak, jak gdyby zupełnie nie obchodziło ich to, co dzieje się z ludnością żydowską, która przecież jeszcze nie tak dawno dzieliła z nimi tę samą kamienicę. Mika nie wie (a może nie chce wiedzieć?), że życie Polaków też nie jest łatwe. W pewnym stopniu u tego żydowskiego chłopca przejawia się swego rodzaju egoizm. Jest bezsilny wobec tego, czego jest świadkiem, więc zaczyna obwiniać innych, których przecież faszyści również mordują i wywożą do obozów koncentracyjnych. Pamiętajmy, że Mika ma tylko kilkanaście lat, więc jego psychika nie jest jeszcze na tyle dojrzała, aby móc zrozumieć pewne sprawy. Lecz z drugiej strony dojrzałości również nie można mu odmówić, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę czyny, których podejmuje się celem ratowania innych Żydów. Trudno zatem jednoznacznie ocenić postawę tego chłopca.



Dzieci warszawskiego getta.


To, czego dokonali faszyści podczas drugiej wojny światowej jest z gruntu złe i zasługuje na potępienie. Jednak nie można zapominać, że wśród tamtych Niemców byli i tacy, którym polityka Adolfa Hitlera ogromnie ciążyła. Kiedy na własne oczy zobaczyli, do czego tak naprawdę doprowadził ten żądny władzy dyktator, woleli stracić własne życie, aniżeli w tym uczestniczyć. Dlatego też, pisząc o drugiej wojnie światowej nie można generalizować wszystkich Niemców. Oczywiście to były jednostki, ale jednak były, jak na przykład nazista, który uratował życie żydowskiemu pianiście – Władysławowi Szpilmanowi, czy młody żołnierz Wermachtu, który odmówił wykonania egzekucji na Polakach, podpisując w ten sposób wyrok na samego siebie. Grób tego austriackiego żołnierza – Otto Schimeka – znajduje się na Podkarpaciu. Innym przykładem jest Otto-Julius Schimke – policjant, który nie zgodził się na wzięcie udziału w masakrze Żydów w Biłgoraju.

W Lalkach z getta może nie spotkamy aż tak heroicznego przykładu Niemca, ale na pewno w osobie Maxa Meierhausera odnajdziemy coś, co sprawi, że nie potępimy go tak do końca. Uważam, że dobrze się stało, iż Eva Weaver nie próbuje w swojej książce wybielać nazistów, lecz ukazuje ich jako ludzi, którzy czynili zło, ale z drugiej strony nie byli też pozbawieni ludzkich cech. Autorka pokazuje zatem w pewien sposób ludzką twarz wojny. Max Meierhauser to niemiecki oficer Wermachtu, który w swoim ojczystym kraju pozostawił rodzinę. Tęskni i martwi się, czy przypadkiem jego bliskim nie stała się żadna krzywda podczas bombardowań. Naprawdę trudno jest używać ciepłych słów względem faszystowskich Niemiec, kiedy w pamięci ma się ten przeogromny dramat milionów ludzkich istnień.


Głodujące żydowskie dzieci. 


Tak naprawdę nie można jednoznacznie ocenić bohaterów tej powieści. Zarówno Mika, jak i Max mają w sobie cechy dobre i złe. Zawsze jednak stajemy po stronie słabszych, a w tym przypadku jest nim Mika i jego rodzina. Jest to na pewno ocena stronnicza. Aby oddać sprawiedliwość trzeba również spojrzeć na Maxa i na to, czy ten żołnierz miał jakikolwiek wybór, jadąc do Polski w 1939 roku. Na pewno nie spodziewał się tego, co tutaj zastanie. Czy mógł odmówić wykonania rozkazu? Zapewne tak. Ale przecież był żołnierzem, a w wojsku rozkaz to świętość, nawet jeśli wiąże się to z zabijaniem niewinnych ludzi. W pewnym stopniu żołnierz to taka marionetka w rękach swoich przełożonych. To ktoś na kształt pacynki, która pomagała przetrwać nie tylko Mice, ale też Maksowi. Odnoszę wrażenie, że tytuł książki nie dotyczy jedynie lalek, dzięki którym Mika zabawiał wszystkich dookoła. Ten tytuł równie dobrze można odnieść właśnie do osoby Maxa Meierhausera, który w rękach Hitlera był właśnie taką bezwładną pacynką dopóki ten nie „włożył” go na swoją dłoń i nie wprowadził w ruch.

Lalki z getta to powieść, którą bez wątpienia warto przeczytać. Jest to historia bardzo smutna. Pomimo że większość bohaterów jest fikcyjna, to jednak w trakcie lektury trudno jest uznać te postacie jedynie za wymysł Autorki. Zarówno Max, jak i Mika to symbole tamtych tragicznych lat, których nie da się już wymazać z kart historii Europy i świata.


Wywiad z Evą Weaver do przeczytania tutaj










* Adam Czerniaków był inżynierem, działaczem oświatowym, gospodarczym i społecznym, jak również publicystą, autorem okolicznościowych wierszy pisanych w języku polskim. Był także komisarycznym prezesem Żydowskiej Gminy Wyznaniowej mieszczącej się w Warszawie, natomiast w latach 1939-1942 stał na czele Rady Starszych, która po jakimś czasie została przemianowana na Judenrat, czyli Radę Żydowską







niedziela, 21 września 2014

Agnieszka Lingas-Łoniewska – „Szukaj mnie wśród lawendy. Zuzanna” #1





Recenzja przedpremierowa!



Oficjalna premiera książki 25.10.2014.











Wydawnictwo: NOVAE RES
Gdynia 2014




Półwysep Pelješac leży około pięćdziesięciu kilometrów na zachód od Dubrownika – miasta w południowej Dalmacji (Chorwacja). Swoim wyglądem przypomina wyspę, gdyż jedynie jego niewielka część połączona jest ze stałym lądem. Półwysep Pelješac jest największym półwyspem znajdującym się na terenie Dalmacji, oraz drugim co do wielkości po Półwyspie Istria położonym na Morzu Adriatyckim w rejonie Chorwacji. Pelješac stanowi część administracyjną dystryktu dubrownicko-neretwańskiego i podzielony jest na cztery gminy, czyli: Orebić, Trpanj, Janjina i Ston.

Zanim jednak przeniesiemy się do malowniczej Chorwacji, gdzie powietrze ma zapach lawendy, skupmy się na tym, co dzieje się w Polsce. A w Polsce mieszkają dwie siostry bliźniaczki – Zuzanna i Zofia. Zuza Skotnicka mieszka i pracuje we Wrocławiu, gdzie jest dyrektorem generalnym firmy farmaceutycznej. Wśród swoich podwładnych ma opinię bezkompromisowej i ostrej szefowej. Zuza zawsze była ambitna i uparcie dążyła do obranego celu, więc nie dziwi fakt, że w końcu wspięła się praktycznie na sam szczyt kariery zawodowej. Niestety, tego samego nie może powiedzieć o swoim życiu prywatnym, które tak naprawdę zupełnie jej nie wyszło. Choć sama sobie zaprzecza, to jednak stale myśli o tym, co wydarzyło się w jej życiu szesnaście lat temu, kiedy była jeszcze młodą dziewczyną uczęszczającą do liceum, zaś on był zdolnym studentem informatyki, próbującym już zarabiać na własne utrzymanie. Ta kwestia wciąż spędza jej sen z powiek.

Druga z sióstr bliźniaczek – Zofia Skotnicka, obecnie Faber – mieszka w Warszawie. Od wielu lat jest mężatką z dwójką dzieci. Choć zapracowany mąż nie zawsze ma czas dla rodziny, Zosia raczej nie narzeka na swój los. No cóż, widocznie tak musi być, kiedy stoi się na czele poważnej i doskonale prosperującej firmy informatycznej. W przeciwieństwie do Zuzanny, Zosia nie pracuje zawodowo, ale za to fascynują ją rękodzieła, a ponieważ ma smykałkę do ich wyrabiania, więc chociaż w ten sposób stara się zapełnić swój czas, który dzieli pomiędzy męża, dzieci i prowadzenie domu. Żeby jej praca nie szła na marne, Zosia bardzo często wspomaga rozmaite fundacje charytatywne zajmujące się opieką nad zwierzętami.

Z kolei na Półwyspie Pelješac w południowej Dalmacji już od kilku lat mieszka trzecia z sióstr Skotnickich – Gabrysia. Wydawać by się mogło, że młodszej Skotnickiej życie doskonale się ułożyło. W Chorwacji zdołała naprawdę wiele osiągnąć i generalnie ustawiła się w życiu nie najgorzej. Gabrysia to doskonała masażystka, która w hotelu w Orebiću prowadzi salon masażu. Nie jest tam sama, ponieważ wychowuje kilkuletniego syna o imieniu Dario. Niestety, podobnie jak jej starsza siostra Zuzanna, ona również żyje przeszłością, która ma ścisły związek z ojcem jej dziecka. Gabrysię także dręczą niegdysiejsze wydarzenia, ale jest silna i nie użala się nad sobą. W dużej mierze pomaga jej w tym niecodzienne poczucie humoru.


Chorwacka miejscowość Trpanj 
fot. Krzysztof Chabielski


Wielkimi krokami zbliża się dziesiąta rocznica założenia firmy Adama Fabera. Taki okrągły jubileusz należałoby uczcić czymś naprawdę wyjątkowym. A co może być bardziej niezwykłego od wyjazdu do przepięknego kraju owianego zapachem lawendy? Tak więc w tę szczególną podróż udają się nie tylko Faberowie i pracownicy Ad-Softu, ale także dołącza do nich Zuzanna Skotnicka. Zuza nie wie jednak, że już niedługo jej życie ulegnie totalnej zmianie, a uczucia, które przez te wszystkie lata tak konsekwentnie próbowała usunąć ze swojego umysłu i serca, teraz zawładną nią ze zdwojoną siłą. Jak kobieta poradzi sobie z tą nową sytuacją? Czy w jej z pozoru poukładanym życiu jest jeszcze miejsce na miłość? Jak Zuza zareaguje na widok mężczyzny, którego nie widziała przez wiele lat i którego próbowała wymazać z pamięci? Czy jest jeszcze jakakolwiek szansa na powrót do tego, co było? Na wybaczenie i zaufanie?

Zuzanna to pierwszy tom nowej trylogii Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, która ukaże się pod wspólnym tytułem: Szukaj mnie wśród lawendy. Autorka w każdej z poszczególnych części opowiada historię jednej z sióstr Skotnickich. O tej trylogii mogę już śmiało pisać w czasie teraźniejszym, ponieważ prace nad nią trwają i całość na pewno trafi w ręce czytelników. Skupmy się jednak na Zuzannie. Jak już zdążyliście zauważyć, tym razem większość akcji powieści nie rozgrywa się w Polsce, lecz w Chorwacji. W moim odczuciu jest to taki powiew świeżości w twórczości Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Oczywiście nie jest to pierwsza książka, w której Autorka przenosi swoich czytelników poza granice Polski. Przypomnijmy sobie takie powieści, jak Brudny świat czy Obrońca nocy, gdzie akcja rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych. Niemniej, w przypadku Zuzanny dostajemy dodatkowo znakomity opis miejsc, w których akurat przebywają nasi bohaterowie. Tę Chorwację czuje się wręcz namacalnie.

Historia Zuzanny Skotnickiej to opowieść o typowej kobiecie sukcesu, która pomimo że spełniła się zawodowo, to jednak w życiu prywatnym poniosła porażkę. Kobieta całą swoją uwagę skupia na pracy, czasami nawet zapominając o swoich bliskich. Dopiero przypadek (a może zrządzenie losu albo przeznaczenie?) sprawia, że Zuzanna zaczyna zastanawiać się nad tym, co straciła i czy jest jeszcze jakakolwiek szansa na naprawienie błędów z przeszłości. Kiedy na jej drodze niespodziewanie staje Robert Jakubowski, kobieta czuje się rozdarta emocjonalnie. Z jednej strony wie, że nie będzie potrafiła się mu oprzeć, ale z drugiej słucha swojego wewnętrznego głosu, który kategorycznie ostrzega ją przed ponownym zaangażowaniem się w znajomość i związek z Robertem.


Trpanj - widok z plaży Luka.
fot. Mirek Łoniewski


Zuzanna to nie tylko powieść o miłości i naprawianiu tego, co bohaterowie zepsuli dawno temu. Jest to również opowieść o siostrzanej przyjaźni, bez której tak naprawdę trudno byłoby żyć. Wszystkie trzy siostry doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nawet jeśli nie kontaktują się ze sobą zbyt często, to jednak zawsze mogą liczyć na siebie nawzajem. Wystarczy jeden telefon czy spotkanie i od razu życie nabiera innych barw. Pierwsza część trylogii to także powieść, w której bohaterowie muszą zmierzyć się z problemem wybaczania i ponownego wzajemnego zaufania. Lecz jak można zaufać drugiemu człowiekowi, skoro ufać nie można nawet samemu sobie, a szczególnie swoim własnym uczuciom?

Agnieszka Lingas-Łoniewska ponownie nie zawodzi. Podobnie jak w poprzednich swoich powieściach, tutaj również funduje czytelnikowi solidną garść emocji i wzruszeń. Jej bohaterowie to postacie autentyczne i wyluzowane, co wyraźnie widać w dialogach. To współcześni polscy trzydziestolatkowie, z którymi czytelnicy będący właśnie w tym wieku, śmiało mogą się utożsamiać. Wszyscy, którzy znają lekkie pióro i nieprzeciętną wyobraźnię Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, doskonale wiedzą, że przy książkach Autorki nie sposób się nudzić. Czytając Zuzannę otrzymujemy wszystko to, czym powinna charakteryzować się dobrze napisana powieść obyczajowa. Tak więc mamy niecodzienne miejsce akcji, ciekawych i świetnie wykreowanych bohaterów oraz emocjonujące wydarzenia, które im towarzyszą. Do tego wszystkiego należy też dodać szczyptę zdrowego erotyzmu.

Cóż zatem mogę napisać na koniec? Chyba nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko polecić czytelniom zarówno tę powieść, jak i całą trylogię Szukaj mnie wśród lawendy.






Za książkę serdecznie dziękuję Autorce





_________________________________________

* Zdjęcia pochodzą z bloga Autorki. Na fotografiach widać miejsca, które Agnieszka Lingas-Łoniewska opisała w powieści. 






czwartek, 18 września 2014

Barbara Taylor Bradford – „Tajemnica Emmy” #4

















Wydawnictwo: WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE
Wrocław 2006
Tytuł oryginału: Emma Harte Saga. Emma’s Secret
Przekład: Magda Białoń-Chalecka





Kiedy po śmierci kogoś bliskiego porządkujemy jego rzeczy, wówczas może zdarzyć się, że zupełnie niespodziewanie natrafimy na coś, co nieodwracalnie odmieni nasze życie albo życie któregoś z członków naszej rodziny. Nigdy tak naprawdę do końca nie dowiemy się, jakie tajemnice skrywała osoba, która właśnie zmarła. Nigdy też nie możemy być pewni tego, iż człowiek, z którym mieszkaliśmy pod jednym dachem przez wiele lat, mówił nam o wszystkim. Możliwe, że w jego życiu były sekrety, których ujawnienie groziłoby wielką rodzinną katastrofą. Czasami lepiej jest milczeć, aniżeli ujawniać coś, co przysporzyłoby tylko cierpień osobom najbardziej zainteresowanym. Niewykluczone też, że ktoś kiedyś przyrzekł dochowania tajemnicy i nic nie mogło zmusić go do tego, aby ją zdradzić. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ fabuła powieści, o której dzisiaj piszę, dotyczy sekretu skrywanego przez kilkadziesiąt lat. Tajemnica ta ujrzała światło dziennie zupełnie niespodziewanie i było to dopiero trzydzieści lat po śmierci osoby, która ją ukrywała.

Ostatnio dość mocno tkwię w świecie, gdzie swoje rządy sprawuje legendarna Emma Harte wykreowana doskonałym piórem Barbary Taylor Bradford. Po dwukrotnym przeczytaniu trzech poprzednich tomów tej naprawdę wyjątkowej sagi rodzinnej, wreszcie sięgnęłam po część czwartą, która powstała znacznie później, niż Kariera Emmy Harte, Spadkobiercy Emmy Harte i Być najlepszą. Autorka Tajemnicy Emmy napisała ją na wyraźne życzenie czytelników. Tak naprawdę po stworzeniu trzeciego tomu tej serii, Barbara Taylor Bradford pragnęła definitywnie pożegnać się z niezniszczalną Emmą Harte, która nawet po śmierci w pewien sposób opiekowała się swoimi spadkobiercami. Na szczęście dla czytelników Autorka podjęła się napisania jeszcze czterech kolejnych tomów, rozpoczynając je właśnie Tajemnicą Emmy.

Akcja książki ma miejsce trzydzieści lat po śmierci założycielki rodu, czyli w 2001 roku. Jej ubóstwiani wnukowie nie są już tacy młodzi. Praktycznie wszyscy mają już około sześćdziesięciu lat, lecz mimo to doskonale sobie radzą w interesach. Niemniej, tym razem to nie oni wysuwają się na pierwszy plan, lecz robią to ich dzieci, czyli prawnuki Emmy Harte. Ale nie tylko rodzina Harte’ów ma tutaj znaczenie. Jeśli ktoś czytał poprzednie tomy, bądź też uważnie śledził moje wcześniejsze wpisy odnośnie tej sagi, to wie, iż oprócz rodu Harte’ów, głównymi bohaterami są także przedstawiciele klanów O’Neillów oraz Kallinskich. Ci drudzy to Żydzi, których pradziadka młodziutka Emma niegdyś uratowała przed pobiciem przez ulicznych chuliganów nie tolerujących ludzi pochodzenia żydowskiego. Potem wszystko potoczyło się dość szybko i Emma Harte związała się z Kallinskimi na całe życie. Podobnie rzecz przedstawiała się z O’Neillami. Swojego najserdeczniejszego przyjaciela – Blackie’go O’Neilla – Emma poznała jeszcze w latach swojej służby na dworze Adama Fairleya. Gdyby nie ten tryskający niezwykłym humorem Irlandczyk, zapewne Emma nie przeżyłaby wielu życiowych porażek. To on zawsze stał przy niej i był dla niej niczym skała, na której mogła się oprzeć w najtrudniejszym okresie swojego życia.

Wróćmy jednak do roku 2000, bo to właśnie wtedy w Nowym Jorku umiera niejaka Glynnis Jenkins Hughes. Przy łożu śmierci staruszki czuwa jej ukochana wnuczka o męskim imieniu Evan. Dziewczyna jest załamana, ponieważ wie, że babcia niedługo odejdzie. Seniorka była i jest dla niej kimś naprawdę wyjątkowym. Evan zawsze mogła na nią liczyć. Glynnis wiele ją nauczyła i była dla niej matką w chwilach, gdy biologiczna matka nie mogła się nią zająć ze względu na stan zdrowia. Przy łóżku babci Evan czeka na swojego ojca, który obiecał zjawić się w szpitalu jak najszybciej. Niestety, Owen Hughes spóźnia się, a czasu jest coraz mniej. Kiedy Glynnis na chwilę odzyskuje przytomność, stara się pożegnać ze swoją wnuczką. Pyta też o syna. Lecz nie to jest w tym wszystkim najważniejsze. Tuż przed wydaniem z siebie ostatniego oddechu, Glynnis Hughes wymawia słowa, których Evan nie rozumie. Otóż, umierająca staruszka prosi wnuczkę, aby ta jak najszybciej poleciała do Londynu i odnalazła Emmę Harte, która posiada klucz do jej przyszłości. Po tych słowach kona, pozostawiając Evan nie tylko w ogromnej rozpaczy, ale także w niepewności, ponieważ dziewczyna nie rozumie o co tak naprawdę chodziło babci. Evan nie wie, kim jest wspomniana przez Glynnis Emma. Nie ma też pojęcia, dlaczego powinna się udać akurat do niej. O jakim kluczu do przyszłości Evan mówiła babcia? Ojciec dziewczyny także nie umie tej sprawy wyjaśnić. Słowami swojej matki jest równie mocno zaskoczony jak jego córka.

Mija kilka miesięcy. Evan i jej rodzinie udało się już w pewnym stopniu zaakceptować rzeczywistość bez ukochanej Glynnis. Ponieważ panna Hughes jest wykształcona w dziedzinie mody, dochodzi do przekonania, że nie będzie nic złego w tym, jeśli faktycznie wypełni ostatnią wolę swojej babci i uda się do Anglii, aby spotkać się z Emmą Harte. Oczywiście nie ma pojęcia, że Emma nie żyje już od trzydziestu lat. Gdy dociera na miejsce i stosunkowo łatwo dostaje pracę w Harte’s, okazuje się, że ta młoda Amerykanka jest łudząco podobna do ulubionej wnuczki Emmy Harte – Pauli McGill Harte Amory Fairley O’Neill. Kim zatem jest Evan Hughes? Czy faktycznie jest spokrewniona z rodziną Harte’ów? A może McGillów z powodu rzucającego się w oczy podobieństwa do córki Paula McGilla? Na chwilę obecną nikt tego nie wie. Nie wie tego nawet sama zainteresowana. Złośliwi twierdzą, że Evan może chodzić o spadek, więc przyleciała do Londynu, aby domagać się swojej części. Czy tak jest naprawdę? Czy Glynnis Hughes wysłała wnuczkę do Anglii właśnie po pieniądze Harte’ów? Czy to one stanowią klucz do jej przyszłości?

Jedno z wydań amerykańskich.
Wyd. St. Martin's Press
Nowy Jork 2004
Tymczasem córka Pauli i Shane’a O’Neillów – Linnet – przygotowuje wystawę, na której planuje pokazać przepiękne stroje pochodzące z minionej epoki. Mają się na niej znaleźć bogato zdobione kreacje, których właścicielką była jej prababka – Emma Harte. W przygotowaniu wystawy pomaga jej kuzynka – lady India Standish. Poszukując pewnej wyjątkowej sukni należącej niegdyś do ich prababki, kobiety natrafiają na pięknie zdobioną skrzynkę, w której odnajdują pamiętniki Emmy Harte. Okazuje się bowiem, że legendarna założycielka rodu regularnie pisała je w latach drugiej wojny światowej. Czy w tych dziennikach kryje się sekret tajemniczego pochodzenia Evan Hughes? A może Evan to również prawnuczka Emmy Harte? W końcu w młodości Emma była bardzo piękną i odnoszącą sukcesy kobietą, do której mężczyźni lgnęli niczym ćmy do światła. Możliwe zatem, że z którymś z nich doczekała się nieślubnego dziecka, które z oczywistych powodów i w tajemnicy musiała oddać komuś na wychowanie. Czy po przeczytaniu pamiętników członkowie rodziny dowiedzą się wreszcie prawdy skrywanej przez dziesiątki lat?

Przyznam, że książkę przeczytałam jednym tchem. Nie potrafiłam się od niej oderwać i nie umiałam odłożyć jej na półkę, a potem – po jakimś czasie – do niej wrócić. Podobnie jak w przypadku poprzednich części, tutaj także spotykamy bohaterów, którzy w pewnym stopniu nie są realni. Są wyidealizowani. Dlaczego? Otóż, pomimo upływu lat, oni wciąż są piękni i młodzi i praktycznie żadna z tych postaci nie uskarża się na choćby nawet najmniejsze dolegliwości charakterystyczne dla swojego wieku. Nawet ponad dziewięćdziesięcioletnia staruszka jest przedstawiona jako kobieta, dla której czas się zatrzymał. Bohaterowie Tajemnicy Emmy to jak gdyby ludzie z zupełnie innego świata. Pomijam już ich niesamowite bogactwo, które Barbara Taylor Bradford zaznacza praktycznie w każdym rozdziale, opisując dość precyzyjnie biżuterię, ubrania, a także posiadłości oraz wyposażenia wnętrz. Na tej podstawie czytelnik może dojść do wniosku, że są to w pewnym sensie wzorce nieosiągalne dla przeciętnego człowieka. No cóż, zapewne tak właśnie wygląda człowiek sukcesu żyjący w brytyjskim społeczeństwie. Podobnie jak w poprzednich tomach, tutaj również ta kwestia mi nie przeszkadzała. Lubię takie bajkowe i wyidealizowane klimaty, więc dla mnie pod tym względem powieść jest bez zarzutu. Niestety, kiedy próbowałam te postacie wcisnąć w polskie realia, wówczas wydały mi się karykaturami. Okazuje się bowiem, że każda społeczność i naród rządzą się własnymi prawami, których należy przestrzegać nawet w literaturze, ponieważ w innym przypadku można stworzyć jedynie parodię tego, co naprawdę chcielibyśmy pokazać czytelnikowi.

Oczywiście prawnuki Emmy Harte wraz ze swoimi rodzicami zajmują się majątkiem, który otrzymali w spadku po założycielce rodu. Podobnie rzecz przedstawia się w przypadku O’Neillów i Kallinskich. Oni również prowadzą interesy, które rozpoczęli ich przodkowie. Praktycznie nikt nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej. Identycznie sprawa prezentuje się, jeśli chodzi o związki damsko-męskie. Nikogo już nie dziwi, że członkowie poszczególnych klanów zakochują się w sobie i płodzą potomstwo. Niektórzy jednak uważają to za kazirodztwo, ale są to ci, którzy niegdyś zostali zepchnięci na rodzinny margines z powodu swoich zdrad wobec rodu. Takie zachowanie może więc być usprawiedliwione zawiścią i zazdrością, które z pewnością temu towarzyszą. Do tego dochodzi przeogromna chęć zemsty, bo tak naprawdę rachunki nie zostały jeszcze do końca wyrównane.

Co ważne, w czwartym tomie znów ożywa Emma Harte, a to za sprawą jej pamiętników. Książka podzielona jest na trzy części i jedną z nich są lata wojenne, a dokładnie lata 40. XX wieku. Znów spotykamy bohaterów, których poznaliśmy w Karierze Emmy Harte. Tym razem jednak ich życie nie kręci się wokół zarabiania pieniędzy, lecz dramatu wojny. Na kartach powieści żyje również ówczesny brytyjski premier – Winston Churchill. Są także piloci RAF-u (z ang. Royal Air Force).

Przede mną trzy kolejne tomy tej serii. Bardzo jestem ciekawa w jaki sposób Barbara Taylor Bradford poprowadziła dalsze losy swoich bohaterów. W moim odczuciu ta saga rodzinna jest niesamowita. Nie przeszkadza mi, że zostaję przeniesiona do świata wyidealizowanego, choć wcale nie wolnego od problemów i dramatów, jak choćby przemoc w rodzinie czy niespodziewana śmierć najbliższych. Niemniej, nie są to kwestie, które stanowią trzon fabuły. One znajdują się jak gdyby na drugim planie, a problemy, które się z nimi wiążą są dość szybko i łatwo rozwiązywane. Dlaczego? Ponieważ bohaterowie mają wokół siebie kochających członków rodziny oraz oddanych przyjaciół, a przecież na nich zawsze mogą liczyć.

Myślę, że czytelnicy potrzebują tego typu książek, aby móc oderwać się od szarej rzeczywistości dnia codziennego. Dzięki takim powieściom można zapomnieć o tym, co nas otacza, a otacza nas naprawdę wiele zła. Dlatego polecam tę sagę wszystkim, którzy w literaturze mają już dosyć tak zwanych „poważnych tematów”.








wtorek, 16 września 2014

Francine Rivers – „Rodowód Łaski. Tamar” #1














Wydawnictwo: AETOS MEDIA
Wrocław 2013
Tytuł oryginału: Unveiled: Tamar
Przekład: Marta Balon





W starożytnym świecie, który bardzo silnie zdominowany był przez mężczyzn, kobiety niekiedy były zmuszone brać sprawy w swoje ręce, jeśli akurat uważały, że dzieje im się niesprawiedliwość. Biblia podaje przykłady kobiet, które wcale nie uchodziły za święte i bardzo często robiły wszystko, aby tylko umocnić swoją pozycję w społeczeństwie. Przypuszczam, że wielu osobom Biblia i wszelkiego rodzaju publikacje o charakterze chrześcijańskim kojarzą się z bohaterami, którzy są na wskroś rozmodleni z oczami utkwionymi w niebo i rękami złożonymi do modlitwy. Czasami zapominamy jednak, że starożytne postacie spotykane na kartach Biblii były ludźmi z krwi i kości ze swoimi wadami i zaletami, natomiast tych wad nierzadko było więcej niż zalet.

Trudno jest napisać opinię o książce bez ujawniania zbyt wielu szczegółów fabuły, której fundament stanowi niezwykle krótka historia znana większości z nas. Rodowód Łaski to pięciotomowa seria, w której Francine Rivers pragnie przybliżyć czytelnikowi postacie pięciu biblijnych kobiet. Pierwszą z nich jest Tamar. Imię to w języku hebrajskim oznacza „drzewo palmowe”, które w symbolice ludów zamieszkujących tereny Bliskiego Wschodu stanowiło obraz całego istniejącego świata. To właśnie z drzewa palmowego miało narodzić się wszelkie życie.

Akcja pierwszej części Rodowodu Łaski rozpoczyna się w momencie, gdy po młodziutką, bo tylko czternastoletnią, Tamar przybywa Juda, syn Jakuba. Już jakiś czas wcześniej upatrzył sobie dziewczynę na żonę dla swojego najstarszego syna. Małżeństwo stanowi pewną formę transakcji, która ma na celu pogodzić ze sobą dwa zwaśnione rody. Oczywiście Tamar nie jest z tego powodu zadowolona, ponieważ Er cieszy się bardzo złą reputacją. W otoczeniu uchodzi za mężczyznę lekkich obyczajów, który nie zawaha się podnieść ręki na kobietę. Dziewczyna naprawdę się boi, lecz nie ma innego wyjścia, jak tylko być posłuszną. Wychodzi za mąż za syna Judy pod groźbą śmierci. Matka szantażuje ją, że jeśli sprzeciwi się woli ojca, oboje rodzice ją zabiją.

W domu Judy i u boku jego najstarszego syna Tamar przechodzi istne katusze. Er jest wobec niej brutalny, a dodatkowo teściowa również jest przeciwko młodej Kananejce. Niestety, nikt nie przychodzi Tamar z pomocą. Dziewczyna u boku ma tylko starą nianię, ale ta niewiele może zrobić. Chyba jedynie przytulić i pocieszyć. Pewnego dnia Er niespodziewanie umiera, nie zostawiając po sobie potomka. Dla Judy i jego żony jest to ogromna tragedia. Po pierwsze, stracili swojego pierworodnego, a po drugie, Er nie zabezpieczył rodu, nie płodząc potomka. Zgodnie z obowiązującym prawem, Tamar zostaje przyrzeczona drugiemu synowi Judy. Tym razem to Onan musi się z nią ożenić, aby wypełnić obowiązki wobec rodu. Wydaje się, że Onan jest inny niż jego starszy brat. Nie bije Tamar, ale też nie za bardzo ją szanuje. Któregoś dnia Onan również niespodziewanie umiera. Od tej pory życie Tamar staje się istnym koszmarem. Teściowa oskarża ją wręcz o stosowanie czarów. Obwinia ją jawnie o śmierć swoich dwóch synów, zaś Juda nadal nie przychodzi synowej z pomocą. Jak zatem potoczą się dalsze losy młodej Kananejki? Czy Tamar wyjdzie za trzeciego (ostatniego) syna Judy, jak nakazuje prawo? A może kobieta naprawdę jest czarownicą i ewentualny kolejny mąż także padnie jej ofiarą?


Juda i Tamar
Obraz pochodzi z 1840 roku.
autor: Emile Jean Horace Vernet (1789-1863)


Po dwukrotnym przeczytaniu trylogii zatytułowanej Znamię lwa, postanowiłam sięgnąć też po inne powieści Francine Rivers. Byłam tak bardzo zafascynowana wspomnianą trylogią, że uznałam, iż inne powieści tej Autorki powinny być równie doskonałe. Niestety, w przypadku tej krótkiej biblijnej opowiastki nieco się rozczarowałam. Historia, którą Francine Rivers podjęła się opisać ma naprawdę doskonały potencjał i gdyby bardziej ją rozbudować, wówczas z pewnością stałaby się książką, którą czytałoby się jednym tchem. Zdaję sobie sprawę z tego, że w Biblii znajduje się niewiele informacji dotyczących życia Tamar, ale przecież od tego mamy fikcję literacką, która odpowiednio zastosowana, wchłonęłaby czytelnika bez reszty. W powieści na pewno nie znajdziemy choćby przybliżonego opisu realiów, jakie panowały w epoce, w której osadzona jest fabuła książki. Owszem, bohaterowie są typowi, jak na tamten okres, lecz czasami można odnieść wrażenie, że żyją oni w próżni, gdyż tła historycznego, które powinno im towarzyszyć, praktycznie nie ma.

Jak już wspomniałam wyżej, biblijne kobiety wcale nie były takie grzeczne i rozmodlone, jak mogłoby się niektórym wydawać. Taka właśnie jest Tamar. Kobieta jest zbuntowana i pragnie za wszelką cenę sprawiedliwości, której jej odmówiono. To mężczyźni pokierowali jej losem, a zrobili to wbrew jej woli. Żaden z nich nie liczył się z jej zdaniem. Czasami jednak odnosiłam wrażenie, że główna bohaterka nie jest kobietą, którą można łatwo ocenić. Z jednej strony już na samym początku buntuje się rozkazom ojca odnośnie swojego zamążpójścia, lecz z drugiej, kiedy już zostaje żoną najstarszego syna Judy, pragnie pozostać w jego domu bez względu na wszystko. Z pokorą przyjmuje obelgi i ciosy zadawane jej przez męża. Nie skarży się. Pomimo swojego ciężkiego losu, pragnie być dla Era dobrą żoną, która da mu synów, aby zabezpieczyć jego ród w linii męskiej. Nawet po jego śmierci nie wyobraża sobie powrotu do rodzinnego domu jako wdowa. W końcu w życiu Tamar przychodzi taki moment, iż kobieta posuwa się do ostateczności, aby tylko móc obdarzyć męskim potomkiem tego, do którego domu weszła jako czternastolatka. Jest to oczywiście wbrew wszelkim zasadom moralnym, za złamanie których grozi śmierć, zaś wyrok może wykonać nawet ojciec lub brat.

Tamar to na pewno kobieta niesamowicie zdeterminowana. Czy zatem ta determinacja jest godna podziwu? Z punktu widzenia Biblii na pewno tak. Ale czy współczesny czytelnik również mógłby przyznać rację Tamar i pochwalić jej zachowanie, dzięki któremu osiągnęła wreszcie swój cel? Tutaj można dyskutować. Tamar praktycznie przez cały czas upiera się przy czymś, co tak naprawdę sprawia jej ból. Czy zatem współczesny człowiek jest w stanie takie postępowanie zrozumieć i zaakceptować? Tak więc w tym wypadku potrzebna jest dyskusja i to zapewne właśnie dlatego na końcu książki zostały zamieszczone pytania oraz teksty, nad którymi trzeba się zastanowić. Tego wymaga od czytelnika sama Autorka. To właśnie te pytania mogą w pewnym stopniu usprawiedliwić niezbyt rozbudowaną fabułę. Przypuszczam, że w przypadku Rodowodu Łaski mamy do czynienia z pozycją bardziej dydaktyczną, aniżeli taką, którą czyta się dla zwykłej przyjemności. Najprawdopodobniej Francine Rivers postanowiła, że Tamar i pozostałe cztery części Rodowodu Łaski nie będą mieć formy klasycznej powieści, lecz w pewnym sensie zeszytów, których przeznaczeniem jest rozmowa na temat Biblii. Niemniej, w moim odczuciu ta historia i tak aż się prosi o rozbudowanie.

Tamar to nie jedyna postać, która zmaga się ze swoim losem. Juda od lat dźwiga brzemię, które nie pozwala mu normalnie żyć. Kiedy był jeszcze bardzo młodym mężczyzną i mieszkał w domu swojego ojca – Jakuba – wraz z braćmi dopuścił się czegoś strasznego. Ta sprawa wciąż ogromnie mu ciąży i nie potrafi uspokoić własnego sumienia. Dodatkowych cierpień dostarcza mu widok zbolałego ojca, który wciąż żyje przeszłością. Juda wie, że to właśnie on przyczynił się do stanu, w jakim znajduje się teraz Jakub.

Nie będę nikomu tej książki ani polecać, ani też jej odradzać, ponieważ wiem, że nie każdy lubi czytać tego typu literaturę, ale są też i tacy, którzy chętnie po nią sięgają. Uważam jednak, że w tej kwestii każdy musi podjąć decyzję sam. Przypuszczam, że pozostałe części Rodowodu Łaski są pisane według tego samego schematu. Zauważyłam, że w Polsce jak do tej pory ukazał się również drugi tom cyklu zatytułowany Rachab. Najprawdopodobniej kiedyś po niego także sięgnę, podobnie jak zamierzam przeczytać inne książki Francine Rivers. Twórczość Autorki pokochałam za Znamię lwa, więc tak łatwo z niej nie zrezygnuję.