poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Charlotte Link – „Obserwator”














Wydawnictwo: SONIA DRAGA
Katowice 2012
Tytuł oryginału: Der Beobachter
Przekład: Anna Makowiecka-Siudut




Każdego dnia mijamy na ulicy dziesiątki rozmaitych osób. Tak naprawdę nie wiemy kim one są. Podążając codziennie tą samą drogą – czy to do szkoły, na uczelnię, czy do pracy – widzimy te same twarze. Ci ludzie podobnie, jak my, również gdzieś się speszą i dokądś zmierzają. Zazwyczaj patrzymy na nich obojętnie, bez żadnych emocji, natomiast reagujemy przeważnie tylko wtedy, gdy spotkamy kogoś znajomego. Ale czy z drugiej strony też tak to wygląda? Czy dla tych wszystkich ludzi, którzy mijają nas na ulicy także jesteśmy kimś zupełnie nieznanym? Możliwe, że nie. Być może wśród tych osób jest ktoś, kto specjalnie wychodzi z domu o danej porze, aby natknąć się na nas, a potem podążyć naszym tropem. Niekoniecznie musi to być psychopata, który zamierza zrobić nam krzywdę. Może to być osoba, która tak naprawdę nie ma nic szczególnego do roboty i kierowana zwyczajną nudą wychodzi co rano z domu, aby przyglądać się innym na ulicy i kreować w swojej wyobraźni ich życie. Podobnie rzecz może przedstawiać się w przypadku obserwacji ludzkich domów/mieszkań. Czasami ktoś obsesyjnie pragnie usuwać się z własnego lokum, ponieważ ci, z którymi je dzieli, nie są w stanie go zrozumieć. Lepiej więc zejść im z drogi i nie narażać się na przykre docinki z ich strony. Wtedy bardzo łatwo jest popaść w swego rodzaju wręcz chorobliwe „badanie” życia sąsiadów czy innych osób, które niekoniecznie muszą zwracać uwagę na swojego obserwatora. A zatem podejdźmy do okna i zobaczmy czy przypadkiem nikt uporczywie nie wpatruje się w nasz dom lub okna naszego mieszkania.

Oczywiście moje powyższe rozważania są czysto hipotetyczne, ale przecież wszelkiego rodzaju przestępstwa zazwyczaj zaczynają się od obserwacji swojej potencjalnej ofiary. Policja bardzo często alarmuje, aby ludzie zwracali uwagę na takie szczegóły, jak notoryczne i pozornie bezcelowe spacery nieznanych nam osób po ulicy, na której mieszkamy. Bo przecież w momencie dokonania ewentualnego przestępstwa, liczy się każdy świadek i każdy człowiek, który choćby tylko przypadkowo coś zauważył.

Southend to miasto leżące w południowo-wschodniej Anglii w hrabstwie ceremonialnym Essex nad estuarium Tamizy. Miejscowość znajduje się jakieś sześćdziesiąt pięć kilometrów od centrum Londynu. To właśnie tam w dzielnicy Thorpe Bay mieszka niejaki Samson Segal. Mężczyzna jest już po trzydziestce, ale praktycznie niczego jeszcze w życiu nie osiągnął. Mieszka pod jednym dachem z bratem i jego żoną, która wciąż ma do szwagra o coś pretensje. Samson był bardzo mocno związany uczuciowo ze swoją matką, która umierając zostawiła mu połowę domu. Jej śmierć odcisnęła na Samsonie swoje piętno. Segal jakoś nie kwapi się do poproszenia brata o spłatę połowy domu, aby tym samym mógł wyprowadzić się z niego i rozpocząć samodzielne życie. Może jest mu tak wygodnie, bo przecież właśnie stracił pracę, więc z czego niby miałby się utrzymywać?

Samson Segal generalnie uważany jest za życiowego nieudacznika. Nigdy w życiu nie był związany z żadną kobietą, ale to wcale nie oznacza, że tego nie chce. Wręcz przeciwnie. Samson z całych sił pragnie kochać i być kochanym. Chce założyć rodzinę, mieć dzieci i egzystować tak, jak większość normalnych ludzi. Niestety, na tym polu wciąż ponosi klęskę, bo kobiety, z którymi dąży do bliższej znajomości, zupełnie nie zwracają na niego uwagi. Ignorują go i bardzo szybko zapominają, że ktoś taki, jak Samson Segal w ogóle istnieje. Wyobraźmy sobie zatem, co ten mężczyzna może czuć. Jest wyobcowany i nawet przez najbliższą rodzinę traktowany jest jak piąte koło u wozu. Wydaje się, że jedyną przyjazną duszą jest dla niego Bartek – Polak, który przyjechał do Anglii, aby ułożyć sobie życie z dala od kraju, w którym nie widział perspektyw dla własnego rozwoju. To właśnie Bartek wspiera Samsona wtedy, kiedy jest z nim naprawdę kiepsko. Ale czy tak będzie zawsze? Czy ich przyjaźń będzie mieć szansę na przetrwanie, kiedy będzie naprawdę źle, a Samson znajdzie się w sytuacji bez wyjścia?



Panorama Southend
fot. Terry Joyce


Nieudane życie osobiste i zawodowe Samsona to jeszcze nie wszystko. Aby jakoś tę monotonię życia sobie urozmaicić, nasz bohater rozwija w sobie pewne niecodzienne hobby. Otóż Segal obserwuje sąsiadów, a swoje spostrzeżenia skrzętnie notuje na dysku komputera. W folderach zapisuje każdą – choćby nawet najmniejszą – informację o życiu tych, których podgląda. Jest to dość osobliwe hobby, które może też wydawać się wręcz obrzydliwe, bo przecież Samson wchodzi w najbardziej intymne życiowe kwestie swoich sąsiadów, którzy tak naprawdę nie mają o niczym pojęcia. Ci ludzie egzystują sobie w spokoju, nie wiedząc, że gdzieś za oknem czai się ktoś, kto przez calutki Boży dzień gapi się na ich dom i podąża za nimi krok w krok. Samson Segal jakoś tak szczególnie upodobał sobie jedną rodzinę. To Gillian i Thomas Wardowie. Segala znacznie bardziej interesuje Gillan, która budzi w nim fascynację. Wygląda na to, że facet zwyczajnie się zakochał, ale kobieta jest nieosiągalna z uwagi na posiadanie męża. Czy mężczyzna będzie próbował ją zdobyć pomimo bariery w postaci osoby Thomasa Warda? A może jego uczucie pozostanie już na zawsze platoniczne? Jak sobie z tym poradzi ktoś, kto zawsze miał pod górkę?

A teraz z Southend przenieśmy się do Londynu, gdzie mieszka Carla Roberts. Kobieta nie jest już młoda, bo przekroczyła sześćdziesiątkę. Jedyną jej rodziną jest zamężna córka, która jakoś niespecjalnie interesuje się matką. Carla mieszka sama, więc nie dziwi fakt, że w pustym mieszkaniu czuje się bardzo samotna. Przyjaciół również nie posiada, a jedyne, co jej naprawdę wychodzi, to użalanie się nad własnym losem. Pewnego dnia Carla Roberts zostaje brutalnie zamordowana we własnym mieszkaniu. Dlaczego? Komu kobieta mogła się narazić aż do tego stopnia, żeby chciał ją zabić? Może ta jej niepozorność to tylko zwykła przykrywka dla jej prawdziwego życia? Nie wiadomo. Jej gwałtowną i brutalną śmiercią wstrząśnięci są nie tylko ci, którzy Carlę znali, ale nawet policja, która powinna być przyzwyczajona do tego typu sytuacji.

Z kolei w Tunbridge mieszka Anne Westley. Jest emerytowaną lekarką i podobnie jak Carla Roberts mieszka sama na zupełnym pustkowiu, gdzie do towarzystwa ma jedynie las. Któregoś dnia Anne decyduje się na sprzedaż domu, lecz do transakcji nie dochodzi, ponieważ ona również traci życie w dramatycznych okolicznościach. Kto zatem w bestialski sposób morduje starsze kobiety? Jaki jest tego powód? Czy Carla i Anne miały ze sobą coś wspólnego? Znały się przed śmiercią? Dlaczego zostały zamordowane?

Oczywiście sprawę bada policja, ale jakoś nie bardzo potrafi wpaść na trop mordercy. Wszystko jeszcze bardziej gmatwa się, kiedy pewnego wieczoru Gillian Ward znajduje w domu ciało swojego męża. On również został brutalnie zamordowany, a jedynie cud uratował przed śmiercią córkę Gillan – Becky. Co się dzieje? Dlaczego giną ludzie? Czy te trzy morderstwa rzeczywiście mają coś ze sobą wspólnego, czy może jest to zwykły przypadek? Wydaje się, że wszystko zmierza do ujęcia sprawcy, kiedy policja zaczyna przypuszczać, że właśnie dokonała spektakularnego odkrycia. Za morderstwami z pewnością stoi… No właśnie kto taki? O tym dowiecie się już z książki. Tylko czy policjanci naprawdę mają rację, typując potencjalnego mordercę?


Thorpe Bay
fot. William "Willy" 

Charlotte Link – jedna z moich ulubionych pisarek od kryminałów i thrillerów, a nawet od powieści obyczajowych (Dom sióstr) – znów mnie nie zawiodła. Wiem, że niektórzy oceniają Obserwatora jako powieść, która nie porywa i jest zwyczajnie kiepska, ale w moim odczuciu jest to fenomenalny thriller. Jeśli czytaliście Przerwane milczenie, to spieszę donieść, że Obserwator napisany jest w podobnym klimacie. Tym razem jednak akcja powieści nie rozgrywa się w hrabstwie Yorkshire – krainie sióstr Brontë, lecz poruszamy się po Londynie i jego okolicach. Wędrujemy również do hrabstwa Kent.

Książka trzyma w napięciu do ostatniej strony i to, co wydaje się być oczywiste, wcale takim nie jest. Autorka poruszyła tutaj dwa zasadnicze problemy społeczne. Jednym z nich jest pedofilia, zaś drugi to przemoc w rodzinie i brak odwagi, aby temu zaradzić. Pomijam już fakt wyobcowania ze społeczeństwa z uwagi na swego rodzaju niedostosowanie się do reguł, jakie w nim panują. Mam na myśli osobę Samsona Segala. Jak już wspomniałam, mężczyzna jest w pewnym sensie ułomny psychicznie i z tego też powodu nie jest akceptowany przez otoczenie. Jeśli chodzi o pedofilię, to zjawisko również traktowane jest z przymrożeniem oka przez tych, którzy powinni chronić dziecko, a tego w żadnym wypadku nie robią. Dbają jedynie o własne sprawy i troszczą się o to, aby to im było dobrze. Mamy także klasyczny przykład kobiety maltretowanej przez męża, która żyje w ciągłym strachu i wypiera się problemu przed otoczeniem, bojąc się zemsty zwyrodniałego i wpływowego małżonka, ale też w jakimś stopniu obawia się braku zrozumienia ze strony środowiska, w którym egzystuje. A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wstyd, więc ofiara wciąż czuje się winna, a przecież to jej oprawca powinien ponieść karę.

Bardzo wyraźnie nakreślony jest również problem wychowawczy. Chodzi o relacje panujące pomiędzy rodzicami a ich dziećmi. W jednym przypadku mamy matkę obojętną na krzywdę swojego dziecka, zaś w drugim spotykamy dziecko, które stale wykłóca się o swoje racje, pomimo że matka o nie dba i nie chce, aby stała mu się choćby najmniejsza krzywda.

Myślę, że zamiarem Charlotte Link wcale nie jest zwrócenie uwagi na kwestię kryminalną. Przeczytałam już kilka jej książek i dochodzę do wniosku, że zbrodnia, którą Autorka wplata w fabułę swoich powieści, jest czymś na kształt urozmaicenia. Uważam, że Charlotte Link pragnie uderzyć w sumienie czytelnika i dlatego w jej powieściach jest tak dużo psychologii i problemów społecznych, na które nie zwracamy uwagi albo jedynie o nich dyskutujemy, zaś mało kiedy podejmujemy działania, aby im zapobiec lub pomóc ofiarom.

Tym razem Charlotte Link wprowadza też niezwykle istotny i w pewnym sensie piękny wątek miłosny. Oczywiście nic nie jest tutaj proste, ponieważ okoliczności, w jakich przychodzi rozwijać się uczuciu są niesamowicie dramatyczne. Na pewno niektórzy czytelnicy będą negatywnie oceniać bohaterkę, która weszła w romans z mężczyzną. Zapewne będą mieć w jakimś stopniu rację. Lecz z drugiej strony tragedia, jaką nasza bohaterka przeżyła, na pewno wiele ją nauczyła i pozwoliła na przetasowanie własnych priorytetów.

Wybór tej powieści jako lektury do przeczytania pozostawiam czytelnikom. Ze swej strony mogę tylko stwierdzić, że w mojej ocenie jest to książka naprawdę godna uwagi. Tym razem mamy do czynienia z doskonałym thrillerem, który istotnie dostarcza szeregu emocji, zaś u nieco wrażliwszych czytelników może nawet wywołać smutek z powodu Samsona Segala. Bo takie odrzucenie i poniżanie drugiego człowieka przez społeczeństwo może przyprawić o przygnębienie. Lecz z drugiej strony zakończenie tej historii daje nadzieję, że jednak nie wszystko stracone, a tak naprawdę wiele zależy od tych, których spotykamy na swojej drodze. Ważne, żeby otaczać się właściwymi ludźmi, bo to od nich w dużej mierze będzie zależeć, w jaki sposób potoczy się dalej nasze życie.






piątek, 25 kwietnia 2014

Lucy Maud Montgomery – „Opowieści ze Złotego Brzegu”











Wydawnictwo: Novus Orbis
Gdańsk 1995
Tytuł oryginału: The Road To Yesterday
Przekład: Joanna Kazimierczyk



Wspomnienia stanowią ogromną część naszego życia. Kiedy człowiek się starzeje, wówczas wspomnienia te stają się czymś w rodzaju identyfikatora tego wszystkiego, co robimy i co napotykamy na swojej życiowej drodze. Bardzo często staramy się dokonywać porównań naszych doświadczeń. Poczucie nostalgii może towarzyszyć nam w odniesieniu nawet do najdrobniejszych rzeczy. Może to być bukiet zasuszonych kwiatów, zawieruszona kartka z kalendarza, jakiś specyficzny zapach, kolor, potrawa… Zdarza się też, że kiedy wracamy pamięcią do naszej przeszłości i zastanawiamy się nad tym, czy dziś, będąc w tamtej konkretnej sytuacji postąpilibyśmy inaczej, dochodzimy do wniosku, że zachowalibyśmy się dokładnie tak samo, jak wtedy, i niczego nie żałujemy. Tak właśnie dzieje się, kiedy próbujemy wrócić do przeszłości i na nowo przeżyć dobre i złe chwile. W tej naszej podroży do tego, co było mogą nam pomóc również niektóre książki.

Opowieści ze Złotego Brzegu autorstwa Lucy Maud Montgomery stanowią jedną z takich właśnie wspomnieniowych książek. Jak sam tytuł wskazuje, książka jest zbiorem krótkich opowiadań, które swoją tematyką wracają do wioski Glen St. Mary i jej mieszkańców. A zatem odżywają wspomnienia i pojawiają się bohaterowie, których nie znaliśmy z poprzednich części cyklu o Anne Shirley. Opowiadania są swego rodzaju rozszerzeniem słynnej serii o naszej rudowłosej bohaterce z Wyspy Księcia Edwarda. Opowiedziane przez Lucy Maud Montgomery historie obracają się wokół sąsiadów państwa Blythe. Każda z tych opowieści jest tak skonstruowana, że dotyczy tylko jednego bohatera i z reguły przedstawia go jako osobę w pełni dorosłą, choć nie brak też postaci dziecięcych. Można więc rzec, iż tym razem Autorka skierowała swoje dzieło głównie do dorosłych czytelników, a nie – jak poprzednio – do młodych.

Wyd. Wydawnictwo Literackie
Kraków 2009
Tytuł oryginału:
The Road To Yesterday
Przekład: Paweł Ciemniewski
Tym razem na pierwszy plan wysuwa się miłość. Generalnie bohaterowie stracili w przeszłości czyjeś uczucie i w związku z tym od tamtej pory ich życie stało się szare i ponure, a samotność dawała o sobie znać każdego dnia. A potem nagle zupełnie nieoczekiwanie zjawia się ktoś, kto wypełnia tę przerażającą życiową pustkę. Tak więc historie przedstawione w Opowieściach ze Złotego Brzegu to głównie opowiadania o niespełnionej miłości i nieśmiałych romansach.

Fakt, iż akcja opowiadań umiejscowiona jest w pierwszej połowie XX wieku sprawia, że książka różni się od romansów, do jakich jesteśmy obecnie przyzwyczajeni. Bohaterowie z reguły nie są już tacy młodzi, i to właśnie ich dojrzały wiek, a może brak nadziei na to, że coś jeszcze może zmienić się w ich życiu na lepsze, sprawiają, że wstydzą się okazywać jawnie swoje uczucia, bo przecież nie wypada w tym wieku zakochiwać się niczym nastolatek. Co ludzie powiedzą?! Bohaterowie czasami wręcz nie radzą sobie ze znalezieniem tej jednej jedynej osoby, którą mogliby pokochać na całe życie. Boją się też reakcji sąsiadów, pomimo że z reguły egzystują wśród szczerych i życzliwych ludzi. Niektórzy z nich wręcz wolą umrzeć z miłości, kiedy widzą, że ich uczucie nie będzie odwzajemnione. Rodzą się zatem nieporozumienia, które prowadzą nawet do tragedii.

Prawdą jest, że styl pisania Lucy Maud Montgomery jest ponadczasowy, a historie, które opisuje mogą mieć miejsce również dzisiaj, ponieważ opierają się one na naturze człowieka i relacjach pomiędzy ludźmi, zaś nie na stylu życia czy ówczesnej strukturze społecznej. A zatem każdy czytelnik XXI wieku będzie w stanie zrozumieć, jakie zakręty losu musieli pokonać bohaterowie opowiadań, aby ostatecznie w życiu zatriumfowała radość i szczęście, a w zapomnienie odeszły wszelkie smutki. Prosty i niezwykle przejrzysty styl pisania Lucy Maud Montgomery oraz poruszanie wrażliwych tematów sprawia, że treść opowiadań jest niezwykle łatwa w odbiorze zarówno dla czytelników młodych, jak i tych starszych. Czasami nie obędzie się też bez ocierania łez, kiedy trzeba pożegnać się z konkretnym bohaterem, aby przejść do losów kolejnej postaci.

Wyd. Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011
Tytuł oryginału:
The Blythes Are Quoted
Przekład: Paweł Ciemniewski
Opowieści ze Złotego Brzegu po raz pierwszy zostały opublikowane w 1974 roku przez wydawnictwo McGraw-Hill. Z kolei rozszerzona wersja opowiadań swoją premierę miała w Kanadzie w roku 2009 i wyszła nakładem wydawnictwa Penguin Canada, a nosi tytuł Ania z Wyspy Księcia Edwarda (z ang. The Blythes Are Quoted).  Akcja niektórych opowieści dzieje się w latach, kiedy dzieci Anne i Gilberta dorastają, lecz na świecie nie ma jeszcze najmłodszej pociechy państwa Blythe – Rilli. Większość historii rozgrywa się jeszcze przed pierwszą wojną światową, lecz trafiają się też opowiadania obejmujące lata powojenne. Lucy Maud Montgomery wspomina także o dwóch wnukach państwa Blythe, czyli o Walterze Blythe i Gilbercie Ford. Są oni wymienieni w opowiadaniach, gdzie akcja toczy się podczas drugiej wojny światowej. Anne oraz jej rodzina są podziwiani przez swoich sąsiadów i praktycznie nikt nie ma do nich choćby najmniejszych zastrzeżeń. Blythe’owie są wręcz doskonali.

Rękopis Opowiadań ze Złotego Brzegu obejmował zarówno historie, o których mowa powyżej, jak i utwory poetyckie napisane przez Anne Shirley i jej syna – Waltera, które Anne w Złotym Brzegu zwykła czytać swoim dzieciom na głos przed snem. Chociaż Lucy Maud Montgomery złożyła w wydawnictwie cały rękopis, to jednak ta wersja nie została opublikowana przed śmiercią Autorki, ale dopiero trzydzieści lat później, kiedy jej syn – Stuart – odnalazł rękopis matki wśród jej osobistych rzeczy. Opowiadania ze Złotego Brzegu były wielokrotnie edytowane.

Tak więc polska wersja Opowiadań ze Złotego Brzegu zawiera jedenaście krótkich historii:

  1. Spełnione marzenie (z ang. A Dream Come True) – bohaterem jest Anthony Fingold, który wciąż skrycie marzy o swoim obiekcie uczuć z lat młodości, zaś jego żona stale plotkuje z Susan Baker – gosposią Anne Blythe…
  2. Teorie Penelope Craig (z ang. Penelope Struts Her Theories) – psycholog dziecięcy, Penelope Craig, adoptuje pewnego chłopca i usiłuje wychować go według własnych reguł; sposób wychowywania dzieci przez Anne Blythe jest bardzo często porównywany do tego, który preferuje Penelope…
  3. Odwet (z ang. Retribution) – w wyniku plotek rozsiewanych przez Susan Baker, Clarissa Wilcox dowiaduje się, że znienawidzony prze nią David Anderson umiera; kobieta składa mu wizytę…
  4. Kobieta jak każda inna (z ang. A Commonplace Woman) – na łożu śmierci Ursula Anderson wraca pamięcią do przeszłości i przeżywa dramatyczne chwile, natomiast jej krewni i lekarz, którzy czuwają przy jej łóżku plotkują na temat doktora Blythe’a i jego wnuków, którzy biorą udział w drugiej wojnie światowej…
  5. Korzystna transakcja (z ang. Fair Exchange And No Robbery) – dwie przyjaciółki jeszcze z czasów szkolnych – Katherine i Edith – są poważnie zaangażowane w związki ze swoimi życiowymi partnerami; Katherine kocha Neda, natomiast Edith jest zakochana w mężczyźnie o imieniu Sidney…
  6. Przebudzenie Helen (z ang. The Waking Of Helen) – niejaki Robert Reeves (malarz) spędza wakacje nad zatoką, gdzie poznaje młodą osieroconą dziewczynę o imieniu Helen…
  7. Pomyślne zakończenie wyprawy (z ang. Fool’s Errand) – Lincoln Burns, którego matka jest jedną z pacjentek doktora Blythe jest zmuszany do szukania nowej żony po śmierci poprzedniej…
  8. Bracie, miej się na baczności! – (z ang. Brother Beware) – przyjaciółka Anne, panna Alma Winkworth, zostaje uwięziona w letnim domku Rilli i Kennetha Fordów; brat ukochanego Almy pragnie udaremnić jej romans ze swoim bratem…
  9. Cztery Wiatry (z ang. Four Winds) – Alan Douglas to lokalny pastor, który jest daleki od przyciągania ludzi do kościoła na siłę, jednak któregoś dnia swoje kroki kieruje do domu pewnego kapitana cieszącego się niezbyt dobrą opinią wśród miejscowych…
  10. Popołudnie z panem Jenkinsem (z ang. An Afternoon With Mr. Jenkins) – przyjaciel Jema Blythe’a – ośmioletni Timothy – uważa samego siebie za sierotę, pomimo że wychowują go ciotki; kiedy kobiety martwią się jego dalszym losem, Timothy spotyka tajemniczego mężczyznę, który wydaje mu się jakoś dziwnie znajomy…
  11. Nieoczekiwany finał zabawy (z ang. The Twins Pretend) – przyjaciele Nan i Di, niezwykle pomysłowe dziesięcioletnie bliźnięta o imionach Jill i P.G. spędzają lato na odnawianiu starego domu znajdującego się na wyspie…
Opowiadania dotyczące Złotego Brzegu zostały wydane w Polsce również jako Spełnione marzenia. Ta wersja zawiera z kolei czternaście tekstów. Myślę, że bez względu na to, po którą książkę czytelnik sięgnie (Opowieści ze Złotego Brzegu, Spełnione marzenia, Ania z Wyspy Księcia Edwarda), wrażenia po lekturze będą takie same. Przypuszczam, że każdy, kto pała sympatią do wszystkiego, co wiąże się z Anne Shirley będzie bezkrytyczny w ocenie opowiadań. Warto wiedzieć, że jedne są zabawne, inne smutne, a jeszcze inne pokazują ogromną radość i szczęście bohaterów. Niemniej państwa Blythe w nich jak na lekarstwo. A szkoda… 








środa, 23 kwietnia 2014

Barbara Taylor Bradford – „Kariera Emmy Harte” #1












Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
Katowice 2007
Tytuł oryginału: Emma Harte Saga. A Woman of Substance
Przekład: Katarzyna & Piotr Malitowie




Zastanawiam się co takiego można napisać o książce, która od roku 1979, czyli praktycznie od momentu, kiedy ukazała się na rynku wydawniczym jako debiut Autorki, jest uznawana za międzynarodowy bestseller wszech czasów? Czasami jest tak, że promocja danej powieści jest zbyt nachalna i z reguły zmierza do tego, by wcisnąć czytelnikowi historię marnej jakości, aby tylko móc ją sprzedać i czerpać w ten sposób zyski finansowe. Często zdarza się też, że książka świetnie się sprzedaje, bo stoi za nią znane nazwisko, ale w gruncie rzeczy daleko jej do doskonałości. W przypadku Kariery Emmy Harte nie można mówić o żadnej z tych kwestii. Z jednej strony znane nazwisko, które podbiło międzynarodowe listy bestsellerów, natomiast z drugiej świetnie skonstruowana historia, która wciąga czytelnika już od pierwszej strony. Lecz w ten sposób możemy powiedzieć teraz, kiedy Barbara Taylor Bradford wspięła się już na sam szczyt pisarskiej kariery, posiada swoich wiernych czytelników na całym świecie i mało kto nie zna jej nazwiska. Pamiętajmy jednak, że kiedy Kariera Emmy Harte wchodziła na rynek wydawniczy, Autorka dopiero zaczynała swoją przygodę z literaturą, i można by rzec, że wówczas była jedynie żoną sławnego amerykańskiego producenta filmowego – Roberta Bradforda, z którym ślub wzięła w Wigilię 1963 roku.

Być może niektórym Barbara Taylor Bradford kojarzy się z klasycznymi współczesnymi romansami, bo przecież Autorka reprezentuje literaturę kobiecą. Otóż nic bardziej mylnego. Książki Barbary Taylor Bradford to przede wszystkim powieści, których akcja rozgrywa się w środowisku ludzi niesamowicie bogatych, gdzie króluje i miłość, i nienawiść, i bardzo często również zemsta, do której ten czy inny bohater przygotowuje się przez lata. Nie jest to bynajmniej środowisko wolne od wszelkiego rodzaju klasycznych życiowych problemów. Możliwe, że z uwagi na ogromny majątek, ci ludzie radzą sobie znacznie lepiej niż miałoby to miejsce w przypadku biedoty. Niemniej ludzie bogaci częściej zmierzają do celu po przysłowiowych trupach, co dostarcza czytelnikowi całą masę rozmaitych emocji.

Barbara Taylor Bradford to jedna z moich ulubionych pisarek, tworzących literaturę kobiecą. Po raz pierwszy z jej twórczością spotkałam się jeszcze w latach liceum. Wtedy też przeczytałam Karierę Emmy Harte po raz pierwszy. Niestety, w tamtym okresie nie były jeszcze dostępne na polskim rynku wydawniczym wszystkie części sagi. Poza tym, niektóre części tej – obecnie już siedmiotomowej – serii powstały stosunkowo niedawno, dlatego też w latach szkolnych przeczytałam bodajże trzy pierwsze tomy. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli czytelnik nawet po wielu latach wraca do danej książki, oznacza to, że musi być ona naprawdę dobra. Do Kariery Emmy Harte wróciłam po prawie dwudziestu latach i tym razem postanowiłam przeczytać wszystkie siedem tomów. Pozwólcie zatem, że na chwilę obecną skupię się jedynie na pierwszym z nich, natomiast na pozostałe przyjdzie jeszcze czas, choć prawdę powiedziawszy o dwóch kolejnych mogłabym opowiedzieć już dziś. Niemniej nie będę tego robić, ponieważ zawsze istnieje ryzyko, że tom tomowi nierówny, więc moje wychwalanie całego cyklu mogłoby być w pewnym sensie na wyrost.

Od pucybuta do milionera – przysłowie, które w przypadku Kariery Emmy Harte sprawdza się w stu procentach. Główną bohaterkę – Emmę Harte – poznajemy jako prawie osiemdziesięcioletnią staruszkę. Jest rok 1968, a ona jest multimilionerką, a może nawet miliarderką. Któż tak naprawdę zliczy jej majątek? Domy towarowe, tytuły gazet, farma w Australii, restauracje, szyby naftowe w Teksasie… Tego jest tak dużo, że można się zwyczajnie pogubić. Dla Emmy Harte pracuje cała masa ludzi. Pracuje rodzina, przyjaciele, ale i zupełnie obcy, choć zaufani, ludzie. Pracuje także jej wróg, a właściwie potomek kogoś, z kim Emma przez wiele lat walczyła, aby ostatecznie dokonać na nim zemsty za wyrządzone niegdyś krzywdy. Emma kocha wszystkie swoje wnuki i to właśnie z nimi łączy dalsze losy swojego imperium. Dlaczego wnuki, a nie dzieci? Bo dzieci nie do końca jej się udały, i dlatego to właśnie z wnukami staruszka znajduje wspólny język i to w nich widzi przyszłość dla swojej firmy. Prawą ręką Emmy jest Paula McGill Amory – ukochana wnuczka, która wręcz ubóstwia swoją wszechwładną babcię. Pragnie być taka jak ona, chce jej dorównać we wszystkim, dlatego też pilnie uczy się kierowania firmą.

Zapewne historia opowiedziana przez Barbarę Taylor Bradford byłaby okropnie nudna, gdyby Autorka skupiała się w niej jedynie na interesach Emmy Harte. Owszem, imperium Emmy stanowi główny wątek tejże opowieści, ale znacznie bardziej emocjonujące jest to, co dzieje się za jego kulisami, a tymi kulisami jest bez wątpienia życie prywatne głównej bohaterki. Zanim do niego przejdziemy, skupmy się na tym, co istotne. Otóż pewnego dnia do Emmy Harte dociera informacja, że jej dzieci (nie wszystkie) zawiązały przeciwko niej spisek. Ponieważ kobieta jest już stara, więc bardzo łatwo uda im się odsunąć ją od władzy. Tak przynajmniej sądzą dzieci Emmy. Ale czy słusznie? Czy umysł Emmy naprawdę nie pracuje już na tak wysokich obrotach, jak było to niegdyś? Może spiskowcom tylko wydaje się, że Emma już niczego nie da rady zrobić? Czyżby jej nie doceniali, działając perfidnie za jej plecami i próbując pozbawić ją tego, na co ciężko pracowała przez dziesiątki lat?

Jeden z plakatów promujących
miniserial, który powstał 
w oparciu o fabułę powieści
reżyseria: Don Sharp
Pewnego dnia Emma Harte zaprasza wszystkie swoje dzieci i wnuki do posiadłości położonej w hrabstwie Yorkshire. Wszyscy są niesamowicie ciekawi, jak też staruszka czuje się po przebytym niedawno ostrym zapaleniu płuc. Choroba była tak silna, że niektórzy z potencjalnych spadkobierców byli już praktycznie pewni, iż Emma wyzionie ducha, a im przypadnie część jej majątku. Stało się jednak inaczej i dlatego niemalże wszyscy zaproszeni ekscytują się tym niespodziewanym spotkaniem. Zanim jednak dochodzi do kolacji, której każdy z zaproszonych z pewnością nie zapomni do końca życia, wraz z Emmą Harte cofamy się do początku XX wieku, kiedy to jako czternastoletnia wówczas dziewczyna pracowała w majątku Fairley, a głód i bieda zaglądały jej w oczy.

Emma Harte nie pochodziła z bogatej rodziny. Ojciec – weteran wojenny – miał ciężką rękę, jeśli chodzi o wychowywanie dzieci. Nie potrafił porozumieć się szczególnie ze starszym bratem Emmy – Winstonem, który wciąż groził odejściem z domu i wstąpieniem do Królewskiej Marynarki. Z kolei młodszy brat Emmy – Frank – nie widział niczego poza książkami. Już jako mały chłopiec zapowiadał się na doskonałego dziennikarza i pisarza. Emma we dworze należącym do rodziny Fairley nie czuła się dobrze, ale nie miała innego wyjścia, jak tylko tam pracować. Adam Fairley był praktycznie jedynym w okolicy przedsiębiorcą, u którego można było znaleźć pracę. Niemniej Emma nie darzyła go sympatią. Czasami sama nie rozumiała dlaczego tak się dzieje. Jakaś wewnętrzna siła nakazywała jej czuć do dziedzica nienawiść.

Praca we dworze miała też i dobre strony. To tam Emma poznała swojego najlepszego przyjaciela, z którym los połączył ją na całe życie. To Irlandczyk Blackie O'Neill – robotnik, który wykonywał prace remontowe we dworze. Ta niezwykła przyjaźń doprowadziła do tego, że Blackie i Emma zaczęli w końcu snuć plany dotyczące ich przyszłości. Obydwoje pragnęli zostać ludźmi bogatymi. Nie chcieli nigdy więcej martwić się o swoje finanse, bo przecież pieniądze są po to, żeby je wydawać – jak zwykł mawiać Blackie. Niestety, ich marzenie nie od razu się spełniło. Zanim do tego doszło, na młodych czekało jeszcze wiele rozczarowań i kłopotów. Emma jeszcze nie raz wyleje fontannę łez i poczuje wszechogarniający ból, który będzie ją palił od środka. Na tamtą chwilę dla dziewczyny takim magicznym miejscem, gdzie mogłaby osiągnąć swój cel, było miasto Leeds. To tam pragnęła wspiąć się na sam szczyt.

Losy Emmy Harte to pasmo rozmaitych zdarzeń. Jej życie od samego początku nie było bynajmniej usłane różami. Sam fakt, iż musiała przeżyć dwie wojny światowe dostarczył jej wiele bólu i łez. Ale były też i dobre chwile. Na swojej życiowej drodze Emma spotykała ludzi, którzy pomagali jej bezinteresownie. Choć bezlitosna w interesach, to jednak wobec przyjaciół łagodna niczym baranek. Zemsta dojrzewała w niej jedynie wobec tych, którzy kiedyś ją skrzywdzili. Ale czy zemsta w wykonaniu Emmy Harte naprawdę była taka słodka? Czy Emma czuła satysfakcję, gdy sprawa znalazła już swój finał?

Kariera Emmy Harte to przede wszystkim powieść o kobiecie, która z kopciuszka stała się księżniczką. To historia o kobiecie silnej emocjonalnie i niekiedy wręcz bezwzględnej, aby tylko móc osiągnąć zamierzony cel. Emma Harte w swoim postępowaniu nie wahała się wykorzystywać ludzi, jeżeli tylko widziała w tym swój własny interes. Była zdolna poświęcić nawet własne szczęście, aby móc wspiąć się na sam szczyt. Czy to jej się opłaciło? Czy pieniądze naprawdę dały jej szczęście? Tak do końca nie można tego stwierdzić, patrząc na całokształt jej poczynań i tego, co spotkało ją po drodze. Choć była doskonałą businesswoman, to jednak wiele do życzenia pozostawiały jej osobiste wybory. Wydaje się, że w życiu prywatnym nie miała już takiego szczęścia, jak w interesach. Ale przecież nie można mieć wszystkiego. Patrząc na Emmę Harte i jej życie, należałoby spodziewać się, że nie wszystko ułoży się tak, jakby tego pragnęła.





Emma Harte bez wątpienia miała jedną słabość. To miłość. Kiedy była naprawdę zakochana, wówczas była w stanie poświęcić naprawdę wiele dla ukochanego mężczyzny. A jaką była matką? Na pewno starała się być dobra i kochająca dla swoich dzieci. Przy tak ogromnym natłoku obowiązków, nie zawsze jej się to udawało. Niestety, dzieci to doskonale widziały i niektóre z nich odbierały jej postępowanie jako szkodliwe dla nich samych. Na pewno nie od wszystkich Emma mogła na starość usłyszeć słowo „dziękuję”. Wydaje mi się, że główna bohaterka swoje uczucia wobec poszczególnych potomków selekcjonowała pod kątem mężczyzn, z którymi te dzieci miała, a mężów/partnerów posiadała kilku, z których nie każdy był tym jedynym na całe życie. Niekiedy przy wyborze życiowego partnera Emma kierowała się zwykłym wyrachowaniem. Tak więc nie wszystkie dzieci płodzone były z miłości, co po latach znalazło swoje odzwierciedlenie w uczuciach ich matki.

Emma Harte bez wątpienia była fantastyczną przyjaciółką i siostrą. Jeśli ktoś przyszedł jej z pomocą w sytuacji, kiedy wydawało się, że spadnie już na samo dno, Emma była tej osobie wdzięczna aż po grób. Do grobowej deski pamiętała o tych, którzy okazali jej pomoc, ale też do ostatniego dnia życia nie wymazała z pamięci wyrządzonych jej krzywd. Czy Emmę Harte można zatem winić za to, iż pragnęła innego, lepszego życia? Że praktycznie obsesyjnie pożądała życia na wysokim poziomie społecznym? Że chciała, aby ją szanowano? W czasach, kiedy przyszło jej żyć, wartość człowieka mierzona była zawartością jego portfela. Biedotą gardzono, zaś ludzi bogatych szanowano. Różnica klasowa zaznaczała się niezwykle wyraźnie. Myślę, że Emmę Harte można w pewien sposób podziwiać. Wyszła praktycznie z rynsztoka, a u kresu życia była najbogatszą kobietą na świecie. Jej siła charakteru i determinacja były tak niepodważalne, że można jej tylko pozazdrościć. W pewnym momencie życia z siłą huraganu zmiatała z powierzchni ziemi konkurencję, aby w ten sposób móc powiększać swoje imperium. Nawet dwie wojny nie były w stanie jej tego zabrać. Jak wiadomo, wojna jednym daje, a drugim zabiera. Emmie Harte wojna bardzo wiele dostarczyła, ale tylko dlatego, że kobieta potrafiła z niej korzystać i uderzać tam, gdzie widziała możliwość zysku.

O Emmie Harte napisałam tak, jak gdyby była ona postacią autentyczną. Nie, to bohaterka stricte fikcyjna, lecz opisana przez Barbarę Taylor Bradford w taki sposób, iż wydaje się, jakby żyła naprawdę, a Kariera Emmy Harte była jej biografią. W roku 1984 na podstawie powieści powstał miniserial. 







piątek, 18 kwietnia 2014

Radosnych Świąt!



Z okazji Świąt Wielkiej Nocy wszystkim Czytelnikom „W Krainie Czytania i Historii” życzę zdrowych, radosnych i rodzinnych Świąt. Niech te dni będą dla Was pełne wiary, nadziei i miłości. Niech nikogo z Was nie opuszcza pogodny wiosenny nastrój. A zatem spędzajcie ten wyjątkowy czas w gronie tych, których kochacie i którzy są Wam szczególnie bliscy. 





A peaceful Easter celebration to all, wishing that each new day in the year the good human values renew and improve in our hearts! 


Agnes A. Rose (Kraina Czytania)







środa, 16 kwietnia 2014

Polska Wielkanoc






Polacy to naród, który bardzo mocno przywiązany jest do wszelkiego rodzaju tradycji, szczególnie tych związanych ze świętami. Nie ma różnicy czy chodzi o Boże Narodzenie, czy o Wielkanoc. Z roku na rok w Polsce kultywowane są liczne zwyczaje świąteczne, które w głównej mierze wywodzą się z przekonań ludowych i różnią się pomiędzy sobą w zależności od regionu kraju.

Śmigus-dyngus
Ilustracja datowana jest na lata 1900-1903
i pochodzi z Encyklopedii 
staropolskiej ilustrowanej 
Zygmunta Glogera (1845-1910)
Jedną z takich ludowych tradycji jest bez wątpienia „lany poniedziałek”. Dawniej w Poniedziałek Wielkanocny bito młode dziewczyny wierzbowymi gałązkami po nogach oraz oblewano się wzajemnie wodą, co miało symbolizować wiosenne budzenie się do życia i oczyszczanie z brudu, chorób i grzechu. Obecnie tego dnia polewa się głównie dla żartów wodą inne osoby, nawet te, których nie znamy. Ten zwyczaj nawiązuje zatem do dawnych pogańskich praktyk, łączących się ze wspomnianym już wyżej symbolicznym budzeniem się do życia przyrody oraz co rok odnawialnej zdolności ziemi do wydawania plonów. Na południu Polski dzisiaj również spotykany jest zwyczaj, kiedy to gospodarz święconą wodą kropi w poniedziałkowy wielkanocny poranek swoje pola uprawne. Natomiast na południu Małopolski, w okolicach Limanowej można jeszcze spotkać „dziady śmigusowe”, czyli owinięte w słomę, zamaskowane maszkary, które pojawiają się w nocy z Niedzieli Wielkanocnej na Poniedziałek. Maszkary wymuszają datki, lejąc wodą opornych. 

Z kolei inne zwyczaje związane z Wielkanocą można znaleźć na Warmii, gdzie do dzisiaj pali się kukłę „Judosza”. Natomiast w Krakowie w Niedzielę Palmową obwoziło się na osiołku z kościoła do kościoła figurkę „Jezuska Palmowego”. Śląsk również posiada swoje tradycje. Tam pojawia się „kawalkada wielkanocna” przyjmująca formę konnej procesji. Niemniej jednak, najliczniejsze wielkanocne zwyczaje ludowe wiążą się z Poniedziałkiem Wielkanocnym. Generalnie tradycje wielkanocne łączą w sobie elementy wiary katolickiej i zwykłej ludzkiej radości, ponieważ idzie wiosna, przyroda budzi się do życia, a w ludziach również rodzi się nadzieja na lepsze dni. Tak więc wielkanocne zwyczaje stanowią głównie wyraz radości i nadziei. 

Chyba najbardziej znaną tradycją jest malowanie pisanek. Kiedy zbliża się Wielkanoc, w wielu polskich domach pojawiają się różnokolorowe pisanki. Ich tradycja jest długa i bogata. Zwyczaj ten pochodzi z Persji, gdzie zdobiono jaja kurze, gęsie i kacze. W Polsce przyjął się on już w wieku X i właśnie z tego okresu pochodzi najstarsza zachowana pisanka. Tradycyjnie kolorowe pisanki wykonywano techniką roztopionego wosku. Pokryte rozmaitymi wzorami jajko wkładano do roztworów sporządzonych z różnych korzeni i ziół, aby dzięki temu otrzymać odpowiedni kolor. Obecnie pisanki malowane są także innymi technikami – począwszy od skrobania wzorów ostrym nożem na barwnej powierzchni, przez wyklejanki z papieru lub kolorowej włóczki, aż kończąc na ręcznie malowanych małych arcydziełach sztuki. Kolorowe pisanki stanowią nieodłączny element „święconki”, z którą w Wielką Sobotę katolicy idą do kościoła. Jest to też piękna dekoracja wielkanocnego stołu oraz radosny symbol rodzącego się życia. W tradycji folklorystycznej kolorowe pisanki zajmują czołowe miejsce, i w zależności od regionu kraju wykonuje się je przy użyciu odmiennej techniki. Kraszanki (pisanki) gotuje się w wodzie z dodatkiem kory dębu, aby przyjęły kolor czarny. Można też gotować je w wodzie z dodatkiem łupin cebuli (brązowe), soku z buraków (różowe), kwiatów malwy (fioletowe), a także listków barwinka (zielone). Nalepianki (pisanki) to z kolei owinięte słomą bądź sitowiem jajka. Wykonuje się je wspomnianą już techniką wosku. Bardzo często wielobarwne pisanki przynosi się w święta sąsiadom, a przy ich pomocy można wykupić się od lania wodą w Poniedziałek Wielkanocny. W niektórych regionach Polski urządza się nawet wojny na kraszanki. Tak więc pisanki to przede wszystkim symbol radości.


Rękawka - polski zwyczaj wielkanocny obchodzony w Krakowie we wtorek po Wielkanocy.
Do tradycji należało rzucanie i toczenie jaj jako symbolu Zmartwychwstania Chrystusa


Specjalne miejsce pośród wielkanocnych symboli zajmuje palma wielkanocna. Jest to z reguły wierzbowa gałązka pokryta baziami i udekorowana liśćmi bukszpanu bądź borówki. Wielkanocna palma to religijny symbol zmartwychwstania i nieśmiertelności duszy. W Niedzielę Palmową katolicy zanoszą ją do kościoła celem poświęcenia. Ludowa tradycja nakazuje, aby gałązki wierzby ściąć już w Środę Popielcową i wstawić do naczynia wypełnionego wodą, ponieważ tylko w ten sposób puszczą pąki do Niedzieli Palmowej. Popiół z palemek, spalonych w Wielką Sobotę, rozsypany na polach uprawnych, zapewnia urodzajne plony, natomiast przechowywany do kolejnego roku będzie służył do posypania głów w Środę Popielcową. W różnych regionach Polski wielkanocna palma przybiera inną formę. Kurpiowska zrobiona jest z pnia jodły bądź świerka, oplecionego wrzosem, borówką oraz ozdobionego kwiatami z kolorowej bibuły. Palma góralska powstaje z pęku witek wierzbowych lub leszczynowych, na której czubku widnieją bazie, zaś cała pokryta jest barwnymi wstążkami i kwiatami. Wileńska palma wielkanocna upleciona jest finezyjnie z barwionych kłosów zboża, suszonych kwiatów i traw, a ostatnio cieszy się chyba największą popularnością. Palma wielkanocna zajmuje szczególne miejsce w polskiej tradycji, czego dowodem są coroczne konkursy na najpiękniejszą palmę. Wygrywa najdłuższa, ponieważ według wierzeń – im dłuższa, tym większa pomyślność czeka jej twórcę! 

Wielowiekową tradycję posiadają także wielkanocne wróżby. Ponieważ Wielkanoc przypada na okres równonocy wiosennej, która według wierzeń ludowych posiada magiczną moc, są one tak ważne. Chyba najliczniejsze wróżby związane są z niezwykłą mocą wody. Tak więc kropienie domowników wodą święconą zapewniać miało zdrowie i ochronę od nieszczęść. Kąpiel w rzece bądź w jeziorze w Wielki Czwartek zapewniała gładką cerę i urodę. Oprócz wody, istniały też wróżby mające związek z oczyszczającą siłą ognia i poświęconymi witkami wierzbowymi. Z kolei ilość przypalonych bochnów chleba w święcące liczona w kościele, wróżyła upalne lub chłodne lato. Natomiast wróżby dotyczące miłości, to te związane z witalną siłą jajka. Tak więc parzysta ilość jaj na stole wielkanocnym zapewniała rychłe zamążpójście, a prezent od ukochanej osoby zrobiony z pisanki wróżył udany i trwały związek. Panny stawiały sobie wróżby wielkanocne, ustawiając na stole dwa jajka, a następnie wprawiając je w ruch obrotowy. Jeśli jajka zbliżyły się do siebie, wówczas panny miały przeżyć szczęśliwą miłość. Niestety, większość tych wróżb nie przetrwała do dzisiaj.

Obyczaj, który dziś już niestety zanika z powodu wszechwładnej mocy Internetu i telefonów komórkowych, to wysyłanie kartek wielkanocnych z życzeniami. Tradycja ta sięga początków XX wieku, kiedy to kartki świąteczne obowiązkowo musiały zawierać wizerunek Zmartwychwstałego Chrystusa i napis „Alleluja!”. Powoli ich religijny charakter zanikał na rzecz świeckich symboli wielkanocnych, jak kurczęta, zające, pisanki czy bazie. Nie należy też zapominać o ozdobach wielkanocnych (stroikach), które stanowią nieodłączny element świąt, ponieważ symbolizują one naszą radość, a także podkreślają nastrój. Można je spotkać nie tylko w domach, ale także na stolikach w kawiarniach czy urzędach.


Kurek dyngusowy - zwyczaj polegający na tym, że młodzieńcy wozili po wsi koguta
na dwukołowym wózku, co było odwołaniem do starej pogańskiego znaczenia tego ptaka
jako symbolu sił witalnych.
Grafika pochodzi z 1883 roku
Autor: Stanisław Masłowski (1853-1926)


Z Wielkanocą łączą się również świece, jako jej symbol. Mają one dość długą i bogatą tradycję. Od wieków były one używane w liturgii Wielkiego Tygodnia. To właśnie świece wielkanocne, czyli „paschaliki” zapalane są przez katolików w kościołach w Wielką Sobotę, a płomyk, który stanowi symbol nieśmiertelności i wiecznego życia, przenoszą do swoich domów. Jest to piękna i widowiskowa tradycja, lecz trzeba pamiętać, że świece wielkanocne mają jeszcze inne zadania do spełnienia. Przede wszystkim stanowią one element dekoracji świątecznego stołu i symbolizują zespolenie się rodziny, a także radość ze Zmartwychwstania Chrystusa.

Chyba najbardziej sympatyczną postacią kojarzącą się z Wielkanocą jest zajączek. Nazywany jest świeckim symbolem Wielkanocy. To kłapouchy i wesoły zajączek, który zazwyczaj ściska w krótkich łapkach koszyczek z prezentami. Już od czasów starożytnego boga Ozyrysa, który wcielił się w postać zająca, aby w ten sposób uniknąć śmierci, długouchy zwierzak stanowi symbol nieśmiertelności, a także płodności i odradzania się przyrody. I właśnie to symbolizuje współczesny zajączek, który do Polski trafił na początku XX wieku i zadomowił się na stałe. Podróżując z Niemiec, najpierw osiedlił się na Śląsku i Pomorzu, a potem stopniowo powiększał swoje terytorium. Dziś znany jest już w całej Polsce i wszędzie przyjmowany z ogromną sympatią oraz radością. Bardzo często występuje w otoczeniu kolorowych pisanek, a niekiedy w towarzystwie wielkanocnego baranka i żółciutkich kurcząt. Zawsze też znajdzie dla domowników jakieś drobne prezenty. Dzisiejszy zajączek wielkanocny jest symbolem nadchodzącej wiosny, budzącej się do życia przyrody, dlatego też jego widok cieszy ludzkie oko.

Na koniec skupmy się na tym, co stoi na naszych wielkanocnych stołach, czyli na potrawach, bez których nie wyobrażamy sobie świąt. Polska tradycja wielkanocnych potraw jest niezwykle bogata. Przez cały Wielki Post czekamy na uroczyste śniadanie, więc nie dziwi fakt, że pragniemy skosztować praktycznie wszystkiego, co na tym stole się znajduje. A nie może na nim zabraknąć takich potraw, jak: wielkanocnego żurku, białej pieczonej kiełbasy, świątecznej szynki, faszerowanych jajek, ćwikły, babki wielkanocnej, sernika czy pysznego mazurka. A potem to już tylko czekają nas radosne zabawy z pisankami:

  1. Kto dalej – należy rozdać każdej osobie po jednej pisance; zawodnicy stają na linii startu i na podany sygnał popychają swoją pisankę tak, aby potoczyła się jak najdalej, a ta osoba, która wygra zabiera pisanki przeciwników.
  2. Jajko o jajko – jest to zabawa w parach; każda osoba dostaje jedną pisankę; zawodnicy siadają naprzeciwko siebie i uderzają pisanką o pisankę partnera; wygrywa ta osoba, której pisanka nie ulegnie rozbiciu.
  3. Rzuć pisankę – każda osoba otrzymuje po jednej pisance; pary stają w odległości około jednego metra od siebie i rzucają jednocześnie do siebie pisankami; jeżeli je złapią, wówczas odsuwają się od siebie o metr i znów rzucają; wygrywa ta para, która odsunęła się od siebie na najdłuższą odległość i której udało się zachować pisanki w całości.

Pamiętajmy, że Wielkanoc spędzana w rodzinnym gronie to chwile niezwykle radosne, które niektórzy wspominają potem przez cały rok. Dzisiaj, kiedy każdy dzień ucieka praktycznie niezauważony, to właśnie święta mogą być tym czasem, gdy obecność rodziny obok jest bezcenna.  






poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Carolly Erickson – „Tajemny dziennik Marii Antoniny”














Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2010
Tytuł oryginału: The Hidden Diary of Marie Antoinette
Przekład: Katarzyna Malita




Nie mają chleba? To niech jedzą ciastka!
Maria Antonina w wieku 10 lat




Po tragiczne losy Marii Antoniny Habsburg, a właściwie Marii Antonii Josefy Johanny von Österreich sięgało już wielu pisarzy tworzących powieści historyczne. Jej osoba stała się także inspiracją dla filmowców, którzy biografię tej nietypowej królowej Francji przenieśli na duży ekran. Większość z nas zapewne wie, iż Maria Antonina została skazana na śmierć przez ścięcie. Był to efekt zamieszek towarzyszących Wielkiej Rewolucji Francuskiej (1789-1799). Nieco wcześniej głowę stracił również jej mąż – król Ludwik August XVI z dynastii Burbonów. Wyrok śmierci był decyzją sądu rewolucyjnego i na jego mocy Maria Antonina została skazana na ścięcie dokładnie 15 października 1793 roku. Była więźniarką o numerze 280 i z takim właśnie numerem wstępowała na podest gilotyny 16 października 1793 roku. Złośliwie nazywana była Madame Deficyt. Wstępując na podest z nożem gilotyny, najprawdopodobniej nadepnęła przypadkiem na nogę kata. Miała wówczas wypowiedzieć takie oto słowa: „Przepraszam, monsieur, zrobiłam to niechcący.”

Po ścięciu Ludwika XVI w dniu 21 stycznia 1793 roku, Maria Antonina została 1 sierpnia przewieziona do więzienia zwanego Conciergerie. Tam oskarżono ją o spisek przeciwko Francji. Niektórzy twierdzili, że w więzieniu przyjęto ją z szacunkiem należnym królowej. Każdego dnia przychodziły tłumy gapiów, aby zobaczyć nową „atrakcję turystyczną”. Tak właśnie lud Francji ją traktował – jako atrakcję turystyczną. Lecz z drugiej strony byli i tacy, którzy naprawdę jej współczuli, co w zaistniałych okoliczności mogło uchodzić wręcz za cud. Zanim Maria Antonina trafiła na szafot, została poddana wstępnemu przesłuchaniu. Gdy przyprowadzono ją do sądu, oczom zgromadzonych tam ludzi ukazała się kobieta blada, z gołębimi włosami, ale mimo to wciąż dumna. Nie tego oczekiwano. Ludzie sądzili, że stanie przed nimi wyniosła dama obwieszona diamentami. Już dzień po ogłoszeniu wyroku Marię Antoninę załadowano na wóz, którego używano do transportu pospolitych przestępców i związano jej ręce. Następnie wieziono ją na szafot przez ulice Paryża, które tamtego dnia pękały w szwach od szydzącego tłumu.

Maria Antonina Habsburg (1755-1793)
portret pochodzi z roku 1788
Autor: Élisabeth Vigée-Leburn (1755-1842)
Małżeństwo Marii Antoniny z Ludwikiem XVI było podyktowane praktycznie tylko i wyłącznie względami politycznymi. W tym konkretnym przypadku można było mówić o czymś na kształt egzotycznego mariażu. Francuska dynastia panująca od schyłku XV wieku była poważnie skonfliktowana z dynastią Habsburgów. I nagle pojawia się małżeństwo, które zawierają przedstawiciele obydwu skłóconych rodów. Mogło to oczywiście oznaczać zwrot ku polepszeniu wzajemnych relacji pomiędzy Francją a Austrią, ponieważ obydwa mocarstwa zerwały z tradycją wrogości względem siebie nawzajem. Zawarto nowe sojusze. Habsburgowie rozpoczęli poszukiwania sprzymierzeńca przeciw Prusom oraz Wielkiej Brytanii. Znaleźli go zatem we Francji u swojego odwiecznego wroga. W konsekwencji doprowadziło to do wybuchu wojny o charakterze ogólnoeuropejskim, którą niektórzy historycy określają mianem pierwszej wojny światowej, a to dlatego, że rozgrywała się ona na wszystkich kontynentach, począwszy od Kanady, a skończywszy na Indiach. Wspomniany konflikt trwał siedem lat. Dla Francuzów wojna skończyła się fatalnie, gdyż utracili Kanadę i niczego innego nie wynieśli w zamian, lecz pomimo porażki szukali silniejszego jeszcze zbliżenia z dynastią Habsburgów. I tak oto w 1770 roku doszło do zawarcia małżeństwa Marii Antoniny i młodego przedstawiciela Burbonów, zwanego potem Ludwikiem XVI.

W 1765 roku niespodziewanie zmarł delfin Francji – Ludwik Ferdynand Burbon, ojciec Ludwika XVI. Ta nieoczekiwana śmierć następcy tronu sprawiła, że jego potomek, który tak naprawdę nie miał nadziei na objęcie tronu, zupełnie nie był przygotowany do zadań, które przed nim postawiono. Nie był zbyt dobrze wykształcony, ponieważ aż do ukończenia dziesiątego roku życia nikt na dworze nie inwestował w jego edukację. Najprawdopodobniej wykształcenie Marii Antoniny również pozostawiało wiele do życzenia. Niemniej przyszła królowa mówiła po francusku, ponieważ znajomość tego języka była wówczas czymś naturalnym na monarszych dworach. Lecz pisać po francusku niestety już nie potrafiła. Nie posiadała też żadnej ogłady ani choćby tylko najskromniejszej wiedzy o literaturze czy kulturze państwa, na którego tronie miała wkrótce zasiąść. Jej rola polegać miała na byciu jedynie posłuszną żoną i matką królewskich dzieci. Na szczęście to zadanie wykonała bezbłędnie.

Trzeba wiedzieć, że para królewska nie cieszyła się popularnością. Dokonywane przez Ludwika XVI reformy finansów były na wskroś chybione. Jak już wspomniałam wyżej, Marii Antoninie przypięto etykietkę „Madame Deficyt”, co odnosiło się właśnie do stanu finansowego państwa. Było to określenie bardzo niesprawiedliwe, ponieważ deficyt budżetowy wcale nie był spowodowany rozrzutnością królowej, lecz prowadzeniem długotrwałych wojen, które w efekcie nie przynosiły żadnych zdobyczy terytorialnych czy gospodarczych.

Maria Antonina przed żołnierzami rewolucji
Autor obrazu: Oscar Rex (1857-1929)
Marii Antoninie zarzucano także rozwiązłość. Czy faktycznie królowa prowadziła się niemoralnie? Czy praktykowała relacje na tle seksualnym z przyjaciółmi obojga płci? Jak dużą część budżetu Francji pochłaniały wydatki jej dworu? Jedno jest pewne. Była przeciętną kobietą w porównaniu z damami, które w tamtym okresie zasiadały na tronach innych państw. Tamte znacznie przewyższały ją mądrością, talentami politycznymi czy siłą charakteru. Niemniej jednak, to właśnie Marii Antoninie historia wyznaczyła wielką rolę do odegrania. Choć była pospolitą królową i żoną pospolitego króla, zapisała się na kartach historii bardzo mocno. A punktem kulminacyjnym jej ziemskiej egzystencji okazał się szafot.

Może dziwić fakt, że Francuzi, którzy w 1793 roku obcięli jej głowę, którą potem – ociekającą krwią – kat z dumą prezentował rozszalałemu tłumowi, obecnie traktują Marię Antoninę jako swego rodzaju dobro narodowe. Kiedy w 2006 roku Sofia Coppola zrobiła film, w którym w dość swobodny sposób ukazano historię życia królowej, wówczas Francuzi nie zostawili przysłowiowej suchej nitki na tej amerykańskiej reżyserce. Pewne jest, że jeszcze dzisiaj na Marii Antoninie można doskonale zarobić. Dyrekcja pałacu wersalskiego sprzedaje bowiem perfumy, których receptura wzorowana jest na oryginalnym pachnidle królowej. Ta unikatowa receptura zachowała się i dzięki temu wiadomo, że Maria Antonina rozsiewała wokół siebie zapach róż, irysów, kwiatu pomarańczy oraz jaśminu, a to wszystko połączone było z wonią piżma i drzewa sandałowego. Tak więc perfumy o nazwie Ślad Królowej wyceniono na 350 euro za flakonik, natomiast osiem tysięcy euro kosztuje wersja luksusowa w kryształowym flakoniku! Przyznacie, że sporo, ale znawcy tematu twierdzą, że cena jest adekwatna do osoby, która zapachy te wokół siebie roztaczała, ponieważ Maria Antonina wciąż uchodzi za uosobienie dobrobytu i demoralizującej rozrzutności. 

Maria Antonina była najmłodszą córką i przedostatnim – z szesnastu – dzieckiem cesarzowej Austrii – Marii Teresy Habsburg. Była niezwykle rozpieszczana, potrafiła okręcić sobie wokół palca guwernantki, zaś matka nie za bardzo dysponowała czasem, aby móc zapewnić swojej córce odpowiednią edukację. Tak więc Maria Antonina nie potrafiła zbyt dobrze pisać nawet po niemiecku, nie mówiąc już o języku francuskim. Ortografię również traktowała z królewskim lekceważeniem, natomiast o historii i literaturze w ogóle nie było mowy. Nawet z grą na klawesynie radziła sobie bardzo kiepsko, pomimo że posiadała zdolności muzyczne. Arcyksiężniczce korepetycji w tym zakresie udzielał sam Christoph Willibald Ritter von Gluck (1714-1787). W momencie, gdy okazało się, że Maria Antonina ma zostać królową Francji i tym samym przypieczętować bardzo ważne przymierze pomiędzy Austrią a Francją, zaczęto w ekspresowym tempie przysposabiać płochą pannę do roli monarchini. Do Wiednia przybył wówczas przysłany przez arcybiskupa Orleanu ksiądz Vermond, który również miał zająć się edukacją narzeczonej francuskiego delfina. Duchowny tak oto pisał, komentując umiejętności Marii Antoniny:

„Więcej ma ona rozumu, niż przypuszczano dotąd, lecz niestety nie przyzwyczajono jej do dwunastego roku życia do żadnej koncentracji. Jej lenistwo i duża doza lekkomyślności utrudniły mi nauczanie. W ciągu sześciu tygodni wtajemniczyłem ją w zarysy literatury pięknej: wykłady pojmowała dobrze, sądy wydawała trafne, lecz nie mogłem jej nakłonić do głębszego wniknięcia w omawiany przedmiot; jakkolwiek czułem, że miałaby do tego zdolności.”

Jak pokazała historia, przez następne dwadzieścia lat Maria Antonina niewiele się zmieniła. Początkowo te wady nie wydawały się zbyt poważne. Istotne natomiast jest, że królowa dobrze się prezentowała.

A teraz przejdźmy już do samej książki. Tajemny dziennik Marii Antoniny nie jest bynajmniej swego rodzaju dokumentem historycznym, w którym tragiczna królowa Francji opisywała swoje życie. Tak więc sięgając po tę lekturę nie należy nastawiać się na poznanie prawdy historycznej, ponieważ Carolly Erickson posłużyła się tutaj fikcją literacką popartą prawdziwymi wydarzeniami. W powieści pojawia się szereg postaci, które powstały w wyobraźni Autorki i które mieszają się bohaterami stricte historycznymi.

Ludwik XVI Burbon (1754-1793)
portret pochodzi z roku 1788
Autor: Antoine-François Callet (1741-1823)
Marię Antoninę poznajemy, gdy ta czeka na egzekucję zamknięta w więzieniu Conciergerie, choć dziennik tak naprawdę pisany jest na bieżąco od momentu, w którym przyszła królowa dowiaduje się, że już niedługo pojedzie do Francji, aby poślubić Ludwika Augusta. Jej uczucia w tej kwestii są mieszane. Jest stosunkowo młoda i nie wie, z czym może się tam spotkać. Przeraża ją też samo małżeństwo. Nie ma doświadczenia w kontaktach damsko-męskich. Pragnie dowiedzieć się wszelkimi sposobami, jakie relacje zachodzą pomiędzy małżonkami, kiedy już zamkną się za nimi drzwi alkowy. Może to się wydawać w pewien sposób śmieszne, ale taka właśnie jest powieściowa Maria Antonina. Oprócz tego widzimy również jej ogromny ból i cierpienie po stracie ukochanej siostry. Starszy brat – przyszły cesarz Austrii – jest bezkompromisowy. Niczego nie owija w bawełnę. Wykłada sprawy prosto z mostu, nie bacząc na to, jakie wrażenie zrobi na swoim rozmówcy.

Kiedy Maria Antonina pojawia się we Francji, nie czuje się zbyt dobrze w nowym środowisku. Tęskni za rodziną, a szczególnie za matką. Ale z drugiej strony wie, że nie może sprzeciwić się postanowieniu rodziny i musi włożyć na głowę koronę Francji i tym samym rozpocząć nowe życie u boku nieporadnego delfina. Z kolei Ludwik broni się przed tronem jak tylko może. Boi się odpowiedzialności. Nie chce rządzić tak wielkim państwem. Po śmierci dziadka wpada wręcz w depresję, którą próbuje zwalczyć, jedząc… ciastka.

Relacje pomiędzy królewskimi małżonkami nie należą do najłatwiejszych, ale Maria Antonina nie poddaje się. To wszystko oczywiście opisuje w wielkiej tajemnicy w swoim dzienniku, gdyż chce, aby po jej śmierci zapiski te trafiły do rąk jej dzieci. Oczywiście jeszcze wtedy nie ma najmniejszego pojęcia, jaki los ją czeka. Jest pewna, że doczeka starości i będzie mogła tulić w ramionach swoje wnuki. Autorka Marię Antoninę przedstawia przede wszystkim jako opiekuńczą matkę, natomiast dla swojego męża jest ona oddaną przyjaciółką. Z kolei miłości królowa szuka poza małżeńskim łożem. Ten pozamałżeński romans stawia Marię Antonię na pozycji rozpustnej kobiety, ale jednocześnie widać jak ważna w jej życiu jest miłość i poczucie, że może kochać, a ta miłość jest odwzajemniona. 

Generalnie książka jest dobra, niemniej początkowo może wydawać się nieco nudna. Polskie tłumaczenie nie porywa dynamizmem. Akcja zaczyna przyspieszać dopiero w chwili, gdy na ulicach Paryża zaczynają się zamieszki, tłumy ludzi buntują się przeciwko królowi i jego małżonce, czyli rozpoczyna się Wielka Rewolucja Francuska. Tej książki na pewno nie należy traktować jak biografii Marii Antoniny, ponieważ istnieje prawdopodobieństwo, że na potrzeby powieści niektóre fakty zostały przez Autorkę zmodyfikowane.

Wydaje mi się, że Carolly Erickson z pewnego rodzaju sympatią podeszła do postaci królowej Francji. Ukazuje ją jako kobietę, która ma swoje potrzeby i nie są jej obce typowe ludzkie uczucia. To taka pospolita kobieta, jak twierdzą historycy. Kobieta, która być może nie powinna była w ogóle zasiąść na francuskim tronie, szczególnie w tak trudnych czasach dla ówczesnej Francji. 






sobota, 12 kwietnia 2014

Katie Flynn – “Polly’s Angel”














Wydawnictwo: ARROW BOOKS Ltd
Londyn 2000






Katie Flynn znana również jako Judith Saxton urodziła się w 1936 roku w Norwich (Anglia), i tam też uczęszczała do żeńskiej szkoły średniej. Była tam bardzo szczęśliwa, choć niczym szczególnym nie wyróżniała się spośród swoich rówieśników. Koleżanki i koledzy wciąż pamiętają jej opowiadania, które pisała seriami, zostawiając je potem na swoim biurku. Robiła to po to, aby mogły powędrować do osób, które być może zainteresowałyby się jej twórczością. Swój pierwszy wiersz Katie Flynn napisała w wieku ośmiu lat. Wiersz ten został opublikowany, a sukces, jaki mała Katie wówczas odniosła, znacząco przyczynił się do tego, że zaczęła pisać „na poważnie”. Pisała w każdej wolnej chwili, głównie wtedy, gdy nie była zajęta nauką czy jazdą konną lub graniem w tenisa. Nigdy nie wierzyła w to, że jej teksty zostaną opublikowane. Sukces, który odniosła jako dziecko, traktowała jak swego rodzaju życiowy epizod. Autorka pisała nawet wtedy, kiedy wzięła ślub i urodziła dzieci.

Gdy Katie Flynn wyszła za mąż, wówczas wraz z mężem wyprowadziła się z Norfolk i zamieszkała w North West. Pisarka jest matką dwóch synów i dwóch córek. Dzieci bardzo szybko zdały sobie sprawę z tego, że w momencie, kiedy matka zajęta jest pisaniem, mogą prosić o wszystko i zawsze uzyskają jej zgodę. Zdarzały się wręcz sytuacje, kiedy pytały: „Mamo, mogę zabrać kota do szkoły?”

Aby kupić swoją pierwszą maszynę do pisania, Katie Flynn sprzątała biura, pisała krótkie opowiadania, artykuły oraz przeprowadzała wywiady dla stacji radiowych i czasopism. Cierpiała wówczas na depresję poporodową i nie potrafiła odnaleźć się w nowym miejscu po przeprowadzce z Norfolk. I wtedy jej mąż – Brian – zobaczył w lokalnej bibliotece ogłoszenie dotyczące Klubu Pisarzy. Zadzwonił do kierownika biblioteki i zapisał Katie do tegoż klubu. To było to, czego potrzebowała. Sama Autorka wspomina, że było tam wspaniale i bardzo profesjonalnie. Na spotkaniach podkreślano, że autorzy powinni uczyć się zasad rynku wydawniczego. Powinni też chcieć sprzedawać swoją pracę, zamiast pisać jedynie dla własnego zadowolenia. Tak więc Katie coś tam naskrobała z myślą, że mogłaby ten tekst sprzedać, a mając na wychowaniu dzieci, naprawdę potrzebowała pieniędzy. Kiedy w roku 1971 wybuchł strajk na poczcie, wówczas Autorka nie mogła ani wysłać swoich tekstów do magazynów, z którymi współpracowała, ani też nie była w stanie zrealizować czeków. I wtedy jeden z przyjaciół stwierdził, że przecież Katie może napisać książkę, którą ktoś wyda! Tak więc zrobiła to i ku jej ogromnemu zdziwieniu powieść została opublikowana. Od tej pory Katie Flynn zaczęła pisać sagi rodzinne, powieści współczesne oraz wszystko to, czego zażądali od niej wydawcy. I tak oto Autorka napisała około dziewięćdziesięciu książek, które wydała pod różnymi pseudonimami.

Rzadko zdarza się, abym do recenzji jakiejkolwiek książki wtrącała choćby tylko skróconą biografię jej autora. W przypadku Polly’s Angel („Anioł Polly” – w wolnym tłumaczeniu – przyp. tłum.) zrobiłam wyjątek, ale tylko dlatego, ponieważ Katie Flynn jest w Polsce autorką zupełnie nieznaną. Jak do tej pory nie wydano żadnej jej książki, choć – jak wspomniałam powyżej – opublikowała ich około dziewięćdziesięciu. Miejmy nadzieję, że kiedyś jakiś wydawca jednak pokusi się o zakup praw autorskich do którejś z powieści Katie Flynn, bo przecież w naszym kraju nie brak wielbicieli sag rodzinnych.

Polly’s Angel to powieść, której akcja rozpoczyna się w 1936 roku. W Dublinie mieszka rodzina O’Brady. Wszyscy jej członkowie bardzo się kochają. Mają piękny dom, wokół którego roztacza się równie piękny krajobraz. Żyje im się całkiem dobrze. W Dublinie przebywa troje dzieci państwa O’Brady. Natomiast dwaj dorośli synowie zdążyli już założyć swoje własne rodziny i teraz mieszkają poza domem. Jeden z nich – Martin – mieszka w Liverpoolu, zaś drugi – Brogan – w Stanach Zjednoczonych. Ten ostatni wyjechał tam z żoną i pewną sierotą, która wychowywała się w domu dziecka, gdzie pracowała jego małżonka – Sara. Potem Broganowi i Sarze urodził się syn i wówczas Grace została jego nianią. Jedną z pociech starszych państwa O’Brady jest Polly. Kiedy ją poznajemy, dziewczynka ma jakieś dziesięć może jedenaście lat. Jest bardzo ładna, inteligentna i wygląda na to, że wyrośnie z niej piękna i rozsądna kobieta. Pomimo że kocha wszystkich swoich braci, to jednak najbliższa więź łączy ją z Ivanem. Być może dzieje się tak dlatego, że obydwoje są w podobnym wieku. Polly ma też przyjaciela. To nieco starszy od niej Tad Donoghue. Chłopak pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny. Z jednej strony w domu się nie przelewa, a z drugiej przemoc domowa ma się bardzo dobrze. Do tego dochodzi jeszcze problem alkoholizmu. Tad nie jest też błyskotliwym uczniem. Jego ortografia pozostawia wiele do życzenia, o czym Polly kiedyś mu przypomni. Wydaje się zatem, że bardzo wiele ich różni. Pochodzą z różnych środowisk, a jednak mimo to bardzo się lubią.

Pewnego dnia życie rodziny O’Brady diametralnie się zmienia. Pana O’Brady dopada udar mózgu i w konsekwencji mężczyzna traci zdrowie. Jego stan jest na tyle ciężki, że trzeba przewieźć go do szpitala w Liverpoolu. I tak oto cała rodzina zmuszona jest do przeprowadzki. Na szczęście nie jadą w ciemno. Jak wiadomo, syn – Martin – mieszka w Liverpoolu wraz z żoną, która nie wzbudza zbytniej sympatii pozostałych członków rodziny. Niemniej, sytuacja jest na tyle trudna, że nikt tak naprawdę nie patrzy na wzajemne niechęci. Bliscy pragną być z Peaderem. Od tej pory również życie małej Polly zaczyna się zmieniać. Musi zaaklimatyzować się w nowym miejscu, w czym bardzo pomagają jej listy, które wymienia ze swoim przyjacielem z Dublina – Tadem. Niemniej, po jakimś czasie w życiu nastoletniej Polly pojawia się niejaki Sunny Andersen. Chłopak jest starszy i jeszcze do tego nieziemsko przystojny, więc nie dziwi fakt, że nasza Polly traci dla niego głowę. Wydaje się, że stopniowo zapomina o chłopcu z Dublina. Czy ta rodząca się pomiędzy młodymi miłość ma szanse na przetrwanie? Który z chłopców jest tym właściwym? A może czas i zbliżające się niespokojne wojenne dni wszystko zmienią?

Tak więc nadchodzi rok 1939. Polly O’Brady podejmuje pracę w sklepie. Z kolei w Dublinie jej przyjaciel – Tad – zasila szeregi lotnictwa, zaś Sunny Andersen zaciąga się do marynarki wojennej. W końcu i Polly decyduje się na czynny udział w wojnie. Uważa, że jest już na tyle dorosła, aby spokojnie móc pracować na rzecz państwa. Irlandia stoi jak gdyby z boku działań wojennych, w związku z tym Polly usiłuje przekonać matkę, aby ta zabrała Peadera z powrotem do Dublina. Na Liverpool spadają śmiercionośne bomby. Rodzina O’Brady jest w ogromnym niebezpieczeństwie…

Polly’s Angel to typowa saga rodzinna, choć tych pokoleń rodziny O’Brady nie ma w niej zbyt dużo. Tak naprawdę akcja kręci się wokół rodziców Polly i jej rodzeństwa. Większą część fabuły stanowi druga wojna światowa i życie młodych ludzi, którym przyszło walczyć z wrogiem. Udar mózgu Peadera to nie jedyna tragedia, jaka dotyka tę irlandzką familię. Poza tym pojawia się też pewna tajemnica, którą skrywano przez lata, panicznie bojąc się jej ujawnienia. Jest też pewien anioł, który widnieje w tytule powieści. On nie jest tutaj przypadkowy. Kiedy Polly jest małą dziewczynką, jej Anioł Stróż jest bardzo zapracowany. Czy tak będzie też w momencie, gdy dziewczyna dorośnie i stanie się kobietą zdolną do poważnych uczuć i samodzielnego życia? Jaką rolę odegra w jej życiu ta nieziemska istota? I czy ona naprawdę istnieje, czy może to tylko wyobraźnia Polly płata figle?

Jaką zatem bohaterką jest nasza Polly? Przyznam, że wielokrotnie mnie denerwowała. Tak naprawdę sama nie wie czego chce. Odniosłam wrażenie, że bawi się swoimi dwoma adoratorami. W jednym jest zakochana, zaś drugiego traktuje jak koło ratunkowe. Rodzice wychowywali ją w poszanowaniu religii katolickiej, która jest dla niej bardzo ważna. Ale z drugiej strony rozpieszczali ją chyba znacznie bardziej niż pozostałe dzieci, więc można zrozumieć zachowanie Polly, która czasami uważa, że ma prawo pogrywać sobie z innymi bez ponoszenia negatywnych konsekwencji z tego tytułu.

Ta powieść to także historia o przyjaźni. Przyjaźni, która została poddana ogromnym próbom. Mam tutaj na myśli nie tylko przyjaźń pomiędzy Polly a Tadem, ale także te relacje, które zawiązują się między młodymi ludźmi w trudnych wojennych czasach. Bo przecież Polly pracuje na rzecz państwa i w swojej organizacji spotyka inne osoby w tym samym wieku. Chodzi tu głównie o młode kobiety wywierające na nią spory wpływ i mające zgoła odmienne poglądy na życie niż nasza dobrze wychowana bohaterka pochodząca z katolickiej rodziny i kierująca się pewnymi zasadami moralnymi. To samo dotyczy też innych bohaterów powieści. 

Komu zatem mogę polecić tę książkę? Przede wszystkim osobom lubiącym sagi rodzinne i powieści, których akcja toczy się w czasie drugiej wojny światowej. To jest naprawdę specyficzny klimat, więc nie każdy za nim przepada. Poza tym, książka wydana jest jedynie w języku angielskim, a to też może być dla niektórych spore utrudnienie, bo nie każdy w Polsce posługuje się tym językiem na tyle dobrze, aby mógł odważyć się sięgnąć po Polly’s Angel. Z drugiej strony jednak, żyjemy w takich czasach, gdzie władanie językiem angielskim przez innych już nikogo nie zdumiewa ani tym bardziej nie dziwi. Tak więc moim zdaniem, ta książka może być doskonałą lekturą dla tych, którzy chcą pogłębić swoją znajomość angielskiego. Bo musicie wiedzieć, że podczas nauki jakiegokolwiek języka konieczne jest, aby dużo czytać właśnie w tym języku. I nie ma tutaj znaczenia czy coś nam się podoba, czy nie. Po prostu trzeba czytać i starać się jak najwięcej z tego zrozumieć! A kiedy już opanujemy język docelowy na tyle dobrze, że nie będzie nam sprawiał większych kłopotów, wówczas możemy pogrymasić przy doborze lektur. Pamiętam, że kiedy stawiałam swoje pierwsze kroki w nauce angielskiego, tak właśnie robiłam. Czytałam wszystko, co nawinęło mi się pod rękę, byle tylko było napisane w języku angielskim. I chyba nigdy nie zapomnę, jak ogromną frajdę sprawiała mi świadomość, że rozumiem coraz więcej z tego, co czytam.

Polly’s Angel to naprawdę bardzo przyjemna lektura, natomiast brytyjski wydawca Katie Flynn porównuje z Josephine Cox znaną też jako Jane Brindle, której książki można spotkać w polskim tłumaczeniu. To może być pewnego rodzaju wskazówka dla tych, którzy chcieliby poznać klimat powieści Katie Flynn, a nie mają możliwości sięgnięcia na przykład po Polly’s Angel.