środa, 31 grudnia 2014

Koniec roku i co dalej?








Koniec każdego roku to z reguły czas podsumowań, robienia planów i przyrzekanie sobie i innym, że w nadchodzącym roku już na pewno zrobimy to, czego nie udało nam się dokonać podczas minionych dwunastu miesięcy. Jak wiadomo, takie podsumowania towarzyszą praktycznie każdej dziedzinie życia. Bycie blogerem – szczególnie książkowym – również zmusza do zrobienia bilansu i podliczenia „zysków” i „strat”. Dotyczy to przede wszystkim książek, które autor/autorka danego bloga przeczytał(a) w tym konkretnym mijającym roku. Nawet, jeśli ów bloger nie robi tego co miesiąc (jak ja), to z końcem roku wypada jakoś ten upływający czas podsumować. Ponieważ podsumowanie oznacza, że coś się kończy, nie jestem zwolenniczką robienia takich bilansów. Dlatego postaram się napisać krótko i na temat.

Książki...

Zacznę może od tego, że w 2014 roku przeczytałam 114 książek, z czego na blogu omówiłam 112 z nich. O pozostałych dwóch opowiem już po Nowym Roku. Wśród tych powieści przewagę stanowiła literatura obca, czyli konkretnie mówiąc literatura amerykańska, brytyjska i niemiecka. Były też inne, lecz w znacznie mniejszej ilości. Jeśli chodzi o nasze rodzime podwórko, to sięgałam głównie po powieści historyczne i klasykę, jak na przykład cykl Piastowski Karola Bunscha. Wyjątkowo rzadko brałam się za polską prozę obyczajową, a jeśli już to robiłam, to tylko dlatego, że autorzy tych książek nie byli mi obcy i wiedziałam, czego mogę spodziewać się po ich powieściach. Na tym polu unikałam eksperymentów.

Nie chciałabym żadnej z książek jakoś specjalnie wyróżniać, bo nie chodzi mi o to, żeby robić na blogu plebiscyt. Poza tym tak się szczęśliwie złożyło, że w 2014 roku nie przeczytałam ani jednej powieści, która pretendowałaby do miana totalnego gniota. Takich książek po prostu nie było, choć nie mogę stwierdzić, że wszystkie były na równym, wysokim poziomie. Były lepsze i gorsze, ale każdą z nich naprawdę dało się czytać bez większych problemów. Oczywiście dominowała historia. Chyba najwięcej było tych, które wyszły spod pióra Iny Lorentz.

Tak sobie myślę, że największe wrażenie (a wręcz piorunujące!) zrobiły na mnie dwie książki. Pierwsza z nich to Korona śniegu i krwi autorstwa Elżbiety Cherezińskiej, i oczywiście Damy złotego wieku Kamila Janickiego. Tej drugiej z chęcią przyznałabym miano Książki Roku 2014! W mojej ocenie Kamil Janicki dokonał wręcz cudu, przenosząc czytelnika w czasy Jagiellonów. Naprawdę doskonała robota, panie Kamilu! Były też dwie trylogie, które czytałam jednym tchem. Pierwsza z nich to Trylogia rzymska Miki Waltariego, natomiast drugą jest Znamię lwa autorstwa Francine Rivers (czytałam po raz drugi!).

Jeśli chodzi o powieść obyczajową z historią w tle, to przyznam, że do dziś nie mogę zapomnieć książki Laili El Omari zatytułowanej Monsunowe dni. To naprawdę wspaniała powieść, której akcja rozgrywa się w dziewiętnastowiecznych Indiach, a gdzieś w tle unosi się aromatyczny zapach herbaty. Nie zawaham się stwierdzić, że jest to najpiękniejszy romans historyczny, jaki kiedykolwiek czytałam. W dodatku napisany z ogromnym rozmachem.

To tyle, jeśli chodzi o wyróżnienia, ponieważ tak, jak napisałam wyżej, nie chcę uprawiać na blogu jakichś plebiscytów. Wszystkie książki miały w sobie to „coś”, co przykuwało uwagę, nawet jeżeli nie zostały napisane perfekcyjnie pod każdym względem.

Wywiady...

W 2014 roku przeprowadziłam 11 wywiadów, z czego 8 to rozmowy z autorami anglojęzycznymi. Z drugiej strony można powiedzieć, że tych wywiadów z obcymi pisarzami było 9, ponieważ Ewa Stachniak, która była moim gościem w maju, tworzy w języku angielskim, a jej powieści historyczne są tłumaczone na język polski. Myślę, że dla mnie osobiście takim wywiadem roku okazała się czerwcowa rozmowa z C.W. Gortnerem, która miała miejsce tuż po jego wizycie w Polsce, gdzie pisarz promował swoją powieść zatytułowaną Przysięga królowej. Historia Izabeli Kastylijskiej. Autor odwiedził nasz kraj na zaproszenie wydawnictwa ZNAK. Bardzo ważnym dla mnie wywiadem był też ten z Diane Chamberlain, z którą rozmawiałam w kwietniu. Niezwykle „smaczna” rozmowa miała natomiast miejsce w lutym, a moim gościem była wówczas Nicky Pellegrino. Autorka do fabuły swoich powieści przemyca mnóstwo kulinarnych rarytasów, co sprawia, że jej książki naprawdę doskonale smakują.

Plany…

A co zatem czeka W Krainie Czytania i Historii w przyszłym roku? Otóż, definitywnie żegnam się z cyklem Literat Miesiąca, co wcale nie oznacza, że nie będzie w ogóle wywiadów. Rozmawiać z autorami jak najbardziej zamierzam, ale nie chcę w tym temacie ograniczać ani siebie, ani pisarzy. Do tej pory wywiady ukazywały się pod konkretną datą, co czasami przyprawiało albo mnie, albo autorów o szybsze bicie serca i wzrost ciśnienia, bo trzeba było zdążyć w terminie. Teraz będzie znacznie spokojniej. Możliwe też, że tych rozmów będzie więcej niż poprzednio. Oczywiście nadal planuję „wyruszyć” za ocean albo nad Tamizę (a może na zielone pola Irlandii?), żeby właśnie tam przeprowadzić jakiś ciekawy wywiad.

W przyszłym roku będzie także dużo historii. Z tego na pewno nie zrezygnuję, ponieważ jest to moja pasja od najmłodszych lat. Zdaję sobie jednak sprawę, że historia trafia tylko do nielicznej grupy osób. To zainteresowanie wyraźnie widać w komentarzach pod moimi postami.

Będzie też nowość! Wszyscy wielbiciele amerykańskiej i brytyjskiej klasyki z XIX i pierwszej połowy XX wieku mogą już zacierać ręce. Planuję bowiem nieregularny cykl dotyczący tekstów literackich pochodzących właśnie z tamtego okresu. Uwaga! To nie będą ani recenzje książek, ani artykuły! Na razie jednak niczego nie zdradzam. Niech to będzie niespodzianka. Mogę powiedzieć tylko tyle, że chcę połączyć bloga ze swoją pracą zawodową. Po prostu nie chcę stać w miejscu i pisać jedynie o książkach. Chcę się rozwijać!

Niektórzy zapewne wiedzą, że jakiś czas temu otrzymałam propozycję przejścia do anglojęzycznej blogosfery literackiej. Na chwilę obecną sprawa wciąż jest otwarta i kto wie, czy w przyszłym roku nie zacznę pisać również po angielsku dla znacznie szerszego grona czytelników, niż robię to teraz. Bo musicie wiedzieć, że ja już po angielsku piszę, ale moje teksty – jak na razie – nie są dostępne w sieci.

Miało być krótko, a ja jak zwykle się rozpisałam. Na koniec chciałabym jeszcze podziękować wszystkim, którzy spędzili ze mną ten rok, czy tu na blogu, czy na Facebooku. Dziękuję Czytelnikom komentującym i tym anonimowym, czyli takim, którzy czytają to, co piszę, ale nie komentują. Wiem, że tacy są. Jest ich nawet więcej, niż tych, którzy zostawiają po sobie ślad.






A teraz zapraszam Was do przeczytania moich odpowiedzi na pytania dwóch blogowych koleżanek, które kilka tygodni temu nominowały mnie do Liebster Blog Award.


Pytania od autorki bloga Notatnik Kaye


Czy prowadzenie bloga zmieniło w jakikolwiek sposób Twoje nawyki lub preferencje czytelnicze?

Raczej nie. Odkąd pamiętam, zawsze interesowała mnie literatura historyczna i obyczajowa. Od czasu do czasu sięgałam też po thrillery i kryminały, tak jak teraz. Niemniej, kiedy blogowałam na platformie Blox, wówczas pisałam pod orientacyjny gust czytelnika i sięgałam po książki, które wydawały mi się trendy. Robiłam to po to, żeby zainteresować nimi tych, którzy mnie odwiedzają. To był taki chwyt, dzięki któremu chciałam zdobyć czytelników. Po jakimś czasie zdałam sobie jednak sprawę, że jeśli ktoś będzie miał ochotę czytać to, o czym piszę, to po prostu będzie to robił i niepotrzebny jest w tym celu żaden magnes. W końcu blogowanie ma być przyjemnością, zaś nie ograniczeniem i pisaniem o tym, co podoba się innym. Dlatego teraz sięgam po literaturę, która interesuje tylko mnie.

Co najbardziej lubisz w blogowaniu o książkach?

Zapewne moja odpowiedź Was zdziwi, ale tym, co najbardziej lubię w blogowaniu, jest przede wszystkim pisanie o historii; szukanie informacji na temat postaci historycznych, które pojawiły się na kartach danej powieści; analizowanie stanu emocjonalnego bohaterów. Natomiast wystawianie opinii książkom już mnie nie bawi, tak jak kiedyś, gdy pisałam na platformie Blox. W związku z tym po przejściu na Bloggera odeszłam od wystawiania ocen punktowych poszczególnym książkom, ponieważ uznałam, że nie są one faktycznym odzwierciedleniem wartości danej lektury. Nie chcę też aby mój blog kojarzony był z blogiem recenzenckim, ponieważ ja o książkach (literaturze) opowiadam, ale ich (jej) nie recenzuję!

Czego najbardziej nie lubisz w książkowej blogosferze?

Chyba jak większość blogerów, nie lubię tych ciągłych afer, w które wdają się nie tylko inni blogerzy, ale ostatnio także autorzy książek. Nienawidzę tego! Niech każdy zajmie się własnym podwórkiem, zamiast szukać sensacji u innych i wytykać im błędy. Nikt nie jest doskonały i o tym należałoby pamiętać. Kiedy zauważę na blogu, który odwiedzałam post, gdzie autor/autorka ewidentnie zachęca czytelników do „znęcania” się nad innymi blogerami poprzez wytykanie im błędów, a wręcz ich wyśmiewanie i wyszydzanie, wówczas taki blog automatycznie znika z moich zakładek, i więcej tam nie zaglądam.

Jakie trzy książki, od których lektury trudno było Ci się oderwać, mogłabyś polecić?

Tylko trzy? Będzie trudno, ale spróbuję. Na pewno były to powieści/książki historyczne, czyli Laila El Omari – Monsunowe dni, Renata Czarnecka – Królowa w kolorze karminu, i ostatnio Kamil Janicki – Damy złotego wieku. Zaznaczam jednak, że tych powieści było znacznie więcej.

Jaka jest Twoja ulubiona sentencja o książkach/czytaniu?

To ta, którą umieściłam na blogu jako motto: Książka to mędrzec łagodny i pełen słodyczy, który puste życie napełnia światłem, a puste serca wzruszeniem; miłości dodaje skrzydeł, a trudowi ujmuje ciężaru; w martwotę domu wprowadza życie, a życiu nadaje sens. Autorem jest Kornel Makuszyński.

Jakiego rodzaju książek raczej nie czytasz i dlaczego?

Generalnie nie czytam typowej fantastyki, choć czasami zdarza mi się przeczytać jakąś powieść historyczną z elementami literatury fantasy, jak na przykład Korona śniegu i krwi autorstwa Elżbiety Cherezińskiej. A nie czytam, bo lubię, kiedy bohaterowie powieści są autentyczni, zaś nie gdy są to jakieś dziwaczne stwory z innego świata, jak wampiry czy wilkołaki. Tak więc fantastyka owszem, ale tylko taka, która ma coś wspólnego z naszymi realiami. Natomiast w ogóle nie czytam wulgarnych erotyków w klimacie osławionego „Greya”. Dlaczego? Bo są wulgarne, po prostu. Nie oznacza to jednak, że jestem przeciwna erotyce w literaturze. O, nie! Ona powinna się tam znaleźć, ale autorzy powinni też wiedzieć, że wprowadzenie do książki sceny łóżkowej, która nie będzie śmieszna albo nie będzie zniesmaczać czytelnika, jest bardzo trudne. Do takich scen trzeba mieć naprawdę talent, żeby móc je dobrze napisać. Niestety, nie każdy autor to potrafi. 

Czy zdarza Ci się kupować kilka wydań tej samej książki? Jeśli tak, dlaczego?

Nie. A jeśli już mam kilka wydań tej samej książki, jak na przykład Tajemniczy ogród, to tylko dlatego, że ktoś mi ją dał w prezencie albo zwyczajnie uratowałam tę książkę przed wyrzuceniem jej na makulaturę. W takiej sytuacji to ja mogę zrobić komuś prezent, dzieląc się egzemplarzami.

Ukochana książka z dzieciństwa to…?

Tylko jedna? Bez wątpienia Alexandre Dumas (ojciec) – Trzej muszkieterowie i kolejne tomy o muszkieterach.

Jaki jest Twój czytelniczy „wyrzut sumienia”, czyli książka, którą wypada znać, a Ty jej jeszcze nie czytałaś?

Nie mam wyrzutów sumienia. Może inaczej. Są książki – szczególnie klasyczne – które chciałabym przeczytać, ale nie pod presją. Do takich pozycji należy między innymi proza Thomasa Hardy’ego.

Jaką książkę teraz czytasz?

Miasto Odkupienia Josepha O’Connora. Wiedzieliście, że autor jest bratem słynnej irlandzkiej piosenkarki – Sinead O’Connor? Ja nie wiedziałam. Natomiast jeśli chodzi o samą książkę, to jest to powieść epicka, w której pisarz przedstawia naprawdę dramatyczny obraz Ameryki po wojnie secesyjnej. Książka dość trudna w odbiorze, w której narracja O’Connora przeplata się z autentycznymi materiałami źródłowymi pochodzącymi z okresu, kiedy rozgrywa się akcja powieści.

Która z adaptacji filmowych dzieła literackiego Cię zawiodła i dlaczego?

Jeśli chodzi o adaptacje dzieł klasycznych, to raczej nie przypominam sobie, żebym była nimi rozczarowana w jakikolwiek sposób. Natomiast pamiętam, że zawiodła mnie i to bardzo Szkoła uczuć, która powstała w oparciu o Jesienną miłość autorstwa Nicholasa Sparksa. Dlatego nie rozumiem zachwytów tą ekranizacją. Możliwe, że wynika to z tego, iż ci, którzy oglądali film, nie czytali nigdy książki. Film sam w sobie nie jest zły, ale w porównaniu z powieścią jest totalną porażką. Ta adaptacja zawiodła mnie z jednego prostego powodu. Otóż, oprócz wątku głównego, czyli nieuleczalnej choroby głównej bohaterki, nie znalazłam w tym filmie żadnych innych elementów, które pokrywałyby się z tym, co wyczytałam w książce. 


***********

Pytania Magdaleny Jastrzębskiej – autorki książek biograficznych.
Autorka prowadzi również bloga – O biografiach i innych drobiazgach



Czy planując świąteczne prezenty, wiesz już, ile kupisz książek (jako podarunki dla rodziny czy przyjaciół)?

Nigdy nie kupuję książek swoim bliskim, którzy zachłannie czytają. Robię to tylko wtedy, gdy mam dokładne wytyczne jeśli chodzi o prezent. Dlaczego? Bo paradoksalnie wydaje mi się, że najgorszym prezentem dla mola książkowego jest właśnie… książka. Po pierwsze, obdarowywany może już ją mieć. Po drugie, może nie być w jego guście. Po trzecie, mógł już ją czytać. Dlatego molowi książkowemu zazwyczaj kupuję coś innego.

Czy przeczytałaś „Pana Tadeusza” od przysłowiowej "od deski do deski"?

Nigdy nie przeczytałam całej epopei. Nauczyłam się jedynie na pamięć Inwokacji i jakiegoś innego dowolnego fragmentu, bo tak kazał polonista. Zapewne Adam w tym momencie w grobie się przewraca, ale cóż poradzić? Nie zawsze człowiek jest w stanie przeczytać jakiś utwór, i mam nadzieję, że Adaś to rozumie.  

Jak reagujesz na książkę, którą określono mianem „bestseller”? Raczej ostrożnie czy poszukujesz, by natychmiast przeczytać?

Jak to mówią: reklama dźwignią handlu. Tak więc rozumiem wydawców i handlowców, którzy krzyczą, że na rynku ukazał się kolejny bestseller. A jeszcze, gdy książka wyszła spod pióra znanego pisarza, to już w ogóle musi być hit. Ja w takie rzeczy po prostu nie wierzę. Dlatego wolę odczekać jakiś czas i dopiero wtedy sięgnąć po ten rzekomy „bestseller”. I wtedy zazwyczaj moja opinia wcale nie pokrywa się z tym, co wmawiała nam reklama.

Czy książki historyczne powinny być ilustrowane?

Uważam, że w przypadku powieści historycznych wystarczą mapki czy jakieś drzewa genealogiczne dotyczące dynastii, o której mowa w książce. Ale biografie powinny zawierać w sobie ilustracje/fotografie. Taka książka jest wtedy przyjemniejsza dla oka, dostarcza jeszcze więcej informacji o bohaterach, bo czytelnik może ich zobaczyć, i generalnie lepiej się ją czyta.

Czy okładka ma wpływ na to, że będąc w księgarni wybierasz właśnie tę, a nie inną książkę do przejrzenia, ewentualnie zakupienia?

Okładka przy wyborze książki nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Ona po prostu jest, bo być musi. Przy wyborze książki zwracam uwagę na tematykę i nazwisko autora. Okładka nie jest odzwierciedleniem jakości książki. Przypomnijmy sobie powieści wydane w PRL-u. Wtedy nie było żadnej grafiki. Okładki były szaro-bure, ale wartość tych publikacji była naprawdę wyjątkowa.

Jakich informacji, przemyśleń nigdy nie napisałabyś na swoim blogu?

Ani na blogu, ani na swoim profilu na Facebooku nigdy nie napisałabym o swoim życiu osobistym, rodzinie i przyjaciołach. Są takie tematy, których po prostu nie wrzuca się do sieci. One są tylko i wyłącznie dla tych, z którymi dzielę życie, natomiast nie są przeznaczone dla osób, których najprawdopodobniej nigdy nie spotkam w realnej rzeczywistości. Dlatego też nie udostępniam w Internecie swoich prawdziwych danych, ani też wizerunku. Dla mnie to nie jest miejsce na takie informacje. Wciąż nie ufam Internetowi i mam do niego ogromny dystans. Bardzo łatwo jest coś wrzucić do sieci, ale już znacznie trudniej to „coś” stamtąd usunąć. Dlatego zalecam przemyślenie dwa, a może nawet trzy i więcej razy, decyzji o wrzuceniu do Internetu czegoś naprawdę osobistego. Gdybym natomiast była kimś znanym, to wtedy oczywiście sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Na chwilę obecną nie pretenduję do miana celebrytki.

Pożyczasz książkę, po czasie zostaje Ci oddana w nie najlepszym stanie fizycznym. Jak reagujesz?

Ze łzami spływającymi po policzkach staram się doprowadzić ją do jak najlepszego stanu i jednocześnie próbuję wyjaśnić z tą osobą, co wyprawiała z moją książką, że wygląda jak wygląda. Na pewno byłabym też wściekła. Na szczęście nigdy nie miałam takiej sytuacji, żeby ktoś mi książkę zniszczył. Natomiast kiedyś sama sobie książkę zniszczyłam, wylewając na nią kawę, więc wiem, co to znaczy i jaki ból człowiek wtedy czuje.

Czy marzysz o swojej prywatnej biblioteczce z prawdziwego zdarzenia. Jedno pomieszczenie w domu/mieszkaniu przeznaczone tylko na książki?

No jasne, że marzę, i to jeszcze jak! Chciałabym kiedyś mieć na tyle duży dom, żebym mogła sobie w nim wygospodarować jedno pomieszczenie tylko na książki. Jak u Carringtonów z Dynastii! Pamiętam, że kiedy jako nastolatka oglądałam ten serial, to najbardziej podobała mi się w rezydencji Carringtonów właśnie biblioteka. Odbywały się tam narady rodzinne, a przewodził im legendarny Blake Carrington.

Twoje najciekawsze spotkanie czytelnicze w tym roku (wydarzenie, w którym brałaś udział, „spotkanie” z bohaterem, odkrycie nowego autora).

Na spotkaniu autorskim nie byłam, więc fizycznie żadnego nowego pisarza nie poznałam. Natomiast jeśli chodzi o odkrycie czytelnicze, to były to powieści Ewy Stachniak. W mijającym roku przeczytałam cztery książki pani Ewy, czyli prawie wszystkie do tej pory wydane. Zaznaczę jednak, że tych pierwszych czytelniczych spotkań z autorami, których wcześniej nie znałam, było dużo więcej.

Przed Tobą osiem godzin lotu samolotem. Jaka książka będzie Ci towarzyszyć?

Jak w podróży, to tylko lekka obyczajówka, ponieważ powieści historyczne potrzebują skupienia uwagi. Pewnie zabrałabym ze sobą którąś z książek Nory Roberts albo Barbary Taylor Bradford. Z drugiej strony jednak, nie wiem czy w ogóle miałabym siłę czytać w samolocie. Czuję, że strach przed lataniem zrobiłby swoje.

Czy korzystasz z bibliotek cyfrowych?

I to bardzo często! Biblioteki cyfrowe są mi pomocne szczególnie, kiedy zbieram materiały do artykułów albo innych tekstów literackich. Pochwalę się, że dzięki bibliotece cyfrowej udało mi się dostać oryginalny tekst powieści pochodzącej z 1609 roku!

Dziękuję za pytania. Bardzo przyjemnie mi się na nie odpowiadało. Nikogo nie nominuję, ale jeśli ktoś z Was ma ochotę pobawić się w ten łańcuszek, to oczywiście może skorzystać z powyższych pytań.


***********

Moi Drodzy!
W nadchodzącym roku 2015 życzę Wam dużo zdrowia, radości, miłości, spełnienia marzeń i wszystkiego, czego sami sobie życzycie. Molom książkowym dodatkowo życzę samych dobrych książek. Natomiast blogosferze książkowej życzę roku bez afer!




Just a new bloom spreads fragrance and freshness around…
May the new year add a new beauty and freshness into your life.
Happy New Year!



Agnes A. Rose



poniedziałek, 29 grudnia 2014

Mika Waltari – „Turms, nieśmiertelny”














Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2014
Tytuł oryginału: Turms, kuolematon
Przekład: Zygmunt Łanowski




Starożytność to epoka, która obejmuje ponad cztery tysiące lat, zarówno przed, jak i po narodzeniu Chrystusa. To okres nie tylko najstarszych cywilizacji, ale także lata tak zwanej starożytności chrześcijańskiej, trwającej od I do V wieku naszej ery. Epoka starożytności to przede wszystkim czas rozkwitu wielkich cywilizacji, które zaznaczyły swój wpływ na późniejszą historię i literaturę nie tylko Europy, ale i całego świata. Rozwijały się, a potem upadały takie cywilizacje, jak sumeryjska, egipska, asyryjska, grecka, izraelska, babilońska, rzymska i perska. Jest to również czas niezwykle bogaty w rozmaite wydarzenia polityczne, podboje czy przełomy.

Tym, co nas w tej chwili najbardziej interesuje jest starożytne miasto Sardes, a w nim świątynia Kybele, bo tak naprawdę to właśnie od Sardes i frygijskiej bogini płodności wszystko się zaczęło. Gdyby nie spalenie świątyni przez naszego głównego bohatera, kto wie, jak dalej potoczyłyby się jego losy? Czy musiałby uciekać, aby uniknąć ukamienowania? Czy dowiedziałaby się w końcu, kim tak naprawdę jest i jakie przeznaczenie jest mu pisane? Może nadal żyłby w nieświadomości, nie wiedząc, że posiada niezwykłe moce, które z jednej strony przysporzą mu trosk, a z drugiej sprawią, iż zyska nieprzeciętną sławę? Zacznijmy jednak od początku.

Około sześćdziesięciu kilometrów na południowy wschód od Akhisar i siedem kilometrów na zachód od współczesnego tureckiego miasta Salihli na obszarze niewielkiej wioski o nazwie Sart, znajdują się ruiny antycznej metropolii Sardes. Miejsce to jest równie interesujące jak Efez czy Pergamon, a ponieważ występuje na trasie mało uczęszczanej przez turystów, praktycznie świeci pustkami. Przypuszczalnie już od VIII wieku p.n.e. Sardes był stolicą państwa Lidyjczyków. Niemniej, w mitologii greckiej możemy znaleźć całkiem sporo istotnych wydarzeń i anegdot dotyczących tegoż miasta. Niektóre przekazy mówią, że mieli nim władać potomkowie samego Heraklesa. Z kolei jeden z nich o imieniu Tmolos został rozszarpany przez byka za to, iż na ołtarzu w świątyni Artemidy dopuścił się gwałtu na jednej z towarzyszek orszaku zawistnej bogini. Ponieważ góra, która wznosi się nad miastem posiada podwójny szczyt przypominający rogi byka, została ona nazwana imieniem winowajcy.

Krezus (?-546 p.n.e.)
W 547 roku p.n.e. Sardes dostał się pod panowanie Persów, którzy bynajmniej nie zamienili go w prowincjonalną mieścinę. Pierwszym władcą miasta został Tabalos, który z pochodzenia był Persem. Niemniej, największy rozkwit miasta przypada na czasy, kiedy zarządzał nim król Krezus. Wtedy jakiś genialny rzemieślnik wynalazł sposób na wytapianie niemalże czystej próby złota i srebra. Ta nowatorska technologia pozwoliła Krezusowi na bardzo szybkie wzbogacenie się. To właśnie on ufundował ogromną świątynię Artemidy w Efezie. Siła, jaką poczuł bogaty Krezus sprawiła, że zaczął wszczynać wojny celem rozszerzenia granic własnego królestwa. I wtedy na własnej skórze odczuł, jak bardzo niebezpieczni mogą okazać się Persowie, którzy nie tylko go pokonali, ale też zdobyli Sardes. Po tych wydarzeniach miasto jeszcze raz uległo zniszczeniu, a było to w 499 roku p.n.e.. Podczas powstania miast jońskich przeciwko Persom, rozpoczął się nieoczekiwany atak na Sardes przypuszczony przez zbrojne oddziały ateńskie, które zostały przysłane na pomoc powstańcom. Z kolei buntujący się Grecy zdobyli i spalili świątynię bogini Kybele. W tymże podpaleniu czynny udział brał główny bohater powieści Miki Waltariego – Lars Turms.

Czytelnik poznaje Turmsa, kiedy ten świadomy swojej natury, sięga do glinianej czarki, a wysypawszy na dłoń jej zawartość, zaczyna przypominać sobie chwile, które upamiętniają małe kamienie. Razem z Larsem cofamy się zatem do chwili jego pobytu w Delfach, gdzie wyrocznia oczyszcza go ze wszystkich grzechów, jakie do tej pory popełnił. Jest więc niewinny i może spokojnie odejść. Gdyby było inaczej, wówczas groziłaby mu śmierć. Pytia informuje Turmsa, że przybywa on z Zachodu, co wydaje mu się niesamowicie dziwne, ponieważ oznacza to, że do Delf przywędrował z innego kierunku, niż można dostać się tam z Sardes. Przecież Lars wie, że brał udział w podpaleniu świątyni Kybele. Dlaczego więc do Delf trafił z innej strony świata?

Akcja powieści rozgrywa się w okresie wojen perskiego króla Dariusza I Wielkiego (ok. 550-485 p.n.e.), a także w czasach podbojów greckich i morskiego panowania Kartaginy. Z kolei Turms jest w tym wszystkim, jak gdyby nieco rozdarty, ponieważ gdybyśmy go zapytali po której stronie się opowiada, sądzę, że nie byłby w stanie udzielić nam konkretnej odpowiedzi, pomimo że spoufala się z Grekami. Przecież jak na razie nie zna swojej przeszłości, a to może niekorzystnie wpływać na jego postrzeganie otaczającej go rzeczywistości. Najbardziej wyraźne wspomnienie Larsa wiąże się z rozłupanym dębem, w którego uderzył piorun oraz z martwymi owcami leżącymi wokół niego. Chociaż przy pomocy pewnego mądrego i interesującego nauczyciela Turmsowi udaje się dowiedzieć niektórych rzeczy na temat najbliższej przeszłości, to jednak ta wiedza zamiast odpowiedzi na pytania, przynosi mu jedynie kolejne niewiadome.

Lars Turms przebywając w Delfach poznaje dumnego Spartanina – Dorieusa – którego przodkiem był sam Herkules. Pomimo że każdym z nich kierują różne cele, to jednak ich losy już wkrótce będą się ze sobą nierozerwalnie łączyć. Po otrzymaniu licznych znaków, obydwaj mężczyźni decydują się wyruszyć w podróż, nie bacząc na to, jakie przeznaczenie przygotowali dla nich bogowie. To oni są panami własnego losu i to oni będą nim kierować. A zatem ruszają na południe…

I tak oto jesteśmy świadkami długotrwałej podróży nieśmiertelnego Larsa Turmsa przez rozliczne śródziemnomorskie kraje. Młody mężczyzna opowiada czytelnikowi o swoich przygodach, których doświadczył podczas tychże podróży. Wciąż nie wie, kim tak naprawdę jest, lecz czuje, że bogowie prowadzą go do kraju jego przodków, aby objawić mu prawdziwe przeznaczenie. Turms i jego towarzysze będą spotykać na swojej drodze liczne niebezpieczeństwa. Będą też trafiać do obcych krain i poznawać ludy, które je zamieszkują. Podczas tej podróży czytelnik będzie mógł zaobserwować, w jaki sposób Lars Turms zmienia się, stając się wreszcie dorosłym, dojrzałym i rozumnym mężczyzną. Czy zatem kraj, do którego w końcu dotrze sprawi, że będzie tam szczęśliwy? Czy miłość, której doświadczy okaże się tym, czego naprawdę pragnie? Jak wreszcie Turms poradzi sobie ze zdradą? Czy kiedy już dowie się prawdy o sobie, będzie w stanie ją zaakceptować?

Mapa przedstawiająca śródziemnomorskie podróże Larsa Turmsa.
Mapa pochodzi z amerykańskiego wydania książki.
Wyd. G.P. Putnam's Sons
Nowy Jork 1956


Moje serce Mika Waltari podbił swoją fenomenalną Trylogią rzymską, którą czytałam jakiś czas temu, nie mogąc się od niej oderwać. Wtedy postanowiłam sobie, że w przyszłości przeczytam wszystkie książki tego fińskiego Autora. I tak oto poznałam Turmsa posiadającego nieśmiertelną naturę. Moim zdaniem Lars to na pewno postać o bardzo skomplikowanej osobowości. Zresztą, nie ma się czemu dziwić, że Mika Waltari tworzył właśnie takich złożonych pod względem emocjonalnym bohaterów. Sam od pewnego momentu swojego życia cierpiał na zaburzenia psychiczne, które doprowadzały wręcz do tego, że musiał być hospitalizowany. Być może choroba w pewnym sensie pomagała mu w twórczości, gdyż dzięki niej był w stanie pisać z jednej strony dość melancholijnie i pesymistycznie, co dla niektórych krytyków stanowiło ogromny walor, a z drugiej jego dorobek literacki jest niezwykle oryginalny.

Odnoszę wrażenie, że twórczość Miki Waltariego posiada w sobie cechy, które skłaniają czytelnika do refleksji. W tym kontekście należałoby też zastanowić się nad sobą, nad własnym postępowaniem i życiem. Bohaterowie kreowani przez Fina wyposażeni są bowiem w cechy charakteru nas samych. Oni stanowią, jak gdyby lustrzane odbicie współczesnego człowieka. Przecież tak wielu z nas boryka się z rozmaitymi codziennymi problemami i nie potrafi znaleźć na nie lekarstwa; nie umie ich rozwiązać. Potrzeba bowiem czasu, aby móc zrozumieć pewne trudne sprawy i odnaleźć drogę, która zaprowadzi prosto do domu, tak jak dzieje się to w przypadku Turmsa.

Turms, nieśmiertelny to proza niezwykle ambitna i trudna w zrozumieniu. Aby pojąć te wszystkie podróże głównego bohatera, trzeba dość dobrze orientować się w geografii, szczególnie tej starożytnej. Generalnie powieści historyczne uzupełniane są o mapy, które w pewien sposób ułatwiają czytelnikowi podążanie w ślad za bohaterami. W najnowszym wydaniu Turmsa, nieśmiertelnego niestety takiej mapy nie znajdziemy, dlatego trzeba wspomóc się wyobraźnią.

O Larsie Turmsie już opowiedziałam co nieco. A jacy w takim razie są inni bohaterowie? Na pewno na swój sposób wyjątkowi. Każda z postaci poruszająca się na kartach książki ma swoje zadanie do spełnienia. Mężczyźni przede wszystkim są tutaj po to, aby walczyć. Ponieważ V wiek p.n.e. obfitował w szereg wojen, Mika Waltari wprowadził do fabuły swojej powieści sporo scen batalistycznych. Jest nawet wątek korsarski. Z kolei jeśli wziąć pod uwagę postacie kobiece, to na czoło wysuwa się była kapłanka Arsinoe, a potem nie małą rolę odgrywa także jej córka Misme.

Pomimo że akcja powieści rozgrywa się w świecie, w którym rządzą starożytni bogowie, to jednak nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że Mika Waltari nie odmówił sobie wprowadzenia niektórych elementów charakteryzujących wiarę chrześcijańską. Lars Turms w pewnym momencie swojego życia zaczyna wykazywać cechy, które stawiają go ponad człowiekiem. Wychodzi z niego odbierająca mu siły moc. Czy moje skojarzenie jest trafne? Nie wiem. Wiem natomiast z biografii Miki Waltariego, że Autor bardzo bał się śmierci. Możliwe zatem, iż ta nieśmiertelność w jego twórczości miała stanowić swego rodzaju antidotum na lęk, który wciąż mu towarzyszył.

Powieść na pewno przeznaczona jest dla tych czytelników, których fascynuje świat starożytności, oraz dla tych, którzy lubią historię. Podsumowując, mogę stwierdzić, że książka niewątpliwie stanowi arcydzieło literatury światowej i klasycznej, pomimo iż czasami trudno jest odgadnąć gdzie akurat znajduje się nasz główny bohater i z jakimi dziwnymi ludami ma do czynienia.



Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu








sobota, 27 grudnia 2014

J. K. Rowling – „Trafny wybór”















Wydawnictwo: ZNAK
Kraków 2012
Tytuł oryginału: The Casual Vacancy
Przekład: Anna Gralak





Małomiasteczkowe społeczności zazwyczaj charakteryzują się tym, że ludzie, którzy je tworzą wiedzą o sobie nawzajem praktycznie wszystko. Niczego nie można ukryć przed wścibskim okiem sąsiada. Wiadomo kto z kim sypia; kto cierpi na taką czy inną chorobę; który z sąsiadów jest uwikłany w nielegalne interesy; kto nagle przybył do tegoż miasteczka, aby uciec przed niechlubną przeszłością. Pół biedy, jeśli tego rodzaju informacje pozostaną tylko i wyłącznie do wiadomości owego wścibskiego sąsiada, ale przecież może zdarzyć się, że w najmniej oczekiwanym momencie wyciekną do wiadomości publicznej. I co wtedy robić? Pakować walizki i uciekać, gdzie pieprz rośnie? A może lepiej przyjąć zaistniałą sytuację po męsku na klatę i stawić jej czoła? Albo zupełnie nie przejmować się ludzkim gadaniem, bo wszak człowiek to taki osobnik, który zawsze o czymś lub o kimś gadać musi. W końcu przecież przyjdzie dzień, że nastąpi jakaś nagła zmiana tematu i sąsiedzi o nas zapomną, a my będziemy mogli znów poczuć się błogo w naszej małomiasteczkowej komunie, i jak gdyby nigdy nic przyłączyć się do obgadywania kogoś innego.

Angielskie miasteczko Pagford, które przez J.K. Rowling zostało stworzone specjalnie na potrzeby powieści, jest właśnie takim miejscem, gdzie niczego nie da się ukryć. Należy być pewnym, że prędzej czy później nawet najgłębiej skrywana tajemnica ujrzy światło dzienne, a wówczas ludzie będą wręcz prześcigać się w podawaniu dalej usłyszanej niedawno informacji. Jak każde miasto, tak i Pagford posiada swoją radę gminy, która zajmuje się podejmowaniem uchwał na rzecz mieszkańców. W radzie zasiadają osoby, które w miasteczku generalnie cieszą się dobrą opinią. Są wśród nich między innymi właściciel lokalnych delikatesów, lekarka, czy też pracownik banku. Skupmy się jednak na tym ostatnim. To Barry Fairbrother, który powszechnie uważany jest za wzorowego męża i ojca. W dodatku oprócz swojej pracy zawodowej, Barry sporo czasu poświęca także młodzieży, a szczególnie tym młodym ludziom, którzy nie mają w życiu tyle szczęścia, co inni i egzystują w środowiskach patologicznych, jak na przykład Krystal Weedon.

Pewnej niedzieli Barry Fairbrother nagle umiera. Dlaczego? Co się stało? Przecież był jeszcze taki młody? Jak widać śmierć nie wybiera. Nawet ludzie tuż po czterdziestce mogą zniknąć z tego świata, gdy nikt się tego nie spodziewa. Wieść o śmierci Barry’ego rozchodzi się po Pagford lotem błyskawicy. Praktycznie ludzie prześcigają się w roznoszeniu tej informacji. Każdy chce być pierwszy! Radny osierocił czworo dzieci i zostawił pogrążoną w żałobie żonę. Prawdę powiedziawszy można odnieść wrażenie, że mało kto przejmuje się dalszym losem rodziny Barry’ego. Najważniejsze jest to, że coś się dzieje i można nagle znaleźć się w centrum uwagi, powtarzając wiadomość z ust do ust. I tak oto, dzięki śmierci radnego czytelnik poznaje poszczególne rodziny zamieszkujące w Pagford. Ponieważ książka podzielona jest na części, to właśnie pierwsza z nich, stanowiąca, jak gdyby wstęp do dalszych wydarzeń, poświęcona jest swego rodzaju charakterystyce bohaterów.

Na pierwszy plan wysuwa się rodzina Mollisonów. Senior rodu – Howard – to współwłaściciel miejscowych delikatesów. To rubaszny starszy pan, który wszystko wie lepiej od innych, zaś jego żona musi być tą pierwszą, do której dotrą najnowsze miejskie plotki. Shirley jest także administratorką strony internetowej rady gminy, więc ta funkcja daje jej w pewnym sensie uprawnienia do tego, aby być na bieżąco z życiem mieszkańców Pagford. W skład rodziny Mollisonów wchodzi jeszcze syn, synowa i wnuki starego Howarda.

Kolejną, nie mniej ważną familią w Pagford, są Wallowie. On zwany „Przegródką” to wicedyrektor lokalnego liceum, zaś ona to pedagog pracująca w tejże szkole. Wallowie mają syna, którego wszyscy zwą „Fats”, co bynajmniej ma się nijak do gabarytów chłopaka. Kto następny? To może niech to będzie rodzina Price’ów. Oj, co też się dzieje w domu tych ludzi! Głowa rodziny to zwyczajny tyran, któremu należy schodzić z drogi na każdym kroku, jeśli nie chce się poczuć jego ciężkiej pięści na własnej szczęce. Z kolei pani domu jest zwyczajną szarą myszką zaszczutą przez męża. Jak zatem radzą sobie synowie państwa Price’ów w tej sytuacji? Oczywiście każdy z nich na swój własny sposób próbuje odreagować fatalną domową atmosferę, co nie zawsze wychodzi im na zdrowie.


Fikcyjne miasteczko Pagford znajduje się w West Country i jest zaskakująco podobne
do miejscowości, w której urodziła się J.K. Rowling. 
fot. Adrian Pingstone


Swój wkład w życie Pagford ma również rodzina odmienna zarówno kulturowo, jak i pod względem religijnym. To Vikram Jawanda i jego żona Parminder. Obydwoje są lekarzami, a Parminder dodatkowo zasiada w radzie gminy. Małżeństwo posiada troje dzieci, z których na czoło wysuwa się córka o imieniu Sukhvinder. Na kartach powieści spotykamy jeszcze szereg innych postaci, które odgrywają w całej tej historii mniejszą lub większą rolę. Jednych bohaterów można lubić bardziej, zaś innych znacznie mniej. Tak naprawdę prawdziwą twarz mieszkańcy Pagford pokazują wtedy, gdy trzeba wybrać kogoś, kto zajmie miejsce nieżyjącego Barry’ego Fairbrothera. To dopiero po jego pogrzebie dochodzi do sytuacji, które być może w ogóle nie miałyby miejsca, gdyby nie śmierć wpływowego radnego. W tym momencie rozpoczyna się walka nie tylko o stołek po Barrym, ale także o to, kto ma rację i kto posiada w sobie na tyle siły, aby móc tę rację udowodnić. Na jaw dość szybko wychodzą najbardziej brudne sprawy z życia poszczególnych mieszkańców Pagford. Okazuje się bowiem, że jest ktoś, kto ma już tego wszystkiego dosyć i pragnie wreszcie pokazać prawdziwą twarz miasteczka.

W całym tym sporze o władzę kością niezgody staje się patologiczne osiedle Fields, którego historia sięga jeszcze lat 50. XX wieku. To tam znajduje się najgorszy margines społeczny. To siedlisko biedoty i narkomanii. To tam mieszka wspomniana już szesnastoletnia Krystal Weedon wraz z matką-narkomanką i kilkuletnim braciszkiem. Jak zatem zakończy się kłótnia o Fields? Czy w końcu rada gminy dojdzie w tej kwestii do porozumienia? Kto zajmie miejsce zmarłego Barry’ego Fairbrothera? Czy mieszkańcy Pagford już zawsze będą tacy sami? A może stanie się coś, co sprawi, że wreszcie uświadomią sobie własne błędy?

Przyznam szczerze, że sięgając po Trafny wybór spodziewałam się czegoś zupełnie innego, niż otrzymałam. Po przeczytaniu dwóch tomów kryminału o Cormoranie Strike’u, sądziłam, że pierwsza powieść dla dorosłych autorstwa J.K. Rowling również utrzymana jest w tym klimacie. Okazało się natomiast, że trafiła do mnie najzwyklejsza powieść obyczajowa, której akcja tak naprawdę rozkręca się dopiero po pogrzebie Barry’ego. A do tego cała galeria rozmaitych wulgaryzmów, które skutecznie odrzucały mnie od dalszego czytania. Praktycznie za każdym razem, kiedy odwracałam kolejną kartkę, robiłam wszystko, aby nie rzucić książki w kąt i nie sięgnąć na półkę po jakąś ciekawą powieść historyczną, jakich u mnie wiele. W końcu jednak zacisnęłam zęby i czytałam dalej. I gdy tak czytałam i czytałam, wówczas zupełnie nieoczekiwanie fabuła zaczęła mnie wciągać na tyle intensywnie, że nie byłam już w stanie odłożyć Trafnego wyboru na półkę.

Debiutancka powieść J.K. Rowling, jeśli chodzi o literaturę adresowaną do dorosłych czytelników, to książka, na kartach której spotykamy bohaterów reprezentujących wszystkie warstwy społeczne. Są tutaj ludzie nieprzyzwoicie bogaci, jak również tacy, którzy pochodzą z warstwy średniej. Jest także pokazane środowisko totalnie patologiczne, gdzie na jakąkolwiek pomoc w zasadzie nie ma już najmniejszych szans, choć opieka społeczna robi, co może. Autorka jak gdyby dzieli swoich bohaterów na grupy. Z jednej strony jest podział społeczny, zaś z drugiej dorośli kontra nastolatkowie. Ci ostatni buntują się przeciwko swoim rodzicom, ale i rodzice nie są wobec własnych dzieci całkiem w porządku. Pojawia się mnóstwo błędów wychowawczych i zaniedbań, które w konsekwencji doprowadzają do tragedii. Nawet osoby odpowiedzialne za prawidłowe funkcjonowanie swoich wychowanków w społeczeństwie, w pewnej chwili nie potrafią poradzić sobie z problemem albo zwyczajnie go lekceważą. I jeszcze ta znieczulica...

Sporo miejsca Autorka poświęca także inicjacji seksualnej u nastolatków, która wiadomo, że odbywa się w tajemnicy przed rodzicami i generalnie z partnerami, z którymi raczej nie powinna mieć miejsca. I tutaj chciałoby się zapytać, czy faktycznie wszelkiego rodzaju fantazje erotyczne u nastolatków są aż tak wulgarne, jak pokazuje to J.K. Rowling? Czy naprawdę taki nastoletni człowiek swój pierwszy raz chce przeżyć z kim popadnie? Czy ci młodzi ludzie podniecają się, oglądając w sieci filmy pornograficzne? Czy tak to rzeczywiście wygląda? Bo jeśli tak, to książka jest doskonałym wyrzutem sumienia dla rodziców i pedagogów. Możliwe, że właśnie taki był zamysł Autorki. Uderzyć w sumienie ludzi odpowiedzialnych za wychowanie młodego pokolenia. Tylko jak można wpoić młodym właściwe zasady moralne, skoro nawet dorosłym ich przestrzeganie przychodzi z wielkim trudem?

Moim zdaniem Trafny wybór to tak naprawdę historia tragiczna. W gruncie rzeczy można stwierdzić też, że w przypadku tej powieści mamy do czynienia z dramatem psychologicznym, ponieważ każdego z bohaterów można poddać gruntowej analizie emocjonalnej Chodzą słuchy, że najprawdopodobniej J.K. Rowling oparła fabułę powieści na swoim niezbyt szczęśliwym dzieciństwie, które spędziła w West Country, w miasteczku niedaleko Bristolu, a potem mieszkając gdzieś w pobliżu Chepstow.

Książka na pewno nie jest arcydziełem literackim, jednak napisana jest naprawdę profesjonalnie i inteligentnie, a czasami nawet nieco zabawnie. Oczywiście nie można Trafnego wyboru w żadnej mierze porównywać z serią o Harrym Potterze, bo to zupełnie inny rodzaj literatury. Tam mieliśmy do czynienia z walką Dobra ze Złem, gdzie Dobro zawsze wygrywało. Natomiast tutaj serwowany jest czytelnikowi gorzki obraz małomiasteczkowego społeczeństwa, w którym funkcjonują ludzie nieszczęśliwi, a wręcz martwi emocjonalnie. Ten obraz to swego rodzaju lustro, w którym zapewne wszyscy możemy się dokładnie przejrzeć.







wtorek, 23 grudnia 2014

Świątecznie…








Bożonarodzeniowy cud
Autor nieznany



Pewnego wrześniowego poranka 1960 roku obudziłem się w towarzystwie sześciorga głodnych dzieci, mając w kieszeni jedynie siedemdziesiąt pięć centów. Ich ojciec gdzieś przepadł. Chłopcy byli w wieku od trzech miesięcy do siedmiu lat; ich siostra miała dwa latka. Ojciec dzieci nigdy nie był dla nich ważny. Jedyne, co odczuwały w jego obecności, to strach. Zawsze, gdy słyszały chrzęst opon na żwirowym podjeździe, biegły, aby ukryć się pod swoimi łóżkami. Mężczyzna zostawiał tylko piętnaście dolarów tygodniowo, aby można było kupić za nie potrzebne artykuły spożywcze. Teraz jednak postanowił odejść, a zatem nie będzie więcej bicia. Nie będzie też jedzenia.


Gdyby nie było wtedy systemu opieki społecznej funkcjonującego w południowej Indianie, na pewno nie miałbym najmniejszego pojęcia o istnieniu tych dzieci. Tak więc myłem je dopóki nie uznałem, że są już wystarczająco czyste, a potem ubrałem je w najlepsze ubrania, jakie miałem w domu. Następnie zapakowałem je do chevroleta rocznik ’51 i pojechałem szukać pracy. I tak oto w siódemkę odwiedzaliśmy każdą fabrykę, restaurację i sklep, które znajdowały się w naszej niewielkiej miejscowości. Bez powodzenia. Dzieci czekały na mnie ściśnięte w samochodzie i starały się nie okazywać niepokoju, a ja usiłowałem przekonać każdego, kto chciał słuchać, że z chęcią nauczę się wszystkiego, co tylko będzie konieczne. Musiałem znaleźć jakąkolwiek pracę. Ale niestety wciąż nie miałem szczęścia.

Ostatnim oddalonym o zaledwie kilka kilometrów od miasta miejscem, do którego się udaliśmy była stara piwiarnia, która została przerobiona na postój dla ciężarówek. Postój nazywał się Wielkie Koło. Właścicielką tego miejsca była staruszka o imieniu Granny, która od czasu do czasu spoglądała przez okno, przyglądając się tym wszystkim dzieciom w moim samochodzie. Kobieta potrzebowała kogoś na nocną zmianę od dwudziestej trzeciej do siódmej rano. Płaciła sześćdziesiąt pięć centów za godzinę. Pracę mogłem zacząć już tej nocy. Najszybciej, jak tylko mogłem, pojechałem do domu i poprosiłem pewną dziewczynę, która mieszkała na tej samej ulicy, aby zaopiekowała się dziećmi. Umówiłem się z nią, że będzie spać na kanapie, a za noc opieki nad dziećmi otrzyma dolara. Mogłaby przyjść w piżamie, bo przecież dzieci i tak już będą spać. Wydawało się, że był to dla niej dobry układ, więc zawarliśmy umowę. Tamtej nocy, kiedy uklęknąłem razem z maluchami, aby odmówić modlitwy, wszyscy dziękowaliśmy Bogu za to, że znalazłem pracę.

I tak rozpoczęła się moja przygoda w Wielkim Kole. Kiedy wróciłem rano do domu, obudziłem opiekunkę i odesłałem ją do domu, płacąc jej dolara. Była to połowa tego, co średnio dostawałem za noc. Mijały tygodnie, a rachunki za ogrzewanie stawały się dodatkowym obciążeniem dla mojej skromnej pensji. Z opon w moim starym chevrolecie zeszło powietrze i zaczęły przeciekać. Musiałem więc pompować je w drodze do pracy, a potem robiłem to każdego ranka, żeby następnie móc wrócić do domu.   

Pewnego ponurego poranka powlokłem się do samochodu. Miałem właśnie jechać do domu z pracy. I wtedy na tylnym siedzeniu znalazłem cztery nowe opony. Nowe opony! Nie miałem żadnych wątpliwości, że opony są nowiutkie. Czyżby w Indianie mieszkały anioły? – zastanawiałem się. Zawarłem wówczas umowę z właścicielem lokalnej stacji paliw. W zamian za montaż nowych opon chciałem wysprzątać mu biuro. Pamiętam, że dużo więcej czasu zabrało mi szorowanie jego podłogi, niż jemu wymiana moich opon.

Teraz pracowałem sześć dni w tygodniu, zamiast pięciu, lecz to wciąż było za mało. Nadchodziło Boże Narodzenie i wiedziałem, że nie będę miał pieniędzy, aby kupić dzieciom prezenty. Znalazłem więc puszkę czerwonej farby i zacząłem naprawiać i malować stare zabawki. Potem ukryłem je w piwnicy, aby stworzyć złudne wrażenie, że to Święty Mikołaj dostarczył je w bożonarodzeniowy poranek. Ale nie tylko to mnie martwiło. Moim zmartwieniem były również ubrania. Na spodniach chłopców w miejscu starych łat naszywałem nowe i wiedziałem, że już wkrótce okaże się, że kolejna naprawa ubrań będzie niemożliwa.

W Wigilię klienci zazwyczaj przychodzili na kawę do Wielkiego Koła. Byli to kierowcy ciężarówek – Les, Frank i Jim oraz policjant o imieniu Joe. Kręciło się tam również kilku muzyków, którzy właśnie byli tuż po koncercie, a do automatu spadały monety. Podczas wczesnych godzin porannych stali bywalcy jedynie siedzieli i rozmawiali, a potem ledwo wzeszło słońce udali się do domów. Gdy wreszcie wybiła siódma, czyli pora mojego powrotu do domu, pobiegłem w ten bożonarodzeniowy poranek prosto do samochodu. Miałem nadzieję, że dzieci nie obudzą się zanim dojadę i zdążę jeszcze umieścić pod drzewkiem prezenty, które ukryłem w piwnicy. (Wycięliśmy małe cedrowe drzewko, które rosło przy drodze prowadzącej przez wysypisko.)

Było jeszcze ciemno i nie mogłem zbyt wiele zobaczyć, ale wydawało mi się, że w samochodzie widzę jakieś cienie. Czy było to tylko nocne złudzenie? Na pewno coś było nie tak, ale trudno było mi to stwierdzić jednoznacznie. Gdy dotarłem do samochodu, zajrzałem do środka przez jedną z bocznych szyb. Wtedy szczęka po prostu mi opadła ze zdumienia. Mój stary poobijany chevrolet od góry do dołu był wypełniony paczkami o różnych kształtach i rozmiarach. Szybko otworzyłem drzwi od strony kierowcy, wepchałem się do samochodu i uklęknąłem na przednim fotelu, patrząc z niedowierzaniem na tylne siedzenie. Sięgając do tyłu, ściągnąłem wieko pudełka, które znajdowało się na samym wierzchu. W środku było mnóstwo małych niebieskich dżinsów w rozmiarze od 2 do 10! 

Zaglądnąłem do następnego pudełka: było pełne koszul uszytych z dżinsu. Potem zajrzałem do środka kolejnych paczek: były tam słodycze i orzechy, i banany, i torby pełne produktów spożywczych. Były też ogromne pieczone szynki i warzywa w puszkach, a także ziemniaki. Był tam również budyń i galaretki, i ciasteczka, i ciasto oraz mąka. Znajdował się także cały worek proszku do prania oraz środki czystości. Było również pięć ciężarówek do zabawy i jedna piękna mała lalka.

Jadąc do domu przez puste ulice, podczas gdy słońce powoli wschodziło, witając ten najbardziej niesamowity w moim życiu bożonarodzeniowy dzień, płakałem, czując wdzięczność. Nigdy nie zapomnę radości na twarzach moich pociech w ten bezcenny poranek. Tak, dawno temu w grudniu w Indianie były anioły. I wszystkie one znajdowały się na postoju ciężarówek o nazwie Wielkie Koło


Z angielskiego przełożyła: Agnes A. Rose
© For the Polish translation by Agnes A. Rose


************

Kochani, mam nadzieję, że powyższe opowiadanie choć trochę wlało w Wasze serca nadziei na to, iż w Boże Narodzenie naprawdę wszystko jest możliwe. Z okazji tych Świąt, życzę Wam dużo zdrowia, wewnętrznego spokoju, miłości oraz życzliwości od ludzi. Niech to Boże Narodzenie będzie dla Was radosne i spędzone w gronie tych, którzy są dla Was naprawdę ważni. I przede wszystkim  niech nikt z Was nie będzie w te szczególne dni sam.




During this Christmas season may you enjoy the message of hope, love, and peace on earth. May all the blessings of the holiday be yours to keep. Here’s wishing you a Merry Christmas!


Agnes A. Rose