sobota, 7 stycznia 2017

Magdalena Niedźwiedzka – „Królewska heretyczka”














Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 2016





Dynastia Tudorów to temat, który wciąż fascynuje nie tylko filmowców, ale przede wszystkim pisarzy. Co pewien czas na rynku wydawniczym pojawiają się albo suche biografie, albo zbeletryzowane losy któregoś z przedstawicieli tej królewskiej rodziny, która zdaniem niektórych uchodzi za najbardziej przeklętą w dziejach Anglii. Z jednej strony doszli do władzy podstępem i po trupach, zaś z drugiej, kiedy już panowali, to przysporzyli swoim poddanym szereg cierpień. Wspomnijmy chociażby Henryka VIII Tudora (1491-1547) czy jego starszą córkę Marię I Tudor (1516-1558). Henryk nie tylko bez mrugnięcia okiem podpisywał wyroki śmierci na swoich prawdziwych i rzekomych wrogów, ale także nie wahał się skracać o głowę własnych żon. W dodatku z powodu kobiety poważnie poróżnił się z papieżem, na skutek czego ten ostatni obłożył króla klątwą. W odwecie rozwścieczony monarcha rozpoczął okrutne prześladowania duchownych, palił klasztory i mordował ich mieszkańców. Z kolei jego córka Maria była zagorzałą katoliczką – po swojej hiszpańskiej matce Katarzynie Aragońskiej (1485-1536) – co sprawiło, że ostatecznie popadła w religijny fanatyzm i paliła na stosach każdego, kto dopuściłby się herezji. Fanatyzm ma jednak to do siebie, że prawie zawsze odbiera człowiekowi zdolność logicznego myślenia, potęguje nieufność wobec innych, a wtedy każdy ruch tej drugiej strony staje się podejrzany. Tak też stało się z Marią, która w historii Anglii zapisała się jako Krwawa Maria, a na swój przydomek solidnie sobie zapracowała.

Sporo miejsca w historii zajmuje także młodsza córka Henryka VIII Tudora – Elżbieta (1533-1603). Ponieważ była córką drugiej żony monarchy – Anny Boleyn (ok. 1501-1536) – oskarżonej przez ministrów króla, a potem i przez samego monarchę, nie tylko o zdradę małżeńską, ale również o kazirodztwo i konszachty z samym diabłem, Henryk przez długi czas wypierał się Elżbiety i stanowczo twierdził, że jest ona bękartem, a on nigdy jej nie spłodził. W związku z tym dzieciństwo Elżbiety nie należało do najszczęśliwszych. Większość czasu spędzała z dala od królewskiego dworu pod troskliwym okiem opiekunek, a kiedy już odwiedzała dwór ojca, wówczas ten udawał, że jej w ogóle nie zauważa. Dla małego dziecka musiało to być naprawdę traumatyczne przeżycie, zważywszy że każdy, kto tylko zerknął na Henryka i Elżbietę wiedział, że dziewczynka jest jego biologiczną córką. Odziedziczyła po ojcu zarówno urodę, jak i jego wybuchowy charakter. To odtrącenie na pewno miało ogromny wpływ na późniejsze życie Elżbiety. Niekochana w dzieciństwie, szukała miłości w dorosłym życiu. Fakt ten może być wytłumaczeniem tego, że jeszcze jako księżniczka, a potem królowa otaczała się młodymi i przystojnymi mężczyznami, których wodziła za nos. Sprawiało jej bowiem przyjemność już samo obserwowanie swoich faworytów, którzy stale zabiegali o jej względy, a każdy z nich pragnął być tym najważniejszym.

Elżbieta I Tudor
Portret powstał około 1585 roku.
autor: prawdopodobnie
sir William Segar (1543-1633)
Niestety, Elżbieta nie planowała wychodzić za mąż, co spędzało sen z powiek jej ministrom, którzy przecież w królewskim małżonku widzieli jedyną szansę na przedłużenie dynastii. Nikt nie był głupi i każdy zdawał sobie sprawę z tego, że wraz ze śmiercią Elżbiety, ród Tudorów odejdzie w zapomnienie. Cóż z tego, że królowa pozbywała się swoich konkurentów do korony, jak chociażby Marii I Stuart (1542-1587), którą najpierw przez wiele lat więziła, a potem ostatecznie skazała na śmierć. Egzekucja Marii Stuart była jedynie przesunięciem w czasie panowania Stuartów w Anglii. Po śmierci Elżbiety na angielskim tronie zasiadł Jakub I Stuart (1566-1625), który był owocem związku Marii i Henryka Stuarta, lorda Darnley (1545-1567). Można zatem stwierdzić, że Elżbieta była klasyczną egoistką dbającą jedynie o samą siebie i o to, co wydarzy się za jej panowania. Nie myślała o obrazie Anglii, kiedy jej już nie będzie na świecie. Ona nie chciała mieć konkurentów za życia, natomiast sytuacja w kraju po jej śmierci zupełnie jej nie obchodziła.  

Tak jak królowa nie chciała z nikim dzielić się koroną, tak też nie wyobrażała sobie sytuacji, w której jej najważniejszy ulubieniec mógłby poślubić inną kobietę. Spójrzmy zatem na romans Elżbiety I Tudor z jej wieloletnim faworytem Robertem Dudleyem, 1. hrabią Leicester (1532-1588). W tym przypadku królowa zachowywała się niczym przysłowiowy pies ogrodnika. Ze względów politycznych sama go nie chciała jako męża, ale też nie pozwoliła mu się ożenić i spłodzić potomstwo, którego bardzo pragnął. Owszem, monarchini zdawała sobie sprawę z tego, że Robert ją zdradza, lecz dopóki nie było mowy o poślubieniu przez niego którejś z kochanek, Elżbieta przechodziła nad tymi zdradami do porządku dziennego. Jedyną karą, jaką stosowała wobec hrabiego, było kilka dni dąsów i poniżania go przed dworzanami. A potem Robert Dudley wracał do królowej z podkulonym ogonem i błagał o wybaczenie, zapewniając, że jest ona dla niego jedyną miłością. I tak cały ten teatr trwał przez długie lata. Z drugiej strony jednak można odnieść wrażenie, że Elżbieta i Robert byli od siebie nawzajem uzależnieni psychicznie. Taki związek jest dużo trwalszy, niż ten, który opiera się na fizycznym pożądaniu. Zauroczenie czy chęć uprawiania seksu z drugą osobą mogą szybko minąć, natomiast pragnienie ciągłego przebywania w towarzystwie człowieka, od którego uzależniliśmy się psychicznie, nie tak łatwo w sobie zagłuszyć albo zupełnie się go pozbyć. Możliwe też, że związek Dudleya i królowej nigdy nie wyszedł poza ramy platonicznego, a oni nigdy nie dzielili łoża. Tak naprawdę do dziś nie wiadomo, jakie relacje ich łączyły, a wszystko, o czym obecnie czytamy na ten temat oparte jest na domysłach i przypuszczeniach. Nie można bowiem jednoznacznie określić charakteru ich związku.


Obraz, na którym widać tańczącą Elżbietę I Tudor z hrabią Robertem Dudleyem.
Obraz został namalowany około 1580 roku.
autor: prawdopodobnie Marcus Gheeraerts Młodszy (1520-1590)


Na pewno Elżbieta była zazdrosna o swojego faworyta, zaś jej zazdrość sięgnęła zenitu w chwili, kiedy dowiedziała się, że ten w 1578 roku ożenił się z jej kuzynką Letycją Knollys, hrabiną Essex (1543-1634). Hrabina natychmiast została usunięta z dworu i z dnia na dzień przestała być damą dworu królowej. Robert również boleśnie odczuł swoją zdradę, ale w jego przypadku gniew Elżbiety nie trwał długo, ponieważ monarchini miała do Dudleya słabość, a to z kolei oznaczało, że była w stanie wybaczyć mu naprawdę wszystko. W innym razie Robert zapewne trafiłby do Tower, a potem został ścięty. Elżbieta mogła przecież postąpić z nim tak samo, jak robił to jej ojciec ze swymi żonami. Przecież po wielu latach nie miała problemu ze skazaniem na śmierć Roberta Devereux, 2. hrabiego Essex (1565-1601), który również był jej ulubionym faworytem, a królowa pozwalała mu na naprawdę bardzo wiele wobec swojej osoby. Kiedy jednak Robert Devereux ożenił się, a potem wystąpił przeciwko polityce Elżbiety, ta możliwe, że z bólem serca, ale jednak podpisała na niego wyrok śmierci. Trzeba pamiętać, że Robert Devereux był synem znienawidzonej przez monarchinię Letycji Knollys, więc Elżbieta miała tutaj dogodną okazję do tego, aby wreszcie dotkliwie zemścić się na swojej rywalce do serca Roberta Dudleya, który de facto już wtedy nie żył od wielu lat. Królowa na pewno zdawała sobie sprawę z tego, że śmierć pierworodnego syna doprowadzi Letycję do rozpaczy i choć przez chwilę będzie ona czuć to samo, co Elżbieta odczuwała w momencie, gdy na rzecz kuzynki utraciła na zawsze ukochanego Roberta Dudleya, bowiem od czasu ślubu hrabiego jego związek z monarchinią nie był już taki sam jak przedtem. Owszem, Robert nadal był na każde zawołanie Elżbiety, lecz między nimi wciąż stała Letycja, którą ten bardzo kochał, wbrew temu, o czym szeptali ludzie na londyńskich ulicach.  

Sir Francis Walsingham  (1532-1590)
W latach 1573-1590 był jednym
z najważniejszych polityków
Elżbiety I Tudor.
Portret powstał w 1585 roku.
autor: John de Critz Młodszy
(ok. 1552-1642)
Pisząc o Elżbiecie I Tudor nie sposób pominąć w jej biografii Roberta Dudleya, który przecież stanowi nieodłączny element życiorysu angielskiej królowej. W związku z tym pisarze decydując się na beletryzowanie dziejów Elżbiety, w centrum historycznych wydarzeń stawiają również hrabiego Leicester. Tak też zrobiła Magdalena Niedźwiedzka tworząc Królewską heretyczkę. Prawdę powiedziawszy fabuła książki opiera się przede wszystkim na romansie Dudleya i Elżbiety, natomiast polityka znajduje się gdzieś w tle. Czytelnik odnosi bowiem wrażenie, że wszelkimi kwestiami politycznymi zajmują się ministrowie królowej, zaś ona sama jedynie histeryzuje i krzyczy, aż w końcu mdleje i trzeba wzywać medyków, aby ci ratowali zdrowie, a może i nawet życie monarchini. Czy tak było w istocie? Na pewno Elżbieta I Tudor była kobietą, która swój charakter odziedziczyła po ojcu. A jak pamiętamy z historii Henryk VIII Tudor często tracił nad sobą panowanie, a wtedy dopuszczał się najbrutalniejszych czynów i podpisywał wyroki śmierci bez zastanowienia. Były przypadki, że potem tego żałował, ale nie mógł już nic zrobić, bo wszak odciętej głowy przyszyć się nie da. Pod koniec życia cierpiał na swego rodzaju obsesję, która objawiała się panicznym strachem o własne życie. Wszędzie widział zagrożenie i wciąż myślał, że jakiś zamachowiec czeka tylko na to, aby go zabić. Taki stan rzeczy doskonale wykorzystywali jego doradcy, którzy przecież upatrywali w pogarszającym się stanie zdrowia króla – psychicznym i fizycznym – korzyści dla samych siebie.

Przejdźmy jednak do powieści. Akcja Królewskiej heretyczki rozpoczyna się w momencie śmierci żony Roberta Dudleya – Amy Robsart (1532-1560). Mamy zatem początek września 1560 roku. Na dwór Elżbiety I Tudor dociera wieść, iż w wiejskiej posiadłości Roberta Dudleya służba – u podnóża stromych schodów – odnalazła martwe ciało jego młodej żony, która spadając skręciła sobie kark. Pojawiają się różne hipotezy. Jedni uważają, że było to samobójstwo, inni twierdzą, że nieszczęśliwy wypadek, ale są też i tacy, którzy nie wahają się powiedzieć wprost o z góry przemyślanym i zaplanowanym morderstwie. Oczywiście podejrzenie o ewentualne dokonanie zbrodni pada na Roberta Dudleya, natomiast rykoszetem dostaje się także Elżbiecie. Co zatem w tej sytuacji robi królowa? Otóż podejmuje decyzję, że najlepiej będzie, jeśli odsunie od siebie na jakiś czas swojego faworyta. Przecież pierwsza osoba w państwie musi być poza wszelkimi podejrzeniami. Nie oznacza to jednak, że królowa nie pragnie poznać prawdy. Z kolei hrabia Leicester jakoś niespecjalnie bierze sobie do serca śmierć żony. Czyżby faktycznie miał z nią coś wspólnego? Czy rzeczywiście zlecił komuś zabójstwo Amy Robsart? Przecież byłoby to doskonałe rozwiązanie, jeśli wziąć pod uwagę sytuację, w jakiej egzystuje Dudley u boku Elżbiety. Teraz już nic nie może przeszkodzić mu w poślubieniu królowej i zostaniu królem Anglii.

William Cecil, 1. baron Burghley
(1520-1598)

Najpierw kanclerz i doradca
Elżbiety I Tudor, a od 1572 roku
Wielki Skarbnik.
Portret powstał w 1585 roku.
autor: prawdopodobnie 

Marcus Gheeraerts Młodszy
Tymczasem gdzieś w Londynie żyje sobie niejaki James Burbage (1531-1597), którego największym marzeniem jest stworzyć prawdziwy teatr, aby tym samym występować na dworze przed obliczem królowej. Na razie jednak może jedynie poszczycić się prowadzeniem zwykłej trupy teatralnej, której celem jest jeżdżenie to tu, to tam z rozmaitymi sztukami, będącymi na lepszym lub gorszym poziomie. Pewnego dnia do teatralnego zespołu Jamesa dołącza młody Philip Sierota. Z tego, co wiadomo, chłopak ma nieciekawą przeszłość. Jako dziecko stracił rodziców w dramatycznych okolicznościach, a potem został zabrany do Włoch, gdzie trafił pod opiekę pewnego jezuity. Teraz Philip wrócił do Anglii i – jak twierdzi – pragnie zostać aktorem, a jeśli będzie miał szczęście, to nawet zrobi karierę jako znany dramatopisarz. Po jakimś czasie Philip wkrada się w łaski Roberta Dudleya, a potem samej królowej. Chłopak stara się oczarować monarchinię, a ponieważ – jak wiadomo – Elżbieta nie stroni od pięknych i przystojnych młodzieńców, Sierota wcale nie musi się za bardzo starać, aby zdobyć zaufanie królowej. Pytanie tylko, czy jego intencje są szczere, czy może kryje się za nimi coś niebezpiecznego, co sprawi, że życie królowej będzie zagrożone. Na tym etapie trudno jest to stwierdzić. Prawdą jest natomiast, że Philip jest zauroczony Elżbietą i zaczyna pisać sztukę, której główną bohaterką ma być sama królowa.

I tak oto obok siebie toczą się losy bohaterów historycznych i fikcyjnych. Splatają się wątki, a na ich zakończenie trzeba będzie jeszcze poczekać, ponieważ książka jest dość sporych rozmiarów i nie tak szybko czytelnik dowie się, co takiego stało się szczególnie z postaciami wykreowanymi na potrzeby powieści. Jeśli chodzi o linię fabularną opartą na historii, to tutaj raczej nie należy spodziewać się niczego zaskakującego. Można jedynie zastanawiać się, jaką drogę wybrała Autorka i na czym tak naprawdę oparła fabułę Królewskiej heretyczki: czy są to twarde fakty, które podają nam historycy, czy może uliczne plotki, które nie mają potwierdzenia w historii, a są jedynie domysłami i przypuszczeniami. Na pewno książkę czyta się dobrze, a to z uwagi na płynność językową. Z drugiej strony jednak losy Elżbiety I Tudor są tak bardzo uwspółcześnione, że nawet doskonałe opisy ówczesnego Londynu nie są w stanie sprawić, iż czytelnik przeniesie się w czasie i poczuje tamtą szesnastowieczną londyńską atmosferę. W usta bohaterów włożone są słowa, których zapewne żadna z postaci występujących w książce nigdy by nie użyła, ponieważ ludzie żyjący w XVI wieku nie znali tego rodzaju słownictwa. To nieco burzy klimat powieści i czasami wygląda po prostu śmiesznie.

Sama królowa Elżbieta I Tudor opisana jest tutaj nie tyle jako monarchini, lecz jako kobieta, która kieruje się jedynie emocjami w podejmowaniu decyzji, zaś nie rozsądkiem. Jest bowiem „tylko kobietą”, a to sprawia, że jest przytłoczona przez swoich doradców. To oni zajmują się polityką i to oni wciąż cioszą Elżbiecie kołki na głowie, aby ta wreszcie wybrała sobie męża, bo wszak potomek jest najważniejszy. Oczywiście w miarę upływu czasu pojawiają się kolejni kandydaci do ręki monarchini, ale Elżbieta wie swoje i gra we własną grę, którą ułożyła sobie jeszcze w dzieciństwie. Wygląda na to, że królowa w rękach ministrów jest zwykłą marionetką. Niestety, takie pokazanie monarchini zupełnie do mnie nie przemówiło. O ile zgadzam się z próbą pokazania wybuchowej i rozhisteryzowanej królowej, to nie kupuję Elżbiety jako monarchini praktycznie całkiem odsuniętej od polityki państwa. Tak nie było. Elżbieta miała naprawdę sporo do powiedzenia na temat rządzenia własnym krajem. Nie bez powodu historia nadała jej przydomek „Wielka”. Z fabuły powieści ewidentnie wynika, jakoby Elżbietę I Tudor interesowały wyłącznie jej uczucia do Dudleya, jego ewentualne zdrady i to, co on do niej czuje oraz cała rzesza innych faworytów. Mało tego. Obraz królowej pokazany na kartach Królewskiej heretyczki to obraz mało wiarygodny, ponieważ z jednej strony zbyt współczesny, natomiast z drugiej skoncentrowany na monarchini jako na kobiecie, która wciąż pragnie adoracji ze strony mężczyzn. A przecież trzeba pamiętać, że ona była przede wszystkim królową! W tamtym okresie przy sprawowaniu władzy płeć miała ogromne znaczenie, dlatego sama Elżbieta musiała stale udowadniać otaczającym ją mężczyznom, że nie przez przypadek została królową Anglii.


Elżbieta I Tudor przyjmuje ambasadorów niderlandzkich.
Obraz został namalowany w 1560 roku przez Levinę Teerlinc (ok. 1520-1576).


Nie podobało mi się również to, w jaki sposób Magdalena Niedźwiedzka przedstawiła Letycję Knollys, hrabinę Essex. O ile Elżbieta – z wiadomych powodów – mogła myśleć i mówić o swojej kuzynce jak najgorzej, o tyle prawda wyglądała zupełnie inaczej. Letycja nie była pospolitą dziewką, która podstępem zdobyła Dudleya, dopuszczając się w tym celu najohydniejszych czynów. Ona była hrabiną i nawet, jeśli pierwsza zwróciła uwagę na hrabiego, to prawda była taka, iż to Dudley zrobił ten decydujący krok, ponieważ naprawdę zakochał się w Letycji! Niestety, smutne, że Autorka wątek romansu Letycji Knollys i Roberta Dudleya oparła na ulicznych plotkach. To zwykli londyńczycy opowiadali, że małżeństwo hrabiny Essex i hrabiego Leicester zostało zawarte z przymusu. Tak nie było. Ci dwoje naprawdę się kochali, choć była to miłość bardzo trudna, ponieważ Elżbieta stale była obecna w ich związku, i aby zemścić się na kuzynce, wciąż pod jakimś pretekstem wzywała Dudleya na dwór albo wysyłała go za granicę, żeby tylko maksymalnie ograniczyć mu kontakty z żoną. Lecz mimo to miłość Letycji i Roberta nie słabła.

Po przeczytaniu książki nie mogłam też zrozumieć, dlaczego Autorka wprowadziła postacie stricte fikcyjne, skoro one tak naprawdę nie ogrywają w tej książce żadnej szczególnej roli. Odniosłam wrażenie, że Philip Sierota męczy się na kartach powieści i sam nie wie, co ma dalej począć ze swoim życiem. Niby jego rola została już na samym początku zaznaczona i zapowiadała się naprawdę interesująco, to jednak potem jakoś tak niefortunnie straciła na znaczeniu, że chyba nawet sama Autorka nie miała już pomysłu, jak dalej pokierować losami tego bohatera, więc wybrała najprostsze rozwiązanie, którego nie będę zdradzać, żeby nie spoilerować. W jakim celu został też wpleciony element teatru, skoro nic szczególnego nie wyniknęło z tego wątku? Może chodziło tutaj o to, żeby powieść była grubsza? Trudno jest mi to jednoznacznie stwierdzić. Oczywiście nie mam nic przeciwko wprowadzaniu do powieści historycznych elementów fikcji, ale jeśli autor decyduje się już na taki manewr, to musi pamiętać, że ci wymyśleni bohaterowie powinni odegrać w książce naprawdę istotną rolę. W tym przypadku tak się nie stało. I choć zapowiadało się dobrze, to jednak w miarę postępowania akcji, postacie te gubiły się gdzieś w tłumie, aż w końcu przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, jeśli chodzi o osobę Elżbiety I Tudor, bo to przecież z jej powodu znalazły się w fabule.


Na pierwszym planie widać Elżbietę I Tudor,
natomiast w tle Roberta Dudleya flirtującego z Letycją Knollys.

Obraz najprawdopodobniej został namalowany w 1585 roku.
autor: Marcus Gheeraerts Młodszy


I jeszcze jedna rzecz. Kiedy zaczęłam czytać Królewską heretyczkę, naszła mnie myśl, że przecież gdzieś już coś takiego czytałam. Po zastanowieniu przypomniałam sobie, że przecież swego czasu Christopher W. Gortner zaproponował swoim czytelnikom bardzo podobną historię w trzech tomach (przyp. Sekret Tudorów. Kroniki nadwornego szpiega Elżbiety I, Spisek Tudorów, Potomek Tudorów). U Gortnera również pojawia się pewien sierota związany z Dudleyami, który także trafia na dwór Elżbiety, lecz jeszcze nie królowej, ale księżniczki. Niemniej, pomysł amerykańskiego pisarza jest znacznie lepszy, niż Magdaleny Niedźwiedzkiej. Poza tym historia zaproponowana przez Christophera Gortnera jest bardziej dynamiczna i trzymająca w napięciu, co sprawia, że jego trylogia to naprawdę opowieść szpiegowsko-przygodowa. W przypadku Królewskiej heretyczki zabrakło mi dynamizmu i próby wciągnięcia czytelnika w akcję już od pierwszej strony. Możliwe, że tę powieść odebrałam w ten sposób, ponieważ zbyt dużo wiem na temat Tudorów. Potrafię oddzielić fakty od mitów i nie podoba mi się, kiedy autor przy kreowaniu fabuły posługuje się plotkami zamiast oprzeć historię na twardych dowodach, nawet jeśli jest to beletrystyka, a nie literatura faktu. Jeśli chodzi o Tudorów, to wiarygodnych materiałów źródłowych jest naprawdę sporo i można z nich wybrać bardzo ciekawe wydarzenia, które wplecione w fabułę podniosłyby tylko walor książki.

Abstrahując jednak od mojej opinii, mam nadzieję, że Królewska heretyczka spodoba się amerykańskim czytelnikom, którzy będą mogli ją przeczytać już wiosną tego roku, i może będą mniej wymagający ode mnie. Życzę tej książce jak najlepiej, pomimo że mnie rozczarowała. Z życiem Elżbiety I Tudor związanych jest tak wiele interesujących wydarzeń – szczególnie tych politycznych – mających miejsce w latach 1560-1578, które można było z powodzeniem wykorzystać, a nie wciąż kręcić się wokół tego samego tematu: romansu Elżbiety i Roberta oraz ciągłego szukania królowej męża. Niestety, Autorka tego nie zrobiła. Zamiast tego wprowadziła fikcyjnych bohaterów, którzy – moim zdaniem – nie wnieśli do książki niczego ważnego, a jedynie powiększyli jej objętość, zabierając tym samym szansę do szerszego ukazania faktów historycznych. 


Jeśli ktoś chciałby bliżej poznać fakty na temat miłosnego trójkąta (Elżbieta – Robert – Letycja), to odsyłam do moich dwóch tekstów: tutaj i tutaj









6 komentarzy:

  1. o ja jestem tu peirwszy raz akurat post o osobie ktora chce blziej pzonac i dostalam te okazje, w ogole ta ksiazka musze ja sobie zapisac. niezly psot. narpawde :) pozdrawiam!: )

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny post - ja z Tudorami jestem na bakier (znam tylko podstawowe fakty), więc tym bardziej z przyjemnością przeczytałam Twój post.

    Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Elżbieta I wydaje się być najfajniejszą a na pewno najbardziej wpływową władczynią w historii Anglii. A była jedną z córek wychowywanych przez ojca- druga zeszła na psy i została Krwawą Mary :) Ta wniosła wiele pozytywnych zmian.

    OdpowiedzUsuń
  4. I tutaj się z Tobą nie zgodzę. Elżbieta I Tudor nie była wychowywana przez ojca. Henryk VIII ją odtrącił po egzekucji Anny Boleyn, ponieważ uważał, że Elżbieta nie jest jego córką, a "pomiotem samego diabła". To właśnie m.in. dlatego Anna Boleyn została ścięta. Henryk i jego doradcy oskarżyli ją o kazirodztwo, zdradę króla i tym samym zdradę stanu, oraz o konszachty z diabłem. Elżbieta była przez bardzo długi czas wychowywana przez swoje opiekunki. To one o nią dbały. To odrzucenie i zaniedbanie (również materialne) przez ojca poważnie wpłynęło na jej psychikę. Jeszcze w dorosłym życiu wracała myślami do lat dzieciństwa, ponieważ miała traumę. Zgadzam się natomiast z tym, że wprowadziła szereg reform. A co do Marii I Tudor, to ona nie tyle zeszła na psy, co po prostu popadła w fanatyzm religijny, który odziedziczyła po swojej hiszpańskiej matce - Katarzynie Aragońskiej. Oj, coś mi się wydaje, że chyba nie przeczytałaś uważnie mojego tekstu, ani tych, które polecam pod recenzją książki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Poprawiłam, bo chciałam napisać "bez ojca" a napisałam "przez" :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To teraz już wszystko jasne. Dziękuję za odwiedziny. :-)

    OdpowiedzUsuń