Wydawnictwo: REPLIKA
Zakrzewo 2012
Tytuł oryginału: The Children’s Hour
Przekład: Agnieszka Podruczna
Starość
to czas, który w życiu niemalże każdego człowieka nadejdzie prędzej czy
później. Jeśli ktoś nie pożegna się z życiem w młodym wieku, to logiczne jest,
iż rzeczonej starości dożyje. Ludzie generalnie boją się wieku podeszłego.
Obawiają się zmian, jakie zajdą w ich życiu. Pojawi się zniedołężnienie. Nie
ominą nas choroby. Dla młodego pokolenia możemy stać się bezużyteczni i jedyne,
co nas wtedy będzie czekać to dom opieki. Chyba dlatego tak wielu ludzi
twierdzi, że jedyne, co Panu Bogu nie wyszło, to właśnie starość. Ale czy na
pewno tak jest? Może człowiek sam kreuje sobie w wyobraźni taki obraz własnej
jesieni życia, a potem podświadomie do niego dąży. Ludzka psychika naprawdę
wiele może. Dzięki niej możemy przyciągać do siebie to, co dobre, ale też i to,
co jest złe. Niemniej starość na pewno wiąże się ze wspomnieniami. Osoby w
podeszłym wieku bardzo często wracają myślami do tego, co było. Ludzie z tęsknotą
spoglądają wstecz, niejednokrotnie żałując błędów, które popełnili. Wspominają
też tych, którzy stanęli na ich drodze, a których być może już nie ma. Czują
smutek na samą myśl, że poprzez swoje postępowanie kogoś skrzywdzili albo nie
zdążyli powiedzieć tego, co powinni byli powiedzieć. Drugiej szansy nikt już
nie da, bo życie jest tylko jedno i powtórki nie będzie.
Tak
więc jeśli człowiek dożywa starości w spokoju bez zbędnych wyrzutów sumienia,
wówczas wszystko jest w jak najlepszym porządku. Niestety, znacznie gorzej sprawa
przedstawia się wtedy, gdy do późnej starości ukrywamy tajemnicę, którą
powinniśmy byli wyjawić dawno temu, lecz z jakichś przyczyn tego nie
zrobiliśmy. Z takim właśnie dylematem muszą radzić sobie bohaterki Godziny
dzieci. Kiedy czytelnik poznaje Minę i Nest, kobiety mają już swoje lata.
Dziesięć lat temu Nest uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu, w którym
zgięła jej siostra i szwagier. Od tamtego czasu Nest Shaw jest przykuta do
wózka inwalidzkiego i musi liczyć na pomoc swojej starszej siostry, która z
oddaniem opiekuje się kobietą. Choć Nest jest niepełnosprawna, to jednak
najprostsze życiowe czynności jest w stanie wykonywać bez udziału siostry. Kobiety
wraz z trzema psami mieszkają w Kornwalii w posiadłości o nazwie
Ottercombe, która należała jeszcze do ich rodziców. To tutaj
wraz z matką spędziły najpiękniejsze lata swojego życia. Spośród rodzeństwa
Nest i Miny żyją jeszcze dwie siostry – Georgie i Josie. Ta pierwsza cierpi na
starczą demencję, a może jest to Alzheimer? Któż to wie? Symptomy są bardzo
podobne, jednak nikt nie próbuje dokładnie ustalić przypadłości najstarszej z
sióstr. Z kolei Josie wraz z rodziną mieszka daleko, bo aż w Stanach
Zjednoczonych, więc ich kontakt jest dość rzadki. Oprócz Henrietty, która razem
z mężem zginęła w wypadku, na skutek którego Nest została przykuta do wózka
inwalidzkiego, był jeszcze ubóstwiany przez wszystkich brat. Jednak on również
już nie żyje, a jedyne co po nim pozostało, to dzieci.
Skoro
już mowa o dzieciach, to należałoby wspomnieć, że młode pokolenie znacznie
różni się od swoich rodziców. Młodzi kierują się nieco innymi zasadami, ale to
wcale nie przeszkadza im odwiedzać ciotek i dzielić się z nimi swoimi
problemami. Jest też najmłodsze pokolenie – wnuki. One również odgrywają
niemałą rolę w tej trzypokoleniowej rodzinie. Wydawać by się mogło, że
praktycznie tym ludziom nie potrzeba niczego do szczęścia. Kochają się
wzajemnie, szanują, wspierają, kiedy zajdzie taka potrzeba, więc czego można
chcieć więcej? Otóż, nie wszystko jest takie, jak wydaje się być na pierwszy
rzut oka. Ta pozorna sielanka to jedynie swego rodzaju dywan, pod którym
znajdują się naprawdę poważne problemy i tajemnice, a które w końcu odżywają za
sprawą jednej z sióstr.
Dom
w Ottercombe jest nie tylko piękny, ale też duży na tyle, aby móc przyjąć
jeszcze jednego domownika. Pewnego dnia do posiadłości zostaje odtransportowana
Georgie, która musi przeczekać tam czas potrzebny do załatwienia wszystkich
formalności związanych z umieszczeniem jej w domu opieki. Choroba kobiety jest
już tak zaawansowana, że nie jest ona w stanie normalnie żyć. Ktoś wciąż musi
mieć na nią oko. Bardzo często zdarza jej się tracić poczucie rzeczywistości.
Georgie gubi kontakt ze światem, pogrążając się w swoim własnym, do którego
dostęp ma tylko ona. Lecz z drugiej strony czy Georgie naprawdę nie wie, co się
z nią dzieje? A może to przeszłość wraca do niej ze zdwojoną siłą, aby wreszcie
kobieta mogła wyciągnąć na światło dzienne tajemnice, które w rodzinie skrywane były od
dziesiątek lat? Jedno jest pewne: kiedy Georgie uparcie powtarza, że „zna
tajemnicę”, Nest i Mina natychmiast sztywnieją z przerażenia. One wiedzą jakie
trupy siedzą w szafie. To sekrety, których pod żadnym pozorem nie wolno
odkrywać. Wydaje się jednak, że Georgie ma to wszystko w nosie i uparcie
powtarza, że „zna tajemnicę”. A zatem co takiego siedzi w głowie starej i
schorowanej kobiety, a czego ujawnienia tak bardzo boją się pozostałe siostry?
Czy owa tajemnica zniszczy rodziną sielankę, którą tak pracowicie pielęgnowały?
Co takiego stało się w przeszłości, o czym należy zapomnieć i najlepiej zabrać
ze sobą do grobu?
Siedziba hrabstwa Truro; tutaj również rozgrywa się część akcji powieści |
Marcia
Willett jest mi znana z powieści Tydzień w zimie. Już podczas tamtej
lektury wiedziałam, że na tej jednej książce nie poprzestanę. Tydzień w zimie
jest typowym wyciskaczem łez, ale z drugiej strony niosącym niezwykłe
przesłanie. W przypadku Godziny dzieci na łzy raczej się nie zanosi,
choć tak naprawdę jest to indywidualna sprawa czytelnika, bo przecież każdy z
nas posiada inny próg wrażliwości. Z mojego powyższego opisu wydawać by się
mogło, że mamy tutaj do czynienia z powieścią o starości i o tym, w jaki sposób
należy sobie z nią radzić. Otóż nie do końca tak jest. Owszem, nasze bohaterki
są już podeszłe w latach, jednak to, na co powinniśmy zwrócić uwagę w trakcie
lektury, to ich przeszłość. Styl życia, jaki teraz prowadzą wynika tak naprawdę
z ich przeszłości. To ich dzieciństwo i młodość stanowią w główniej mierze o
tym, iż na starość przyszło im spędzać czas w swoim towarzystwie. Autorka co
pewien czas cofa fabułę powieści o te kilkadziesiąt lat wstecz i wtedy
poznajemy rodzinę państwa Shaw w zupełnie innym świetle, niż to, które
przedstawiają starsze kobiety. Widzimy kogo kochały, a kogo nienawidziły.
Poznajemy styl, w jakim zostały wychowane. Mamy szansę poznać ich rodziców,
którzy nie zawsze stawali na wysokości zadania, aby odpowiednio przygotować
swoje dzieci do dorosłego życia, bo przecież oni również popełniali błędy i
dawali ponieść się swoim namiętnościom.
Ta
powieść to także obraz, na którym widzimy ból i cierpienie. Dostrzegamy, iż
człowiek to nie maszyna, która może bez końca dawać z siebie wszystko, nie
otrzymując nic w zamian. Lecz z drugiej strony wzajemne relacje sióstr
pokazują, ile tak naprawdę znaczą dla siebie nawzajem. Choć przychodzą chwile,
kiedy chciałoby się powiedzieć „dość”, to jednak siostrzana miłość na to nie
pozwala. Jest to takie trochę cierpienie w milczeniu. Zastanówmy się, czy
czasami nie jest w naszym życiu tak, iż mamy obok siebie osobę, która jest z
nami od zawsze i każdego dnia o nas dba, więc w końcu uznajemy to za
normalność. Nie dostrzegamy, że ten ktoś może być zmęczony, może mieć też
własne potrzeby, które chciałby zaspokoić, lecz nie mówi o tym, bo nie chce się
skarżyć. Tak przeważnie funkcjonują nasze matki, których opieka i pomoc jest
dla nas czymś, co otrzymujemy każdego dnia. W końcu przyzwyczajamy się do tego
tak bardzo, że dostrzegamy je dopiero wtedy, gdy poważnie zachorują lub odejdą
na zawsze. Godzina dzieci pokazuje przede wszystkim, jak ważna jest w
naszym życiu obecność drugiego człowieka i rozmowa z nim, a dokładnie ten
moment, w którym możemy dzielić z kimś nasze problemy. Niekoniecznie musi to
być ktoś, kto żyje z nami pod jednym dachem. Czasami może być to osoba poznana
w Internecie.
W Godzinie
dzieci bardzo ważną rolę odgrywa również córka Henrietty i Connora –
Lyddie. Nagła śmierć rodziców i kalectwo ciotki były dla niej ogromnym ciosem,
jaki otrzymała od losu. Choć od tamtego dnia minęło już jakieś dziesięć lat,
ona wciąż nie potrafi o tym zapomnieć. W dodatku jej życie osobiste też
pozostawia wiele do życzenia. Gdzie zatem Lyddie znajduje schronienie, kiedy
jest naprawdę źle? Oczywiście w Ottercombe. Można odnieść wrażenie, że to taka
oaza spokoju i ciepła, gdzie każdy będzie w stanie powrócić do emocjonalnej
równowagi.
Generalnie
bohaterowie naprawdę dają się lubić. Nie ma tutaj jakichś skrajnie negatywnych
postaci. Do mnie najbardziej przemówiła postać Jacka. Jego ojciec był jedynym
mężczyzną, jaki urodził się państwu Shaw. Jedynym i jednocześnie niesamowicie
upragnionym przez Ambrose’a Shawa. Jack ujął mnie przede wszystkim swoim
poczuciem humoru i zdrowym rozsądkiem.
Być
może zastanawiacie się, co kryje się za tytułową „godziną dzieci”? Przyznam, że
początkowo myślałam, że tytuł ma związek z jakimś wydarzeniem, które miało
miejsce w rodzinie państwa Shaw jeszcze w czasie drugiej wojny światowej. Nie
umiem tego wytłumaczyć, ale „godzina dzieci” kojarzy mi się z latami wojny.
Niestety, pomyliłam się, ponieważ rzeczona „godzina dzieci” nie ma nic
wspólnego z okupacją hitlerowską, pomimo że dzieje rodziny Shaw przypadają
również na tamte okrutne czasy. Prawdę powiedziawszy, gdyby uściślić liczbę
pokoleń pojawiających się w tej powieści, to mamy ich aż cztery. Dzieje się tak
dlatego, iż Marcia Willett cofa fabułę lata wstecz, i to właśnie wtedy
poznajemy rodziców naszych przemiłych staruszek, które teraz muszą znosić swoje
wzajemne towarzystwo, mieszkając w Ottercombe.
Myślę,
że Godzina dzieci to doskonała powieść obyczajowa przeznaczona dla tych
czytelników, którzy gustują w rodzinnych sagach. Fabuła książki zawiera w sobie
naprawdę szereg wartościowych życiowych prawd, o których dzisiaj tak łatwo
zapominamy. Na pewno nie jest to powieść z gatunku tych „o wszystkim i o
niczym”. Moim zdaniem od czasu do czasu każdy z nas powinien sięgnąć po taką
prostą, ale jednocześnie bogatą w wartości powieść obyczajową. Ostatnio coraz
częściej przekonuję się, że fenomen konkretnej książki tkwi właśnie w jej
prostocie. Okazuje się bowiem, że autor wcale nie musi wprowadzać jakichś
dziwactw językowych, żeby napisać naprawdę świetną powieść.
Miałam kiedyś okazje skorzystać z bliższego poznania tej książki, ale jednak zrezygnowałam z niej na rzecz innej, gdyż szczerze powiedziawszy nie gustuje zbytnio w sagach. Po twojej recenzji odrobinę zmieniłam zdanie na temat owej pozycji, ale nadal nie na tyle, bym chciała ją przeczytać. Niemniej jednak cieszę się, że na tobie zrobiła tak pozytywne wrażenie.
OdpowiedzUsuńSzczerze, to na mnie wszystkie książki robią wrażenie: jedne mniejsze, drugie większe. Pewnie i w "Greyu" znalazłabym coś pozytywnego, gdybym tylko dała radę go skończyć. ;-) A jeśli chodzi o sagi i wszelkiej maści obyczajówki, to wiesz, że bardzo je lubię, dlatego "Godzina dzieci" mnie wciągnęła, ale miałam już próbkę twórczości tej autorki przy okazji "Tygodnia w zimie", więc wiedziałam czego mogę się spodziewać. :-)))
UsuńMasz racje. Każda książka wywiera na nas jakieś wrażenie. Dużo jednak zależy od stopnia dopracowania danej publikacji i jest właściwego przekazu.
UsuńTo tak jak z pogodą. Ludzie mówią nieraz, że pogody nie ma, a to nieprawda, bo ona jest zawsze, tylko albo dobra, albo zła. Tak przynajmniej mawiał mój nauczyciel geografii z liceum. ;-) Natomiast co do książki/książek, to mnie się ostatnio bardzo podobają takie proste i nieskomplikowane. Kolejna, o której napiszę też taka jest. Prosta, ale mimo wszystko fenomenalna. :-)))
UsuńKiedyś bardziej ciągnęło mnie do sag a teraz? Rzadko, oj, rzadko...
OdpowiedzUsuńGusta. nie tylko czytelnicze, zmieniają się z wiekiem. ;-)
UsuńTydzień w zimie wspominam bardzo dobrze - nie miałam pojęcia, że autorka wydała kolejną książkę! Sagi lubię i już wiem, że tę powieść przeczytam z przyjemnością :-)
OdpowiedzUsuńMarcia Willett napisała jeszcze "Letni domek". Nie czytałam, ale mam zamiar. To są te trzy książki, które wyszły w Polsce, bo w Anglii jest ich troszkę więcej. :-) Ja też lubię sagi i dlatego tak często po nie sięgam. :-)
UsuńW Twojej recenzji jest coś przenikającego, Co ciekawe, nie umiem tego określić, ale tym tekstem poruszyłaś moją najczulszą strunę duszy. Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńTo pewnie ta starość i oddanie innym, nawet kosztem własnego życia. Zawsze miło mi czytać komentarz, gdzie czytelnik pisze, że mój tekst go poruszył. Ja Tobie również dziękuję. :-)
UsuńLubię sagi, lubię tajemnice, więc jest to książka jak najbardziej dla mnie. :)
OdpowiedzUsuńTo życzę miłej lektury! :-)
Usuń