niedziela, 10 listopada 2013

Katarzyna Michalak – „Mistrz”












Wydawnictwo: FILIA
Poznań 2013




Dlaczego człowiek sięga akurat po tę czy inną książkę? Zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym? Wszystkie mole książkowe zapewne jednogłośnie stwierdzą, że sięgamy po książki, bo zwyczajnie uwielbiamy je czytać i nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Gdyby nie było książek i możliwości ich czytania, to wówczas dla nas – książkowych fanatyków – życie nie miałoby sensu, a nasz osobisty świat zawaliłby się nam na głowę. Nie chodzi mi jednak o czytanie książek w sensie ogólnym, bo wydaje mi się, że jest to sprawa jasna. Mam na myśli sięganie po konkretną książkę. Uważam, że powodów może być wiele, na przykład: ktoś ze znajomych czy rodziny może nam sprawić prezent, z którym wypadałoby się zapoznać; gdzieś przeczytaliśmy, że dany tytuł jest rewelacyjny i jeżeli po niego nie sięgniemy, to popełnimy grzech śmiertelny; zachęciły nas opinie znajomych bądź recenzje naszych blogowych koleżanek/kolegów; nasz wzrok przyciągnął opis na okładce lub sam jej wygląd; preferujemy gatunek, pod który można podciągnąć tę konkretną powieść; przytłacza nas czasami wręcz nachalna reklama i w końcu dajemy porwać się fali, a to czy dana powieść nas zachwyci, czy nie, to już zupełnie inna sprawa. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej… Myślę, że można tak wymieniać w nieskończoność.

Dla mnie tą konkretną powieścią, po którą sięgnęłam pod wpływem kilku czynników jest Mistrz autorstwa Katarzyny Michalak. Cóż zatem takiego o tym zadecydowało? Przede wszystkim powszechny zachwyt nad twórczością Pisarki, co oznacza, że przeczytałam Mistrza ze względu na nazwisko. Kolejnym powodem stały się recenzje zamieszczane na blogach, w przeważającej mierze pozytywne, a wręcz wychwalające książkę pod niebiosa i uznające ją za arcydzieło, którym tak naprawdę nie jest, przynajmniej w moich oczach. Ostatnim powodem i chyba najbardziej przemawiającym za zapoznaniem się z tą powieścią był incydent, który kilka dni temu miał miejsce na Facebooku, gdzie Mistrza solidnie skrytykowano, zaś mnie w tej dyskusji określono „wyznawczynią”! Niestety, odmówiono mi odpowiedzi na pytanie kogo lub czego mam być rzekomą „wyznawczynią”, więc mogę tylko przypuszczać co takiego miano na myśli. Wydaje mi się, że chodziło o to, iż należę do ścisłego grona wielbicielek twórczości Katarzyny Michalak, które bezkrytycznie oceniają wszystko, co wyjdzie spod pióra Autorki, nie bacząc na jej mniejsze lub większe potknięcia. Otóż, pragnę zapewnić, że do ścisłego grona miłośniczek Pisarki jak na razie nie należę, a to że nie podobają mi się te czy inne zachowania praktykowane za plecami osoby najbardziej zainteresowanej, nie ma najmniejszego związku z moją oceną twórczości Katarzyny Michalak. Tak samo zareagowałabym, gdyby podczas tamtej dyskusji chodziło o każdego innego autora czy kogoś, kto z literaturą nie ma nic wspólnego. I prosiłabym na przyszłość nie wyciągać tak daleko idących wniosków wobec mojej osoby! Książki Katarzyny Michalak interesują mnie z tego samego powodu, co setki innych, czyli z chęci przyjrzenia się temu, co pojawia się na rynku wydawniczym. Jeśli miałabym być już czyjąkolwiek „wyznawczynią”, to z pewnością byłaby to Philippa Gregory, której powieści czytam hurtowo i zawsze się nimi zachwycam. Lecz jak na razie modlić się do niej nie zamierzam, choć z drugiej strony może by się jednak przydało poprosić ją o cud, bo z jej agentką bardzo trudno się dogadać, a sprawa jest z tych nie cierpiących zwłoki.

Niemniej jednak, faktem jest, że to właśnie wspomniana dyskusja w głównej mierze zaważyła na tym, że w przyspieszonym tempie sięgnęłam po Mistrza. Chciałam przekonać się kto tak naprawdę ma rację: czy ci, którzy książkę wychwalają, niemal mdlejąc przy niej z zachwytu, czy może ci, którzy twierdzą, że powieści do doskonałości bardzo wiele brakuje. Do jakich zatem wniosków doszłam? Otóż, w swojej opinii ustawiłam się gdzieś po środku, ponieważ w moim odczuciu powieść nie jest ani rewelacyjna, ani też taka całkiem beznadziejna. Jest po prostu dobra.

Ci, którzy mnie znają czy to z życia realnego, czy z wirtualnego doskonale wiedzą, że powieści stricte erotyczne omijam szerokim łukiem. Pięćdziesiąt twarzy Greya przeczytałam gdzieś tak do połowy i nie dałam rady pójść dalej. Jest to dla mnie niecodzienna sytuacja, bo nie zdarza mi się nie kończyć książek. Jestem z tych uparciuchów, którzy każdą powieść czytają do ostatniej strony, bo czasami to właśnie ta ostatnia strona będzie stanowić niezaprzeczalny walor całej powieści. Tutaj niestety nie dałam rady. Poddałam się. Klęska na całej linii. A może jedynie zaoszczędzony czas, którego nie zmarnowałam przy tej lekturze?

Sięgając po Mistrza wiedziałam z czym mogę się spotkać, i być może to właśnie dlatego ta książka zupełnie mnie nie zszokowała. Pruderyjna nie jestem. Swoje lata mam. Na myśl o seksie nie chichram się niczym nastolatka tuż przed inicjacją seksualną, a „złowróżbny członek” nie robi na mnie piorunującego wrażenia. Już na samym początku tej sensacyjno-erotycznej historii mamy do czynienia z pewną wyzwoloną kobietą, która uwielbia wciąż mieć wypełnione usta, niekoniecznie jedzeniem. Zadaniem Andżeliki Herman będzie rozkochanie w sobie jednego z mafijnych bossów o nazwisku Raul de Luca. Facet jest nieziemsko przystojny, bogaty, wpływowy, więc czego można chcieć więcej. Mieszka w bajecznej willi na Cyprze tuż przy wybrzeżu Morza Śródziemnego, która może uchodzić też za swego rodzaju więzienie, a każdy, kto będzie próbował stamtąd zbiec, zostanie potraktowany prądem o niewyobrażalnej mocy. W dodatku wynagrodzenie, jakie pannie Herman proponują, warte jest każdej chwili pracy tą czy tamtą częścią ciała. Należy jednak pamiętać, że w grę wchodzi jedynie Raul de Luca. „Praca” z innymi mężczyznami jest za darmo. Ewentualnie za wikt i opierunek. 

W międzyczasie w Warszawie zostaje porwana dwudziestoletnia Sonia. Dziewczyna jest studentką biologii, i praktycznie nie ma nikogo na tym świecie. Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Sonia jest świadkiem makabrycznej sceny, a do tego nieznani jej mężczyźni znajdują przy niej narkotyk o nazwie Złoty Pył. Na jakąkolwiek ucieczkę jest już za późno, pomimo że próbuje, lecz bez rezultatu. Przerażona Sonia nie ma wyjścia. Musi jechać z bandziorami, którzy najprawdopodobniej myślą tylko o tym, jakby tu jej zrobić krzywdę. Nafaszerowana narkotykami i obolała Sonia ostatecznie trafia do willi na Cyprze, gdzie spotyka Andżelikę Herman i młodszego brata Raula de Luci – Vincenta. Nie ma już najmniejszych wątpliwości, że dziewczyna trafiła do posiadłości szefa mafii, lecz wciąż nie wie, dlaczego tak właśnie się stało. Oprócz braci de Luca, jest tutaj również cała masa ochroniarzy, a także lekarz, będący na usługach gangsterów.

Akcja powieści kręci się praktycznie wokół dwóch par bohaterów: Raula i Soni oraz Vincenta i Andżeliki. Ta druga para zupełnie sobie nie folguje. Idą na całość przy każdej nadarzającej się ku temu okazji. Seks, jakim obydwoje się raczą, jest miejscami wręcz wulgarny, ale z drugiej strony można na to przymknąć oko, bo zdarza się, że w życiu również spotykamy osoby, które są uzależnione od seksu i mogą go uprawiać z każdym i wszędzie. Tutaj nie jestem skłonna stwierdzić, że postacie są nieautentyczne. Stanowią one z całą pewnością kontrast w zestawieniu z Raulem i Sonią. Ona to dziewczyna bez jakichkolwiek doświadczeń erotycznych, nie licząc jakichś nieudolnych obściskiwań z chłopakami w swoim wieku. Z kolei on to abstynent od kilku miesięcy, co wcale nie oznacza, że złożył jakieś śluby czystości. Po prostu jest tym szlachetniejszym de Lucą i z byle kim łóżka dzielił nie będzie. W dodatku goni go przeszłość, która nie pozwala żyć normalnie. Raul ma również do wykonania pewne zadanie, a właściwie ostatnią poważną transakcję, a potem chce zacząć wszystko od nowa z kobietą i gromadką dzieci u boku w liczbie dwoje. Na gromadkę mi to nie wygląda, ale niech mu będzie. Nie będziemy się czepiać.

Nie ukrywam, że pomysł na fabułę doskonały. Jest sensacja, jest miłość, jest dramat, jest erotyka, ale niestety nie ma w tym wszystkim spójności. Odnoszę wrażenie, że z tej powieści wycięto spore kawałki tekstu, a potem próbowano połączyć w miarę logicznie to, co zostało. Być może książka w swojej pierwotnej wersji była znacznie dłuższa i przed wydaniem należało ją poskracać. Czułam jakiś chaos w tym wszystkim. Niektóre wątki aż żebrzą o to, żeby je rozbudować. Jako czytelnik chciałabym więcej opisów przyrody. Pamiętajmy, że jesteśmy na Cyprze, a to nie jest taki zwyczajny kraj. W tej kwestii należałoby uzupełnić research, a to wymaga czasu. Nie chcę niczego sugerować, ale czasami lepiej jest wypuszczać na rynek książki w detalu niż w hurcie. 

Z kolei postacie jakoś mało myślą, natomiast robią bardzo wiele, szczególnie rękami i ustami. Nie powiem, że się nie wzruszyłam, bo się wzruszyłam, i to nawet bardzo! A było to przy zakończeniu. Generalnie wątek Raula i Soni piękny. Widać, że miłość gangstera i zwykłej nieśmiałej dziewczynki jest naprawdę możliwa. Tylko czy Raul naprawdę jest tym za kogo się podaje? I w tym oto miejscu mamy do czynienia z tajemnicą, co również bardzo mi się podobało. Jednak wydaje mi się, że Raul powinien być bardziej zagadkowy. Powinien dawać znaki czytelnikowi, że coś się z nim dzieje, lecz nie w związku z Sonią, ale odnośnie własnej osoby. Powinien być enigmatyczny i sprawić, żeby czytelnik w pewnym momencie zaczął się zastanawiać czy ten człowiek naprawdę jest tylko gangsterem? A może jest coś jeszcze? Uważam, że w związku z postacią Raula nie jest budowane napięcie, a powinno być. Z uwagi na to, czego czytelnik dowiaduje się na samym końcu, jest to wręcz konieczne. Nie można w zakończeniu zrobić „bum” i sprawa załatwiona.

Postacie kobiet są niezwykle denerwujące. Są to dwie skrajnie różne osoby. Tylko że nie bardzo możemy im dać wiarę, bo przecież każdy człowiek ma w sobie zarówno cechy dobre, jak i złe. A tutaj Andżelika jest tą wredną, zboczoną babą, zaś Sonia to cichutka dziewica, która tylko czasem pokazuje pazurki, ale natychmiast je chowa pod wpływem spojrzenia otaczających ją mężczyzn. Przyznam, że to wszystko jest takie trochę sztuczne. Poza tym, zanim zdążyłam połapać się w czym rzecz, musiałam przeczytać wiele stron. Początek jest bardzo chaotyczny. Naprawdę przykre, że świetny pomysł został rozłożony na łopatki. Nie wiem czy jest to wina Autorki, czy redakcji. Może faktycznie kazano usuwać obszerne ilości tekstu, co tylko przyniosło szkodę tej powieści.

Na pewno nie można odmówić Katarzynie Michalak talentu. Pod względem językowym pisze dokonale. Biorąc pod uwagę Mistrza powiedziałabym nawet, że tworzy trochę w stylu amerykańskim, a to już nie jest takie proste. Niewielu polskich autorów posiada taką umiejętność. Znam jedynie Adama Zalewskiego, który radzi sobie na tym polu wyśmienicie. Prawdę powiedziawszy brakuje mi na rynku takich zamerykanizowanych powieści autorstwa polskich pisarzy. 

Nie twierdzę bynajmniej, że ta powieść nie nadaje się do czytania. Wręcz przeciwnie. Jak najbardziej można po nią sięgnąć, ale nie należy nastawiać się na jakiś fenomen. Są chwile, że naprawdę wciąga. Lecz z drugiej strony, gdyby to wszystko uporządkować, rozbudować niektóre wątki, znacznie więcej napisać o uczuciach bohaterów, zamiast o ich preferencjach łóżkowych, wówczas byłoby o niebo lepiej. Przecież to niekoniecznie musiała być powieść erotyczna. Mogła być sensacyjno-obyczajowa. Myślę, że fakt, iż jest to Seria z Tulipanem, w której mieszczą się książki przeznaczone tylko dla dorosłych czytelników, wcale tego nie wyklucza. Przecież tak niedawno Agnieszka Lingas-Łoniewska wydała w tej samej serii Łatwopalnych, gdzie erotyka stanowi jedynie dodatek, zaś nie jest tak nachalnie eksponowana jak tutaj. Tak więc w tym przypadku to chyba od autora, a nie wydawcy zależy, w jaki sposób pokieruje swoimi bohaterami.