środa, 6 listopada 2013

Philippa Gregory – „Dom cudzych marzeń”












Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
Katowice 2011
Tytuł oryginału: The Little House
Przekład: Urszula Gardner





Chyba nie może być nic gorszego dla młodego małżeństwa, niż to, gdy mamusia zakocha się we własnym synu. Tak, tak. Zakocha. Bo jak niby nazwać fakt, kiedy co najmniej raz w tygodniu stęskniona mamuśka robi nalot na mieszkanie młodych i zagląda w niemalże każdy kąt? Jak nazwać sytuację, w której matka praktycznie zapomina o tym, że synek już dawno wyrósł z pieluch i teraz jest dorosłym facetem z rodziną na karku? Matczyna miłość z jednej strony jest wyjątkowa i nic nie może jej zastąpić, ale z drugiej potrafi być tak zaborcza, że jest w stanie doprowadzić wręcz do tragedii. Bo przecież nikt nie zrobi tego czy tamtego tak dobrze, jak mamusia! Tylko ona robi najlepsze pierożki, piecze najwspanialsze ciasta, i tylko ona najlepiej wie, jak należy prowadzić dom. A gdzie w tym wszystkim miejsce dla synowej? Otóż synowa z reguły wcale się nie liczy. Zazwyczaj w takich sytuacjach jest pouczana przez wszystkowiedzącą mamusię, bo przecież tylko ona wie, w jaki sposób należy wychowywać dzieci. To mamusia decyduje, kiedy trzeba pójść z dzieckiem do lekarza, który i tak na niczym się nie zna. Przecież ona nie może oddać tym konowałom własnego wnuka pod opiekę, bo co oni tam wiedzą. Cała wiedza medyczna leży po stronie mamusi. Tak więc mamuśka doskonale wie, jak zadbać o dziecko syna, żeby było zdrowe i prawidłowo się rozwijało. Takie zachowanie na dłuższą metę może przyprawić nie tylko o poważny ból głowy, ale nawet doprowadzić do szaleństwa, szczególnie Bogu ducha winną synową, która nierzadko w oczach mamusi nie jest tą wymarzoną partnerką dla jej synusia.

W tym wszystkim jedyną nadzieją jest to, że wychuchany i rozpieszczony synuś nie stanie po stronie „sierżanta mamuśki”, lecz po stronie żony, i to właśnie jej będzie bronił przed zaborczą teściową. Jednak nie zawsze tak jest. Bardzo często zdarza się, że synowie niestety zapominają o tym, że biorąc ślub z kobietą, którą sobie wybrali, muszą wreszcie przeciąć pępowinę i zacząć żyć na własny rachunek, dbając o rodzinę, którą właśnie założyli. Skończyły się parujące i pachnące pierożki stawiane na stole tuż po powrocie z pracy. Koniec z robieniem śniadań dla synka przez mamusię przed porannym wyjściem z domu. Teraz obowiązki muszą zostać podzielone pomiędzy męża i żonę. Małżonkowie muszą zostać partnerami, a nie panem i niewolnicą. Natomiast żona to nie matka, która co wieczór otulała syna kołderką przed snem. Tamte czasy już bezpowrotnie minęły. Jak widać sytuacja bardzo przykra, ale jakże prawdziwa i nieobca w wielu współczesnych rodzinach.

Dlaczego na wstępie nakreśliłam negatywne relacje niejednokrotnie panujące pomiędzy matką a dorosłym synem? Otóż dlatego, ponieważ Philippa Gregory w Domu cudzych marzeń przedstawia właśnie taką historię. Historię, gdzie synowa spychana jest na boczny tor, a zaborcza matka w imię swoich chorych przekonań, że niby robi dobrze, zatruwa młodym małżonkom życie do tego stopnia, że młoda kobieta w pewnym momencie staje się ofiarą przemocy teściowej. Tak, przemocy, która nie zawsze musi być fizyczna. Jest też przemoc psychiczna albo zwyczajne zagłaskanie kotka na śmierć i uszczęśliwianie drugiego człowieka na siłę, będąc dogłębnie przekonanym, że nikt tak nie zadba o dom, dzieci i całą resztę spraw życia codziennego, jak JA.

Zapewne zastanawiacie się, skąd u Philippy Gregory – mistrzyni powieści historycznych – pojawia się właśnie tego rodzaju problem? Przyznam, że mnie też to zdziwiło. Do tej pory znałam tę Autorkę jedynie z doskonałych zbeletryzowanych biografii. Okazuje się jednak, że Philippa Gregory potrafi napisać również niesamowicie przejmującą współczesną powieść obyczajową z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Ta książka zaliczana jest do thrillerów psychologicznych i pewnie coś w tym jest, ponieważ kiedy ją czytałam włos mi się jeżył z emocji, które ta powieść oddaje.

Głównymi bohaterami są Ruth i Patrick Cleary. Jest to młode małżeństwo, bo jedynie z około pięcioletnim stażem. Ruth pracuje w pewnej rozgłośni radiowej, gdzie nie tylko czyta cogodzinne wiadomości, ale też robi dość ciekawe reportaże. W swoim fachu jest naprawdę dobra, a do tego bardzo lubi to, co robi. Z kolei Patrick to wielka sława telewizyjnego show businessu. Jest jednym z producentów w BBC. Jest też nieziemsko przystojny, a jego twarz znana jest w całej Anglii. Bardzo szczyci się tym, co robi. Można by rzec, że to taki trochę zadufany w sobie bubek, mówiąc kolokwialnie. Niemniej Ruth bardzo go kocha i nie wyobraża sobie życia z kimś innym. Być może dzieje się tak dlatego, że dziewczyna straciła rodziców jeszcze w dzieciństwie. Tak naprawdę nie pamięta ich zbyt dobrze. Po ich śmierci trafiła pod dach dość dziwacznej ciotki, która nie pozwoliła jej nawet pożegnać się z rodzicami, zakazując jej uczestniczenia w pogrzebie. Jednak Ruth nie przestaje o nich myśleć i wciąż ma nadzieję, że któregoś dnia wraz z Patrickiem poleci do Stanów Zjednoczonych zobaczyć dom, w którym spędziła kilka lat życia.

W niewielkiej wiosce pod Bath mieszkają rodzice Patricka – Elizabeth i Frederick. Jest to małżeństwo z kilkudziesięcioletnim stażem, w którym zdecydowanie rej wodzi Elizabeth, aczkolwiek robi to tak sprytnie, aby jej mąż czuł, że to właśnie on jest głową rodziny, i to od niego wszystko zależy. Każdej niedzieli obowiązkowo Ruth i Patrick muszą stawić się na rodzinnym obiadku u teściów. Choć mieszkają w Bristolu, to jednak wszystko na to wskazuje, że już niedługo nabędą dom znajdujący się po sąsiedzku posiadłości rodziców Patricka. Dopiero co zmarła jego właścicielka, więc starsi państwo Cleary kują żelazo póki gorące i prowadzą już na ten temat odpowiednie rozmowy z prawnikiem. Od samego początku Ruth czuje, że coś jest nie tak, ale nie ma odwagi się sprzeciwić, zwłaszcza że Patrick pomysłem rodziców jest wprost zachwycony. Nie słucha zupełnie racji Ruth, która twierdzi, że lubi ich mieszkanie w Bristolu i nie chce się przeprowadzać. Niemniej teściowa podchodzi ją tak sprytnie, że ta w końcu godzi się na tę zmianę. Dochodzą do tego jeszcze inne okoliczności, które przesądzają o sprawie.

Ruth ma jeszcze jeden problem. Ona nie za bardzo chce mieć dzieci. No dobrze. Chce, ale jeszcze nie teraz. Może za jakiś czas, jak tylko ustawi się zawodowo. Jakże odmiennego zdania jest Patrick i oczywiście jego rodzice, szczególnie matka. Wnuk musi być i to natychmiast! Najprawdopodobniej Patrick odziedziczył szereg cech swojej matki, w tym umiejętność podstępnego działania, jeśli można to tak określić. Bo to właśnie podstępem doprowadza do tego, że Ruth w końcu zachodzi w ciążę. Jak można się łatwo domyśleć, kobieta nie skacze z tego powodu z radości pod sam sufit. Jest nie tyle przerażona, co zniechęcona do tego dziecka. Czuje, że nie jest jeszcze na nie gotowa. To nie ten czas. Ale już nic nie można zrobić. Oczywiście o ewentualnej aborcji nie ma mowy. Takie myśli nawet nie przychodzą jej do głowy.

Niemalże w tym samym czasie młodzi państwo Cleary przeprowadzają się do Manor Cottage, który ma być dla nich domem marzeń. Ale czy naprawdę jest? Czy miejsce, gdzie rządzi teściowa może być miejscem wymarzonym? Czy mogą się tam czuć szczęśliwi? W końcu na świat przychodzi najmłodsze pokolenie rodu Clearych – Thomas. Od tego momentu dla Ruth zaczyna się istny koszmar. To piekło, które zgotowali jej najbliżsi. Jak sobie z tym poradzi? Czy uda jej się wydostać z tej otchłani i znów normalnie żyć? A może dla Ruth nie ma już żadnej nadziei?

Dom cudzych marzeń to naprawdę mocna powieść. Pisząc „mocna” mam na myśli stronę psychologiczną i emocjonalną. Temat, który obrała sobie Philippa Gregory nie jest zbyt oryginalny, ponieważ o relacjach na linii synowa-teściowa napisano już dziesiątki, a może nawet setki powieści. Niemniej Autorka przedstawia ten problem tak, że od książki nie tylko nie można się oderwać, ale wręcz pochłania się ją w niesamowitym tempie. Kiedyś usłyszałam, jak ktoś powiedział, że dobry aktor powinien umieć perfekcyjnie zagrać każdą rolę, a jeśli tego nie potrafi, to znaczy, że nie powinien wykonywać tej profesji, bo jest złym aktorem. Zastanawiam się, czy tę myśl można odnieść do twórczości Philippy Gregory. W mojej ocenie Autorka pisze doskonałe powieści historyczne, bardzo dobrze radzi sobie również w literaturze młodzieżowej, a teraz miałam okazję poznać jej umiejętności w kwestii pisania powieści obyczajowych z dreszczykiem. I jaki z tego wniosek? Uważam, że na każdym polu radzi sobie wyśmienicie.

Postacie, które pojawiają się w powieści są niezwykle wyraziste. Ruth Cleary to z jednej strony kobieta ambitna i wiedząca czego chce od życia, a także ciesząca się uznaniem kolegów z pracy, lecz z drugiej strony stłamszona i zastraszona przez rodzinę męża. W wielu przypadkach godzi się bez słowa skargi na to, co funduje jej teściowa. Ba! Ona praktycznie jest skłonna przepraszać starszą panią za to, czego tak naprawdę nie zrobiła. Ruth jest tak bardzo zdominowana przez Clearych, że w pewnym momencie nie wie już kto tak naprawdę ma rację. Ona niby stara się bronić, ale jej wysiłki i tak nie są nic warte. Rządzi teściowa i to jej decyzjom należy się podporządkować. Kobieta jest tak bardzo władcza, że doskonale manipulując ludźmi, doprowadza do tego, iż jej decyzje uznają za swoje. Nawet jeśli myślą inaczej, to i tak w którymś momencie stwierdzają, że to, co powie mama jest święte i niepodważalne. Nadzór, który Elizabeth Cleary serwuje swojej rodzinie jest niejednokrotnie gorszy od tego, jaki panuje w więzieniach. Z całą pewnością Ruth byłoby dużo łatwiej, gdyby w tym trudnym okresie miała po swojej stronie męża. Niestety tak się nie dzieje. Na maminsynka o nazwisku Patrick Cleary raczej liczyć nie może. Owszem są sytuacje, gdzie Patrick staje po stronie żony, ale natychmiast zmienia zdanie pod władczym spojrzeniem Elizabeth, ślepo zgadzając się na to, co powie mamusia. Podobnie zachowuje się Frederick. Tego starszego pana można obdarzyć sympatią, jednak nie na długo.

Emocje, jakich doświadczyłam podczas czytania Domu cudzych marzeń nie potrafię wyrazić słowami. Elizabeth Cleary to jedna z tych bohaterek, którym życzy się jak najgorzej. Jednak jest coś, co mnie zdumiało. Otóż, Philippa Gregory stworzyła tę postać w taki sposób, że czytelnik tak naprawdę nie wie, jak ostatecznie ocenić tę kobietę. Jest to bohaterka niezwykle skomplikowana. Bo z jednej strony ona naprawdę chce dobrze dla Ruth i Patricka, ale z drugiej wszystko, co robi jest czystym egoizmem. W swoim działaniu tak naprawdę myśli tylko o sobie i o swoim rozpieszczonym synku, który zwyczajnie jest „facetem bez jaj”, we wszystkim poddanym mamusi. I znowu podczas czytania wiele razy miałam ochotę rzucić książką o ścianę, lecz nie dlatego, że jest to zła powieść, ale dlatego, iż Elizabeth niesamowicie mnie denerwowała. Ten jej fałsz i dwulicowość widać praktycznie już od pierwszych stron książki. I już wtedy czytelnikowi przychodzi do głowy myśl, że z tą kobietą coś jest nie tak.

Nie chcę pisać zbyt dużo o tej powieści, żeby nie zdradzić zbyt wiele szczegółów, choć obawiam się, że i tak sporo już dowiedzieliście się na jej temat. Ale nie zniechęcajcie się, bo tę książkę naprawdę warto przeczytać. To jest Philippa Gregory jakiej jeszcze nie znacie. Philippa Gregory, która rozbija czytelnika emocjonalnie. Philippa Gregory, która doskonale zna psychikę nie tylko swoich bohaterów, ale także swoich czytelników. Poza tym zakończenie powieści jest tak nieprzewidywalne, że aż zapiera dech w piersi. I na koniec bardzo proszę: nie porównujcie tej książki z powieściami historycznymi, bo to zupełnie inny rodzaj literatury, który rządzi się całkowicie odmiennymi prawami, aniżeli powieści obyczajowe, a co za tym idzie, nie wolno ich wrzucać do jednego worka, bo wtedy można poważnie skrzywdzić autora.





12 komentarzy:

  1. O! Po taką Gregory sięgnęłabym nawet jutro. ;D A co do TAKICH mamusiek...to najgorsze z możliwych...Brrr...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie właśnie myślę, że dla Ciebie na początek znajomości z Philippą Gregory ta książka byłaby w sam raz. Nie przepadasz za historią, a tutaj masz thriller psychologiczny w doskonałym wydaniu. :-) A co do tych mamusiek, to znam takie ze swojego otoczenia. Masakra normalnie.

      Usuń
    2. Jestem ciekaw tej książki, tym bardziej że z Philippą znam się już pewien czas :-)

      Usuń
    3. A którą z książek Gregory już czytałeś? Nie widziałam recenzji na Twoim blogu. ;-)

      Usuń
  2. A tak się bałam, że Gregory nie sprawdzi się w innym gatunku, niż powieść historyczna! Właściwie nie wiem dlaczego, przecież nigdy nie dała najmniejszych powodów, bym zwątpiła w jej talent! Po twojej recenzji odetchnęłam z ulgą - dziękuję! Na pewno sięgnę i po tę jej powieść:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co? Mnie ta powieść urzekła może dlatego, że jestem fanką powieści obyczajowych. To nie tajemnica, że lubię takie książki, gdzie fabuła jest z życia wzięta. Poza tym, wiadomo, nazwisko też odegrało ogromną rolę. Podeszłam do tej książki obiektywnie. Zaczynając ją czytać nie miałam w głowie tego, że ta pani przecież jest od powieści historycznych. Tamto zupełnie się nie liczyło i chyba właśnie dlatego ta książka tak mi się spodobała. A tych emocji jest tutaj co nie miara. :-) Gdzieś przeczytałam, że Philippa zanim zaczęła pisać powieści historyczne, tworzyła właśnie obyczajówki, a nawet bajki dla dzieci. Uwierzysz? Bardzo bym, chciała przeczytać "Ziemskie radości". Widziałam na LC, że czytałaś tę książkę i jakoś tych gwiazdek mało dałaś. Naprawdę gorsza od pozostałych? Czekam też na "Czarownicę" i doczekać się nie mogę. Poza tym już od jakiegoś czasu widzę, że Wydawca reklamuje, że w przygotowaniu jest "Fallen Skies" i "Klątwa królowej", ale jakoś nie widzę, żeby te powieści miały się rychło ukazać. Może coś z prawami autorskimi jeszcze załatwiają. Kto wie? Myślę, że "Dom cudzych marzeń" Ci się spodoba. Największe wrażenie robi zakończenie. :-)

      Usuń
  3. Widzę, że konsekwentnie trzymasz się dzieł Gregory. Chyba muszę z czystej ciekawości zobaczyć, czym ona cię tak urzeka. Kto wie? Może i ja jej ulegnę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W najbliższym czasie będzie jeszcze "Kochanek dziewicy". To jedna z cześci cyklu o Tudorach. A potem chyba będzie trochę spokoju, aż nie trafi do mnie kolejna powieść tej pani. Dla mnie jej książki są po prostu niesamowite. Widziałam, że ostatnio czytałaś romans historyczny, a stąd już naprawdę niedaleko do takich klasycznych powieści historycznych. Chciałabym zobaczyć kiedyś taką recenzję na Twoim blogu. ;-)

      Usuń
  4. Może ja się skuszę? Autorka kojarzy mi się z powieściami historycznymi, a za takowymi nie przepadam. Podoba mi sie tytuł.

    pisanyinaczej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Philippa Gregory właśnie tymi historycznymi zdobyła sobie popularność, i chyba trochę ją zaszufladkowano w ten sposób. Mnie się bardzo podoba, kiedy autor nie zamyka sie w jednym gatunku, tylko stara się rozwijać. Akurat Philippie świetnie to wychodzi. A zatem polecam Ci "Dom...". Jeśli nie lubisz historii, to ta książka powinna Ci się spodobać. :-)

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. To jest naprawdę nie ta sama Philippa, którą znamy. Jak gdzieś zobaczysz tę powieść, to ją sobie weź. Nie powinnaś być rozczarowana. :-)

      Usuń