Czy
wiecie, że Anton van Dyck (Antoon van Dyck) pierwszy autoportret namalował,
będąc w wieku 15-16 lat? Tak, to prawda. Z jego wizerunku przebija niezwykła
pewność siebie, co może świadczyć o tym, iż nastoletni artysta już wtedy znał
swoją wartość. Na pewno w talent zuchwałego młodzieńca nie wątpili goście,
którzy tłumnie odwiedzali dom Franchoisa van Dycka. Wszyscy zgodnie twierdzili,
że Anton – siódme z kolei dziecko bławatnego kupca z Antwerpii – bez wątpienia
posiadł niezwykle cenny talent. Trzeba wiedzieć, że we flamandzkim porcie
malarstwo rozwijało się nie tylko jako sztuka, lecz także jako czysty biznes, a
najlepsi malarze egzystowali niczym książęta.
Genialne dziecko - najwcześniejszy autoportret Antona van Dycka z około 1613 roku; ukazuje pewnego siebie nastolatka |
Antona
czekała świetlana przyszłość. Mając zaledwie 19 lat został mistrzem w Bractwie
św. Łukasza. Już wcześniej malował samodzielnie, choć było to wbrew przepisom,
jak dziś prowadzenie samochodu bez prawa jazdy. Do współpracy zaprosił go sam
Rubens. Anton van Dyck tworzył przede wszystkim kompozycje przeznaczone dla
kościołów oraz obrazy mitologiczne i portrety. Zdaniem XVII-wiecznego biografa,
Belloriego, Rubens cenił dobre maniery młodzieńca, jak i jego kunszt rysunku.
Krążyły
też pogłoski o dość rozwiązłym trybie życia van Dycka, czego owocem była
nieślubna córka. Zazwyczaj bywał też trudny w obejściu, kapryśny, drażliwy,
wyniosły, natomiast pod względem emocjonalnym chyba do końca życia pozostał już
dzieckiem. Ale jakże genialne to było dziecko! Jego fascynacja dworskim życiem
sprawiła, że stworzył reprezentacyjne portrety arystokratów europejskich, jak
również nieszczęsnych sojuszników Karola I Stuarta. Anton van Dyck w niezwykle
mistrzowski sposób akcentował dostojeństwo postaci, oddając jednocześnie ich
niepowtarzalne rysy.
Król
Jakub I Stuart, będąc pełnym podziwu dla talentu malarza, ofiarował mu hojną sumę stu
funtów w momencie, gdy artysta przybył do Londynu w 1620 roku. Jednak niebawem
van Dyck opuścił Londyn, a po krótkim pobycie w Antwerpii udał się do Genui,
gdzie malował wielmożów, którzy w tym czasie na potęgę zamawiali pałace i
portrety, aby w ten sposób zademonstrować swój wysoki status społeczny. Malarz
potrafił nadać swoim modelom elegancję oraz dystynkcję, których nie można kupić
za żadne pieniądze.
W
1632 roku Anton van Dyck powrócił do Anglii jako nadworny malarz Karola I –
syna Jakuba I. Od króla otrzymał tytuł szlachecki oraz roczną pensję w
wysokości dwustu funtów. Monarcha za portrety członków królewskiego rodu płacił
dodatkowo. Malarz otrzymał własną pracownię w Blackfriars znajdującą się tuż
przy nabrzeżu, aby król mógł składać mu prywatne wizyty, przypływając łodzią.
Ponadto van Dyckowi przydzielono letni apartament w Pałacu Eltham.
Anton
van Dyck z wielką swobodą obracał się w kręgach dworskich. Wspomniany Bellori
podaje, że chętnie podejmował gości i wydawał dla nich wystawne przyjęcia.
Malarz trzymał służbę, powozy, konie, a także zatrudniał śpiewaków i klownów,
których zadanie polegało na zabawianiu wytwornego towarzystwa przybywającego
każdego dnia, aby pozować artyście.
Wielu
dworzan traktowało van Dycka jak równego sobie. Z relacji tego samego biografa
wynika, że wysoka pozycja szlachetnie urodzonych klientów nie robiła na artyście
szczególnego wrażenia. Zazwyczaj malował bez przerwy, zaś gdy tworzył portrety,
pracę rozpoczynał skoro świt, by zyskać na czasie. Posilał się w trakcie pracy,
natomiast pozujące mu osobistości dotrzymywały mu towarzystwa. Choć wśród jego
klientów byli dygnitarze lub wielkie damy, to jednak wszyscy oni uwielbiali
przebywać w pracowni malarza. Po skończonym posiłku van Dyck wracał do sztalug.
Zdarzało się, że artysta tworzył dwa obrazy dziennie, a końcowych korekt
dokonywał później.
Król
Karol I był niski, jąkał się, czyli ogólnie rzecz ujmując wyglądał niepozornie.
Jednak portret van Dycka zatytułowany Król na polowaniu, na którym
widnieje monarcha, który właśnie zsiadł z konia po skończonych łowach, ukazuje
potomka Stuartów takim, jakim pragnął być zapamiętany. Zdaniem historyka
sztuki, E.H. Gombricha, Karol I chciał, aby pamiętano go jako władcę o
niezrównanej elegancji, niepodważalnym autorytecie oraz jako człowieka
głębokiej kultury, mecenasa sztuk i włodarza królewskiej władzy z boskiego
nadania.
Dla potomnych - dostojny król polowania; Karol I na łowach (ok. 1635 roku) |
Jednak
trzeba wiedzieć, że Anton van Dyck nie był zwykłym pochlebcą. Gdy hrabina
Sussex ujrzała swój portret, uznała go za „nadzwyczaj szpetny”. Rzekomo rzekła
wówczas: „Obrzydził mi samą siebie. Twarz jest wielka i pyzata. Wcale mi się
nie podoba. Wygląda, jakbym grała na jakimś instrumencie dętym”. Nie dziwi
więc, że ów portret zaginął.
Chyba
najbardziej znanym portretem autorstwa van Dycka jest niezwykły potrójny
portret Karola I, który miał zostać wysłany do Rzymu, aby tam na jego podstawie
wyrzeźbiono popiersie monarchy. Król, wówczas trzydziestopięcioletni, pokazany
jest na nim z profilu, en face oraz w trzech czwartych profilu. Widać na nim
prosty nos, półprzymknięte oczy i zmysłowe usta. We wszystkich trzech ujęciach
władca spogląda prosto przed siebie zamyślonym wzrokiem, niemniej każdy z tych
wizerunków oddaje inne cechy psychologiczne. W jednym artysta podkreślił
zapadnięte policzki – to szczupły i wygłodniały król, któremu lepiej się nie
sprzeciwiać. W środkowym uwydatnił wysokie czoło, wskazując tym samym na
mądrość króla, zaś w ostatnim monarcha stanowi wzór męskiej urody.
Niezwykły portret - Karol I w trzech ujęciach (1635 rok) |
Anton
van Dyck namalował także wiele oficjalnych portretów muzyków, poetów,
dyplomatów oraz dworzan, z którymi się przyjaźnił. Natomiast zasypywany
zamówieniami ostatecznie założył własną pracownię. Jego pomocnicy malowali
zazwyczaj strój modela znajdujący się na manekinie, a sam mistrz osobiście
domalowywał głowę i dłonie.
W
1639 roku van Dyck poślubił Mary Ruthven, damę dworu królowej, zaś rok później
wyjechał do Paryża, mając nadzieję, że przypadnie mu w udziale ozdobienie
głównych galerii Luwru. Malarz czuł też w powietrzu rychły wybuch wojny
domowej. Jednak oczekiwanego zamówienia nie otrzymał i wrócił do Londynu, gdzie
zmarł w 1641 roku, pozostawiając po sobie pięćset portretów.
Melancholijny
charakter płócien Antona van Dycka okazał się w końcu proroczy. W rok po
śmierci malarza wybuchła krwawa wojna domowa, a w 1649 roku jego mecenas, Karol
I, został ścięty.
Bardzo utalentowany człowiek. Zawsze żałowałam, że nie potrafię ładnie rysować/malować. :)
OdpowiedzUsuńJa kiedyś próbowałam rysować i nawet nosiłam się z zamiarem pójść do liceum plastycznego po skończeniu podstawówki. W mojej rodzinie talent do malowania/rysowania jest genetyczny. Jednak potem plany mi się zupełnie zmieniły i wybrałam liceum z profilem biologiczno-chemicznym, bo chciałam pójść na medycynę. Ale po czterech latach znów mi się plany zmieniły i zostałam humanistką. ;-)
UsuńŻycie... :)
UsuńŻycie i ludzie. Bo widzisz, w moim przypadku na decyzję dotyczącą mojej dalszej kariery zawodowej ogromny wpływ wywarł pewnien mężczyzna. A wywarł tak mocno, że do grobowej deski będę o nim pamiętać. ;-)
UsuńCiekawy artykuł, do dziś mało o tym malarzu wiedziałem :-)
UsuńTo jest ten artykuł z naszego bloga historycznego. Skoro zdecydowaliśmy się go zlikwidować, to przenoszę swoje wpisy tutaj, bo szkoda, żeby się zmarnowały. :-)
UsuńDobra decyzja! Przeczytałam jak zawsze z zainteresowaniem i przyjemnością :-)
UsuńJuż jakiś czas temu uznaliśmy z Jarkiem, że nie ma sensu ciągnąć tamtego bloga, skoro na swoich indywidualnych też piszemy dużo o historii. Poza tym, z czasem też kiepsko, a tutaj zawsze coś tam się skrobnie. ;-) Cieszę się, że malarz Cię zainteresował. :-)
UsuńNigdy wcześniej nie słyszałam o tym niezwykłym malarzu, ale teraz dzięki tobie jestem bogatsza w wiedzę na jego temat. Zawsze podziwiałam takich ludzi o wrażliwej artystycznej duszy, więc z zazdrością patrzę na twórczość Antona van Dycka.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że czasami taka wrażliwa dusza to jest totalne przekleństwo, bo ktoś, kto ją posiada przeżywa znacznie mocniej życiowe sytuacje, przejmuje się bzdurami i do życia podchodzi zbyt emocjonalnie, nie umie też radzić sobie z porażkami. Ja tak często mam, ale staram się ostro z tym walczyć. ;-) A co do Antona, to uważam, że malował pięknie. Przynajmniej coś z tych obrazów wynika i coś na nich widać. To są obrazy przeznaczone dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych, którzy rozumieją sztukę. :-)
Usuń