poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Victoria Holt – „Król na zamku”











Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 2001
Tytuł oryginału: King of the Castle
Przekład: Zofia Dąbrowska




Stare i tajemnicze budowle mogą z jednej strony budzić strach, zaś z drugiej ciekawość. Każda z nich posiada swoją własną historię, a jej mury mogłyby zapewne wiele opowiedzieć o tym, co działo się w nich na przestrzeni lat, a nawet wieków. Wierząc rozmaitym przekazom, w takich średniowiecznych zamczyskach można usłyszeć jęki i zawodzenia, jakie wydają z siebie duchy tych, którzy stracili życie w ich lochach. Legendy głoszą przecież, że wielu śmiałków, którzy mieli odwagę sprzeciwić się właścicielowi zamku, było tam więzionych tak długo, aż w końcu z głodu i pragnienia oraz wszechogarniającego strachu oddawali ducha Bogu.

Taką właśnie niechlubną sławą cieszy się średniowieczny i ponury zamek Gillard położony gdzieś na terenie dziewiętnastowiecznej Francji. Jego właścicielem jest niejaki Lothair de la Talle, zwany również hrabią le Comte. Posiada on podległą mu winnicę, gdzie pracują okoliczni robotnicy. Nadzór nad pracownikami sprawuje młody Jean Pierre Bastide – mężczyzna niezwykle ambitny i wiedzący, czego chce od życia. Hrabia de la Talle nie cieszy się w okolicy dobrą opinią. Ludzie zwyczajnie się go boją. Jego osobowość jest równie mroczna i tajemnicza jak zamek, w którym mieszka. Mężczyzna bardzo często wyjeżdża do Paryża, gdzie oddaje się życiowym uciechom. Niektórzy wręcz twierdzą, że jego rozpustna natura stała się powodem tragedii, jaka trzy lata wcześniej rozegrała się na zamku. Ale czy tak jest naprawdę? Czy hrabia istotnie z nikim się nie liczy, mając na względzie jedynie własne potrzeby?

W Anglii mieszka niemłoda już – jak na epokę wiktoriańską – Dallas Lawson. Kobieta ukończyła dwadzieścia osiem lat i wygląda na to, że najlepsze lata ma już za sobą, jeśli chodzi o zamążpójście. Nie jest zbyt urodziwa, co stara się maskować swoim stanowczym charakterem. Jest konsekwentna w tym, co robi. Posuwa się wręcz do moralizatorskich teorii wobec innych. Ci, którzy ją znają twierdzą, iż minęła się z powołaniem. Powinna zostać guwernantką, zamiast zajmować się odnawianiem dzieł sztuki, głównie cennych obrazów i ściennych malowideł.

Po śmierci ojca, z którym Dallas ramię w ramię pracowała nad rzeczonymi dziełami sztuki, kobieta musi zacząć żyć samodzielnie. Nie jest to łatwe, zwłaszcza w czasach, kiedy pewne zawody zarezerwowane są jedynie dla mężczyzn. Jednym z takich właśnie zajęć jest odnawianie dzieł sztuki. Jednak Dallas nie chce się poddać i robi wszystko, aby móc pozostać w zawodzie, który wykonywała przez kilka lat u boku ojca.

Trzy lata przed śmiercią stary Lawson otrzymał propozycję renowacji obrazów na zamku Gillard we Francji. Choć wszystko było już ustalone, z zamówienia nagle zrezygnowano, nie podając wyraźnego powodu takiej decyzji. Jednak wygląda na to, że o owej ofercie nie zapomniano. Ojciec panny Dallas znów jest wzywany do Château Gillard. Z wiadomych powodów do Francji zamiast starego Lawsona wyrusza mademoiselle Lawson. Niestety, zachodzi obawa, że kobieta nie zostanie przyjęta do pracy ze względu na płeć. W dodatku przemilczała fakt o śmierci ojca. Powinna była powiadomić o niej hrabiego, jeszcze zanim wybrała się w podróż do Francji. Jak zatem potoczą się dalsze losy Dallas Lawson? Czy okrutny hrabia le Comte zgodzi się, aby pozostała w zamku i powierzy jej odrestaurowanie swoich ukochanych obrazów? A może fakt, że jest kobietą sprawi, iż zostanie natychmiast odprawiona z powrotem do Anglii?

Moje „wakacje z Eleonor Hibbert” powoli dobiegają końca. Nie oznacza to jednak, że całkiem zapomnę o tej Autorce. Jednak recenzje jej powieści będą pojawiać się na blogu rzadziej, niż do tej pory. Myślę, że okres wakacyjny, to taki czas, kiedy większość z nas potrzebuje lektur lekkich, które nie zmuszają do myślenia. Bo jak tu myśleć, kiedy za oknem żar leje się z nieba? Nie pisałam o tym wcześniej, ale do czytania powieści Eleonor Hibbert zachęciła mnie pewna blogerka pochodząca z Ameryki, choć dla mnie był to swego rodzaju powrót do lektur z lat licealnych. Okazuje się bowiem, że w Stanach Zjednoczonych książki tej Autorki zachłannie czyta miliony kobiet.

Natomiast wracając do Króla na zamku, muszę przyznać, że odniosłam wrażenie, iż jest to nieco zmodyfikowana wersja Pani na Mellyn vel Guwernantki, o której pisałam całkiem niedawno. Podobnie jak w przypadku tamtej powieści, tutaj również mamy do czynienia z „panem i władcą”, który skrywa jakieś mroczne tajemnice z przeszłości. Jemu również zmarła żona w niewyjaśnionych okolicznościach. Zwyczajnie pewnego ranka nie obudziła się, a martwą matkę znalazła jej jedenastoletnia wówczas córka Geneviève, która jest równie arogancka, krnąbrna i zbuntowana jak Alvean TreMellyn. Już od pierwszej chwili Geneviève okazuje swoje niezadowolenie na widok kolejnej kobiety mającej zamieszkać w Château Gillard. Tak więc Dallas będzie musiała znosić jej humory albo z nimi walczyć. Tak samo kwestia ta przedstawiła się w Pani na Mellyn, gdzie Martha Leigh wkładała naprawdę mnóstwo wysiłku w nawiązanie poprawnych stosunków z małą Alvean.

Pojawia się również była kochanka „króla na zamku”. A może wciąż aktualna? Tego nasza główna bohaterka nie jest do końca pewna. To kolejna rzecz, która łączy te dwie powieści. W obydwu występują też jakieś tajemnicze lochy, gdzie najprawdopodobniej trafiali ci, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko komuś z rodu de la Talle’ów. Czyż nie o tym samym czytaliśmy w Pani na Mellyn? Bez wątpienia tak, choć może w nieco innym kontekście. A sama główna bohaterka? Czyż nie jest podobna do tej z Guwernantki? No może jedynie jest trochę starsza, lecz tak samo jak Martha Leigh również skazana przez okrutny los na staropanieństwo. Chyba że nagle stanie się cud i zjawi się rycerz na białym koniu, aby wyrwać ją ze szponów owego haniebnego stanu.

Takich cech wspólnych pomiędzy tymi dwiema powieściami czytelnik może odnaleźć całkiem sporo. Myślę, że pisanie do schematu jest w pewnym momencie nieuniknione. Jeśli pisarz tworzy swoje książki taśmowo, to prędzej czy później popadnie w rutynę i zabraknie mu nowych pomysłów. Nawet wielcy mistrzowie w pewnym momencie powielają swoje poprzednie pomysły, aby tylko utrzymać się na rynku wydawniczym i nie dać o sobie zapomnieć czytelnikom i krytykom. Nie dotyczy to tylko literatury kobiecej, uważanej niesłusznie za tę mniej ambitną i pogardliwie określaną mianem „taniego romansidła”. Wydaje mi się, że w ten sposób mówi ten, kto gdzieś w zaciszu swojego pokoju zaczytuje się w tych powieściach z wypiekami na twarzy. Bo przecież wstyd się przyznać, że lubi się romanse! Kiedyś porównałam literaturę kobiecą do muzyki disco polo. Swego czasu była ona bardzo popularna w Polsce. Niektórzy twierdzą nawet, że obecnie nadchodzi jej renesans. Pamiętam, że wówczas niemal wszyscy się z niej śmiali i zaprzeczali, że jej słuchają, a jednak teksty tych piosenek znali na pamięć. Po co zatem ta hipokryzja?

Czy podobała mi się ta książka? Tak, podobała mi się. Być może stało się tak dlatego, że bardzo dobre wrażenie zrobiła na mnie Pani na Mellyn, którą pochłonęłam w jeden wieczór. Ponieważ obydwie książki są podobne, to i moje odczucia nie różniły się od siebie. Aczkolwiek jest coś, co mimo wszystko odróżnia te powieści. Na pewno jest to zakończenie. Choć książka kończy się dobrze, to jednak Autorka nie wybiela i nie tłumaczy „króla na zamku”, bo takim właśnie mianem określiła hrabiego le Comte Dallas Lawson. Jest też fanatyzm religijny, który staje się przyczyną tragedii nie tylko osoby, która go praktykuje, ale i tych, którzy żyją w jej otoczeniu. Bardzo wyraźnie zarysowuje się też różnica pomiędzy poszczególnymi warstwami społecznymi. Ci, którzy stoją wyżej, spoglądają z pogardą na tych z niższej kasty.

Książce dramatyzmu dodaje na pewno fakt, że nastoletnia córka hrabiego oskarża go o zamordowanie jej matki. Czy Lothair de la Talle naprawdę jest winien śmierci swojej żony? Czy przyłożył do tego rękę? Można sądzić, że jak najbardziej, skoro wszyscy wokół tak twierdzą, a i on sam nie robi nic, żeby ludzie przestali mu zarzucać dokonanie morderstwa. Tylko dlaczego nie poniósł za to kary? Dlaczego nie trafił do więzienia?

Komu polecam tę powieść? Jak zwykle tym, którzy nie stronią od literatury kobiecej. Wiem, że wśród takich osób są również mężczyźni, co wcale nie oznacza, że w jakiś sposób niewieścieją. Myślę, że dzięki takim lekturom łatwiej im zrozumieć skomplikowaną psychikę kobiety. Do sięgnięcia po Króla na zamku zachęcam także wszystkich, którzy lubią przenieść się do epoki wiktoriańskiej.