sobota, 3 sierpnia 2013

Philippa Carr – „Czas na milczenie” #17










Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa 1999
Tytuł oryginału: A Time For Silence
Przekład: Joanna Puchalska



Wojna, polityka i romans w tle to główne motywy siedemnastego tomu rodzinnej sagi autorstwa Eleonor Hibbert, znanej też jako Philippa Carr, Victoria Holt czy Jean Plaidy. Dwudziestotomowa saga rodzinna nosi tytuł Córki Anglii, jednak w Polsce zostały wydane tylko niektóre jej części. W polskiej wersji czytelnik może przeczytać trzy pierwsze tomy, a potem długo, długo nic, a następnie sięgnąć po tom czternasty, kończąc na części dziewiętnastej. Pozostałe woluminy są dostępne już tylko w oryginale, choć nie jestem do końca przekonana, czy można je nabyć w Polsce. Możliwe, że są one dostępne tylko w brytyjskich księgarniach lub w formie e-booków. Dlaczego tak się stało? Skąd takie niedopatrzenie? Być może gdzieś po drodze czegoś nie dopilnowano? A może nie dogadano się w kwestii praw autorskich? Albo ta seria nie cieszyła się swego czasu zbyt dużą popularnością wśród czytelników i zaniechano starań o publikację wszystkich tomów? Przyczyn mogło być naprawdę dużo. Niemniej faktem jest, że saga ta diametralnie różni się klimatem i sposobem pisania od powieści, które Eleonor Hibbert tworzyła jako Victoria Holt.

Jak już wspomniałam Czas na milczenie to siedemnasty tom serii. Do tej pory przeczytałam jeszcze część osiemnastą pod tytułem Nić babiego lata, o której napiszę już niedługo. Na tej podstawie mogę stwierdzić, że styl, w jakim Autorka napisała tę sagę jest nieco inny. Wydaje mi się też, że nieznajomość poprzednich części nie jest w tym przypadku przeszkodą, ponieważ Philippa Carr często wraca do tego, co było. Tak więc czytelnik jest w stanie poznać wcześniejsze losy opisywanej rodziny. Najprawdopodobniej będę tę serię czytać na wyrywki, a te części, których nie ma w Polsce, będę starała się zdobyć w oryginale.

Na dobre I wojna światowa rozgorzała w sierpniu 1914 roku. Źródła historyczne podają, że konflikt zbrojny rozpoczął się już 28 lipca i trwał do 11 listopada 1918 roku. W latach 20. i 30. XX wieku nazwany był nawet „wielką wojną”. Jeszcze wtedy nie wiedziano, że już niedługo świat nawiedzi znacznie poważniejszy kataklizm i wtedy już mało kto będzie myślał o I wojnie światowej, jak o czymś „wielkim”. Być może tak właśnie wówczas sądzono, gdyż od czasów wojen napoleońskich świat nie przeżył równie silnego zbrojnego konfliktu. Lecz zanim dochodzi do jego wybuchu ludzie prowadzą normalny tryb życia. Gdzieś w tle słychać jakieś niepokojące informacje o rzekomo zbliżającej się wojnie, ale tak naprawdę nikt nie traktuje tego poważnie. Każdy bowiem ma nadzieję, że skończy się tylko na strachu. Takiego zdania jest także rodzina Lucindy Greenham – córki posła brytyjskiego parlamentu. Rodzina żyje sobie szczęśliwie w posiadłości w Westminsterze i wraz z całym Londynem uroczyście świętuje koronację Jerzego V Windsora[1], który po śmierci swojego ojca – Edwarda VII z dynastii Koburgów – wstępuje na angielski tron. Z tej okazji w domu Greenhamów odbywa się przyjęcie, na które zostały zaproszone najznakomitsze głowy w państwie.

[…] Byłam przyzwyczajona do spotkań towarzyskich, gdyż rodzice często przyjmowali gości zarówno w Westminsterze, jak i w Marchlands, w cudownym, najukochańszym domu rodzinnym. Przyjęcia londyńskie miały charakter oficjalny; bywali na nich ważni ludzie ze świata polityki, których spotykanie przyprawiało mnie o dreszcz emocji. Na wsi było inaczej. Przyjeżdżali do nas właściciele sąsiednich majątków, krewni i przyjaciele. Ich wizyty upływały w znacznie swobodniejszej atmosferze […][2]

Tak kilkunastoletnia Lucinda Greenham wspomina przyjęcia, które odbywały się w jej rodzinnym domu. Na tamtą chwilę dziewczynka nie mogła w nich uczestniczyć na równi z dorosłymi z powodu swojego wieku. Niemniej doskonale sobie radziła w tej kwestii, obserwując gości z balustrady na drugim piętrze domu, skąd miała nie tylko doskonały widok, ale też możliwość natychmiastowej ucieczki, gdyby ktoś ją nagle zauważył. Rodzice choć przedstawiciele wyższych sfer nie przestrzegali sztywno ówczesnych konwenansów. Pozwalali Lucindzie na wiele, czasami udając, że nie dostrzegają jej małych przewinień.

Greenhamowie przyjaźnią się z arystokratyczną rodziną Denverów. Ta znajomość jest tak zażyła, że obydwie rodziny traktują się wzajemnie tak, jak gdyby łączyły ich więzy krwi. Państwo Denverowie mają starszego syna o imieniu Robert oraz młodszą córkę – Annabelindę. Dziewczyna jest zarozumiała i wywyższa się z powodu swojej „dorosłości”. Pomimo że do osiągnięcia wieku pełnoletniego jeszcze trochę jej brakuje, to jednak młodszą od siebie Lucindę traktuje „z góry”. Niemniej przyjaźń kwitnie i nikt nie zwraca na te drobne niuanse uwagi. Każdy przyjmuje je za normalność. Obydwie rodziny oczekują również, że kiedyś przyjdzie taki dzień, iż będą mogły stać się jedną prawdziwą wielką familią, a to za sprawą skojarzonego małżeństwa Lucindy i Roberta. Czy tak się stanie? A może los ma wobec młodych inne plany?

Lucinda dorasta i w końcu osiąga wiek, który kwalifikuje ją do pójścia do szkoły. Lecz jako córka poważnego brytyjskiego polityka nie może przecież uczęszczać do byle jakiej szkoły, na przykład takiej, która jest pozbawiona tradycji i pewnego poziomu. Tak więc rodzice postanawiają, że panienka Lucie wraz z Annabelindą wyjadą do Belgii, gdzie mieści się Pensja dla Panien – La Pinière (z fr. Sosnowy Las) – zarządzana przez Madame Rochère.

polskie wydanie z 2007 roku
Lucinda jest dziewczynką bardzo towarzyską, a do tego niezwykle rozsądną jak na swój wiek, czego nie można powiedzieć o jej przyjaciółce. W belgijskiej szkole uczennice z Anglii nawiązują nowe znajomości i przyjaźnie. Oczywiście wszystko przebiegałoby bez najmniejszych problemów, gdyby nie karygodne zachowanie Annabelindy, które w konsekwencji doprowadza do tego, że dziewczyna musi opuścić pensję. Dlaczego? Cóż takiego zrobiła córka państwa Denverów, że trzeba natychmiast usunąć ją ze szkoły? Czy jeden nierozważny krok będzie miał jakiekolwiek konsekwencje w przyszłości i zaważy na całym życiu dziewczyny?

W końcu przychodzi ten nieszczęsny sierpień 1914 roku. Wybucha wojna. Niemcy zbliżają się do belgijskiej granicy. Szkoła, do której uczęszcza Lucinda Greenham jest zagrożona. Zaczynają się naloty bombowe. Podczas jednego z takich bombardowań dzielna Lucie ratuje kilkumiesięczne niemowlę. Rodzice chłopca giną, natomiast dziecko wychodzi bez szwanku. Od tego momentu Lucinda staje się odpowiedzialna za niemowlę. Jak zareagują państwo Greenham, kiedy ich córka przywiezie do Londynu kilkumiesięczne dziecko? Czy pozwolą na to, aby wychowywało się w ich rodzinie? Dlaczego Lucie tak bardzo zależy na tym, żeby nie oddać chłopca w ręce obcych ludzi?

Czas na milczenie to typowa powieść obyczajowa, której akcja w większości toczy się w czasie I wojny światowej. Niestety czytelnik może ją obserwować tylko i wyłącznie oczami Lucindy, która nie uczestniczy w niej czynnie. Wraz z rodziną mieszka w Londynie i tylko truchleje ze strachu o bliskich jej mężczyzn, którzy walczą w otwartej wojnie na froncie. Co pewien czas żołnierze przyjeżdżają na przepustki do domu, zdają relację z przebiegu konfliktu i znów wyjeżdżają, a my zostajemy z Lucie w Londynie. Jednak i tutaj jest co robić, bo przecież do kraju wracają ranni, którymi trzeba się zająć. W dodatku wokół aż roi się od szpiegów, którzy pracują dla Niemców. Praktycznie nikomu nie można ufać. Stale trzeba być czujnym, lecz wcale nie jest to takie proste, bo szpiedzy doskonale się maskują.

Jak w każdej książce Eleonor Hibbert, tak i w tym przypadku mamy do czynienia z wątkiem miłosnym. Jednych uczucie prowadzi do zguby, zaś innych przyprawia o wielkie szczęście. Jest również zazdrość i zawiść, które sprawiają, że osoba żywiąca się na co dzień tymi uczuciami, doprowadza do sytuacji konfliktowych, tym samym wprowadzając w błąd innych i krzywdząc tych, których nie powinna. Nie obywa się także bez rodzinnych tajemnic, które i tak ostatecznie muszą ujrzeć światło dzienne.

W powieści jest również obecny wątek kryminalny, który niestety nie jest zbyt skomplikowany i bardzo łatwo czytelnik może domyślić się kto kryje się za dokonaną zbrodnią. Myślę, że to jest generalnie wada większości powieści obyczajowych. Autorzy skupiają się wówczas bardziej na losach poszczególnych bohaterów, natomiast mniej uwagi przywiązują do motywu sensacyjnego. Inaczej jest, jeśli pisarz już na samym początku wie, że to, co tworzy będzie klasycznym kryminałem. 

Tak naprawdę o tej książce niewiele można napisać. Generalnie jestem daleka od oceniania powieści, która stanowi część jakiegoś cyklu. Uważam, że wszelkiego rodzaju serie należy oceniać jako całość. Przyznam, że nie jestem zachwycona Czasem na milczenie. Wydaje mi się, że Eleonor Hibbert znacznie lepiej radziła sobie w tworzeniu powieści wiktoriańskich i stricte historycznych, na przykład tych opowiadających o czasach Henryka VIII.

Na pewno nie można odmówić Eleonor Hibbert talentu. Bez wątpienia w XX wieku mogła uchodzić za specjalistkę od powieści obyczajowych. Dbała też o szczegóły. Z jej książek czytelnik wynosi sporo wiedzy dotyczącej rozgrywających się wydarzeń i tła, na jakim one mają miejsce. W tym konkretnym przypadku powieść stanowi kopalnię wiedzy na temat I wojny światowej. Narratorka w osobie Lucindy Greenham przekazuje czytelnikowi dość dużo informacji odnośnie do tych czterech wojennych lat. I tak jest niemal w każdej książce.

Tym razem nie będę nikogo ani zachęcać, ani też zniechęcać do tej powieści, ponieważ zdaję sobie sprawę, że jest ona wyrwana z kontekstu całości sagi. Napisałam o niej, bowiem głównym założeniem bloga jest opisywanie przeze mnie książek, które przeczytałam. A ponieważ Czas na milczenie trafił na listę książek przeczytanych, stąd moja dzisiejsza recenzja. 




[1] Jerzy V zmienił nazwisko na „Windsor”, ponieważ dotychczasowe „Koburg” (pochodzenie niemieckie) źle kojarzyło się w Anglii ze względów politycznych.
[2] P. Carr, Czas na milczenie, Wyd. Świat Książki, Warszawa 1999, s. 6.