Wydawnictwo:
REPLIKA
Zakrzewo
2011
Na początek spróbujmy odnaleźć
odpowiedź na następujące pytanie: Jaka
tak naprawdę jest współczesna kobieta? Jedni
uważają, że nazbyt wyzwolona. Inni twierdzą, że nieco zagubiona. Natomiast
zdaniem kogoś innego współczesna kobieta nie wyznaje już tych samych wartości,
które jeszcze tak niedawno były dla niej priorytetowe, zaś za tak radykalną
zmianę jej hierarchii wartości odpowiedzialna jest obecna rzeczywistość. A jaka
jest prawda? Jakie cechy towarzyszą kobiecie dwudziestego pierwszego wieku?
Otóż współczesna kobieta jest przede
wszystkim spełniona zawodowo. Wciąż poszukuje nowych możliwości samorealizacji
i dąży do tego, aby być traktowaną na równi z mężczyznami. Buntuje się, kiedy
jest świadkiem dyskryminacji. Nie chce też pracować za marne pieniądze, lecz
stale pragnie rozwijać swoje umiejętności, aby w ten sposób wytyczać sobie drogę awansu
zawodowego. Nowoczesna kobieta w mniejszym stopniu, niż miało to miejsce w
przeszłości, stawia na rodzinę. Partner życiowy owszem, ale bez zobowiązań.
Dziecko symbolicznie może być jedno, ewentualnie dwoje, lecz gdy nie będzie ich
wcale to też świat się nie zawali. Nierzadko przeraża ją posiadanie dużej
rodziny, bo przecież może to zaburzyć jej dotychczasowy sposób funkcjonowania.
Jednak każdy medal ma dwie strony, podobnie
jak każdy kij ma dwa końce. Dlatego spójrzmy na problem z nieco innej strony.
Czy powyższy sposób rozumowania jest na pewno szczery i czy współczesne kobiety
naprawdę chcą tak żyć? A może kryje się za tym coś więcej? Na przykład lęk
przed odpowiedzialnością, obowiązkami, bądź też drastyczną zmianą obecnego
trybu życia. Taka właśnie z pozoru wydaje się być główna bohaterka powieści
Renaty Górskiej, której na imię Kornelia. Być może dziewczyna nie do końca
odpowiada powyższemu portretowi, gdyż mówi o sobie tak: Nie nadążam za tempem świata. Nie
jestem ambitna. Nie zależy mi na tych wszystkich ważnych, a ponoć niezbędnych
do szczęścia rzeczach. Jestem w każdym calu prowincjuszką!
Choć Nela nie przekroczyła jeszcze
trzydziestki, to jednak nie może opędzić się od ciągłych rad życzliwych jej
osób. Rodzina wciąż wypomina jej brak mężczyzny u boku, tym samym
przepowiadając staropanieństwo. Wydawać by się mogło, że skoro Kornelia idzie
przez życie bez mężczyzny, to z pewnością jest kobietą samotną. Otóż nic
bardziej mylnego. Dziewczyna ma pracę, z której jest nawet zadowolona, chociaż
może nie do końca jest to szczyt jej marzeń. Pracuje w miejscowej księgarni i
gdyby nie zbyt częsta zgryźliwość szefowej, można by rzec, iż jest z tego etatu
w pełni usatysfakcjonowana, pomimo że nie gwarantuje jej on zbyt imponującego
rozwoju zawodowego. Kornelia ma również oddane przyjaciółki, którym można
wyznać praktycznie wszystko. Jednak jest jeden problem. Otóż, w tej „paczce”
tylko ona jest singielką. Na nic zdają się perswazje Gosi, Igi i Doroty. To
Nela wie najlepiej, co jest dla niej dobre. Lecz mimo to koleżanki nie dają za
wygraną, wciąż próbując ją wyswatać z jakimś nowym osobnikiem płci męskiej, bez
względu na to, co facet sobą reprezentuje. Niestety, ale na tym polu
przyjaciółki muszą przyznać się do porażki. Pomimo że myśli Korneli zaprząta
pewien przystojniak z Warszawy, to jednak ona uparcie trzyma się swoich
przekonań i nie podejmuje żadnych działań, aby coś w tej kwestii zmienić.
Bezustannie wmawia sobie i innym, że ten potencjalny kandydat na męża jest
zwyczajnym draniem, który poza oszustwem nie reprezentuje sobą niczego
ciekawego.
[…] Zbliżający się powrót Piotra do Warszawy był dobrym pretekstem, aby wyłożyć karty na stół. Zagrałam z twarzą pokerzysty oraz pewnością, że więcej skorzystam, niż stracę. Piotr nie był nawet specjalnie zmartwiony. Zdziwiony, owszem. Proponujący układ. Dać sobie czas i tym podobne bzdury. Kiedy nie przyniosło to żadnych efektów, popróbował obrócić wszystko w żart. Dopiero wtedy poznał mnie naprawdę. Góra lodowa wychyliła się z głębin, ujawniając skrywaną dotąd wielkość. Nie wiem, co odniosło większy skutek: mój sarkazm czy chłód wzroku. Piotr w każdym razie – zrozumiał.I dał mi spokój. Wkrótce potem zniknął z miasteczka, jak sądzę, z nowym poglądem na dziewczyny z prowincji.*
I tak oto Kornelia zostaje
pozbawiona, a właściwie sama siebie pozbawia „ostatniej deski ratunku”. Tylko
jak teraz powiedzieć o tym rodzinie i jak przyznać się przyjaciółkom, że w tak
bezwzględny sposób przekreśliła swoją szansę na szczęście z mężczyzną „bez
skazy”? Jednak dziewczyna jeszcze nie wie, że los przygotowuje dla niej wielką
niespodziankę. Gdy na horyzoncie pojawia się niebezpieczeństwo utraty domu, w
którym się wychowała i za nic nie wyobraża sobie możliwości egzystencji w innym
miejscu, w jej życie ponownie wkracza… Piotr. Jak tym razem dziewczyna
zareaguje na jego obecność w miasteczku? Czy mężczyzna pozbawiony wszelkich wad
naprawdę jest jej „ostatnią deską ratunku”, jak twierdzi rodzina i
przyjaciółki?
Na pierwszy rzut oka książka może
wydawać się mało ambitna i z pewnością niektórzy z łatwością zaliczyliby ją w
poczet tak zwanych babskich czytadeł. Osobiście nie pałam sympatią do
tego typu określenia, które bardzo często jest używane przez współczesnych
recenzentów i czytelników. Termin ten kojarzy mi się raczej z brakiem
poszanowania nie tylko dla samych książek, ale także i ich autorów, w tym
przypadku autorek, gdyż za tego rodzaju powieściami stoją głównie kobiety.
Znacznie bardziej odpowiada mi określenie literatura kobieca.
Choć powieść należy do tych z
gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych, to jednak uważny czytelnik może odkryć
w niej drugie dno, nad którym należałoby się głębiej zastanowić i w niektórych
momentach odnieść do nas samych. Jak już wspomniałam, książka adresowana jest
do kobiet, bez względu na to czy są one niezależne i samowystarczalne, czy żyją
w związkach, wciąż licząc na mężczyzn stojących u ich boku. Analizując
osobowość Kornelii można dojść do przekonania, że drzemią w niej dwie różne
kobiety. Z jednej strony dziewczyna próbuje przekonać wszystkich, że do
szczęścia nikt inny oprócz niej samej, nie jest jej potrzebny, natomiast z
drugiej pragnie, aby jednak ten mężczyzna był w jej życiu obecny, żeby mogła
znaleźć u niego wsparcie w potrzebie. Chociaż twierdzi, że dzieci i generalnie
rodzina nie są dla niej, to jednak w stosunku do otaczających ją pociech jest
opiekuńcza i robi bardzo wiele, aby wywołać uśmiech na ich buziach. Nie można
stwierdzić, że zawsze jej się to udaje, ponieważ zalicza również porażki, lecz
ogólnie radzi sobie dość dobrze na tym polu.
[…]– Jest ciocia Nela! Jest ciocia Nela!– Już dobrze mały heroldzie, a teraz daj mi buziaka na dzień dobry – dogoniłam ją dopiero w mieszkaniu.Dziewczynka wykręciła się ze śmiechem, po czym orzekła z typową przekorą trzylatka:– A nie dam!– To my się już nie lubimy? – zapytałam, wykrzywiając usta w podkówkę.Anika popatrzyła na mnie z konsternacją, wahając się, czy jednak nie ulec.– Dam ci potem. Teraz nie mam czasu – wyjaśniła i pobiegła przed siebie, do kuchni.[…]– Masz dla mnie książeczkę?– Aniko! Co to za brzydkie zwyczaje?! – zganiła ją Dorota. – Ciocia Nela nie musi ci za każdym razem przynosić prezentów!– Nie musi – potulnie zgodziła się jej córeczka. Nie przeszkadzało jej to upewnić się raz jeszcze: – Masz książeczkę?– Czekaj, niech no sprawdzę… – grałam na zwłokę.Grzebałam w torbie, a szyja Aniki robiła się coraz dłuższa. Przyglądałam się jej, nie zdradzając rozbawienia. Oblicza dziewczyn rozchmurzyły się już trochę, jedynie Dorota starała się zachować powagę, dbając pewnie w oczach dziecka o swój autorytet.– O! Jest tu chyba coś, co rzeczywiście wygląda na książeczkę! – zapowiedziałam.Wyjęłam bajkę. Anika przyjęła ją z entuzjazmem:– Malowanka! Mamusiu, gdzie są moje kredki?!**
Pierwsze wydanie z 2007 roku |
Historia Kornelii dotyczy praktycznie każdej z nas. Bo przecież nie obce nam są sytuacje, kiedy dla własnej wygody, a może wręcz pod wpływem strachu, wmawiamy sobie i innym, że „dobrze jest jak jest” i nie potrzebujemy żadnych zmian, a już, broń Boże (!), obecności faceta w naszym życiu, który by nam jedynie przeszkadzał w realizowaniu samych siebie. Jednak bardzo często jest tak, że kiedy zamykają się drzwi za naszymi przyjaciółkami i zostajemy same w czterech ścianach, mając pewność, że nikt nas nie widzi, płaczemy po kątach i tęsknimy za tym jedynym, a wraz z nastaniem nowego dnia, zakładamy maskę obojętności, aby w ten sposób okłamywać nie tylko tych, z którymi żyjemy na co dzień, ale przede wszystkim same siebie. W dodatku bardzo często marzymy o rycerzu na białym koniu, któremu wreszcie udałoby się wybić dziurę w murze, który przecież same wybudowałyśmy wokół siebie.
Ta powieść porusza także kwestię
przyjaźni pomiędzy kobietami. Zostaje ona nie tylko wystawiona na próbę, ale
także pokazuje, ile tak naprawdę znaczy w życiu każdej z nas. Choć wiem, że
mężczyźni preferują zgoła odmienną literaturę, to jednak nie byłoby w tym
niczego złego, gdyby po tę powieść sięgnęli również panowie, traktując ją jako
swego rodzaju poradnik. Polecam szczególnie tym panom, którzy czasami już tracą
cierpliwość do kobiet, nie wiedząc jak mają z nimi postępować. Często zdarza
się bowiem, że to jakaś głęboka rana z przeszłości nie pozwala ponownie zaufać.
W tym miejscu chciałabym także zwrócić uwagę na język,
jakiego używa Autorka. Jest on płynny, co sprawia, że książkę czyta się szybko.
Dodatkowo jej walor podkreśla również dobór słownictwa. Widać, że Renata Górska
potrafi doskonale żonglować słowami, w wielu momentach wywołując uśmiech na
twarzy czytelnika. Z pełną odpowiedzialnością mogę polecić tę powieść, szczególnie
teraz, kiedy na niebie coraz więcej słońca, które przecież kojarzy się z
ciepłem i wakacjami. Ponieważ Cztery pory lata po raz pierwszy czytałam
właśnie u progu lata, jestem przekonana, że chyba już zawsze powieść ta będzie
mi się kojarzyć przede wszystkim z wakacyjnym lenistwem i beztroską, choć z drugiej
strony jest w tej książce kilka kwestii, nad którymi współczesne kobiety powinny
poważnie się zastanowić i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy
życie, jakie prowadzę, naprawdę sprawia, że jestem szczęśliwa?
* R.L.
Górska, Cztery pory lata, Wyd. Replika, Zakrzewo 2011, s. 19-20.
** Ibidem, s. 91-92.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz