Wydawnictwo: WARSZAWSKA FIRMA WYDAWNICZA
Warszawa 2013
Chyba
każdy z nas spotkał się kiedyś z powiedzeniem, że „podróże kształcą”. Tylko
pytanie: Jakiego rodzaju podróże? Czy takie, w przypadku których jakieś
konkretne biuro podróży zapewnia nam zakwaterowanie, wyżywienie i przewodnika,
który podczas zwiedzania będzie skutecznie przynudzał i opowiadał o rzeczach
leżących niekoniecznie w kręgu naszego zainteresowania? Czy może lepiej, gdy
będą to podróże, które zaplanujemy sobie sami, a najlepiej, jeśli podejdziemy
do nich spontanicznie i zdamy się tylko i wyłącznie na własne możliwości? Oczywiście
wszystko zależy od indywidualnego podejścia do tematu. Jedni uwielbiają
podejmować wyzwania, czasami wręcz niezwykle niebezpieczne, natomiast drudzy wolą, kiedy to ktoś inny za nich zdecyduje. Z jednej strony można powiedzieć o
takich ludziach, że są wygodni i nie chcą wkładać zbyt dużo wysiłku w
podróżowanie, zaś z drugiej może jednak wolą mieć pewne kwestie z głowy oraz
świadomość, że bezpiecznie i bez niepotrzebnych przygód dotrą do celu?
Przypuszczam,
że Autor niniejszej książki mógłby z powodzeniem znaleźć się w tej pierwszej
grupie podróżników, bowiem decydując się na wyjazd z Polski w 2002 roku jedyne,
co nim wówczas kierowało było MARZENIE. Marzenie, które w pewnym stopniu
dręczyło go od wielu lat. Owo marzenie było tak silne, że w końcu nie widział
już innej możliwości, jak tylko je spełnić. Karol Stefański po prostu pragnął
studiować za granicą. Jeśli chodzi o jego edukację, to nic więcej się dla niego
nie liczyło. Owszem, rozpoczął studia w Polsce, ale nie były one tym, co
naprawdę chciał robić. Nie od dziś wiadomo, że polska edukacja zamiast
rozwijać, skutecznie ogranicza możliwości uczniów i studentów. Każdy, kto nie
boi się o tym głośno mówić, twierdzi, iż wielokrotnie cofamy się w rozwoju
edukacyjnym, zamiast iść do przodu. Czy nie zdarzyło się Wam nigdy, że jakiś
wykładowca uparcie krążył wokół jednego tematu i wbijał Wam do głowy
wiadomości, które tak naprawdę są już przeżytkiem? Albo jakiś nauczyciel stał
nad Wami niczym kat nad grzeszną duszą i za nic nie dał się przekonać, że dane
zadanie może zostać rozwiązane na kilka innych sposobów, a nie tylko zgodnie z
tym, jaki widnieje w kluczu? Mnie takie rzeczy zdarzały się bardzo często i
dlatego przeważnie nie mam zaufania do dzisiejszych nauczycieli czy wykładowców
pracujących na wyższych uczelniach, pomimo że sama należę do tej grupy
zawodowej.
Ale
wróćmy do naszego głównego bohatera. Kiedy już Karol wziął sprawy w swoje ręce,
okazało się, że nie wszystko wygląda tak, jak to sobie wymarzył. W momencie
wylądowania na amerykańskiej ziemi, dla Karola zaczęły się schody, po których
musiał cierpliwie kroczyć, aby wreszcie osiągnąć swój cel. Zgodnie z planem
miał przebywać w Stanach Zjednoczonych jedynie przez trzy miesiące w ramach
wakacyjnego programu studenckiego o nazwie Work & Travel. Program
ten gwarantował również pobyt na Alasce. Jak się potem okazało ta
trzymiesięczna wycieczka przekształciła się w kilka długich lat, w czasie
których Karol swoje przeżył, spotkał rozmaitych ludzi, czasami najadł się
niemało strachu, ale też poznał kulturę Amerykanów, styl ich życia, a to
pozwoliło mu spojrzeć na świat trochę inaczej niż byłoby to możliwe w Polsce.
Niemniej jednak, najważniejsze w tym wszystkim jest to, że dopiął swego,
zważywszy że jechał tam praktycznie w ciemno i bez znajomości języka na
poziomie, który dawałby mu swobodę poruszania się w obcym kraju. Przypuszczam,
że to tylko z perspektywy czytelnika może tak wyglądać. To nam pobyt Autora w
Stanach Zjednoczonych może wydawać się długi. Zapewne jemu te lata zleciały
bardzo szybko. Po powrocie do Polski Karol postanowił spisać swoje wrażenia i
doświadczenia z pobytu w Ameryce, i tak oto powstał Gość w Chicago.
Pomimo
że ta autobiografia w głównej mierze traktuje o pobycie Autora w Chicago, to
jednak sporo uwagi Karol Stefański poświęca Alasce, a dokładnie miejscowości o
nazwie Skagway. To tam Karolowi mieszkało się najlepiej, i to tam wiele rzeczy
przychodziło łatwiej niż w innych miejscach. W Skagway ludzie są przyjaźnie
nastawieni do siebie nawzajem. Przyjezdnych również traktują z ogromną
życzliwością i serdecznością. Aż łezka się w oku kręci, kiedy człowiek
uświadamia sobie, że przecież nie może spędzić tam reszty życia. Ale przecież
nic nie trwa wiecznie, prawda?
Geneza
powstania Skagway sięga roku 1896. To właśnie wtedy trzej poszukiwacze złota
odnaleźli je w strumieniu Bonanza Creek wpadającym do rzeki Klondike
znajdującej się w Kanadzie. Początkowo całą sprawę utrzymywali w tajemnicy,
lecz ostatecznie przybyli do Seatle i dopiero wtedy wszystko się wydało. Z
uwagi na fakt, iż wszelkie towary i rozrywki, jakim się oddawali, opłacali
złotem, źródło ich bogactwa w końcu wyszło na jaw. Rok później powstało miasto Skagway
i już po trzech miesiącach zamieszkało w nim dwadzieścia tysięcy ludzi.
Najpierw miejscowość stanowiła handlowe zaplecze i przystanek dla tysięcy
poszukiwaczy złota, którzy podążali w sporych rozmiarów szeregu nad rzekę
Klondike. Wpierw maszerowali ośmiusetkilometrowym szklakiem prowadzącym przez
przełęcz Chilcoot oraz bardzo niebezpieczną Białą Przełęcz (z ang. White
Pass). Potem poszukiwacze podążali rajem dla obładowanych złotym kruszcem
powracających szczęśliwców. Ten raj został nazwany „piekłem na ziemi”, a
określił go tak jeden ze stróżów prawa. Złoto bardzo szybko zmieniało swoich
właścicieli utopione w barach, których naliczono wówczas ponad siedemdziesiąt,
jak również w domach gry czy domach publicznych, oraz w sakwach rozmaitej maści
oszustów-złodziei. Obecnie dzielnica ówczesnych drewnianych domów stanowi
Historyczny Park Narodowy Gorączki Złota i mieści się w Klondike (z ang. Klondike
Gold Rush National Historic Park). Z kolei w dawnych domach publicznych
(lupanarach) urządzono muzea, natomiast w tym najbardziej popularnym – Red
Onion Saloon – znajduje się niezwykle stylowy bar, gdzie obsługa nosi stroje
pochodzące z XIX wieku, a wśród amatorów wyskokowych trunków od czasu do czasu
wybuchają nawet awantury, które kończą się pojedynkiem na rewolwery. Tego
rodzaju saloony, w których serwuje się turystom widowiskowe pojedynki, znajdują
się przy Broadway Street.
Najpopularniejszy bar w Skagway z widowiskowymi pojedynkami rodem z Dzikiego Zachodu fot. Wknight94 |
Kiedy
czytałam fragmenty dotyczące właśnie Alaski, nie umiałam oprzeć się wrażeniu,
że oglądam pewien amerykański serial pod tytułem Przystanek Alaska,
który w połowie lat 90. XX wieku emitował drugi program TVP, a potem też inne
stacje telewizyjne. Brakowało mi tylko tych zasp śnieżnych i renifera
spacerującego wzdłuż głównej ulicy. Pomyślałam sobie więc, że Skagway to takie
serialowe fikcyjne Cicely, w którym mieszka jedynie osiemset trzydzieści
dziewięć osób i wszyscy doskonale się tam znają.
Trochę
trudniej niż w Skagway żyło się Autorowi książki w Nowym Jorku i Chicago. Tutaj
trzeba było już liczyć na siebie albo na innych. Niemniej czasami nawet pomoc znajomych
łatwo nie przychodziła. W takich sytuacjach wychodzą na jaw ludzkie wady i
zalety. Kiedy jesteśmy w potrzebie, wiemy kto tak naprawdę jest nam życzliwy, a
kto tylko tę przyjaźń udaje. O tym Karol Stefański również się przekonał. Wydaje
mi się, że pobyt w Ameryce sprawił też, że Autor odkrył w sobie talenty, o
których nie miał wcześniej pojęcia. Przypuszczam, że gdyby nie ten wyjazd, do
tej pory nie wiedziałby, że potrafi robić rzeczy, które dają mu satysfakcję i
sprawiają radość, jak na przykład taniec. Niemniej jednak, wszystko tak
naprawdę zależy od ludzi, którymi się otaczamy. I właśnie bardzo wyraźnie
wynika to z tej książki. Z jednej strony zaistnienie pewnych okoliczności
stanowi łut szczęścia, ale z drugiej bez spotkania odpowiednich osób, nawet
szczęście nie miałoby tutaj wiele do powiedzenia.
Panorama Skagway zdjęcie pochodzi z 1915 roku |
Czym
zatem może być dla zwykłego czytelnika ta autobiografia? Jak należy ją
odbierać? Czy jest to poradnik o tym, w jaki sposób poruszać się w obcym kraju?
A może jest to książka traktująca o tym, czego na pewno nie należy robić, wyjeżdżając
za granicę? Moim zdaniem Gość w Chicago to lektura, którą należałoby
odebrać na swój własny sposób. Dla mnie osobiście jest to książka, dzięki
której czytelnik może uwierzyć w marzenia, zważywszy że nie mamy tutaj do
czynienia z wydarzeniami fikcyjnymi. Tak więc skoro Autorowi się udało, to
dlaczego mnie ma się nie udać? Wystarczy trochę samozaparcia i wiary w to, że
marzenia naprawdę mogą się spełnić. Autor używa prostego języka bez jakichś
wyszukanych pojęć naukowych. Nie stroni także od humoru i dystansu do samego
siebie. Ze swojej strony podziwiam Karola Stefańskiego za odwagę. Na jego
przykładzie widać doskonale, do jakich działań jest zdolny człowiek, kiedy mu naprawdę
na czymś mocno zależy.
W
książce znajdują się również przemyślenia Autora dotyczące stricte edukacji w
Stanach i w Polsce. Niestety, nasz kraj wybada blado na tle Ameryki. Naprawdę trudno jest
nie zgodzić się z wnioskami, jakie Karol Stefański wysuwa w końcowym
podsumowaniu. No cóż, Polacy wciąż żyją stereotypami, i to nie tylko na
płaszczyźnie edukacyjnej. Przepaść pomiędzy Zachodem a Polską jest ogromna. I
najgorsze jest chyba to, że nie robimy nic, aby to zmienić, lecz brniemy w to
„zacofanie” coraz bardziej. Natomiast polskie uczelnie wypuszczają ze swych
murów absolwentów, którzy nierzadko nawet kilkustronicowego referatu nie
potrafią napisać samodzielnie, nie mówiąc już o pracy dyplomowej. Bo u nas
wciąż stawia się na teorię, w której nie każdy czuje się jak ryba w wodzie, skutecznie
pomijając praktyczne dojście do rozwiązania tego czy innego zadania. Tak więc
ta książka stanowi nie tylko relację Autora z pobytu na obczyźnie, ale jest też
lekturą, która czasami zmusza do gorzkiej refleksji nad życiem w Polsce.
Za książkę serdecznie dziękuję Autorowi
To prawda, że przepaść pomiędzy Zachodem a Polską jest ogromna. Niestety tak się dzieje, ponieważ MY nie lubimy zmian. Wolimy stać w miejscu bo tak nam wygodniej, dlatego ciągle nasz kraj wybada blado na tle innych państw.
OdpowiedzUsuńOstatnio Meryl Streep nas zawstydziła. Wypadałoby o tym pomyśleć. Przyznam, że ja czasami wstydzę się za Polaków, jak słyszę niektóre teksty. A co do edukacji, to jest fatalnie, Tylko że jak ktoś odważy się mówić prawdę, to mu się usta zamyka. Tak było to w przypadku pewnego wykładowcy z Poznania. Ten Pan wreszcie powiedział prawdę, ale niestety, obróciło się to przeciwko niemu.
UsuńPodziwiam takich ludzi jak Autor, książka z pewnością bardzo ciekawa :-))
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa. Polecam. :-)
UsuńNo i poczułam ukłucie zazdrości. Chciałabym kiedyś powtórzyć podróż bohatera. Pewnie to nigdy się nie zdarzy, ale pomarzyć można :)
OdpowiedzUsuńTylko musisz wiedzieć, że Autorowi wcale nie było tak łatwo w tych Stanach. To tylko tak kolorowo wygląda z perspektywy Polski. Niemniej, podziwiam Autora przede wszystkim za odwagę. Nie wiem czy byłabym w stanie zdobyć się na taki krok. :-)
UsuńUmiesz narobić apetytu
OdpowiedzUsuńStaram się jak mogę :-) Bo jak książka jest dobra, to i apetytu trzeba narobić. ;-)
Usuń