Wydawnictwo:
KSIĄŻNICA/PUBLICAT S.A.
Katowice
2012
Tytuł
oryginału: Valtakunnan salaisuus
Przekład:
Kazimiera Manowska
Historia
chrześcijaństwa od bardzo dawna budzi zainteresowanie pisarzy, bez względu na
ich przekonania religijne. Wystarczy przyjrzeć się dorobkowi literackiemu
niektórych autorów, aby przekonać się, że fascynacja tym tematem jest niezwykle
żywa. Nie mam tutaj na myśli jedynie publikacji stricte religijnych, gdzie –
zazwyczaj osoby duchowne – próbują ukazać Boski charakter Chrystusa. Chcę
zwrócić uwagę przede wszystkim na autorów, którzy podejmują się tego tematu ze
względu na jego przesłanie historyczne. Każdy, komu nie jest obca historia,
wie, ile tak naprawdę wycierpieli pierwsi chrześcijanie w imię wyznawanej przez
siebie religii. Rzucani na pożarcie lwom czy bestialsko przybijani do krzyża,
bohatersko oddawali swoje życie z Imieniem Boga na ustach. Przyznam, że sięganie
po tego rodzaju temat wiąże się, z dużą odwagą, szczególnie w dzisiejszych
czasach. Obecnie ludzie są bardzo podzieleni, a niejednokrotnie nawet reagują
agresją, jeśli gdzieś usłyszą o Bogu, Chrystusie i innych prawdach, które
podaje Kościół katolicki. Każdy pisarz, który decyduje się poruszyć w swojej
książce problem wiary musi zachować ostrożność, aby nikogo nie obrazić i nie
dopuścić do sytuacji, w której mógłby zostać oskarżony o obrazę uczuć
religijnych. Oczywiście są też tacy autorzy, którzy celowo i z premedytacją
sięgają po tematy religijne, aby móc wywołać sensację i wzbudzić kontrowersje
wokół swoich powieści. A już chyba najgorszym przewinieniem pisarza jest
sytuacja, kiedy na kartach swojej powieści próbuje usilnie narzucić
czytelnikowi własne poglądy.
Wydaje
mi się, że podobnie jest z pisaniem recenzji tego typu książek. Kwestie
religijne to problem niezwykle delikatny. Tak naprawdę nie wiadomo, w jaki
sposób podejść do tematu, aby nie zostać posądzanym o średniowieczne przekonania
i dewocję, jeśli książka przypadnie do gustu i recenzent będzie się nią
zachwycał. Jednak z drugiej strony, krytykując daną pozycję może również zostać
zaatakowany przez tak zwanych „obrońców wiary”. Co zatem robić w takim wypadku?
W ogóle nie czytać książek o tematyce religijnej? A może czytać, ale gdzieś w
zaciszu swojego domu i nie przyznawać się do tego publicznie? Myślę, że żadne z
tych rozwiązań nie jest dobre. Jeśli o mnie chodzi, w niniejszym tekście mam
zamiar zachwycać się pierwszym tomem Trylogii rzymskiej, bo ta część
wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Nie chodzi mi tutaj o kwestie religijne,
bo te są mi znane od dziecka. Znacznie bardziej skupiam się na walorach
historycznych i warsztacie pisarskim Miki Waltariego, którego odkryłam właśnie
dzięki tej trylogii.
Chrześcijaństwo
powstało około dwóch tysięcy lat temu u schyłku trzech starożytnych
cywilizacji, czyli kultury semickiej, hellenistycznej i rzymskiej. Po raz
pierwszy pojawiło się w rzymskiej prowincji o nazwie Juda, wśród wyznawców
judaizmu. Religia chrześcijańska została zapoczątkowana poprzez nauczanie
Jezusa z Nazaretu. Jak podają przekazy źródłowe, Jezus już jako kilkuletni
chłopiec przemawiał do Żydów, czym wzbudzał u nich nie tylko ogromne
zainteresowanie, ale też w pewnym sensie strach. Niemniej jednak otwartą
działalność publiczną rozpoczął w wieku trzydziestu lat. Swoją naukę głosił
pomiędzy Galileą a Judeą. Sam siebie nazywał Synem Bożym i skupił wokół swojej
osoby wielu uczniów, z których po jakimś czasie wybrał dwunastu apostołów,
nadając im jednocześnie władzę kapłańską, nauczycielką i pasterską. W wieku
trzydziestu trzech lat Jezus został oskarżony przez Żydów o znieważenie ich
religii i skazany na śmierć przez ówczesnego prokuratora Judei – Poncjusza
Piłata. W tamtym okresie śmierć przez ukrzyżowanie była niezwykle upokarzająca
i poniżająca. Jezus został ukrzyżowany na wzgórzu o nazwie Golgota w
Jerozolimie (Jeruzalem).
To
właśnie w tym momencie do Jerozolimy z Aleksandrii przybywa główny bohater
pierwszego tomu Trylogii rzymskiej – Marek Mezencjusz Manilianus. Jest
on około trzydziestoletnim Rzymianinem. Marek sporo czasu poświęcił na badanie
proroczych ksiąg, w których odnalazł zapisy dotyczące przyjścia na świat
Mesjasza. Nie wie, ile w tych przekazach jest prawdy, a ile fikcji. Jako bardzo
dobrze wykształcony Rzymianin nie wierzy w rzeczy, których nie może zobaczyć na
własne oczy, stąd te wszystkie badania proroczych przekazów. Rzymianin jest też
przyjacielem żony samego Poncjusza Piłata – Klaudii Prokuli. I tak oto Marek w
swojej podróży dociera na Golgotę, gdzie jest naocznym świadkiem śmierci
Chrystusa i dwóch łotrów, którzy zostali ukrzyżowani wraz z Jezusem. W chwili
konania rzekomego Zbawiciela następuje potężne trzęsienie ziemi. Po jakimś
czasie gruchnie nawet wieść, iż w tamtym momencie wiele grobów otworzyło się, a
zmarli zaczęli je opuszczać, udając się nie wiadomo dokąd. Jeruzalem przeżywa
istny szok. Ludzie nie wiedzą, co tak naprawdę się dzieje. Z kolei Marek nie
opuszcza Golgoty, tylko uważnie śledzi całe zajście. Jego uwagę przykuwa
szczególnie matka Jezusa, której twarz wyraża z jednej strony ogromny ból, lecz
z drugiej jakiś dziwny spokój.
Poncjusz Piłat przedstawiający ubiczowanego Jezusa z Nazaretu mieszkańcom Jerozolimy Autor obrazu: Antonio Ciseri (1821-1891) Obraz został namalowany w 1871 roku |
Wydarzenie,
którego Marek jest świadkiem jeszcze bardziej utwierdza go w przekonaniu, że
powinien nadal prowadzić swoje badania nad Mesjaszem. Oczywiście nie przyznaje
się do tego publicznie, bo jako Rzymianinowi nie wolno mu tego zrobić. Lecz
gdzieś w głębi serca czuje, że jego życie już nigdy nie będzie wyglądać tak
samo, jak przed przybyciem do Jerozolimy. Marek zatrzymuje się w twierdzy
„Antonia”, gdzie na czas procesu zamieszkał Poncjusz Piłat. Tam zastaje go
rzekome powstanie z martwych ukrzyżowanego Chrystusa. Piszę „rzekome”, bo na
tamtą chwilę nie wiadomo co jest prawdą, a co wymysłem Żydów i wyznawców
Jezusa. Prawdą natomiast jest, że ciało skazańca znika z grobu w tajemniczych
okolicznościach. Żołnierze postawieni przed grobem na życzenie Żydów, plączą
się w zeznaniach. Panuje totalny chaos. W ten wir zagadkowych wydarzeń
wciągnięty zostaje nasz bohater, który również nie wie, jak powinien rozumieć
zaistniałą sytuację. Niemniej jednak nowa religia zapoczątkowana przez Jezusa z
Nazaretu coraz bardziej go fascynuje i pociąga. Chce dowiedzieć się o
Nazareńczyku czegoś więcej. Jedynym sposobem, aby zasięgnąć informacji jest
kontakt z osobami, które Jezusa widziały i rozmawiały z Nim osobiście. I tak
oto Marek Mezencjusz Manilianus podąża śladami Ukrzyżowanego, nie bacząc na niebezpieczeństwo,
ani też na konsekwencje, jakie z pewnością będzie musiał ponieść, jeśli jego
rodacy dowiedzą się, że sprzymierzył się z nową „sektą”, która coraz bardziej
przybiera na sile, choć jej wyznawcy nadal działają w ukryciu. Jak zakończy się
owo poszukiwanie prawdy przez Rzymianina? Czy Marek odnajdzie wreszcie to,
czego pragnie? Czy na jego życiowej drodze stanie Bóg, którego Manilianus chce
za wszelką cenę odnaleźć?
Tak
naprawdę nie wiem, czym kierował się Miki Waltari, pisząc pierwszą część trylogii.
Mogę jedynie domyślać się, że Autor chciał nam-czytelnikom przekazać coś
ważnego. Z biografii Pisarza dowiadujemy się, że oprócz gruźlicy i alkoholizmu,
cierpiał również z powodu obsesji na punkcie śmierci. Być może opowieść o
Jezusie z Nazaretu stała się dla niego czymś w rodzaju balsamu na targające nim
lęki z powodu tego, co nieuniknione? Może dzięki tej książce łatwiej było mu
przygotować się na śmierć i na spotkanie z nieznanym? Nie wiadomo. Można
jedynie snuć na ten temat domysły.
Czytając
Tajemnicę Królestwa wyraźnie widać, że Mika Waltari splótł prawdę – a
właściwie to, czego uczy nas Kościół katolicki – z fikcją. W przypadku wątków
głównych Autor kurczowo trzyma się Ewangelii, natomiast pozostałe sceny
stanowią wytwór jego wyobraźni. Na kartach powieści, oprócz Jezusa, spotykamy
też inne postacie biblijne, jak: Szymona z Cyreny, Zacheusza, Marię Magdalenę,
Nikodema oraz niektórych apostołów. Książkę można potraktować jako powieść
czysto historyczną, bez żadnych podtekstów i przekazów religijnych. Ale można
też dopatrzeć się drugiego dna. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała wgryźć
się w fabułę i nie spróbować odkryć też innej strony tej opowieści.
To,
co zwróciło moją szczególną uwagę, to sposób ukazania przez Autora relacji
panujących pomiędzy poszczególnymi wyznawcami Chrystusa. Oczywiście nie można
się dziwić, że po Jego śmierci apostołowie i cała reszta osób, które znały Go
bliżej, czuło zagubienie i dezorientację. Po Jezusie spodziewano się przede
wszystkim tego, że chwyci za broń i poprowadzi swoich wyznawców na otwartą
wojnę z Rzymianami. Stało się jednak inaczej. Zamiast walczyć, pokornie przyjął
na siebie wyrok śmierci, a tego się nie spodziewano. Nawet apostołowie, którzy
byli z Nim bardzo blisko, czuli się zawiedzeni i rozczarowani. Potem, kiedy
zostali już sami bez swojego przywódcy, obawiali się o swoje życie. W
pierwszych dniach po śmierci Jezusa przebywali w zamknięciu, bojąc się wyjść na
ulicę. Wtedy przyszło zwątpienie i brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość.
O ile ten fakt można zrozumieć, to pojąć jest trudno sytuację, w której
wyznawcy Chrystusa nie podążają prostą drogą za jego nauką. Mika Waltari
przedstawił ich nie tylko jako osoby wątpiące, ale też zawistne, zazdrosne,
uważające siebie za lepszych od innych, ponieważ to właśnie im objawiono
tajemnicę Królestwa Bożego. Widać to bardzo dokładnie w relacjach jakie panują
pomiędzy apostołami a ludźmi wywodzącymi się spoza społeczności żydowskiej,
czyli w tym przypadku Rzymianami, Grekami, Syryjczykami i im podobnymi.
Fragment Ogrodu Oliwnego (Getsemani), gdzie według przekazów modlił się Jezus w noc przed śmiercią fot. Jerzy Strzelecki |
Z
jednej strony Mika Waltari pokazuje, że Jezus nauczał, aby do Jego Królestwa
przychodził każdy, kto ma tylko taką wolę, natomiast z drugiej strony po Jego
śmierci apostołowie tej nauki praktycznie w ogóle nie wprowadzają w życie. Kto
nie jest obrzezany i nie wyznaje izraelskiego Boga, ten nie ma prawa stać się
wyznawcą Chrystusa. Czy można znaleźć na to wytłumaczenie? Owszem, można.
Chrześcijanie mogli obawiać się przyjmowania w swoje szeregi szpiegów
rzymskich. Ale na pewno nie można zrozumieć wyzwisk rzucanych przez wyznawców
Jezusa w kierunku innych nacji, niż żydowska. Nie wiadomo czy taka sytuacja
miała faktycznie miejsce te dwa tysiące lat temu. Może było zupełnie inaczej, a
jedynie jest to celowy zabieg wprowadzony przez Autora? Jeśli tak, to Mika
Waltari musiał mieć w tym jakiś konkretny cel. Pomyślałam sobie zatem, iż
poprzez takie przedstawienie ówczesnych chrześcijan, Mika Waltari chciał
zwrócić uwagę na kwestię, która pomimo upływu wieków wcale nie uległa zmianie.
Przeczytajmy gazety, pooglądajmy pierwsze lepsze wiadomości telewizyjne,
poobserwujmy trochę nasze otoczenie, a wtedy dowiemy się, że ci, którzy powinni
świecić przykładem z racji wyznawanej wiary, tak naprawdę są obłudni,
wywyższają się ponad innych i tylko patrzą, jak by tu drugiemu zaleźć za skórę.
Przypuszczam, że zamiarem Autora mogło być pobudzenie czytelnika do
zastanowienia się nad swoim postępowaniem wobec innych, szczególnie jeśli mieni
się wyznawcą Chrystusa. Na takie filozoficzne podejście do tematu pozwalam
sobie z uwagi na fakt, iż bardzo mnie to zainteresowało.
Z
drugiej strony jednak, przedstawione w ten sposób postacie sprawiają, że
książka nie jest nudna. Wciąż coś się dzieje, a emocje targają nie tylko
bohaterami powieści, ale przede wszystkim czytelnikiem. Należałoby też pochwalić
Autora za to, że nie przedstawił najbliższego otoczenia Chrystusa jako ludzi
już z góry skazanych na świętość. Do świętości jest im jeszcze bardzo daleko.
Na chwilę obecną apostołowie i pozostali wyznawcy Jezusa z Nazaretu są
grzesznikami, którzy stale popełniają błędy i minie jeszcze naprawdę sporo
czasu, aż zrozumieją do czego tak naprawdę zostali wybrani.
W
powieści nie brakuje też scen wzruszających. Widzimy jak Marek Mezencjusz
Manilianus pod wpływem nowej wiary zmienia się. Nie jest on już tym samym
człowiekiem co niegdyś. Praktycznie z dnia na dzień porzuca swoje hulaszcze
życie, ale też nie staje się jakimś świętoszkiem, który popada w kolejną
skrajność. Widać jak to wszystko jest wywarzone i przekazane czytelnikowi z
zachowaniem umiaru i rozsądku. Zwróciłam też uwagę na precyzję w ukazywaniu
ówczesnych realiów dnia codziennego, czyli tego, gdzie tak naprawdę jest miejsce
kobiety, a jak ważny jest mężczyzna i jego potrzeby.
Przede
mną kolejne dwa tomy trylogii, o których napiszę już niebawem. Przyznam, że
wciągnęła mnie ta historia i nie mogłam się od niej oderwać. Będę chciała za
jakiś czas poznać też inne powieści Autora. Jestem bowiem z tych czytelników,
którzy chcą przeczytać wszystko, co wyszło spod pióra pisarza, którego choćby
tylko jedna książka wzbudziła zachwyt. Na chwilę obecną polecam Tajemnicę
Królestwa przede wszystkim ze względu na walory historyczne i warsztatowe.
Natomiast jeśli chodzi o kwestie religijne, to każdy powinien odnieść się do
nich indywidualnie.
Nie słyszałam o powyższej trylogii, ale muszę przyznać, że przykuwa oko piękną szatą graficzną.
OdpowiedzUsuńOkładki Książnicy generalnie są bardzo ładne, szczególnie te od powieści historycznych.
UsuńDobra powieść broni się sama, niezależnie od podejmowanej tematyki - ja sama nie jestem przesadnie religijna, ale wzruszają mnie dobrze napisane książki typu "Barabasz"czy "Ewangelia według Piłata"; teraz mam w planie "Śledztwo w sprawie śmierci Jezusa". Tę trylogię od dawna mam na oku, jejku, kiedy ja to wszystko przeczytam? :)
OdpowiedzUsuńWiesz, tutaj nie chodzi o religijność, bo od tego mamy inne książki i napisane przez innych autorów - teologów. Mika Waltari podszedł do tematu po ludzku - to ta ludzka twarz wyznawców Chrystusa - i historycznie, bo oddał wiernie realia, jakie panowały w I wieku naszej ery. Mnie porwała ta powieść właśnie pod względem historycznym, choć przy jednej scenie ścisnęło mnie za serducho i to mocno. Zaczęłam już czytać drugi tom i widzę, że tym razem Waltari będzie skupiał się na polityce i dwóch władcach Imperium Rzymskiego. Ja też mam do przeczytania jeszcze wiele książek i też nie wiem, kiedy to zrobię. :-) Jeśli chodzi o tematykę pierwszych chrześcijan, to chcę w najbliższym czasie wrócić do innej trylogii, którą czytałam jeszcze w liceum. Zobaczymy czy mi się to uda. :-)
Usuńja także nie słyszałam o tej pozycji i pierwsze co to stwierdziłam fajna okładka, tekst zacny i choć nie do końca treść książki mi pasuje czuję się zachęcona;)
OdpowiedzUsuńKsiążnica robi super okładki. Przyciągają wzrok. :-) A jeśli chodzi o samą książkę, to jest to klasyka. Waltari zmarł w 1979 roku. Cieszę się, że wydawnictwo zrobiło takie cudne wznowienie, bo naprawdę warto. Mam nadzieję, że jak kiedyś sięgniesz po tę trylogię, to mimo braku zainteresowania tematem, spodoba Ci się. :-)
UsuńZ chęcią po nią sięgnę. Lubię taką tematykę. "Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna to moja ulubiona powieść. Uwielbiam też film "Pytanie do Boga".
OdpowiedzUsuń"Pytania do Boga" nie znam, ale "Kod..." czytałam i nie rozumiałam o co tyle szumu zrobiono. Te wszystkie dyskusje były bez sensu, moim zdaniem. Niemniej, "Kod..." tematycznie odbiega od "Trylogii rzymskiej", bo nie jest powieścią opartą na faktach historycznych, a na domysłach. No i jest thrillerem. Ale czyta się tę powieść z zainteresowaniem. Skoro lubisz taką tematykę, to "Trylogia rzymska" powinna Ci się spodobać. :-)))
UsuńPierwszy raz słyszę o tej książce. Patrząc na okładki i tytuły trylogii nigdy bym się nie domyśliła, że poruszają one temat wiary, religii!
OdpowiedzUsuńZaraz sobie pocyztam o nich więcej i mam nadzieję, że mnie także uda się po nią sięgnąć :)
Akurat to, co widzisz, to wznowienie z czego bardzo się cieszę. :-) Jest też inna trylogia dotycząca tematu pierwszych chrześcijan, do której chcę wrócić, bo czytałam ją jeszcze w liceum. Autorką jest Rivers Francine, a tytuły poszczególnych tomów to: "Głos w wietrze", "Echo ciemności", "Jak świt poranka", a całość nosi tytuł "Znamię lwa". Pamiętam, że ta trylogia mnie pochłonęła. :-)
UsuńCzytałam inne książki tego autora, ale na tę trylogię jeszcze nie trafiłam.
OdpowiedzUsuńA ja zaczęłam od tej trylogii i nie był to przypadek, bo kiedyś na FB jedna z moich fejsbukowych znajomych poleciła mi ją. Nie żałuję, że sięgnęłam po tę trylogię. Mam nadzieję, że jak kiedyś na nią trafisz, to też Ci się spodoba. :-)
UsuńCzekałam na ten tekst i jak zwykle się nie zawiodłam. A książkę z chęcią dodam do listy przyszłych lektur :)
OdpowiedzUsuńJuż niedługo będzie recenzja drugiego tomu. Mam nadzieję, że też Cię zachęcę. :-)
UsuńCzytałam te książki dobre kilkanaście lat temu, więc odniosę się raczej do recenzji niż do własnych refleksji związanych z tą lekturą (tych niestety nie pamiętam poza ogólnym wrażeniem, że mi sie podobało:))
OdpowiedzUsuńMoją uwagę zwróciły przede wszystkim Twoje refleksje o wzajemnych relacjach pierwszych chrześcijan, bo w Twoich słowach wyczuwam zdumienie takim opisem sytuacji. Czytając Biblię odnajduję tam to wszystko, co opisał Waltari, a może jeszcze więcej. Przypominam sobie, jak Jezus musiał napomnieć apostołów, kiedy kłócili się, kto będzie miał najwyższą pozycję w Królestwie Bożym czy kiedy uczniowie chcieli zabronić innym głoszenia Dobrej Nowiny o Jezusie tylko dlatego, że te osoby nie należaly do ich grona.
W pierwszym kościele kwestia przyjmowania do wspólnoty pogan i to, czy powinni oni zachowywać wszystkie przepisy Prawa Mojżeszowego była niezwykle paląca: to zresztą główny temat obrad pierwszego soboru, który jest opisany w Dziejach Apostolskich. Trzeba pamiętać, że apostołowie jako Izraelici mieli świadomość bycia Narodem Wybranym i jeszcze nie rozumieli, że wraz z przyjściem i ofiarą Jezusa zbawienie staje się dostępne dla wszystkich ludzi. Dopiero widzenie, jakie ma Piotr, wyraźnie wskazuje kościołowi, że wszyscy mogą przyjść do kościoła i wystarczy wiara w Jezusa, bez przestrzegania wszystkich praw judaizmu.
A co do obłudy chrześcijan - nadal aktualne są słowa Jezusa, byśmy najpierw wyjęli belkę ze swego oka, zanim zaczniemy mowić bliźnim, że mają źdźbło w swoim oku :)
W moim odczuciu Mika Waltari po prostu wykorzystał wiedzę źródłową, nie wymyślał tych aspektów - to raczej my jestesmy na lekcjach religii przyzwyczajeni, że postacie z Biblii to prawdziwi herosi, doskonali i bez błędów, podczas gdy uważna lektura Pisma Świętego odziera ich z tej aury świętości.
Cieszę się, że podobała Ci się także trylogia "Znamię lwa" - właśnie do niej wracam i wiem, że to będzie przyjemna lektura. Ze swojej strony polecam książki "Szata" i "Wielki Rybak" - to podobny klimat. I jeszcze koniecznie "Milośc od Boga" A. Ripley (tak, tej samej, która napisała kontynuację "Przeminęło z wiatrem")
Dziękuję za ten wpis
Pozdrawiam
Aniki
Dziękuję ślicznie za te wszystkie informacje. :-) Wiesz, ja nie studiuję skrupulatnie Biblii, więc i moja wiedza na ten temat nie jest za dobra. Owszem, opis Waltariego trochę mnie zaskoczył, ale z drugiej strony bardzo mi się podobał, a to dlatego, że nie zrobił z apostołów ludzi bez skazy. Pokazał, że nawet ci, którzy na co dzień obcowali z Bogiem, mają swoje wady. Wydaje mi się, że trochę obnażył takie zakłamanie i hipokryzję, które bardzo często towarzyszą wierze katolickiej. Dziś też wielu twierdzi, że zbawienie należy się tylko wybranym. Słyszałam na własne uszy, jak podczas kazania w kościele ksiądz mówił, że wiara katolicka jest najlepsza. Zamiast zachęcać do tolerancji innych wyznań i do ich akceptacji, mówił, że tylko katolicy są super. Bardzo mi się to nie podobało. Co do tytułów, o których piszesz, to "Szatę" czytałam jeszcze jako nastolatka, a o "Welkim Rybaku" słyszałam i chyba nawet miałam go w domu, ale nie przeczytałam. Być może jeszcze kiedyś po niego sięgnę. Z kolei A. Ripley znam, bo kontynuację "Przeminęło z wiatrem" czytałam, podobnie jak czytałam "Pożegnanie z Charlestonem" też jej autorstwa. Nie słyszałam natomist o tym, żeby napisała "Miłość od Boga". Będę mieć na uwadze. Po "Znamię lwa" sięgnę w najbliższym czasie jeszcze raz, bo ta trylogia chodzi za mną już od dłuższego czasu. Już niedługo będzie recenzja drugiego tomu "Trylogii rzymskiej". Zapraszam. :-) Uściski!
UsuńTak mi się przypomniało, że często w błąd wprowadza nas samo słowo "święty", które jest dla nas określeniem wielu postaci biblijnych: z hebrajskiego oznacza ono tyle co "oddzielony", "inny" w pozytywny sposób, a więc święty jest po prostu osobą, która dla Boga chce siebie zachować w czystości od tego, co może ją zabrudzić, czyli grzechu. Z kolei w Nowym Testamencie tym słowem określa się każdego wierzacego, a nie jakieś wybrane osoby o szczególnych zasługach. Dobrze jest czasem wiedziec takie rzeczy ;)
UsuńZ książek Ripley polecam jeszcze "Dziedzictwo Nowoorleańskie", wydawane też pod tytułem "Córka pierworodna" - powieść w klimacie tej o Charlestonie, ale mi podobała się o wiele bardziej. Co prawda z perspektywy osoby dorosłej jest dosyć cukierkowa, ale od czasu do czasu do niej wracam:)
A "Miłość od Boga" opowiada o Józefie z Arymatei - tym, który udostępnił swój grobowiec rodzinny, aby można było pogrzebać Jezusa. Wg legend to ten człowiek zaniósł Ewangelię do Anglii, a jego laskę można podobno oglądać w opactwie Glastonbury.
Ps. Chętnie podzielę się moją wiedzą biblijną, więc jak masz pytania, to śmiało!
Aniki
No właśnie. I dlatego mówi się, że każdy człowiek jest powołany do świętości. :-) Jakież Ty mi ciekawe książki polecasz. Dziękuję. Na pewno będę ich szukać, a jak mnie coś będzie mocno nurtować w kwestii Biblii, to się zgłoszę. Nie wiem, czy wiesz, ale Wydawnictwo M ruszyło ostatnio z nowym portalem - "Czas na Biblię". Mam tę stronę podlinkowaną w zakładce "Dla tych, którzy lubią czytać online". Już tam zaglądałam i całkiem ciekawie to wygląda. :-)))
UsuńWczoraj zauważyłam ten link u Ciebie, ale miałam czas jedynie na krótkie zerknięcie. Chętnie poszperam tam głębiej :)
UsuńZainteresował mnie też link do bloga Kierunek Avonlea - zresztą można sie było tego domyślić po moich komentarzach do Twoich recenzji książek Montgomery :))
Aniki
Ten blog o Avonlea prowadzi Pani, która jest wolontariuszką w Afryce i prowadzi aukcje, na których można wylicytować rozmaite gadżety mające związek z Anią Shirley. Pieniądze z tych aukcji idą na cele charytatywne. Bardzo szczytny i godny pochwały pomysł. :-)
Usuń