Wydawnictwo:
PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa
2011
Tytuł oryginału: The Pile of
the Stuff at the Bottom of the Stairs
Przekład: Maciejka Mazan
Niemalże
każda młoda dziewczyna marzy o tym, że kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym
stanie ze swoim ukochanym przed ołtarzem ewentualnie przed urzędnikiem Urzędu
Stanu Cywilnego i wypowie te magiczne słowa, które sprawią, że już tylko śmierć
będzie w mocy ich rozłączyć. W sennych marzeniach pojawia się przytulny domek z
ogródkiem tudzież gromadka grzecznych i wiecznie uśmiechniętych dzieci. A już
najlepiej byłoby, gdyby ukochany małżonek każdego dnia obsypywał komplementami,
rozumiał bez słów i co najmniej raz w tygodniu przynosił bukiet kwiatów lub
jakiś inny, bardziej wyszukany prezent, jak na przykład element biżuterii
jednej z najbardziej renomowanych marek w kraju. Dobrze byłoby, gdyby jeszcze
udało się wzbudzić swoim nowym stylem życia zazdrość u koleżanek. Widok tej
zieleni na ich twarzach, kiedy obserwowałyby nieziemsko przystojnego małżonka
podjeżdżającego codziennie wysokiej klasy samochodem pod biuro, w którym
pracuje ubóstwiana żona, byłby wręcz bezcenny. Czasami jest to lepsze niż seks.
Tylko co zrobić, kiedy już dzień po ślubie bańka mydlana, w której żyła
przyszła panna młoda, bezpowrotnie pęka, a mąż okazuje się zwyczajnym facetem z
wadami, choć zalet też mu nie brak, lecz nie takich, o jakich myślała wybranka
jego serca? Cóż począć, kiedy małżonek zapomina o koszu na brudną bieliznę i
roznosi ją po całym mieszkaniu zamiast wrzucić do rzeczonego kosza? Co ma
zrobić biedna małżonka, kiedy na jej oczach ten jeden jedyny i wyśniony rozrywa
paczkę płatków śniadaniowych i rozrzuca je po całej kuchni, zapominając o tym,
że należałoby je potem posprzątać? Jak ma zachować się żona, której mąż nie
może wyrwać się z pracy, aby móc odebrać dziecko z przedszkola? No, chyba tylko
złożyć pozew o rozwód, bo przecież, ileż można znieść?! Wszakże nie tak
wyobrażała sobie wspólne życie!!! Miało być jak w bajce, a tu okazuje się, że
mąż nie jest królewiczem, którego miały jej zazdrościć koleżanki. Nie ma zatem
rady. Rozwód musi być i to jak najszybciej!!! Lecz zanim to się stanie małżonka
okaże nieco miłosierdzia i da mężowi jeszcze jedną szansę. Oczywiście wymyśliła
już doskonały plan, w jaki sposób tego dokona. Przez pół roku będzie robić
listę przewinień, jakich dopuszcza się jej mężczyzna. Zrobi mu swego rodzaju
egzamin i to od niego będzie zależeć czy go zda, czy może obleje.
Mary
Tennent jest mężatką od kilku lat. Swojego męża – Joela – poznała w miejscu
pracy. Na początku nie było łatwo. Ponieważ Mary była zdania, że jest
przeciętną dziewczyną, więc nie sądziła, iż przystojny i niezwykle sympatyczny
Joel zwróci na nią uwagę. Dlatego też jakoś niespecjalnie zawracała sobie nim
głowę. Los jednak chciał inaczej i któregoś dnia obydwoje stwierdzili, że są
dla siebie stworzeni. Przypuszczalnie zaważył na tym ten niesamowity seks, bez
którego nie potrafili już żyć. Po dość specyficznych oświadczynach, przyszedł
czas na ślub. I tak oto Mary i Joel założyli podstawową komórkę społeczną, jaką
bez wątpienia jest rodzina. Po jakimś czasie na świat przyszedł pierwszy syn
państwa Tennentów – Rufus, a potem kolejny o imieniu Gabriel, nazywany po
prostu „Gabe”. Nie wiadomo tak naprawdę w którym momencie Mary zaczęła się
zmieniać. Pewnego dnia ta rudowłosa i dość sympatyczna dziewczyna, w której
zakochał się Joel, stała się rudzielcem o morderczych instynktach. I właśnie
wtedy obiektem jej gniewu i frustracji staje się oczywiście Bogu ducha winien
Joel. Lecz z drugiej strony czy aby na pewno mężczyzna jest bez winy? Może
jednak ma coś na sumieniu, a Mary wcale nie przesadza?
Doskonałym
momentem do tego, aby rozliczyć swoje małżeństwo stają się trzydzieste piąte
urodziny Mary. Na kilka tygodni przed tą magiczną datą, kobieta wpada na
pomysł, żeby skrupulatnie robić listę wykroczeń Joela. Nazywa to „domową
administracją”, gdzie zapisuje dobre i złe strony swojego męża. Udziela mu
plusów i minusów praktycznie za każdą czynność, którą wykona lub nie wykona.
Tak naprawdę nie wiadomo co lepsze. Bierność Joela w pomocy przy prowadzeniu
domu czy jego aktywność. Mary jest tak wielką perfekcjonistką w sporządzaniu
„domowej administracji”, że wyłapuje nawet najdrobniejsze czynności swojego
małżonka. A oto przykłady:
- Zostawia ubrania wszędzie, tylko nie w koszu na brudy.
- Wyrzuca torebki po zaparzonej herbacie do zlewu.
- Zadaje mi pytania, kiedy rozmawiam przez telefon.
- Sieje płatkami po kuchni jak wentylator.
- Rzuca zwiniętymi w kulkę skarpetkami mniej więcej w kierunku kosza. Nigdy nie trafia.
- Zdejmuje nalepki z bananów i przykleja je na blacie kuchennego stołu.
- Zmywarka – nigdy jej nie opróżnia, choć potrafi wyjąć z niej kilka czystych naczyń, jeśli ich potrzebuje…*
Biedny
ten Joel, prawda? Tak sobie właśnie pomyślałam, kiedy czytałam książkę. Mało
tego. Wciąż zastanawiałam się nad tym, kiedy ten biedak nie wytrzyma i
wybuchnie, czym może rozpętać nawet trzecią wojnę światową. Prawdę mówiąc,
podziwiałam ten jego spokój, bo gdybym była na jego miejscu, chyba bym totalnie
oszalała, a Mary wyrzuciłabym co najmniej przez okno. No ale nic. Idźmy dalej i
kibicujmy Joelowi, żeby nie zwariował, bo Mary jest naprawdę świetna w tym, co
robi. Stale dopisuje nowe punkty do listy i pogrąża Joela w swoich oczach coraz
bardziej. Dzieci też nie oszczędza. Czasami zachowuje się niczym wredna i
sadystyczna matka. A wszystko przed ten… brud!!! Tak, tak. To brud jest powodem
problemów Mary. Gdyby nie zapuszczone i niechlujne mieszkanie, wówczas w ogóle
nie byłoby sprawy. Tylko czy Mary przypadkiem nie przesadza? Czy naprawdę
mieszkanie Tennentów wygląda jak, za przeproszeniem, chlew? Może Mary cierpi na
jakąś fobię albo obsesję? A może faktycznie ma dosyć małżeństwa i chce pozbyć
się Joela, tylko nie wie jak powinna to zrobić, więc wyszukuje problemy tam,
gdzie ich nie ma?
Taką
sytuację, jak opisana wyżej, obserwujemy praktycznie przez całą książkę.
Owszem, znajdujemy też informacje o tym, że Mary pracuje. Że ma przyjaciółki, z
którymi rzadko bo rzadko, ale stara się spotykać. Ma też teściową, rodziców,
którzy służą pomocą, jeśli zajdzie taka potrzeba, szczególnie, gdy w grę
wchodzą wnuki. Niemniej jednak fabułę przytłacza BRUD. Prawdę powiedziawszy to
chyba właśnie on powinien być tutaj głównym bohaterem, zamiast Mary i Joela,
ponieważ wszystko kręci się wokół niego.
wydanie brytyjskie |
Pomiędzy
powieściami historycznymi, których w ostatnim czasie przeczytałam kilka,
chciałam zrobić sobie przerwę i sięgnąć po lżejszą lekturę. Padło na powieść
Christiny Hopkinson, bo wydawało mi się, że będzie to książka, która nie zmusi
mnie do intensywnego myślenia i pozwoli na relaks. Niestety, po przeczytaniu
tej historii czuję niesmak. Wydawca zapewnia, że książka jest „zabawna,
inteligentna i pouczająca zarazem”. Zabawna? Najprawdopodobniej mam zgoła
odmienne poczucie humoru niż Autorka, bo nie bawią mnie dyskusje dotyczące tego,
czyje brudy i ekskrementy cuchną mocniej oraz jak często poszczególni
bohaterowie udają się do toalety w wiadomym celu. Inteligenta? Hmm… Zapewne
sama Christina Hopkinson inteligentną kobietą jest, ale niestety nie da się
tego odczuć podczas czytania jej powieści. Czy chęć na uprawianie lesbijskiego
seksu, jaka w pewnym momencie nawiedza Mary, należy uznać za inteligentny
wątek? Albo totalnie wyuzdane fascynacje erotyczne niektórych bohaterów?
Możliwe, że tak. W końcu naszej „brudnej Mary” też coś od życia się należy.
Zaznaczam, że nie jest to powieść erotyczna, lecz najzwyklejsza historia
obyczajowa. Pouczająca? O, tak! Jak najbardziej! Ta powieść jest pouczająca
szczególnie dla pań, które pragną za wszelką cenę doprowadzić swojego faceta do
szału i zrobić mu z życia piekło. Panowie też mogliby się z niej sporo nauczyć.
Mogliby na przykład dowiedzieć się, jak żyć z zołzą i nie zwariować.
Wydaje
mi się, że Christina Hopkinson, tworząc opowieść o życiu małżeńskim Mary Tennent
popadła w pewną skrajność. Czytelnik odnosi wrażenie, że główni bohaterowie
praktycznie nie robią nic innego, jak tylko brudzą. A właściwie to Joel i
dzieci brudzą, zaś biedna Mary musi po nich sprzątać. Moim zdaniem jest tego
stanowczo za dużo. Być może Autorka w takim przekazie problemu miała jakiś swój
ukryty cel. Możliwe, że chciała w ten sposób zwrócić uwagę na kwestie, jakie
pojawiają się w wielu małżeństwach na świecie. Mianowicie brak porozumienia i
zbyt wygórowane oczekiwania wobec partnera/partnerki, przy jednoczesnym
bezkrytycznym podejściu do samego/samej siebie. Droga jaką podąża Mary jest
niewątpliwie zła, ponieważ bardzo szybko może doprowadzić do dramatu, jakim
jest rozpad małżeństwa/związku. Biorąc przykład z Mary bardzo łatwo stracić to,
co najważniejsze, czyli miłość i zaufanie. W takiej sytuacji przestajemy
patrzeć na tę drugą osobę jako na kogoś, kogo kochamy, a zaczynamy postrzegać
ją jako wroga i powód naszych wszelkich niepowodzeń, tak osobistych, jak i
zawodowych. Nagle ten ktoś zaczyna nam przeszkadzać i robimy wszystko, aby móc
się go pozbyć, choć tak naprawdę wcale tego nie chcemy. Jest to swego rodzaju
schizofrenia, która niestety może dotknąć każde małżeństwo, jeśli mąż i żona
pozwolą, aby sprawy wymknęły się spod kontroli.
Myślę,
że pomysł na fabułę Autorka miała naprawdę dobry, tylko nie potrafiła go w
pełni wykorzystać. Dopiero w zakończeniu czytelnik czuje, że zaczyna lubić
bohaterów i tak naprawdę ta Mary wcale nie jest taka zła, na jaką wyglądała
niemalże przez całą powieść. Pomimo że Joel nie jest ideałem, to jednak bardzo
mu kibicowałam i byłam wściekła na Mary za to, w jaki sposób go traktuje. Nie
podobało mi się też środowisko, w jakim Autorka umieściła swoich bohaterów.
Postacie poboczne zupełnie nie wzbudziły mojej sympatii. Wszystko to wydawało
mi się jakieś sztuczne i bez wyrazu. Oczywiście nie będę nikogo zniechęcać do
tej książki, bo możliwe, że innym czytelnikom przypadnie ona do gustu. Być może
humor, jaki wprowadziła Christina Hopkinson jedynie mnie zraził do tej
powieści. Poza tym trzeba też pamiętać, że to, co podoba się Brytyjczykom,
niekoniecznie musi przypaść do gustu Polakom. A skoro już mowa o Polakach, to
polski wątek też jest tutaj obecny. Szczególnie wyraźnie jest on wyeksponowany,
kiedy trzeba sprzątać zapaskudzone mieszkanie Tennentów. Wtedy najlepsza do tej
roboty wydaje się być emigrantka z Polski, a właściwie z tego „biednego kraju”.
Niestety, nawet ona nie radzi sobie z „chlewem Tennentów”. Co za pech!…
* Tekst pochodzi z okładki książki.
Grunt to kompromis i akceptowanie się nawzajem:)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, ale książki raczej nie przeczytam.
Pozdrawiam:)
Otóż to! Święte słowa. :-) A co do książki, to po raz drugi też bym już nie przeczytała. Gdybym wiedziała, co mnie czeka, to wymieniłabym np. na Norę Roberts albo nawet na Danielle Steel. Ale wydawca tak zachwalał... ;-) Uściski!
UsuńO! Fajna przerwa w powieściach historycznych. Nawet kiedyś czaiłam się na tę książkę. :)
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, co Ci doradzić. Naprawdę. :-) Może ja za wrażliwa jestem albo po prostu szukam w powieściach obyczajowych czegoś innego. Ale tutaj przy niektórych scenach czułam wręcz obrzydzenie. Być może Ty inaczej odebrałabyś tę powieść. Spróbować zawsze można. :-)
UsuńNa książkę się nie zdecyduję, ale okładka mnie powaliła. Kojarzy mi się z kartkami przylepnymi, które zostawiam wszędzie :)
OdpowiedzUsuńGłówna bohaterka tej książki też przykleja takie karteczki, żeby mąż pamiętał o brudzie, który wszędzie rozsiewa. Nie podobała mi się ta książka. Pomysł był dobry, ale niedopracowany i niektóre wątki wciśnięte na siłę. Takie odniosłam wrażenie. ;-)
UsuńMi sie bardzo podobala, co wiecej, opisuje ona dokladnie takie same problemy jakie ja miewam ze swoim mezem i dziecmi!
OdpowiedzUsuńKwestia gustu. Ja nie posiadam takich problemów, jak opisane w książce, a poza tym mam zupełnie inne podejście do sprzątania, niż bohaterka tej powieści. Przy dobrej organizacji czasu brud wcale nie musi stać się obsesją, jak w tym przypadku. ;-)
Usuń